Gdy nie ma kosza na śmieci

Zachodzę w głowę, gdzie się podziały kosze na śmieci. Były w salach lekcyjnych, a teraz nie ma nigdzie. Czyżby to kolejny sposób na poprawę bezpieczeństwa w szkole?

Zorientowałem się, gdy chciałem wypluć gumę do żucia. Patrzę, nie ma kosza. To co ja teraz zrobię z gumą? „Jest sposób” – mówią uczniowie. „Ale nie wiemy, czy panu wypada”. Jakoś sobie poradziłem, ale czy tak ma być, żeby człowiek szukał sposobu? A co mam zrobić z resztkami jedzenia? Z torebką po herbacie?

Nie ma kosza, nie ma pretekstu, aby wstać z ławki i przespacerować się ze śmieciem przez całą salę. Był to jakiś sposób na zabicie nudy. Nie można też pobawić się w trafianie do kosza. Niektórzy byli w tym dobrzy. Nic już z koszem nie da się zrobić, bo go nie ma. Nauczyciele mogą czuć się bezpieczniejsi. Nikt im nie włoży kosza na głowę. Przypadek toruński przechodzi do historii. To już się nie powtórzy, bo niby jak?

Woźna wyjaśnia, że to z powodu obowiązku segregowania śmieci. W salach powinny być cztery kosze, ale się nie zmieszczą, więc dyrekcja postanowiła, że nie będzie żadnego. Niektórzy nauczyciele się burzą. Mówią, że ta decyzja im uwłacza. No i dlaczego nie zapytano rady pedagogicznej o zdanie. Na najbliższym posiedzeniu trzeba zarządzić głosowanie. Kto za tym, aby kosze wróciły do sal? Kto przeciw? Nie widzę!