Szkoła szeroko zamknięta
MEN propaguje ideę Otwartej Szkoły. Katarzyna Hall informuje o tym na swoim blogu (zob. wpis). Stosowne ogłoszenia można też przeczytać na stronie ministerstwa (zob. info). Przydałoby się jednak coś więcej niż ogłaszanie konkursu i żonglowanie pięknymi słowami. Szkołami należałoby porządnie potrząsnąć, aby naprawdę otworzyły się dla lokalnych społeczności. Konkurs i pobożne życzenia niewiele zmienią.
Przy wielu szkołach wyrosły piękne boiska. Niestety, skorzystać z nich mogą tylko uczniowie w czasie lekcji. Nauczyciel musi patrzeć, aby dzieci nie zniszczyły majątku szkoły. W moim liceum boisko jest w kiepskim stanie, jednak dzieci z okolicznych kamienic także nie mogą tu grać. Mogłyby przecież zrobić sobie krzywdę. Metalowy płot i mur, jaki wybudowano wokół boiska, są tak wysokie, że mogłyby znaleźć się w Księdze rekordów Guinnessa. W wielu placówkach jest podobnie. Ostatnio pisałem, że moja podstawówka wita wszystkich informacją, iż po godz. 18.00 przebywanie na terenie szkoły jest zabronione. To i tak dobrze, inne placówki w wakacje w ogóle nie wpuszczają.
Współpraca z lokalnym środowiskiem dobrze prezentuje się w teczkach, jakie nauczyciele tworzą dla potrzeb swojego awansu. Każdy z nas udowadniał przed komisją, jakie to korzyści odnoszą okoliczni mieszkańcy z istnienia szkoły. Wszystko to, niestety, bujdy na resorach. Szkoły są zamknięte i niedostępne. Trzeba być uczniem, aby móc wejść i korzystać. Do tego tylko i wyłącznie w czasie lekcji albo w ramach kół zainteresowań. Okoliczni mieszkańcy ani na boisko nie wejdą, ani książek nie wypożyczą, ani prasy nie poczytają, w ogóle nic nie jest dla nich. Nic dziwnego, że pałają do miejscowej szkoły agresją. Dyrekcja mojego liceum nieraz ostrzegała uczniów, aby unikali wychodzenia ze szkoły w pojedynkę, uważali na miejscowych, nie dali się wciągnąć w bramę itd.
Panią minister zachęcam, aby niespodziewanie odwiedziła parę szkół w Polsce. Niech w teren ruszą też ministerialni urzędnicy. Zobaczą wtedy na własne oczy, jak w praktyce wygląda idea otwartości szkół. Daję głowę, że większość będzie zamknięta na cztery spusty. A gdyby jakieś dzieci weszły na teren boiska, to zostaną przegonione. Nie dla psa kiełbasa, nie dla dzieci szkolne boiska. Trzeba poczekać do 1 września i na lekcje wychowania fizycznego.
Komentarze
Pani minister raczej nie przyjedzie, nie mówić już o oglądaniu czegokolwiek. Ona i jej doradcy należą do tego gatunku, który choć posiada zewnętrzne cechy ludzi, to, sądząc po serwowanych reformach, genetycznie to jakiś gatunek obcych. Gatunek, którego imperatywem jest:ja wiem lepiej! No i mamy pasztet, pasztet z którym nie uporają się najbliższe pokolenia niedouczonych Polaków. Czas technologii, czas ekonomii, czas zmian jakich cywilizacja w swoich dziejach nie widziała, a my popadamy w nieuctwo, z nieuctwa czynimy cnotę i cel, na nieuctwo wydajemy miliardy złotych, które teoretycznie miały służyć edukacji.
Nasi dyrektorzy – oni przestali być pierwszymi wychowawcami i nauczycielami młodzieży, oni są tylko urzędnikami, nasi nauczyciele oceniani są głównie za giętkość kręgosłupa i produkcję wymaganych papierów, a nasi absolwenci, co 30% inteligenci (nie wszyscy), zagubieni w debilnych programach tv. Nasi nauczyciele, wrócę do nich raz jeszcze, smętne to ofiary reformy szkolnej i bolońskiej na uczelniach (chodzi o młodych). A otwarta szkoła, cóż, Pani minister wyznaje widocznie, choć ni w pień nie rozumie filozofów współczesnych, którzy z braku jakiejś głębszej myśli, bredzą o społeczeństwie otwartym. I MEN także, tylko na poziomie znacznie niższym, takim 30%.
Wypisz wymaluj moje szkoły z lat siedemdziesiątych. Podstawówka i liceum położone były w tzw. złej, bo śródmiejskiej dzielnicy. Boiska – goły asfalt, płytki chodnikowe i klepisko. Żadnej trawy. Nigdzie. Zerwane siatki z bramek wykonanych z pancernych rur. Ledwo zipiace, prawie połamane obręcze od koszy. Zabrudzony i rozsypany piasek z ledwo widocznych piaskownic na końcach skoczni. Boisko-klepisko otoczone obłędnej wysokości płotem z metalowej siatki z wyrwanymi z zawiasów bramkami. Na boisku paląca i pijaca po kątach chuliganeria, której bała się woźna, uczniowie i tylko milicjant od czasu do czasu odważał się ich gonić. Na inne podwórko lub boisko.
Sama szkoła po lekcjach zamknięta na głucho i broniona przez woźnych.
Na tym tle miejskie harcówki, Stanica Wodna (też harcerska), MDK lub salka parafialna przy kościele były oazami normalności i ciepła.
Kilka dni po przyjeździe do USA poszedłem (w dzień powszedni) do najbliższego kościoła. Do tej pory pamietam mój szok, gdy zastałem wszystkie wejścia zamknięte na głucho. Kościół się zabarykadował! Chwilę zajęło mi odszukanie _wejścia dla interesantów_ na parafii. Zamkniętego, jak wszystkie, ale z dzwonkiem. Zadzwoniłem i po chwili ktoś, bez koloratki, nie przedstwawiając się, otworzył OKIENKO WIELKOŚCI KSIĄŻKI w drzwiach i zapytał o co chodzi. Wyglądające na drewniane drzwi z okienkiem były drugą linią obrony przed _wiernymi_ gdyż z przodu zabezpieczone zostały oddzielną, potężną metalową kratą.
Signum temporis?
Żeby szkoły się zmieniły, trzeba by je oddać samorządom. I zlikwidować ‚kartę nauczyciela’.
O awansie nauczyciela i wysokości zarobków powinien decydować dyrektor szkoły podlegający pod samorząd lokalny, a nie ministerstwo.
Szkoła powinna sama decydować o wysokości zarobków, czasie pracy itp. Żeby samorząd mógł coś w szkole zrobić, musiałby nią zarządzać. Mógłby wtedy zatrudnić kogoś nie tylko jako nauczyciela.
Apelowanie do ministra, żeby jeździł po Polsce to czysty absurd. Pojedzie, zobaczy i co dalej? Nakrzyczy na kogoś? Zwolni kogoś w kuratorium? Przecież nie chodzi o to co myśli sobie minister, tylko jaki jest system. Jeśli decyzje zapadają w Warszawie, to nic się nie da zrobić. Trzeba szkoły odebrać ministerstwu, które powinno jedynie tworzyć ogólne przepisy i zalecenia odnośnie nauczania. Nie da się z Warszawy zarządzać tysiącami szkół.
mieszkam też w Lodzi, nie wszystkie boiska są zamkniete, niech przykładem będzie liceum ekonomiczne na Astronautów ( http://www.zsp2lodz.pl/ )
Szkoła ta nie posiada nawet ogrodzenia, ktoś im zedemontował i nie potrafią założyć nowego, boisko jest więc otwarte, ale nikt tam nie gra w piłkę, pełno za to jest tam szkła z rozbitych butelkach. Na ścianie sali gimnastycznej napisy wychwalające łódzkie drużyny, a w samej szkole informacja by nie chodzić przez szkolne boisko samemu bo jest tam niebezpiecznie.
Więc niech lepiej w gospodarza liceum będzie sobie wysokie ogrodzenie, przynajmniej uczniowie są bezpieczni.
@Krzysztof Mazur = parker? manager?
„trzeba by je oddać samorządom. I zlikwidować ?kartę nauczyciela?.”
przecież szkoły podlegają pod samorządy
„Żeby samorząd mógł coś w szkole zrobić, musiałby nią zarządzać. Mógłby wtedy zatrudnić kogoś nie tylko jako nauczyciela.”
a nie zarządza? przez swojego dyrektora? przez wydział edukacji?
nie zatrudni nikogo, bo samorząd szuka wszelkich oszczędności na szkolnictwie, zwolni starszych stażem, zatrudni młodych za psie grosze i szkołą zainteresuje się jedynie przed samymi wyborami
Jako żywo staje mi przed oczami przykład własnego gimnazjum. W kilka miesięcy po ukończeniu na uroczystości w urzędzie miasta spotkałem jego dyrektorkę, serdecznie zapraszającą do odwiedzenia. Po kilku tygodniach postanowiłem skorzystać z zaproszenia. Rok szkolny, około godziny 13, trwają lekcje. Główne wejście zamknięte żeby uczniowie nie wyłazili. Pukam, pani woźna oznajmia że jest zakaz wpuszczania obcych bo mogą pojawić się dilerzy. Jak żyję w tym gimnazjum dilera nie widziałem ani o takim nie słyszałem. Do dziś zastanawiam się po co miałby włazić z prochami żeby znaleźć się na taśmach monitoringu i musieć chować po kątach przed ciekawymi oczami, jak może ten sam towar bez obaw „stargować” godzinę później po szkole w parku czy uliczce. No ale widać ktoś chciał się pochwalić w papierach „skuteczną prewencją” i przyszli mu do głowy ci dilerzy.
Wślizguję się bocznym wejściem przy kuchni. Na korytarzu jakaś kobicina mierzy mnie groźnym wzrokiem i pyta czemu ja tutaj się kręcę. Z irytacją odpowiadam, że do dyrekcji. Zmiękła, objaśniła gdzie sekretariat, poszedłem dalej. Przy drzwiach sekretariatu skręcam do pokoju nauczycielskiego i jestem wolny od „zabezpieczeń przed dilerami”. Spotkałem na korytarzu jednego nauczyciela, drugiego, trzeciego w pracowni przy komputerze. Było całkiem miło zobaczyć się z lubianymi nauczycielami. Od kilku lat regularnie planuję się tam wybrać ponownie. I zawsze rezygnuję. Nie lubię miejsc, gdzie już na wejściu traktuje się mnie jak potencjalnego złodzieja.
Liceum? Zupełnie przeciwieństwo. Do szkoły każdy może wejść, absolwenci są zawsze i wszędzie mile widziani. Na szkolne imprezy popołudniowe (koncerty, gry terenowe) wstęp mają nie tylko uczniowie tej szkoły. To jest dobry kierunek, choć daleko mu do ideału. Dobrze byłoby tak jak pisze gospodarz udostępnić szkolną bibliotekę (25 000 pozycji, literatura naukowa znacznie lepszego sortu niż w powiatowej) – choćby i wiązało się to z wpłatą kaucji za wypożyczenie dla osób z zewnątrz. No i na „otwartych warsztatach” nieco mniej natrętnie promować szkołę uczestnikom w wieku gimnazjalnym.
Owo gimnazjum poszło w stronę „chwalenia się w papierach bezpieczeństwem do bólu”, a nie otwartością. Bo z jednej strony ministerstwo zachęca do otwarcia, a z drugiej do bezpieczeństwa. A najłatwiej zabezpieczyć zamykając na cztery spusty, nie trzeba myśleć. Pewne (całkiem skądinąd niezłe) liceum w Katowicach osiągnęło mistrzostwo w tej dziedzinie – na organizowanych tam („tam” w sensie tamtejszych maturzystów, bo odbywają się w lokalach) studniówkach obowiązuje bezwzględny zakaz zapraszania osób spoza szkoły. Chcesz mieć symbolicznego partnera/partnerkę – poproś koleżankę z klasy. Naprawdę współczuję tamtejszym uczniom – zamiast „pierwszego prawdziwego balu” i „wejścia w dorosłość” musieli czuć się po gombrowiczowsku upupieni tego typu zakazami i brakiem minimum zaufania, jak na gimnazjalnej dyskotece.
A kwestia boiska? Tutaj jest takie paskudne, że nikt i tak nie chce na nim grać. Urzędnicy powiatowi oszczędzili nam tego problemu.
Pan K. Mazur nie ma zielonego pojęcia o funkcjonowaniu systemu oświaty w naszym kraju. Ciekawe dlaczego przeszkadza mu Karta Nauczyciela? czyżby to wpływ lektury „Dziennika. Gazety Prawnej”
Gospodarzu, „Otwarta szkoła” to już są kompetencje i zadania samorządu lokalnego, a nie MENu. Jeśli Wydział Edukacji w Łodzi nie zajmie się konkretnie tym, jak szkoły działają po zakończeniu zajęć oraz w ferie i wakacje, to nic w tej materii się nie zmieni. A na pewno obecne przepisy pozwalają tu na dużą aktywność i kreatywność. Trzeba tylko chcieć – odnosi sie to głównie do dyrektorów i urzędników.
Na sportowo-rekreacyjne zajęcia w wakacje potrzebne są przede wszystkim dodatkowe pieniądze (wynagrodzenie dla instruktorów, trenerów, opiekunów, itp.), których większość samorządów w swoich budżetach nie posiada (miasto Łódź jest tu przykładem). proszę zobaczyć, co się dzieje z akcją letnią i wypoczynkiem młodzieży w mieście. To wszystko niestety powoli zanika.
Cóż, jak się chce psa uderzyć to się zawsze kij znajdzie.
Hall to hell!
Przecież proponując otwarcie szkół stwierdza się tym samym, że są zamknięte.
Przecież to co proponuje minister to reakcja na stan opisany na tym blogu.
To za co krytyka?
„Przydałoby się jednak coś więcej niż ogłaszanie konkursu i żonglowanie pięknymi słowami. Szkołami należałoby porządnie potrząsnąć, aby naprawdę otworzyły się dla lokalnych społeczności. Konkurs i pobożne życzenia niewiele zmienią.”
A że spytam co? Co by się przydało? Jak by Gospodarz potrząsnął?
Brzydkimi słowami by pożonglował?
Był taki minister Giertych, co to potrząsał. Idą wybory, droga wolna, niech brać nauczycielska zagłosuje odpowiednio, to nie tylko oświatą nam władza potrząśnie.
Tylko przez takie inicjatywy, konkursy, motywowanie ludzi do działania właśnie, można coś zmienić.
Przez wciągnięcie społeczeństwa, lokalnych społeczności w otwarcie szkół można to zrobić.
Bo dla społeczeństwa się to robi i bez jego zaangażowania można sobie potrząsać.
Żeby to zrozumieć, trzeba zrozumieć po co jest szkoła i komu ma służyć.
Pisze o tym bardzo mądrze pani minister w podlinkowanym blogu.
Uczniom, rodzicom i społeczeństwu.
Piękne to słowa.
Może ja dziwak, ale wole piękne niż brzydkie słowa.
Nie wiem, jak jest gdzie indziej, ale w moim mieście – Poznaniu – nowe boiska są otwarte dla społeczności lokalnych. A ściślej – decyzja zależy od dyrekcji szkoły – właśnie w szk. podst. mojego syna, gdzie w tej chwili powstaje nowy plac zabaw za unijne pieniądze (Wesoła Szkoła), dyskutowaliśmy o tym na spotkaniu Rady Rodziców z dyrekcją. Zdecydowano, że podobnie jak boiska do piłki nożnej i koszykówki i ten plac będzie otwarty.
To są decyzje ‚na dole’, minister może najwyżej apelować. Większość tego, co dzieje się w szkole zależy od władz tej szkoły – obserwuję z bliska 3 różne podstawówki działające tej samej dzielnicy miasta – dzieli je przepaść. Dodam tylko, że dyrektor wspomnianej szkoły został nawet radnym dzielnicowym, żeby być w kontakcie z ową lokalną społecznością, proszę pokazać mi innych, którzy myślą podobnie…
A może by tak p.Hall,zamiast moralizować(co lubi),zechciala poszukać przyczyn tego, że szkoy są zamknięte(np.kwestie bezpieczeństwa i odpowiedzialności za nie!!!) i je usunęla;-) Bo od moralizowania to są inni!!!
Po wczorajszych obserwacjach doszedłem do wniosku, że winę za „zamknięcie szkół dla społeczności” ponosi w dużej mierze właśnie lokalna społeczność. W jednym z liceum blisko centrum miasta otwarcie terenu szkoły (nie ze względu na czysty altruizm, brama jest otwarta ze względu na wynajmowanie części placu nauce jazdy) zaowocowało mnóstwem rozbitego szkła na boisku, petów, pętających się z używkami nastolatków i całego tego dobrodziejstwa. Na szkołę wychodzą okna bloków, co minutę ulicą przechodzi kilku pieszych. Mimo to mogę się domyślać, że nikt nigdy nie poinformuje straży miejskiej ani policji że rozłożyła się tam „impreza plenerowa”. Kilka wizyt na pewno skłoniłoby blokowy element do wybierania innych miejsc. Bo to jacyś „oni” mają dbać o porządek a ja nie kiwnę palcem.
Jakiś czas temu dowiedziałem się, że boisko w mojej podstawówce zostało zdemolowane właśnie przez „lokalną społeczność”. Pewnemu dziadowi z gatunku „Krakowskie Przedmieście” i „ta młodzież dzisiejsza” wiecznie nie podobało się, że przy szkole gra się w koszykówkę, a jemu podobno „szklanki aż latają w domu od tego łomotu i odbijania” (mieszkał zaraz przy boisku). Więc pewnej nocy po prostu zdemontował kosze. Pasowałoby mu w ten sam sposób zdemontować szyby w oknach.
To ekstremalny przypadek, ale niemal przy każdej szkole mieszczącej się pomiędzy domami mieszkalnymi czy ogródkami działkowymi ich mieszkańcy są chamscy i opryskliwi dla uczniów, którzy „hałasują”, „w kółko przychodzą po piłki” (choć to bardzo rzadka sytuacja gdy piłka przeleci nawet przez wysokie siatki „łapacze”), ciągle patrzą złym wzrokiem i piszą skargi. Właściwie szkoda grać na takim boisku poza wuefem. Zupełnie jakby to boisko postawiono tam w zeszłym roku a nie 50 lat temu. To tak jakbym ja kupił dom nad jeziorem, a potem narzekał „że tutaj są komary, nikt mi nie powiedział że tutaj będą komary jak się wprowadzałem, napiszę skargi gdzie się da”.
Poza tym czemu cały ciężar organizacji życia lokalnego ma spoczywać na szkole? Niektóre szkoły izolują się – jednak te, które się nie izolują, nie mogą prowadzić dialogu jednostronnie. Ktoś musi przyjść i powiedzieć „chcemy tu u was zorganizować spotkanie/wystawę/zajęcia”. A tym jak zauważyłem jest raczej niewielkie zainteresowanie – choć może to zasługa obecności w mojej okolicy wystarczającej ilości domów i ośrodków kultury które są do takich okoliczności lepiej przygotowane.
Kilka lat temu na naszym szklonym boisku udało się zbudować (po wielu zbiegach i wysiłkach) płytę do gry w piłkę nożną. Kosztowała 100 tys. zł. Pieniądze wyłożył samorząd. Uważałam, że boisko powinno być otwarte. I zaczęło się. Młodzież zamiast grać, rozjechała płytę rowerami, deskorolkami, podpalała sztuczną trawę, obcinała siatkę w bramkach. Na koniec nowe aluminiowe bramki połamali, rozkręcili i pokradli. Żaden dozorca i patrol policji nie był dla nich przeszkodą. I nie zrobili tego jacyś chuligani, ale byli i obecni uczniowie. Dziś zbudowaliśmy nowe boisko i ogrodziliśmy bardzo wysoką siatką. I za żadnego boga nie otworzę tego boiska dla tzw. społeczności lokalnej. Chyba, że burmistrz znajdzie pieniądze na instruktora. Bo ludziom trzeba za pracę zapłacić. To, że ktoś jest nauczycielem, nie znaczy że ma pracować świątek piątek i w niedzielę oraz w czasie urlopu. Pozdrawiam wszystkich marzycieli.
@alina – niestety dzieci i młodzież nie szanują niczego co nie jest ich, wyjątkiem są ich rodzice, których również często nie szanują. Niszczą co popadnie gdy zostawiane są bez nadzoru. U mnie w szkole monitoringu nie ma już tylko w toaletach ale pewnie niedługo dojdzie i do tego, że i tam się go zamontuje, bo chora jest sytuacja, że co wakacje robiony jest remont toalet a pod koniec roku szkolnego nadają się do kolejnego remontu. Przecież nie postawi się w każdym kibelku nauczyciela czy woźnej.
alina pisze: 2011-08-08 o godz. 17:13
_Kosztowała 100 tys. zł. Pieniądze wyłożył samorząd._
_Dziś zbudowaliśmy nowe boisko i ogrodziliśmy bardzo wysoką siatką._
A skąd samorząd ma pieniądze?
Czy nie z lokalnych podatków od nieruchomości?
Których wydawanie, ze szczegółowym rozpisaniem na poszczególne cele jest zawsze przedstawiane jako propozycja lokalnym mieszkańcom-podatnikom, bez wyjątku, bez krętactwa, jawnie, przed wydaniem forsy a nie po?
I lokalna społeczność głosuje za lub przeciw proponowanym wydatkom?
Nie?
Musiały mi się zatem pomylić strony kałuży.
Jak się ludzi-rodziców uniów nie pyta o to, co chcą zrobić ze swoimi pieniędzmi to nie należy się dziwić, iż:
_połamali, rozkręcili i pokradli. Żaden dozorca i patrol policji nie był dla nich przeszkodą. I nie zrobili tego jacyś chuligani, ale byli i obecni uczniowie._
„Których wydawanie, ze szczegółowym rozpisaniem na poszczególne cele jest zawsze przedstawiane jako propozycja lokalnym mieszkańcom-podatnikom, bez wyjątku, bez krętactwa, jawnie, przed wydaniem forsy a nie po?”
hahaha, raczy sobie pan żartować chyba, w Polsce władza o nic się nie pyta i z niczego się nie tłumaczy, chyba że media przycisną
@alina
Nie bronię chuligaństwa ale:
– jak można rozjeździć płytę boiska rowerami i deskorolkami? Trzystukilowe grubasy jeżdżą na ołowianych rowerach z plecakami zalanymi rtęcią po szesnaście godzin dziennie? Poprawnie wykonanego boiska ze sztuczną trawą wykonanego w XXI wieku nie da się rozjeździć inaczej niż pojazdem silnikowym (chyba że zaorać koniem), zniszczenie płyty wskazuje tylko i wyłącznie na nieziemskie partactwo wykonawcy
– kto u diabła wymyślił aluminiowe bramki? U nas, w raju złomiarzy? Je się codziennie nosi z boiska na boisko że muszą być lekkie? A może raczej żeby podnieść koszt budowy boiska? I to pewnie jeszcze bramki przenośne, coby łatwiej było złomiarzom je wynieść.
Zazwyczaj obiekty użytku publicznego projektuje się, mając na uwadze, że nie każdy będzie obchodził się z nimi delikatnie i nie każdy zgodnie z przeznaczeniem. A tam wydaje mi się ktoś miał kupę kasy i zero pomyślunku (oraz ewentualnie szwagra z firmą budowlaną). Poza powyższymi partactwami – sto tysięcy na boisko było, ale ułamka tej kwoty na podstawowy monitoring już nie? Skoro boisko rozwalili nie anonimowi chuligani, ale uczniowie tej szkoły, to tym bardziej kamera jest wystarczającym straszakiem – na pewno zostaną rozpoznani i będą od razu mieli problemy ze szkołą. Coby nie mówić o tutejszych boiskach przy szkołach – może i są pety, szkło itd. ale tam gdzie jest monitoring nawet w złych dzielnicach nie dochodziło do znaczących dewastacji.
@Xander proszę cię nie usprawiedliwiaj chuligaństwa, ok. To tak jak mój znajomy na wieść o tym, że kogoś okradli na ulicy, że to jego wina bo im na to pozwolił. Nie winni bandyci ale poszkodowany.
Po szkolnym boisku biegają, chodzą z kijkami od dawna, codziennie, ale czasem niestety z pieskami, mimo zakazu wprowadzania zwierząt na teren obiektu (piesek musi się wybiegać).
Pozostaje nadzieja, że właściciele czworonogów dorosną do spacerów inną trasą, trzeba nad tym popracować…
@mieszkaniec
Daleko mi do bronienia chuligaństwa, co zaznaczyłem już na samym początku wypowiedzi. Raczej atakuję partactwo. Przez lata jadąc pokopać piłkę przejeżdżałem rowerem po boisku i ani mi do głowy nie przyszło, że popełniam czyn który ktoś może uznać za chuligaństwo. A jeden starszy pan to po tym boisku codziennie jeździ na rowerze, w kółeczko (zapewne chce mieć trochę ruchu a zdrowie ma zbyt niepewne na jazdę po ulicach) – wstrętny chuligan. Na okolicznych boiskach pełno jest rowerów czy sporadycznie deskorolek, a żadna murawa od tego nie ucierpiała. Bo jak pisałem – bez pojazdów silnikowych (lub pługa) ciężko „rozjeździć” nawet klepisko z tyczkami za 10 złotych, a co dopiero płytę za sto tysięcy. Ktoś spartolił robotę, a że zapewne był to „brat szwagra radnego”, nikt nie wnosił reklamacji. Jak świat światem każdą usterkę tłumaczono „chuligańskim wybrykiem”, na wycieczkach i obozach zrzucano zawsze na karb tej okoliczności wszystkie spadające źle przyczepione lustra, przegniłe drzwi szafy wypadające z zawiasów, połamane deski w łóżkach. Wcale niedawno w schronisku „pan konserwator” chodził rano po pokojach i sprawdzał po kolei każdą deseczkę w łóżkach piętrowych. Znalazł nadłamaną i już awantura, że chuligaństwo i dewastacja. Nie dał sobie wytłumaczyć, że to są cieniutkie bezwartościowe deseczki sosnowe i po prostu musiały się złamać w miejscu przy drabince, gdzie przy wchodzeniu i schodzeniu obciążenie jest większe. Był oburzony i zażądał za nią… 10 zł. Tyle to były warte wszystkie deseczki we wszystkich łóżkach w schronisku.
Co do podpalania czy kradzieży bramek to faktycznie jest to chuligaństwo i nic go nie usprawiedliwia. Ale nie można wyrażać braku poparcia dla wandalizmu poprzez udawanie, że nie istnieje i „nas nie dotyczy”. Wystarczyło by pan radny obejrzał w jakim stanie są podobne boiska w okolicy i jakie środki prewencyjne stosuje się na tych, które nie zostały zdewastowane. Przecież menelstwo nie zaczęło się na nich gnieździć 5 ani 10 lat temu. Niestety, panowie radni woleli uczyć się na własnych błędach niż na cudzych (zwłaszcza za pieniądze podatników). Albo gdyby, jak pisze zza kałuży, zapytać lokalnej społeczności, to na pewno ktoś zwróciłby uwagę na to przeoczone przez radnych zagadnienie.
@zza kałuży
Sam zastanawiam się nad tym fenomenem myślenia z wdzięcznością „samorząd ufundował/dał”. Tak jakby u nas z góry zakładało się, że samorządy biorą całe pieniądze dla siebie i swojej kliki, a jeśli na cokolwiek poza tym wyłożą pieniądze, to należy się cieszyć i być wdzięcznym. Na dni pewnego tutejszego miasta nie dojechała na czas gwiazda wieczoru, w związku z tym trzeba było zapełnić czas żeby ludzie się nie rozchodzili. Po krótkiej naradzie organizatorów na scenę wyszedł DJ i zrobił, jak to określił, „disco night”. Kilkakrotnie przy tym podkreślał, że nie było planowane i odbywa się dzięki uprzejmości i hojności pana prezydenta miasta. I tak się zastanawiałem – o co chodzi? Czemu mam być tak ogromnie wdzięcznym „hojności”, skoro pan prezydent wykłada pieniądze ale przecież nie swoje? Powinienem być raczej wdzięczny hojności mieszkańców tego miasta, gdyż to oni są fundatorami dodatkowej atrakcji.
Tutaj znowu wchodzą jacyś mitologiczni „oni”. U nas coś jest ufundowane przez „lokalną społeczność” gdy zorganizuje się na to zbiórkę pieniędzy. Jeśli zaś ta zbiórka pieniędzy ma formę podatku, to mówi się że jest to „ufundowane przez samorząd” – mimo że i to i to to pieniądze tych samych osób, w dodatku teoretycznie w obu przypadkach to mieszkańcy decydują o tym, co fundują a co nie – czy to bezpośrednio, wrzucając do puszki (pierwszy przypadek) czy przez wybieranych przedstawicieli (drugi przypadek). Jednak nie wiedzieć czemu to drugie nazywa się już „ufundowanym przez samorząd”. I taki napis będzie widniał na tabliczce. Może to także każe ludziom tak lekko traktować publiczną własność – nie czują, że są niejako współwłaścicielami, a każde nadużycie uderza po kieszeni ich samych a nie jakichś „tamtych co przyjdą i zrobią”.
@time
Wielu miejskich właścicieli czworonogów mawia, że oni wyprowadzaliby psa na spacer we właściwie miejsca i sprzątali po nim „jakby im zrobili kosze na odchody i trawniki”. I jeszcze najlepiej darmowe papierowe woreczki żeby łatwo zbierać. Znowu jest wina jakichś „ich”, którzy to zapewne „tylko dzielą się stanowiskami i rozdają pieniądze znajomym”, a kupa pieska na boisku jest protestem przeciwko takiej działalności. I jakoś nikt nie pomyślał przed przygarnięciem psa, czy będzie tutaj miał „odpowiednie” (wedle własnego wybrednego gustu) dla niego warunki.
W mojej okolicy ludzie długo narzekali na rów przy torach kolejowych – że zapchał się ziemią, mułem i roślinami, że niedrożny i zalewa ludzi, że władza tylko stołki trzyma i nic z tym nie zrobi. Aż w końcu jedna pani poszła po rozum do głowy i napisała pismo przedstawiające sprawę. Alleluja! Za tydzień rów był udrożniony. Czasem ludzie mają za złe, że władza nie patroluje co tydzień najmniejszych polnych uliczek w poszukiwaniu niedociągnięć. Bo oni sami nie poinformują, gdzie tam.
@Xander
Jesteśmy społeczeństwem akcyjnym. W mojej miejscowości przeprowadzono akcję „Posprzątaj po swoim psie”. „ONI” postawili kosze, rozdali nawet darmowe pakieciki do sprzątania, urządzili kącik – toaletę dla pieska.
W koszach znajdowało się wszystko oprócz…, psom kącik się nie spodobał.
Można by zapytać i po co to wszystko A jednak widuję osoby sprzątające po swoich pupilach. Szkoda, że jest ich tak mało.
@time
Cóż, to najgorszy typ. Samemu nie podejmie żadnej akcji (choć to właściciele psów powinni zabiegać o akcje i słać petycje, a nie ci, którzy muszą się użerać z odchodami), a akcji przeprowadzonej przez kogoś nie docenia i nie szanuje bo dostał bez zabiegania i wysiłku. Jak ci Murzyni którym w ramach jakiejś akcji charytatywnej rozdano moskitiery – jak darowane, to zaraz poniszczyli albo posprzedawali. Na lokalnym rynku nagle zaroiło się od tanich moskitier – i ci, którzy te same moskitiery nie dostali a kupili, szanowali je. Tyle że tutejszym ludziom się nie będzie chciało nawet zabiegać, bo po co. Nie da rady, można co najwyżej mieć nadzieję, że kolejne pokolenie będzie lepsze.
6 lat trwal proces dyrektorki wroclawskiego gimnazjum po smiertelnym wypadku, do ktorego doszlo na boisku szkolnym podczas wakacji szkolnych,
jakie ma znaczenie fakt, ze w koncu zostala uniewinniona? nie udowodniono jej zadnych zaniedban ale i tak starcila prace, dobre imie, poczucie bezpieczenstwa i wiare w ludzi
fakt, ze zginal chlopak, bardzo wspolczuje rodzinie, ale ja mam rowniez wlasne dzieci i 100 razy sie zastanowie, zanim otworze jako dyrektor szkoly, szkole dla wszystkich i raczej otocze ja wysokim murem, zamkne na cztery spusty i poobwieszam tabliczkami z zakazem wstepu,
tak bedzie bezpieczniej dla wszystkich
rozwiązanie jest proste ale kosztowne, zatrudniamy opiekunów, którzy będą organizować zajęcia, bądź tylko będą pilnować aby nic złego się nie działo. Może nawet za niewielką odpłatnością, tak aby pokryty był koszt zatrudnienia opiekuna, szkoły niech udostępniają swoje hale i boiska.
A po co zatrudniać opiekunów? Może jeszcze jakichś instruktorów? Zwariowane czasy nastały – rodzice uważają, że osoby nastoletnie to nawet na boisku muszą być pod czyjąś opieką. Sami mogli hasać po krzakach i klepiskach, ale „oni to co innego, oni dojrzalsi w tym wieku byli, a ich kruszynki to się zatrzymały w rozwoju w wieku sześciu lat”. Ostatnio w kolejce do dziekanatu spotkałem dziewczynę z… rodzicami. Mama trajkotała dumna gdzie to się córka nie dostała, pilnowała kolejeczki i wypychała ją „no idź, idź” kiedy przyszła jej kolej, ojciec nie lepszy. Pytałem znajomej „pani dziekanatki” i często się już podobno zdarza, że w sprawie studenta przychodzą z nim rodzice. Ileż można trzymać pod kloszem?
Sprawa jest dla mnie prosta – osoba nie będąca uczniem szkoły albo przebywająca na jej terenie po zajęciach szkolnych nie jest pod opieką pracowników oświaty – przebywa w przestrzeni publicznej tak jakby była w parku czy na „orliku”. Więc po co szkoła ma zatrudniać opiekunów? Niedługo to już złodziej zacznie pozywać właściciela terenu, że sobie zwichnął nogę przez za wysokie ogrodzenie. To może jeszcze samorząd ma rzucić przedszkolankę na każdy plac zabaw a za wypadki będziemy ciągać po sądach burmistrza? To już nawet na boisko nastolatek potrzebuje niańki? Jeśli rodzice uważają, że ich dziecko ma mentalność sześciolatka (choć i sześciolatki kopią piłę aż miło) to niech go nie wypuszczają na boisko choćby do ukończenia studiów. Jeszcze czego, dzieciaki wydawałyby kieszonkowe na opiekuna do gry w piłkę bo paru chorym na ciężką nadopiekuńczość paniom się roi „jak to, sam bez opieki?”.
Do Xander
>A po co zatrudniać opiekunów? Może jeszcze jakichś instruktorów? …<
Bardzo słuszne poglądy. Przekonaj do nich jeszcze prokuraturę, sądy no i administrację oświatową…;-)
@Xander to była odpowiedź na post wrocławianki, weźmiesz na siebie odpowiedzialność?
@mieszkaniec
Chodzi mi o to, że dyrektor wedle wszelkich zasad logiki powinien odpowiadać za uczniów swojej szkoły w godzinach lekcyjnych. Poza zajęciami szkolnymi za uczniów odpowiadają rodzice. Jeśli dyrektor odpowiada osobiście za nie-swoich uczniów grających na szkolnym boisku po południu, to czemu prezydent miasta czy naczelnik określonego wydziału nie odpowiadają osobiście za to samo na miejskim placu zabaw? W obu przypadkach jest to umotywowane tym samym idiotyzmem. To tak jakby po kontroli BHP na budowie karać za brak kasków nie kierownika na obecnej zmianie (rodzica) ale tego który akurat jest na urlopie (dyrektora) – bo tak.
Jeśli wypadek na boisku następuje wskutek wadliwej konstrukcji boiska, logicznym jest dla mnie, że należy pociągnąć do odpowiedzialności wykonawcę robót i ew. jakąś komisję nadzoru (jeśli zdarzyło jej się nadać temu boisku atest, zatwierdzić je czy cośtam). Pociąganie do odpowiedzialności dyrektora jest idiotyczne, ponieważ dyrektor nie ma obowiązku znać się doskonale na budownictwie.
Cóż, najprostszym sposobem na idiotyzm polskiego prawa każącego wszędzie szukać kozła ofiarnego (gdy zawiniła najczęściej po prostu głupota poszkodowanego) byłoby w takim razie przekazanie boisk szkolnych samorządom, skoro ich nie obowiązują głupie sankcje jak na terenie stricte szkoły. Ale podejrzewam że wtedy kuratorium zażyczyłoby sobie na każde wyjście na szkolne boisko na wf (jako poza teren szkoły) regulamin, pisemną zgodę od rodzica i kierownika wycieczki.