Nowy rodzaj pracownika: p.o. nauczyciel
W publicznych szkołach podstawowych pojawi się nowy rodzaj pracownika: asystent nauczyciela albo p.o. nauczyciel. Wykształcenie będzie mieć co najmniej takie jak nauczyciel, obowiązki też nie mniejsze, ale zarobi połowę. Wszystko przez to, że zostanie zatrudniony na podstawie Kodeksu pracy, a nie Karty nauczyciela. Będzie pełnić obowiązki nauczyciela, ale nauczycielem nie będzie.
W piątek Sejm przyjął ustawę zezwalającą na zatrudnianie asystentów nauczycieli (info tutaj). Nazwa stanowiska może być myląca. To nie będą żadni asystenci, ale tacy sami pracownicy jak nauczyciele. Ustawa pozwala dyrektorom szkół obchodzić prawo, tj. zatrudniać pracowników pedagogicznych z pominięciem Karty nauczyciela. Może dojść do tego, że w szkołach będą pracować sami asystenci i ani jednego nauczyciela w rozumieniu prawa. Komu więc będą asystować?
ZNP nazywa tę ustawę koniem trojańskim i zapowiada protesty. Podobnie negatywnie opiniuje ustawę oświatowa Solidarność. Natomiast pozytywnie przyjmują ją bezrobotni nauczyciele. Zawsze lepsza robota za połowę pensji, na umowę czasową od września do czerwca, niż żadna. Lepszy rydz niż nic – przynajmniej na początek.
Moim zdaniem, uczciwiej by było, gdyby warunki zatrudnienia były ściśle związane z wykształceniem i obowiązkami. Jeśli asystenci będą zatrudniani na gorszych warunkach niż obecnie pracujący nauczyciele, to powinni też mieć gorsze kwalifikacje i mniejsze obowiązki. Inaczej dojdzie wśród nauczycieli do podziału na tych, którzy mieli szczęście podjąć pracę wcześniej, tj. na warunkach Karty nauczyciela, i później, np. na śmieciową umowę. Do tej pory szkoły publiczne śmieciówek nauczycielom nie oferowały, bo nie mogły, ale ustawa wszystko zmienia.
Komentarze
Nie Sejm, nie sejm, ale Tusk. Za głosowało 230 posłów, 198 było przeciw, 6 wstrzymało się od głosu.
Panie Chętkowski, podziękuj Tuskowi. Pracować tyle samo, co inny, ale dostawać o połowę mniej – to wielki postęp.
Panie Gospodarzu;
Proszę o wyjaśnienie, co Pan ma na myśli, pisząc o „umowie śmieciowej”?
Czyżby umowę, na podstawie której zatrudnionych jest ładnych parę milionów osób od pracowników bez kwalifikacji do najwyższej klasy specjalistów, wykonujących 1001 zawodów?
Za wynagrodzenie od płacy minimalnej do pokaźnej jej wielokrotności?
Zawsze słyszałem, że „nauczycielska pensja”, to bida z nędzą (to już jako idiom do języka weszło). A tu Pan pisze, że ją można przez pół podzielić i jeszcze się w k.p. zmieści?
Dawno też zostałem przekonany przez zgodny chór dobrzepoinformowanych, że kn właściwie żadnych przywilejów nie daje. A tu naraz Pan pisze, że pieniążków (z góry wypłaconych) kn daje dwa razy więcej niż kodeks pracy?
A najbardziej mnie intryguje, na jakiej podstawie wyliczył Pan owo przyszłe połówkowe wynagrodzenie nauczycieli (czy para-nauczycieli)? Zapewniam Pana, że kodeks pracy nie określa nikomu płacy (na szczęście).
Chyba, że uważa Pan, że taka jest rynkowa wartość pracy wykonywanej przez nauczyciela. Ale to by oznaczało, że nie ci nowi zarabiają połowę za mało, ale pozostali dwa razy za dużo i jedynym tytułem do tego jest karciany przywilej.
Takie rzeczy to tylko w Polsce, Taki p.o. nie mając karty nauczyciela bedzie pracował za najniższą krajową i jeszcze będą chętni bo ciężko teraz o pracę
Proponuję wprowadzić także asystenta posła i senatora…… chętnie będę pracowała w sejmie za połowę ich wynagrodzenia 😉
Asystent woźnego, higienistki, sprzątaczki też by się pewnie przydali //myśli.
A co z asystentem logopedy, pedagoga?
W tym miejscu pragnę też wyrazić uznanie dla mojej byłej wychowawczyni, która lat temu „kilka” bez asystenta prowadziła naszą grupę sześciolatków (liczną, bo wyż demograficzny). W klasie stał piec żeliwny (o zgrozo – powinni tu krzyknąć ustawodawcy). Ubikacje na korytarzu (obie dwie na całą szkołę) nie miały wysokości dostosowanej do naszych krótkich nóżek (o zgrozo – powinni krzyknąć po raz drugi) 😉 Pani Mario – zasługuje Pani na medal 🙂 i na wypłatę połowy kasy za brak asystenta wraz z odsetkami 😉
Ale gdzie niby bezrobotni mają zacząć pracę? Jest nadmiar nauczycieli, szkoły patrzą tylko, jak by tu zwolnić nauczycieli
Może wreszcie nauczyciele pracujacy na kn zaczną sie przykładac do pracy, nauczą czegos w szkole dzieci a nie wyślą do domu z praca domowa zeby rodzice z dziećmi materiał z lekcji przerobili, konkurencja nie zaszkodzi zadufanym w sobie i żądnym przywilejów nauczycielom a KN samorządy zmusi do zwalniania i zamykania szkół.
„Asystent nauczyciela” to nie jest zadna (typowo polska) nowosc… Tego typu stanowisko od dawna istnieje w szkolach w USA / Kanadzie
gyubal wahazar,
asystentom nauczycieli grożą umowy śmieciowe, ponieważ będą oni zatrudniani na nieustające umowy czasowe, od września do czerwca. Następnie będą mieć dwa miesiące przerwy, czyli nie zadziała sytuacja, że trzecia umowa automatycznie przekształca się na czas nieokreślony (przerwa między umowami dłuższa niż 1 miesiąc – nie ma ciągłości zatrudnienia). Pod pojęciem umowy śmieciowej rozumiem takie zatrudnienie, które uniemożliwia stabilizację i rozwój zawodowy, czyli np. umowę na czas określony przez wiele lat i zatrudnienie przez 10 miesięcy w roku. Co do nędzy nauczycielskich zarobków, to stereotyp. Są one niewielkie, ale nie nędzne. Każdy zarobek można podzielić na pół. Asystenci będą zarabiać najniższą krajową. Wysokość zarobków wyliczyłem, biorąc pod uwagę dotychczasową hojność pracodawców, np. władze Łodzi płacą nauczycielom minimum w tzw. dodatkach. Nie mają znaczenia sukcesy i prestiż szkoły – jak można nie płacić, to się nie płaci. I to jest właśnie śmieciówka: zapłacić tyle, co nic.
Pozdrawiam
Gospodarz
Mixx,
czy w USA/ Kanadzie asystent nauczyciela musi mieć co najmniej identyczne kwalifikacje jak nauczyciel? Wydaje mi się, że polskim wymysłem jest zatrudniać ludzi na gorszym stanowisku, za mniejsze pieniądze, ale oczekiwać, że poziomem będą dorównywać lub nawet przewyższać nauczycieli.
Pozdrawiam
Gospodarz
Asystent nauczyciela będzie podporządkowany nauczycielowi prowadzącemu. Jakby nie patrzył, będą niesnaski między nimi. Przecież taki asystent może mieć wyższe kwalifikacje od nauczyciela prowadzącego, a mniejsze pieniądze, zdrowy układ to raczej nie będzie.
Coś mi się wydaje, że jest to pierwszy krok do likwidacji Karty Nauczyciela.
Niepojętość , czyli dlaczego ani wykształcenie ani wynagrodzenie nie skutkuje wynikiem publicznego zatrudnienia.
–
O niepojęciu uczciwości:
„…uczciwiej by było, gdyby warunki zatrudnienia były ściśle związane z wykształceniem i obowiązkami.”
Nie. Uczciwość wymaga zatrudniania i płacenia zgodnie z zakontraktowanymi i osiąganymi wynikami.
–
O niepojęciu praworządności:
„…Ustawa pozwala dyrektorom szkół obchodzić prawo, tj. zatrudniać pracowników pedagogicznych z pominięciem Karty nauczyciela.”
Nie. Prawo stanowią właśnie ustawy; to co nie jest prawem zabronione (a co dopiero, jeśli ustawą dopuszczone) jest dozwolone. Postępowanie nie wykluczone prawem nie jest „obchodzeniem” prawa, ale praworządnością.
–
…I tak można by tłumaczyć z każde zdanie wpisu, z pegeerowego na cywilizowane.
A teraz coś, co Gospodarz uważa za źródło normatywu i aksjologii nie tylko edukacyjnej, czyli:
„moim zdaniem”.
Otóż, moim zdaniem, z tak kompetentną kadrą, jak to ze wpisu wynika, wszystkim nam będzie wkrótce potrzebna asysta.
Jako ociemniałym taką „edukacją”.
@ Dariusz Chętkowski, 24 marca o godz. 17:11
–
Tak ad vocem, w kwestii, co się Panu o świecie wydaje.
Otóż, w świecie cywilizowanym nie istnieje zjawisko przymusowego zatrudniania, a funkcjonuje aplikowanie do jakiegoś zajęcia.
Proszę spróbować zrozumieć, dlaczego powyższe stwierdzenie dezawuuje zarówno Pana pojęcie „wydawania się” jak i jego treść.
PS o pojęciu, kto i dlaczego pracę i umowę traktuje jak „śmiecie” to już mi się nawet pisać nie chce – z braku targetu poznawczego.
Z życzeniami oświaty zasyłam.
Eltoro,
spróbuję odpowiedzieć, chociaż mam wrażenie, że nie chodzi Panu o dyskusję, lecz o o prawienie uszczypliwości.
Napisał Pan, że nauczyciel powinien otrzymywać wynagrodzenie „zgodnie z zakontraktowanymi i osiąganymi wynikami”. Taki rodzaj umowy nazywa się umową o dzieło (chodzi o umowę co do rezultatu). To jest umowa cywilnoprawna. Czymś zupełnie innym jest umowa o pracę. Jej celem jest świadczenie pracy starannie i sumiennie – za tę pracę otrzymuje pracownik wynagrodzenie. Gdyby zaś otrzymywał wynagrodzenie za rezultat, który został zakontraktowany, to wtedy byłaby to umowa o dzieło. Potocznie mówi się, że nauczyciele powinni mieć płacone za rezultaty, ale to jest tylko demagogia. Prawnie są zatrudnieni nie na osiągnięcie rezultatu, lecz na świadczenie starannej i sumiennej pracy pod kontrolą dyrekcji. Zresztą nawet dyrektor szkoły nie jest zatrudniony na umowę o dzieło, czyli na umowę rezultatu. Dyrektor ma płacone za świadczenie pracy starannej i sumiennej, a nie za wyniki. Za wyniki otrzymuje dyplom i uścisk dłoni od prezydenta, ale pieniędzy żadnych, bo takiej umowy nie zawarł.
Z wyrazami szacunku dla Pana i wszystkich uczestników dyskusji
Gospodarz
„Koń trojańsk”i to właściwe określenie dla tej ustawy. PO już nie raz pokazało, że potrafi od wewnątrz rozłożyć jakiś system. Przykład – zwiększenie pensum poprzez tzw. godziny z KN.
Nauczyciele powinni protestować i protestować. Ale skoro nie potrafią być solidarni…Nie chće nazywac po imieniu tego, co będzie się działo w szkołach. Oby na etatach zostali ci najlepsi, a nie ci najsprytniejsi i najbardziej układni.
@ Dariusz Chętkowski; 24 marca o godz. 17:07
Proszę zwrócić uwagę na kilka kwestii.
1) Na podstawie kp zatrudnionych kilka mln osób i nie jest to tożsame w ich przypadku z płacą minimalną ani umową na czas określony.
2) Nie sądzę, aby przedmiotowa ustawa określała rodzaj umowy (na czas określony) – raczej Pana podejrzenia opierają się na „dotychczasowej hojności pracodawców”
3) Niestety, to co Pan nazywa „dotychczasową hojnością pracodawców” objawiającą się w „tzw. dodatkach” jast bardzo mocno powiązane z zapewnieniem „stabilizacji i rozwoju zawodowego”, czyli gwarancji zatrudnienia i przyzwoitej płacy – do niedawna – praktycznie do emerytury.
4) Istnieje nadmiar nauczycieli na rynku i to może faktycznie skutkować niskimi płacami w przypadku otwarcia nawet szczątkowego rynku pracy, ale nie wszędzie, nie zawsze i nie na zawsze. Wbrew pozorom to właśnie nadmierna „stabilność” jest przyczyną , że „lepsza robota za połowę pensji, na umowę czasową od września do czerwca, niż żadna.” Praktycznie brak rotacji + brak mechanizmów w zatrudnieniu powoduje, że eliminowani są z rynku przypadkowi a korupcja jest ułatwiona.
5) Owszem, nieuzasadnione jest zatrudnianie na warunkach uprzywilejowanych i nie – w tym samym zakresie obowiązków, ale alternatywą nie musi być uprzywilejowane wszystkich, lecz wszystkich – normalne. Nie dlatego, że chcę dowalić komuś, żeby nie miał lepiej niż ja, ale tylko normalne zasady mogą wywołać mechanizmy, które spowodują, że w razie potrzeby z zawodu odejdą najgorsi, a najlepszych będą chciały ściągnąć wszystkie prestiżowe szkoły (np. w Łodzi).
Jeżeli jeszcze Pan nie widzi skutków obecnej „gwarancji stabilizacji”, to proszę sobie wyobrazić klasę pierwszą, w liceum prestiżowym, gdzie każdemu uczniowi (żeby miał komfort nauki) zagwarantujemy na starcie ocenę końcową, powiedzmy, 4 w klasie I, 5 w II i 6 w III. A żeby jeszcze bardziej zmobilizować do nauki, zagwarantujmy każdemu max punktów z matury i wstęp na dowolna uczelnię.
@Dariusz Chętkowski; 24 marca o godz. 18:53
Czymś zupełnie innym jest umowa o pracę. Jej celem jest świadczenie pracy starannie i sumiennie ? za tę pracę otrzymuje pracownik wynagrodzenie.
Mniej więcej. Ale raczej mniej, niż więcej.
Staranność i sumienność ocenia pracodawca jednak po wyniku. (tym bardziej, im bardziej praca wymaga kreatywności). Jeżeli wynik jest nizadowalający, strony umowy dziękują sobie za współpracę jedną z dróg przewidzianych w kp. Jeżeli wynik jest więcej niż zadowalający, pracownik otrzymuje premię uznaniowa, jeżeli ma to znamiona powtarzalności – podwyżkę.
Oczywiście ma się to nijak do gwarancji doemerytalnego zatrudnienia i pencji określonej ustawą.
Przed wojną krążył taki oto kawał o nauczycielach . Jak belfer po roku użerania się z uczniami zemrze na suchoty to znaczy że przykładał się do roboty i na pogrzeb należy kupić mu wiązankę , jak w dobrym zdrowiu dotrwa do następnego roku to znaczy że do roboty się nie przykładał i należy go zwolnić. Widzę że niektórym marzy się powrót do czasów sanacji . Ja mam nadzieję że ZNP w końcu przejdzie od gadania do czynów i zatrzyma ten proces .
bardzo polecam przeczytanie artykułu z rzeczpspolitej:
http://www.rp.pl/artykul/19,1095678-Hipokryci-groza-strajkiem.html
@ Dariusz Chętkowski, 24 marca o godz. 18:53
–
Panie Chętkowski, tak jak w publikacji tekstów, tak w polemice odnosi się Pan do wybranych przez siebie fragmentów. Pomijając sugerowana przeze mnie redefinicję także uczciwości czy praworządności.
I zupełnie per analogiam, tak jak myli Pan gospodarzenie z cenzurą – tak samo obszar prawnych rodzajów umów z pojęciem ethosu i standardów kształtujących w cywilizacji relacje pracownika z pracodawcą.
W tej drugiej kwestii, w oczywisty sposób wynika to z zaadresowanego już przeze mnie problematu niepojmowania przez Pana (przynajmniej w komunikacji na blogu) zjawisk niewyuczonych, stąd niespotykanych.
Ponieważ z cywilizacją pracy nie miał Pan dotąd styczności, jak wynika z belferbloga widzenia świata.
Chociaż przywoływanie pojęcia ethosu jest, w polemice z filozofem, żenujące, wyjaśniam:
zdrowe relacje pomiędzy pracodawcą a pracownikiem zawsze są funkcją wyniku, jaki (domyślnie, choć niekoniecznie świadomie) zakontraktowano, niezależnie od formy zalegalizowania stosunku.
W przypadku naszej oświaty publicznej, jest to zapłata cudzymi pieniędzmi nie za kompetencje czy zdolność indukcji czy transferu edukacji przez profesjonalistę, ale za oportunizm i konformizm w służbie systemu okradania podatnika przez uwłaszczonego na stołku ignoranta.
Każdą z tych funkcji spełnia dowolny uczestnik systemu, niezależnie czy pod pozorem nauczycielstwa czy asystentury (i innych ról publicznych); tyle ze w drugim przypadku – taniej i popularniej.
Takie są nieuchronne mechanizmy psychopatologii systemów społecznych i siedząc w takim domu wariatów nie ma co narzekać, że do kabin goryli dokwaterowano makkaki.
Tym bardziej, że zamiast miotać się w krępującym rękawy systemie, ma Pan całkowitą wolność zarabiania profesjonalnymi kompetencjami belfra w normalnym świecie.
Ale, jak mówią prawa fizyki, ludzie są racjonalni i biorą to, co przychodzi najłatwiej – jeśli mogą poczucie winy za konformizm zrzucić na innych.
Niech to będzie optymistyczna konkluzja dla ogólnobelferskiego lęku przed niepojętym.
–
PS Ze względu na niepokonane bariery gospodarskiej wiarygodności, wolałbym polemizować w sferze ironiczno-sardonicznych przypowieści niż świadczenia edukacji publicznej w relacji 1:1.
Blog traktuję jako odprężenie od codziennych obowiązków a nie kontynuację.
Z wyrazami uwielbienia dla wszystkich nauczycieli, dzięki którym nie muszę chodzić w ich butach.
@ Gospodarz
PS
Ach, przepraszam, byłbym zapomniał. Uszczypliwości.
Dobrym zwyczajem goszczącego jest nie wypominanie gościom własnych postaw.
Styl moich wpisów odzwierciedla w pełni Pana postawy polemiczne, co miałem kiedyś wrażenie, zdąży Pan zauważyć.
Chętnie prześlę Panu analizę poziomu „uszczypliwości” Pana wpisów, wraz z indykatorami werbalno-semantycznymi nasilenia. Zdanie po zdaniu.
Chyba, że Pana uszczypliwości wobec świata pozagogicznego nie spełniają warunków terminu „uszczypliwość” ex definitione 😉
Pozdrawiam – bez zakrętasa.
@ gyubal wahazar, 24 marca o godz. 20:25
–
Zgadzam się z Twoimi komentarzami, chociaż różnią się temperamentem subcenzuralnej uszczypliwosci dopuszczalnej, od moich 😉
Jedna uwaga na marginesie.
„Staranność i sumienność ocenia pracodawca jednak po wyniku….”
Otóż, niekoniecznie. Są kultury relacji pracowniczych, w których realnym parametrem oceny wyniku jest przebieg procesu (np. zgodność z instrukcją, jakość odtworzenia wzorca itp), a są takie, gdzie oceniany jest wynik, czyli skutek funkcjonowania w roli zawodowej – po zadanych parametrach.
Ten pierwszy model jest we współczesnych strukturach zarządczych (z nielicznymi wyjątkami) pre-archaiczny i generujący wyłącznie patologie, ale lubiany (bo spontaniczny) w otoczeniu autorytarnej niekompetencji, czyli np. prymitywnej społecznie państwowości – czytaj: u nas.
Drugi stanowi o cywilizacji.
Mam wrażenie, że to wyjaśnia dysonans poznawczy w kwestii dlaczego zatrudnienie nie będące dziełem nazywa się synekurą 😉
Pozdrawiam.
No niestety… ja jestem n-lem wspierającym. Z taką jedynie różnicą, że w oddziale przedszkolnym podlegającym bezpośrednio gminie, powstałym ze środków unijnych. Jestem zatrudniona na podstawie KP, a nie w oparciu o KN… zatem nawet o awansie mogę pomarzyć… Niby jesteśmy się n-lami, ale czujemy się z dziewczynami trochę jak na marginesie szkolnictwa… Smutne, ale prawdziwe. Czy słusznie nam się wbija do głów, że KN nas nie dotyczy?
@tes: „Ja mam nadzieję że ZNP w końcu przejdzie od gadania do czynów i zatrzyma ten proces ”
Ja zas, jako milosnik Zwiazkow Zawodowych wszelkiej postaci, mam nadzieje ze ZNP predzej czy pozniej rozwiaza. Albo „obejda”. I ten process „obchodzenia” wlasnie sie – na szczescie – rozpoczal.
no coz juz od dawna probowali jakos „ugryzc „nauczycieli ,no i teraz zrobili pierwszy krok Starzy nauczyciele beda odchodzic na emerytury, a nowych bedzie sie zatrudniac tylko asystentow i tak pomalu sie to samo wyrowna
W wielkiej Brytanii też istnieje asystent nauczyciela. Zwykle są to osoby z niższym wykształceniem lub takim samym, ale bez kwalifikacji nauczycielskich, które trzeba rzeczywiście zdobyć. Zakres obowiązków jest jednak nieco mniejszy i tak widze role nauczyciela wspierającego i u nas – płaca mniejsza, ale to nauczyciel główny powinien miec więcej obowiązków. Dyrektor chyba potrafi ustalić zakres obowiązków w zalezności od płacy, prawda? Gdzie niby młody nauczyciel ma zdobywac doświadczenie, jak nie w szkole jako asystent? To normalna droga kariery w wielu krajach, nie rozumiem, w czym to przeszkadza. Wyobrażam sobie tez, ze – o ile dyrektor jest normalny – to po zwolnieniu miejsca przez emeryta chyba lepiej jest zatrudnić na etat nauczyciela z doświadczeniem jako n.wspomagający niż świeżaka po studiach? Nie wiem, kto się czuje bardziej zagrożony – potencjalni asystenci czy starzy nauczyciele, których prace ktos będzie obserwował przez cały czas (bo wielu widzi w tym chyba główny problem, że nie beda jedynymi panami na swoich lekcjach).
A tak w ogóle, to imć Tusk dał niezły prezent wójtom, burmistrzom. Wyczerpali możliwość dawania pracy swoim rodzinom, znajomym, kumplom. No, to teraz zawsze te kilka nowych etacików to boski dar. Przepraszam, Tuskowy dar.
Może się okazać (i tak się okaże), że asystent zatrudniony z KP zarobi dwa razy więcej od nauczyciela z KN, na dodatek pracując dwa razy mniej.
Ta ustawa więc to istny majstersztyk, chylę więc czoła przed Tuskiem zawsze umiejącym oskubać wyborców, a im bardziej daje wyborcom po d…, tym bardziej go wspierają.
Ps. Pany Chętkowskiemu można by poradzić, aby – w tak błyskotliwej sytuacji – poszukał znajomego wójta: korzyść poczwórna – dwa razy więcej zarobi, pracując dwa razy mniej. Cymes, cymesik.
A nie mówiłam?
Chcieliście „reformy sześciolatków” – no to ją macie!
Z dobrodziejstwem inwentarza.
Zastanawiam się i zrozumieć nie mogę, jak inteligentni ludzie, z racji zawodu obyci z niezliczonymi próbami tzw. wkręcania, czyli nauczyciele, dali się wkręcić w poparcie „reformy sześciolatków” i uwierzyli w jej propagandowy wymiar.
Przecież ta reforma w sednie swej istoty skraca dzieciom o rok edukację, co oznacza o 1/16 mniej pracy dla nauczycieli. Było: 4 grupy wiekowe dla nauczycieli przedszkola + 6 klas dla n. podstawówki + 3 klasy gimnazjum + 3 liceum czyli 16 lat edukowania. Będzie o rok mniej edukowania i pracy dla nauczycieli, bo reforma odcina 4 rok przedszkola – w zamian nic nie oferuje.
Nie wiem, jak można godzić się in gremio na tak grubymi nićmi szytą likwidację 1/16 miejsc pracy we własnym zawodzie. Jak można wierzyć, że ustawodawca, który zabiera dzieciom rok państwowej edukacji a nauczycielom 1/16 okazji do zatrudnienia, czyni to w uczciwej trosce o dzieci, szkoły i nauczycieli, a nie robi zwykły „skok na kasę”.
Robi – i trzeba było przy pierwszych objawach reformy głośno i solidarnie wołać: „Nie oddamy nawet guzika”, nie chcemy tej niczym poważnym nie uzasadnionej reformy, nie chcemy takich zmian.
A teraz sami nauczyciele niech widzą, że podali rękę niewłaściwemu przewodnikowi. Ten im najpierw wmówił, że wszyscy dojdą do świetlanej przyszłości, ale powinni iść za nim posłusznie i najpierw mu oddać zegarek (możliwość decydowania, 1/16 czasu edukacji polskich dzieci). Teraz, rozochocony, goli ich konsekwentnie także ze złotej bransoletki, sygnetu po dziadku – i nie przestanie, póki nie puści w skarpetkach – bo na większą garderobę nie będzie stać polskiego nauczyciela przyszłości. Zwanego dla niepoznaki asystentem nauczyciela. Tak, jak 1/3 polskich pięciolatków (dzieci urodzone) wrzesień-grudzień, objętych obowiązkiem chodzenia do I klasy, nazywana jest uparcie „sześciolatkami”.
Nauczyciele, trzeba było nie podawać ręki gościowi, który przedstawia szemrane propozycje. Który zamiast trzymać się prostej matematyki i empirii (Finlandia), mówi o „szansie cywilizacyjnej”, „skoku jakościowym” itp. tromtadracjach.
To w skali makro.
A w skali mikro: Jeśli kiedyś przyjdzie do was akwizytor i zaoferuje wam uzdrawiającą kołdrę za uwidocznione grubym drukiem 2000, nie łapcie jej jak wyspiarze beczki z boskim „Cargo”, tylko pomyślcie, czy kołdry mogą uzdrawiać i wczytajcie się w mały druczek, który, jak się okazuje, mówi, że 2000 to jedna z dziesięciu rat.
Proszę spojrzeć tu:
http://en.wikipedia.org/wiki/Teaching_assistant
by przekonać się, że to dość szeroko stosowane rozwiązanie problemu bezrobotnych absolwentów i przy okazji problemu polskich szkół, które pojawiają się przy okazji wycieczek, zwolnień lekarskich, zasiadania nauczycieli w komisjach maturalnych czyli ich niemożności prowadzenia lekcji. O zastępstwa rzadko dyrekcja się zatroszczy, fakt, że zatrudnienie nauczyciela na tydzień czy dwa często mija się z celem (choć jest możliwe). Jest to też doskonała forma by poznać nauczyciela nim zatrudni się go zgodnie z Kartą Nauczyciela lub nie- bo się nie nadaje. Jest to doskonała forma by taki nauczyciel nabrał doświadczenia.
Oczywiście można płakać nad zarobkami na poziomie pracownika Biedronki, ale zdaje się, że to była jedna z niewielu alternatyw dla bezrobotnego polonisty.
Tu nie należy używać trybu przypuszczającego. Zamiast: „…, uczciwiej by było, gdyby warunki zatrudnienia były ściśle związane z wykształceniem i obowiązkami…” należy stwierdzić wprost, że tylko zasada większych kompetencji dających większe zarobki, a mniejszych – mniejsze, jest uczciwa i merytorycznie prawidłowa.
Przy okazji uchwalenia nowych przepisów – czy ktokolwiek z „uchwalaczy” zastanawiał się nad konsekwencjami? Będą konsekwencje zamierzone – szkoły zapłacą mniej za „asystentów” nie będących nauczycielami zgodnie z dotychczasową definicją. Ale będą i inne konsekwencje: nieuchronny konflikt wewnętrzny między uczącymi, co oznacza, że „asystenci” nie będą „asystować” nauczycielom, ale będzie między nimi spór i cicha, lub głośna wojna. Dalej – ten konflikt sięgnie dyrekcji szkół i je podpali. Czy „asystenci” będą mogli być dyrektorami? Zapewne to musi być nieuchronne, skoro mają mięć takie same obowiązki jak nauczyciel dotychczasowi. Będą więc dyrektorzy będący „asystentami dyrektora”. W tej sytuacji należy oczekiwać, że zamiast rodziców, na spotkania stawiać się będą „asystenci rodziców”. Na polskiej oświacie oszczędza się jak się tylko da. Oszczędności będą jeszcze większe, koszty na funkcjonowanie systemu oświaty publicznej będą zmierzać do zera. Zera nie osiągną, ale będą bliżej niego niż dziś.
W tej sytuacji należy zadać sobie kolejne pytanie: gdzie się w tym mieszczą „podmioty nauczania”, czyli dzieciaki i młodzież? Polska szkoła nie radzi sobie z nauczaniem tego, czego w dzisiejszym, a zwłaszcza jutrzejszym świecie młodym potrzeba. Bo jest systemowo do tego nie przygotowana, a system rodzi się w głowach i w mentalności, która ciągle ciąży ku dobrze znanej przeszłości. Kolejne pytanie: czy dwa razy tańszy „asystent” wykonujący robotę pełnego nauczyciela, zrobi taką robotę, o takim zakresie, głębi i jakości jakiej trzeba? Nie znaczy to rzecz jasna, że lepiej opłacany nauczyciel „nieasystent” sam z siebie, wyłącznie dzięki lepszej płacy, zrobi ją dobrze. Ale od lepiej opłacanego belfra można więcej wymagać i jest do tego etyczna podstawa: dostajesz za to przyzwoite pieniądze. Czy „przyzwoite” znaczy „wymarzone”, to inna rzecz. Stojący obok (właściwie dwa kroki z tyłu – bo „asystent”), ma zrobić to samo, ale 2 x taniej. Tu nie ma podstawy ani merytorycznej, ani etycznej. Jednocześnie młodzież chodzi na religię (gdzie ma co co zasady rządzić „moralność” i „uczciwość”). Gdyby powszechna stała się też edukacja w dziedzinie etyki – klapa na całego. Przeniesienie pytań z tych lekcji na stosunki w szkole zdradzi jej niemoralność. Uczniowie to błyskawicznie wyłapią i będzie gorze niż jest.
Młodzież błyskawicznie chwyta to co się dzieje dookoła. Dziś już nauczycielom trudno nadążyć za uczniami. Wymaga to nie tylko ciągłego dokształcania się i szerokich ram kompetencji i przyzwolenia w ramach systemu na niestandardowe myśli i projekty. Nauczycielowi potrzeby jest w tym celu określony próg pewności zatrudnienia i zarobków oraz oficjalnego poparcia autorytetem systemu. Na osobisty musi oczywiście zapracować sam. Inaczej polska szkoła sama się ośmieszy i utrupi, co będzie cywilizacyjną szkodą dla młodzieży i stanie się sprzeczne z oficjalnym celem istnienia oświaty publicznej.
.
„Asystent” wynagradzany 2 x gorzej nie sprosta zadaniom. Nie będzie nawet próbował – byłoby to heroiczne, lecz niemożliwe oraz nieetyczne. Jego cel będzie jasny: jakoś przetrwać, cokolwiek zarobić. Szkoła, rozumiana jako wartość, edukacja rozumiana jako szczytny cel humanistyczny i etyczny, oraz uczniowie staną się jego wrogami.
Wrócę więc do pytania początkowego: kto się nad tym zastanawiał i jakie z tego wyciągał wnioski, oraz jak to weryfikował przymierzając do działania systemu? Pytanie jest zasadniczo retoryczne.
@ Eltoro; 24 marca o godz. 21:41
Owszem, pamiętam nawet czasy, kiedy optymalizacja ze względu na przebieg procesu w odniesieniu do pracy była powszechnym.
Tylko taki drobiazg: jeżeli optymalizacja (w sposób jawny lub niejawny) dotyczy przebiegu procesu, to skąd nagle naiwne oczekiwania, że wynikiem procesu będzie pożądany produkt (obojętne czy materialny, czy niematerialny)?
(Nie imputuję tego Tobie, ale nie brakowało i nie brakuje takich oczekiwań.)
Jeżeli jest to model jedyny i powszechny, mamy dostatek „pracy”, (w cudzysłowie, bo praca w sensie ekonomicznym, to celowe, zorganizowane i ukierunkowane działanie a nie aktywność wytwarzająca budzącą szacunek objętość potu), dostatek „pieniędzy” (w cudzysłowie, bo pieniądze mające pokrycie jedynie w wytworzonym pocie, a nie w produkcie muszą generować obieg równoległy przejmujący role pieniądza – kartki, przydziały, asygnaty, zapisy, miejsca w wielotygodniowych kolejkach, obrót wymienny etc), ale brakuje cukru na kartki, telewizorów na przydział i mebli do kolejki. I wcale to nie jest dziwne; ten cukier, telewizor i meble są w procesie wykonywania pracy wynikiem ubocznym.
I dotyczy to jednakowo pracy polegającej na uprawie marchewki, projektowaniu technologii i szkoleniu spadochroniarzy.
Jeżeli natomiast taki system współistnieje z cywilizowanym w jednym organizmie gospodarczym, potrafi wydrenować z niego każdą ilość środków. (efekt naczyń połączonych z których jedno jest dziurawym workiem) – oczywiście w języku b. niskiej uszczypliwości podcenzuralnej. 😉
Do Anny
Naprawdę myślisz, że to wina nauczyciela, że nie nauczył? Z mojego 10-letniego doświadczenia nauczycielskiego wynika, że podstawa sukcesu w edukacji w zdecydowanej większości jest chęć do pracy u dziecka, później indywidualne predyspozycje. Jak w każdej dziedzinie życia część osiąga wielki sukces, część nie osiąga go wcale, a środek ma sukcesy od czasu do czasu.
Mówiąc o przywilejach wynikających z KN masz na myśli moje 1966 zł po 9 latach pracy? Na długie wakacje też sobie zapracowuję, bo mój tydzień pracy to średnio 60 godzin pracy. Bo doliczam tu pracę w domu z użyciem prywatnego sprzętu, papieru, prądu, nożyczek, kleju, książek, telefonu itd., itd.
1) Przeczytałam komentarze – i jestem mądrzejsza oraz spokojniejsza o własną przyszłość. Fakt, w dobie zwalniania nauczycieli funkcja „p.o” może mi „uratować tyłek”. Pełniący obowiązki to zawsze lepiej niż zwolniony.
2) Osoby, które „od razu” trafią do szkoły jako „p.o”, będą miały czas poznać pracę w szkole = będą mogły podjąć decyzję o wybraniu innego niż pedagogiczny kierunku studiów 🙂 Jeśli tego nie zrobią – to niech później nie marudzą, że ciężko 🙂 Ja mogę marudzić, bo takiej możliwości nie miałam 😉
Eltoro
24 marca o godz. 21:21
„W przypadku naszej oświaty publicznej, jest to zapłata cudzymi pieniędzmi nie za kompetencje czy zdolność indukcji czy transferu edukacji przez profesjonalistę, ale za oportunizm i konformizm w służbie systemu okradania podatnika przez uwłaszczonego na stołku ignoranta.”
1) Albo Pan ukończył kurs poprawnej polszczyzny korespondencyjnie – jakieś ESKK czy coś 😉 (inne dziedziny również podobnie)
2) Albo jednak też Pan jest złodziejem, którym stał się chodząc do publicznej szkoły i pobierając naukę (też Pan okradał podatnika)
3) może mi też Pan odpisać, że owszem do szkoły chodził, bo musiał, ale nikogo nie okradał, bo się nie uczył 😉 wtedy zrozumiem, czemu Pan takie „głupoty” wypisuje 🙂
*założyłam, że „Eltoro” to pan, bo jakoś tak męsko mi wygląda 🙂
lekka_przesada
–
Żadna przesada – tylko żenda.
To ja (podatnik) płacę tzw. przez siebie ‚nauczycielom’ za chodzenie do szkoły i małpowanie pracy, a nie oni dzieciom.
Proszę sobie to wyrozumować i przesylabizować korespondencyjnie, zanim Pani/Pana nie komunikujące się z głowa paluszki ponownie opadną na klawisze.
@ gyubal wahazar, 25 marca o godz. 12:31
–
Pozwolę sobie w pełni się z Tobą zgodzić, w zakresie, jaki poruszasz.
Dwie uwagi wspierające, acz wysoce sarkastyczne:
a/ nie ma mowy o żadnych „optymalizacjach” dotyczących procesów bezcelowych, to pojęcia wykluczające się;
b/ tajemnicze „naczynia połączone”, to zwykła, znana powszechnie na gumnie – dojarka. Dlatego praca na państwowem tak przyciąga uwłaszczonych dyplomem inteligencji włościan.
Poza tym, w systemie wszystko gra – na starą swojska nutę pegeerowego koła gospodyń wiejskich.
Pozdrawiam uprzejmie.
Jestem nauczycielem i mam dosyć dyskusji na temat KN. Moi rodzice byli nauczycielami – dawniej Karta „nadrabiała” to, czego nie dawała pensja nauczyciela.
W dzisiejszych czasach KN to przeżytek: 8-godzinny czas bycia w szkole (ale nie pensum, tylu godzin prowadzenia zajęć organizm by nie wytrzymał); ograniczenie urlopów, zwiększenie roli rodziców w szkole (tak, tak – wbrew temu, co się wydaje szybko okazałoby się, że to dla niech żaden przywilej…) pokazałaoby społeczeństwu, że nauczyciele nie są „roszczeniowi”. Może to skończyłoby dyskusję.
Tylko skąd rząd weźmie pieniądze na popołudniowe zajęcia dla uczniów (dowóz, ew. zapewnienie posiłków, nawet płatnych)? Kto z uczniów szkoły (wieś) będzie mógł i chciał uczestniczyć w pieszej wycieczce podczas wakacji?
Pracowałam w Anglii (jako asystent) – tam dawno nasz zawód jest pozbawiony mitycznej otoczki. Bez poczucia misji pracuje się łatwiej …
Eltoro
25 marca o godz. 16:25
Czuję się kompletnie niezrozumiana 🙁 😉
„To ja (podatnik) płacę tzw. przez siebie ?nauczycielom? za chodzenie do szkoły i małpowanie pracy, a nie oni dzieciom.”
TERAZ jako podatnik Pan płaci, ale wcześniej, jako chłopiec tylko korzystał. Zatem sylabizując – zwraca Pan tylko dług (podkreślam – dług) wdzięczności 🙂 (choć Pana posty wskazują raczej na niewdzięczność).
Inna inność, że w systemie można wiele zmienić na lepsze (nawet i zastąpić cały system czymś lepszym) ale niekoniecznie „takimi kwiatkami” jak ten szeroko komentowany.
Zastanawia mnie jeszcze jedno – dlaczego tylko nauczycielom wypomina się wysokość zarobków? Mnie osobiście bardziej wkurzałoby, że jako podatnik opłacam urzędnika, który utrudnia mi założenie/ prowadzenie własnej działalności gospodarczej.
@ lekka_przesada
–
Z kompletnym niezrozumieniem – racja.
Pani (a jednak!) nie rozumie, że to nauczyciel jest opłacany przez podatnika (i to pod przymusem), a nie dziecko idące do szkoły.
Nie dziecko, które Pani uczy jest Pani winne pieniądze, ale Pani – jemu. Winna jest pani pracę i jej wyniki, opłacone z góry przez rodzica, chociaż wcale na to zgody nie wyraził.
W tej sytuacji wypadałoby (słowo któe nauczycielowi znać wypada) zamiast kontestować dobrowolne obowiązki za przymusowy sponsoring i zawstydzić się nad swą niekompetencją zawodową, pokornie i ze wstydem siedzieć chociaż cicho i profesji belferskiej ignorancją nie kompromitować.
No ale, pojmowanie świata to dla nauczyciela publicznie opłacanego zadanie na miarę zrozumienie przez pegeerowskiego lesera, że to nie on karmi, ale jego żywią. Nie jego krzywdą to dzieło pracy, której ani umie ani chce wykonać, ale obowiązkiem i przywilejem ciupasem przez innych sponsorowanym.
A dług wdzięczności ucznia to wobec rodzica, który i teraz i za komuny swą praca na jego wykształcenie łożył. A i tak wtedy i teraz belferstwo tę opłatę przejadło, dając w zamian dobroczyńcy miast edukacji – w pysk, a podopiecznego jak niewdzięcznika temperując durną strugaczką swej mentalności.
Tak, można zmienić na lepsze publiczną edukację, ale warunkiem koniecznym jest inicjalna wymiana całego personelu. Inne działania prowadzą do cyrku małpy z brzytwą.
I jeszcze tak jest, Prose Pani, że kto płaci ten wymaga, a nie wymawia. Ja też nauczycielom nie wymawiam (niestety wymówienie nie w mojej gestii), ale blogowy obraz tego, co świadczą za moje pieniądze, to woła o pomstę do cywilizacji.
Długo by jeszcze pisać, ale po co? Reedukacja to nie zadanie na bloga.
Proszę sobie przeczytać pierwszy komentarz g. wahazara i zastanowić się, o czym świadczy Pani nieświadomość niekompetencji wszelakiej. Tam to pisze rychtyg po prostu.
Rączki spracowane całuję.
A innych, ewentualnych Nauczycieli asystujących swemu rozwojowi zawodowemu ku wolności zarabiania umiejętnościami (oraz Yeti) – pozdrawiam.
W bieżącym wątku pojawił się jaskrawie jeszcze jeden aspekt,
który można by zatytułować:
Jak powstaje plotka oświatowa (która jest źródłem teorii i praktyki życia szkoły)
W artykule źródłowym przytoczono, że związkowcy wyliczyli zarobki asystentów w wysokości polowy zarobków nauczycieli. Ponieważ znam z przeszłości przypadki arytmetyki spod znaku ZNP, więc wrażenia to na mnie nie zrobiło.
Ale:
W tekście Gospodarza owa „teza o połowie” pojawia się już bez podania rodowodu, ani wyjaśnienia. Później Gospodarz na moje pytanie wyjaśnia, można się z jego rozumowaniem zgodzić, lub nie, ale jakieś jest.
Niemniej:
Już po paru komentarzach teza staje sie pewnikiem, sprawia wrażenie, że jest zapisana w ustawie, konstytucji albo wynika co najmniej z prawa objawionego.
Im dalej w las, tym bardziej staje się oczywiste.
………
Nie zdziwiłbym się, gdyby po wejściu ustawy w życie posypały się zapytania, szkolenia, dyskusje na temat: jak prawidłowo obliczać ową połowe dla asystentów; czy od średniej w szkole, czy od mianowanego, czy z dodatkami…
Bo, że to musi być połowa, to oczywista oczywistość. Bo takie są przepisy.
Szanowny Panie Eltoro, szafujący trudnymi słowami, uszczypliwościami i popisujący się „logiką”. Straciłam ochotę na czytanie dyskusji po przeczytaniu Pańskiego komentarza z godziny 17:54, w którym z niedowierzaniem wyczytałam o „aplikowaniu do jakiegoś zajęcia”. Uprzejmie donoszę, że słowniki nie notują takiego wykorzystania słowa „aplikować”. Co za potknięcie u takiego erudyty! Szok i niedowierzanie!
Jak coś gada jak nauczyciel , wygląda jak nauczyciel, ma szkołę jak nauczyciel i robi to co nauczyciel to to jest nauczyciel a nie jakiś asystent .
@ nie-omylna, 25 marca o godz. 21:12
„Uprzejmie donoszę, że słowniki nie notują takiego wykorzystania słowa ?aplikować?…
–
Bardzo mi przykro, że Pani braki słownikowe i sylabizacyjne nie zniechęcają Pani do alogicznej „dyskusji” o niezrozumiałych sobie słowach i treściach.
Może warto wziąć jakieś lekcje – zamiast dawać donosy?
Na lektury początkowe polecam: Wielki słownik poprawnej polszczyzny PWN (pod redakcją prof. Andrzeja Markowskiego, Warszawa 2004, s. 30)
Na deser, chociaż pani pewnie za młoda (wyłącznie zawodowo!), aby to sobie zaaplikować:
„Czasownik aplikować polszczyzna zna od setek lat. Jego podstawą słowotwórczą stał się latynizm applicare (? usilnie przykładanie się do czegoś ?). Początkowo aplikować znaczyło ?sposobić się do zajmowania w przyszłości stanowiska w urzędzie…”
W logicznej konsekwencji równie „uprzejmie” pozdrawiam.
Może jestem przesadnie sceptyczna, ale uważam, że w Polsce nie wypracuje się cywilizowanej formy zatrudniania, opłacania i wyznaczania zakresu obowiązków asystenta. Jak sugerował Tanaka, powstanie chaos, pole do ogromnych nadużyć (asystent po UW zatrudniony w 2016 będzie „podręcznym” nauczyciela po Wyższej Szkole zawodowej w Pcimiu Dolnym, pojawi się przepaść ekonomiczna i prestiżowa pomiędzy współpracownikami o identycznych kompetencjach, ewidentna niesprawiedliwość spowodowana „powiewem wiatru” będzie zaś uczyć polskie dzieci, jak wygląda dorosłość w tym kraju…)
Moim zdaniem, zadziała zasada „gorszy pieniądz wypiera lepszy”.
Będzie coraz więcej asystentów i coraz mniej nauczycieli. A jeśli nauczyciele ośmielą się mieć jakieś życzenia, otrzymają krótką odpowiedź: Popatrz na asystenta: siedzi cicho i bierze byle co. Nie podoba się – i ty możesz nim zostać.
W ten sposób w polskich szkołach po raz pierwszy pojawi się, do tej pory odpędzane przez KN: „Mam tu 20 podań na Pana/Pani miejsce od osób, które zgodziłyby się za 2 razy mniejszą pensję i 2 razy więcej obowiązków…”
@Tanaka
„należy stwierdzić wprost, że tylko zasada większych kompetencji dających większe zarobki, a mniejszych ? mniejsze, jest uczciwa i merytorycznie prawidłowa.”
Pytanie zasadnicze brzmi tylko: czym sa kompetencje nauczyciela? Wykształcenie? Nie sądzę. Czy doktor nauk będzie lepszym nauczycielem niż magister czy licencjat? Niekoniecznie. Czy nauczyciel z 20 letnim stażem będzie zawsze bardziej kompetentny niż ten z 3-letnim? Też nie, zwłaszcza jak z tego starszego jest nauczyciel jak z koziej d.. traba, a ten młodszy ma do tego dryg. Czy nauczyciel, którego uczeń osiągnął sukces jest z definicji lepszy niż ten, którego uczniowie sukcesów w postaci laureatów nie posiadają? Tez nie, bo sukces ucznia może być jego pozaszkolnym sukcesem, wypracowanym w domu i z pomocą rodziców. Sam znam takiego polonistę, który z ortografią jest na bakier, ale laureatów trafiło mu się dwóch, bo przypadkiem byli w jego klasie. Nie mówmy więc o kompetencjach mierzonych stażem, tytułami czy grubością teczki, choc to jest tez pewien miernik. Ale niekoniecznie najważniejszy.
Największym problemem polskich nauczycieli jest zbyt wysokie mniemanie o sobie, wynikające głównie z lat bezkarności, braku rzetelnej oceny ich działalności dydaktycznej, fikcyjnych wizytacjach itd. Mnie się funkcja asystenta podoba, bo jestem głównie rodzicem i uwazam, że to zdrowy układ. A jak dyrektor rozdzieli prace według funkcji pełnionej przez nauczyciela czy asystenta to nie jest mój – i nie powinien być mój – problem.
[Będą konsekwencje zamierzone ? szkoły zapłacą mniej za „asystentów”]
Nie sądzę, aby to było podstawowym zamierzeniem „uchwalaczy”.
[Czy „asystenci” będą mogli być dyrektorami? Zapewne to musi być nieuchronne, skoro mają mięć takie same obowiązki jak nauczyciel dotychczasowi. Będą więc dyrektorzy będący „asystentami dyrektora”.
Asystentki dyrektora to powszechna powszechność. W ramach parytetu można by promować asystentów. A poważnie: „bycie dyrektorem” nie wchodzi w skład obowiązków nauczyciela; zresztą dyrektor nie musi być nauczycielem. (na szczęście)
[W tej sytuacji należy oczekiwać, że zamiast rodziców, na spotkania stawiać się będą „asystenci rodziców”]
Byłem na spotkaniu w tym tygodniu; czasem przydałoby się, żeby w spotkaniach uczestniczyli pełnomocnicy rodziców. Z jednego spotkania mieliby materiału na miesiąc pracy.
[Dalej – ten konflikt sięgnie dyrekcji szkół i je podpali.]
(!!!) phone: 999
[W tej sytuacji należy zadać sobie kolejne pytanie: gdzie się w tym mieszczą „podmioty nauczania”, czyli dzieciaki i młodzież?]
Na dzień dzisiejszy biorąc pod uwagę doświadczenia kilkunastu lat edukacji moich dzieci (i nie tylko) można by określić kolokwialnie, że mieszczą się „gdzieś”.
[Ale od lepiej opłacanego belfra można więcej wymagać i jest do tego etyczna podstawa: dostajesz za to przyzwoite pieniądze]
He, He, niech Pan spróbuje wymagać tak, żeby go nie obrazić.
[Gdyby powszechna stała się też edukacja w dziedzinie etyki ? klapa na całego. (… i dalej)
Pan chyba kpi z tych, których parę linijek wyżej nazwał Pan „podmiotami nauczania”.
Oczywiście, że chwyta, oczywiście, że wyłapuje i czuje. A nawet mówi i pyta. Ale to pytania bez odpowiedzi. Oczywiście, że widzi, że pani M. jeszcze nikogo niczego od 20 lat nie nauczyła i dzieci masowo przenoszą się do innych oddziałów w ramach możliwości, widzą, że pan S. sprzedaje gotowce na maturę, a żeby coś umieć z biologii (IIh) trzeba chodzić na korepetycje do pani z IIc a uczniowie z IIc chodzą na korepetycje do pani z IIh, doskonale rozpoznają (nawet bez etyki) kiedy są olewane, lekceważone i poniżane, kiedy na lekcji nic się nie dzieje poza sprawdzeniem obecności i tak można by ciągnąć i ciągnąć.
I może Pan sobie wymagać – od tych, co mają „określony próg pewności zatrudnienia”.
[Szkoła, rozumiana jako wartość, edukacja rozumiana jako szczytny cel humanistyczny i etyczny, oraz uczniowie staną się jego wrogami.]
To się stało dawno temu i się pogłębia akurat z całkiem odwrotnych przyczyn, niż Pan sądzi.
[Asystent” wynagradzany 2 x gorzej nie sprosta zadaniom. Nie będzie nawet próbował – byłoby to heroiczne, lecz niemożliwe oraz nieetyczne. Jego cel będzie jasny: jakoś przetrwać, cokolwiek zarobić.]
Żeby przetrwać, będzie musiał udowodnić swoje kompetencje w przeciwieństwie do swojego mianowanego kolegi. Jeżeli by udowodnił, że ma wysokie kwalifikacje (a ma mieć) i do tego mu się chce – a mógłbym pozbyć się mianowanego kolegi, co to dwa kroki przed nim stoi – to ja bym mu dał 100% podwyżki. Bez karty.
Najjaśniejsze wspomnienia wszystkich moich synów z gimnazjum – to lekcje z praktykantami. Nie mieli doświadczenia, „progu pewności zatrudnienia i zarobków”. Ale jako jedni z niewielu wśród personelu szkolnego zauważali, że w klasie są również uczniowie i w jakim celu. I w jakim celu sa oni. A i nauczyciel prowadzący przy pełnoletnich świadkach musiał się jakoś zachować.
Poprzedni komentarz do odpowiedź: @Tanaka; 25 marca o godz. 12:15
Sformułowania ?aplikowanie do jakiegoś zajęcia? nie notuje Słownik poprawnej polszczyzny (bibliografia podana przez Eltoro).
„aplikować – 1) dawać coś komuś 2) naszywać aplikację 3) odbywać aplikację, aplikować w sądzie. Przestarz. aplikować u kogoś”
W żadnym znaczeniu nie ma „aplikować do jakiegoś zajęcia”.
Trzeba wielkiej arogancji, żeby bronic się kłamstwami i pseudonaukowymi twierdzeniami.
Honor wymaga przeproszenia nie-omylnej – co będzie – zobaczymy.
Eltoro
25 marca o godz. 19:24
„Pani nie rozumie, że to nauczyciel jest opłacany przez podatnika (i to pod przymusem), a nie dziecko idące do szkoły.”
– To jeszcze rozumiem 🙂
„Nie dziecko, które Pani uczy jest Pani winne pieniądze, ale Pani ? jemu.
Winna jest pani pracę i jej wyniki, opłacone z góry przez rodzica, chociaż wcale na to zgody nie wyraził.”
– Tu już nie wszystko rozumiem;) Dziecko na starcie „coś dostaje” (od rodziców czy podatników) dlatego później jest „coś dłużne” (rodzicom, podatnikom). Zgadza się, że jestem winna pracę, z wynikami różnie bywa – nie zawsze zależą od nakładu pracy i nie zawsze są do osiągnięcia na takim poziomie, jakby sobie komentujący życzył. Nie każdy rodzic płaci za naukę swojego dziecka (za to każdy podatnik). Co do wyrażenia zgody – jest obowiązek nauki, ale nie ma chyba przymusu posyłania dziecka do szkoły. Rodzic może uczyć sam w domu, o ile będzie realizował treści programowe – ale przepisy często się zmieniają, sprawdzę to jeszcze przy okazji, bo mogę się mylić.
„W tej sytuacji wypadałoby zamiast kontestować dobrowolne obowiązki za przymusowy sponsoring i zawstydzić się nad swą niekompetencją zawodową, pokornie i ze wstydem siedzieć chociaż cicho i profesji belferskiej ignorancją nie kompromitować.
No ale, pojmowanie świata to dla nauczyciela publicznie opłacanego zadanie na miarę zrozumienie przez pegeerowskiego lesera, że to nie on karmi, ale jego żywią. Nie jego krzywdą to dzieło pracy, której ani umie ani chce wykonać, ale obowiązkiem i przywilejem ciupasem przez innych sponsorowanym.”
– Tego zaś nie rozumiem w ogóle. Do tej pory wydawało mi się, że każdy ma „swoje” pojmowanie świata, i jakie ma, o takim może pisać. Ktoś może się ze mną zgadzać, lub nie. W tym drugim przypadku może mi próbować coś wyjaśnić (lepiej rozumiem, jak nie ma nadmiaru „wyrazów”, a przekaz jest jasny i konkretny). Natomiast nie rozumiem, skąd w komentarzu, które przecież służą do komentowania, ktoś każe mi siedzieć cicho. To już lepiej, żeby Pan w ogóle nie odpisywał (obowiązku nie ma).
„Tak, można zmienić na lepsze publiczną edukację, ale warunkiem koniecznym jest inicjalna wymiana całego personelu.”
– Tu znów się nie zgodzę. To nie o personel chodzi, a o całą organizację systemu kształcenia.
„że kto płaci ten wymaga” – owszem, ale w granicach rozsądku: a) nie kupi Pan np. butów z krokodylej skóry za 10 zł; b) są programy i są egzaminy, a miarą wspominanych wyników pracy są właśnie wyniki tychże egzaminów; c) teraz pytanie do Pana: co ma robić nauczyciel, kiedy minister che programów i egzaminów, rodzic chce „elastyczności, pomysłowości i umiejętności na wysokim poziomie, i oczywiście w sposób dostosowany do indywidualnych zdolności swej pociechy) a uczeń chce grać na komputerze (ewentualnie w nogę)?
Jeszcze raz podkreślam – obarcza się winą nauczycieli za całe „zło”, a nauczyciele po prostu mają związane ręce (oczywiście w uproszczeniu).
„ale blogowy obraz tego, co świadczą za moje pieniądze, to woła o pomstę do cywilizacji” – o pomstę woła, proszę pisać listy do ministerstwa 🙂 A nawet zrobić ten przewrót 😉 Stąd „usłyszą” Pana tylko ja i kilku nauczycieli tudzież innych „zawodowców” bez mocy ustawodawczej 😉
„Rączki spracowane całuję.” – Hipokryzji nie lubię najbardziej.
Moja kuzynka, przerz kilka lat po przyjezdzie do Anglii z Rozji pracowala jako asystentka nauczyciuela w szkole w Swansea, w Walii. Z zawodu jest rezyserem telewizyjnych progranow muzycznych. Do jej obowiazkow jako asystentki nalezalo bynajmniej nie nauczanie, w sensie stanie przed tablica, lecz pomoc dzieciom ktore tego potrzebowaly: chlopcu, ktory byl gluchy, ale czytal z ust, dzieciom imigrantow, dzieciom ze srodowisk nieuprzywilejowanych.
Uwielbiala te prace, ktora dawala jej ogromna satysfakcje. Po bodaj pieciu latatch poszla na uniwersytet znajdujacy sie w Cardiff (wracala do meza i synow tylko na weekend) i po roku uzyskala dyplom nauczyciela matematyki. Owszem, zarabia wiecej. Dalej kocha swa prace, choc szkola jest w bardzo ubogiej dzielnicy i wielu dzieci mowi w domu innym jezykiem niz angielski. Tania nie wyobraza sobie jak z ta liczba cudzoziemcow bez asystentow moglaby uporac sie z programem. Ale tez w tym kraju nieznana jest instytucja korepetytora. Te role spelniaja wlasnie asystenci. Wiec nawet dzieci z najboiedniejszych rodzin nie sa poszkodowane. I tak powinno byc. Tania, nauczajac matematyki, poswieca tym dzieciom takze sporo czasu pozalekcyjnego – wozi je na spektakle operowe do Cardiff, zabiera na wystawy malarstwa, musisla sie tez bardzo podciagnac z pilki noznej, bo – jak twierdzi – pilka nozna jest najwazniejsza sprawa w zyciu tych dzieci. Lekcje matematyki czesto rozpoczyna od wymiany z dziecmi opinii na temat wczorajszego waznego meczu. Wiec ja uwielbiaja, a ona ich.
Chyba wszystkie brytyjskie szkoly maja asystentow. Nigdzie chyba w swiecie ani nauczuyciele ani asystenci nie zarabiaja wiele. Ale daje sie zyc.
„Moim zdaniem, uczciwiej by było, gdyby warunki zatrudnienia były ściśle związane z wykształceniem i obowiązkami.”
Precyzyjniej: „warunki zatrudniAnia” powinny „być ściśle związane z wykształceniem i obowiązkami”. Warunki zatrudniEnia powinny być równie ściśle związane z wynikami pracy. Nie wydaje mi się chwalebne aby jakikolwiek pracownik zapominał o tym, iż jest zatrudniALNY tylko tak długo, jak długo efekty jego pracy przynoszą korzyści temu, kto mu płaci. W przypadku nauczycieli – uczniom, rodzicom, szerzej – społeczeństwu.
„Jeśli asystenci będą zatrudniani na gorszych warunkach niż obecnie pracujący nauczyciele, to powinni też mieć gorsze kwalifikacje i mniejsze obowiązki.”
-Masz tu Jasiu 5zł za godzinę pracy a teraz marsz do konta i głupiej szybko, bo podczas testu na asystenta rozwiązałeś o 2 zadania za dużo. Do trzeciej masz Jasiu zapomnieć jak się rozwiązuje równanie kwadratowe i gdzie leży Australia! Pamiętaj także, abyś do uczniów zwracał się opryskliwie i lekceważąco.
Nie miałbym sumienia płacić zaledwie 5 zł za godzinę wykształconemu i dobrze wychowanemu człowiekowi. Już taki czuły i sprawiedliwy jestem.
„Inaczej dojdzie wśród nauczycieli do podziału na tych, którzy mieli szczęście podjąć pracę wcześniej, tj. na warunkach Karty nauczyciela, i później, np. na śmieciową umowę.”
Tylko w komunie możliwe są takie kwiatki. Jak nauczycielom nie pasują warunki pracy (średnio 79 tysięcy zielonych rocznie dla nauczyciela z 11 letnim doświadczeniem) to dziękują śródmiejskim szkołom (43% takich nauczycieli zrobiło to w roku 2013, a więc jest zjawisko masowe) i wyprowadzają się na przedmieścia. Tam dostaną od 88k do 100k, lepsze warunki pracy i mniej liczne klasy.
**http://www.nydailynews.com/new-york/education/teachers-flee-city-schools-suburbs-union-article-1.1720022
Oczywiście nie ma „na przedmieściach” zajęcia dla wszystkich niezadowolonych ze swojej pracy w centrum. Lepszą pracę dostają najlepsi. Tak samo jest ze strażakami, policjantami, urzędnikami, itd. Dlatego centrum wygląda tak jak wyglada a przedmieścia jak przedmieścia.
Asystent to fantastyczna sprawa. Znowu, „oczywiście” tak długo, jak długo „system” działa.
System to także rodzice (ilu rodziców w Polsce jest asystentami-wolontariuszami w klasach swoich dzieci, zupełnie za friko? Jak powszechne jest to zjawisko?)
System to uczniowie, doskonale zdający sobie sprawę – niemalże od pieluszki – z niebotycznych kosztów studiów i wychodzący z siebie aby w jakiś sposób zaradzić tym wydatkom, (durniom rzadziej dają stypendia), system to gospodarka, w której praca jest jak najbardziej do załatwienia „po znajomości”, ale z tym drobnym szczególikiem, że każdy się pięć razy zastanowi zanim poleci znajomego, który nie ma pojęcia o robocie. Natomiast nałatwiej ta praca jest do dostania za pomocą kompetencji, których dużym składnikiem jest dyplom z jak najlepszej szkoły. Co domyka systemowe kółeczko.
„Do tej pory szkoły publiczne śmieciówek nauczycielom nie oferowały, bo nie mogły, ale ustawa wszystko zmienia.”
Od kiludziesięciu lat (pi razy drzwi 20-15?) w amerykańskiej gospodarce rośnie liczba przedsiębiorstw, w których standardem jest podział na zupełnie różne pensje i benefity tych pracowników, którzy byli zatrudnieni „wcześniej” i „później”. Związki zawodowe w takim przemyśle samochodowym też się na to zgodziły. W końcu. W jednej fabryce pracują ramię w ramię ludzie wykonujący dokładnie te same czynności z których jeden zarabia nawet i 3 razy więcej niż drugi. Oprócz tego związkowe uprawnienia (poziom ochrony miejsca pracy) są kompletnie różne. I jakoś specjalnie do chaosu nie dochodzi. Alternatywą jest szukanie swojej pracy w Chinach czy w Meksyku. Patrz GM.
Jeżeli pensja „na rekę” jest b. podobna to już plany emerytalne młodszych stażem są zupełnie różne. Patrz IBM.
Czy ja to wypisuję dlatego, że to pochwalam? Niekoniecznie. Ale pisanie, że to jakaś nowość, to gruba przesada.
„Są kultury relacji pracowniczych, w których realnym parametrem oceny wyniku jest przebieg procesu (np. zgodność z instrukcją, jakość odtworzenia wzorca itp), a są takie, gdzie oceniany jest wynik, czyli skutek funkcjonowania w roli zawodowej ? po zadanych parametrach.
Ten pierwszy model jest we współczesnych strukturach zarządczych (z nielicznymi wyjątkami) pre-archaiczny i generujący wyłącznie patologie, ale lubiany (bo spontaniczny) w otoczeniu autorytarnej niekompetencji, czyli np. prymitywnej społecznie państwowości ? czytaj: u nas.
Drugi stanowi o cywilizacji.”
Pseudofilozofie wyrosłe na czyjejś mocno zakompleksionej glebie.
Właśnie GM przechodzi przez coś, co wielu uważa za potencjalnie największy kryzys od czasów ich bankructwa.
Każdy kto chce dokładniej się poinformować dowie się, że centralną sprawą jest fakt braku zmiany numeru krytycznej części w stacyjce. Utrudniło to wyjaśnienie przyczyny dodatkowych ofiar w wielu wypadkach i doprowadziło do odwołania 1.6 miliona samochodów w celu wymiany stacyjek. Odwołano je o osiem albo więcej lat za późno, co mogło skutkować ofiarami, którym być może można było zapobiec, gdyby firma zmieniła numer owej części.
Banialuki w rodzaju kpinek z:
„przebiegu procesu (np. zgodności z instrukcją, jakoścj odtworzenia wzorca itp)” , co ma jakoby być „we współczesnych strukturach zarządczych pre-archaicznym i generującym wyłącznie patologie, ale lubianym (bo spontanicznym) w otoczeniu autorytarnej niekompetencji, czyli np. prymitywnej społecznie państwowości ? czytaj: u nas”
są niczym innym jak tylko kpinkami z systemu kontroli procesu projektowo-produkcyjnego w którym najbardziej podstawową jest troska o tzw. „traceability” czyli o możliwość prześledzenia historii wszystkich zmian. Bez właśnie takiego procesu wyprodukowanie tak złożonego i tak potencjalnie śmiertelnego produktu jak samochód jest zadaniem niewykonalnym. Zupełność stosowania tego procesu, będącego elementem procesu kontroli jakości, jest jedną z gwarancji bezpieczeństwa produktu.
Każdy znany mi przemysł, który podlega podobnym jak samochodowy uwarunkowaniom (masowość, koszty, powiązanie z bezpieczeństwem/zdrowiem konsumenta, itp.) kopiuje albo ma swoje, funkcjonalnie bardzo podobne metody kontroli procesu.
To, czy jest to „u nas” czy „u nich” nie ma żadnego znaczenia, za wyjatkiem urojeń głęboko cierpiącego umysłu.
Próba osądzania „po wyniku – przy zadanych parametrach” BEZ OGROMNEGO POSZANOWANIA DLA PROCESÓW kończy się patrzeniem na jasnym płomieniem wybuchający prom kosmiczny.
Albo na niedouczonych, niekompetentnych abiturientów. Którym już niestety spaczono charaktery i być może zmarnowano życie. Dlatego, że niezwracano uwagi na PROCESY, jakie przez kilkanaście lat złożyły się, kamyczek po kamyczku, na efekt końcowy.
Wcale nie obwiniam tutaj wyłącznie nauczycieli. Leniwy przez lata uczeń zostanie na koniec debilem. Durny rodzic abdykujący z roli wychowawcy dorobić się może pijaka i chama za syna. Państwo kanciarzy, oszustów, oszołomów, podjudzaczy dorobi się milionów emigrantów. Nauczyciel to tylko jeden z wielu kamuszków w tej układance, wyprodukuje półgłówków.
Czekanie na wynik końcowy jest bardzo niemądre. Według mnie „proces” jest krytycznie ważny, kto wie, czy nie ważniejszy od wyniku końcowego.
Kasia może dukać po angielsku, ale jak zaszczepiono jej zamiłowanie do nauki języka to w ciągu swojego życia nauczy się płynnie 5 języków obcych.
Zosia dostanie na maturze szóstkę po to, aby podręczniki wyrzucić na śmieci a empetrójki skasować z dysku. I do końca życia nienawidzić i nie umieć mówić w żadnym języku.
Mary Barra 1 kwietnia będzie się w Kongresie tłumaczyła nie tylko z ilości zabitych w jej samochodach ale też z tego, dlaczego któryś z jej pracowników 8 lat temu jakiegoś numerka gdzieś w jakimś pliku Excela, w jakieś kolumnie i w jakimś wierszu nie zmienił.
Albert
26 marca o godz. 8:58
Rozumiem, że co do zasady się zgadzasz, a masz wątpliwość co do tego jak kompetencje mierzyć. Jasne, to część wielkiej dyskusji, która nie ma końca. Poniekąd dlatego, że końca się nie da ustalić, a poniekąd dlatego, że są zainteresowani tym, by bliżej końca się nie znaleźć. Są jednak miary cząstkowe, które zebrane razem, według określonych matryc, pozwalają się do końca zbliżyć w miarę sensownie. Sam niektóre, nie wprost, wymieniasz.
Przyjęcie pozycji rodzica, któremu obojętne jest co zrobi dyrekcja, czy zatrudni nauczyciela, czy „asystenta” byle był jako rodzic zadowolony, jest fajnym marzeniem, ale złudnym. Szybko się okaże, że obojętność ma swoją cenę. To nic nowego, tak się dzieje stale. To nadmiernie wysokie mniemanie o sobie samych nauczycieli też jest po części tego skutkiem. Wysokie mniemanie o sobie jest prawdziwe i nieprawdziwe równocześnie. Z zawód nauczyciela jest ono wpisane jako stałe ryzyko. Trudne do uniknięcia.
Brak rzetelnej oceny działalności nauczycieli jest po części prawdą, a po części nie. Podkreślasz na wstępie, jak trudne jest znalezienie właściwych kryteriów oceny i twierdzisz, że nauczyciele nie są rzetelnie oceniani. Więc – jakie masz propozycje?
Summa summarum, złudne jest, że najlepiej, żeby rodzic miał święty spokój, aby tylko szkoła działała „prawidłowo”. Od rodziców w dużej mierze zależy czy będzie „działać prawidłowo”, i co to w ogóle znaczy „prawidłowo”. System jest zbyt złożony, by zdystansowanie się przez którąś z ważnych stron dało dobry rezultat.
@Tanaka; 27 marca o godz. 9:42
„Jasne, to część wielkiej dyskusji, która nie ma końca. Poniekąd dlatego, że końca się nie da ustalić, a poniekąd dlatego, że są zainteresowani tym, by bliżej końca się nie znaleźć.”
Żeby mówić o końcu, dobrze jest zacząć od początku.
Otóż na początku @Albert (moim zdaniem bardzo słusznie zresztą) napisał:
„Pytanie zasadnicze brzmi tylko: czym sa kompetencje nauczyciela?”
Które Pan przekręcił na:
„Rozumiem, że co do zasady się zgadzasz, a masz wątpliwość co do tego jak kompetencje mierzyć.”
Nie chodzi tutaj o tropienie przekrętów, z których potem wynika nie wiadomo co, (bo dodatkowo unika Pan jakiegokolwiek konkretu) ale w tym miejscu, owszem istotne jest pytanie o definicję kompetencji pracowniczych, ponieważ nie ma co do tego jednoznaczności.
Czy mówiąc o kompetencjach mamy na myśli:
– predyspozycje
– wiedzę
– umiejętności
czy również:
– chęć i gotowość do świadczenia pracy.
I to wcale nie jest pytanie retoryczne – jeżeli ktoś chce praktycznie określać wynagrodzenie na podstawie kompetencji. Wtedy dyskusja, czy wielka, czy mała może mieć sens. Inaczej, to bezcelowe dręczenie klawiatury.
Oczywiście można zbudować szczegółowy model kompetencyjny dla stanowisk, tylko trzeba mieć świadomość, po co.
Na zakończenie znowu realizuje Pan przekręt:
@Albert napisał:
„Mnie się funkcja asystenta podoba, bo jestem głównie rodzicem i uwazam, że to zdrowy układ. A jak dyrektor rozdzieli prace według funkcji pełnionej przez nauczyciela czy asystenta to nie jest mój ? i nie powinien być mój ? problem.”
Tłumaczenie: pierwsze zdanie, oznacza, że autor, jako rodzic jasno i konkretnie wypowiada się na temat asystenta. (a nie dystansuje się ani świętego spokoju pożąda). Drugie zdanie oznacza, że do obowiązków zarządzającego instytucją (w tym wypadku dyrektora) należy organizacja pracy podległych pracowników, ocena ilu ich potrzeba, jakich i jaki powinni mieć zakres obowiązków.
Pan to przekręcił na:
„Summa summarum, złudne jest, że najlepiej, żeby rodzic miał święty spokój, aby tylko szkoła działała „prawidłowo”. Od rodziców w dużej mierze zależy czy będzie „działać prawidłowo”, i co to w ogóle znaczy „prawidłowo”. System jest zbyt złożony, by zdystansowanie się przez którąś z ważnych stron dało dobry rezultat.”
O logice i retoryce całości się nie wypowiadam, bo to nic nie wnosi do tematu.
@ gyubal wahazar, 27 marca o godz. 15:09
–
Na marginesie poruszanego dylematu potrzeby wynalezienia koła przez Alberta (?).
Kompetencje , tak nauczyciela jak każdego, to po prostu zdolność tworzenia wyniku przynależnego danej roli zawodowej, za pomocą wiedzy umiejętności i pod wpływem dyspozycji motywacyjnej.
Mam nadzieję, że to kółko będzie pomocne 😉
Pozdrawiam.
@ lekka_przesada, 26 marca o godz. 16:03
–
Jestem pełen podziwu dla głębi i zasięgu nie rozumienia, jakie, w roli nauczyciela, rozwija Pani na blogu niczym wachlarz pawiego ogona.
Z pewnością świadczy to o wysokich kompetencjach zawodowych, rolą nauczyciela bowiem jest nie rozumieć i obwiniać o to innych.
Nie widzę tylko powodu ani dowodu, że ja właśnie jestem odpowiedzialny za Pani los dumnie pokrzywdzonej nierozumieniem świata.
Idąc tym tropem, jasne jest, że to nie Pani ale Pani ew. uczniowie potrzebują pilnie pierwszego kontaktu z rozumnym nauczycielem.
Z życzeniami awansu – od i do zawiadującego Pani dyspozycją Ministerstwa i bez mojego zbędnego pośrednictwa 😉
@ Beata, 26 marca o godz. 12:08
„Trzeba wielkiej arogancji, żeby bronic się kłamstwami i pseudonaukowymi twierdzeniami. Honor wymaga przeproszenia nie-omylnej ? co będzie ? zobaczymy.”
–
Pani (?) Beatko,
ujęła Pani sedno – w pojmowaniu nauczycielskim to, że on czegoś nie wie, bo się z tym „nie spotkał”, to jest zarzut wobec tego, co niespotykane nauczycielom rzeczy prawi.
A wskazanie, gdzie może nauczyciel spotkać się z wiedzą – to obrona przez obwinionego, skądinąd niedopuszczalna.
Proszę wskazać na jakiej podstawie to, że użyłem sformułowania z którym Pani (i jeszcze jedna inna pani) się w słowniku „nie spotkała” jest moją winą wymagającą przeprosin.
Oraz, jak lektura strony 30 wspomnianego wydania WSPP z roku 2004 uprawomocnia Pani oszczerstwa, kalumnie i inwektywy pod moim adresem.
Proszę się wykazać tym, czego własne braki uznaje Pani za winy uprawniające do oskarżania innych.
–
A pana Chętkowskiego zachęcam do jego ulubionej wybiórczo cenzury, albo przeprosin za publikację łamiących zasady i regulamin personalnych i obraźliwych bluzgów, jak zacytowane.
Szansa na ratunkowego lajka za wiarygodność w roli zawodowej i przyzwoitości osobistej.
gyubal wahazar
27 marca o godz. 15:09
wpis do któego się odniosłem ujmował elementy sprawy swoiście, ja odniosłem się także swoiście. za duży rozrzut wątków i za duża obszerność by robić analizy wyrazów i pojedyńczych zdań.
Pańskie stwierdzenie o niekonkretności jest niekonkretne i nadużywane. „Niekonkretna” jest większość stwierdzeń w większości postów. I nie zawsze musi.
Uznałem, że z moim rozmówcą podzielamy zasadę: więcej kompetencji to większe zarobki. A jak mierzyć kompetencje to osobna sprawa. Natomiast pan nic konkretnego o tym nie napisał. Można sobie długo gdybać, ale od pana spodziewam się konkretów. Proszę śmielej, jaśniej i konkretniej.
@w czym problem
>Próba osądzania ?po wyniku ? przy zadanych parametrach? BEZ OGROMNEGO POSZANOWANIA DLA PROCESÓW kończy się patrzeniem na jasnym płomieniem wybuchający prom kosmiczny.
Albo na niedouczonych, niekompetentnych abiturientów. Którym już niestety spaczono charaktery i być może zmarnowano życie. Dlatego, że nie zwracano uwagi na PROCESY, jakie przez kilkanaście lat złożyły się, kamyczek po kamyczku, na efekt końcowy.<
Akurat tu się z Panem nie zgodzę! Oczywiście w przemyśle kosmicznym, zbrojeniowym itp. przemyśle wysokich technologii, gdzie i materiał i technologia i produkt końcowy jest dokładnie wystandaryzowany, a koszty kontroli w stosunku do wartości produkcji niezbyt wielki, to ma sens!!!
W edukacji ani surowce, ani technologia (w związku z poprzednim i warunkami materialnymi!) ani produkt końcowy nie są (na szczęście !) wystandaryzowane próby opisu i kontroli procesu prowadzą do malowania trawy na zielono, koncentracji na tej trawie, a nie na uczniach no i znacznych bezproduktywnych kosztów. Tak działa kosztowny system "ewaluacji" szkół będący wytworem obecnej wiceministry Berdzik … 😉
Zachwycał się Pan edukacją Mamy w jednym z postów. Ja znam radziecką szkołę z autopsji(choć dość specyficzną!) i wspominam ją pozytywnie, szczególnie przedmioty ścisłe, ale nie tylko … 😉 Nauczycielki Pańskiej Mamy na pewno nie miały kontrolowanego procesu (co najwyżej po linii partyjnej, ale to często broniło przed technologami(!), za to wtedy po każdej (!) klasie był egzamin … 😉
belferxxx 28 marca o godz. 14:32
„a koszty kontroli w stosunku do wartości produkcji niezbyt wielki, to ma sens!!! W edukacji ani surowce, ani technologia (w związku z poprzednim i warunkami materialnymi!) ani produkt końcowy nie są (na szczęście !) wystandaryzowane”
Wolę na konkretach.
Pisałem na tym blogu o pomyśle elektronicznego zeszytu. Klasa w roczniku N pisze tam swoje wypracowania i analizy. Klasa w roczniku N+1 też ma zadawane te same pytania i wypracowania. Po ich „dostarczeniu” wszyscy otwierają sobie „elektroniczny, klasowy zeszyt” i porównują rezutaty pracy poprzedników ze swoimi. Jeśli byli w stanie dodać coś nowego – dodają do zeszytu. Jeśli nie zgadzają się z poprzednikami – dodają swoje komentarze. Po kilku (kilkunastu) latach najgłupszy nauczyciel jest w stanie zauważyć plateau tego, co można dodać i tego, co można skrytykować. System niejako nasyca się i wymusza przejście do nowej lektury.
Ileż pieniędzy jest potrzebne do przechowania (na serwerze, w chmurze) pliku tekstowego w jakimś popularnym formacie?
Drugi przykład procesu. Wprowadzono elektroniczny dziennik. Ileż to roboty dodać moduł monitorujący ilość i rozłożenie w czasie nauczycielskich ocen? Aby wyrugować odpytywanie po 3 razy w ostatnim tygodniu semstru a w każdym razie uzyskać komponent OBIEKTYWNEJ oceny nauczyciela? Zadanie wypracowania – musi być wpisane do dziennika. Wpisanie ocen skutkuje porównaniem przez system obu dat. System monitoruje odstęp czasowy pomiędzy zadaniem i oceną. Następny komponent OBIEKTYWNEJ oceny.
Ja wiem, to sa tylko pojedyncze kawałki tego puzzle. Ale chyba każdy przyzna, że uczniowie i rodzice często miewają do nauczyciela pretensje o nie pytanie albo o pytanie „stadami” oraz o ocenianie zadanych prac po miesiącu.
Moje proste, „systemowe” sugestie idą w kierunku poprawienia tego stanu rzeczy.
Następny pomysł – „system” wymuszający słowny komentarz oprócz oceny. „System” nie wtłaczałby nikogo w żadne sztance, bo ocena byłaby indywidualna. Itd. Mam nadzieję, że udało mi się wyjaśnić, co miałem na myśli.
A co do białoruskiej szkoły, to była ona efektem schronienia się do lasu, w dosłownym sensie, gdyż wtedy zamieszkali w leśniczówce. Był to pomysł na uniknięcie frontów i wywózek. Nieudany zresztą.
@w czym problem
Jest Pan umysłem ścisłym, kształconym w dobrej szkole (nie wiem tylko czy w warszawskiej, czy we wrocławskiej XIV ;-)]. To teraz 2 pytania:
1. Jak by Pan to przełożył na naukę matematyki czy fizyki dla tych najzdolniejszych?
2. Czy naprawdę w matexie, do którego Pan chodził, miała istotne znaczenie w edukacji matematycznej regularność wystawiania ocen? Zwłaszcza, że są różne oceny – z dwugodzinnej pracy pisemnej podsumowującej jakiś dział, za błysk na lekcji i bdb czy za jakąś lukę w wiedzy na kartkówce skwitowaną niedostatecznym ?
Jeśli Pan to uczyni kryterium oceny to oczywiście wszyscy będą na nie uważać, ale kosztem efektywności – będą „produkować” oceny tak by ich było dużo i były mniej więcej regularnie rozmieszczone w czasie, ale, nie można się skoncentrować na wszystkim, kosztem myślenia o uczniach, ciekawych zadaniach, pomysłach itp. itd.
@Eltoro; 27 marca o godz. 18:27
Mam nadzieję, że to kółko będzie pomocne.
Weź pod uwagę jakie kółka gra(?)niaste sie kręcą „pod wpływem dyspozycji motywacyjnej”.
Potrzeba wynalezienie koła wciąż wiecznie żywa.
@belferxxx @ w czym problem?
Gdyby np.
– piekarza
oczujnikować w celu oceny jego działania; a to: jak często do pieca zagląda jak długo na ciasto patrzy, ile minut na godzinę ma kontakt z ciastem, jaki wykazuje stopień uważności przy ważeniu drożdży – w celu określenia poziomu jego kwalifikacji w piekarnictwie w skali np.pięciostopniowej
lub gdyby np.
– dzieło jego rąk i kunsztu (czyli chleb)
poddać ocenie na podstawie dziesięciu ocen cząstkowych: średniej gęstości, zawartości cukrów, gradientu nasycenia koloru po obwodzie itd
oraz
gdyby powierzyć te czynności urzędnikom w celu ustalenia sprawiedliwego wynagrodzenia dla piekarza,
to spodziewałbym się natychmiast trzech efektów:
1) cena bochenka wzrosłaby dwa razy (może trzy);
2) większość piekarzy szybko znalazłby się w najwyższej klasie profesjonalizmu (zgodności z wymaganiami)
3) do rzadkości należałby bochenek nadający się do zjedzenia.
Na szczęście… ktoś wynalazł koło.
Smacznego.
@gyubal wahazar
Pełna zgoda i trafna metafora, choć pewnie nie dla piekarni przemysłowych. Za to np. wszelkie rolnicze są ponadczasowe – natury ożywionej nie da się sformalizować !!!
@ gyubal wahazar, 31 marca o godz. 15:08
–
Są rzeczy, o których wiadomo, jak robić aby dały smaczny chleb. Kapitaliści nawet to opatentowali i sprzedają jako „know how”.
Oczywiście, egzekwowanie dobrej roboty od potomków uwłaszczonych na państwie „robociarzy”, jest toczeniem sobie koła …młyńskiego, na szyję.
Właśnie „know how” udowadnia, a rebours, jak nieobecność wolnego rynku i zdrowej konkurencji czyni powszechną niedyspozycję motywacyjną mas ludowych.
Wtedy można już tylko mierzyć i egzekwować (para)metryczny zasięg brzytwy w łapkach małpy
Cchleba z tego nie będzie, ale można przynajmniej ujść z życiem 😉
Pozdrawiam.
belferxxx 28 marca o godz. 19:03
„1. Jak by Pan to przełożył na naukę matematyki czy fizyki dla tych najzdolniejszych?”
O.K. a więc uściślamy uwagę na wycinkach. Chciałbym podkreślić, że w moich poprzednich „systemowych” uwagach raczej chciałem napisać coś sensownego i przydatnego dla większości. Akurat ja w podstawówce ani w liceum (poza mat.) nie narzekałem na nieregularność wystawiania mi ocen przez nauczycieli. Fakt, że o tym tu napisałem nie wynikał z mojej chorej wyobraźni ale był spowodowany wpisami na tymże blogu. Ja nie zakładam, że ci, którzy się na tą nieregulralność żalili byli kłamcami. Zakładam, że jest to realny problem. Do fachowców należy ocena, jak bardzo ważny i czy warto się nim zajmować.
A teraz o najzdolniejszych z mat i fiz.
Jak w ich przypadku regularność oceniania wpływa na efekty? Moja odpowiedź wywoła uśmiech na twarzy: A jak @belferxxx myśli, z jaką częstotliwością byli odpytywani uczniowie w klasie 17-to osobowej? Trzy oceny na semestr? Trzydzieści trzy byłyby obarczone mniejszym błędem aniżeli trzy… Ja miałem wrażenie,- na każdej lekcji i na każdym przedmiocie, że będę pytany codziennie i ze wszystkiego. „Idzie się przyzwyczaić”, ale zaczynaliśmy w 22 osoby i te 5 osób jednak się nie przyzwyczaiło…
A więc częścią INDYWIDUALIZACJI podejścia w wypadku klas dla zdolnych powinna być w/g mnie mała liczność klasy.
Która to recepta jest w/g mnie też bardzo dobra dla każdej klasy, nie tylko dla zdolnych.
„2. Czy naprawdę w matexie, do którego Pan chodził, miała istotne znaczenie w edukacji matematycznej regularność wystawiania ocen?”
O Jezu, jeszcze jak! Proszę sobie wyobrazić, że nam dodano jeszcze jeden eksperyment, a mianowicie BRAK OCEN Z MATMY. Niestety, jedni uczniowie okazali się wystarczająco dojrzali i ciężko pracowali bez wiszącego nad nimi topora z dwójkami a inni niestety nie. Na koniec ci najgorsi okazali się na tyle dobrzy, że swoje matury pozdawali całkiem dobrze, ale w/g mnie zmarnowali swoją szansę na duże osiągnięcia. Proszę nie zrozumieć mnie źle, 99% uczniów ze zwykłych liceów w Polsce z pocałowaniem ręki wzięłoby ich oceny końcowe. Ale oni – znowu w/g mnie – gdyby im bardziej dokręcic śruby mogli osiągnąć dużó więcej.
„Zwłaszcza, że są różne oceny ? z dwugodzinnej pracy pisemnej podsumowującej jakiś dział, za błysk na lekcji i bdb czy za jakąś lukę w wiedzy na kartkówce skwitowaną niedostatecznym ?”
Jak to wielokrotnie tu pisałem, jestem zwolennikiem kilku ocen. Jednej za wynik „bezwzględny” (95% zadań na klasówce rozwiązane poprawnie, czyli „jak wypada na tle klasy”) a innej za „wysiłek”. Poprawił swoje wyniki o 20% w stosunku do swojej poprzedniej kartkówki, rozwiązał o 150 zadań ze zbioru zadań więcej niż w poprzednim miesiącu.
„Za błysk” oceniamy Pana Boga a nie ucznia. Nie ucznia to zasługa, że takie a nie inne geny mu się dostały. Tak więc jestem zwolennikiem bardzo oszczędnego nagradzania tych super-duper zdolnych. Błyszczą niezapracowanym światłem.
Im trzeba przypominać i pomagać aby talentu nie zmarnowali. Oni powinni słyszeć przypowieści o 5% talentu, 5% szczęścia i 90% ciężkiej pracy.
Jeden z moich kolegów „miał swoje dni” w szkole. Wstawał wtedy, szedł do tablicy, brał kredę i pisał. Dyskutował z wykładowcą, bardzo zaangażowany. Potrafił tak przepracować godzinę, dwie. Nie wychodziliśmy na przerwy bo było to za ciekawe.
Kilka razy nam ciarki po plecach przeszły, jak wykładowca stwierdzał: „No to tutaj jest już koniec”.
-Koniec?
Tak, koniec. Nikt nie wie, co jest dalej. Na świecie. Sami musicie dalej.
Te dni zdarzały się koledze wtedy, gdy miał szczęście i jego tata akurat obgadał z nim poprzedniego dnia ten temat przy kolacji.
I to właśnie nazywam „dopomaganiem” tym super zdolnym. Jedni mają ojca, który jak umrze, to nie tylko w „Polityce” napiszą artykuł. Innym musi pomóc nauczyciel. Ojciec może chcieć jak najwięcej kolacji przegadać z synem. Nauczyciel może zachęcać, ale (akurat tego kolegę dobrze znałem) niektórych trzeba też dyscyplinować ocenami. Kolega nie kontynuował studiów matematycznych. W/g mnie zmarnował się jeden z największych talentów w Polsce w moim pokoleniu.
Inny kolega z klasy tak samo. Z podobnych powodów (brak dyscypliny i w szkole i w domu) zrezygnował z nauk ścisłych.
To też była perła. Obydwaj – jak im się chciało – sypali „iskierkami”… aż zgaśli i się wypalili.
Gdyby ktoś dał im kręgosłup dyscypliny mogło być inaczej.
„Jeśli Pan to uczyni kryterium oceny to oczywiście wszyscy będą na nie uważać, ale kosztem efektywności ? będą ?produkować? oceny tak by ich było dużo i były mniej więcej regularnie rozmieszczone w czasie, ale, nie można się skoncentrować na wszystkim, kosztem myślenia o uczniach, ciekawych zadaniach, pomysłach itp. itd.”
Jak zwykle zasada złotego środka. Unikać skrajności i nie mówić nastolatkom, że są już dorośli i w związku z tym nie będziemy sobie głowy zawracali ocenami. Unikać kompletnie prymitywnej szkółki. Podchodzić indywidualnie. A po moich kolegach sądząc – zdolni są bardzo delikatni a delikatnym roślinkom przyda się takie małe rusztowanie z listewek na początku. Coby roślinka miała się czego uczepić jak próbuje piąć się do góry. Inaczej niektóre roślinki zgniją na ziemi.
gyubal wahazar 31 marca o godz. 15:08
„Gdyby np.
? piekarza”
Zły przykład. Każda porcja ciasta jest/powinna być taka sama. Oczywiście o ile mówimy o danym rodzaju bułki.
Uczniowie tacy nie są. Być może nie chwytam tonkostju aluzji i właśnie o to chodziło, aby wykpić pomysły przemysłowego standardyzowania w edukacji. Mea culpa. Powtarzam zatem to, co napisałem poprzednio. Moje przykłady na standaryzację i na „procesy” nie wzięły się z powietrza tylko z narzekań na tym blogu. Myślę, że tak jak pewne ulepszenia pociagają za sobą koszta tak duże, iż czyniące te ulepszenia nie wartymi wysiłku to jednak da się zrobić „coś”, co będzie miało sens zarówno finanswoy jak i organizacyjny.
„oczujnikować w celu oceny jego działania; (…)”
Tak się dzieje wszędzie i w każdej dziedzinie działalności człowieka. Znowu, o ile to ma być kpina z wynaturzeń w edukacji, to przepraszam.
Cena indywidualnie robionej pizzy w piecu opalanym ręcznie podkładanym drewnem, przynajmniej tu gdzie mieszkam, JEST dużo wyższa od ceny pizzy wypiekanej w piecu ogrzewanym gazem. Czyżby dlatego, że płomień z drewnianej szczapy trudniej jest „oczujnikować”?
Nigdy nie byłem zwolennikiem przemysłowych metod kontroli jakości w edukacji i dowody na to są na tym blogu w obfitości. Ale pewne rzeczy, gdy logicznie zastosowane i tanie mogłyby pomóc.
„Na szczęście? ktoś wynalazł koło.”
Dużo osób narzeka na jakość tego polskiego, edukacyjnego koła. Graniaste ono takie…
@Eltoro
W USA i UE chleb jest wyjątkowo niesmaczny. Nieco smaczniejszy bywa sprzedawany pod nazwą … polski/rosyjski … 😉 Widać, że świat to ty znasz z TV oraz własnych fantazji!!!
@w czym problem?; 31 marca o godz. 19:43
W czym jest problem? Ano problem jest w tym, że jeśli nie określimy, co jest celem a co środkiem albo zapomnimy, co jest celem, to środki przejmą funkcję celu i staną się swoją własna karykaturą.
Jeżeli np. cel wymiaru sprawiedliwości z zapewnienia bezpieczeństwa przeniesiemy na „ściganie przestępstw” (prawie to samo), to zupełnie racjonalne będzie z braku przestępców – np. rozszerzanie kodeksu karnego, a szczytem szczęścia umieszczenie całego społeczeństwa w więzieniach.
Podobnie: jeżeli celem jest „wysoka wykrywalność przestępstw”?, to racjonalne z punktu widzenia celu usunięcie jakiegoś czynu z kodeksu karnego natychmiast ten wskaźnik poprawi (ale liczby czynów i ich uciążliwości społecznej już nie).
Bez widocznego celu skądinąd pożyteczne środki będą prowadzić do absurdów:
funkcja opisowa oceny – można wykonywać metodą CtrC – CtrV a częstotliwość ocen? Może jakaś ocena zbiorowa? Wszak odpowiedzialność zbiorowa funkcjonuje w szkole od dawna i ma się dobrze.
Ad. Ostatni akapit:
Koło wynaleziono w gospodarce.
Edukacyjne, owszem, graniaste jest.
„Cena indywidualnie robionej pizzy w piecu (…) itd.”
Miałem na myśli (i wydaje mi się, że to z całości wpisu wynika), że wspomniana cena nie wynika z chleba, ale z badania przez „wizytatora”, obanderolowania gwarancją spełnienia kryteriów maksymalnej ceny urzędowej i obciążenia urzędniczymi kosztami, które jadalności nie gwarantują, ale cenę tak.
A tak przy okazji: Dlaczego cena rzeczonej pizzy jest „dużo wyższa”?
Czy dlatego, że urzędowy taryfikator oceny pizz i pizzowników taką cenę przewiduje?
Czy może dlatego, że istnieje wystarczająca liczba zjadaczy, gotowych płacić za tę właśnie pizzę „dużo więcej”, liczba wystarczająca do utrzymania pizzerii?
Owszem, dla pizzownika jest szalenie ważna informacja, co zjadacze cenią w jego pizzy oraz jak się oczujnikować, aby tę wartość uzyskać i rozwinąć. Dlatego z pewnością nie powie zjadaczowi: „wara ci, co ty się tam znasz, żadnej pizzy nie upiekłeś w życiu a się wymądrzasz, wcinaj co ci daję i ciesz się, że pustego talerza nie dostałeś” itp. (jak to w kółkach graniastych bywa).
@ gyubal wahazar, 1 kwietnia o godz. 11:17
–
Dokładnie tak jest, jak piszesz.
Byt cywilizacyjnie bezcelowy produkuje procesy – najchętniej karzące nierównych w górę.
– – –
@ …xxx
Komu jaki chleb smakuje to już zależy od mentalności i portfela.
Kto się żywi gettem w Jackowie, temu ambitny chleb amerykański nieznany i wstrętny będzie (ale już nie dutki-okruszki).
Komu na myśli czarny, więzienny „chleb” sowiecki, taką też „edukacją” siać będzie.
Kwestia przyzwoitości i poziomu cywilizacyjnego; byle mielić tę propagandową mąkę na azjatyckim stepie a nie na polu rzekomej edukacji w Europie.
Droga na wschód wolna, zanim taka „edukacja” nam go narzuci apiat’.
gyubal wahazar 1 kwietnia o godz. 11:17
„środki przejmą funkcję celu i staną się swoją własna karykaturą.”
Niekoniecznie. Trzymając się tych nieszczęsnych przykładów z monitorowaniem częstości i rozkładu w czasie ocen. Przecież można (i powinno się) tak jak każdej innej ocenie cząstkowej pracy nauczyciela, przypisać im określoną wagę. Powiedzmy 5%. Albo 3%. Mądrzejsi ode mnie powinni wagi takie zaproponować. Bardzo pesymistyczny to pogląd, iż NIE ISTNIEJE ŻADEN zestaw kryteriów ani zestaw wag, którym możnaby się posłużyć do oceny pracy nauczyciela. Wypisanie takiego zestawu/zestawów może nie być łatwe i nie wszystkie jego składniki dadzą się łatwo zautomatyzować ale część się da i nie powinno być to szczególnie trudne. A że moje pomysły zautomatyzują i miejmy nadzieję uczynią bardziej obiektywnymi zaledwie 3 czy 5% problemu? No cóż, od czegoś trzeba zacząć oraz – co podkreślałem – zwracać uwagę na koszty całej zabawy. Mnie się wydawało (mogę się mylić) że byłyby one tutaj minimalne.
Kopiuj-wklej oczywiście jest niebezpieczeństwem, ale to tak samo jak ze wszystkim. Głupi/leniwy pracownik z każdego narzędzia zrobi młotek. Samo istnienie takiej opcji reszcie nauczycieli odejmie wymówkę, że się „nie da”.
@Eltoro
>Kto się żywi gettem w Jackowie<
Ja rozumiem, że to jedyna okolica w Stanach, jaką znasz, zapewne z pracy "w azbeście", ale "mów za siebie" … 😉