Pieniądze od rodziców
Dyrektor pewnej szkoły zmuszał rodziców do zapłacenia składki na rzecz swojej placówki. Nazywa się to opłatą na Radę Rodziców albo Komitet Rodzicielski. Kto ma dzieci w wieku szkolnym, ten wie, o czym mowa. Sam jako rodzic płacę, a jako wychowawca zbieram. Składka niby dobrowolna, ale wypada zapłacić. Każda szkoła jakieś metody nacisku stosuje. Dyrektor wspomnianej placówki robił to samo, co wszyscy dyrektorzy, z tą różnicą, że dał się złapać.
Prof. Bogusław Śliwerski żąda na swoim blogu surowej kary dla owego dyrektora (zob. tekst). Niechby został zwolniony z pracy. Profesor nazywa go „szantażystą”, podobnie jak wszystkich innych dyrektorów, którzy „uważają, że wolno im bezkarnie opodatkowywać dodatkowo rodziców uczniów na rzecz instytucji publicznej edukacji”. Przecież szkoła powinna być bezpłatna. Tak sądzi wiele osób i w imię tej idei nie daje szkole złamanego grosza. Od tego jest państwo, czyli budżet, aby finansować edukację naszych dzieci.
Oburzenie piękne i słuszne, ale co z tego? Fakty są takie, że dyrekcja nie otrzymuje pieniędzy na funkcjonowanie placówki. Zamiast się oburzać na dyrektorów, powinniśmy zainicjować ruch kontroli budżetów szkół. Gdybyśmy spojrzeli w papiery finansowe, okazałoby się, że 90 proc. placówek nie ma prawa działać. Po prostu za te pieniądze się nie da. W budżecie szkół albo w ogóle się nie planuje wydatków na książki i prasę do biblioteki, na nagrody dla zdolnych uczniów, na narzędzia niezbędne w procesie edukacji, na organizację egzaminów itd., albo też od razu zakłada się, że dyrektor jakoś te środki zdobędzie. Zaniżane są nawet wydatki na wodę, prąd i ogrzewanie. Nie planuje się realnych wydatków na telefon, na drukowanie licznych dokumentów, jakie z nakazu władz produkuje szkoła. Zakłada się, że za drukarkę, papier zapłacą rodzice. Co ma zrobić dyrektor, któremu dano środki wystarczające na prowadzenie placówki przez miesiąc, a musi ją prowadzić przez cały rok?
Dyrekcje, które zmuszają rodziców do płacenia składek, są tylko narzędziem w rękach urzędników. Dzieci chodzą do szkół, w których nie ma pieniędzy na papier toaletowy i inne środki higieny. Władze widocznie założyły, że dzieci nie muszą się podcierać ani myć rąk mydłem. Jak rodzice nie wniosą składki, to skażą je na szkołę-biedę. Bez pieniędzy od rodziców tynk sypie się ze ścian, grzyb grasuje w powietrzu, a bieda z nędzą patrzą z każdego kąta. Tak wygląda mnóstwo polskich szkół. Kto ma serce, ten nie czeka, aż władza spełni swój obowiązek, tylko dorzuca się do budżetu szkoły, bo wie, że to dla dobra dzieci. Wszystko, co mam w szkole, sfinansowali rodzice moich uczniów, tylko pensję otrzymuję od pracodawcy. Jako rodzic mam wybór: albo złożyć się na papier toaletowy, mydło, ręcznik itd., albo iść protestować pod Wydział Edukacji. Na dyrektorkę przedszkola, gdzie chodzi moja córka, nie powiem złego słowa. Z takimi finansami to i tak cud, że prowadzi tę placówkę.
Komentarze
Szanowny Panie Profesorze,
przypomniał mi Pan, jak kiedyś w pewnym ciemnawym zaułku, młody zadatek na publicznego dyrektora zażądał ode mnie „stówy”.
Dlaczego?
„Bo mu brakło”.
Otrzymał właściwą odprawę i przewidzianą prawem karę.
Próżno pytać go było, czemu nie pracuje na tę stówę, lub kupuje wino na które go nie stać bez wsparcia społecznego.
Jemu się przecież od społeczeństwa należy. Inaczej w jego środowisku „nieadsię”.
Dzisiaj zapewne jest on Dyrektorem, o którym Pan pisze.
Jakże chamletycznie brzmi Pana okrzyk „co ma zrobić dyrektor”???
Ano, oczywiście, dyrektorzyć dalej w najlepsze i swoim niedasiem szantażować obywateli.
Przecież, przy tym dochodzie per capita społeczeństwa, inny dyrektor mógłby kraść rodzicom portfele w szatni podczas wywiadówek. A tego nie robi – prosi grzecznie.
Wot, jakbym słyszał przemiłe społeczności wychowane za naszą wschodnią granicą, z którymi los zawodowy mnie zetknął na lat parę.
To stamtąd wywodzi się nie nasz Niedaś Należyś.
Ale że pan, w dużawym mieście Łodzi tego nie pojmuje???
Plackiem spod katedry spadam przed martyrologią Polskiej Oświaty i jej niedofinansowanych acz światowych sukcesów, oby trwały na chwałę Allacha. Hurysy w pakiecie zafunduje komitet rodzicielski.
Do Gospodarza
Nic dodać, nic ująć!:-)
Do ET
1.Geniuszu – Hamlet to taki bohater Szekspira i pisze się przez samo „H”;-)
2.Gospodarz przedstawił mechanizm wymuszania przez „administratorów oświaty” środków za pośrednictwem dyrektorów. Polecam budżety szkół [również w stosunkowo zamożnej stolicy – nawet uczniowie Witkacego,którym szefowa warszawskiej oświaty Lipszyc kierowała przez lata filmik o tym, na znak protestu zrobili;-)]bez środków np. na papier toaletowy i środki czystości. A typową odpowiedzią urzędników na prośbę o środki odpowienie do zadań jest „Dyrektor ma rodziców!”. Taka jest rzeczywistość,geniuszu, choć wiem, że w twoich urojeniach to inaczej wygląda….;-)
W pierwszym odruchu chciałem napisać coś bardzo państwowotwórczego i pryncypialnego, grożnie miotając gromy na rodziców, dyrektorów szkół oraz na Autora blogu. Ale po sekundzie zdałem sobie sprawę, że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana.
Z jednej strony składka na komitet rodzicielski jest świetnym rozwiązaniem, bo funkcjonuje jak idealnie administrowany podatek. Podatek, jeżeli konieczny, powinien mieć:
a) Jak najniższe koszty administracyjne,
b) Przejrzystość,
c) Celowość.
Sładka na KR jest bardzo bliska idealnemu podatkowi ponieważ:
a) Jej koszty administracyjne są zredukowane do zera! Nikt przecież nie płaci ani przewodniczącej/przewodniczącemu, ani członkom komitetu rodzicielskiego za pełnienie tej funkcji. Ja wiem, czasami „wynagrodzenie za pełnienie funkcji” wciska się tylnymi drzwiami, na przykład w postaci szwagra, którego firma zapewnia autobus na szkolną wycieczkę. Ale chyba (proszę mnie skorygować) nie jest to regułą. Zresztą, może ten autobus jest wynajmowany uczciwie? Może ten szwagier nie naciąga kosztów?
b) Zawsze dokładnie wiadomo, ile kosztowało wynajęcie autobusu. Prawie każdy ma jakiegoś szwagra i „w razie czego” łatwo jest zaproponować swojego. Pożytki z przejrzystości sa oczywiste.
c) Składka na KR jest wydawana tylko na te cele, które są aprobowane przez podatników/rodziców.
Z drugiej strony każdy płaci normalne podatki od dochodów, więc po co jeszcze płacić dodatkowe myto? Mało tego, składka na KR jest podatkiem „do kwadratu”, ponieważ jest uiszczana za pomocą pieniędzy, które byly już raz opodatkowane.
I tu dochodzimy do sedna mojej wypowiedzi. Państwo powinno wprowadzić edukacyjne vouchery, czyli możliwość przekazania pewnego ułamka podatku, który każdy podatnik powinien móc przekazać na ten cel, który uzna za najlepszy. Rodzice z dziećmi w wieku szkolnym – na fundusz „KR” w konkretnej szkole. Przedszkolaków – swojemu przedszkolu. Bezdzietni melomani – filharmonii lub operze. Emeryci – lokalnej, osiedlowej bibliotece. Inni, którym na przykład nie chce się myśleć o tym problemie mogą płacić swoje podatki tak samo, jak to czynili do tej pory. Vouchery zapobiegłyby podwójnemu opodatkowaniu środków na KR a jednocześnie zachowałyby zalety dotychczasowego systemu składki gotówkowej.
Zły pomysł?
Pozdrawiam.
Jak to miło, że najpierw wymienił Pan brak funduszy na książki i prasę do biblioteki. Tak- jako bibliotekarka najbardziej odczuwam ten brak. Szczęśliwy dyrektor, który ma bibliotekarkę zdobywającą książki w sposób cudowny – nie wiadomo nagle skąd i jak, ale są, lub przyziemny – zbiera z uczniami makulaturę i za te uciułane grosze kupuje książki – na allegro, bo taniej. A mój dyrektor taką bibliotekarkę ma 🙂
http://kontakt24.tvn.pl/artykul,wielka-wpadka-cke,105341.html
I co Pan na to? Może naglosniłby pan sprawę, bardzo prosimy,cke nie mozę ujść plazem!
@ zza kałuży
Gdybyś nie wiedział, to w naszym kraju pierwszą czynnością każdej władzy po objęciu stołka i przyznaniu sobie i znajomym wynagrodzeń, jest komunikat społeczny:
„pieniędzy (dla was) nie ma”
„nic się nie da zrobić”
„siedźcie cicho i ciułajcie swoje pod stołem, bo was skontroluję”.
Model vintage „na Rewizora”, opisywany już w carskich instrukcjach.
Podwładni ochoczo podejmują te grę, mistyfikując swa martyrologię, co daje nie tylko satysfakcję „molarną” ( – od w molach liczonej moralności) ale i pełną nieodpowiedzialność za pobieranie kasy za nieróbstwo.
Ja również pisałem tu nie raz o rozpaczliwej idei „bonów oświatowych”, którą uważam za jedyny ratunek, uwłaszczający społecznego płatnika na wyniku jego inwestycji.
Rozpaczliwe jest to , że interesariusze tego społeczeństwa wolą z reguły (i kultury) grać w cwaną grę z władzą „kat-ofiara” niż wziąć się do pracy i za odpowiedzialność za czyny.
I nie – jak normalnie – tworzyć Państwo, realizujące wspólne cele rozwojowe i cywilizacyjne.
Mamy tu na blogu Gospodarza całe mnóstwo trywialnych dowodów społecznych na to, co (jak wyżej) opisuje współczesna krajowa nauka o socjopatologiach.
A system i personel oświatowy to egzemplum kliniczne.
Ech, zawodzić na to szkoda, lepiej samemu się jak najdalej za wody i kałuże mównąć asap:)
Co też spod katedry ustawicznie się zdarza. 🙂
@ zza kałuży
„Zresztą, może ten autobus jest wynajmowany uczciwie?”
Jako oświatowe addendum polecam.
Celem oświecenia – naiwnych albo zbyt odległych od realiów gumna.
Takie kwiatki mogą rosnąć tylko na uprawie, jaką opisałem.
Układają się w piękną naszą Polską Łączkę.
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,9604258,Zarzuty_prokuratorskie_dla_dyrektorki_III_liceum.html
**Dyrekcje, które zmuszają rodziców do płacenia składek, są tylko narzędziem w rękach urzędników. Dzieci chodzą do szkół, w których nie ma pieniędzy na papier toaletowy i inne środki higieny. Władze widocznie założyły, że dzieci nie muszą się podcierać ani myć rąk mydłem. **
nielegalne skladki ,haracz szkol na mydlo , papier toaletowy itp …
jedynie konserwuja , utrzymuja ta chora , patologiczna sytuacje .
niby pan taki uczony , a tego pan nie zauwaza .
gdyby sie okazalo , ze sytuacja w szkolach jest taka zla , to rodzice , uczniowie zrobiliby raban , i… nie byloby panstwowach pieniedzy np . na katolickich szamanow , wojsko w Afganistanie … i znalazlyby sie pieniadze na mydlo i popier w polskiej szkole . To tylko kwestia piorytetow i NIC wiecej .
A propos wypowiedzi Pana „zza kałuży”
– w mojej byłej szkole, bodajże dwie (ew. jedna) osoby miały podpisane umowy z Radą Rodziców na prowadzenie gospodarki finansowej tejże (tzn. przyjmowanie wpłat od uczniów, księgowanie ich itd.)… więc wcale tak idealnie funkcjonujący, jak to pan określił, podatek to nie był
– a dwa… w takich organach dochodzi, niestety, często do wynaturzeń i promowania (a w konsekwencji przepływu gotówki) „krewnych i znajomych królika”, a to jako przewoźników, a to jako firm cateringowych etc.
W panstwowym liceum sama placilam skladke, w prywatnym gimnazjum nie.
W zlinkowanym artykule chodzi nie tyle o sam fakt placenia skladki, ale o bezprawne zatrzymywanie swiadectw maturalnych, uzaleznione od zaplaty haraczu na rzecz szkoly. I to jest skandaliczne, aczkolwiek typowe. Wladza to ja!
Sama spotkalam sie z grozbami wychowawczyni wobec mojego syna, ze nie dopusci go do matury, za to ze na zdjeciu do swiadectwa maturalnego mial tylko biala koszule, a nie garnitur. Wrzeszczala na niego w klasie i na korytarzu szkolnym, po tym jak poprosil o wskazanie podstawy prawnej nakladajacej na chlopcow zrobienie zdjecia w garniturze.
A potem zadzwonila do mnie obwieszczajac decyzje o niedopuszczeniu do matury, a jak poprosilam o podstawe prawna, to uslyszalam, ze niedaleko pada jablko od jabloni;-)))
Nawiasem mowiac o terminie oddania zdjec na najblizszy wtorek pani poinformowala w sobote wieczorem na wywiadowce;-)
Reforma oświatowa była i jest największym knotem z wszystkich reform w naszym kraju.
Społeczeństwo obwinia nauczycieli. Rząd daje belfrom quasi podwyżki aby siedzieli cicho. Sodoma i Gomora. Składki na RR to tylko jeden z wielu przykładów.
Rodzice nie zdają sobie sprawy z marazmu panującego w oświacie. Hall tylko zadymę powiększa wprowadzając nowe, oderwane od rzeczywistości reformy.
Wszyscy wiedzą, że jak jest źle, to trzeba znaleźć ofiarę. Koziołkiem miesiąca mianowano nieszczęsnego dyrektora.
Ciekawe kto będzie następny.
Najlepsze jaja są jak się spróbuje skontrolować sposób wydawania tych pieniędzy 🙂 hehe
Mamusie w przedszkolu mojej córki próbowały 🙂
Ja się tak zastanawiam, czy Gospodarz naprawdę pracuje w szkole;)?
Pieniądze, o których pisze są do dyspozycji Rady Rodziców – a nie Dyrektora szkoły. I nie powinno się za nie kupować towar deficytowy, jakim jest w szkołach PAPIER TOALETOWY. Ja bym na miejscu Gospodarza wysmarowała wpisik, jak Rady Rodziców są traktowane przez Dyrektorów i na co Dyrekcja KAŻE je wydawać;P
@ Eltoro,
„w naszym kraju”
Zahaczyłeś tutaj o coś, czego mój mały łepek do końca nie pojmuje.
Z jednej strony dwudziestoletnie czytanie zakałużowej prasy, w większości chicagowskiej, ale nie tylko, słuchanie tutejszego radia i telewizji oraz kontakty z tubylcami otworzyło mi oczy na ogrom miejscowej korupcji. Proszę wymienić dowolną instytucję życia społecznego i dowolny mechanizm organizujący pracę tej instytucji a mogę podać przykład oszustwa, przestępstwa i toczącego ją raka korupcji na ogromną skalę z terenu Illinois.
A z drugiej strony wszechobecne przekonanie miejscowej ludności iż dane im jest mieszkać jeżeli nie w raju, to w niewątpliwie najlepszym z krajów w galaktyce. Jeżeli zapytać, to ludzie oczywiście wiedzą o tych wszystkich aferach. A jednak „globalnie” uważają, że USA jest „the best”.
Próbując wyjaśnić sobie przyczyny owego przekonania dzielę ludzi na urodzonych tutaj i na imigrantów.
Większość, a przynajmniej duża część polonijnej, szczególnie starszej imigracji, żyje w 100% kokonie polskojęzycznych środków masowego przekazu, począwszy od retransmisji audycji i programów z Polski, polską prasę, polskie książki sprzedawane w polonijnych księgarniach, poprzez internet, aż do lokalnych, polonijnych stacji radiowych i telewizyjnych i nie interesuje się życiem amerykańskim. Skutkiem tego nabywa fałszywego przekonania o „całkowitym upadku” wszelkich form cywilizowanego życia w Polsce i „absolutnej idealności” Ameryki.
Taka ułuda trwa oczywiście tylko do pierwszego kontaktu z miejscową buirokracją, ale pamięć o bolesnych z nią doświadczeniach zanika w zadziwiająco szybki sposób! Mit Ameryki wiecznie żywy, może na zasadzie samoutwierdzania się w słusznościu raz podjętej decyzji o emigracji z Polski? Podobny mechanizm jak u małżonków żyjących w drugim małżeństwie, z których każde jest „po przejściach”. Drugi związek z definicji musi być lepszy od pierwszego?
Do przekonania zaś miejscowej ludności o swojej wyższosci cywilizacyjnej przyczynia sie kilka faktów. Propaganda w stylu sowieckim. Utwierdza ona w ludności mniemanie o swojej wielkości. Słaba możliwość konfrontacji z zagranicznymi rozwiązaniami, czyli izolacjonizm. Stosunkowo mała (procentowo) jest liczba Amerykanów wyjeżdżajacych z kraju, a jeżeli już to to jadą na wakacje gdzieś w Ameryce Łacińskiej. Opinie o świecie przywożone przez żołnierzy powracających z krajów targanych wojnami. Ciągły napływ imigrantów, szczególnie z biednych krajów (Ameryki Łacińskiej, Afryk i Azji) „głosujących nogami” za wyższościa modelu amerykańskiego. Niewątpliwe i niezaprzeczalne osiągnięcia na wielu polach.
Summa summarum pozytywne spojrzenie na własny kraj zwycięża i wszystkie te korupcje, kłamstwa i złodziejstwa służa tylko jako codzienny materiał dla gadających głów.
A więc czyżby najważniejszy dla powodzenia, jak to ująłeś, „wspólnych celów rozwojowych i cywilizacyjnych” państwa nie był mierzalny stan czegokolwiek a raczej duchowe i emocjonalne nastawienie mieszkańców do swojego miejsca zamieszkania?
Przekonanie, choćby fałszywe, o swojej „najlepszości” we wszystkim? Mit Ameryki?
Jak zatem wykreowac „Mit Polski”? Czy zaczynać od „niewątpliwych i niezaprzeczalnych osiągnięć” czy od propagandy? Moja głowa mała…
„lepiej samemu się jak najdalej za wody i kałuże mównąć asap:)”
Ostrzegam, że „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma” albo „The grass is always greener on the other side”. 😉
@ szanowny zza kałuży
wielce prawdziwe i doświadczone są Twe uwagi, jakkolwiek można by długo dyskutować jak się ma ocena przyjemności obcowania z drzewostanem na nocnej wycieczce do sensu sadzenia lasów. Czyli, nie negując różnych doświadczeń z drzewami, nie zmienia to celowości zadrzewiania.
Cywilizacja i postęp nie jest rajem na ziemi ani hurysami za friko, ale procesem, który daje nam szansę na przekształcenie wiary w rzeczywistość.
Ja, wiedziony moimi doświadczeniami zza wód rozmaitych, chciałbym tylko:
a/ aby oszust i szantażysta był przedmiotem pościgu odpowiednich służb i społecznego ostracyzmu a nie podziwu dla zaradności oświatowej i współczucia (?) wykształconego jakoby belfra
b/ aby s…jąc w miejscu publicznie oświatowo do tego przeznaczonym nie musieć rozglądać się za mydłem czy liściem łopianu
Obie te rzeczy z pozytywnym wynikiem mają miejsce i za małymi i dużymi wodami od jakiegoś czasu, który to dystans efektownie nam powiększa nasza oświata.
Warto by ocenić Noblem albo choćby puszką guinessa ten jedyny nasz wynalazek (o) światowym znaczeniu – machinę czasu.
Z pozdrowieniami 😉
Eltoro pisze: 2011-05-16 o godz. 11:41
„Celem oświecenia ? naiwnych albo zbyt odległych od realiów gumna.”
Eltoro, tak jak mówiłem, na każdy przykład z Polski, oferuje kilka z Illinois a tym razem nawet tylko z Chicago. P/odaje za:
http://www.cps.edu/About_CPS/Departments/Pages/InspectorGeneral.aspx
Po otwarciu raportu na dany rok wpisywałem w wyszukiwarce słów wyraz „principal” czyli dyrektor szkoly. Tak, aby skoncentrować się tylko na pryncypalach. A więc wszędzie pominę słowo „dyrektor/dyrektorka zrobiła to czy tamto.
Miłej lektury.
wydała 250 tysięcy na szkolną kartę kredytową, a w tym 32 tysiące na luksusowe ubrania, 2 tysiące na kosmetyki i fryzjera, 5800 na bizuterię, 329 na pastylki przeciw obżarstwu, 18 tysięcy na jedzonko, 31 tysięcy na telefon i internet, 71 tysięcy na podróże…
zaplacił 9 tysięcy zadatku na poczet zakupów dla szkoly na sumę 18 tysiecy. Nic nie zostało dostarczone.
zmarnował około 60 tysięcy wydając te pieniądze na zapłate dla 3 kierowców autobusów szkolnych podczas gdy tylko jeden uczen wymagał dowożenia do szkoły.
fałszywie podał Chicago ( a nie jedno z przedmieść, gdzie faktycznie mieszkały) jako miejsce zamieszkania swoich dzieci i w ten sposób uniknął zapłaty 35 tysięcy opłat szkolnych
za szkolne fundusze zakupił sprzęt fotograficzny na sumę 67 tysiecy. Inwentaryzacja wykazała brak na terenie szkoły sprzętu fotograficznego na sumę 17 tysięcy oraz innego wyposażenia technicznego na sumę 24 tysięcy. Osoba ta nakazywała podległemu personelowi szkolnemu pracować w jego biznesie fotograficznym w godzinach pracy.
z funduszy szkoły zapłacił sześciu osobom za czterodniową wycieczkę do Las Vegas na ?konferencję dla pracowników oświaty?.
wyplaciła sobie 22 tysiące czekami szkoły. Ukradła 4800 udając, że były to jakies zakupy dla szkoły, Ukradła 2900 kupując rzeczy dla swoich córek. Zawyżyła ilość godzin przepracowanych przez swoje córki zatrudnione w innej szkole na sumę 3300. Kupiła trzy telewizory na sumę 1600 których nie udało sie odnaleźć. Spowodowała wypłate 29 tysięcy dla swojego osobistego trenera za pracę na rzecz szkoły, za cześć której to pracy pracy trener dostał podwójne wynagrodzenie także od innej instytucji.
kupował pomoce naukowe dla swojej szkoły od firmy, bedącej własnością swojego rodzeństwa.
ukradl 57 tysięcy i wydał je na wyścigach konnych
Wystarczy? To był rezultat przejrzenia raportów za trzy ostatnie lata. Tak jak mówiłem, tylko pod kątem przestępstw dyrektorów szół, a nie nauczycieli lub pracowników obsługi.
Eltoro, dalej twierdzisz, że:
„Takie kwiatki mogą rosnąć tylko na uprawie, jaką opisałem. Układają się w piękną naszą Polską Łączkę.”?
@ marlena:
„Sama spotkalam sie z grozbami wychowawczyni wobec mojego syna, ze nie dopusci go do matury, za to ze na zdjeciu do swiadectwa maturalnego mial tylko biala koszule, a nie garnitur. Wrzeszczala na niego w klasie i na korytarzu szkolnym, po tym jak poprosil o wskazanie podstawy prawnej nakladajacej na chlopcow zrobienie zdjecia w garniturze.”
Niezależnie od tego, czy wychowawczyni „wrzeszczała” czy nie synalkowi przydałby się dwuletni (conajmniej!) pobyt w wojsku. Dowolnego kraju.
@ Autor bloga:
„A potem zadzwonila do mnie obwieszczajac decyzje o niedopuszczeniu do matury, a jak poprosilam o podstawe prawna, to uslyszalam, ze niedaleko pada jablko od jabloni;-)))”
Czy nauczycielom przysługują dodatki za pracę z normalnymi inaczej rodzicami uczniów?
Ja chcę zostać rodzicem-szantażystą: – zapłacę „składkę na radę rodziców”, jeśli zrobicie taką szkołę, o jakiej piszą Marzena Żylińska i Joanna Nowacka. Czy ten pomysł jest na pewno niepoważny?
http://www.edunews.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1505&Itemid=1
http://www.edunews.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1504&Itemid=1
@ zza kałuży
Czuję się winny – jak widać mój komentarz zachęcił Cię do całonocnego obmacywania drzew w lesie 🙂
Jedno tylko pytanie: czy przeglądałeś KRONIKI KRYMINALNE czy blogi belferskie?
Bo różnica z naszym poletkiem polega na tym, że tutaj takie praktyki są powszechną normą i nie są przeszkodą w wykonywaniu funkcji publicznych, opłacanych z pieniędzy podatników.
Kwiatek z naszego poletka, jaki cytowałem w linku, nadal jest dyrektorką a jej przełożeni nie widzą powodów do zmiany tej sytuacji, czemu dali wyraz w prasie. I oni także będą pełnili swoje funkcje.
Może dodajmy do Twoich cytatów pointę, opisującą konsekwencje i postrzeganie społeczne czynów i losy osób, które opisują Twoje poszukiwania?
Tak, życie to nie jest bajka, również za kałużą. Różnica tkwi w morale. 🙂
Pozdrawiam z uszanowaniem.
@ ync
w projektach realizowanych za unijne pieniądze, hurysy za darmo to mały pikuś. Tam, wedle wzorów dokumentacji UE, nasze kartofle pachną i bananem i ananasem.
I rzeczywiście, beneficjenci hodują na tym kokosy.
Oby i tym razem palmy wyrosły na naszym ugorze – przynajmniej w dokumentach rozliczeniowych i budżetach domowych organizatorów.
Na pewno ucieszą się z Twojego wkładu (chociaż byłby niezgodny z zasadami projektu).
Projekty unijne nie mogą przynosić … zysku!
I nie przynoszą (dochody to nie zyski, o czym UE zapomniała).
Z uszanowaniami dla niestrudzonej wiary 😉
zza kałuży pisze:
2011-05-16 o godz. 22:19
Twoj komentarz swiadczy o Tobie, niestety nie najlepiej;-(.
Niepotrzebne obrazliwe slowa pod moim adresem, niewnoszace nic do dykusji rozpoczetej przez Autora blogu. Ponadto nie czytasz uwaznie.
1. Pani wychowawczyni wyznaczyla 1-dniowy termin na zrobienie i dostarczenie zdjec.
2. Nie ma nigdzie w znanych mi rozporzadzeniach warunku, ze strojem obowiazkowym do zdjecia do swiadectwa maturalnego w przypadku chlopcow musi byc garnitur.
3. Warunki niedopuszczenia do matury tez sa jasno okreslene- nie ma wsrod nich niczego na temat wlasciwej badz nie z punktu widzenia nauczyciela fotografii.
Opisana przeze mnie sytuacja, to jeden z przykladow na probe naduzywania wladzy.
I taka sama sytuacja – naduzycie wladzy poprzez zatrzymywanie swiadectw maturalnych – jest opisana w zlinkowanym przez Autora blogu artykule.
Cala reszta – brak srodkow finansowych bedacy bolaczka szkol- jest w tym przypadku nieistotna.
A ponadto sama reakcja wychowawczyni na niewlasciwe z jej punktu widzenia zdjecie ( a zeby bylo ciekawiej na wywiadowce dwa dni wczesniej nie stawiala takie warunku) – rzucanie zdjeciem, krzyki w klasie i pozniej na korytarzu( jak ja poprosil grzecznie o wskazanie dokladnego paragrafu mowiacego o normach obowiazujacych zdjecia) sa moim zdaniem dyskredytujace pedagoga.
Gdyby pani na wywiadowce zaznaczyla, ze chcialaby, aby chlopcy na fotografiach byli w garniturach i dala na realizacje pare dni( a nie jeden), nie byloby problemu.
A tak sama problem stworzyla. I to tyle i az tyle.
I rozkrecila go przekraczajac granice przyzwoitosci.
@ marleno,
masz całkowitą rację – zza kałuży pogubił się tym razem wśród drzew 🙂 I z pewnością nigdy nie był w żadnym wojsku, hihi. Nobodys perfect.
To ciekawy aspekt dyskusji – czy pracownik oświatowy ma WŁADZĘ nad swoim pracodawcą – czyli rodzicem podatnikiem?
Czy też władzy prawa i obowiązkom wynikającym z warunków zatrudnienia – podlega?
Naturalnie, tu na blogu wątpliwości co do realiów są prawie niespotykane.
Oczywiście, jeśli dla pewnych praktyków ICH realiami są wykoślawione normy sprzeczne z prawem i cywilizacją.
Co do innych mozliwosci zdobywania finansow przez rodzicow na rzecz szkoly, to sa metody dobrze funkcjonujace na zachodzie Europy, stosowane rowniez w szkolach przy polskich placowkach dyplomatycznych.
Otoz w zaleznosci od potrzeb, raz badz dwa razy do roku, szkola przy pomocy rodzicow urzadza podczas weekendu cos w rodzaju kiermaszu polaczonego z majowka.
Dzieci przygotowuja drobne prace sprzedawane na kiermaszu za symboliczne sumy, a udzial rodzicow polega na tym, ze matki zobowiazuja sie do przygotowania i sprzedazy napojow i wlasnorecznie wykonanych ciast. Umawiaja sie miedzy soba, ktora upiecze ciasta, ktora kupi kawe, herbate, zimne napoje, naczynia jednorazowe. Inne zobowiazuja sie do sprzedazy tychze, baczac aby dyzury byly nie dluzsze niz godzina, tak aby kazdy mogl nie tylko pracowac, ale rowniez sie bawic.
I to funkcjonuje – przychodza uczniowie z rodzicami i krewnymi, jedza pija, lulki pala i kupuja dziela swoich dzieci badz wnukow. Wszyscy maja frajde, spotykaja sie z nauczycielami na towarzyskim gruncie, a przy okazji pozyskuja srodki i to wcale nie male na wczesniej zasygnalizowane potrzeby.
W przypadku szkol publicznych sa one zbierane glownie po to, aby umozliwic biedniejszym dzieciom udzial w wycieczkach szkolnych, w polskich szkolach przy konsulatach przeznaczone byly na nagrody ksiazkowe dla uczniow.
Ale w naszych warunkach cele oczywiscie moga byc inne – naprawde da sie to zrobic. A oprocz pozyskania funduszy buduje sie wiezi ze szkola.
Jeśli chodzi o zdobywanie dodatkowych środków to moja szkoła uzyskała status OPP i teraz w trakcie każdego, pierwszego w roku spotkaniu z rodzicami, czytam specjalnie przygotowy przez księgowość szkoły wykaz wydatków, co do złotówki.
>Jeśli chodzi o zdobywanie dodatkowych środków to moja szkoła uzyskała status OPP <
A ileż to Wam fiskus rocznie odpala – góra parę tysięcy!A budżet szkoły to rząd miliona i więcej zł…
S-21
Muszę doprecyzować, pracuję w szkole społecznej (STO), i pieniądze z tzw. jednego procenta bardzo pomagają (dofinansowanie wyjazdów na obozy i wycieczki, zakup pomocy naukowych, etc.)
Dil-Se
>Muszę doprecyzować, pracuję w szkole społecznej (STO), i pieniądze z tzw. jednego procenta bardzo pomagają (dofinansowanie wyjazdów na obozy i wycieczki, zakup pomocy naukowych, etc.)<
To rozumiem, że dzieci milionerów się u Was uczą.Bo 1% podatku od (stosunkowo wysokiego!)dochodu na poziomie 150tys.zł rocznie to sto z czymś złotych;-) Od 100 takich uczniów wychodzi całe 10 tys.;-)
@ marlena,
Przepraszam za moją złośliwość.
Nie mam za złe synowi, że zrobił sobie zdjęcie bez garnituru. Młodzież jest od tego, żeby mieć pstro w głowie, żeby mieć „nowatorskie pomysły estetyczne”, także żeby lepiej nadążać za modą aniżeli starsi, (całkiem być może, że koszule są „in” a marynarki sa „out”), żeby lekceważyć dotychczasowe normy, żeby „wyrażać swój protest”, itd. Nawet nie za bardzo (chociaż jednak trochę) mam mu za złe zamienianie szkoły w salę sądową.
W dawnych czasach jego mama miałaby luksus niepracowania poza domem i skutkiem tego szansę na zauważenie miglanca wybierającego się do fotografa bez marynarki. Zwrócenia mu uwagi (w troskliwy, matczyny sposób) i zapobiegnięcia całej „sprawie”.
Alternatywnie, w wypadku gdy jego mamie całkiem odpowiada pracowanie poza domem i nie było jej fizycznie w pobliżu, nauczycielka powinna umieć posługiwać się kalendarzem i rozumem i dać wiecej czasu na zrobienie zdjęcia. Tak aby możliwe było bezproblemowe zrobienie drugiego zdjęcia.
Zgadzam się, że winna jest nauczycielka wykrzykując głupoty o niedopuszczeniu do matury i wybrzydzająca na temat braku marynarki. Co ją to w końcu obchodzi?
Ale tez należy pamiętać, że rodzaj wojen jakie toczymy świadczy o nas samych.
Powoływanie się w podobnych, w sumie drobnych sytuacjach na prawo i paragrafy jest wyrazem bardzo dziecinnej zarozumiałości, że samemu zawsze bedzie się w stanie sprostać ocenie swojej osoby przy uzyciu mikroskopu o takim samym powiększeniu.
Po drugie jest oddawaniem pewnej części ważnej według mnie sfery kontekstualności na rzecz bezosobowych, zimnych przepisów. Obyśmy tego nie żałowali.
I po trzecie i dla mnie najwazniejsze. Otóż w bardzo podobnej sytuacji ja sam zachowałem się jeszcze gorzej od Pani syna i teraz się tego bardzo wstydzę. W szkole „zaczęły ginąć” (=ktoś zaczął je kraść) tornistry, torby i plecaki. Dyrekcja wydała edykt, w którym nie tylko prosiła uczniów o niepozostawianie toreb bez nadzoru ale też obwieściła, że każda torba znaleziona przez nauczyciela lub innego pracownika szkoły na jej terenie (bez własciciela torby w pobliżu) będzie zaniesiona do gabinetu dyrektora i odebranie jej bedzie możliwe po przyjściu z rodzicem.
Otóż traf chciał, że któregoś dnia zagadałem się z kimś stojąc plecami do szklanych drzwi klatki schodowej w taki sposób, że osoba idąca ową klatką schodową nie mogła mnie widzieć.
Mogła natomiast widzieć przez szklane drzwi moją teczkę, stojącą na podlodze i opartą o skrzydło owych drzwi od strony szkolnego korytarza. Osobą tą był dyrektor szkoły, który zobaczył „porzuconą” teczkę, uchylił skrzydło drzwi i w momencie, gdy „porywał” moja teczkę został przeze mnie dostrzeżony. Okazało się, że o sekundę za późno. Moje okrzyki protestu i prośby o oddanie teczki zostały zlekceważone i perspektywa wizyty rodzica w szkole stawała się coraz bardziej realna. W desperacji określiłem głośno to, co zrobił dyrektor jako „zwykłą kradzież” i zapowiedziałem, że idę na milicję donieść na niego jak na zwykłego złodzieja.
Nie będę opisywał tego, co się dalej stało, ale teraz wiem, ze bardzo obraziłem bardzo porządnego człowieka, świetnego pedagoga, kompletnie poświęcającego się swoim uczniom przez grubo ponad czterdzieści lat swojego zycia. Tak bardzo gardzącego osobistymi zaszczytami, sławą, odznaczeniami, pieniędzmi jak to tylko było możliwe. Jego uczniowie od lat czterdziestych do początku lat dziewiećdziesiątych mieli dla niego tylko i wyłącznie słowa głębokiej wdzięczności. Gdybym powiedział, jaka fraza (wyrażająca jego przekonanie o sposobie wychowania młodzieży) była jego „wizytówką” – zostałby na tym blogu natychmiast zidentyfikowany, ponieważ markę miał ogólnopolską.
Widocznie miał gorszy dzień czy moment. Miał jakiś powód, że nie chciał oddac mi tej głupiej teczki. Ale prosze mi uwierzyć, bardzo wstydzę sie mojego straszenia milicją tego człowieka.
Kto wie, może zgodnie z literą prawa dyrektor „kradł” mi teczkę? I co z tego?
Do S-21:)
W większości uczą się dzieci ciężko pracujących ludzi (moje też, a nie mam nawet o 1% niższego czesnego, jako pracownik), typowych „milionerów” jest bardzo niewiele:)
A jeden procent dostajemy przecież nie tylko od rodziców uczniów………. Zresztą, nie wiem, ja dla Ciebie, ale dla nas 10 tyś to sporo pieniędzy i z taką sumę można spokojnie opłacić na przykład transport autokarowy na wszystkie wycieczki.
@ Dil-Se
Jak widzisz, Prawdziwy Polski Belfer gardzi legalnym ale upokarzającym zbieractwem marnych 10 tys. przez 1%.
Przecież wyłudzić, bez pracy, można o wiele więcej i to bez potrzeby posiadania w tym celu milionerów.
„Dobrowolna” kwartalna składka na KR w szkole z niebogatej dzielnicy dużego miasta to PLN 50 x 320 uczniów = 16 tys, rocznie = 3×16 = 48 tys PLN.
Bez podatku i kosztów administracji.
Już wiesz, na czym polega nasza narodowa szkolna lekcja polskości?
Szantaż = 48 000 PLN.
Praca = 10 000 PLN.
No i ta sadysfakcja z wyjętej spod prawa władzy ponad milionerami – bezcenna!
Wuala! Geniusza do tego nie trza! 🙂
Pozdrawiam 🙂
@ zza kałuży …
to bardzo dobry temat dla naszej, polskiej dyskusji oświatowej:
„…kradzież – i co z tego?…”
Niestety (dla nas), w krajach cywilizowanych odpowiedź nie wymaga dyskusji.
Są problemy do rozwiązania drogą dialogu czy negocjacji ale nie leżą one poza polem wyznaczanym przez granice prawa.
Jeśli np. uważasz, że z bandziorami stadionowymi czy związkowymi trzeba rozmawiać czy układać się, to zwróć uwagę że taka destruktywna społecznie i niedemokratyczna postawa ma początki w edukacji lekceważącej czy kpiącej z prawa.
W wojsku też tego uczą 🙂
Pozdrawiam 😉
@Eltoro,
Powinniśmy zamienić się miejscami, mnie bardziej odpowiadałoby życie w tej „dzikiej” Polsce a Tobie w „cywilizowanych” Stanach. Mówiąc za siebie, pewnie tak się stanie.
Bądź proszę przygotowany albo na życie w otoczeniu gangów, gdzie nikogo i nic (włącznie z twoim życiem w sensie fizycznego przetrwania) nie obchodzi, albo w dobrej dzielnicy,
gdzie sąsiad doniesie na Ciebie, gdy:
a) na podjeździe domu, przed garażem, zostawisz więcej niż dwa samochody, choćby na pięć minut (statut miasteczka zabrania tego, na czas urodzin czy innego party i przewidywanego przyjazdu większej liczby osób należy dostać pozwolenie) Doniosą także gdy zorientują się, że masz kilka samochodów, które sobie remontujesz jako hobby, gdyż statut zabrania naprawiania samochodów przed domami,
b) podlewasz trawe dlużej aniżeli przepisowe pół godziny i np. w południe, a nie przed szóstą rano,
c) twoja trawa wyrosła wyżej aniżeli do regulaminowych wysokości 15/16 cala
d) metalową barierkę na balkonie pomalowałeś na rudo (tego koloru nie ma w zatwierdzonej przez miasteczko palecie kolorów) i będziesz musiał tłumaczyć się przed burmistrzem, że zrobiłeś to tylko tymczasowo, że rudy kolor to jest minia (przeciwrdzewna) a nie kolor końcowy i że bardzo ci przykro, ale było już późno i nie zdążyłeś skończyć pracy przed końcem weekendu, oczywiście w następny weekend pomalujesz na dopuszczalne „ecru”
e) śmieci wystawiłeś przed dom w poniedziałek późną nocą a nie we wtorek rano, gdy przyjeżdża śmieciarka
itd., itp
Pozdrawiam i życzę powodzenia.
Skądś jednak bierze się gorący aplauz amerykańskiej widowni słuchającej historii imigrantki z Somalii, opowiadającej o swoich imigracyjnych trudnościach z fizycznym dotarciem z targanego wojna i biedą kraju na lotnisko w USA tylko po to, aby dowiedzieć się, że jej wiza wygasła osiem godzin wcześniej. Wiwaty widowni rozległy się po tym, jak urzedniczka imigracyjna na lotnisku wzruszyła się błaganiami Somalijki, zamknęła paszport i oddała go Somalijce ze słowami, „Run, my child, just run. I know nothing!”
Wiwatowali dlatego, że jest to tak niespotykana postawa.
@ zza kaluży
Jest mi ogromnie przykro, że muszę Ci to napisać, ale:
Jak najbardziej.
Standardy cywilizacyjne mi odpowiadają.
Są naturalne w każdym normalnym i cywilizowanym społeczeństwie.
Oczywiście, istnieje też margines, ale ja raczej należę do mainstreamu.
Tak, to są w nadwiślańskim (czy jackowskim) gumnie rzeczy niepojęte. Dzięki naszej oświacie między innymi.
Tak, jak niepojęte jest w tym kraju dlaczego takim społeczeństwom USA mówi wizowe: NIE.
No means no, brother 🙂
I ja to popieram.