Co piąty nauczyciel szuka nowej pracy
Już co piąty nauczyciel szuka pracy poza szkołą. Wakacje to dobra okazja na znalezienie dobrej oferty. Można zastąpić pracownika, który korzysta z urlopu, a potem się zobaczy. Prawo nie zabrania nauczycielowi pracować w czasie swojego urlopu.
O wiele więcej pedagogów szuka dodatkowej roboty. Będą łączyli pracę w szkole z zaangażowaniem w innym miejscu. Rodzice muszą być świadomi, że nauczyciel nie będzie się angażował za netto 2500-3000 zł (nieco więcej zarabiają tylko seniorzy). Żeby przeżyć, musi dorobić. Czas i siły musi podzielić na dwa miejsca. Szkole może zaoferować 50 proc. lub mniej.
Nauczyciele, którzy znajdą w wakacje atrakcyjną pracę, będą chcieli zwolnić się ze szkoły. Na początku września trzeba się spodziewać dużego ruchu kadrowego. Kto szuka pracy w szkole, będzie mógł wtedy przebierać w ofertach. Dyrektorzy będą zatrudniać ludzi nawet bez kwalifikacji, np. polonistę czy rusycystę do prowadzenia lekcji angielskiego, czasem każdego chętnego.
Dzieci będą opowiadać, że anglistka nie odzywa się na lekcji po angielsku, puszcza płytę albo film i każe dzieciom powtarzać. Sama nie mówi nic. Co robi fizyk, który nie studiował swojego przedmiotu, szkoda gadać. Tak teraz będzie, bo za minimalną krajową fachowca nie znajdziecie. A ci, co jeszcze są, szukają sposobu, żeby odejść. Na razie co piąty się zwija, ale to przecież dopiero początek.
Głos Nauczycielski przeprowadził ankietę na ten temat – szczegóły tutaj.
Komentarze
Nie wiem, do szkoły ostatnio nie chodziłem, ale jak chodziłem to chodziłem aż miło, ale można na problem spojrzeć z innej strony.
Może do szkoły przyjdą w końcu nie Ci dla których liczy się lekka i przyjemna kasa, ale osoby w rodzaju Siłaczki, chociaż mając wyobrażenie dzisiejszej młodzieży i jej status społeczno-kulturowy (modlitwę „Ojcze Nasz, zastąpiła inna „Dziecko Moje”) to myślę, że i Siłaczkom może się odechcieć.
Ale może się mylę.
Dobra wiadomość, nauczycieli mamy ponad pół miliona, średnio polski nauczyciel uczy 9 uczniów, co w oczywisty sposób oznacza niską wydajność. W UE średnia 12, w Niderlandach 16.
Niska wydajność – niskie zarobki.
Gdyby ta średnia wzrosła do średniej w UE, takież same powinny być zarobki jak właśnie w UE, a nawet ok. 10 tys. netto.
Jacek Kuroń na pytanie, dlaczego Polacy mało zarabiają, odpowiadał, bo wydajność w Polsce nie dorównuje wydajności na Zachodzie.
https://www.google.com/search?q=ile+dzieci+%C5%9Brednio+uczy+nauczyciel+w+UE&ei=tQLpYunJMu-srgSGpZLoCA&ved=0ahUKEwip-Ous_6f5AhVvlosKHYaSBI0Q4dUDCA4&uact=5&oq=ile+dzieci+%C5%9Brednio+uczy+nauczyciel+w+UE&gs_lcp=Cgdnd3Mtd2l6EAM6BwgAEEcQsAM6CggAEEcQsAMQiwM6BAghEAo6BQghEKABSgUIPBIBMUoECEEYAEoECEYYAFCOB1ioRmCKUmgBcAF4AIABpQGIAdcNkgEDOC44mAEAoAEByAEIuAECwAEB&sclient=gws-wiz
@ontario
Z tego Pana art.wynika, że ten „nadmiar” nauczycieli jest w podstawówkach, nie w szkołach ponadpodstawowych. Jakby Pan sprawdził na stronach int.podstawówek w miastach (nie wiem jak to wygląda w małych miejscowościach) listę nauczycieli, to zobaczy Pan tam sporo nauczycieli świetlicy, nauczycieli współorganizujących, pedagogów, psychologów, logopedów, terapeutów itp. To są osoby, które w Polsce zaliczane są do kategorii „nauczyciel”, chociaż nie uczą żadnego przedmiotu. Pracują np.z dziećmi z tzw.orzeczeniami, których jest b.dużo w podstawówkach albo zapewniają opiekę dzieciom po lekcjach. Jeżeli policzy Pan tylko nauczycieli, którzy prowadzą lekcje, to te statystyki nie odbiegają wcale tak bardzo od średniej UE.
@ontario
Ontario a tak z ciekawości: jak Pan to obliczył, że gdyby na nauczyciela przypadało średnio nie 9, tylko 12 uczniów, to by zarabiał 10 tys.netto? A może Pan tego nie obliczył, tylko to taki Pana postulat i policzył Pan ile kosztowałoby jego spełnienie?
Róża
2 SIERPNIA 2022
14:11
Nie przeczę, w naszych okolicach jednak świetlice, biblioteki, zajęcia pedagoga itd. mają zwykle nauczyciele, którym brakuje do etatu, oczywiście, ci nauczyciele, którzy mają dodatkowe „papiery”.
Na pewno PO po dojściu do władzy będzie dążyć do tego, aby podnieść pensum, próbą były „hallówki”. Dzieci coraz mniej, a ilość nauczycieli niemal taka sama od lat. Dodam, że to frustrujące dla tych, którzy dopiero co uzyskują dyplomy i daremnie szukają pracy w szkole.
Osobny i całkowicie zapomniany problem to nauczycielskie emerytury, średnio ponad 1 600 zł. To jest zasiłek, który degraduje emerytowanych nauczycieli, czyni ich pariasami Polski.
https://www.google.com/search?q=%C5%9Brednia+emerytura+nauczyciela&oq=%C5%9Brednia+emerytura+nauczyciela&aqs=chrome..69i57j0i512l2j0i22i30l5.9628j0j15&sourceid=chrome&ie=UTF-8
Nie wiedziałem, że tego aż tyle.
Za moich czasów była „świetliczanka”, pielęgniarka ogólna i może palacz w kotłowni łapał drugi etat, żeby dorobić do marnych kilku godzin PO.
I zazdrość, że ta dzisiejsza młodzież wyjdzie ze szkół wylizana przez resort oświaty za pośrednictwem tych wszystkich nauczycieli fizycznej i cielesnej odnowy.
„Wylizana” dlatego, że zawsze dla mnie symbolem troski o młode pokolenie była krowa liżąca tuż po porodzie swoje przed chwilą narodzone dziecko…czyli cielę.
To tak na kanwie komentarza @Roży.
Wydaje mi się, że problemowi mogło by ulżyć, gdyby było więcej dzieci w szkole. Za każdym szkolnym plecaczkiem idą ( to taka moja pedagogiczno-animizacyjna metafora) przecież pieniążki do kasy głównego skarbnika placówki szkolnej.
I gdyby tych podopiecznych Pań i Panów logopedów, i terapeutów było więcej, to i pieniążków dla innych nauczycieli byłoby w dwój- a może i w trójnasób.
A i uterapeutowienie placówek by wzrosło, że o ulogopedowieniu nie wspomnę.
Z pewnością cześć nauczycieli pragnie zmienić pracę.
Ale trzeba to robić wówczas, gdy mamy kwalifikacje przydatne na rynku pracy i praktykę wypracowaną po szkolnych godzinach.
Trzeba to zrobić rozsądnie, nie można być w gorącej wodzie kąpanym.
Ja zostaję w zawodzie, moim dodatkowym źródłem zarobku są korepetycje, które od wielu lat pomagają uspokoić sercu najbliższą, machającą co miesiąc stertą rachunków do uregulowania.
Mój kolega, matematyk, dorabia w firmie swego szwagra. Kładzie kafelki, panele, tapety.
I dobrze zawsze obliczy ile czego potrzeba kupić.
To dorabianie przypomina mi czasy komuny, kiedy funkcjonowała instytucja dwuzawodowców, czyli większą cześć roku niektórzy realizowali się w zawodzie fabryczno-budowlanym, a kilka miesięcy (łącznie)w ciągu roku jako pracowali rolnik .
Niektórzy sobie to nawet chwalili ( świeże powietrze, łono natury, mleko prosto od krowy), ale wydaję mi się, że dzisiaj ten wariant by nie wypalił . Przede wszystkim dlatego, że żyjemy w epoce dojarek przewodowych.
Izydor Danken
2 SIERPNIA 2022
16:36
Pieniądze na wypłaty i obsługę oraz inne koszty (ogrzewanie, prąd, pomoce szkolne) są w dyspozycji Gminy (wójta, burmistrza itd.). Na pewno nie byłoby więcej pieniędzy dla nauczycieli. Chodzi bowiem o to, aby dzieci było jak najwięcej a nauczycieli jak najmniej. Dlatego Gminy redukują oddziały, a tym samym zwalniają nauczycieli.
Róża
2 SIERPNIA 2022
14:39
To są moje życzenia…
Obecna sytuacja to powolny rozpad publicznego systemu oświaty. W perspektywie kilku lat poziom nauczania znacząco się obniży. Uczeń szkoły niższego szczebla, szczególnie w mniejszych miejscowościach będzie miał już znacząco mniejsze szanse awansu społecznego przez naukę. Gorsze szkoły, gorsze wyniki, gorsze studia, o i ile w ogóle. Trudno mi ocenić, na ile system edukacji w Polsce był kosztochłonny w stosunku do innych krajów. Dawał jednak względnie dobre wyniki. Jako kraj na dorobku potrzebujemy rozwoju, a to się wiąże z szeroką edukacją, oraz dostępem do edukacji. Skoro w liceach znacząca liczba uczniów chodzi na korepetycje, czyli znacząca liczba rodziców płaci już za naukę, to jesteśmy właściwie o krok od prywatyzacji szkolnictwa, tak samo jak już prywatyzujemy służbę zdrowia. Bo po co mam płacić za korepetycje skoro można opłacać szkołę. To już tylko kwestia organizacji, samoorganizacji pewnych środowisk. W pierwszej kolejności lekarskiego. To jest prosta droga do podziału społecznego.
lalecznik 2 SIERPNIA 2022 21:23 pisze: – Skoro w liceach znacząca liczba uczniów chodzi na korepetycje, czyli znacząca liczba rodziców płaci już za naukę, to jesteśmy właściwie o krok od prywatyzacji szkolnictwa, tak samo jak już prywatyzujemy służbę zdrowia. Bo po co mam płacić za korepetycje skoro można opłacać szkołę.
Lalecznik,
to nie jest tak, że jak poślesz dziecię do szkoły płatnej to korepetycje będą zbędne a wyniki względnie dobre. Gdy się obejrzy ranking np. liceów pod kątem osiągnięć w olimpiadach to w pierwszej dziesiątce nie ma ani jednej prywatnej szkoły a wg mnie to ten właśnie ranking jest w miarę obiektywny. Zdawalność matur podobnie, Pierwsze „społeczne” LO jest na 15 miejscu. Wniosek – jeśli płacisz to i tak nie masz gwarancji jakości. Wielu względnie mającym spore dochody pozwalające na prywatną szkołę wydaje się, że jak zapłacą czesne to są świetnymi rodzicami i się rodzicielsko starają. Ale faktem jest, że po 89 roku, w dobie rozwijającego się kapitalizmu wyczynowego następuje zjawisko dziedziczenia biedy. Nie stać Cię na korepetycje to szanse edukacyjne Twojej progenitury maleją.
A czego szuka co trzeci absolwent podstawówki?
Z mojej klasy bez żadnego przydziału zostało dziewięć osób, czyli jedna trzecia klasy.
https://ksiazki.wp.pl/rodzice-placza-z-bezsilnosci-tak-wyglada-tegoroczna-rekrutacja-do-szkol-srednich-6796656629521376a
Wbrew powszechnemu mitowi poziom nauczania przeciętnej niepublicznej szkoły podstawowej lub ponadpodstawowej uznawany jest za wysoki, co potwierdzają wyniki badań PISA i rezultaty uczniów. Opublikowane przez Centralną Komisję Egzaminacyjną wyniki egzaminu ósmoklasisty z 2021 roku wykazują, że z testami z języka ojczystego, matematyki i języków obcych lepiej poradzili sobie wychowankowie szkół prywatnych i społecznych. Oto mediana rezultatów:
język polski: uczniowie szkół niepublicznych – 69 proc., szkół publicznych – 62 proc.,
matematyka: uczniowie szkół prywatnych i społecznych – 60 proc., publicznych – 44 proc.,
język obcy: uczniowie placówek niepublicznych – 95 proc., szkół publicznych – 73 proc.
https://policealna.gowork.pl/blog/szkola-prywatna-czy-publiczna-ktora-wybrac/
Jaka siłaczka? Do szkoły przyjdą masochiści, którzy będą chcieli wegetować za nauczycielską pensję. Kilka miesięcy przetrwają i uciekną z dzikim wrzaskiem. Tak to widzę.
@lalecznik
Z badań Fundacji Batorego wynika, że w dużych miastach ponad połowa uczniów ma korepetycje. Na korki nie chodzą dzieci z podstawówki z młodszych klas, więc w 7-8 kl. i w liceum korki ma tam już prawie każdy. Nauka przedmiotów ścisłych już została właściwie sprywatyzowana. Ale ma być wielki kryzys gospodarczy, rodziców nie będzie stać na te korki. Jedyny postulat jaki ma ZNP, to 20 proc.podwyżki dla wszystkich. I oczekuje poparcia rodziców. Tych rodziców, których za chwilę nie będzie stać na korki i którzy wiedzą, że spełnienie postulatów ZNP nie przyciągnie do pracy w szkole matematyków, fizyków i chemików. Wśród nauczycieli przetacza się oburzenie, że podwyżki większe dostaną tylko ci młodzi. Ma być tak jak było, starszy nauczyciel ma zarabiać dużo więcej niż młody, bez jakiegokolwiek powiązania wysokości wynagrodzenia z jakością pracy, wynikami. I pretensje do rodziców, że nie popierają nauczycieli. Ja popieram, nie popieram ZNP, popieram podwyżki dla wszystkich, większe dla lepszych i szczególne warunki dla młodych nauczycieli przedmiotów ścisłych. Tego systemu nie da się dłużej w ten sposób utrzymywać, rekrutacja tegoroczna do liceów to była jakaś masakra młodych ludzi. Dzieci, które nie były obłożone korkami po kokardkę nie dostały się do żadnej szkoły, mimo, że przez 8 lat dobrze się uczyły.
Wszystkim ! Są też w naszym kraju geniusze . Ci zawsze znajduja pracę w kilku radach nadzorczych SP, a co dziwne nie w prywatnych firmach założonych za własne pieniądze ( a nie podatników).
Jak więc widać, od reformy do reformy, które to reformy niemal co roku. Wszystkie władze wydają na edukację coraz więcej, coraz bardziej im zależy, aby podnieść poziom nauczania, aby zmniejszyć przepaść między biednymi a bogatymi, między wsią a miastem – ale na próżno, bo widzimy, że skutki reform są coraz gorsze, coraz więcej biadolenia, coraz bardziej powiększa się rozdział między biednymi a bogatymi, wsią a miastem…
Dlaczego?
Jedna z odpowiedzi: dziecko (i rodzic) nie widzi sensu uczenia się, zwłaszcza dotyczy to rodzin ubogich i ze wsi.
Wystarczy bowiem kurs np. piekarza (to kilka miesięcy), wyjazd do Niemiec, nie mając matury, ba, nawet świadectwa szkoły zawodowej, można zarobić 3 razy więcej niż nauczyciel dyplomowany z mgr.
Zbieranie winogron we Francji, sezonowa praca na plantacji winogron – daje tyle, ile w szkole żaden nauczyciel nie zarobi w dwa lata.
Ludzie kierują się rozumem, nie chcą tyrać za bezcen i być traktowanym jak piąte koło u wozu.
Jeżeli dziecko/rodzic widzi, że nie ma sensu się uczyć, to się nie będzie uczyć. Niestety, sens uczenia się określa nie dyplom, a zarobek.
Motywacja!
Tam (na Zachodzie) zacisnąć zęby, zakasać rękawy. Przyjąć najgorszą robotę (w kurniku, w tuczarni, na plantacji, przy podcieraniu zadków itd.), pracować 10 lat, aby zarobić na emeryturę i odłożyć. Wrócić do Polski, zbudować dom, zainwestować we własną działalność
Do tego nie jest potrzebne wykształcenie, szkoła wręcz staje się przeszkodą.
Problem znam, bo i sąsiedzi, i w rodzinie, i znajomi tak postępują i doskonale na tym wychodzą.
Jestem ze wsi, uważam, że oświata jest ważniejsza od butów. Ale to na darmo, ludzie kierują się rozumem i korzyściami.
System oświaty nie sprzyja im, zgoła szkodzi. Bez dyplomu, bez matury – przecież to widzicie – mają więcej, zdecydowanie więcej od was, nauczycielami z mgr…
System niszczy. Oczywiście, są dziedziny, gdzie bez dyplomu ani rusz: dentyści, lekarze, prawnicy, inżynierowie…, ale ilu ich może być…
Ontario,
jestem z miasta i zrobiłem co mogłem aby być ze wsi. Dziś jestem w końcu na wsi i to mnie cieczy. Ale to tak na marginesie. A teraz ad rem
Opisałeś sytuację, którą znam z autopsji ale to było niecałe półwieku temu!
Otóż jako młody, z wykształcenia nauczyciel „ścisły” poszedłem do pracy w firmie budowlanej legitymując się świadectwem z 10 klasy ogólniaka (aby przypadkiem nie zostać biuralistą, co groziło tym po maturze). Zostałem „wykwalifikowanym” w trzecim dniu zdając egzamin ciesielski po trzech dniach pracy. Egzaminatorzy byli zdumieni jak łatwo „czytam” rysunki techniczne i potrafię policzyć ile prostokątnych blatów budowlanych będzie potrzebne do zaszalowania fundamentów pod zbiornik do zgromadzenia mazutu dlo elektrociepłowni. Udało się i tyrając 10-12 godzin na dobę (w zależności od pory roku) na tzw. „akord” lub zlecenie za określoną sumę zarabiałem czterokrotnie więcej niż moja żona, młoda nauczycielka. Niestety, znalazło mnie „wojsko” i wysłało na SOR (nie mylić z medycznym, to była Szkoła Oficerów Rezerwy).
Za tę chorą sytuację dot. wynagrodzeń obwiniałem „chory system”, a tu „paczpan” po blisko pół wieku jest podobnie. Jakby świat stanął w miejscu. Dzisiaj siadasz za kółko TIRa i zarobki oscylują na granicy drugiej grupy podatkowej. Możesz się uczyć języków z nudów albo poznawać dzieła literackie z pomocą „Storytela”.
@PR
System rekrutacji jest chory, złożony z samych błędów. Jak jakaś upiorna gra. Normalne dobrze uczące się dzieci siedzą teraz w domach i płaczą, że nigdzie się nie dostały. Dzieci uzdolnione humanistycznie, które chciały dostać się do dobrych klas humanistycznych w dobrych liceach wylądowały w mat/fizach, mat/geo słabszych liceów. Dzieci, które świetnie by sobie poradziły w dobrych mat/fizach nie dostały się tam, bo egz.z matematyki był za łatwy, wszyscy go dobrze napisali, wystarczyło mieć korki. Za to ci zdolniejsi nie pomyśleli o tym, że mnie zdolni nabijają sobie dodatkowe punkty dziwnymi konkursami historycznymi, religijnymi i sportowymi. Dzieci z największą ilością punktów pozajmowały miejsca w kilku szkołach jednocześnie, bo są odrębne systemy rekrutacji do szkół publicznych miejskich, niepublicznych, katolickich itp. To jest masakra na dzieciach, za którą nikt nie poniesie odpowiedzialności. A winni są wszyscy, Zalewska ze swoją reformą, przygotowujący egz.8 kl, samorządy, które nie potrafią wymusić jednego systemu rekrutacji dla wszystkich szkół i z wyprzedzeniem opracować jakiegoś rozwiązania dla tych dwóch roczników, kuratoria układające listy absurdalnych konkursów do nabijania punktów, nauczyciele w podstawówkach (wychowawcy, nauczyciele jakiegoś doradztwa zawodowego), którzy nie tłumaczą dzieciom o co w tym systemie chodzi. PR na stronach kuratoriów można znaleźć wykazy przedziwnych punktowanych konkursów, proszę obejrzeć, niewiadomo czy śmiać się czy płakać. I za rok będzie powtórka. Znam wiele dzieci, które nie dostały się nigdzie. To nie są głupie dzieci, one są mniej więcej takie same jak dzieci, z którymi ja byłam w klasie w liceum. W dobrym liceum w moim mieście, które nadal jest dobrym liceum w moim mieście, a było to w czasach kiedy rzekomo do ogólniaka szli ci bardziej bystrzy.
Izydor Danken,
Podobnie prywatne szpitale mają statystycznie lepsze wyniki leczenia niż publiczne. Ciekawe, dlaczego?
Legat
To ja to wiem. Wiem po co i dla kogo są o b e c n e szkoły prywatne. Przynajmniej większość. Ale widzę też grunt pod zmiany. Moje pytanie dotyczy siły napędowej tego procesu. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo będziesz zmuszony wysłać dziecko do szkoły prywatnej, aby zapewnić jaki taki poziom wykształcenia. Skoro masz płacić za szkołę, i jeszcze za korepetycję, to lepiej wymóc na dyrekcji zatrudnienie naprawdę dobrego nauczyciela za porządną stawkę. I część szkół prywatnych, takich z prawdziwego zdarzenia, wkrótce, szczególnie w większych miastach powstanie. Ale widzę w tym proces rozwarstwienia społecznego. I oto, do czego prowadzą obecne rządy. Instytucje w tym szkoła miały być dla „ludu”. No to będą.
Płynna Rzeczywistości,
wydaje mi się, że Izydor Danken z premedytacją zafałszował rzeczywisty obraz wyrywając z całego kontekstu artykułu kilka zdań mających świadczyć o „wyższości” szkolnictwa prywatnego i tzw. społecznego nad szkolnictwem publicznym.
„Zapomniał” a może raczej świadomie pominął ważny wniosek z tego samego artykułu, a mianowicie
– Warto jednak odnotować, że według przedstawionych przez CKE wyników egzaminów maturalnych 2021 wyższą zdawalność odnotowano wśród tej grupy uczniów, która kształciła się w szkołach publicznych – wynosiła ona 77,1 proc., podczas gdy u młodzieży z placówek niepublicznych było to 49,3 proc.
To jest obraz totalnego dna szkolnictwa prywatnego i „społecznego”. Czyli szkolnictwo prywatne to po prostu – „Trup baronowo, grób baronowo, plajta, klapa, kryzys, krach!” szczególnie, że jak to zasygnalizowano – „Zarówno szkoły prywatne, jak i społeczne są placówkami, które nie mają obowiązku przyjmowania wszystkich uczniów. Władze szkół samodzielnie tworzą zasady rekrutacji. Dyrektorzy szkół prywatnych mogą również skreślić dzieci z listy uczniów w określonych sytuacjach. A więc mogą powywalać ze szkoły świrów zakłócających lekcje i przygłupów nie rokujących ukończenia szkoły.
Z całości wyłania się obraz totalnej nędzy poziomu belferstwa w szkołach prywatnych. Ten wysoki wynik dot. języków prawdopodobnie wynika stąd, że majętni rodzice których stać na czesne najczęściej sami już znają jakieś obce języki i przywiązują do nich spore znaczenie, w tym bywają z progeniturą za granicą czy też ćwiczą sami w domu. Np. w pewny okresie wprowadziłem w domu zasadę, że jeden dzień w tygodni gadamy tylko po angielsku. Młodsza uczyła się tego języka od 5 roku życia. Prywatnej szkoły w tej sytuacji potrzebowałbym jak ryba rowera. Stąd dobry wynik ” językowy” u „prywaciarzy”. Zasługa szkoły – żadna.
Taka sławna szkoła „Realna” na Bednarskiej z której dyrektorka od lat gwiazduje w telewizorniach i robi za pedagogiczny autorytet, w rankingu liceów warszawskich ma 52 miejsce na 100. Nawet do pierwszej połówki się nie załapuje.
@legat
Mieszacie z Izydorem podstawówki i licea niepubliczne. Podstawówki są lepsze od publicznych, małe klasy, lekcje często lepiej prowadzone, więcej lekcji języków obcych, dużo zajęć dodatkowych, lepsze warunki, jedzenie, świetlica, bardziej indywidualne podejście do dzieci, rozwiązywanie konfliktów, mniej przemocy itp. Wyższe wyniki egzaminów, ale są tam głównie dzieci klasy średniej, które w publicznych szkołach też mają lepsze wyniki. Poza tym tam w pewnym momencie uczą „pod egzamin”, a w publicznych realizuje się podstawę programową, nauka „pod egzamin” jest na korkach. A licea niepubliczne mają zupełnie inną specyfikę, rodzice wysyłają tam często dzieci, które nie nadają się do systemu publicznego. Z różnych powodów np.nie poradzą sobie z przedmiotami ścisłymi, nie dostaną się do dobrej szkoły publicznej, a w słabej będą trochę skazane na patologiczne klimaty, nie nadają się charakterologicznie do szkół publicznych itp. Dzieci z dobrej niepublicznej podstawówki idą przeważnie do dobrego publicznego liceum. Licea niepubliczne są dobre dla dzieci, które nie nadają się do wyścigu szczurów.
Różo (ad 23.40,
przyjmuję uwagi z pokorą ponieważ wydają się sensowne a ja bezpośredniej styczności ze szkołą i szkolnictwem już dawno nie mam. Dzieci się postrzały a dwoje wnucząt szkolną edukację już zakończyły.
Pozdrawiam dziękując za rzeczowe odniesienie się do mych komentarzy.
Róża
Dokładnie tak jest. Tylko co to znaczy wyścig szczurów? I po co? Dobrym przykładem jest kierunek lekarski. Trzeba zdać rozszerzoną biologię i chemię, najlepiej sumarycznie na 150 punktów. I wtedy jest się stacjonarnie (niepłatnie) na studiach. Jak dziecko ma mniej to też może studiować, ale niestacjonarnie, co różni się obecnie jedynie tym, że rodzice muszą wyłożyć 30 tys. rocznie. No i co teraz społeczność lekarska w moim mieście zrobiła. Wybrali sobie liceum publiczne, posyłają tam gremialnie dzieci, na sprofilowaną klasę, które w zasadzie jeżdżą na kosztowne wycieczki. Większość przedmiotów leży, nauka na poziomie minimalnym, natomiast biologia i chemia na korepetycjach. I teraz jak upada system, to czuję pod skórą następujących ruch: przeniosą gremialnie dzieci do wybranej przez siebie szkoły niepublicznej, i będą robić to samo, tyle że dobiorą sobie nauczycieli biologii i chemii, tudzież przedmiotów maturalnych i im zapłacą (przez szkołę , nie na korkach). A za nimi pójdzie reszta. Właściwie brakuje jeden krok od takiego tąpnięcia i lokalnego inicjatora danej społeczności.
@lalecznik
Znam dobrze to o czym Pan napisał.