Będą nas kontrolować
Szykujemy się do ewaluacji zewnętrznej. W szkole ścierają się dwa stanowiska: albo malujemy trawę na zielono, podkreślamy sukcesy, a problemy skrzętnie ukrywamy, albo – jak śpiewa Perfect – chcemy być sobą, czyli pokazujemy prawdę i tylko prawdę. Większość kadry chce być szczera.
W teorii ewaluacja zewnętrzna ma służyć szkole pomocą. Kontrolerzy przychodzą, aby pomóc. Rzeczywistość jest jednak inna. Na podstawie ewaluacji szkole przyznaje się ocenę, z którą nie ma dyskusji. Ocenę ustala się na podstawie badań ankietowych, co teraz bardzo modne. Przychodzi kontroler, wybiera ludzi spośród nauczycieli, uczniów i ich rodziców, wręcza ankiety i na podstawie udzielonych odpowiedzi ustala ocenę. Po czymś takim dyrektor albo zakłada na głowę koronę chwały, a nauczyciele obrastają w piórka, albo – co bardziej prawdopodobne – kat czyni swoją powinność.
Zapewne strach ma wielkie oczy, a faktyczna kontrola to być może sama przyjemność. W Łodzi jutro będzie grał Perfect, jest więc dobra okazja, żeby się odstresować. Zadzwoniłem do kumpla, aby zaproponować mu wspólne wyjście, a on na to, że nie może, gdyż za parę dni ma kontrolę z kuratorium. Jego szkoła będzie ewaluowana wcześniej niż moja, dlatego przygotowania idą pełną parą. Dyrekcja ogłosiła stan wyjątkowy, kategorycznie zabroniła jakichkolwiek rozrywek, żadnego alkoholu, żadnych uciech, żadnego życia prywatnego. Cała uwaga ma być skupiona na kontroli. Sprawa jest więc o wiele poważniejsza, niż się to wydaje koleżankom i kolegom z mojej szkoły. Moim zdaniem, trzeba dać sobie spokój z „chcemy być sobą”, tylko bardzo dokładnie i sumiennie pomalować trawę na zielono.
Komentarze
Bo to jest z lekka męczący czas, wiem, w zeszłym roku , na początku roku przechodziliśmy to jako szkoła. I te wiecznie nadęte, nigdy nieuśmiechające się panie kontrolujące. Prowadziłam przed jedną z tych pań swoją lekcję. I to „przepytywanie” na wielu poziomach i osób wielu: dyrekcji, nauczycieli, rodziców, uczniów itd. Ale spokojnie da się przeżyć, proszę to potraktować jako „no muszę iść do dentysty, muszę, ale jak będzie po, będzie super”.
@Gospodarz
Radzę poczytać o technice (bez bicia!) przesłuchań w latach stalinowskich – te pytajniki (zestawy pytań do zadania ustalone odgórnie), powtarzanie tych samych pytań, nieco inaczej sformułowanych po kilka razy w nadziei na sprzeczność, podobnie zadawanie tych samych pytań różnym osobom i znowu poszukiwanie sprzeczności w zeznaniach. Warto zadbać o protokoły spotkań, nawet 2 -osobowych, zespołów przedmiotowych, analizy szczegółowe i pisemne (!) wyników matur i EWD itp. itd. Natomiast ich nie interesują żadni uczniowie ani realne efekty pracy szkoły – wyniki matur czy olimpiady. A – dzieci powinny wiedzieć, że znają(właściwie były uczone!) prawa człowieka – najlepiej jak to potwierdzą na piśmie … 😉
@belferxxx
” Warto zadbać o protokoły spotkań, nawet 2 -osobowych, zespołów przedmiotowych, analizy szczegółowe i pisemne (!) wyników matur i EWD itp. itd. Natomiast ich nie interesują żadni uczniowie ani realne efekty pracy szkoły – wyniki matur czy olimpiady. A – dzieci powinny wiedzieć, że znają(właściwie były uczone!) prawa człowieka – najlepiej jak to potwierdzą na piśmie …”
Bo w jakiś sposób trzeba udowodnić, że się się w systemie edukacji niezbędnym, trzeba z tym papierami „ciężko pracować”. Też do dziś pamiętam to pochylanie się nad papierami wtedy, tonami papierów. 😀
„Szykujemy się do ewaluacji zewnętrznej.”
„Chcemy być sobą”?
Raczej: „Welcome to the Machine”.
„Zewnętrznej”?
Tzn. przychodzi ktoś z niezależnej firmy zajmującej się ocenianiem skolnych norm jakości? Czy raczej ktoś z kuratorium?
W przemysle (w teorii) chodzi o to, aby każdy mógł ufać każdemu. Ufać zaufaniem stalinowskim jak to celnie zauważył @belferxxx, czyli ufaj, ale sprawdzaj. Ufać nie dla dobrego samopoczucia ale aby można było zaoszczędzić na kontroli jakości surowca „na wejściu”. Czyli buduje się system składający się ze skontrolowanych elementów-firm po to, aby firma-podstawówka nie musiała sprawdzać jakości swojego surowca, czyli przedszkolaka, gimnazjum nie sprawdzało jakości ucznia przychodzącego z podstawówki, liceum – jakości gimnazjalisty a uniwersytet – maturzysty.
A wszystko to w celu zwiększenia jakości produktu końcowego oraz zaufania konsumenta.
Pod znacznym naciskiem Tort Law, czyli sfory prawników i sądów wymierzających milionowe odszkodowania za szkody spowodowane przez zły produkt.
Czyli z jednej strony certyfikaty jakości to próba rzeczywistego ulepszania wyrobów, z drugiej – ograniczenie kosztów produkcji a z trzeciej – podkładki na wypadek pozwą nas do sądu.
W przemyśle zaproszenie zewnętrznej firmy kosztuje pieniążki. Po pierwsze trzeba zapłacić kontrolerom. Po drugie
można nie przejść kontroli i skutkiem tego nie dostać kontraktu od firmy, wymagającej od nas certyfikatu jakości.
Inaczej mówiąc, nasz absolwent nie zostanie przyjęty na studia przez jakąś uczelnię wyższą dlatego, że wyprodukowała go szkoła bez certyfikatu.
Firma sprawdzająca jakość i dająca certyfikaty jest trochę jak polski instruktor na kursie prawa jazdy. Gdyby oblała wszystkich to by straciła kilentów i wypadła z biznesu. Musi oblać niektórych bo musi „dbać o reputację ostrego kontrolera”, reputację potrzebną w walce o kawałek tortu (wyobrażam sobie, że Wydział Komunikacji też nie udziela licencji wszystkim szkołom jazdy), czyli o zlecenia od Wielkich Firm.
I tutaj dochodzimy do „kontrolerzy przychodzą, aby pomóc.”
Przed kontrolą zewnetrzną, robioną przez ową wynajetą zewnętrzną firmę, każda Duża Firma najpierw robi sobie wewnętrzne kontrole. Komisja z Centrali wizytuje poszczególne Oddziały Firmy i szuka dziury w całym. Dopiero wtedy, gdy Ważna Osoba w Firmie Odpowiedzialna za Jakość jest pewna, że wszystkie działy sa gotowe na audyt, Firma zaprasza zewnętrznego kontrolera.
QS9000, TS16949, you name it.
Welcome to the Machine.
@Zza kałuży
W III RP „ewaluacja zewnętrzna” to wizyta realizujących ministerialnie przepisany scenariusz (opracowany za ciężką unijną kasę przez obecną wiceministrę Berdzik z kumplami i partnerami biznesowymi z UJ(zerowa wiedza o oświacie!)). „Ewaluacja wewnętrzna” to odgórnie(!) zarządzone rytuały imitujące(!) procedury TQM i podobne (jak Pan słyszał o „kulcie cargo”(pisał o nim m.in.Feynman ) to Pan lepiej zrozumie zjawisko) … 😉
@Zza kałuży
c.d. Oczywiście ministerialny scenariusz realizują pańcie z kuratorium … 😉
nie skojarzyłem…artykuł w wikipedii fajnie to opisuje
**http://en.wikipedia.org/wiki/Cargo_cult_science
**http://neurotheory.columbia.edu/~ken/cargo_cult.html
Z drugiej strony, gdyby tak puścić wodze fantazji i pomarzyć, to w optymistycznym wariancie na końcu tych wszytkich systemów kontroli jakości w oświacie mielibyśmy systuację, kiedy żaden absolwent (np. z Polski) nie musi w USA zdawać tamtejszych super-ciężkich egzaminów tylko z marszu może zacząć praktykować tam jako lekarz.
Być może w Europie chodzi właśnie o budowanie takiej jedności?
Tyle, że te kontrole mają w nosie rzeczywistość – ich interesują papiery … 😉
Przeżyłam w zeszłym roku. Pytania z ankiet są tak durne, że po poświęceniu rady pedagogicznej na rozszyfrowywanie , co autorzy mieli na myśli (pytania są wcześniej znane) wcale nie byliśmy mądrzejsi niż przed. Dyrekcja w desperacji zamówiła szkolenie z kuratorium (a więc organu dokonującego kontroli) na temat ewaluacji. Po szkoleniu przeprowadzonym przez panią wizytator wcale nie było lepiej. Konkluzja była mniej więcej taka, że faktycznie konstrukcja ankiety i pytań jest dość pokrętna i dużo zależy od interpretacji osoby kontrolującej. W sumie nie wiadomo czy lepiej malować trawę na zielono wzdłuż czy wszerz… Ostatecznie było była ocena b, czyli uff…
Jestem uczniem klasy maturalnej ogólniaka w niedużym mieście. Od 6 lat (liceum połączone z gimnazjum) obserwuję absurd kontroli. Rokrocznie nikt z uczniów nie widzi kontrolerów, nikt nie wypełnia jakichkolwiek ankiet, rodzice o niczym nie są informowani, a wyniki kontroli zawsze bardzo dobre.
W każde święto samorząd na polecenie dyrekcji przemierza całe miasto wręczając listy i życzenia zawierające tony cukru wszystkim lokalnym „ważniakom” – kuratorowi, szefowi wydziału edukacji UM, radnym i tak dalej. Potem ci ludzie oceniają kiepską szkołę, która zawsze dostaje świetne oceny. Absurd.
Nie przejmujcie się: napiszcie na nowo wszystkie niezbędne dokumenty, wzorując się na szkole, która dostała najwyższą ocenę, uprzednio pisząc od nowa wszystkie dokumenty po uprzednim wzorowaniu się na szkole, co dostała najwyższą ocenę, bo wcześniej wzorowała się na szkole, jaką dostała najwyższą ocenię, albowiem…
Najważniejsze, że się kręci.
Powstał cały „biznes okołoedukacyjny” – wiele „szkoleń” przygotowujących do ewaluacji. Na pierwszym pani prowadząca bez żenady wypaliła” „To zupełnie nie jest ważne, co robicie, ważne jest tylko to,jak się pokażecie”. Wymiękłem i zachorowałem…….
anglista
8 marca o godz. 10:55
Ale to norma: jak cię widzą, tak cię piszą. Albo – to samo Sztaudynger: „Nieważna twarz,/gdy resztę masz”.
Kilka lat temu prawie malowaliśmy tę nieszczęsną trawę. Koszmar. W liceum mojej córki mądre inaczej panie ewaluatorki (ktoś chyba niezłą kasę zgarnął za zmianę z „kontrola” na „ewaluacja”) pytały licealistów na korytarzu, którego nauczyciela lubią najmniej i dlaczego. No brawo! Aplauz.
U mnie, coż, byli, poszli, ankieta goniła ankietę, 3 dni wyjęte z życia (i noce też, bo większość spać nie mogła).
a to kuratorium po raz kolejny udowodniło sens swojego istnienia i umiejętność przewracania papierków z poważną miną. Howgh.
A autorzy ewaluacyjnego bubla, z ministrą Berdzik na czele, spokojnie, niczym się nie przejmując, konsumują kilka milionów EURO, które na nim zarobili i szukają innych żerowisk … 🙁
c.d.
Nota bene podobny, choć lepiej dopracowany i funkcjonujący [te różnice kultury organizacyjnej 😉 ], system Ofsted w Wielkiej Brytanii (jego nieudolną, bo wykonaną przez kompletnie niekompetentnych w zakresie edukacji partaczy z UJ, kopią ) spotyka się właśnie, po 30 latach, z totalną krytyką mediów i środowisk nauczycielskich … 😉 Znowu skopiowaliśmy nieudolnie i bezmyślnie wycofywany właśnie szmelc z Zachodu 🙁
Oczywiście nieudolną kopią Ofsted jest nasz system … 😉
Sukces japońskiej gospodarki opierał się m.in. na prostym stwierdzeniu, ze nikt nie nadaje się lepiej do usprawniania pracy jak ten, który na codziennie ją wykonuje.
Dlatego we wszelkich reformach systemów czy programów w oświacie główną role winni odgrywać „pracownicy” czyli nauczyciele praktycy danego szczebla nauczania wytwarzający określony „produkt” i ‚konsumenci” tego produktu czyli nauczyciele szczebla wyższego . Naukowcy z wyższych uczelni i instytutów mogą ewentualnie służyć jako doradcy.
A ostatecznej oceny „produktu oświaty” czyli fachowości absolwenta dokona gospodarka.
@kaesjot 9 marca o godz. 9:50 244108
„Sukces japońskiej gospodarki opierał się m.in. na prostym stwierdzeniu, ze nikt nie nadaje się lepiej do usprawniania pracy jak ten, który na codziennie ją wykonuje.”
Uproszczenie. Nie czas tu i nie miejsce aby szeroko się rozpisywać, ale uproszczenie.
Po pierwsze to jak rozumiem urzędnicy usiłują wprowadzać do szkół metody, które narodziły się w przemyśle. Tego nie można robić kopiując bezmyślnie, uczeń to nie kawałek metalu czy krzemu.
Po drugie to naprawa edukacji nie jest do wykonania w oderwaniu od naprawy całego społeczeństwa. Tzn. można za pomocą forsy naprawić mniej lub bardziej wyizolowane fragmenty edukacji. Forsę (najczęściej) dadzą rodzice. Ale całego systemu edukacji publicznej nie naprawi sie metodami rodem z przemysłu czy marketingu.
Gospodarz ma duszę humanisty i jest czuły jak waga na najmniejszy etyczny bałagan. Pewnie zgodziłby się ze mną, że jest właściwie obojetne, w jaki sposób osiagnieto by powszechną solidarność społeczną. Jeżeli w Polsce bylibyśmy pobłogosławieni porządnym kościołem porządnych wiernych i porządnych kapłanów to dlaczego nie oprzeć edukacji na tych wartościach i tych zasadach? Tak długo, jak długo nacisk byłby kładziony nie na odrzucenie tylko na włączanie do wspólnoty.
Chłopaka przeniesiono (ojciec przeniósł? nic nie słyszę o matce w tych wiadomościach z GW) do innej szkoły, bo dzieci dokuczały. Znowu, tak pisze GW, kto wie jak było. Ksiądz podobno powiedział to co napisała GW. Co powiedział? Kto to wie. Ojciec pieniacz? Dzieci rzeczywiście dogryzały?
Wiadomo, zamiast dzielić zapałke na czworo, lepiej przestrzegać świeckości szkoły i problem z głowy. Jak w Ameryce. Czyżby?
A skoro opieramy budowanie solidarności (rodzinnej, grupowej, miejskiej, wiejskiej, państwowej, europejskiej) na ideałach swieckiego oświecenia to ja sugeruję, aby „jakoś” zmniejszyć ilość tego swieckiego koorestwa, które nas (w każdym społeczeństwie świata) otacza. Być może w jednych krajach nieco mniej, w innych nieco bardziej.
Jeżeli nie księża i porządni wierzący to kto ma być przykładem do nasladowania w świeckim, oświeceniowym społeczeństwie?
Ja poproszę o przykłady. Polityków, sportowców, naukowców, lekarzy, prawników, inżynierów. No bo przecież na kimś dobrze byłoby się wzorować… i na zasadach życiowycj, którymi się ci świeccy ludzie kierowali… pokazując, jak te ich zasady przydały się im w osiągnieciu porządnego, pożytecznego i satysfakcjonującego życia… coby młodzież miała pewność (a przynajmniej nadzieję), że idąc za przykładem i im dostanie się takie życie w nagrodę.
Mamy takie przepisy, zasady? Mamy takie przykłady? Możemy szczerze powiedziec młodzieży „rób tak i tak” a dobrze przeżyjesz życie? Młodzież uwierzy?
@kaesjot
>Sukces japońskiej gospodarki opierał się m.in. na prostym stwierdzeniu, ze nikt nie nadaje się lepiej do usprawniania pracy jak ten, który na codziennie ją wykonuje.<
Owszem! Pod warunkiem, że on jest zainteresowany(!) tym usprawnianiem, a nie zmuszony(!) do realizacji zarządzonych odgórnie biurokratycznych rytuałów … 😉