Nowe zasady kształcenia nauczycieli
W reformie Jarosława Gowina znalazło się miejsce na zmianę w kształceniu kandydatów do pracy w szkole. Przyszli nauczyciele mają być lepiej przygotowani do zawodu. Aby tak się stało, muszą w czasie studiów częściej bywać w szkołach.
Ustawa „Konstytucja dla nauki” wywraca do góry nogami żelazną zasadę, że studenta kształci pracownik uczelni. Teraz większą rolę mają odgrywać nauczyciele-praktycy. Będą oni nawet prowadzić zajęcia ze studentami. Zwiększy się też znaczenie praktyk studenckich w szkołach (szczegóły tutaj).
Ciekawe, jak te przepisy zinterpretują władze uczelni. Wątpię, aby szkoły wyższe zechciały powierzyć zajęcia ze studentami nauczycielom. Raczej wymuszą na swoich pracownikach zatrudnienie się w szkołach na cząstkę etatu, dzięki czemu będzie wyglądało, że to praktykujący nauczyciel wdraża studentów do pracy pedagogicznej.
Zawsze to jakiś postęp. Obecnie przecież niezwykle rzadko akademicki specjalista od nauczania dzieci, zwany potocznie metodykiem, praktykuje w szkole. Wielu nigdy nie pracowało jako nauczyciele, więc o tej pracy wiedzą tyle, ile wyczytali w książkach, dowiedzieli się od własnych dzieci albo zapamiętali ze swojego dzieciństwa. Fikcja goni fikcję. Gdyby ustawa Gowina to zmieniła, oprawiłbym ją w złote ramki i powiesił w swojej pracowni.
Komentarze
@GOSPODARZ
Szkoły, w których nauczyciele będą kształcić swoich następców, powinny mieć w zakresie tych poczynań status placówek filialnych WSP. Nauczyciele prowadzący część praktyczną kształcenia studentów – drugi etat. Zajęcia powinni prowadzić nauczyciele dwojakiego typu sukcesów: pracy z uczniami uzdolnionymi i z uczniami, którzy mają problem z uczeniem się matematyki, jako rzeczywiści humaniści, a nie dlatego, że mają deficyty: intelektualne bądź kulturowe. Wtedy byłaby realną pensja 2000$ i…chęć uzyskania takiego statusu: prestiż i pieniądze. Kilka lat temu postulowałem takie rozwiązanie na poszerzonym posiedzeniu Komisji Sejmowej, z postulatem ostrego reżimu egzekwowania i ewaluacji tego typu edukacji akademickiej dla nauczycieli. Życzę środowisku chęci zawalczenia o takie rozwiązanie, które mogłoby dotyczyć wszystkich przedmiotów, z religiami i etykami włącznie 🙂
PS. To byłaby b. konkretna zdobycz nowoczesnej pedagogiki, o ile nie jedyna, za to w ślad za nią i w konsekwencji mogłaby pojawić się druga, a może nawet trzecia ? 🙂
@Krzysztof Cywiński
Z grubsza – zgoda. Z pewnymi modyfikacjami:
– nauczyciel kształcący następców nie powinien pracować na drugim etacie , ale na jednym
złożonym z dwu połówek etatu. Powód? Nauczyciel ma przyłazić na każdą z połówek etatu w pełni sprawny i przygotowany do rzetelnego wykonania roboty, ergo – musi być wypoczęty i mieć czas na przygotowanie się
-o zdolności do wykonywania tego rodzaju funkcji nie powinien decydować żaden ostry reżim egzekwowania a posteriori, powinien decydować dotychczasowy dorobek i opinia, z których powinno wynikać najpierw zatrudnienie na czas określony, a nim i po pozytywnej ocenie na czas nieokreślony z bezwzględnym egzekwowaniem zasady niezwalnialności (poza przypadkami zrozumiałymi same przez się: wyrok sądowy)
– taki nauczyciel powinien zarabiać 2000$ pensji za prace na jednym etacie (jak wyżej)
-religia nie jest przedmiotem nauczania, religii nie można się nauczyć, nauczyć się można „religii”, ale od tego są seminaria duchowne
Wniosek: nie będzie żadnej konkretnej zdobyczy pedagogiki, będzie tak jak zawsze, czyli gorzej.
Ja mam inną propozycję.
Po pierwsze – jakiej wiedzy i umiejętności potrzebuje nauczyciel? Powiedzmy, licealny, a więc przygotowujący do matury. W zakresie merytorycznym: powinien wybudzony o 3. w nocy być w stanie napisać w regulaminowym czasie maturę rozszerzoną ze swojego przedmiotu na minimum 90%. Te 10% zostawiam na margines błędu: humane errare est, poza tym ta 3. w nocy… Ten poziom spokojnie *powinni* osiągać licencjaci. Czyli regularne studia licencjackie z przedmiotu „podstawowego” a potem 2-letnie przygotowanie pedagogiczne z naciskiem na metodykę, z maksymalnie kilkoma przedmiotami ogólnymi ze swojej „dyscypliny” dotyczącymi współczesnych problemów tejże, żeby zapytany przez uczniów o tego nieszczęsnego Higgsa albo GMO nie gadał bzdur kompletnych.
Jednak wszystkie te śmiałe plany rozbijają się o jeden problem podstawowy: liczba chętnych do zawodu. Ilu młodych chemików, biologów, fizyków kształci się na specjalizacjach nauczycielskich w skali kraju? Czy da się nimi obsadzić choć jedną 10-osobową grupę w choćby 10 „starych” uczelniach w kraju? Jestem pewien, że nie.
Jak więc planować nauczanie na uczelniach wyższych, skoro liczba chętnych do takich nauk może rocznie w skali województwa nie przekraczać 5. Albo 3. Albo – na informatyce – 0?
Stare i nowe, czyli ociec prać?
–
Eukacja na starość (a nawet dożywotnia – taka nowinka z cywilizacji śmierci) często przynosi na gumnie zaskakujące efekty.
Jeśli doświadczony nauczyciel dowiaduje się, że może w swym grajdole mieć styczność z kompetencjami mu niedostępnymi, wtedy zawsze „praktyka, czyli życie” wygrywa z „teorią i akademizmem”, co zwiastuje, jak zwykle jako konieczność dziejową i sprawiedliwość społeczną, wpis z miasta Łódź.
Tak o zwycięstwie klasy słusznej nad elitami, za komuny starzy majstrowie uczyli absolwentów, co można dotąd było wspominac z zażenowaniem (kto pamiętał te realia z autopsji), oglądając skecz kabaretu ‚Dudek’ z Gołasem i Kobuszewskim (‚Rura’?).
Jak się zdaje ze wpisu, fachowe kompetencje metodyczne zesłane na kwiecistą łakę tysiąca umiejętności belfrów, czyli szkołę, mogą „panu majstrowi cmoknąć w…”.
Ugruntowane nauką cywilizacyjne normy i osiągnięcia standardów, w nowej rzeczywistości, jako perwersyjne (kiedyś pisano: sekciarskie) nowinkarstwo, napotkają jeszcze starsze postawy, mentalność i odruchowe nawyki.
Im ‚teoria’ dalsza od gogicznie struchlałego i nietkniętego nią ciała, tym gorzej dla faktów, o praktyce nie mówiąc.
Nowe jest w tym tylko to, że to już nie kabaret, ale wypracowane i zakonserwowane przez 25 lat wolnej Polski nasze narodowe dziedzictwo wyniku edukacyjnego kadr.
Żenujmy się więc, ogarniając wyobraźnią, jakie kocie zadania i klimaty napotkałby fachowy metodyk, praktykując w szkole czynionej na modłę wpisów belferbloga. Wygląda, że powitany byłb sarmackim, jak w reklamie higieny postkomuszego konsumenta „ociec, prać?”.
A to przecież i tak wyraz szkoły może nie fachowej, ale za to renomowanej każdym wpisem jej elita.
–
Płynna Rzeczywistość
6 sierpnia o godz. 11:53
–
Jak zwykle, idziesz słusznym tropem detektywistycznym, poznawczo badając możliwości wynalezienia koła na gumnie.
Niestety, wbrew ignorancji cywilizacji w tym temacie, tu koło już mamy i jest to jedynie słuszne kółko graniaste.
Kto myśli, że to się nie kręci, z powodu kantów, nie rozumie zupełnie, że każda bzdura ma swoje racjonalne i materialne przyczyny i korzyści.
Trzeba tylko, aby pojąć, korzystać i ociosywać w kancik aż miło, być częścią tego kółka w szkole, a nie wymondrzać się na katedrze.
Nad Wisłą, na okrągło i bez kantów daleko się w edukacji nie zajedzie, chyba że cywilizację, co własnie smakujemy.
–
@Płynna Rzeczywistość
1.Dotknął Pan istoty rzeczy: jak skłonić młodych ludzi o zadanych predyspozycjach i wykształceniu do pracy w szkole?
2. Skoro nie ma kogo kształcić, to w imię jakiej idei kształcić miernoty? Ile to kosztuje? Może zamknąć wydział?
3. Pisałem o wszystkich przedmiotach: Wychowanie Muzyczne, Wiedza o Sztuce, historia, WOS. Te przedmioty miałem z kilkoma nauczycielami: na ogół fatalne zajęcia. Wyjątek to dwóch spośród kilku nauczycieli muzyki: przez rok mgr Wrabec w Cieszynie i przez 4 lata słynny prof. Kroczek w Zabrzu (studiował dyrygenturę w tej samej grupie co Pan Penderecki). Chodzi o to by rzemiosła, a i sztuki, uczyć się od mistrza. Miałem szczęście do polonistek przez lat 6 i przez 6 nieszczęście. U których powinni kształcić się następcy?
Natomiast faktem jest, że kształcenie nauczycieli jest w kompletnym rozkładzie. I racje ma Gospodarz twierdząc, że uczelnie zrobią wszystko, by nie oddać godzin pensum dydaktycznego „fachowcom z zewnątrz”. Co więcej, wszystkie bez wyjątku uczelnie traktują kształcenie nauczycieli po macoszemu, jak dopust boży, a brak wykwalifikowanych kadr akademickich do kształcenia nauczycieli można określić słowem: katastrofa. Nikt, kto się tym zajmuje, nie zrobi przecież na uczelni żadnej kariery.
Krzysztof Cywiński
Wśród uczniów czy studentów nie ma miernot.
@Płynna Rzeczywistość
Miernotą jest taki ktoś, kto wykuje na pamięć definicje, wzory tylko nie potrafi wykorzystać ich w praktyce.
Właśnie po to się uczymy, po to uczymy nasze dzieci by wiedzę tą WYKORZYSTAĆ W PRAKTYCE, by wytwarzać dobra i usługi, które zaspokajają nasze potrzeby i można je wymienić (sprzedać) na inne, których sami nie wytwarzamy.
Czy potrzeba nam aż 50% pracowników z wyższym wykształceniem ?
Już teraz dramatyczny staje się brak zwykłych robotników wykwalifikowanych.
Czy trzeba skończyć wyższa uczelnie, by obsługiwać koparkę, montować szalunki, przygotować zbrojenie, wylać beton.
Kto ich tego nauczy ?
Dr nauk technicznych, który ani dnia przy tych robotach nie przepracował, budowa nigdy nie kierował ?
Córka ukończyła architekturę. Ponieważ często pytała mnie, jak wygląda to, a jak tamto zabrałem ją do hurtowni materiałów budowlanych, gdzie pokazałem jej znajdujące się materiały, powiedziałem co to jest i do czego służy.
Na końcu córka stwierdziła, że ta godzina w hurtowni więcej jej dała niż cały semestr wykładów z materiałoznawstwa.
Po to my, społeczeństwo składamy się na oświatę, by z wykształconej tam młodzieży mieć jakiś pożytek dla ogółu.
Jeżeli ktoś chce studiować „Kurpiowskie pieśni weselne w XIX wieku” niech to czyni na własny koszt. Jeśli będzie na efekty tej pracy zapotrzebowanie, to zarobi na książkach i płytach z tym związanych a jeśli nie, to znaczy, ze nie ma społecznego zapotrzebowania na taka prace.
Dotować można badania podstawowe – koszty badań stosowanych winny się zwrócić.
@Płynna Rzeczywistość
Ocena mierna w polskiej szkole w skali sześciostopniowej 1-6 to ocena 2, nazywana obecnie oceną dopuszczającą. Miernota to osobnik w polskiej szkole, któremu trzeba wystawić ocenę mierna, gdyż inaczej trzeba by zostawić na drugi rok połowę klasy. Wiele dziesiątek tysięcy takich miernot zainfekowało świat nie tylko uczelni prywatnych, ale również tych, które aspirują do… świata? Nie wiem, jak Pan, ale ja w wielu dziedzinach jestem miernotą: dysspawalnikiem, dysmechanikiem, dyssinologiem, dysastronomem,etc.
Stąd myli się Pan: być może nawet większość studentów i uczniów to miernoty, gdyż ich wiedza, a co za tym idzie potencjał intelektualny jest mierny.
@Krzysztof Cywiński
Ważna jest fachowość w SWOIM zawodzie – w innych użyteczna ale nie konieczna.
Jest także pewne minimum niezbędne do życia ale na to wystarczy ZROZUMIENIE wiedzy z zakresu SP.
@kaesjot, @Płynna Rzeczywistość
Taki @Gekko praktycznie w każdym wpisie przekonuje nas o tym, jakimi jesteśmy miernotami: największą miernotą, a właściwie papieżem miernot jest Gospodarz. Kiedyś @ Płynna Rzeczywistość dopytywał się o definicję lewactwa. Otóż walka za wszelką cenę, by rzeczy nie nazywać po imieniu w imię ideologii, czyli political correct, nowomowa, byle nie użyć słowa miernota to lewactwo w działaniu ze szkodą dla lewicy. Inne ekstremizmy:religijne, prawicowe, centrowe też mają niezłe zdobycze na tym polu, w myśl zasady: „prawdziwy dżentelmen, jest gotów na każde łajdactwo w obronie swojego tzw. dobrego imienia” (czytaj :idei). 🙂
Takie nastawienie uniemożliwia rzeczową dyskusję nad sprawami ważnymi: takimi, które można rozwiązać „od ręki” i tymi strategicznymi, wymagającymi „ucierania się” poglądów 🙂
Powtarzam: wśród uczniów i studentów nie ma miernot. Tego słowa nie ma w nauczycielskim języku. Są uczniowie/studenci ze specjalnymi potrzebami i specjalnymi uzdolnieniami. Miernoty mogą być tylko w nauczającej kadrze.
@ Płynna Rzeczywistość, 7 sierpnia o godz. 11:33
–
Pięknie i słusznie zauważone.
Niestety, kładzione na gumnie, nie brzmi dumnie, tylko bezcelowo. Odbiorcy (jw) nie mieszczą się w granicach percepcji umysłowej takich pojęć.
Ale, przynajmniej śmiesznie się obnażają 😉
–
@ Reklamiarz KC
–
Pana wyssane z palucha insunuacje prosze sobie pisac na własne konto, bez podpierania się moim nickiem.
Pana ujawnione osobiście własnym wpisem poczucie mierności (współczuję od dawna) jest i tak zbyt wysoką aspiracją, biorąc pod uwagę rozpaczliwą autopromocję na blogu i treści, jakimi Pan ją usiłuje.
–
@Płynna Rzeczywistość
Mierna nota to źródłosłów. Mierny wynik w efektach nauczania może , choć nie musi wynikać z umiejętności nauczyciela. Uczeń osiągający z większości przedmiotów mierne noty powinien poszukać innego pomysłu na przyszłe życie zawodowe niż akademicki cenzus. Zgoda: lekarz nie informuje pacjenta, że jest w stanie terminalnym. Nauczyciel powinien. Hipokryzja powoduje, że posługujemy się eufemizmami, gdyż życie byłoby trochę… trudniejsze? Cortazar pisze o swoich pseudostudentach, a nie nazywa ich miernotami.
Pan nazywa takich osobników studentami ze specjalnymi potrzebami, obrażając tych studentów, którzy faktycznie takie specjalne potrzeby mają: studenci z inwalidztwem, przewlekłymi chorobami, etc. To powoduje niedostatki na ich lepsze wsparcie materialne. Nie są takimi lenie i studenci z pogranicza normy intelektualnej. Gdyby częściej i od dzieciństwa usłyszeli, że ludzie nie przykładający się do treningu w danej dziedzinie, osiągając mierne noty zasługują i na takowe miano, może mieliby szansę na wynik. Brak konsekwencji rozzuchwala: kara nie musi być surowa, ale ma być nieuchronna, nieprawdaż? 🙂
@Gekko
Każdy sądzi w/g siebie. Reklama nie jest mi do niczego potrzebna. Pracy mam więcej, niż mógłbym podołać, więc kieruję do koleżanek i kolegów. W przeciwieństwie do Pana, nikt mi nie płaci za wpisy. To Pan potrzebuje reklamy i stąd histeryczne reakcje.
Wstydzi się Pan za to, co tutaj wypisuje, więc musi pozostać anonimem. Sam Pan zgotował sobie takie życie, ale zawsze jak Jaś Fasola, może Pan sobie kupić misia i poczytać mu swoje wpisy. 🙂
@Płynna nierzeczywistość
>Powtarzam: wśród uczniów i studentów nie ma miernot. Tego słowa nie ma w nauczycielskim języku. Są uczniowie/studenci ze specjalnymi potrzebami i specjalnymi uzdolnieniami. Miernoty mogą być tylko w nauczającej kadrze.<
Zapomniałeś o kategoriach "nie chce mi się" i "mam w … " oraz "po co mi to"