Matura poprawkowa, czyli nie wierzę w nic
Sporym poczuciem humoru popisali się twórcy matury poprawkowej z języka polskiego. Kazali bowiem nastolatkom, którzy nie zdali matury majowej, pisać analizę pesymistycznego wiersza K. Przerwy-Tetmajera pt. „Nie wierzę w nic” (zob. cały test).
Poeta pisze: „Nie wierzę w nic. Nie pragnę niczego na świecie, wstręt mam do wszystkich czynów, drwię z wszelkich zapałów”. Jak tu się starać napisać coś sensownego, gdy materiał testowy zalewa maturzystę goryczą i pesymizmem? Jeśli nawet pechowy nastolatek chce zdać, to egzaminatorzy skutecznie go zniechęcają. Nie pozostaje mu nic innego, jak powtórzyć za poetą: „I jedno mi już tylko zostało pragnienie/ Nirwany”.
Całe szczęście, że drugi wiersz jest optymistyczny (Pieśń „Nie porzucaj nadzieje, jakoć się kolwiek dzieje” J. Kochanowskiego). Chociaż jak ktoś ma czarne myśli, to widzi tylko tekst Tetmajera.
Maturzysta poprawkowicz może jednak nie analizować wierszy, tylko wybrać prozę. Niestety, temat drugi też jest znaczący. Autorzy testu wybrali bowiem taki fragment „Lalki”, który jest potępieniem lenistwa i próżniactwa. Nastolatek, który poprawia swój mierny wynik, dowiaduje się zatem, że:
„Tylko ci mają prawo władać, którzy posiadają więcej sił i więcej pracują. Siła i praca są jedynymi przywilejami na tym świecie.”
Podoba mi się poczucie humoru twórców testu maturalnego. Nie ma to, jak uderzyć w leniwych mięczaków, którym nie chciało uczyć się do matury majowej i teraz tylko zawracają głowę. Na miejscu uczniów nie liczyłbym na wysokie wyniki. Zresztą, jak mówi Tetmajer, wola ludzka niczym, wszystko w rękach losu.
Komentarze
gospodarzu, genialny wpis 🙂
ciekawe jakie będą losy poprawkowiczów, no ale nie każdy musi mieć maturę
Nie jestem pewien, jak to jest na języku polskim, ale zadania sierpniowe i arkusze sierpniowe nie są chyba jawne? Publikując ten wpis nie naraża się czasem szanowny Gospodarz na skreślenie z ewidencji egzaminatorów i sankcje prawne?
Te wiersze w przeciwieństwie do tematu z „Lalki” są strawne dla poprawkowicza. Z innej beczki: licealista, którego przygotowywałem do boju poprawkowego dostał pytanie:”Obraz zaświatów w „Trenie XIX”. Takie proste, łatwe i przyjemne, zwłaszcza,że pani nie dała jemu tekstu, bo i po co? Ale chłopak zdał, czego życzę wszystkim, którzy poprawiali nie tylko z języka polskiego. Przecież na nich czeka z utęsknieniem wiele wyższych uczelni…..
Może trochę nie na temat, ale zastanawiam się, czy na pewno w zdaniu: „Nie ma to, jak uderzyć w leniwych mięczaków, którym nie chciało uczyć się do matury” powinien być przecinek prze „jak”.
Może trochę nie na temat, ale zastanawiam się, czy na pewno w zdaniu: ?Nie ma to, jak uderzyć w leniwych mięczaków, którym nie chciało uczyć się do matury? powinien być przecinek przed ?jak?.
Marcinie, zadania z matury poprawkowej od ubiegłego roku są udostępniane, co było spowodowane ostrą, ale słuszną interpelacją jednego z posłów. Natomiast nie wiem jak to jest w innych rejonach, lecz do poprawiania matur poprawkowych z języka ojczystego w moim województwie są delegowani weryfikatorzy i liderzy zespołów. Ja do ubiegłego roku otrzymywałem „po znajomości” teksty egzaminacyjne, niektóre były o niebo trudniejsze od zawartych w majowych arkuszach.
El-Ka, nie trochę, lecz znacznie nie na temat jest Twój wpis. Podobnie byłoby, gdyby ktoś nieżyczliwy zwróciłby Tobie uwagę, np. na kwestie znaków zapytania w Twoim wpisie. Chciałbym natomiast przeczytać Twoją opinię w kwestii poruszanej przez Gospodarza.
Arkusz z matematyki. Bez żadnych aluzji i złośliwości. 🙂
http://www.tok.fm/TOKFM/0,89511.html
Pod ta zakładką, można znaleźć rozmowę Grzegorza Chlasty z Lechosławem Chojnackim, metodykiem nauczania wspomaganego nowymi technologiami.
Znam tu parę osób które może zainteresować.
„Tajne łamane przez poufne” są zawsze tzw. modele odpowiedzi, o czym Gospodarz już kiedyś pisał, a idiotyczna zasada trwa.
Czy to oznacza, ze nauczycieli języka polskiego nie należy o nic pytać?
AdamJ: :Arkusz z matematyki. Bez żadnych aluzji i złośliwości.”
JEZUUUU… Nie przypuszczalem ze polska edukacja osiagnala taki poziom zidiocenia….
A. L., a dziwiłeś się, jak swego czasu pisałem, że udało mi się niektórym uczniom wytłumaczyć ideę logarytmów.
Ale, tak „na oko” testy SAT wcale nie są trudniejsze.
Przy okazji, może znasz adres witryny, gdzie mogę znaleźć pełne zestawienie tych testów?
Matura w Finlandii jest tylko nieco trudniejsza. Francuska – znacznie, a rozszerzona to kosmos. Reszty nie sprawdzałem, ale mam zamiar.
Pozdrawiam
@ A.L.
Zalicza 30% punktów…. To cena jaka płacimy za ćwierć wieku deprecjacji umiejętności obliczenia czegokolwiek.
El-ka: Tak niby stanowią przepisy, którymi straszą koordynatorzy zespołów egzaminatorów. Jednak mało kto tkwi w tym absurdzie.
Do AdamJ
>Ale, tak ?na oko? testy SAT wcale nie są trudniejsze.<
1.Z drobnym niuansem – średnio wypada poniżej minuty na odpowiedź na 1 pytanie;-)
2.W USA są jeszcze w szkołąch kursy Advanced Placement i stosowne egzaminy – z matematyki zaawansowany rachunek różniczkowy i całkowy (z ekstremami funkcji dwóch zmiennych m.in., ciągłymi rozkładami prawdopodobieństwa, geometrią analityczną w 3 wymiarach, macierzami, równaniami różniczkowymi, liczbami zespolonymi itp.itd.)
S-21, zgadza się (czas!). Co do innych, właśnie próbuję się w tym połapać. SAT jest/był zresztą także w wersji zaawansowanej (SAT Subject Test). Kilka z ubiegłych lat przejrzałem. Natomiast w przypadku Finlandii, nie widzę zasadniczych różnic (poza strukturą).
Tutaj przykładowy dla zainteresowanych: Official SAT Practice Test 2011-2012.
AdamJ :”A L., a dziwiłeś się, jak swego czasu pisałem, że udało mi się niektórym uczniom wytłumaczyć ideę logarytmów”
Nie, nie dziwie sie. NA zaprzyjaznionym blogu dyskutuje sie niemoznosc wytlumaczenia tego co to ejst „modul liczby. Rzeczywistej
„Ale, tak ?na oko? testy SAT wcale nie są trudniejsze.
Przy okazji, może znasz adres witryny, gdzie mogę znaleźć pełne zestawienie tych testów”
Sprawdze i dam znac.
Co do SATu – dawno nei zagladalem. Ale jakis czas temu (2 – 3 lata) w prasie polskiej pokazal sie artykuj na temat beznadziejnosci edukacji amerykanskiej (o ile sobie przypominam – w konteksie doskonalosci edukacji polskiej). Podawano tam zadania „trudne dla Amerykanow” i nasmiewano sie z nich. Te 3 zadania podane w artykuje jakims cudem znajduja sie na „arkuszu maturalnym”.
W kazdym razie, jak tak dalej pojdzie, bedziemy mieli testy „ile jest dwa razy dwa. Niepotzrebne skreslic”.
Do Adam J.
SAT2 (przedmiotowy) ma kilka poziomów(!) – zdaje się w zależności od żądań uczelni dla danego kierunku!
Dodam jeszcze, że zasadniczo nie jestem zwolennikiem radykalnego podniesienia trudności egzaminu na poziomie podstawowym. Już o tym pisałem, ale powtórzę: Mamy do nadrobienia ponad 20 lat braku egzaminu z matematyki w formie obowiązkowej. Nawet nieznaczny wzrost trudności powoduje znaczący spadek liczby zdających i histeryczne reakcje, co w konsekwencji może doprowadzić do nacisków, aby obniżyć stopień trudności. Trzeba działań długofalowych. Stopniowe, konsekwentne podwyższanie trudności połączone oczywiście z odpowiednim przygotowaniem uczniów, także jeśli chodzi o stosunek do tego testu. Trzeba przekonać zdających, że matura to nieco więcej niż np. otrzymanie dowodu osobistego. Warto także pokazać, jak analogiczny egzamin wygląda w innych krajach. Zburzyć wszechobecne samozadowolenie i przekonanie o własnej wyższości.
Trochę tak jak z pilotami i drzwiami od stodoły. Oby nie trzeba było tak drastycznych przykładów.
AdamJ „Dodam jeszcze, że zasadniczo nie jestem zwolennikiem radykalnego podniesienia trudności egzaminu na poziomie podstawowym.”
No dobrze, tylko potem ludzie z takim wyksztalceniem matematycznym chca byc inzynierami… A moze wlasnie dlatego nie chca byc inzynierami a wola byc politologami bo ich wiedza matematyczna jest zerowa?…
„Stopniowe, konsekwentne podwyższanie trudności połączone oczywiście z odpowiednim przygotowaniem uczniów, także jeśli chodzi o stosunek do tego testu.”
A po co? Po co stopniowo i w dodatku konsekwentnie podnosić trudność?
Czy nam zależy na tym, żeby młodzi ludzie mieli zdany trudniejszy egzamin, czy żeby umieli więcej.
Bo jeżeli nam zależy, żeby umieli więcej, to uczmy lepiej.
Oczywiście rozumiem, masz na myśli mobilizowanie do nauki uczniów.
Ale czy wy naprawdę nie potraficie innymi narzędziami, jak konsekwencjami zachęcać do nauki?
„Trzeba przekonać zdających, że matura to nieco więcej niż np. otrzymanie dowodu osobistego.”
Ale chodzi o to, żeby to nie było nic więcej.
Szkoła obowiązkowa ale nauka nie, dziś też nie jest. Jak się uczeń uczyć nie chce, to nie będzie, można mu naskoczyć.
A nauczyciele rozliczni z tego czego nauczą, nie uczniowie.
Odebrać nauczycielom straszenie i sankcje i zmusić ich do uczenia przez zainteresowanie swoim przedmiotem.
Bo co zrobi nauczyciel jak mu się jednocześnie odbierze straszenie egzaminem a będzie wymagało wyników?
Część się zwolni, bo uważa, że bez presji nie można uczyć i bardzo dobrze.
Reszta będzie musiała zmienić metody.
Mniej będzie dzieci źle myślało o szkole, prawda?
Chętniej będą do niej chodzić, to się przełoży na wyniki?
Podniesie się poziom, bo ludzie zainteresowani więcej wiedzy przyjmują?
I testy robić, ale zakazać ich ćwiczenia.
Bo nie rozwiązywania testów ma szkoła uczyć.
parker: „Czy nam zależy na tym, żeby młodzi ludzie mieli zdany trudniejszy egzamin, czy żeby umieli więcej.
Bo jeżeli nam zależy, żeby umieli więcej, to uczmy lepiej”
Merde. Jak sie ktos nei chce nauczyc albo nie ma mozliwosci intelektualnych zeby sie nauczuc, to nalezy go ze szkoly wyrzucic i odeslac do nauki ktora jest na jego poziomie checi i mozliwosci.
Edukacja ma miec ustalowe wymagania dotyczace tego co tzreba umiec. Jak sie nei nauczy A to sie nie nauczy B. Niedouki matematyczne ida na Politechnike, i tam w troscie o „sprawnosc nauczania” tez sie obniza poprzeczke. Bedziemy mieli inzynierow z dyplomem ale bez tabliczki mnozenia. Nie o to chodzi.
Nauczycieli nalwezy winic, ale nei dlatego ze zle ucza. Naogol dobrze ucza. Nalezy ich winic za to ze przepuszczaja polglowkow.
Gospodarzzatytulowal ten post” Nie wierze w nic”. Ja tez nei wierze. W to ze na egzaninach poprawkowych facio ktory odpadl na cytowanym tescie z matematyki automagicznie naraz odzyska jasnosc umyslu i ten test pzrejdzie.
parker pisze: 2011-08-29 o godz. 07:30
„I testy robić, ale zakazać ich ćwiczenia.”
„A nauczycieli rozliczać z tego czego nauczą, nie uczniów”.
Jak cokolwiek będzie zależało od tego rozliczania nauczycieli to rozliczani nauczyciele podsuną uczniom (nielegalnie i pod stołem) testy do ćwiczeń i jeszcze im zapłacą za ich ćwiczenie. Albo oszukają i podrobią wyniki uczniowskich testów. Jak to się wielokrotnie zdarzało w takim np. USA. Pisałem już na tym blogu o „edukacyjnych sukcesach” opartych na takich fałszerstwach w Waszyngtonie. Ostatnio mają podobny placek w Atlancie. 178 nauczycieli i dyrektorów w 44 szkołach.
http://www.cnn.com/2011/US/07/05/georgia.school.cheating/index.html
„Podniesie się poziom, bo ludzie zainteresowani więcej wiedzy przyjmują?”
A skąd pewność, że wogóle uczeń przyjdzie na matematykę?
Może, jak będzie miał okazję wybrać, bo przecież parker nie chce żadnemu uczniowi niczego narzucać, wybierze jakiś „michałek” zamiast matematyki?
Egzaminy też powinny być opcjonalne i zestaw przedmiotów takoż. Jak bezstresowo, to na full.
I zasadniczo nie miałbym nic przeciwko temu, parker. Pod warunkiem, że szkoła jest 100% płatna. I ani grosika z moich podatków. Niech Wiśniewski uczy Kowalskiemu małego Kowalskiego tak jak chce, kiedy chce i czego tylko obaj Kowalcy chcą ale za pieniążki Kowalskich. I żeby reszta nie była golona przez dobre państwo w podatkach składając się na edukacyjne wybory Kowalskich. Albo żeby państwo oddawało tę składkę w postaci dopłaty do szkoły prywatnej, gdy ja chcę posłać moje dziecko do takiej.
Piszę to w oparciu o moje własne doświadczenie. Polacy zapłacili (do tej pory) za edukację dwójki z moich dzieci, które wyjechały z Kraju i wątpię aby wróciły. Płacą podatki w Anglii i w USA, nie w Polsce. Bogata Polska zafundowała (akurat w ich wypadku) niegłupich pracowników biednym Anglikom i Amerykanom.
I jeszcze jedno dla twojego zastanowienia, drogi parkerze.
Szczególnie w wypadku, w którym ktoś widzi zalety publicznej edukacji należałoby jakoś pogodzić bezstresowość dla ucznia po stronie szkoły z interesem pracodawcy.
Jest bezsensownym dla mądrego, wykształconego i zajętego człowieka tracenie czasu na sprawdzanie, czy konwersacja z kimś skończy się stratą kolejnego dnia a nawet kilku godzin.
Chcesz przerzucić konieczność egzaminowania na pracodawców?
To za co oni zapłacili swoimi podatkami, jak nie za zapewnienie państwa, że publiczna edukacja da im jakościowo dobrego pracownika?
Której to jakości jakoś nikt nie sprawdził?
Bo by się dzieciątko zestresowało?
A po czym poznać, że ktoś się nie chce uczyć?
A kiedy to stwierdzić najlepiej?
Już z pierwszej klasie podstawówki wyrzucać, czy dopiero od liceum albo od pełnoletności?
Jak ktoś się nie chce uczyć, to go do szkoły odsyłać?
A po co?
To może szkołę taką zrobić, żeby się chciał uczyć?
No ale to szkoły opustoszeją, te zwykłe.
Jak ktoś nie ma możliwości, to po co go uczyć w szkole?
Czyż nie szkoda czasu?
Po co go uczyć czytać, jak i tak czytać niczego nie będzie.
Znam wiele osób które nie czytały niczego od dawna i żyją.
Liczyć?
A po co?
Przecież on liczyć nie będzie. Do dziesięciu koledzy przy piwie nauczą.
Widziałem sprzedawczynię, która na kalkulatorze obliczała resztę z dziesięciu euro. Kwota była bez centów.
I sprzedawała.
Kiedy dziecko powinno podejmować decyzje na temat swojej przyszłości, ile lat trzeba mieć żeby zdecydować co się w życiu chce robić i odpowiednie kroki edukacyjne podjąć?
W końcu, kto powinien decydować, dziecko, rodzice, a może państwo?
Opieka społeczna na przykład albo dzielnicowy po zasięgnięciu opinii sąsiadów?
A co z tymi dziećmi, co by chciały a nie mogą, bo w domu warunków do nauki nie ma? Bo dorośli w ich otoczeniu nie odczuwają potrzeby kształcenia a one są zdolne?
Czy powinny zająć miejsce mniej zdolnych ale z lepszych domów którzy osiągają lepsze wyniki ale dużo większym wysiłkiem a często ponad siły?
To oni są potem nieudanymi prawnikami, inżynierami architektami co szpecą krajobraz, lekarzami homeopatami co wpędzają ludzi w choroby czy nauczycielami którzy nie potrafią nikogo niczego nauczyć, bo sami świata nie rozumieją.
Będziemy badali poziom inteligencji przy selekcji?
Uczyć trzeba wszystkich, do pełnoletności, tak samo.
Zdolnym poświecić więcej czasu na rozwijanie zdolności. Zdolności mogą być różne, nie każdy musi być Einsteinem. Nie ma ludzi nie zdolnych, tylko trzeba znaleźć dziedzinę w której się zdolności przejawiają. Do tego jest szkoła, uczniom służyć powinna znaleźć i rozwinąć zainteresowania, a nie ich ćwiczyć.
Bo dziecko taki sam człowiek jak dorosły, tylko mniejszy i mniej doświadczony.
Przewodnika potrzebuje a nie zarządcy co za niego zdecyduje co ma robić.
Puki dziecko jest dzieckiem, ma się rozwijać w najlepszych warunkach na jakie nas jako społeczeństwo stać. Razem, wspólnie, nieselekcjonowani wg zdolności, zamożności czy pochodzenia społecznego.
parker: „Uczyć trzeba wszystkich, do pełnoletności, tak samo.
Zdolnym poświecić więcej czasu na rozwijanie zdolności.”
No to jest spzrecznosc, panie Parker. Bo najpierw Pan mozi ze tzreba uczyc wszystkich tak samo, a potem Pan mowi ze tych zdolnych tzreba uczyc inaczej. Wiec niech sie Pan zdecyduje: tak samo czy nie tak samo?
„Nie ma ludzi nie zdolnych, tylko trzeba znaleźć dziedzinę w której się zdolności przejawiają”
A co zrobic w kims o ktorym w liceum wiadomo ze zeby nei wiem co, przez liceum nie pzrejdzie? Bo na przyklad stolarstwo jest tylko ta dziedzina w ktorej ma zdolnosci, i znajomosc na przyklad funkcji „sinus” nei dosc ze do owego stolarstwa neipotzrebna, to i nei jest w stanei tej koncepcji opanowac? Obnizyc popzreczke? Ale przeciez namy wszystkich uczyc jednakowo. Wiec obnizyc poprzeczka do najmniej zdolnego?… Zeby ci najmniej zdolni nie czuli sie pokrzywdzeni? No bo „wszystcy majom jednakowe zolont… przepraszam.. .muski”
A żadnej sprzeczności.
Dla tych od sinusów zajęcia z sinusów a dla tych z manualnymi zdolnościami manualne.
Ale we wspólnej szkole z rzeczywiście dosyć ograniczonym programem obowiązkowym i rozszerzonym fakultatywnym.
Bo tym od manualnych zdolności matematyka też potrzebna a przyszłemu inżynierowi czy chirurgowi, zajęcia praktyczne równie bardzo potrzebne.
A czemu ktoś miałby nie przejść liceum?
Przecież nie mówimy o niepełnosprawnych umysłowo, dla nich jest szkolnictwo specjalne.
Każdy kto nie jest upośledzony powinien móc przejść liceum.
Bo liceum powinno być dla wszystkich jak kiedyś trzy klasy podstawówki, takie czasy, świat się zmienił.
To ile wyniesie z liceum zależy od jego zdolności, chęci do nauki oraz od zdolności i pracowitości nauczycieli.
O ile na zdolności uczniów nie mamy wpływu, to na ich chęć do nauki i osiągane wyniki olbrzymi wpływ mają nauczyciele.
Tak więc żeby podnieść jakość nauczania, nie należy selekcjonować uczniów, bo oni są jacy są i się nie zmienią, tylko nauczycieli, żeby nie byli jacy są, tylko wyselekcjonowani.
Jedni po skończeniu liceum będą umieli więcej, drudzy mniej, jak dzisiaj.
Co ci przeszkadzają w liceum ci co się sinusów nie nauczą?
Naucza się czegoś innego i po szkole stolarstwem zajmą jak w sobie taka pasje odkryją.
A może aktorami, a może kucharzami, a może lotnikami, a może..
Bo w życiu chodzi o to, żeby robić to co się lubi, a nie to co się nie lubi, prawda?
Oczywiście jak jest taka możliwość.
No to do szkoły też się powinno chodzić, bo się lubi.
Bo jest taka możliwość.
A jak dorośli nakładają na dzieci obowiązek uczenia się, to ich obowiązkiem jest stworzenie warunków w których ta nauka będzie przyjemna.
A dziś robią wszystko, żeby była nieprzyjemna przez co mało efektywna.
A i jeszcze jedno, na pytania zasadnicze nie odpowiadasz, może ich z dużo zadaję, to jedno najważniejsze.
Jeżeli przyjąć, że masz rację i należy dzieci selekcjonować na te zdolniejsze i mniej zdolne, to kiedy?
Jeżeli uważasz, że ci mniej zdolni w liceum zaniżają poziom, to czy nie czynią tego w podstawówce już?
No i drugie dodatkowe, jak byś był łaskawy.
Co z niezdolnymi kujonami, którzy żadnych zdolności do nauki nie wykazują, ale na skutek presji rodziców, są zmuszani do wysiłku i zajmują miejsce w wyselekcjonowanych liceach zdolniejszym, ale którzy trafili w podstawówce na gorszego nauczyciela albo rodzina mało wykształcona więc ciśnienia nikt nie robi, na dodatkowe lekcje nie posyła.
Czy wolałbyś, żeby cię zdolny bystry lekarz leczył, taki co to się do nauki w liceum nie przykładał specjalnie, bo miał swoje pasje, ale w pewnym momencie poczuł powołanie i na medycynę zdał, czy kujon, syn doktora, któremu po ciężkiej harówie udało się opanować materiał pamięciowo i na medycynę się dostał i skończył.
To samo pytanie o architekta, konstruktora, sędziego?
Bo dzisiejszy system selekcji, promuje miernoty a nie zdolnych właśnie.
To znaczy zdolni też się na studia dostają, tylko dużo niezdolnych zamiast tych zdolnych też a liczba miejsc ograniczona, więc dużo talentów tracimy.
Janko muzykant to ciągle aktualna lektura wbrew pozorom.
parker: „Dla tych od sinusów zajęcia z sinusów a dla tych z manualnymi zdolnościami manualne”
Aaaa . No t osa rozne szkoly i zawsze tak bylo. Byly szkoly zawodowe, bylu technika i byly szkoly sednie,. kazde ksztalcily wedle mozliwosci i troche inaczej. nei da sie bowiem w jednej szkole i w jednej klasie wsadzic ucznow ktorzy nei rozumieja nic a nic i tych nadprzecietnie zdolnych. Tzreba ich uczyc inaczej, a jeden nauczyciel w jednej klasie nie rozerwie sie.
„Bo liceum powinno być dla wszystkich jak kiedyś trzy klasy podstawówki, takie czasy, świat się zmienił.”
Owszem, ale NIE TAKIE SAMO liceum. Albo ustalimy minimum wyksztalcenia na poiziomie tych najslabszych. Skad sie beda wtedy brali kandydaci na uczelnie wyzsze?
Nie chec uzywac roznych slow., ale same sie cisna… Nie wszyscy sa rowni pod wzgledem umyslowym, i nie dla wszystkich powinna byc taka sama szkola. Jezeli bedzie taka sama, bedziemy rownac w dol.
„Bo dzisiejszy system selekcji, promuje miernoty a nie zdolnych właśnie.”
Zdolni sobie doskonale poradza. Najwieksze neiszczescie to ci ktorzy wyladowali na studiach w ramach „sprawiedliwosci spolecznej”. Dawniej sie ich wyrzucalo z wielkim trzaskiem. Ja bylem tym wyrzucajacym w latach 1980 – 1985. Wyrzucalo sie polowe studentow po pierwszym roku. Nie nadawali sie. Dzisiaj sie ich nei wyrzuca, bo „stiudent to nasz klient”. Placi i wymaga. Paranoja.
A wszystko się kreci wokół jednego.
Uczeń z swojej natury uczyć się nie chce, nie lubi, bo to żadna przyjemność.
Jakby go nie zmuszać, toby się nie uczył wcale.
Uczeń się uczy minimum które się od niego wymaga.
Oto zdanie które tego dowodzi:
„..ustalimy minimum wyksztalcenia na poiziomie tych najslabszych. Skad sie beda wtedy brali kandydaci na uczelnie wyższe?”
Ze szkoły, się będą brali, bo dzieci lubią się uczyć.
Jakoś ci co uprawiają sport, nie ograniczają się tylko do minimum.
Czemu ci zainteresowani matematyka czy historia mieliby się do minimum ograniczać?
Bo matematyka jest mniej ciekawa niż koszykówka?
Nie prawda, ja uważam, że dużo ciekawsza, i historia też.
W szkole takiej jak jest dzisiaj się nie lubią często uczyć, trzeba to zmienić, szkołę, nauczyciele muszą zmienić swoje podejście do zawodu.
Nie strach i represja, nie selekcja jako główny straszak.
To nie działa na dzieci, dzieci nie potrafią myśleć perspektywicznie o swojej przyszłości. To działa tylko na ich rodziców.
To dlatego w tym systemie tyle miernot idzie na studia, bo rodzice robią presję.
To dlatego jest nadreprezentacja dzieci z tak zwanych dobrych domów w dobrych liceach mimo, że te dzieci nie wykazują większych zdolności do nauki od ich rówieśników ze słabiej wykształconych czy zamożnych domów.
Tak, kiedyś były zawodówki, technika, licea.
Kiedyś było niewolnictwo, potem feudalizm.
Ale dziś tradycyjne zawody zanikają, wyzwaniem czasu jest uczenie ogólne wszystkich do pełnoletności a po szkole albo dalsze zdobywanie kwalifikacji na studiach albo nauka zawodu w pracy.
I powiem więcej, intuicja mi podpowiada, że na tym się nie skończy to wydłużanie nauczania z którym mamy do czynienia od kiedy szkołę powszechną wprowadzono.
Podejrzewam, że tak jak dzisiaj nauka jest obowiązkowa do 18 roku życia, to za lat kilkanaście będzie obowiązkowa do 24 a może dłużej.
Warto w związku z tym zaszczepić w ludziach czerpanie przyjemności z uczenia się , bo nieszczęśliwe nas będzie czekać życie.
Bo trzeba się będzie uczyć permanentnie.
”
Zdolni sobie doskonale poradza. Najwieksze neiszczescie to ci ktorzy wyladowali na studiach w ramach „sprawiedliwosci spolecznej”.
Z tym zdaniem się zgadzam. Zdolni sobie poradzą a niedobrze jest, że na studiach lądują nie ci najzdolniejsi, tylko na podstawie kryteriów społecznych.
Badania dowodzą, że na państwowe bezpłatne studia dostają się dzieci wg kryteriów społecznych.
Zdecydowana przewagę mają tak zwane „dobre domy.”
Prawdopodobieństwo, że uczeń z małego miasteczka lub wsi, z nieinteligenckiej rodziny lub ubogiej dostanie się na studia, jest WIELOKROTNIE niższe niż dziecko rodziców po studiach z dużego miasta.
A przecież rozkład zdolności wśród dzieci tak nie przebiega.
>Zdecydowana przewagę mają tak zwane ?dobre domy.?
Prawdopodobieństwo, że uczeń z małego miasteczka lub wsi, z nieinteligenckiej rodziny lub ubogiej dostanie się na studia, jest WIELOKROTNIE niższe niż dziecko rodziców po studiach z dużego miasta.
A przecież rozkład zdolności wśród dzieci tak nie przebiega.<
To nie jest kwestia edukacji tylko generalnie systemu społecznego:
W Polsce decydują układy, a edukacja(w postaci dyplomu!) jest potrzebna tylko po to żeby mieć formalne(!!!)podstawy do odziedziczenia pozycji rodziców…;-)
Co ma do dziedziczenia dziecko z nizin ???Ono nawet jeśli wielkim wysiłkiem nadrobi braki kulturowo-edukacyjne, to i tak będzie miało problemy ze znalezieniem pracy. która będzie ekwiwalentem tego wysiłku(ambitna i dobrze płatna!).Do tego dla startu w wielkim ośrodku trzeba mieć gdzie mieszkać itp.itd.
Tylko edukacja może ten system społeczny zmienić.
Selekcja uczniów ten system konserwuje a egalitarna szkoła go burzy.
Trzeba wyrównywać szanse na starcie a nie pogłębiać nierówność startu przez selekcje uczniów.
Dlaczego nauczyciele są przeciw?
Bo są wraz ze swoimi pociechami beneficjentem tego systemu.
Pozornymi zresztą, bo tracimy wszyscy ich dzieci też.
I znów uaktywnił sie pan Parker, guru oświaty. Kompletnie nie czuje pan nonsensów oświatowych, pana recepty na „uzdrowienie” są jakby z innego wymiaru. Nie mam zamiaru udowadniać panu sprzeczności w pana wpisach, dla mnie to strata czasu. Jak pan juz wcześniej przyznał, nie ma pan dzieci, a niepełnosprawnośc spowodowała, że internet to pana „okienko na świat”.
Jeszcze raz składam panu propozycję, aby pan się wczytał w to, co piszą ludzie „uprawiający działkę oświatową”. To oni mają bardziej obiektywne spojrzenie na polską oświatę i to nie tylko z jednej pozycji: jako nauczyciele, byli uczniowie i często też rodzice. Pana wiedza przy tym jest niewielka, raczej takie gadanie zgodnie z powiedzeniem, ze polacy znają sie na służbie zdrowia i oświacie najlepiej.
Moje trzy córki, najmłodsza 21 lat, jednakowo zdolne (dwie skonczyły już bardzo dobre studia, trzecia studiuje) uczyły sie w tej samej szkole, uczone były przez większość tych samych nauczycieli (niektórzy uczyli też mnie). Nauczyciele legitymowali się dobrym przygotowaniem do zawodu. Starsze córki „załapały się” jeszcze na stary system, stare matury etc. Maturę zdały celująco, mają olbrzymią wiedzę ogólną i nawyk dokształcania się. Młodsza corka „trafiła na kolejną, tym razem gimnazjalną, reformę, zmiany wymagań, podstaw programowych, korzystała z większych praw i swobód ucznia. Maturę, beznadziejną, oczywiście zdała, nie przygotowywała się do niej wcale bo wiedziała, że zdanie jej już gwarantuje jej wstęp na uczelnie (jej siostry musiały zdawać egzaminy wstępne, podczas których odpadało wielu maturzystów z braku miejsc, była konkurencja).
Dzisiaj stworzono system egzaminów maturalnych pozwalający na przystąpienie do nich KAŻDEMU (a może sie uda). Wielu udaje sie zdać te proste egzaminy, co nie motywuje kolejnych roczników do jakiejkolwiek nauki, ponieważ wielu liczy na to, że „nastrzela „30% punktów, co wystarczy aby zdać maturę i zacząc studia. Temu naiwnemu i krótkowzrocznemu rozumowaniu uczniów chce pan, panie Parker, przeciwstawić nauczycielskie postawy. Sądzi pan, że nauczyciel jest w stanie przekonać ucznia, że jego postawa jest krótkowzroczna? Ze ta droga prowadzi do nikąd? Ze naśladowanie innych wzorów (z zagranicy) nie zawsze wychodzi na dobre? Czy to, co stało się w Wielkiej Brytanii nie dało panu do myślenia? Przecież w tych zamieszkach (tych huligańskich) brali udział młodzi ludzie wykształceni w dobrych brytyjskich szkołach, poddani oddziaływaniu wspaniałego systemu kształcenia?
Czy pan do tej pory nie kapuje, że problemy w oświacie są wynikiem złych , częstych i niedobrze przygotowanych reform? A powinien pan mieć o tym pojęcie, skoro siedzi pan w domu w „necie” tak często.
Wybrał pan najprostszy sposób na „rozprawienie się” z polską szkołą. Walenie w nauczycieli jak w bębęn. O nonsensach w naszej oświacie nie ma pan kompletnie pojęcia, nie widzę u pana chęci zapoznania się z argumentami nauczycieli. Widzę u pana tylko wielki żal i złość na szkołę, być może ma to żródło w pana osobistych oświadczeniach.
Mam też wrażenie, że sprawia panu satysfakcję prowokowanie innych, korzystając z anonimowości.
I niech pan nie stara się stosować szantażu emocjonalnego wypowiedziami w stylu : jestem niepełnosprawny. Mam takich znajomych, nie należą do osób zgorzkniałych, są otwarci, mają duże grono przyjaciół. A dlaczego? Bo są życzliwie nastawieni do innych. Życzę panu tego samego.
PS.
Niech pan poczyta sobie trochę nt. prawa oświatowego, śledzi na bieżąco rozporządzenia oświatowe, może to poszerzy pana wiedzę teoretyczną. Może nawiąze pan osobisty kontakt na jakimś czacie z nauczycielem i dowie się jak wygląda praktyka.
Wiele czasu poświęcono jak zwykle mojej osobie, dziękuję.
To kim jestem, pozostanie mam nadzieje moją słodka tajemnicą, bo korzystam z anonimowości na blogu, tak jak inni.
Zresztą gdyby nie anonimowość, bałbym się gębę otworzyć ze względu na dzieci których nie mam a które chodzą do publicznej szkoły.
Tekst o niepełnosprawności miał swój cel, jak go nie zrozumiałaś, nie będę tłumaczył.
Gdybyście to wy, nauczyciele się wsłuchali co mam do powiedzenia jako rodzic, zamiast z furią mnie atakować i ubliżać, być może lepiej byście rozumieli świat.
Bo horyzont waszych myśli pokój nauczycielski ogranicza.
Nie chce ci się wykazywać sprzeczności w moim rozumowaniu?
Trudno, podejrzewam, że ich nie ma po prostu, ale się nie przekonam.
Ja natomiast sobie na pokazanie jednej sprzeczności pozwolę.
„Sądzi pan, że nauczyciel jest w stanie przekonać ucznia, że jego postawa jest krótkowzroczna?”
Nie sądzę, wręcz przeciwnie, sądzę że motywowanie uczniów do nauki przez pokazywanie im konsekwencji nieuczenia się jest bezrozumne, piszę o tym i powtarzam jak mantrę.
To dlatego przeciwstawiam się systemowi selekcji, który jest niczym innym jak motywowaniem do nauki konsekwencjami marnej szkoły, motywowania konsekwencjami marnych ocen, nagradzania zdanymi egzaminami i tak dalej.
Uczeń się uczy lepiej jak to robi z przyjemnością, a to wszystko co mu serwuje nasza dziewiętnastowieczna szkoła jest zaprzeczeniem przyjemności z uczęszczania do niej.
A nauczyciele, przynajmniej na tym blogu są za utrzymaniem a wręcz cofnięciem naszej oświaty o parę lat w procesie porzucania tego opresyjnego rodem z minionej epoki systemu.
„To oni mają bardziej obiektywne spojrzenie na polską oświatę i to nie tylko z jednej pozycji: jako nauczyciele, byli uczniowie i często też rodzice.”
Tak obiektywne.
Przedstawię ten obiektywizm.
Jako nauczyciele,
są za utrzymaniem systemu, bo w innym nie potrafią uczyć.
W systemie przyjaznym dla uczniów, nauczanie nie polega tylko na wymaganiu, do czego się polska szkła często sprowadza.
Jako byli uczniowie,
o systemie fali w wojsku wspominałem.
Jak ktoś przez to przeszedł, to rozumie na czym polega mechanizm, nie będę tłumaczył. Pogląd, że nauka to nie zabawa i że do szkoły się nie chodzi dla przyjemności jest dość popularny wśród nauczycieli.
To właśnie doświadczenia nauczycieli z lat szkolnych taką postawę generują.
To znane w psychologi zjawisko, że czasy młodości się wspomina po latach dobrze, nawet okupację czy realny socjalizm:) Nie widzi się problemu, ja co prawda w szkole w dupę dostałem, ale taka jest szkoła a dzięki temu wyrosłem na porządnego człowieka a w ogóle, to było fajnie.
Pomimo tego a nie dzięki temu, fajnie było, młodzi byliśmy.Też wypieram z pamięci złe doświadczenia, naturalny zdrowy mechanizm.
A jako rodzice, myślą tak jak byli uczniowie co wyżej, plus dodatkowo system opresyjno-selekcyjny promuje ich pociechy o czym wspominałem wielokrotnie.
Dzieci nauczycieli kończą dobre szkoły, więc zrozumiałe jest, że są za utrzymywaniem dobrych szkół.
Czysty egoizm, bo nie problem w dobrych szkołach.
Problem w złych, bo to naturalna konsekwencja selekcji do dobrych.
Nie opowiadam przeciwko dobrym,opowiadam się przeciwko złym.
>Tylko edukacja może ten system społeczny zmienić.
Selekcja uczniów ten system konserwuje a egalitarna szkoła go burzy.
Trzeba wyrównywać szanse na starcie a nie pogłębiać nierówność startu przez selekcje uczniów.<
Chrzanisz parker z Szucha! Jak wszyscy będą mieli papier o wykształceniu średnim czy wyższym to atrakcyjne miejsca pracy będą dzielone wg innych kryteriów – układowych oczywiście. Jak powszechna jednakowa szkoła dająca wszystkim dyplomy nie da odpowiednich do danego miejsca umiejętności to układowcy sobie poradzą – oni wiedzą że trzeba i co tak naprawdę trzeba umieć i mają dosyć kasy żeby to sobie na odpowiednim poziomie załatwić czy kupić. I tyle z twojego "egalitaryzmu" wyjdzie;-)
S-21, to Ty?
No ja nie mogę!
Kopę lat.
Nic się nie zmieniłeś chłopie, tylko nick.
Brakowało mi Ciebie.
Tylko nie pytaj po czym poznałem, nie czas na przykrości, zresztą gospodarz by mi nie puścił.
Nauczyłem się co mi wolno jak mi kilka komentarzy wcięło.
To wy za ta selekcją, żeby układów nie było?
No, to coś nowego muszę przyznać.
Że egalitarne nauczanie za skutkuje elitarnym zatrudnieniem.
A dziś elitarne wykształcenie, skutkuje egalitarnym, zgodnym z kwalifikacjami i na ich podstawie zatrudnianiem?
A co to są atrakcyjne miejsca pracy i kto je dzieli?
W szkołach?
Ktoś ma dość kasy to sobie atrakcyjne zatrudnienie kupi?
A po co jak ma dość kasy?
„oni wiedzą że trzeba i co tak naprawdę trzeba umieć i mają dosyć kasy żeby to sobie na odpowiednim poziomie załatwić czy kupić.”
To umiejętności można kupić lub załatwić?
Daj adres sklepu.
parker: „Z tym zdaniem się zgadzam. Zdolni sobie poradzą a niedobrze jest, że na studiach lądują nie ci najzdolniejsi, tylko na podstawie kryteriów społecznych”
Parker, ja mialem na mysli slynne „punkty za pochodzenie spoleczne”, „punkty na wyrownywanie zaniedban” itede. Jak bylo na Politechnike chetnych 7 na jedno miejsce (a w porywach 10) to liczyla sie wiedza przede wszystkim. A potem to juz punkty sie nie liczyly. Na egzaminie z Ukladow Elektronicznych nikt nei sprawdzal jakie pochodzenie ma egzaminowany. I tak wlasnei powinno byc.
A.L
Wiem co miałeś na myśli mam nadzieje, że zrozumiałeś co ja miałem na myśli.
Ja nie postuluje punktów za pochodzenie, wyrównywanie szans edukacyjnych to nie wyrównywanie wyników, tylko warunków do nauki.
Selekcja na podstawie wyników, kiedy dostęp do edukacji nierówny, jest niesprawiedliwe i ze społecznego punktu widzenia szkodliwe.
Dziś badania mówią, że jest duża grupa dzieci które z nieswojej winy maja dostęp do edukacji gorszy niż ich rówieśnicy.
Żeby to zmienić trzeba znieść selekcję.
Dzieciom z domów o niskim kapitale intelektualnym, z domów biednych, ze środowisk zaniedbanych, państwo powinno pomagać. Dzieciom, powtarzam, dzieciom, które nie są niczemu winne a które selekcja zmusza do rywalizacji o lepszą szkołę z tymi którzy te szanse mają większe.
Bo co to za zawody jak zawodnicy maja nierówne szanse.
Ponieważ tych szans nie da się wyrównać zupełnie, trzeba skończyć z zawodami w dostępie do edukacji w zakresie szkoły średniej.