Gdy nie ma kosza na śmieci
Zachodzę w głowę, gdzie się podziały kosze na śmieci. Były w salach lekcyjnych, a teraz nie ma nigdzie. Czyżby to kolejny sposób na poprawę bezpieczeństwa w szkole?
Zorientowałem się, gdy chciałem wypluć gumę do żucia. Patrzę, nie ma kosza. To co ja teraz zrobię z gumą? „Jest sposób” – mówią uczniowie. „Ale nie wiemy, czy panu wypada”. Jakoś sobie poradziłem, ale czy tak ma być, żeby człowiek szukał sposobu? A co mam zrobić z resztkami jedzenia? Z torebką po herbacie?
Nie ma kosza, nie ma pretekstu, aby wstać z ławki i przespacerować się ze śmieciem przez całą salę. Był to jakiś sposób na zabicie nudy. Nie można też pobawić się w trafianie do kosza. Niektórzy byli w tym dobrzy. Nic już z koszem nie da się zrobić, bo go nie ma. Nauczyciele mogą czuć się bezpieczniejsi. Nikt im nie włoży kosza na głowę. Przypadek toruński przechodzi do historii. To już się nie powtórzy, bo niby jak?
Woźna wyjaśnia, że to z powodu obowiązku segregowania śmieci. W salach powinny być cztery kosze, ale się nie zmieszczą, więc dyrekcja postanowiła, że nie będzie żadnego. Niektórzy nauczyciele się burzą. Mówią, że ta decyzja im uwłacza. No i dlaczego nie zapytano rady pedagogicznej o zdanie. Na najbliższym posiedzeniu trzeba zarządzić głosowanie. Kto za tym, aby kosze wróciły do sal? Kto przeciw? Nie widzę!
Komentarze
Myślę, że w szkole był Sanepid i musiał dać jakieś zalecenia. Po prostu, kontrola bez zaleceń, to nie kontrola. Padło na kosze do śmieci. U nas też był, ale padło na pakunki i kartony na szafach w pracowniach. Przecież mogą spaść dziecku na głowę, a tego byśmy nie chcieli. Wszystko przez brak miejsca i ciasnotę lokalową w przepełnionych szkołach. Moim zdaniem dyrektorka dobrze z tego wybrnęła. Najwyżej przy następnej kontroli wymyśli coś innego. Gdyby przystała na propozycję czterech koszy w każdej pracowni, to dopiero byłby kłopot. Każdemu nauczycielowi doszedłby kolejny obowiązek – pilnowanie w czasie lekcji czy młodzież do właściwego kosza wrzuca dany odpad. Młodzież miałaby niezły ubaw, a właściwa lekcja trwałaby jeszcze krócej. Poza tym, gdzie te kosze by stały – każdy w innym rogu sali ?
Każda, nawet najbardziej chwalebna inicjatywa wymaga przygotowania. W szkole jest zawsze na „łapu capu”. I potem się dziwimy, że nie działa.
Ten wpis pprzeczytałem z dwóch perspektyw. Pierwsza, to refleksje, które znam z autopsji. Czasami dobrze jest pospacerować po sali lekcyjnej nie tylko w celu powstrzymania uczniowskich ciągot do ściągania.
Druga refleksja nawiązuje do sytuacji belfrów. My mamy kosz na głowie. Założony jednak nie przez swawolnych uczniów, ale przez realia oświatowe, wykreowane przez rządzących tą działką
Ostatnio czytałem komentarze w sprawie dyscyplinowania nauczycieli : https://wyborcza.pl/7,75398,25645380,dyscyplinarki-nauczycieli-men-chce-zmienic-przepisy.html
Wynika z tego, że można zostać poddanym procedurze dyscyplinowania zarówno za pozwolenie uczniowi na wyjście do ubikacji w czasie lekcji – jak i za zabronienie. To, że jest to sprzeczność nikogo nie obchodzi. Zależy to wyłącznie od interpretacji dyrektora. Podobnie jest z wystawianiem ocen cząstkowych. Dyrektor – oczywiście po skardze rodziców – ustala czy jest to maltretowaniem psychicznym ucznia czy nie. Podany przykład dotyczył umiejętności tabliczki mnożenia w klasie maturalnej. Można za brak jej znajomości wystawić ocenę cząstkową czy nie. Podane przykłady, to efekt rozporządzenia byłej minister Zaleskiej, w którym mowa o nadrzędnym celu misji szkoły jakim jest „dobro dziecka”. Rozporządzenie nie precyzuje w jakich okolicznościach mamy do czynienia z sytuacją, gdy brane jest pod uwagę „dobro dziecka”, a w jakich nie. Efekt ? Skargi rodziców są rozpatrywane na tzw. „czuja”. Inaczej mówiąc, wszystko zależy od tego jak skargę zinterpretuje dyrektor czy przedstawiciel Kuratorium.
Czy nie przypomina wam to walki z sędziami ? W walce z sędziami też wszystko zależy od woli jednego człowieka, a cała reszta to jedynie interpretacja. Najgorsze, że wszyscy to wiedzą, bo jest to tajemnica poliszynela. Jednak wciąż rozmawiają i prowadzą dyskusję z niewłaściwymi ludźmi, tzn. takimi, którzy w danej sprawie nie mogą decydować samodzielnie. Nawet Vera Jurova ze wszystkimi rozmawiała oprócz osoby decyzyjnej czyli prezesa. Jaki to ma sens ?
@kwant25
Po prostu w Polsce 30 lat temu uwierzono, że drobiazgowe przepisy i ich obsesyjne trzymanie się wystarczą by zbudować demokratyczny raj „państwa prawa” (wyszło w praniu, że prawników!) – no i teraz ta utopia właśnie sama się sprowadza do niedorzeczności … 😉
@belferxxx
Absolutny prymat drobiazgowego prawa nad zdrowym rozsądkiem, jak poucza historia, zawsze musi prowadzić do katastrofy. Najlepszą ilustracją jest idea włoskiego strajku: drobiazgowe przestrzeganie prawa prowadzi do paraliżu. Dlatego silne państwa mogą sobie pozwolić na jego nieprzestrzeganie, pozostawiając jego przestrzeganie – słabym. Właśnie do tego służy prawo: pozwala wziąć za twarz małych, wielkich tego świata pozostawiając bezkarnymi. Kradzież jest do miliona. Powyżej to kwoty zaczyna się polityka i świat finansów. Polska jako kraj, już nawet nie słaby, ale bezsilny, dostarcza rozlicznych przykładów. Nihil novi sub sole.
A oto przykład gdzie rządzący mają nauczycieli. Tego nawet w słusznie minionym ustroju nie było. PiS w swoim przekupstwie suwerena doprowadził do całkowitej degradacji profesji nauczyciela! Jako,że nie jestem belfrem pozwolę sobie kolejny raz zamieścić scenę z” Dnia świra” https://youtu.be/eg7ahOqA8g0
Oto skutki przerwanego strajku w oświacie!
https://www.money.pl/gospodarka/kuriozum-placy-minimalnej-wozna-zarabia-wiecej-od-nauczycielki-6473524029658753a.html
Na czym polegała reforma edukacji na Węgrzech, zapytaliśmy Kristófa Velkeygo z Uniwersytetu Budapeszteńskiego, który bada węgierski i polski system edukacji. – W 2010 r., gdy Viktor Orbán doszedł do władzy, oczekiwania społeczne na reformy były duże – mówi Velkey. – Byliśmy osłabieni po kryzysie ekonomicznym. Nasz system edukacji był głęboko zdecentralizowany. Samorządy, które prowadziły szkoły, były zadłużone. Miały zaciągnięte kredyty we frankach szwajcarskich i nie mogły ich spłacić. Wówczas rządzący Fidesz zaproponował: spłacimy je za was i przejmiemy szkoły.
Na początku ta zmiana dotyczyła małych, wiejskich szkół z gmin do 3 tys. mieszkańców. Większe samorządy mogły oddawać szkoły dobrowolnie. W pierwszym roku reformy ok. 50 proc. placówek w całym kraju było już prowadzonych przez państwo. Gminy przekazały ostatecznie swoje zadania oświatowe rządowi w 2012 r.
W tym samym roku utworzono Centrum Utrzymania Instytucjonalnego im. Kuna Klebelsberga (KLIK) – państwowy instytut do zarządzania oświatą, podległy wiceministrowi zasobów ludzkich odpowiedzialnemu za edukację. – Szkoły straciły swoją autonomię. KLIK zatrudniał dyrektorów i nauczycieli. Dyrektor nie ma dużego wpływu na swoją kadrę, może jedynie rekomendować kandydatów na nauczycieli. To KLIK wskazywał, gdzie taki nauczyciel ma uczyć. A jeśli nie wyrabia pensum, w której szkole może dorobić albo dokąd pójść na zastępstwo – tłumaczy Velkey.
KLIK zaopatruje placówki m.in. w podręczniki. Szkoły straciły też kontrolę nad swoimi finansami. – Nawet po kredę i papier toaletowy musiały wnioskować do centrali. To wiązało się oczywiście z wieloma problemami. Po protestach nauczycieli, które wybuchły w 2015 r., kiedy szefową KLIK została siostra prezydenta Jánosa Ádera, te przepisy akurat złagodzono. Dyrektorzy mają już na drobne wydatki – przyznaje Velkey.
Sam KLIK z jednej centralnej instytucji przekształcił się w kilkadziesiąt mniejszych delegatur. Doszło więc do umiarkowanej decentralizacji. – Jednak wcześniej, w 2013 r., zaczęto reformować również pragmatykę zawodową nauczycieli. Zwiększono pensum z 22 do 26 godzin przy tablicy i wprowadzono awans zawodowy. Ale zanim go wdrożono, zrównali wszystkich do najniższego poziomu i doszło do absurdów: nauczyciel z 35-letnim stażem musiał stawać przed komisją i prezentować swoje portfolio, by udowodnić dorobek. To w środowisku się nie spodobało – opowiada Velkey.
Kolejnym krokiem było oderwanie kwoty bazowej – na podstawie której naliczane są nauczycielskie pensje – od płacy minimalnej. Velkey: – Wprowadzono to w 2014 r. z jednoczesnym podniesieniem pensji. Ucieszył nas znaczny wzrost płac. Ale w dłuższej perspektywie wiemy, że to był błąd. Obecnie węgierski nauczyciel zarabia mniej, niż wynosi płaca minimalna. Średnia w gospodarce jest dwa razy większa.
Zmiany dotyczyły też podstawy programowej. – Wprowadzono do niej treści patriotyczne. Religia lub etyka stały się przedmiotami obowiązkowymi. Podstawa została przeładowana, nie pozostawiała miejsca na autonomię nauczyciela.Tych zmian było bardzo dużo. Wprowadzano je stopniowo i właściwie nieprzerwanie przez siedem lat – wymienia Velkey. – Reformy mocno scentralizowały nasz system, ale nie mogę powiedzieć, że to Chiny albo Korea Południowa. Jedno jest pewne: wyniki naszych piętnastolatków w testach PISA są znacznie gorsze niż przed reformą. We wszystkich parametrach wypadamy gorzej niż średnia w europejskich państwach OECD. Centralizacja nie zniosła też ogromnych nierówności między szkołami. Wciąż istnieją bardzo dobre szkoły, do których dostać mogą się wybrani, i takie, po których jakikolwiek awans społeczny jest niemożliwy.
Janadamie, spójrzmy z innej strony. Bycie belfrem nie jest opłacalne. Ale w niektórych przypadkach działa inspirująco. Przykładem tego jest poniższy tekst, kultury. Polecam go do wzbogacenia motywów nauczyciela. Na pewno go urozmaici. I uczyni wypowiedź maturzysty płynną.
https://youtu.be/ikh2r7b8CAI
@Płynna nierzeczywistość
To akurat są też pomysły „humanistów” z UJ Legutki&Waśki. Ale ich (i Orbana!)myślenie współgrało a nawet współpracowało w wielu sprawach z myśleniem takiej p.Hall (i jej mężusia Aleksandra!), a oni w PiS akurat nigdy nie byli. Podobnie myślała też wielopartyjna Kluzik-Drożdżówka – ona akurat była nawet gwiazdą PiS i faworytką Kaczyńskiego. A później została ( w antynauczycielskości swej!) ulubienicą Dominisi Wielowiyskiej z GW … 😉