Innowacje w korepetycjach
Jak ktoś ma trochę grosza, to chciałby zainwestować w dziecko. Niechże się nauczy tego, co da mu w przyszłości chleb. Dawniej były to korepetycje z przedmiotów maturalnych, kurs przygotowujący do egzaminów wstępnych na wyższe uczelnie oraz nauka języków obcych. Dzisiaj matura nie przeraża, na uczelnię dostaje się każdy, a nauka języków obcych jest tak oczywista jak kromka chleba dla głodnego. Majętni rodzice chcieliby zainwestować w coś więcej, chleb nie każdemu bowiem wystarcza. Chodzi o taki rodzaj korepetycji, dzięki którym można by się wyróżnić w tłumie i zagwarantować dziecku poczucie wyjątkowości.
Nauka gry na instrumencie, pływanie, kurs tańca, rysunku, śpiewu, jazda konna, tenis czy jazda figurowa na lodzie też bardzo spowszedniały. Tak samo judo, karate oraz inne sporty. Poza tym zajmują one czas i nie przekładają się wyniki szkolne. Rodzice szukają czegoś, co nie odciągnie dzieci od nauki, raczej przyciągnie i spowoduje, że nauka w szkole stanie się śmiesznie prosta. Chodzi o korepetycje wzmacniające genialność dziecka. Genialność własnego potomstwa jest dla każdego rodzica oczywista, problem, aby dostrzegli ją inni. I właśnie do tego potrzebne są korepetycje.
Dyskutowałem ostatnio z przyjaciółmi, w jakie korepetycje warto zainwestować. Co sądzę o nauce szybkiego czytania (to już było – odpowiedziałem), szybkiego zapamiętywania (przeżytek), mnemotechnik (dla mnie to samo), twórczego myślenia (nieźle brzmi), innowacyjności (zdecydowanie na czasie)? Jakie korepetycje zapewnią dziecku już teraz poklask w towarzystwie, rodzicom szacunek krewnych i znajomych, a w przyszłości wszystkim niezły zysk? I gdzie ich szukać?
Komentarze
Bardzo ciekawy temat Gospodarza.
Może raczej nie chodzi o korepetycje (choć – czemu nie) ale przede wszystkim o to, czego nie uczy, albo nawet, co tępi szkoła.
Z moich doświadczeń, to, czego najbardziej brakuje na dalszych etapach rozwoju (oczywiście zawodowego):
– etyka i filozofia (w ujęciu praktycznym)
– rozumienie świata i kultury (z naciskiem na rozumienie)
– antropologia i socjologia (funkcjonowanie w świecie)
– komunikacja osobista i interpersonalna
– osiąganie wyników w zespole
– umiejętność uczenia się i samodoskonalenie umiejętności
– kierowanie rozwojem własnym (niekoniecznie karierą)
– planowanie i zarządzanie własnym działaniem
– tabliczka mnożenia
– umiejętność pisania (dosłownie!)
– zasady higieny i zachowania zdrowia
– powoływanie i wychowywanie dzieci
– kinetyka związków międzyludzkich i społecznych
– skuteczne życie poza komputerem
Lista jakże niepełna i humorystyczna; najzabawniejsze jest moim zdaniem to, że każdy z tych aspektów jest i może być „uczony” już na poziomie gimnazjum (oraz wcześniej), naturalnie niekoniecznie pod taką nazwą. Chodzi o wynik, jaki powstaje w kompetencjach społecznych ucznia.
Tekst z Marsa/Venus?
Nie. Cywilizacja, biegnąca obok nas i dostępna za cenę biletu autobusowego (np. a 30 PLN do Berlina) 😉
Gekko, skoro wg Ciebie szkoła tępi te szlachetne umiejętności, to może rodzice zrobiliby coś, chociaż ociupinkę, np. podjęli trud wychowania…?
A może nauczyć czytać i pisać, a później …, później pozwolić się rozwijać, rosnać. I wierzyć, że sa rzeczy ważniejsze od kotleta?
Tak naprawdę to potrzebna jest wyłącznie umiejętność robienia pieniędzy z niczego
” a w przyszłości wszystkim niezły zysk? I gdzie ich szukać?”
W umysłach dzieci ich szukać, w pracy w grupie ich szukać, w sportach zespołowych i indywidualnych w zależności od temperamentu, w interesujących zajęciach pozaszkolnych, w modelarni, pracowni chemicznej, w kółku teatralnym, chórze, harcerstwie, stowarzyszeniu oazowym, dziecku wystarczy pokazać i dobry nauczyciel, trener instruktor czy ksiądz.
Tylko tyle dziecku trzeba poza miłością żeby wyrosło na kreatywnego, pewnego siebie człowieka, zadowolonego ze swojego zawodu, czasem stolarza, czasem inżyniera, w zależności od temperamentu i zdolności.
I wykształcenie ogólne do pełnoletności, talenty się powinno rozwijać zgodnie z zainteresowaniami. Nie wszyscy się fizyka interesują i nie wszyscy historią ale każdy ma do czegoś zdolności i zamiłowania, powinien je rozwijać.
Szkoła powinna być bardziej fakultatywna.
Nie wiem po co kogoś kto nie ma talentu do matematyki uczyć dzielenia pisemnego, bo niby po co?
Jak czegoś nie mogę dodać podzielić w pamięci to szybciej kalkulator w komórce znajdę niż kartkę i długopis. Co rozwija żmudne rozwiązywanie słupków?
Nic moim zdaniem, nie na tym polega matematyka.
Nie na nauczeniu jakimiś sposobami kogoś komu brak zdolności, bo i tak w piec lat po szkole wszystko jako niemiłe wyprze z pamięci, zdolność logicznego myślenia można rozwijać u dzieci zdolnych do logicznego myślenia, tych nie zdolnych się niepotrzebnie meczy, żadnej korzyści z tego nie ma, same straty, bo można było w tym czasie nauczyć na zajęciach fakultatywnych meble robić dając radość i satysfakcję. Zamiast słupków zająć się geometrią. Po modelarni można być konstruktorem lotniczym ale też elektrykiem, hydraulikiem czy innym budowlańcem, a uczyć się można razem, bez przeszkód i bez względu na różnice w zdolnościach, egalitarnie.
Gospodarz pisze:
„Jak ktoś ma trochę grosza, to chciałby zainwestować w dziecko. Niechże się nauczy tego, co da mu w przyszłości chleb.”
Podobno człowiek jest na tyle bogaty, ile może kupić sobie wolnego czasu. Jeżeli ktoś więc ma na tyle pieniędzy i dziecko w wieku przedszkolnym, to przede wszystkim powinien zastanowić się czy stać go na dwa, trzy razy w tygodniu kupienie sobie 45 minut DLA DZIECKA. Wyróżnienie jest celowe. Nie chodzi o czas spędzony obok dziecka, tylko o czas poświęcony tylko i wyłącznie dziecku. Może chociaż raz w tygodniu?
W pracy z dziećmi i młodzieżą zauważam, że jest to najboleśniej odczuwany deficyt przez psychikę dziecka. To dlatego dotkliwą karą dla maluchów jest groźba nieobecności w przedszkolu. Dane statystyczne mówią o permanentnym braku czasu zarobkujących rodziców. Ci ostatni z kolei starając się zapewnić dziecku to co najlepsze, uskarżają się na rolę szoferów dla własnych dzieci, kiedy wożą je na rozmaite zajęcia. Niby są razem z dziećmi, ale zajęci sobą, rozmową przez telefon, komentowaniem jazdy innych kierowców etc. W domu przeciętny Polak to bodaj 5 godzin telewizji, „zadanie domowe” z pracy i domowa bieżączka. Jeszcze jakieś odwiedziny, życie towarzyskie, wyjście do kina, na koncert… Więc babcia. Nie jest już tą babcią, która z nudów swój czas w całej pełni poświęci wnukom. Ma swoje sprawy, choroby, plotki, ulubione seriale: „przecież zrobiłam mu kolację, włączyłam bajkę,pomogłam wyjąć zabawki” etc. Dzieci łakną poświęcenia im pełni swojej uwagi, choćby na krótko, ale tylko im. Skutkuje to w przyszłości pozorowaniem zaangażowania w sprawy, na których zależy rodzicom – w końcu przyswoili tą umiejętność pozorowanego zainteresowania od mistrzów.
do Gekko:
To jakieś święto.:) Tym razem ja muszę okazać wyrazy uznania pod wpisem Pana autorstwa. Urzędnicza rzetelność autorów diagnozy i nasze polskie lekceważenie w odniesieniu do szczegółów.Interesująco pisał o tym Witold Wirpsza – polecam. Wszystkie elementy, które zechciał Pan wymienić są lekceważone jako takie bla, bla ,bla – rodzaj serwitutu, który w formie pewnego hołdu należy złożyć unijnym rozwiązaniom i porozumiewawczo mrugać okiem: „a to wiadomo panie, te ich krzywizny bananów…”. Jeszcze bardziej pobudzi do uśmiechu, to co zrozumiałe: tabliczka mnożenia, umiejętność pisania (dosłownie). Nie, no mój Piotruś już zna prawie całą tabliczkę mnożenia, a pisze najładniej w całej klasie – głupoty jakieś.
W Polsce milion ludzi czyta gazety, a ludzie uważający siebie za elitę bez żenady przyznają, że maturę z matematyki ściągali , a z tabliczką mnożenia mogli by mieć problem. Nasi sąsiedzi po rzetelnej analizie wyłapali, że bez tych dwóch umiejętności, edukacja szkolna może się odbywać w dowolnym języku: arabskim, niemieckim, chińskim czy aramejskim – dziecko i tak nie będzie w stanie uczestniczyć w niej. Te dwie umiejętności musi wykształcić dom rodzinny. To jest pierwotna przyczyna sromotnej klęski, jaką ponosi publiczna edukacja.
viola pisze:
2011-11-22 o godz. 00:06
—
Rozmawiamy o funkcji szkoły i ew. korepetycji. Nie ma przeszkód, aby rodzice wspierali rozwój dzieci. Najlepiej – fachowo, ale skąd mają to umieć? To jest inny temat.
Natomiast szkoła, nie ukierunkowana celowo na wspomniane przeze mnie kompetencje, nie jest oczywiście w stanie ani rodziców w proces edukacyjny wciągnąć, ani też tego nauczyć.
Nie ma też w tym interesu – obwinianie rodziców za dysfunkcję szkoły to , co prawda, mylne podejście i nieporozumienie, ale daje pracownikom szkoły łatwe i przyjemne usprawiedliwienie dysfunkcji.
W relacji szkoła – rodzice i dzieci, szkoła jest usługodawcą a rodzice i dzieci – zleceniodawcami. Istniejący, postkomunistyczny system edukacji publicznej wykoślawia te relacje do poziomu karykatury.
Tak, że niektórzy belfrzy naprawdę wierzą, że pobieranie pensji nie rodzi żadnej, ale to żadnej odpowiedzialności, przeciwnie, daje prawo do przerzucanie jej na innych.
Violu, ku Twej pamięci, przywołam fantastyczne tabliczki wiszące za komuny w tramwajach (lepiących się od brudu i rozklekotanych od nowości):
„żądasz czystości – zachowaj ją sam”.
Zawsze mnie zastanawiało, jaki trzeba mieć umysł aby coś takiego zaserwować pasażerom.
Czy nie sądzisz, że ten ktoś musiał chodzić do takiej szkoły, jaką reprezentujesz swoją opinią?
—
@ parker
trudno się z Tobą nie zgodzić. Nie chodzi jednak o kształcenie umiejętności rzemieślniczych, zamiast intelektualnych. Te pierwsze są wynikiem drugich, właściwie spozycjonowanych i kształconych (co obrazuje mniej więcej, wycinkowo, moja lista tematów).
Archaiczny i fałszywy mit szkoły, z belframi-pasjonatami, wyswobodzonymi od wyniku działania, sprawia, że w zawodzie lotnika widzimy demiurga, cudem pokonującego prawa fizyki.
Kapitan Wrona tego nie wiedział i ocalił swym rzemiosłem i odpowiedzialnością setkę ludzi.
Tak samo jest w normalnym świecie z lekarzami, prawnikami, stolarzami czy policjantami.
Ale czy nasza szkoła pochodzi z tego świata?
Nie, dumne i wzniosłe królestwo jej jest ze świata duchów zaprzeszłych 🙂
viola pisze:
2011-11-22 o godz. 00:06
Gekko, skoro wg Ciebie szkoła tępi te szlachetne umiejętności, to może rodzice zrobiliby coś, chociaż ociupinkę, np. podjęli trud wychowania??
Bez wielkiej akcji edukującej rodziców nie sądzę, żeby coś chociaż drgnęło. Co więcej, do osiągnięcia dna, od którego można będzie się odbić, pozostał do pokonania spory dystans – fala analfabetyzmu i kompletnej ignorancji intelektualnej dopiero zaczyna się rozlewać. Dopóki co godzinę nie padnie w tv pytanie w rodzaju: ile czasu już dzisiaj poświęciłeś swojemu dziecku? dopóty spadek po równi pochyłej będzie jedynie nabierał tempa.
Nie chodzi o kształcenie umiejętności rzemieślniczych kosztem intelektualnych, bo to nie stoi w opozycji, chodzi o kształcenie zgodne z predyspozycjami, jak ktoś jest słaby z ułamków, to nie lubi ich rozwiązywać, może ich używać w zadaniach, widzi sens ich stosowania, uczy się w praktyce. Ale nie ćwiczy matematyki poza codzienne zastosowania. Nie jest ani leniwe ani pracowite, nie lubi tego w czym się czuje słabo i tyle. Jak nie ma zdolności technicznych, to ma plastyczne, sportowe, może mieć słuch lub talent kupiecki, tak tak, widziałem takie młode osoby ze smykałką do biznesu. Nie powinno być takich fakultetów na poziomie szkoły ogólnokształcącej, z księgowością, psychologią biznesu, prawoznawstwem, przecież to nie zamyka drogi na studia ekonomiczne czy prawnicze. Szkoła ma pomagać nie przeszkadzać w życiu.
Jest na tym blogu wielu zwolenników szkól zawodowych, uważam, że wszystkie powinny być zawodowe i to od pierwszej klasy szkoły podstawowej, chirurg bez zdolności manualnych? Jemu są bardziej manualne niż intelektualne potrzebne.
To ja się pytam, jak nasza szkoła chirurgów do zawodu przygotowuje, przez rozwiązywanie słupków?
Zeby zapewnic „poklask w towarzystwie, rodzicom szacunek krewnych i znajomych, a w przyszłości wszystkim niezły zysk” najlepszym rozwiazaniem jest wyslanie dziecka do prywatnej szkoly. W Szwajcarii albo w Anglii, gdzie zdobedzie kontakty i maniery pozwalajace mu pozniej rozwijac wlasciwie dowolna kariere i zarabiac zdecydowanie duzo.
A ze przy okazji wychowamy cynicznego materialiste z absolutnym przekonaniem o wlasnej genialnosci? Nic nie szkodzi. Nawet jak spowoduje kolejny kryzys finansowy to jego lub jej milionom w rajach podatkowych i pieknym nieruchomosciom w ciekawych zakatkach swiata i tak nic sie nie stanie. To dopiero bedzie poklask w towarzystwie! No, moze nie wyszystkim zapewni to niezly zysk, ale dziecku jak najbardziej…
parker pisze:
2011-11-22 o godz. 08:47
„I wykształcenie ogólne do pełnoletności, talenty się powinno rozwijać zgodnie z zainteresowaniami. Nie wszyscy się fizyka interesują i nie wszyscy historią ale każdy ma do czegoś zdolności i zamiłowania, powinien je rozwijać”
O ile zgadzam się z przesłaniem ogólnym, to jego uszczegółowienie budzi wątpliwości. Wykształcenie ogólne to znajomość języka ojczystego w wielu aspektach:biologii, chemii, fizyki, historii kultury, nauki i tej tradycyjnej ( jako zbioru informacji o łajdactwach, wojnach, mordach pojedynczych i masowych), biologii, astronomii czy tez matematyki. Bez takiej znajomości języka ojczystego nie można postąpić na wyższe pietra edukacji. Braki w wykształceniu ogólnym skutkują kulturą kopiuj-wklej nie tylko w uczelniach prywatnych, lecz również i tych najbardziej elitarnych – młodzi ludzie nie rozumieją języka publikacji naukowych stanowiących przedmiot ich studiów. Tak fizyka, jak i historia (oczywiście w pewnych proporcjach) to kanon wykształcenia ogólnego. Nie każdemu są do życia potrzebne, ale gdy mają decydować o życiu innych ludzi, już tak. Rozpanoszenie się zaświadczeń o dysleksji, dysgrafii, dysspawalnictwie, dyshutnictwie etc. działają na szkodę tych, którzy tą dysfunkcją są rzeczywiście dotknięci. Ich etiologia nie jest dobrze poznana. Czy chcielibyśmy recepty na lekarstwa wypisane czy też wydane prze lekarza bądź farmaceutę z tym deficytem.? Pani Jakubowska doskonale by się wytłumaczyła dysleksją w sądzie za „i lub czasopisma”. Czy ten deficyt nie powinien być wpisywany na świadectwa, uniemożliwiając pracę wszędzie tam, gdzie grozi to tragicznymi skutkami dla ludzi? Wystawianie faktur, akty urodzenia, dowody rejestracyjne, dziennikarstwo, etc. Należy chyba dostrzegać i tą stronę medalu.
_____________
„Nie wiem po co kogoś kto nie ma talentu do matematyki uczyć dzielenia pisemnego, bo niby po co?
Jak czegoś nie mogę dodać podzielić w pamięci to szybciej kalkulator w komórce znajdę niż kartkę i długopis. Co rozwija żmudne rozwiązywanie słupków?”
Tak, jak w każdej dyscyplinie sportu elementem treningu jest umiejętność biegania, tak samo w matematyce odpowiednikiem umiejętności biegania jest umiejętność dokonywania obliczeń. Opracowałem własną metodę nauczania matematyki, by ten żmudny element, te przysłowiowe słupki przekształcić w zabawę, którą mogą przyswoić już przedszkolaki w formie zabawy. Dzielenie pisemne, to dzielenie wielomianów stopnia zerowego – dosyć łatwe, nawet dla słabych uczniów. Jednak bez wykształcenia umiejętności swobodnego dzielenia, nie można uczyć się matematyki ze zrozumieniem. Matematyka jest budowlą hierarchiczną. Bez postawienia fundamentów i parteru, nawet najgenialniejszy nauczyciel nie jest w stanie kształcić na wyższych piętrach. Do matury, cała szkolna matematyka w zakresie podstawowym to dodawanie, mnożenie, potęgowanie, odejmowanie dzielenie, pierwiastkowanie, logarytmowanie, równania i kilkadziesiąt pojęć z geometrii. Są to narzędzia przy pomocy których rozwiązujemy problemy w postaci zadań. Tak jak nie wymienimy bez klucza koła w samochodzie (narzędzie), tak bez narzędzi matematycznych jesteśmy bezradni wobec zadań z matematyki. Ok 5% populacji, jest w stanie z odpowiednim podręcznikiem momentalnie przyswajać te narzędzia, a niektóre nawet stworzyć. Pozostali muszą je „dostać do ręki” i wytrenować umiejętność posługiwania się nimi. Tak, jak pisałem, można to zrobić w sposób przyjazny dla dziecka – już w przedszkolu – w formie zabawy, lub w sposób zniechęcający do nauki matematyki, czyli tak, jak nakazuje to robić Ministerstwo Zniechęcania do Nauki.
_____________________
„Po modelarni można być konstruktorem lotniczym ale też elektrykiem, hydraulikiem czy innym budowlańcem, a uczyć się można razem, bez przeszkód i bez względu na różnice w zdolnościach, egalitarnie.”
Ja widzę to jednak trochę inaczej. Alfabet czy tabliczka mnożenia powinny być egalitarne. Znajomość w praktyce pracy hydraulika pozostanie jeszcze długo elitarna. Nie sądzę by ktokolwiek na blogu uważał, że powinno być odwrotnie.
wersji to jest po prostu życiowa pułapka,jej się nie da zreformować ją trzeba zlikwidować,niech zdecyduje jaki program nauczania jest najlepszy .Tym co najbardziej powinno dać do myślenia ludziom,którzy chcą mieć jakieś dzieci,nie są wcale kryzysy finansowe,one były są i będą,tylko fakt,że spędzi ono w państwowej szkole 12 lat razem ze studiami 17 i prawdopodobnie właściwie nie będzie wiedzieć po co.
Trzeba być ślepym na rzeczywistość,żeby nie widzieć,że obecna szkoła to w coraz większym stopniu życiowa pułapka.Nawet jak ktoś ma pieniądze,chęci i energię żeby prowadzić nauczanie domowe,to i tak będzie musiał realizować coraz mnie wiadomo czemu służąćy program państwowy,zacznijcie się ludzie bardzo zastanawiać co te wasze dzieci z sobą zrobią w życiu dorosłym.
„Wykształcenie ogólne to ..”
Może to a może nie to, dla mojego dziadka to było to, co innego dla mojego ojca, co innego dla mnie i co innego dla pana @KC.
Wykształcenie ogólne to przygotowanie do życia ogólne w oparciu o naukę i doświadczenie zdobyte pod okiem nauczycieli i opiekunów. Może ale nie musi być podstawą do dalszej nauki. Ma stanowić bazę do dalszej nauki przez pracę lub uczelnię. Bazę nie dla każdego taka samą. Nie każdemu jest taka sama wiedza potrzebna i umiejętności bo ludzie różni są. Ale wszystkim jest potrzebne wykształcenia ogólne, zgodne ze zdolnościami.
Jeżeli ja jestem dyslektykiem, to czy słusznie szkoła traciła czas na uczenie mnie ortografii? Nie zależnie czy jestem groźny dla otoczenia czy nie, uczenie mnie ortografii było strata czasu, sił i nerwów. Problem rozwiązuje, choć nie zawsze edytor tekstów. Nikomu krzywdy nie robię, jakby od mojej ortografii miało ludzkie życie zależeć, nie podjąłbym się takiej pracy, podobnie jak nie podjąłbym się wielu innych zawodów bo mi nie odpowiadają. Śmieszny ten argument przeciw dyslektykom, trójkąty powinniśmy na piersi nosić w widocznym miejscu. Zarażeni HiV też?
Uczenie ludzi opornych na matematykę przy pomocy mnemotechniki uważam za podobnie jałowe zajęcie jak próba wpojenia mi zasad ortografii. Można, tylko po co? Korzyści nie widać, ludzie bez zdolności matematycznych nic dzięki katowaniu ich matematyka nie zyskują nawet jak posiądą umiejętność mechanicznego liczenia wte i na zad i naucza się rozwiązywać typowe zadania.
Zapomną po maturze, wybiorą studia pamięciowe a po umiejętnościach matematycznych w ich mózgu ślad nie zostanie i zdolność do logicznego myślenia się nie rozszerzy ani o nic.
Swego czasu dawałem korepetycje z matematyki do matury i egzaminu wstępnego. (To było wtedy gdy jeszcze takie egzaminy były rzeczywiście ważne) Zawsze zaczynałem od prostego testu – dodawania dwóch prostych ułamków i sprowadzeniu do wspólnego mianownika. Klęskę ponosiło 70-80% adeptów, nawet jeśli mieli pozytywne oceny w szkole.
Obecnie z przykrością musze stwierdzić że ten stan jest jeszcze gorszy. Prosze zwrócic uwage że jesli jakaś wiadomość w telewizorni zawiera trzy zależne od siebie elementy np. milion ludzi zarobiło po dwa tysiące złotych a więc wydaliśmy (ile? i tu jest ZAWSZE bład). Podobnie z podstawowymi wielkościami fizycznymi ze o jednostkach mocy i energii nie wspomnę.
Kiedy testuję młodych inżynierów poszukujących pracy, w istocie powtarzam ten mój test choć nie aż tak nachalnie. I znowu wyniki są takie sobie. Humaniści są wręcz publicznie dumni że nie zajmują się podobnie głupimi sprawami. Na jednym z sąsiednich blogów napisałem że wydłużenie wieku emerytalnego o 2 lata spowoduje potencjalnie wzrost wskaźnika bezrobocia o 3% a wśród młodzieży o 5-7% to zostałem zbesztany przez różnych pięknoduchów. A to przecież nie ideologia tylko arytmetyka. Bez arytmetyki nie rozumiemy świata i wierzymy rozmaitym nauczycielom gimnastyki czy profesorom od owadów którzy tłumnie pchają się na posłów.
Wierzymy że kredyt zawsze da się spłacić. Arytmetyka buduje logikę, logika wszelkie inne relacje.
Kończyłem szkołę średnią w czasach gdy LO znaczyło liceum ogólnokształcące, a nie ogólnodostępne.
Cieszę się, że mogłem poznać mnóstwo (obecnie) niepotrzebnych informacji. W klasie maturalnej wybrałem dalszy kierunek kształcenia. Z uwagi na swoje wiadomości miałem spory wybór.
Jestem zadowolony, że znam „Iliadę”, „Chłopów”, „Lalkę”. mechanikę brył sztywnych, budowę komórki. . Taką wiedzę powinien posiadać człowiek wykształcony ogólnie.
Korona z głowy mi nie spadła.
Chciałbym aby moje dziecko na korepetycjach posiadło wiedzę ogólną większą niż moja. Najchętniej posłałbym je do liceum z lat 90.
O!Parker-najmita znowu na blogu! Jednak trzeba zarabiać, co…?;-)
Drogi panie Dariszu Chętkowski: RATUNKU
W szkołach dyrektorzy wprowadzają na siłę, powołując się na rozporządzenie ministra finansów, kodeks etyki nauczyciela – materiał opracowany przez jedną z firm, na zlecenie tak naprawdę nie -wiadomo- kogo.
Dzwoniłam dzisiaj do ministerstwa, okazuje się, że wprowadzenie takiego dokumentu do szkoły jest nieprawne, nie ma żadnych aktów prawnych nakazujących przyjęcie takiego kodeksu.
Proszę, niech ktoś się w końcu tym zajmie i nagłośni sprawę.
Dlaczego tak się oburzam na tenże kodeks:
– etyka zawodu nauczyciela zawarta jest w karcie nauczyciela – brzmi jednolicie dla każdej szkoły i każdego nauczyciela
– kodeksy nie są opracowywane przez dane grono i nie biorą pod uwagę specyfiki szkoły, środowiska ani warunków pracy – są przygotowane przez prywatne firmy i dyrektorzy nawet nie czytając tego, co w nich jest zawarte przyjmują je jako obowiązkowe dla swojej szkoły
– w owych kodeksach są tak szczegółowe zapisy ograniczające ruchy nauczyciela w szkole, że pogłębiają one i tak chorą sytuację, w której uczniowi można zrobić właściwie wszystko, a nauczyciel może jedynie pomyśleć, bo zabronione jest w nich wyrażenie własnego zdania i podjęcie jakiekolwiek działania broniącego jego godności,
– dyrektorzy oszukują powołując się na wymogi kontroli zarządczej – w rozporządzeniu ministra finansów nie ma o kodeksie etyki mowy – nikt tego od dyrektorów nie wymaga prawnie – więc dlaczego na siłę próbują takie kodeksy wprowadzać? Bardzo ciekawe są zapisy w kodeksach o niewyrażaniu złej opinii o szkole, pracownikach i dyrektorze, o przemilczaniu spraw związanych ze szkołą, jeśli wyjawienie ich miałoby przynieść szkole ujmę.
– do kodeksu powołuje się specjalną komisję, która ma rozstrzygać wykroczenia nauczycieli przeciwko wymienionym w kodeksie zapisom, i nakładania kar włącznie z naganą i dyscyplinarką od dyrektora, – co będzie sprzyjać nadużyciom w wyszukiwaniu powodów do zwolnienia,
– i jeszcze raz na koniec:
nie ma żadnych podstaw prawnych do istnienia takich kodeksów w szkołach.
Ministerstwo powinno na swoich stronach głośno się wypowiedzieć na ten temat, bo kocił z tym wielki.
do Parker:
Doskonale pamiętam – wspominał Pan o swojej dysleksji. Chciałem zwrócić Pana uwagę na inne aspekty tej przypadłości – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nie wątpię również w pańską uczciwość, natomiast już w uczciwość wielu rodziców tak. Z wypowiedzi specjalistów wynika, że rodzic woli stwierdzenie choroby u dziecka niż przyznanie się do tego, ze wychował leniwe dziecko. Istotne są także objawy: d. lekka, średnia, poważna, głęboka. To wszystko tworzy wokół stwierdzonych deficytów umiejętności niedobrą aurę i wrzucania przez szkołę do jednego worka oszustów i dzieciaki z rzeczywistymi deficytami, lecz o b. zróżnicowanych potrzebach. Z krzywda dla tych ostatnich. Poruszył Pan również istotna kwestię konsekwencji jakie to niesie za sobą. Mamy tutaj poważny problem – albo jest to przypadłość zdrowotna, choroba albo nie. Druga kwestia dotyczy trwałości i ograniczeń stąd wypływających. Dopóki nie ma wypracowanej i przemyślanej procedury męczą się wszyscy: dzieciaki, rodzice i nauczyciele. Jak rozumiem jest Pan również przeciwnikiem mnemotechniki w nauczaniu. Ja się tym nie zajmuję. Połowa moich uczniów to tzw. przypadki beznadziejne, z którymi nikt nie chce pracować. Ja potrafię uczyć matematyki jedynie przez jej rozumienie więc to na pewno nie jest adres do mnie.
Badania profesor Gruszczyk-Kolczyńskiej, potwierdzone przez innych badaczy, pokazały już kilkadziesiąt lat temu, że jeżeli dzieci bawiły się w przedszkolu w zabawy matematyczne, to aż 57% tych dzieciaków było w przyszłości uznanych przez szkołę za wybitnie uzdolnione matematycznie(!), ok. 30 % dzieci z badanej grupy osiągało wyniki przeciętne lub ponadprzeciętne, a jedynie 11% nie radziło sobie z nauką matematyki. W tej ostatniej grupie przyczyną były: silna trauma – wypadek, rozwód rodziców,ciężka choroba i deficyty umiejętności. Jednocześnie w ubiegłym roku próbną maturę z matematyki w zakresie podstawowym ( a więc na łatwym i średniotrudnym poziomie dawnej szkoły podstawowej) oblało 50 % maturzystów uczących się matematyki na tym poziomie. Danych nie podały opinii publicznej żadne media – kompletna cisza. Całkowite embargo na informacje. W tym roku zrezygnowano w ogóle z próbnej matury. Rozbieżność między potencjałem dzieci, a jego wykorzystaniem, jak widać jest przeogromna.
Zaczynać trzeba jednak albo w przedszkolu, albo w domu rodzinnym. W szkole jest już na to zbyt późno. A rodzice skąd maja wiedzieć? Gazet i książek nie czytają, telewizja i radio zakneblowane, a w MEN reformy, reformy, reformy
Do „zmęczonej pasjonatki” – jestem przerażona tym, co napisałaś! Do nas jaszcze nie dotarło, ale głupota i paradoksy rozprzestrzeniają się w szkołach w zastraszającym tempie. Boże, ratuj!
Do „Gekko” – aleś Ty napuszony! Czy ja obwiniam rodziców o dysfunkcje szkoły? Nie! Obwiniam o zaniedbywanie podstawowych obowiązków wychowawczych – a zdarza się to często! Niech wpoją dziecku jakąś piramidę wartości, a wówczas nam będzie łatwiej z realizacją pozostałych szlachetnych zadań. Damy radę!
Na jednym z sąsiednich blogów napisałem że wydłużenie wieku emerytalnego o 2 lata spowoduje potencjalnie wzrost wskaźnika bezrobocia o 3% a wśród młodzieży o 5-7% to zostałem zbesztany
Bo jakbyś z tą matematyką poszedł do ekonomii po naukę, to by ci wyszło, że podniesienie wieku emerytalnego nie powoduje wzrostu bezrobocia tylko jego spadek. Nie będę ci tłumaczył dlaczego, bo wyda ci się to nielogiczne a mnie weźmiesz za pięknoducha.
Nie wystarczy liznąć matematyki, trzeba jeszcze czegoś więcej do zrozumienia świata, rozumu. Świat nie jest logiczny a już na pewno nie hiperlogiczny jak się wielu mędrcom wydaje.
Pańska pycha jest niczym nieuzasadniona:):):)
Ciekawe, że ze wszystkimi postulatami parkera, i to od zawsze, zgadzałem się i zgadzam całkowicie. Tak długo i pod warunkiem, że tak jak Gekko, wypisze je w postaci listy.
Natomiast wszelkie próby parkera uzasadniania swoich tez za pomocą „praktycznych przykładów” wywołują u mnie tylko chichotanie. A czasami nawet hihotanie. Teraz będzie przykład hihotania.
„talenty się powinno rozwijać zgodnie z zainteresowaniami. Nie wszyscy się fizyka interesują i nie wszyscy historią ale każdy ma do czegoś zdolności i zamiłowania, powinien je rozwijać.”
„Nie wiem po co kogoś kto nie ma talentu do matematyki uczyć dzielenia pisemnego, bo niby po co? Co rozwija żmudne rozwiązywanie słupków?”
-Czy umie pan grać na pianinie?
-Nie wiem, nie próbowałem.
Mozart (pewnie) nie musiał się niczego uczyć, bo jak „spróbował” to okazało się, że umie. Śmiem twierdzić, że tysiące czy dziesiątki tysięcy uznanych za bardzo dobrych muzyków-rzemieślników a nie geniuszy umilających ludzkości życie od bardzo dawna w większości jednak musiało ćwiczyć gamy. „Spróbowali” i nie umieli WYSTARCZAJĄCO DOBRZE. Aby nauczyć się grać LEPIEJ musieli ćwiczyć. Nudno, głupio, powtarzalnie, otepiająco. Technikę trzeba wyćwiczyć i już. Jak słupki. Nawijając kilometry na basenie. Wylewając pot i marnując kawał dzieciństwa.
Napisałem „rzemieślników a nie geniuszy” oraz „nie umieli WYSTARCZAJĄCO DOBRZE” nie bez kozery. Z mojego punktu widzenia każdy kto umie zagrać „Wlazł kotek na płotek” jest geniuszem. A więc wszystko jest subiektywne, panie parker.
Dam pańskiemu dziecku do ręki (lepiej, zgodnie z pańskimi przykładami, pańskie dziecko jakoś cudownie samo znajdzie moją stolarnię a w niej jakiś kawałek drewna i jedną z dwudziestu pił) i pozwolę uciąć kawałek deski. Pańskiemu dziecku to nie wyjdzie. Mało tego, jest szansa, że się skaleczy i z bekiem, zniechęcone wybiegnie ze stolarni aby nigdy tam nie wrócić.
Pańska konkluzja? „Dziecko w oczywisty sposób nie ma talentu do stolarki”.
Moja konkluzja? Dziecko wybrało niewłaściwą piłę do danego rodzaju drewna i kierunku cięcia, nie umocowało kawałka drewna w imadle, nie stanęło we właściwy sposób, nie trzymało piły tak jak trzeba, nie zapaliło sobie światła, potknęło się o cośtam na podłodze i skaleczyło.
Zabrakło NAUCZYCIELA, który by to wszystko wyjaśnił. Stolarski Mozart prawdopodobnie ogarnie wszystkie te sprawy w sekundę. Ma talent. Zgoda. Reszta ludzkości zrobi to dopiero po jakimś czasie. Proszę teraz podać parkerową definicję „jakiegoś czasu” oraz metodologię według której parker będzie indywidualnie dobierał ten „jakiś czas” dla każdego dziecka.
Dużo dzieci zrazi się w pierwszej sekundzie tłumaczenia czegokolwiek i przez kogokolwiek. Ach, nie zrozumiałem parkera! Przecież tyle razy pisał mnie durniowi, że obecnych nauczycieli należy wszystkich wypieprzyc ze szkoły bo to tępaki są i nie potrafią niczym nikogo zainteresować tak, że wszystkie „tłumaczenia” stają się zaraz cudownymi zabawami a nie torturami nauki.
Tak, pewnie większość nauczycieli to nie są Mozarci nauczania. Talk jak większość uczniów to nie Mozarci uczenia się. Trzeba się z tym pogodzić panie parker i spróbować z tym żyć. Pan swoje dzieci może indywidualnie, z miłością i tylko według talentów. Ja próbuję pokazać, że bezsensowne jest liczenie na samouporządkowanie uczniów i talentów polegając na stanie w czasie t=0. A skoro nie w czasie t=0, to w jakim? Po ilu sekundach? Po dwu dniach? Za późno? Dwa dni, czasami nudnej i przykej nauki to o dwa dni zmarnowanego życia za długo? Nie za długo? No to ile? Pół godziny na naukę trzymania piły wystarczy? Ja (a trochę drewna upiłowałem) twierdzę, że nie. Bo najpierw chciałbym zwrócić uwagę dzieciaka na zapach drewna, na kolor, na słoje i ich ułożenie, na sęki, na twardość, na suchość/wilgotność, wyjść z tym kawałkiem przed dom i zapytać, z którego miejsca w drzewie został wycięty, itd. Mam nadzieję, że umiałbym przekazać moją miłość do drewna. Ale na to trzeba czasu. W pięć minut się nie da, bo dziewczyna sobie długie włosy w narzędzie wplącze i się zabije.
No więc w którym momencie mojego, nie zawsze „super-duper zabawowego” tłumaczenia muszę przerwać, bo dziecko parkerowi morduję? Bo nie ma ono talentu do słuchania, że kawałek drewna do imadła mocujemy tak, ze po ucięciu mniejsza część odpadnie a większa zostanie w imadle?
„Jak czegoś nie mogę dodać podzielić w pamięci to szybciej kalkulator w komórce znajdę niż kartkę i długopis.”
Zgadza się, widziałem takie kalkulatory dla budowlańców i dla stolarzy. Skoro są w sklepach, to pewnie ktoś je kupuje. Nie spotkałem się tylko jeszcze ze stolarzem, któryt ich używa. Ale miałbym radochę oglądając opadnietą szczękę parkera słuchającego i patrzącego na zwykłego amerykańskiego stolarza błyskawicznie dodającego BEZ KALKULATORA różne takie ułamki…Do wiadomości parkera; zwykły stolarz tutaj dodaje i odejmuje bez problemu ułamki o podstawach będących potęgą dwójki aż do 32. Mało tego, umie dodać 3/16 do 1/4 a nastepnie do 5/32. BEZ KALKULATORA I BEZ PROBLEMU. Na budowie, przycinając drogi blat kuchenny z granitu czy montując szafki w kuchni.
Nawet nie chcę parkera straszyć opisami pracy i nieziemskich zdolność amerykańskiego robotnika z warsztatu mechanicznego. Do zdolności obliczeniowych genialnego stolarza dodaje on płynne liczenie ułamków o podstawie aż do 256. Potrzebne mu to do liczenia tolerancji otworów, wałków i do nacinania gwintów. A potem i w międzyczasie przechodzi na układ dziesiętny, nawet o tym nie wiedząc, gdyż większość z nich zna odpowiedniki dziesiętne w postaci ułamków dziesietnych dla tych swoich „jednychsześćdziesiątychczwartych”. I liczy w tysięcznych częściach cala, czyli w millsach, przeliczając je we łbie na mikrometry i spowrotem. Zwykli „robole”.
„uważam, że wszystkie powinny być zawodowe i to od pierwszej klasy szkoły podstawowej,”
Widzisz parker, znowu zgadzam się z tobą bez dyskusji. Różnie tylko rozumiemy definicję „zawodowe”, ale jeżeli chodzi ci o np. metodę pokazywania dziecku tego, co robi rodzic, tego co robi znajomy rodzica w swoim miejscu pracy, praktycznie, z możliwościa „spróbowania”, z zachetą przez dostepność a nie przez izolację i tworzenie sztycznych wież z kości słoniowej, coś na kształ seystemu cechowego, to masz moja pełną zgodę.
„chirurg bez zdolności manualnych? Jemu są bardziej manualne niż intelektualne potrzebne.
Znajdź sobie parker wiadomości na temat chirurgicznych robotów. Taki da Vinci na przykład. Już niedługo jakię specjalne „zdolności manualne” będziesz mógł wykreślić z listy talentów chirurga.
„To ja się pytam, jak nasza szkoła chirurgów do zawodu przygotowuje, przez rozwiązywanie słupków?”
Ależ skąd, jak już roboty zastąpią jedyny konieczny talent chirurga, czyli stabilne palce, to każdy będzie mógł kroić. Zacznie od krojenia mózgu parkera, aby się dowiedzieć gdzie u niego siedzą takie skrajnie durne przykłady na całkiem sensowne teorie.
Stęskniłem się za oparami absurdu, to miejsce jest psychodeliczne, budzi we mnie emocje, nie mogę się rozstać.To dzięki Tobie S-21 i innym blogowiczom oraz autorowi na czele. Lubię ten nurt w sztuce, podobnie jak surrealizm. Jaki jest Twój stosunek do surrealizmu S-21?
Gospodarz pisze
Innowacje w korepetycjach:
„Chodzi o taki rodzaj korepetycji, dzięki którym można by się wyróżnić w tłumie i zagwarantować dziecku poczucie wyjątkowości.”
Rodzic, który ma trochę grosza i nie ma pomysłu, lecz potrafi nazwać swoje potrzeby, zamawia wizytę u starannie wybranego specjalisty od psychologii rozwojowej dzieci i młodzieży. Prosi o kilkugodzinną obserwację dziecka, rozmowę z nim i poradę. Z jednej strony chcę błysnąć przed rodziną i znajomymi, lecz z drugiej -nie chce robić krzywdy dziecku, lecz rozwinąć w nim to coś co zapewni mu sukces życiowy- na miarę jego możliwości, ale i miarę moich aspiracji. A pan się chcesz tym pochwalić szybko, czy może za jakiś czas? Cóż , ten dialog w zależności od wariantów odpowiedzi mógłby trochę potrwać, dłużej niż honorarium przeznaczone na ten cel. W każdym razie w 8 na 10 przypadków rodzic dowie się, że ma zupełnie normalne dziecko, nie przejawiające tego rodzaju uduchowienia skazującego go na geniusz, więc może dobrze byłoby się rozejrzeć po normalności i pośród niej poszukać pomysłów na sukces dziecka.
@stary
„Jestem zadowolony, że znam ?Iliadę?, ?Chłopów?, ?Lalkę?. mechanikę brył sztywnych, budowę komórki. . Taką wiedzę powinien posiadać człowiek wykształcony ogólnie.”
A ja nie jestem zadowolony, że znam Lalkę, Siłaczkę, Nad Niemnem, Katarynkę, Wesele i całe mnóstwo innych wymiotnie nudnych dzieł. A właściwie powinienem napisać inaczej, nie jestem zadowolony, że musiałem znać. Bo już nie znam. Jak było potrzebne na klasówkę to wiedziałem o co tam chodziło, ale tak szybko jak można było o tym zapomnieć to z przyjemnością zapomniałem. Ogólnie wykształcony człowiek powinien wiedzieć kto te książki napisał, kiedy i o czym są, w dwóch zdaniach. Człowiek zainteresowany tematyką może je przeczytać, ale nie powinien być do tego zmuszany. Ja na przykład bardzo chwalę sobie Chłopów i cztery tomy wchłonąłem w kilka dni. Ale reszta mojej byłej licealnej klasy nie przeczytała ich wcale, bo dla nich była wymiotnie nudna. I ja i oni mamy wykształcenie średnie ogólne. A faktycznie? A faktycznie pamiętamy i znamy to co nam się podobało. Cały czas wniosek jest jeden i ten sam, każdy powinien uczyć się w liceum tego czego chce. Ogólnie człowiek uczy się w podstawówce.
1.Uniwersytety dziecięce
2.Kształtowanie cierpliwości, wytrwałości i charakteru oraz kilku innych zanikających cech, co oznacza, że jako dobro deficytowe będą w cenie: kaligrafia, origami, nauka języka chińskiego
3.Jeszcze kilka reform i ktoś, kto w Polsce będzie znał ułamki będzie uchodziła za mędrca – warto zatrudnić mądrą p. przedszkolankę, która wybierze jakąś metodę nauczania matematyki przedszkolaków ( metodę Gruszczyk-Kolczyńskiej, albo metodę Cywińskiego), a przy okazji nauczy dostrzegać piękno świata i ustrzeże dziecko przed korepetycjami w przyszłości
4. Dziecięce kółko teatralne dające obycie i swobodę w wystąpieniach publicznych, dykcję, wyczucie…
.
.
.
Czy to może być realny problem?
„Bo najpierw chciałbym zwrócić uwagę dzieciaka na zapach drewna, na kolor, na słoje i ich ułożenie, na sęki, na twardość, na suchość/wilgotność, wyjść z tym kawałkiem przed dom i zapytać, z którego miejsca w drzewie został wycięty, itd.”
Jak każdy stary pierdziel. A dziecko potrzebuje piłę chwycić, często niewłaściwą i próbować. Nie dogadamy się, uciekłbym z domu jak byłbyś moim ojcem. Albo bym cię w nocy poduszką udusił, żebyś się nie męczył i ludzi dokoła, zwłaszcza jakbyś wcześniej po rosyjsku do mnie złośliwie nawijał jak miałeś w zwyczaju:):):)
Marian z Goniądza pisze: 2011-11-22 o godz. 22:07
„Jak każdy stary pierdziel.”
Tak mnie tu poniewierasz, a przecież jesteś o tyle lepszy w podejściu do ludzi. Ja ich nienawidzę a ty ich lubisz. Myślisz, iż nie wiem, żem stary pierdziel, od którego najlepiej jest uciec z domu? Wiem, bo mi to o wiele ważniejsze od ciebie osoby uświadamiają od dawna.
A konkretnie na temat tej piły. Kiedyś z kolegą przecinałem pień drzewa. I tak fajnie pociągnąłem w moją stronę, że prawie odciąłem sobie lewego kciuka u samej podstawy. Ale historyjkę mam świetną do opowiadania po latach, no nie? Motorówka mnie z obozu harcerskiego na druga stronę jeziora wiozła do cywilizacji, gdzie jakiś felczer opatrzył mi dłoń itd. Teraz jest tylko blizna, kciuk działa zupełnie sprawnie.
Z pewnością wnukom, o ile uciekające ode mnie dzieci kiedykolwiek takim pozwolą się do dziadka zbliżyć, nie pozwolę na „chwytanie niczego”. Nie na mojej wachcie. Niech sobie miłość do stolarki zdobywają u rodziców w garażu „chwytaniem niewłaściwych pił”. Jak sobie rozpłatnicą pojedziesz wpoprzek gęstych słojów to rozetniesz sobie łapę. I wtedy będziesz teoretyku wiedział, co ci życzliwy człowiek mówi.
Masz dwójkę dzieci? To daj każdemu po gwoździu do każdej rączki i popchnij w strone kontaktu. Dowiesz się, które jest elektrycznie utalentowane. Szkoda tylko, że zostanie ci te mniej utalentowane a bardziej uparte czyli te, które pchało oba gwoździe do tej samej dziurki. Te, które zamieniło się w amperomierz będziesz mógł zaksięgować jako rozkurz w procesie spontanicznej edukacji.
Gdyby małpy czy szczury nie umiały uczyć się od siebie nawzajem to byłyby takie durne jak kury. Całe stado kur może zdechnąć dziobiąc zatrute ziarno. A ja mam odłożyć rozum na półkę i pozwolić małemu szczurowi spróbować czegoś, co wiem, że mu zaszkodzi? Wszystko na żywioł? Kiedyś w Polsce były potrzebne karty rowerowe dzieciom. Milicjanci zatrzymywali rowerzystów i pytali o nie. Już niepotrzebne? Kajaka bez karty pływackiej nie można było wypożyczyć. Też nie potrzebna? Pływając na łódkach trzeba było mieć patenty. Każdy może teraz wypłynąć, bez żadnych papierków? Elektrykę w domu też sobie sam montujesz? Licznik, bezpieczniki, kable, uziemienie? Skąd wiesz, jak sąsiad w kamienicy uziemienie podłączył? A może zwarł je z rurą od wody? A może z rurą od gazu? Ten też podłączyłeś sam? Sąsiad też? Przez dętkę rowerową omija licznik gazu, tak jak u ciebie?
Dętki się chwyciliście. Dziecko ma się piły chwycić.
Całe szczęście, że szczury mądrzejsze. One przetrwają.
Odpowiadając Gospodarzowi, mnie podoba się neurofeedback. Człowiek uczy się odpowiednio modyfikować sygnały wysyłane przez mózg, by np. sterować samochodem bez użycia rąk na ekranie komputera. Jeśli idzie o możliwość pochwalenia się znajomym, rzecz nieoceniona. Do tego stymuluje mózg do innej niż codzienna aktywności i sprzyja powstawaniu nowych połączeń nerwowych. Innymi słowy czyni człowieka bieglejszym w świadomym posługiwaniu się najciekawszym narzędziem jakim zostaliśmy obdarzeni. Póki co jest to równie niepraktyczne jak publiczna edukacja ale dzieciaki to uwielbiają. Zatem jeśli już koniecznie chce się na coś wydawać forsę to na ćwiczenie mózgu bez konieczności nabywania zbędnej wiedzy.
Poniewieram bo mam swoje powody. Bez poniewierania ci odpowiem, że jesteś w błędzie. Jesteś męskim wydaniem babci „nie wspinając się bo spadniesz” i „nie biegaj bo się zgrzejesz”. Dziecko uczy się przez doświadczenie. Wiadomo że nie wolno go narażać na niebezpieczeństwo poważnego uszczerbku na zdrowiu ale na drobne kontuzje dziecko narażone być musi, inaczej się nie rozwija. Nie można dziecku świata przedstawiać jako pełnego zagrożeń i niebezpieczeństw przed którymi tylko dziadek ustrzec może. Toleruje się takich dziadków ale to na dłuższą metę trudne do wytrzymania, taka ostrożność i nudzenie.
Viola:
Dla mnie najbardziej przerażająca jest bierność nauczycieli i stopień mobbingu szkół przez samorządy. Nauczyciele dają się zastraszać i głosują na radach za przyjęciem kodeksu, który wymaga od nich donoszenia na kolegów i koleżanki, by wszystko było zgodne z kodeksem. W kodeksach jest mowa o tym, że jeśli nauczyciel czuje się w niepełni sił psychicznych po przeprowadzonej lekcji, powinien zgłosić to dyrektorowi i odstąpić od czynności zawodowych, że nie może wnosić do klasy picia, że nie może korzystać w klasie z ubrania wierzchniego itd, itp.
Bardzo to wszystko przypomina monopol jednopartyjny i czasy socjalizmu, kiedy za pomocą regulaminów i zasad wtryniano się w najmniejszy aspekt bycia człowiekiem. Współcześnie wychodzi się z założenia, że sami już tego nie potrafimy, ktoś musi nam narzucić zasady, jak w korporacji…
Vioa: pamiętaj, jakby co: w ministerstwie dadzą wam konkretną odpowiedź, a i radcy prawni ZNP też mogą sporządzić odpowiednie pismo.
Aż dziw bierze, co się z tymi nauczycielami dzieje, jak barany prowadzone na rzeź…
zza kałuży
Nie przejmuj się, piszesz z sensem i lubię Twoje komentarze
Mam w swojej klasie dzieci – bliźniaki, które codziennie maja jakieś zajęcia.
I co słysze w szatki?: Mamo co dziś mamy ? Jakie zajęcia mówi dziecko zmęczonym głosem.
Jak jest agnielski to dzieci prawie zasypiają ze zmęczenia….
a polecam HARCERSTWO…” jest to pomysł na wychowanie, , czy może raczej wsparcie wychowania, zupełnie inny niż większość proponowanych aktywności pozalekcyjnych. Ono nie jest i nie będzie kółkiem….
Harcertwo to pomysł na młodość….. Mój syn, kiesy jechał na pierwszą kolnię zuchową, ubierał się się rano w 20 min. Po powrocie z wyjazdu okazało się , że potrafi to robić w trzy minuty…. polecam artykuł w Agnieszki Szaneckiej w Nowej Szkole numr 9 2011
A na ostatnie pytanie autora odpowiem, że zaczęłam od matematyki. Zawsze się przyda;)
Rabarbar pisze: 2011-11-25 o godz. 16:06
„Mój syn, kiesy jechał na pierwszą kolnię zuchową, ubierał się się rano w 20 min. Po powrocie z wyjazdu okazało się , że potrafi to robić w trzy minuty?. ”
Polecam obozy żeglarskie. Pewnie w dzisiejszych czasach droższe niż za nieboszczki komuny, ale uczyliśmy się tam dużo więcej niż szybkiego ubierania. Oczywiście rozumiem, co Rabarbar chciała powiedzieć, ale czas ubierania zredukowano nam do mniej niz trzech minut. Nocny alarm czyni cuda. Zarówno co do czasu jak i co do układania ubrań w porządku i w kosteczkę. Gdyż inaczej nie da się w ciemności namiotu ubrać w trzy minuty. W domu ubranie ułożone w kosteczkę przy łóżku mamę prawie przyprawiło o zawał.
Mycie naczyń. Oboźny urządzał nam inspekcje przed posiłkami. Wyrywkowo. I dokładnie. Brudna menażka i przybornik (łyżka, widelec, nóż) leciały wielkim łukiem do jeziora. I delikwent albo jadł rękami z igliwia albo nurkował i szukał swojej menażki.
Porządność ubrania i czystość munduru. Za rozpruty szew czy plamę – pompki. Dla dziewcząt – przysiady. Zaczynamy od stu.
Itd., itp.