Ruch służbowy w oświacie
Cienko przędą koleżanki i koledzy pracujący w szkołach prywatnych. Tak cienko, że przenoszą się do szkół publicznych. Teraz jest dobra okazja.
Przeciętnie w Łodzi nauczyciel zarabia w oświacie prywatnej dwie trzecie tego, ile zarobiłby w publicznej: 2 tys. zł do ręki za 24 lekcje w tygodniu. Ile to pracy, trudno policzyć. Zależy od liczby uczniów w klasach. Podejrzewam, że jest to tak skalkulowane, aby wychodziło przepisowe 40 godzin. Robota normalna, pensja głodowa.
Przeniesienie z prywatnej szkoły do publicznej oznacza sporą podwyżkę. Miejsca są, gdyż ze szkół publicznych nauczyciele uciekają. Jedni na emeryturę, inni poza oświatę. Pensje w oświacie publicznej też są mizerne, choć większe niż w prywatnej. Dają się skusić ci, co zarabiają mniej. Jest więc spory ruch służbowy. Na miejsca opuszczone i kompletnie niechciane przychodzą emeryci. Jeszcze nigdy oświata nie zatrudniała tylu starców. Dorobić do emerytury – piękna sprawa.
I wszyscy się cieszą. Oprócz uczniów, ma się rozumieć.
Komentarze
Naprawdę, nie da się zdzierżyć, muszę zareagować: cała moja szkoła uwielbiała, uwielbiała polonistkę, która miała ok. 70 lat. Jedyne słowo, jakiej mogę określić jej pracę, postawę, podejście, to Mistrzyni. Uczyło mnie wielu nauczycieli, także młodych, bardzo młodych, ale żaden nie dał mi tyle, co ta pani. Być uczniem takiej nauczycielki to zaszczyt.
A oświata zatrudnia starców, bo nauczycielom zabrano prawo pójścia na emeryturę po przepracowaniu 20-stu lat przy tablicy. Wiek zatem będzie się wydłużać coraz bardziej z powodu owej ustawy (haniebnej).
Starzy nauczyciele…
Tyrali za marne grosze, etat liczył nie 18 godzin, jak teraz, społecznie jeździli z nami na wycieczki, do kina, teatru… Ale najważniejsze: szli na wieś, aby uczyć i na wsi mieszkali w opłakanych warunkach i nigdy nie narzekali. Na przykład, spośród wszystkich nauczycieli uczących ponad 400 dzieci w mojej wsi, tylko dwoje miało mieszkania (byli to miejscowi), pozostali żyli dosłownie w kanciapkach bez łazienek, nawet pieca. Wiem bardzo dobrze, bo zanosiłem zeszyty do poprawiania. Kurczę, łóżko, siennik, stołek, krzesło, miednica z wodą, ręcznik na krześle, nawet szafy nie mieli. Najpiękniejsza karta polskiego nauczycielstwa. Jedna nauczycielka (wtedy młodziutka) przyjechała z miasta, dali jej pokoik przerobiony z drewutni, jakaż chęć uczenia nas z niej emanowała, jaka radość życia… W pegeerowskich wsiach traktorzyści śmiali się z nich, bo oni po zawodówkach lepiej zarabiali, ale ci nauczyciele mimo wszystko pięknie uczyli… No, kurczę, nie mogę, no.
Czy jest granica, jakiej pan…
@ontario
Nauczyciele, którzy mają dziś 70 lat mieli 4-5 lat pensum 22 godziny w LO i 26 w SP. Wtedy nie było wolnych sobót i wszyscy pracowali dłużej … 😉
@Gospodarz
Zapomniał Pan o drobiazgu – w prywatnych/”społecznych” szkołach klasy są malutkie (6-15 uczniów góra!)więc i robota dużo łatwiejsza niż w klasie 38-osobowej (i nie chodzi tu tylko o łatwość prowadzenia samych lekcji!) – 3 razy mniej prac domowych i klasówek do sprawdzania, 3 razy mniej ocen do wystawienia. Więc jak ktoś uczy 300-600 uczniów w szkole publicznej, to zupełnie co innego niż uczyć nawet 6 klas 12-osobowych czyli 72 uczniów!!!
Ontario z ciekawością przeczytałem Twój wpis. Ja, miastowy, miałem ciotkę, wiejską nauczycielkę. Długo była starą panną, jeździłem do niej na wakacje, jej mieszkanie zapchane gazetami, książkami. Do jej wsi przybył wdowiec, kierownik szkoły i straciła cnotę razem ze stanem panieńskim. Interesowała się moimi postępami na studiach polonistycznych, była na mnie zła, gdy twierdziłem, że Sienkiewicz był pierwszorzędny wśród pisarzy trzeciorzędnych. Który dzisiaj belfer poprawia zeszyty? Ona to robiła. Gdy ja je przeglądam, to chyba bardziej interesują mnie w nich adnotacje, które nie są związane z lekcją. W ten sposób wyhaczam tych, których mogę bardziej zainteresować lekcją. To dla mnie o wiele bardziej ważniejsze niż liczba błędów ortograficznych, która nie rzutuje na ocenę pracy maturalnej w kontekście użytej argumentacji.
Trzymać się z daleka od pracy w szkolnictwie. Tam nic dobrego nie ma oprócz bólu głowy i nędznej pensji czy to w państwowej czy prywatnej szkole. Atmosfera pracy fatalna. Totalny marazm i brak chęci do walki o lepsze pensje i warunki pracy. Rzuciłem pracę w szkole i jestem na własnej działalności i wreszcie wiem, ze żyję. Kasa meeega motywująca i wreszcie nie tracę czasu na pierdoły jak rady, srady, puste szkolenia etc,jak to było w szkolnictwie. Dziwię się tym wszystkim pracujacym w szkołach co oni tam jeszcze robią??? Praca dla idei?? Hahaha, nie dla mnie.