Egzaminy źle oceniane

Wnioski z kontroli systemu egzaminów w Polsce są takie, że właściwie CKE i OKE powinny zostać rozbite w proch i zbudowane od podstaw na nowo. Błędów w sprawdzaniu prac egzaminacyjnych jest tyle, że żadne dziecko nie ma pewności, iż jego praca została właściwie oceniona (o raporcie NIK można przeczytać tutaj oraz tutaj).

Najbardziej niepokoi ocenianie na niekorzyść ucznia, ujawnione w ogromnej liczbie prac. Współczesna pedagogika nakazuje – w sytuacji wątpliwej, gdy egzaminator nie ma pewności – oceniać na korzyść dziecka. Niedawno byłem na szkoleniu uzupełniającym dla egzaminatorów. Zauważyłem, że pracownicy tej instytucji popadli w drugą przesadę. W ramach ćwiczeń ocenialiśmy wystąpienia uczniów, w których roiło się od błędów i braków, co wręcz rzucało się w oczy. Wielkie było nasze zaskoczenie, gdy okazało się, że „Warszawa kazała dać 100 procent”. Z tą formułą nie ma dyskusji. Uczyliśmy się więc, jak oceniać wg standardów narzuconych przez centralę, a nie wg norm przyjętych w nauce. Obawiam się, że kontrola NIK nie doprowadzi do poprawienia sytuacji w CKE i OKE. Przegięcie będzie nadal, tylko teraz w drugą stronę.

Nie wierzę w poprawę sytemu, gdyż jest on zbudowany na błędzie, który wyklucza poprawność. Błędem jest, że ta sama instytucja tworzy testy egzaminacyjne i ta sama zajmuje się ocenianiem wyników. Działa tu zasada „ręka rękę myje”. Jeśli testy zostały źle przygotowane, poprawia się je w fazie sprawdzania prac uczniów, czyli naciąga wyniki. Nie będąc świadomym tego zjawiska, powiedziałem kiedyś znajomemu pracownikowi OKE: „Jak można rzetelnie ocenić prace uczniów, gdy test jest do dupy. Kto go, do diabła, opracował?” A on mi na to: „Przykro mi, ale ja jestem współautorem tego testu”. Przynajmniej miał honor i się przyznał. Reszta chowa głowę w piasek i udaje, że nic się nie stało.