Co potrafią szóstoklasiści?
Uczniowie ostatnich klas szkoły podstawowej piszą dziś egzamin. Właśnie zaczęli. Najważniejszym wymaganiem stawianym 13-latkom jest stawienie się w szkole i napisanie testu. Jak napiszą, to podobno nie ma znaczenia. Tak przynajmniej mówią przepisy, natomiast wszyscy dobrze wiemy, że komu marzy się lepsze gimnazjum, ten powinien dać z siebie wszystko.
Gimnazja nie mają prawa uwzględniać wyniku egzaminu podczas rekrutacji, czego skrupulatnie przestrzegają szkoły mające problem z naborem. Jednak gimnazja, do których jest więcej chętnych niż miejsc, jakieś kryteria przyjęć muszą ustalić. Dlaczego mają nie patrzeć na wyniki egzaminu? Czym mają się kierować? Może pięknymi oczami?
Słuchałem dzisiaj wiadomości przekazywanych przez różne media. Dziennikarze ironicznie podkreślali, że Centralna Komisja Egzaminacyjna zapewnia, iż wyniki egzaminu nie będą brane pod uwagę itd. Brakowało mi tylko mrugania okiem i pukania się w czoło.
Nie rozumiem, dlaczego oszukujemy dzieci, że ich praca nie ma znaczenia. Jeśli ich wysiłek ma tylko statystyczny wymiar, to w ogóle zrezygnujmy z egzaminu. Celom statystycznym mogą służyć sprawdziany wewnątrzszkolne. Po co wydawać pieniądze na coś, co nie ma znaczenia?
Oczywiście, egzamin ma znaczenie. Dla ambitnych liczy się jak nie wiem co. Jak ktoś wierzy, że wyniki nie będą mu do niczego potrzebne, to już nie zdał tego egzaminu. Jest to bowiem nie tyle egzamin z wiedzy i umiejętności szkolnych, co z braku zaufania do państwa. Ufasz – jesteś durniem, nie ufasz – otrzymujesz certyfikat mądrości i jedziesz dalej. Przed Tobą jeszcze wiele egzaminów, które „nie mają znaczenia”.
Komentarze
Kilka lat temu wyglądało to tak, że w gimnazjach patrzono na oceny z języka polskiego,historii,języka obcego,matematyki i przyrody i na tej podstawie przyjmowano do tych lepszych gim.
Właśnie skończyli.
Egzamin, nie ma sprawdzać umiejętności uczniów, tylko nauczycieli.
Że nie da się tego zrobić inaczej, niż badając uczniów..
To dlatego gimnazja nie mają prawa się nim kierować.
A nie maja prawa się nim kierować dlatego, że selekcja na lepszych i gorszych uczniów nie leży w interesie społecznym.
To, że gimnazja to robią jest jawnym naruszeniem prawa i zadań jakie społeczeństwo stawia przed szkołą publiczna.
A wpis gospodarza świadczy, że nie rozumie tych zadań albo je kontestuje.
Hm……. Pytanie czysto techniczne. W jaki sposób wobec tego mają przyjmować uczniów gimnazja, jeśli jest więcej chętnych niż miejsc? Kolejność zgłoszeń (już widzę te komitety kolejkowe, etc)? Kryterium sprawdzianu nie jest sprawiedliwe, ale jakie inne jest?
Egzamin, na którego wyniku zależy tylko nauczycielom, a uczniom nie, nigdy nie będzie miał żadnej wartości nawet diagnostycznej. Wynik egzaminu musi być wspólnym interesem obu tych grup: uczniów i nauczycieli. Uczeń, opuszczający szkołę podstawową nie ma żadnego interesu w wysokim wyniku szkoły, która opuszcza. Zresztą wynik testu tez nie jest porównywalny, bo nie uwzględnia czynników środowiskowych. Trudno porównać pracę nauczycieli w środowisku, gdzie jest sporo tzw. patologii z praca nauczycieli w „porządnej” dzielnicy czy szkoły prywatnej. Tak więc wynik jednak mówi więcej o uczniach, niż o nauczycielach. Bardziej o tym, jakich ma uczniów szkoła. A czy jakość uczniów jest wynikiem edukacji szkolnej czy domowego środowiska, egzamin juz tego nie określa.
Egzamin, na którego wyniku zależy tylko nauczycielom, a uczniom nie, nigdy nie będzie miał żadnej wartości nawet diagnostycznej. Wynik egzaminu musi być wspólnym interesem obu tych grup: uczniów i nauczycieli. Uczeń, opuszczający szkołę podstawową nie ma żadnego interesu w wysokim wyniku szkoły, która opuszcza, jeśli ten wynik nie wpływa na jego późniejsze losy. Zresztą wynik testu tez nie jest porównywalny, bo nie uwzględnia czynników środowiskowych. Trudno porównać pracę nauczycieli w środowisku, gdzie jest sporo tzw. patologii z praca nauczycieli w „porządnej” dzielnicy czy szkoły prywatnej. Tak więc wynik jednak mówi więcej o uczniach, niż o nauczycielach. Bardziej o tym, jakich ma uczniów szkoła. A czy jakość uczniów jest wynikiem edukacji szkolnej czy domowego środowiska, egzamin juz tego nie określa.
@ parker
Sprawdzać umiejętności nauczycieli? W naszej szkole?
Przecież wszystkim wiadomo, że gwarantem umiejętności nauczycieli jest:
po pierwsze: wykształcenie (gdyby chciało ci się uczyć, też mógłbyś zostać nauczycielem, a tak możesz co najwyżej pouczać niepouczalnych),
po drugie: szkolenie nieustające (któż korzysta z takiej liczby i z taką częstotliwością z rozmaitych dokształtów wszelkiej maści i autoramentu),
po trzecie: awans zawodowy (obecnie blisko połowa nauczycieli jest dyplomowana, a jak zauważył naczelny reformator oświaty pan Br.(rr) niektórzy już się nie mieszczą w tych ramach i istnieje pilna potrzeba stworzenia wyższych stopni)
wreszcie po czwarte: nieustanna praca (według niektórych teorii czas pracy zmierza asymptotycznie do 24h/dobę; według innych po prostej przecinającej tę wartość)
I co tu sprawdzać?!
A uczniów niech sobie higienistka bada, jak ma ochotę.
Gimnazja, czy mają prawo, czy nie, będą prośbą i groźbą, i podstępem przechwytywać każdego kandydata, byle miał ręce, nogi i pesel. Z bardzo prozaicznego powodu: ilości szkół zmniejszyć nie wolno (to polityka zaborców), zmniejszyć liczby nauczycieli również (zbrodnia! gwóźdź do trumny oświaty!) a niż demograficzny trwa (uczniowie 2000-2010: -1,6mln., 2010-2020: -0,6mln.)
Zastanawiam się co to jest „dobre gimnazjum”.
Cukierki tam dają na przerwach? czy dragi?
Przecież nie chodzi o sprawdzanie pracy nauczycieli w poszczególnych szkołach czy klasach.
Bada się całą populację i sprawdza jak szkoła rozumiana ogólnie realizuje swoje zadania.
Do badania konkretnych szkół, czy nie daj boże, poszczególnych nauczycieli związki zawodowe nigdy nie dopuszczą.
A dałoby się to zrobić bez trudu. Uwzględniając test początkowy i uwarunkowania środowiskowe ze szczegółowej ankiety którą by rodzice wypełniali.
Ale wtedy mogłoby wyjść, że te dobre gimnazja czy licea, to wcale dobre nie są.
Że wpływ liczebności klas na wyniki to bujda i wiele innych mitów na których się nasza edukacja opiera.
Prawda nie jest nikomu potrzebna, bo szkoła służy do zatrudniania, to przecież wiadomo.
Za moich czasów nie było w ogóle możliwości wyboru szkoły – chodziło się do tej, gdzie przypisało państwo i tyle. Pierwszym etapem selekcji było liceum. W klasie w podstawówce byli wszyscy razem – dzieci lekarzy, pielęgniarek, woźnych i meneli. Teraz mamy szkoły, gdzie rozmowę kwalifikacyjna przechodzą nawet sześciolatki (szkoły prywatne), rodzice starannie wybierają szkoły według towarzystwa chodzącego do danej szkoły i według wyników szkoły, co w sumie jest w dużej mierze tym samym co punkt poprzedni. Nikt nie chce uczyć dzieci przypadkowych i nikt nie chce, żeby go uczył przypadkowy nauczyciel. Gimnazja, żeby uzasadnić selekcję, tworzą klasy dwujęzyczne, matematyczne i inne, byle tylko mieć jakiś wpływ na to, kogo będą uczyć, słusznie uważając, że po co mieć gorszych, skoro można mieć lepszych. To i spirala się nakręca. CKE dało do rąk szkół po prostu kolejny wygodny instrument selekcyjny – w dodatku znormalizowany w skali kraju, więc niezależny od widzimisię nauczycieli. Który co prawda wciąż nie odróżnia wybitnych od bardzo dobrych, ale za to skutecznie odsiewa całą resztę od tych dobrych. I teraz może sobie mówić, że nie wolno. Skoro samo MEN nie wie dokładnie, do czego ma być ten instrument i nijak nie wykorzystuje tych wyników (które jakoby mają oceniać pracę nauczycieli). Zawsze szkoła może się wytłumaczyć, że działa w trudnym środowisku. I co jej kuratorium zrobi? Co ma wynik do rzeczywistej oceny pracy szkoły? Czy ktokolwiek wyleciał z pracy za słaby wynik swoich uczniów? Czy jakikolwiek dyrektor stracił stanowisko, bo szkoła wypadła kiepsko? I z drugiej strony – czy jakakolwiek szkoła otrzymała wsparcie z powodu słabych wyników szkoły? Nie, więc wynik nadaje się tylko do jednego – do selekcji uczniów.
@ parker
„Bada się całą populację i sprawdza jak szkoła rozumiana ogólnie realizuje swoje zadania.”
A jakie w szczególności zadania realizuje szkoła rozumiana ogólnie?
Bo tak, jak ja rozumiem zadania szkoły, to realizację widać gołym okiem bez happeningu pt. „Narodowy test sześcioklasistów”. Dzięki uprzejmości Pana Gospodarza możemy odkrywać tę realizację na poziomie LO niemal codziennie.
„A dałoby się to zrobić bez trudu. Uwzględniając test początkowy i uwarunkowania środowiskowe ze szczegółowej ankiety którą by rodzice wypełniali.”
Jak wyobrażasz sobie test początkowy dla 6-7-latków? I ankietę środowiskową? Rodzice musieliby tam podac jakieś dane o swoim wykształceniu, stanie majątkowym itp, a zbieranie takich danych przez szkołę jest nielegalne.
goska
Jak to mówią, dla chętnego nic trudnego.
Dla sześciolatków oczywiście test początkowy nie jest potrzebny ale nie mówimy tylko o szkole podstawowej.
Co do ankiety, to może być anonimowa i od razu się legalna stanie.
Zresztą nie musi być specjalnie szczegółowa.
Nie jestem specjalistą, ale ręczę, że da się zrobić.
I rodzice nie będą protestować, jak będą wiedzieli po co to 🙂
A nauczyciele oczywiście tak, w trosce o ochronę danych osobowych 🙂 🙂 🙂
corleone
Edukacyjne.
Musimy mieć dane jak jest realizowany program, czy jest skuteczny, gdzie go zmieniać itd.
corleone
Pisząc o tych zadaniach szkoły, miałem na myśli nie główne oczywiście.
Bo zasadniczym zadaniem, jest zapewnienie miejsc pracy oczywiście.
Wyniki na prawdę nie mogą być brane pod uwagę? Jest to jakoś prawnie zakazane?
Pytam, bo kilka znanych mi gimnazjów ma w regulaminie rekrutacji zapisane, że wynik sprawdzianu szóstoklasisty jak najbardziej bierze się pod uwagę… Są wśród nich i państwowe, i prywatne szkoły.
Zgadzam się z Gośką. Przecież jeżeli dostajesz dziecko o bardziej niż niskim IQ, ktore w domu ma jedną izbę bez łazienki, 6- scioro rodzeństwa, jest głodne i brudne i je uczysz i robisz co możesz i ono napisze ten test na 20 pkt to to jest sukces a nie porażka. Więc nie wiem po co jest ten sprawdzian.
Szanowni Państwo i Pan, Panie Profesorze,
przyznam, że komentowanie na blogu staje się dla mnie uciążliwe.
Polemiki na poziomie kierowanych do mnie wyzwisk personalnych, które zastępują argumenty, nie wymagają udziału z mojej strony, same dowodzą o ich autorach tego, czego mądrym dopowiadać nie trzeba, a głupim – nie warto.
Trudno wszakże oswoić się z tutejszym obrazem kondycji nauczycielstwa (jakże retro-cywilizacyjnej) , zwłaszcza przy moich doświadczeniach ze wspaniałymi belframi, którym zawdzięczam, jak sądzę, bardzo wiele.
Tym razem jednak temat i dyskusja jest zarówno ciekawy jak interesująco komentowany.
Dołożę więc do słów Gospodarza i przedmówców moją opinię.
1/ Organizacja egzaminu bez jednoznacznego celu strategicznego, istotnego nie tylko dla „statystyki” ale dla uczestników (nauczycieli i uczniów), jest bezsensowna.
Ludzie muszą mieć motywację, aby to, co robią dawało obraz tego, co umieją.
2/ Niepodawanie skutków (i konsekwencji) systemowego działania zarządczego (a takim jest egzamin) jest demotywujące dodatkowo, co więcej – ta luka informacyjna musi rodzić mity i nadużycia wśród uczestników. Błąd w sztuce. Zarządzania.
3/ Obowiązek publiczny nauczania i uczenia się gimnazjalnego wcale nie jest sprzeczny z możliwością wyboru. A nawet koniecznością, jeśli system ma powszechnie kreować jakość. Zwłaszcza, że realia i tak ten wybór narzucają. Egzamin powinien w tym pomagać, w sposób sprawiedliwy i dla uczniów i dla gimnazjów.
4/ Warunki powyższe stanowią właśnie cel motywacyjny systemu – jakość nauczania i uczenia się musi nieść konsekwencje. Nie zgodzę się jednak, że taki egzamin, aby zmierzyć jakość pracy szkoły, musi uwzględniać czynniki środowiskowe. Tak byłoby, gdyby miał mierzyć tylko jakość n a u c z a n i a. Celem szkoły jest jednak z a r z ą d z a n i e w y n i k i e m oświatowym, a więc dobór takich środków i nauczycieli, które w tych warunkach dają efekt widoczny na egzaminie. I to egzamin jest w stanie zmierzyć. Inna sprawa, czy system zapewnia szkole dość pola manewru, aby osiągnąć taki wynik – zapewne nie – i to jeden z celów reformy, o jaki powinni dla własnego i wspólnego dobra walczyć nauczyciele. Ale nie walczą akurat o to.
5/ Wynik egzaminu powinien jasno i otwarcie stanowić kryterium dalszej ścieżki edukacyjnej:
a/ dla uczniów spełniających standard – możliwość wyboru (ale nie gwarancję miejsca) w dowolnym gimnazjum, pozostali – rejonizacja.
b/ dla gimnazjów – polowa naboru musi pochodzić z rejonizacji, druga połowa uczniów – dobierana swobodnie w konkursie wyników egzaminu. W zależności od rankingu gimnazjum proporcje rejon/konkurs ulegałyby przesunięciu – lepsze gimnazja = więcej z konkursu i odwrotnie.
Wszystko to powyżej ma sens dopiero jednak, gdy powszechną normą społeczną jest osiąganie pozycji dzięki obiektywnym, celowym i sprawdzalnym wynikom.
Tak obecnie nie jest (a wręcz przeciwnie).
Gdzie jednak, jeśli nie w szkole i z nauczycielami należy rozpocząć tę drogę ku cywilizacji?
W ten sposób, z częścią komentatorów zgadzając, a z częścią się nie zgadzając, z poleceniami spod katedry, na ręce Gospodarza zasyłam. 😉
Tak na marginesie dyskusji, a propos głosu niezawodnej dyskutantki.
To szalenie ciekawe, jak można wykorzystać europejską, iście, wiedzę o ilorazie inteligencji ucznia.
Zapewne – pozyskaną drogą równie ilorazowej dedukcji.
I jeszcze tę wiedzę ekstrapolować na wyniki własnej pracy.
BTW, czy przy zatrudnianiu na nauczycielkę(la) bada się jakoś ten iloraz i z jakim skutkiem?
Bo to zapewne, wg oceny euro-komentatorki, ma równie istotny wpływ na wyniki nauczania – i to w całej grupie skazanych Jasiów.
Czy nie powinno się takiego rankingi IQ grona wywieszać na odrzwiach katedry (można przybić hufnalem)?
Czy są jakieś normy przyzwoitości i kompetencji intelektualnych aby móc ten zawód wykonywać?
Pozdrawiam – tym razem spod… setki 🙂
„Dla sześciolatków oczywiście test początkowy nie jest potrzebny ale nie mówimy tylko o szkole podstawowej.”
No to w gimnazjach mamy przecież test początkowy – sprawdzian szóstoklasisty oraz test końcowy – egzamin gimnazjalny. W liceach mamy test początkowy – egzamin gimnazjalny i końcowy – matura. I jest liczone EWD. Kiepsko, bo kiepsko, ale jest. Nie widzę natomiast możliwości przeliczenia czynników środowiskowych na coś mierzalnego i dającego się przekalkulować i uwzględnić w rankingach. Niby jak – średni dochód na ucznia? Średnie IQ rodzica? Coś takiego może istnieć tylko na zasadzie opinii, ale to akurat nie jest potrzebne – każdy w swoim rejonie wie, z kim dana szkoła pracuje.
Jeśli widziałbym sens takich sprawdzianów, to przede wszystkim dla ucznia – gdyby szkoła, do której dziecko idzie, wiedziała na podstawie takiego testu, jak ma dalej pracować z dzieckiem, czy jest z tych, którym trzeba pomóc, czy takim, którego zdolności należy rozwinąć, czy też takim, któremu nalezy pomóc znaleźć coś dla siebie. Jeśli dla szkoły – to za wynikiem powinna od razu pójść diagnoza, z czego wynika tak dobry/zły/przeciętny wynik i czy szkole nie należy pomóc np. przez większy nadzór merytoryczny czy też pomoc socjalną. Osobiście chętnie widziałbym większa rotację nauczycieli, tak, żeby każdy z nich musiał nawet popracować trochę w innej szkole. Dziś jedni sie użerają do emerytury, nie usłyszawszy dobrego słowa za ciężką pracę, inni zbijaja bąki do emerytury na wygrzanych posadkach w elitarnych szkółkach-samograjach, utrzymujących poziom dzieki naborom świetnych uczniów.
Eltoro, zacytuję Cie bo wyjątkowo się z tobą zgadzam. Do ciebie:
„przyznam, że komentowanie na blogu staje się dla mnie uciążliwe.
Polemiki na poziomie kierowanych do mnie wyzwisk personalnych, które zastępują argumenty, nie wymagają udziału z mojej strony, same dowodzą o ich autorach tego, czego mądrym dopowiadać nie trzeba, a głupim ? nie warto.”
Eltoro,
Kompletnie się nie zgadzam z tym co napisałeś.
Uczniowie nie potrzebują żadnej motywacji, żeby test napisać najlepiej jak potrafią.
Jeżeli napiszą go źle to nie dlatego, że im nie zależy, tylko dlatego, że nie umieją.
Jego celem jest wiedza statystyczna oraz zobiektywizowana informacja dla uczniów, rodziców, i nauczycieli na temat wiedzy ucznia.
Co z tą informacja zrobią.. ale mają.
Mnie, rodzicowi jest potrzebna.
Inną sprawa są egzaminy oceniające obiektywnie pracę nauczyciela o których pisałem
Byłbym za tym żeby były, ale nie będzie w dającej się przewidzieć przyszłości.
Zresztą po co je robić, jak i tak nie można by było z nich wyciągnąć wniosków dopóki Karta Nauczyciela obowiązuje.
Społecznym celem szkoły poza edukacją jest również wychowywanie.
Społecznym celem szkoły jest wyrównywanie szans edukacyjnych.
Selekcja ani jednemu ani drugiemu nie służy.
Piszesz: „jakość nauczania i uczenia się musi nieść konsekwencje.”
Nauczania tak.
Uczenia się nie, nie może nieść żadnych konsekwencji w zakresie szkoły publicznej.
Bo jakość uczenia się, zależy od nauczyciela, od czynników środowiskowych,
i zdolności ucznia w zdecydowanie większym stopniu niż od niego samego, zresztą o dzieciach mówimy.Nawet trudno mówić o pracowitości, bo to też indywidualne cechy wrodzone, wyniesione z domu.Szkoła ma tak uczyć, żeby się uczniom chciało. Nauka zna na to metody.
Publiczna szkoła ma obowiązek być egalitarna.
Elitarne mogą być prywatne.
albert
Piszesz: „Nie widzę natomiast możliwości przeliczenia czynników środowiskowych na coś mierzalnego i dającego się przekalkulować i uwzględnić w rankingach.”
Może nie widzisz ale uwierz mi że są.
Bada się zamożność, wykształcenie, warunki mieszkalne itd. Są od tego specjaliści i da się to zobiektywizować.
Odpowiadam uprzejmie na postawione pytanie. Szóstoklasiści potrafią:
– odtworzyć to co w nich wtłoczono
– dostosować się do wymagań szkoły (czy to nazywa się mimikra ?)
– działać na polecenia
– robić swoje po cichu lub za plecami
– podporządkować się
– korzystać z okazji
Poproszę o rewanż – czego nie potrafią szóstoklasiści ?
@ lidqa,
czyli rozumiesz jednak, że publiczne (!) wycieczki personalne nauczyciela wobec uczniów, na podstawie domniemań o ich zbyt niskim, jak na możliwości nauczyciela, ilorazie inteligencji to prostackie chamstwo dyskwalifikujące do wykonywania zawodu nauczyciela.
Cieszy mnie, że w jakimś sensie wykazujesz wrażliwość na procesy edukacyjne. Szacunek. I pełna zgoda.
Zobaczymy, jak bardzo warto.
Pozdrowienia dla Małżonka 🙂
lidqa
Pisze, że po setce.
W necie trzeba mieć grubą skórę, a ludziom się czasem ręka opsnie na klawiaturze.
Zrozum człowieka.
W końcu to on się zdecydowanie więcej nasłuchał.
Musi człek odreagować.
@Eltoro, nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe.
@ parker,
z najwyższym szacunkiem i sympatią – mylisz się.
Wszystko, co i jak robimy lub też – nie, wynika z motywacji. W taki czy inny sposób.
Ogromna większość przypadków niekompetencji wynika nie z braku umiejętności, ale braku interesu w jej wykorzystaniu (czyli motywacji właśnie).
Dobry system nie ‚dostarcza’ motywacji, bo to niemożliwe – on ją wyzwala, natomiast zły system może odebrać każdą motywację.
To, o czym ja piszę nie jest selekcją, ale konsekwencją czynów, warunkującą wszelkie motywacje. Selekcja to arbitralny wybór, gdzie wybierany jest przedmiotem a nie podmiotem-wyborcą. Ja piszę właśnie o wyrównywaniu szans, czyli o wychowaniu – wyborców, a nie wybieranych.
Tylko, że te szanse trzeba sobie ‚wyrównać’ samemu, na podstawie jasnych i uczciwych kryteriów i na tym polega dobry system.
Jakość uczenia się, jeśli miałaby być nieistotna, sprowadzałaby sens edukacji do absurdu.
Mieliśmy już ten eksperyment w formie „punktów za pochodzenie”. Rzekomo wyrównywały szanse, a w istocie nagradzały za atrybuty przydane a nie wypracowane.
To dogłębnie demoralizująca praktyka, co niestety pokutuje w postawach i ich skutkach do dziś (nie tylko w PL).
Oczywiście, że szkoła ma uczyć tak, aby się chciało, ale samo chcenie i umienie uczenia się ze strony ucznia jest warunkiem niezbędnym.
I ta praktyczna chęć i umiejętność uczenia się to nie żadna „zdolność” czy wpływ środowiska, ale kombinacja motywacji i metodyki pracy własnej, rzecz wybitnie nabyta i ‚do nabycia’.
Bez tej pracy (własnej, nad sobą) nie może być żadnych kołaczy. To podejście powinno spójnie łączyć systemowe i domowe postawy i metody zarządzania umiejętnością uczenia się przez ucznia (i wsparcie w tym dla rodziny).
Egalitarność to powszechna dostępność możliwości a nie rozdawanie po równo darmowych dyplomów.
Elitarność to wybitna jakość wyniku, niedostępna wszystkim, a nie kupowanie przez nielicznych za tę czy inną walutę wyników niezapracowanych.
To, o czym piszę to zasady zarządzania systemowego, sprawdzające się nieuchronnie, o czym niestety nie stosujący ich przekonują się na własnej skórze.
A lekcje naprawcze są istotnie kosztowne i najczęściej cholernie elitarne. Bo niewielu dotrwa do chwili, w której zdają sobie sprawę, że na naprawę nie mają już ani czasu ani kapitału.
I stąd słynne w świecie nasze narodowe przysłowie, że mądry Polak po…(jak się)trafi. 🙂
Pozdrawiam.
@ parker, a propos IQ
nie rozumiesz także i moich motywacji, jak widać, więc wyłożę kawę na ławę.
Nauczyciel usprawiedliwiający publicznie i pogardliwie swe wyniki niskim IQ swoich uczniów (ciekawe, skąd wiadomym) to osobnik głęboko zdeprawowany, gardzący powierzonymi mu istotami, hańbiący etykę zawodu i zwykłą, ludzką przyzwoitość.
Niech tacy zaczną swe wypowiedzi publiczne od wylegitymowania się swoim IQ, skoro mają czelność rozliczać z tego bezbronnych podopiecznych.
Ja sobie nie życzę, aby takie postawy i wypowiedzi publiczne pozostawały bez komentarza a ludzie o takich zachowaniach dręczyli jakichkolwiek Jasiów, również tych „spod setki”, za publiczne pieniądze – nie nadają się nawet do sadzenia jasia-fasoli.
Nie w moim imieniu.
I tyle w tym żenującym temacie.
Czy ktoś jest w stanie mi to wyjaśnić. W szkole była epidemia grypy. Przez 3 dni nie odbywały się zajęcia dydaktyczne. 1 dzień to było wolne zgodnie z Rozporzadzeniem MEN, a 2 dni musimy odpracowywać. Tylko , że przez 2 dni nauczyciele byli w pracy i mieliśmy rady, ponadto dokonywalismy spisu z natury itp. Siedzieliśmy w szkole od 8 do 14. Czy to jest zgodne z prawem, że byliśmy do dyspozycji dyrektora, a teraz musimy pracować z dziećmi.i młodzieżą. Niektórzy nauczyciele po znajomości nie pokazali sie przez 3 dni w szkole. Jak to rozwiazać. Czy to jest zgodne z prawem ?
Sprawdzian szóstoklasistów nie ma żadnego praktycznego sensu, a jednocześnie istnieją środowiska, które wywierają mniej lub bardziej jawną presję na wyniki. Dlatego też pojawia się pokusa traktowania trzynastolatków jako narzędzia do osiągania wyników czysto sportowych.
Eltoro,
O jakiej motywacji mówisz w przypadku dzieci?
Mają sobie zdawać sprawę, że od nauki ich przyszłość, dobra szkoła zależy?
Rodzice sobie z tego zdają sprawę a i to nie wszyscy.
Ekstrapolujesz zachowania dorosłych na młodzież i tu popełniasz błąd.
Dziecko ze swej natury, jest motywowane do zdobywania wiedzy.
Trzeba mu do tego stworzyć odpowiednie warunki i odpowiednio stymulować jego rozwój i zachęcać do wysiłku który powinien być przyjemnością.
Zobacz jak chętnie się chłopcy WF-u uczą.
Dobry nauczyciel, potrafi tak samo do matematyki biologi, czy historii zmotywować.
Piszesz: „Egalitarność to powszechna dostępność możliwości a nie rozdawanie po równo darmowych dyplomów.”
Nie sprowadzaj sprawy do absurdu, nie mówię o rozdawaniu za darmo dyplomów.
Mówisz o powszechnej dostępności ale już po podstawówce chcesz jednym dać możliwości lepsze a innym gorsze.
Lepsze tym którzy mieli szczęście się w inteligenckich rodzinach chować a gorsze tym których rodzice nie mogą pracy domowej sprawdzić choćby chcieli.
A do tego często nie chcą.
Lepsze tym którzy mieli szczęście na dobrego nauczyciela trafić a gorsze tym którzy takiego szczęścia nie mieli.
Lepsze tym którzy mieli szczęście zdolnymi się urodzić a gorsze tym którzy aby coś osiągnąć, muszą olbrzymi wysiłek w naukę włożyć, niech muszą włożyć jeszcze większy w gorszym gimnazjum.
Zarzucasz naszemu społeczeństwu plemienność, ale recepty podajesz przeciw skuteczne.
To jakby sprzeciwiać się suszy i domagać więcej słońca jednocześnie.
Co do IQgate.
Może i to niezręczność była, ale rozmawiamy na blogu, anonimowo, nie podajemy nazwiska Jasia.
Nauczyciel który widzi deficyty u dzieci, czy to intelektualne czy spowodowane środowiskiem, jeśli wyciąga z tego wniosek, że musi takim dzieciom poświecić więcej wysiłku, z troska a nie pogarda się do nich odnosi, troskę zauważyłem, a pogardy nie, to zasługuje na uznanie a nie potępienie.
Proponuje nie ciągnąć tego tematu.
a propos tego wpisu:
http://www.wikary.pl/?2035
„Zobacz jak chętnie się chłopcy WF-u uczą.”
O pardon, u mnie w domu to córka się chętnie wf-u uczy (zresztą nie tylko wf-u), wiec nie lećmy stereotypami. Zresztą oni niekoniecznie lubią się wf-u UCZYĆ. Uczniowie lubią ruch, bo to naturalna potrzeba dziecka. Uczyć się i zaliczać już niekoniecznie, tak samo jak inne przedmioty.
„Mówisz o powszechnej dostępności ale już po podstawówce chcesz jednym dać możliwości lepsze a innym gorsze.
Lepsze tym którzy mieli szczęście się w inteligenckich rodzinach chować a gorsze tym których rodzice nie mogą pracy domowej sprawdzić choćby chcieli.”
Byłoby tak jak mówisz, gdyby z ową selekcją wiązało się jakieś istotne zwiększenie możliwości. Tak naprawdę jedyne, co zyskuje uczeń trafiając do wysekcjonowanego gimnazjum, jest towarzystwo mu podobnych uczniów. Bo już nauczyciele wcale nie są lepsi (chyba że tak uważasz?), szkoła (publiczna) tez rzadko bywa znacząco lepiej wyposażona, nawet jeśli jest z tych „lepszych”. Uczeń może wiec nieco szybciej „przerabiać” materiał, bo nie musi czekać, aż temat pojma ci mniej zdolni i tyle zyskuje. O jakich możliwościach czy braku możliwości mówisz? Możliwości ucznia zdolnego sa inne niż mozliwości ucznia mniej zdolnego i stworzenie im takich samych możliwości nie oznacza zrealizowanie z nimi dokładnie tego samego materiału. Tymczasem szkoła, w której jest 30-35 gimnazjalistów , spośród których część jest półanalfabetami, a kilku ma zadatki na olimpijczyków, nie stwarza możliwości optymalnego rozwoju wszystkim – dostosowuje poziom do najsłabszego, góra średniego. O ile jestem przeciwniczką dzielenia dzieci w wieku szkoły podstawowej, to uważam, że w gimnazjum uczeń ma prawo wyboru szkoły, która stworzy mu warunki adekwatne do jego możliwości. Zreszta gimnazjum zahacza już o nasze dawne liceum – a chyba nikt nie miał wątpliwosci, czy liceum powinno być egalitarne czy dostępne dla wszystkich chetnych.
@ parker,
tak na luzie, bo dyskusja pogłębia się w stronę jądra Ziemi, tylko wybrane wątki poruszę:
„Mówisz o powszechnej dostępności ale już po podstawówce chcesz jednym dać możliwości lepsze a innym gorsze.”
Guzik prawda. To co piszę nie jest „dawaniem” możliwości, ale wiązaniem jakości pracy nad daną możliwością ze skutkiem tej pracy.
Wynik skorzystania z możliwości należy sobie wypracować, a nie „dostać” – i to piszę.
Równość szans to nie równość wyniku – kto szansę chce i umie wykorzystać, nie może u z y s k i w a ć tego samego, co d o s t a ć chce ten, kto tę szansę olewa.
Nie widzę najmniejszej sprzeczności w równości szans na dobry wynik w egzaminie a skutkiem, odzwierciedlającym rezultat wykorzystania szansy.
Co do WF to jest to świetny przykład na różnicę pomiędzy radością zabawy a wynikiem pracy i na to – co ja właśnie piszę.
Radość nie wyklucza oczywiście wyniku, ale radosne kopanie piłki czy tp. niestety nie ma nic wspólnego z uczeniem się.
Widać to właśnie po naszych wynikach w sporcie.
Ty też mylisz wartość metodyki z jej aplikacją w procesie uczenia.
Co do wpływu zamożności, środowiska czy „trafienia” na nauczyciela, to wybacz, ale nie są to poglądy udokumentowane empirycznie ani teoretycznie, lecz mieszczą się w kategorii mitów.
I to w dodatku mitów uwarunkowanych kulturowo, co łatwo widać w podejściu społeczeństw niezkatolicyzowanych oraz tych innych.
Na bazie „przeciwskutecznych” wiedzy i rozwiązań, o których piszę, funkcjonują społeczeństwa wysoko rozwinięte cywilizacyjnie – pozostałe żądają za friko tego, co tamci wypracowali przez pokolenia.
To między innymi różni Ślązaków od Mazowszan 🙂
Co do IQ, wyraziłem i podtrzymuję swoją opinię o wyrażanej tu postawie pewnej pani i uważam to za obywatelski obowiązek.
Nie widzę powodu chowania takich brudów pod stół, skoro ktoś je sam podaje na obiad.
Masz oczywiście prawo do innego zdania, które zawsze chętnie poznam, zachęcając do rozmów obywatelskich, a nie oportunizmu narodowego.
Pozdrawiam.
Oj, żałuje tego wf-u jako argumentu 🙂
Kto mi teraz uwierzy, że ironiczne go użyłem?
Tak czy siak, cofam WF, cofam ten sęk i wszystkie sęki świata.
Eltoro
Takie wybieranie wątków to nie jest rzeczowa dyskusja, wolałbym żebyś się do sensu całości wypowiedzi odnosił.
Piszesz: Wynik skorzystania z możliwości należy sobie wypracować, a nie ?dostać?
Ale ja jestem przeciwny zarówno „dawaniu” jak i wypracowaniu.
Jestem przeciwny dzieleniu szkół na lepsze i gorsze, cokolwiek się pod tymi niejasnymi określeniami kryje.
Dlaczego, pisałem.
Nagrodą dla ucznia za wyniki są stopnie a nie dobra szkoła, bo wszystkie powinny być dobre.
A już nagradzanie nauczycieli za wyniki dobrymi uczniami, jak można było wywnioskować z Twojego komentarza z 18:12 wydaje mi się kuriozalne.
Piszesz:Równość szans to nie równość wyniku ? kto szansę chce i umie wykorzystać, nie może u z y s k i w a ć tego samego, co d o s t a ć chce ten, kto tę szansę olewa.
A kto mówi o równym wyniku?
Po to są stopnie jak napisałem.
Ale rzeczywiście, jeśli się uważa, że selekcja jest dobra, to można i dobrą szkołą nagradzać.
Piszesz:”Co do wpływu zamożności, środowiska czy ?trafienia? na nauczyciela, to wybacz, ale nie są to poglądy udokumentowane empirycznie ani teoretycznie,”
Czyżby?
To przypadek, że na studia bezpłatne na uniwersytetach dostają się w znakomitej większości dzieci z zamożnych i bądź, lub inteligenckich domów, które wcześniej skończyły prywatne lub publiczne, ale elitarne szkoły?
A do tych szkół wcześniej była selekcja w której te dzieci, miały opisane wcześniej przewagi nad rówieśnikami? Takie same ma szanse na edukacyjny sukces dziecko z popegeerowskiej wsi, jak dziecko gospodarza naszego blogu?
Nie zależy sukces edukacyjny ucznia od tego, czy dobrych czy złych miał nauczycieli?
To po co się upominasz o lepszych na tym blogu jak to bez znaczenia?
Co do mitów katolicko- narodowych to właśnie Tobie można byłoby zarzucić im hołdowanie.
Tradycyjny model wychowania, kara, nagroda, konsekwencje swoich uczynków.
Bóg, Honor, Ojczyzna, chciałoby się zawołać 🙂
Każdym słowem które w tej dyskusji napisałem z tymi mitami walczę.
goska
Piszesz:”Tak naprawdę jedyne, co zyskuje uczeń trafiając do wysekcjonowanego gimnazjum, jest towarzystwo mu podobnych uczniów.”
No właśnie,a ci co nie zyskują, tracą.
A którzy zyskują, dzięki czemu zyskują, to już pisałem.
Tak się składa, że dzieci nauczycieli niewątpliwie zyskują.
Bo wykształceni rodzice, świadomość potrzeby edukacji i możliwości większe.
Stad taka popularność tego systemu, który wyrównywaniu szans nie służy wśród nauczycieli.
Jak im się udało awans społeczny osiągnąć, to chcą teraz swoim pociechom jak najlepsze warunki stworzyć kosztem innych.
To się nazywa egoizm.
@parker, (2011-04-06 o godz. 14:35)
Kusisz mnie do wypowiedzi w randze eseju, a to nie czas i miejsce.
Spróbuję syntetycznie skonkludować to, o co mi chodzi.
Zasada ?jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz? sformułowana przez gospodarza gospody oświatowej, nie odmawia nikomu noclegu, zapewniając równy dostęp. Nie stoi jednak w sprzeczności z tym, że jedni zapracują i użyją satyny, inni walną od razu się na siennik.
Jeśli gospodarz ma kontrakt publiczny, część miejsc rezerwuje dla niezapracowanych bez pościeli, łóżka do ścielenia, te miększe, oferuje tym, którzy na opłatę za pościel chcą w jego obejściu zapracować.
Jeśli zapracuje każdy skierowany ? gospodarz zarobi więcej i każdemu zgodnie z zasadami zakontraktowanymi umożliwi wyspanie się w pościeli.
Jeśli u wrót staną sami lenie ? też ich przyjmie; choć zarobi mniej ? mimo to przetrwa dzięki kontraktowi, choć przy marnej obsłudze, serwisie i bez rozwoju.
Czy Ty proponujesz, aby wszyscy mogli wejść do systemu bez pracy i wybierać dowolne lokalizacje i miękkość łóżek na koszt gospodarza?
Bo jest przymusowym?podatnikiem? Tylko skąd w następnym pokoleniu znajdziesz chętnych do prowadzenia gospody na tych warunkach? (co już mamy ?in domo sua?).
A goście – czy to z ?winy losu? są biedni, upośledzeni i nie mogą pracować? A może jest odwrotnie ? są biedni i upośledzeni, bo nie myślą o pracy nad noclegiem, tylko o dostaniu laptopa (chyba to marzenie jedynie w pierdlu, przy obecnych cenach) ? A rodzice mówią im: ?się należy, lej na egzaminy??
Parker, naprawdę jeśli podzielasz cywilizowane zasady prowadzenia ?gospody oświatowej? to nie musimy dalej gadać. Jeśli to, co napisałem uważasz za ?konserwatywno-katolickie? (brr), to chyba tutaj nie mamy po co ? dzieli nas morze pojęciowo-światopoglądowe.
Do przegadania tylko na seminarium, najlepiej w dobrze zasilonej płynami gospodzie 🙂
Pozdrawiam.
No i tak już sobie szczęśliwie tylko ET z parkerem rozmawiają(a może to monolog na dwa głosy). I tak powinno być! Przyjemnej „debaty” najemnicy;-)
Eltoro,
Jak to mówisz, z całym szacunkiem 🙂
Gdybyś się mniej skupił na tym, żeby mi wytłumaczyć, bo ja Ciebie bardzo dobrze rozumiem. Inaczej bym się nie mógł z Tobą nie zgadzać, prawda?
A gdybyś się skupił na tym, żeby obalić moje argumenty, tobyśmy się mogli przynajmniej rozejść w poczuciu niezgody ale zrozumienia. I do gospody moglibyśmy pójść się raczyć a nie spierać.
Esej nie jest do niczego potrzebny.
Też spróbuje uporządkować i podsumować nasza dyskusję.
Uważam, że selekcja uczniów na dobrych i złych nie jest dobra ze społecznego punktu widzenia.
Nie będę powtarzał argumentów, są na tej samej stronie wyżej.
Ty uważasz, że dobra.
Ale moich argumentów nie odpierasz tylko forsujesz swój jeden.
Twierdząc że dobra, używasz jednego argumentu, że selekcja motywuje.
Ja uważam, że nie motywuje uczniów, tylko jeśli kogoś motywuje, to rodziców a i to nie wszystkich.
Bo dzieci dlatego są dziećmi a nie dorosłymi, że nie myślą o długofalowych skutkach swoich działań. Dlatego wprowadzono oceny jakiś czas temu, sprawdziany i wywiadówki.
Teraz współczesna pedagogika nie rezygnując z tych bodźców, wprowadza jeszcze dodatkowe. Stara się stymulować u dzieci naturalna potrzebę poznawania i przez to uczenia się. Jak to mówią, zainteresować ucznia przedmiotem. Dobry nauczyciel jest do tego potrzebny a nie perspektywa szczęśliwego życia.
Tak więc obalając te jedną tezę na której opierasz swoje rozumowanie, obala się już wszystkie kolejne, które są jej konsekwencją.
Nie trzeba nawet udowadniać, że selekcja jest niesprawiedliwa, skoro jest niepotrzebna.Niesprawiedliwa, bo dzieli dzieci na te z bogatych domów, których starzy mogą za korki zapłacić i te z domów które na to nie stać. Powiekszajac jeszcze nierówność szans zamiast ja niwelować. Dzieli dzieci na te z inteligenckich domów, gdzie rodzice mają częściej niż w tych prostych, uświadomiona potrzebę edukacji.Czyli utrudnia awans społeczny zamiast go wspierać.
Dzieli znów wg zdolności zmniejszając tym mniej zdolnym możliwości edukacyjne skoro mają trafić do tych gorszych szkół.
Zmierz się @Eltoro z argumentami, nie tylko w tym komentarzu zawartymi ale i z wcześniejszymi zamiast mi tłumaczyć.
A potem do gospody zapraszam 🙂
S-21
Pogadał bym i z Tobą, ale o czym?
O spiskach wokół nas?
Z Macierewiczem sobie pogadaj.
Czesto gesto dyskusje na tym blogu skrecaja w kierunku dyskutowania w bardzo powazny sposob bardzo powaznych reform w polskim systemie edukacyjnym. Wielu z dyskutantow wydaje sie miec bardzo dobrze przemyslane poglady i potrafi te poglady opisywac w bardzo jasny i przekonujacy sposob.
Zycie zawodowe nauczylo mnie, ze zawsze, jezeli tylko mozna, pouczajace jest sprawdzic, jak podobne problemy rozwiazali inni, czyli tzw. „benchmarking”. Niestety, liczba ludzi, ktorzy widza pozytki plynace z benchmarking bywa mniejsza anizeli liczba osob, ktore cierpia na chorobe nazywana NIH. NIH, czyli not invented here -„tutaj nie wynalezione”, dany pomysl nie jest nasz, nie powstal w naszej organizacji, a wiec z zalozenia musi byc gorszy.
Polscy nauczyciele-emigranci pracuja praktycznie wszedzie na swiecie. Ciekawi mnie, ilu z nauczycieli dyskutantow-reformatorow piszacych na tym blogu ma znajomych wsrod takich emigrantow?
Ilu nauczycieli moze zadzwonic, wyslac emaila, spotkac sie na wakacjach ze swoimi znajomymi uczacymi teraz w USA, Niemczech, Finlandii, w Czechach, Australii, Singapurze, itp.? Porownac wrazenia?
Ilu potrafi porozumiec sie w obcym jezyku?
Odwiedzilem strone internetowa mojego dawnego liceum w Polsce.
Chcialem podarowac szkole oscyloskopy, multimetry, czesci elektroniczne. Do pracowni lub laboratorium. Podarowac czyli dac za darmo. Strona internetowa szkoly podaje tylko jeden adres poczty elektronicznej. Ani dyrektor szkoly ani zaden z nauczycieli nie maja indywidualnych kont poczty elektronicznej. Chcialem zapytac sie nauczyciela fizyki, czy mu sie moje stare mierniki do czegokolwiek przydadza? Szkolna poczte obsluguje pani sekretarka. Po pieciu dniach bez odpowiedzi zadzwonilem do sekretariatu i poprosilem o sprawdzenie poczty. Zostalem „nakrzyczany” i poinformowany, ze ta pani ma „kilkadziest maili dziennie do odpowiedzi”. Nie mowilem jej, ze ja miewalem tyle samo, ale oprocz tego musialem jeszcze wykonac moja normalna prace, ktora nie byla sekretarzowaniem. Pani ta poinformowala mnie, ze w „naszym liceum nie ma zadnej pracowni ani laboratorium”. A jezeli chce „wyposazyc pracownie” to musze „zlozyc szkole oferte” i „uczestniczyc w przetargu”. I ona nie moze pomoc mi skontaktowac sie z nauczycielm fizyki, bo „takie darowizny to sprawy finansowe i trzeba je zalatwiac oficjalnie”.
W ciagu pieciu minut google pozwala nam znalezc adresy stron internetowych najlepszych szkol srednich w okolicach Chicago. W wiekszosci przypadkow nauczyciele maja nie tylko indywidualne adresy poczty elektronicznej ale i swoje wlasne strony internetowe. czasami bardzo piekne, bardzo rozbudowane. No coz, pewnie ich dobre pensje umozliwiaja im skoncentrowanie sie na jednym etacie.
Takie same (tzn. uwazane za najlepsze) licea w Polsce i w takiej np. Moskwie podaja tylko jeden kontakt ze szkola – wlasnie „scentralizowany” w sekretariacie. Brak pieniedzy? Mentalnosc?
zza kaluzy
So what?
NAUKOWCY ZAJMIJCIE SIE KONKRETAMI<A NIE PLE<PLE PLE
CZY nas dyrektor robi w jajo ?, kto mi odpowie, Czy mam hokchtaplera na stanowisku, czy prawdziwego dyrektora !!!!!!!
Czy ktoś jest w stanie mi to wyjaśnić. W szkole była epidemia grypy. Przez 3 dni nie odbywały się zajęcia dydaktyczne. 1 dzień to było wolne zgodnie z Rozporzadzeniem MEN, a 2 dni musimy odpracowywać. Tylko , że przez 2 dni nauczyciele byli w pracy i mieliśmy rady, ponadto dokonywalismy spisu z natury itp. Siedzieliśmy w szkole od 8 do 14. Czy to jest zgodne z prawem, że byliśmy do dyspozycji dyrektora, a teraz musimy pracować z dziećmi.i młodzieżą. Niektórzy nauczyciele po znajomości nie pokazali sie przez 3 dni w szkole. Jak to rozwiazać. Czy to jest zgodne z prawem ?
@ parker,
jeśli tylko podejście do „selekcji” nas dzieli, to nie ma problemu.
Ty po prostu nazywasz selekcją – różnice. A różnic między ludźmi się nie zniesie, bo wolność nie polega na likwidowaniu różnic (to jest totalitaryzm, haha).
Nie jest selekcją, czyli arbitralnym, zewnętrznym wyborem, to, że jedni starają się i osiągają więcej, niż inni.
To jest osiąganie wyniku, niezależnie od właśnie – różnic, jakie mamy na starcie.
Właśnie po to, aby to nie wyłącznie naturalne różnice decydowały o naszej pozycji, a miały na to wpływ wyniki naszej pracy, ludzie wymyślili wolne, liberalne zasady współuczestnictwa społecznego.
Ja nie pisze o selekcji, ale o równych i sprawiedliwych kryteriach, wedle których ludzie dostają to, co zapracują. Również w edukacji.
Jak mi się zdaje, Ty wierzysz, że różnice są złe, dlatego nazywasz je selekcją.
Tymczasem mnie chodzi o to, aby to nie różnice, ale kryteria oparte o wynik, na który mamy osobisty wpływ niezależnie od różnic, decydowały o zajmowanych pozycjach, które – czy Ci się to podoba, czy nie – będą r ó ż n e, dopóki mamy demokrację i cywilizację.
Każdy system organizujący efektywną współpracę społeczną opiera się na takich zasadach, a jeśli nie – no to mamy to, co mamy. Tak się składa, że nie ma to nic wspólnego z metodyką pedagogiki czy andragogiki, ale z psychologią zachowań społecznych i ekonomicznych.
Mówimy bowiem o konstrukcji systemu a nie metodach nauczania, które, jak każda praktyka operacyjna działa tylko tak dobrze, jak strategiczny model systemu jej pozwala.
A brak różnic (czyli Twojej „selekcji”) – to już było, prawda?
Jeśli ktoś wierzy, że to wraca, to sam wraca tam, gdzie Łukaszenka mówi dobranoc.
Pozdrawiam.
Parker, jestes ogromnym idealista, czego Ci serdecznie zazdroszcze;-).
Popelniasz jednakowoz zasadniczy blad, twierdzac, ze oceny sa jakimkolwiek miernikiem wiedzy. Niestety nie sa, z wielu wzgledow. Sa szkoly, badz nauczyciele, ktorzy szafuja szostkami. Podczas rekrutacji do jednego z dwoch najlepszych liceow w Krakowie widzialam drobniutkiego chlopca z widoczna skolioza, ktory mial na swiadectwie same szostki od gory do dolu wlacznie z WF, a w drugiej rece wyniki egzaminu gimnazjalnego, ktore jednakowoz nie byly tozsame z ocenami na swiadectwie. Oczywiscie to nie mialo znaczenia, bo jako uczestnik olimpiady matematycznej i tak mial zagwarantowane miejsce w tym liceum;-). Ktore zreszta wysokie miejsce w rankingach zawdziecza glownie takiemu systemowi rekrutacji, a nie jakiemus specjalnemu zaangazowaniu szkoly jako takiej.
Dla porownania, moj syn mial i owszem piatki i jedna szostke z angielskiego, ale wynikala ona z tego, ze w tym czasie konczyl Advaced w British Council. I w jego gimnazjum jeszcze jedna szostke mial chlopak, ktory byl fenomenalny z informatyki i w tej dziedzinie tez doksztalcal sie od lat poza szkola. Jak wiec widzisz oceny nie sa obiektywnym miernikiem ani szkoly, ani ucznia. I zapewne pamietasz jeszcze z autopsji, ze za stopniem w szkole, kryje sie wiele czynnikow niekoniecznie powiazanych z faktycznym stanem wiedzy. Najczesciej z poziomem wymagan danego nauczyciela, sympatia lub antypatia do ucznia( co jest ludzkie i moim zdaniem chyba najtrudniejsze w zawodzie nauczyciela – wylaczyc empatie i starac sie przykladac jedna miare do wszystkich).
Dlatego rzeczywiscie ogolnokrajowe testy sa jedynym obiektywnym miernikiem umiejetnosci, pod warunkiem, ze sa sensownie skonstruowane i przeprowadzone w sposob uczciwy.
Najpierw o „czynniku środowiskowym” i IQ.
Nie przeceniałbym tego czynnika. Utożsamianie IQ z „jedną izbą i sześciorgiem rodzeństwa” to nie tylko nietakt ale więcej niż uproszczenie. Znam osobiście wiele osób (wśród dorosłych i młodzieży), które pochodzą z bardzo trudnych zarówno ekonomicznie jak i środowiskowo rodzin, jednak odznaczają się wysoką inteligencją, zaś sytuacja rodzinna przełożyła się w ich przypadku na przedwczesną dojrzałość społeczną i w rezultacie na wysoką motywację do pracy (już w szkole). Zdobywają one wysokie kwalifikacje i przerastają często tych, którzy „mają wszystko”. Czasem widząc takie dzieci, nie wiem, czy bardziej im współczuć, czy podziwiać. Z drugiej strony znam przypadki młodzieży ? jedynaków bardzo dobrze sytuowanych, którzy „ani nie mogą, ani im się nie chce”. I nie sądzę aby to były przypadki jednostkowe. Choć reguła jest bardziej złożona.
W profesjonalnym badaniu inteligencji rozróżniamy ponadto czynnik potencjalny i nabyty (w popularnym Wechslerze ? odpowiada tzw. skali werbalnej i niewerbalnej). O czym więc tutaj mówimy: o możliwościach, czy o aktualnym poziomie? W żadnym przypadku nie będzie to prosta zależność, chociaż istnieć będzie, zwłaszcza na poziomie profilu.
Pytanie: test ma oceniać ucznia, czy szkołę?
Jeżeli ucznia, to w jakim celu? Aby przypisać go do poziomu konkretnej szkoły? A od czego ten poziom zależy: od ucznia, czy od nauczyciela. W obecnej sytuacji wszystko, co ma miejsce w szkole zależy od uczniów, rodziców i min. Hall. Od nauczyciela nie zależy nic. On tu tylko pracuje. Następnie: gimnazjum jest szkołą obowiązkową. Wszyscy absolwenci szkół podstawowych pójdą do gimnazjów. Jedyne, co można tutaj „namieszać”, to segregacja wg jakiegoś klucza. Kluczem może być (była) rejonizacja, świadectwo, wynik egzaminu, kolor oczu itp.
Powiedzmy więc, że będziemy segregować wg „poziomu”. Zgadzam się, że selekcja będzie motywacją głównie dla rodziców, ale przede wszystkim będzie popierana przez nauczycieli, bo to oznacza dla nich łatwiejszą pracę.
Kolejne pytanie: Jaki przekrój klasy jest korzystniejszy dla „wyrównania możliwości edukacyjnych”. Jeżeli powierzymy to zadanie nauczycielowi, to selekcja wg poziomu mogłaby pozwolić na skuteczniejsze działanie, dostosowanie metod, (pod warunkiem, że mówimy o nauczycielu ?zreformowanym?). Jeżeli nauka ma się odbywać „samoistnie”, a nauczyciel ma pełnić funkcją głównie „stróża” działającego bez żadnych informacji zwrotnych, to rzeczywiście różnice mogą się wyrównywać ale na zasadzie „równaj w dół”.
Jeżeli ma oceniać szkołę, to ma to pewien sens, pod warunkiem, że odbywałoby się w innym miejscu i czasie, mianowicie po ukończeniu szkoły już na terenie gimnazjum. Nie wierzę w obiektywność testu, który ktoś sam sobie wykonuje u siebie. Zwłaszcza, gdy rodziłoby to jakieś konsekwencje.
Pytanie: co to jest „dobre gimnazjum” zadałem zupełnie poważnie.
Mój najstarszy syn uczył się w gimnazjum „ze średniej półki”. Jednak był w klasie profilowanej, która powstała staraniem rodziców i dyrekcji szkoły i z tej racji przydzielono jej przynajmniej z kluczowych przedmiotów najlepszych nauczycieli. A pozostałe sześć oddziałów w tej samej szkole, to zupełnie inna liga.
Z kolei niektórzy koledzy syna wybrali najlepsze gimnazjum w promieniu 30km ale mieli pecha i trafili na nauczycielkę kluczowego przedmiotu, która chyba jeszcze nikogo w swojej karierze niczego nie nauczyła, ale za to jest dyplomowana, była nawet metodykiem i z pewnością będzie uczyć w tej szkole do emerytury a nawet dłużej.
Dopóki więc nie będzie wartościowania pracy nauczyciela, poziom szkoły będzie z punktu widzenia ucznia jedynie statystyczno-efemeryczny.
@ zza kałuzy
Rzeczywistość szkoły w obecnych warunkach tak właśnie wygląda. Powód jest prozaiczny: do rzadkości należy, aby nauczyciel (lub nawet dyrektor) był zainteresowany rzeczywistym poziomem nauczania (czyli swojej zasadniczej funkcji). Jeżeli jest oceniany, to na podstawie innych czynników formalno-urzędniczo-dyscyplinarnych, w związku z tym czynności z zamierzenia pomocnicze wypierają zasadnicze zarówno czasowo jak i w sensie hierarchii celów.
Nie zgadzam się z sugestią, że jest to wynik niskiej płacy.
Jest to wynik płacy niezależnej od poziomu pracy, więc samej zasady wynagradzania.
Jeżeli podniesiemy zarobki wszystkim – dwa, trzy, pięć razy – mającym talent i nie, nadającym się do zawodu i nie, starającym się i nie, pracowitym i ostentacyjnie pracy unikającym (a tylko taka możliwość istnieje w obecnym systemie), to będzie to działanie patogenne. Spowoduje jedynie przypływ amatorów łatwego zarobku, cynicznie wykorzystujących pracę swoich kolegów, którzy wbrew mechanizmowi, pracują rzetelnie. Istnieją tacy w każdym zawodzie (rzetelni sami z siebie).
Ale w wymiarze społecznym konieczny jest realny mechanizm. A obecny system wynagradzania jest najbardziej demotywujący, jaki można sobie wyobrazić.
Jeżeli nie zaczniemy od podstawy ? systemu wynagradzania, rozmowę o jakości pracy w szkole można będzie sprowadzić jedynie do teorii światów równoległych.
@ Adam
Naukowcy są właśnie, od tego, żeby „ple ple, ple”, co może być dla niektórych niezrozumiałe.
A dyrektor jest prawdziwym dyrektorem, bo uważa, że szkoła jest do nauczania i takoż nauczyciel. Zaś od inwentaryzacji jest intendent, od radzenia – radny a od bycia do dyspozycji Ochotnicza Straż Pożarna we wsi Kozie Różki.
Pamietam pierwszy egzamin gimnazjalny w Polsce – i byl on w moim odczuciu miernikiem inteligencji, a nie wiedzy. Byc moze to sie w miedzyczasie zmienilo.
Co do egalitaryzmu, to tez raczej nalezy do kategorii marzen. Kazdy z nas jest inny( i dobrze), ma inny potencjal rozwojowy, na ktory ma wplyw srodowisko w znacznej mierze. I czlowiek w znacznej mierze przystosowuje sie do poziomu tegoz srodowiska. Jezeli otoczenie nie wymaga specjalnego wysilku, to wiekszosc sie wysilac nie bedzie. Wygodniej jest rownac w dol. Stymulujace jest rownanie w gore – ale sprawdza sie ono w najblizszym otoczeniu i to nie zawsze.
Podam moze przyklad systemu szkolnictwa w Niemczech. To zadziwiajacy twor:
selekcyjno-egalitarny.
Szkola podstawowa trwa 4 lub 6 lat, w zaleznosci od landu.
Potem do wyboru jest Hauptschule dla najslabszych uczniow myslacych raczej o zdobyciu zawodu, Realschule konczaca sie mala matura, gimnazjum i taki dziwny twor powstaly przed laty za rzadow socjalistow- Gesamtschule.
Po podstawowce uczen musial miec rekomendacje szkoly do gimnazjum i zapewne do Realschule( moj syn poczatkowo nie dostal rekomendacji do gimnazjum tylko do Realschule, mimo ze pod wzgledem ocen byl 3. uczniem w klasie, glownie ze wzgledu na rodzicow Polakow;-), ale to wynikalo raczej z tego, ze tam strasza dzieci gimnazjum i zapewne obawiano sie, ze z takim zapleczem w tymze gimnazjum sobie nie poradzi, po mojej interwencji rekomendacje otrzymal). Pozniej obowiazek rekomendacji zniesiono i pozwolono decydowac rodzicom, teraz o ile wiem powrocono do niego.
Istnieje mozliwosc migracji ucznia, jezeli oceny na to pozwalaja, z Haupschule i Gesmatschule do Realschule, a z Realschule do gimnazjum. Tylko w praktyce zdarza sie to jednak zbyt rzadko. Co potwierdza moja teze, ze srodowisko ma wplyw na rozwoj jednostki i raczej w przypadku niewielkich wymagan ten rozwoj hamuje, a nie stymuluje.
W Gesamtschule istnieje migracja pozioma. Tu jest juz na wstepie selekcja- klasy oznaczone sa literami alfabetu. Okreslona litera odpowiada poziomowi ucznia a zatem calej klasy. Ile tych liter jest nie wiem dokladnie, ale o ile pamietam to do D. Brrr – straszna stygmatyzacja, w moim odczuciu obrzydliwe. W zaleznosci od uzyskanych wynikow uczen jest przesuwany z klasy A do B lub odwrotnie.
Istnieja gimnazja panstwowe i prywatne( platne badz subwencjonowane). W panstwowych obowiazuje rejonizacja, tak zreszta jak na kazdym szczeblu. W prywatnych blizej nieokreslone kryteria przyjec – szkola dobiera sobie uczniow w zaleznosci od wlasnych potrzeb.
Rejonizacja glownie w metropoliach rodzi ogromne problemy. Sa szkoly w ktorych dominuja dzieci imigrantow(glownie Turkow) i dzieci niemieckie i innych narodowosci sa przez nich szykanowane( nauczyciele zreszta tez), a i poziom tych szkol jest tragiczny.
Zatem rodzice, aby obejsc problem rejonizacji melduja dzieci u znajomych w innej dzielnicy, badz sami sie przeprowadzaja, jesli ich na to stac. A zatem tak praktykowany egalitaryzm jest szkodliwy dla wszystkich i nie rozwiazuje problemu, tylko raczej go tworzy. I problem ten wynika glownie z zaklocenia rownowagi – gdyby proporcje pod wzgledem narodowosci, czy raczej przynaleznosci kulturowej byly w zdrowych relacjach, to by go nie bylo. A tworzy go wlasnie rejonizacja, zwlaszcza tam, gdzie sa enklawy.
Eltoro,
Tak, różnic nie zniesiemy, ale ja nie chcę znosić różnic, tylko łagodzić ich skutki które dotykają dzieci.
Mówimy o dzieciach, pamiętaj. Selekcja na lepszych i gorszych uczniów a co za tym idzie podział szkół na lepsze i gorsze nie służy łagodzeniu tych skutków tylko je wzmacnia.
Jaką zasługą dziecka jest, że w bogatej rodzinie przyszło na świat?
Dlaczego ma być za to nagradzane lepszą szkołą publiczną?
Prywatną rozumiem.Starzy ciężko harowali, chcą za to stworzyć dziecku lepsze warunki startu.
Wolno im, powiem więcej, uważam że to ich obowiązek jeżeli nie dostrzegają społecznego aspektu wychowania w szkole. Jeśli wszystkich którym się nie udało osiągnąć takiego sukcesu uważają za gorszych, mniej mądrych czy leniwych po prostu. Wtedy zamknięte osiedle i niech sobie żyją w tym luksusowym wiezieniu za własne pieniądze. To że dziecku robią przez to krzywdę?
Jak trafia na ten blog, będę im próbował to wytłumaczyć.
Jaka zasługą dziecka jest to, że się w inteligenckiej rodzinie urodziło?
Dlaczego ma za to być premiowane lepszą szkołą?
Jaką winą dziecka jest to, że się mniej zdolne urodziło, dlaczego nie dość, że więcej wysiłku musi włożyć w naukę, to jeszcze ma trafić do gorszej szkoły.
Jaka winą dziecka jest to, że na marnego nauczyciela trafiło?
Trudno, nie miałeś gnoju szczęścia na początku, poniesiesz konsekwencje?
Powtórzę jeszcze raz. Wszystkie szkoły powinny być tak samo dobre.
A, że to niemożliwe?
Tak, niemożliwe, ale nie powinniśmy poprzez selekcję w naborze do nich, tego sankcjonować i wzmacniać, bo nie leży to w interesie społecznym.
Podział na „lepsze” i „gorsze” szkoły to relikt komunizmu.
Komunizm był egalitarny tylko deklaratywnie.
Tak naprawdę, to szalenie elitarny właśnie.
Nie można było swoim płacić pieniędzmi, to się płaciło przywilejami, mieszkaniami, talonami.
Ale też dostępem do lepszej edukacji.
Wiem coś o tym.
Trochę się powtarzam, ale muszę odpowiedzieć, bo cały czas odnoszę wrażenie, że nie do końca mnie rozumiesz a nie mam nowych argumentów.
A zresztą, repetitio est mater studiorum.
Bo w przeciwieństwie do Ciebie, nie siedzę tu tylko dla przyjemności, jak deklarowałeś 🙂
marlena
W pełni się z Tobą zgadzam. Oceny nie są żadnym miernikiem wiedzy, są bodźcem dla ucznia.
Narzędziem w rękach nauczyciela i jak każdym narzędziem, można się nim umiejętnie lub nieumiejętnie posługiwać.
Uczeń ze skoliozą może mieć szóstkę z WF.
Pójdę dalej.
Uczeń na wózku inwalidzkim może mieć szóstkę z WF.
Początkowo myślałem, że zostałem źle zrozumiany, ale przykład ze skoliozą świadczy,że chyba nie do końca rozumiesz, do czego to narzędzie służy.
„do rzadkości należy, aby nauczyciel (lub nawet dyrektor) był zainteresowany rzeczywistym poziomem nauczania (czyli swojej zasadniczej funkcji). Jeżeli jest oceniany, to na podstawie innych czynników formalno-urzędniczo-dyscyplinarnych, w związku z tym czynności z zamierzenia pomocnicze wypierają zasadnicze zarówno czasowo jak i w sensie hierarchii celów.”
Świetne podsumowanie, z którym w pełni się zgadzam. Przy czym moim zdaniem dotyczy w równym stopniu dyrektorów i nauczycieli. Ale co to znaczy, że trzeba zacząć od zarobków? Niby w jaki sposób miałoby to coś poprawić? Dlaczego nikt nie chce zacząć od rzeczy najważniejszej, czyli opracowania konkretnych mierników pracy nauczyciela i dyrektora. Jakiekolwiek mówienie o dywersyfikacji zarobków bez systemu, który byłby jej podstawą, nie ma najmniejszego sensu i zalicza się do kategorii stwierdzeń „bo zarabiają za dużo/za mało”.
Chętnie poddam się obiektywnej ocenie mojej pracy, jednak muszę wcześniej znać jasno sprecyzowane wymagania, ich hierarchię, oraz związany z nimi system motywacyjny. Tymczasem tego brakuje.
Parker – oczywiscie ze rozumiem, ale jeszcze nie spotkalam dziecka, ktore byloby wybitne ( bo 6-ka o tym swiadczy) absolutnie we wszystkich dziedzinach. Ale byl to olimpijczyk z matematyki, i mysle, ze mial na to wplyw stosunek nauczycieli do niego. Poza tym wynik testu nie potwierdzal ocen, ale jak napisalam wg mnie byl to wowczas raczej test na inteligencje. Ten dzieciak nie mogl byc dobry z WF na 6-ke, po prostu. Chodzi rowniez glownie o to jak subiektywnie przyznawane sa oceny i konkurs swiadectw przy naborze nie oddaje poziomu ucznia. A zatem selekcja w oparciu o swiadectwa jest tez zludna.
I uwazam, ze w dalszym ciegu, ze jedynym miernikiem poziomu wiedzy jest test ogolnokrajowy, mogacy sluzyc do analizy naszego systemu edukacji, jesli komus bedzie na tym zalezalo. Pierwsze proby sa czynione i nawet powstaje cos w rodzaju oceny szkoly na ich podstawie i to nie tylko pod wzgledem poziomu wiedzy uczniow, ale wkladu szkoly w rozwoj ucznia. Ile one sa warte, tego nie wiem, ale dobrze, ze cos sie w tym kierunku robi.
Hi, hi, hi, google zawiodl mnie gdzies na srodek Pacyfiku, do jezuickiej szkoly…
…a oto jaki maja tam system oceniania:
Grading System
At the end of each quarter, students are evaluated for both academic and non-academic performance. Three different grades are given: a number grade indicating academic performance in the course, a number from one (highest) to four (lowest) indicating the teacher?s evaluation of the effort the student put into the course during the quarter, and a profile grade which seeks to evaluate students in light of school goals.
The last day of each quarter is set aside as a grading day for teachers and no classes are scheduled that day. The Principal convenes a small group of teachers for profile evaluation in the last week before the end of each quarter. The different aspects of student evaluation are discussed below.
1) COURSE GRADES: Each teacher submits a class grading sheet showing a number grade for each student=s academic achievement in the course. The number grades are changed to letter grades by the computer program used to print report cards according to the following scale.
96-100 = A+
90 ? 95 = A
85 ? 89 = B+
80 ? 84 = B
75 ? 79 = C+
70 ? 74 = C
65 ? 69 = D
Below 65 = F
The academic year is made up of two semesters, in turn divided into two quarters each. Students receive grades at the end of each quarter. The semester grade is based on the quarter grades (80% of the grade, 40% for each quarter) and the semester exam grade (20% of the semester grade). The semester grade is placed on the student=s permanent record and transcripts sent out to schools.
2) EFFORT GRADES: Effort grades are given as an indication of how each student uses his or her natural talents and abilities in each course. The student?s motivation, industry, participation, etc. are taken into consideration in evaluating a student?s effort in each course. It is essential that at the beginning of each semester teachers clearly articulate their expectations for students in regards to what will count in determining the effort grade for that particular class, e.g., attentiveness in class, asking and answering questions, quality of homework, and so forth. These expectations should be repeated during the semester. The following scale is used to show effort grades.
1 ? Commendable
2 ? Satisfactory
3 ? Needs to improve
4 ? Definitely unsatisfactory
3) PROFILE GRADES
The profile evaluation seeks to describe the student?s life at Xavier in light of school goals.
RESPONSIBILITY: In and out of class attentiveness, overall fulfillment of assignments in class and in work periods, observation of school rules, response to personal growth.
Scale
1 = commendable
2 = satisfactory
3 = needs to improve
4 = definitely unsatisfactory
CONCERN FOR OTHERS: Help others to study and to work; shares his or her talents with others freely and willingly, including those from other islands and states; is respectful of others in and out of class.
Scale
1 = commendable
2 = satisfactory
3 = needs to improve
4 = definitely unsatisfactory
INTEGRITY: Sense of moral values manifested by actions and language, truthfulness, respect for school property and personal property, sacred times and places, religious obligations and respect for school goals.
Scale
1 = commendable
2 = satisfactory
3 = needs to improve
4 = definitely unsatisfactory
INITIATIVE: In and out of class, volunteers services and helpful ideas; does more than what is required without being asked.
Scale
1 = commendable
2 = satisfactory
3 = needs to improve
4 = definitely unsatisfactory
A committee consisting of the principal, the dean of students, the class moderator, and two or three faculty members who teach the class meet to discuss each student and determine a profile grade. Profile grade sheets are distributed in advance and teachers are asked to take time to consider each student in light of the goals above. Completed profile sheets are brought to the meeting and are used as the basis for discussion. The one chairing the meeting records the comments made by each person about individual students. These comments are then typed up to provide a brief narrative (usually just a few lines) describing the student for that particular quarter noting areas of strength and areas of improvement. This brief narrative is shared with the student by his or her advisor and can be used as a starting point for further discussion.
HONOR ROLL
In order to recognize exemplary student achievement during each quarter, an Honor Roll is compiled listing the names of those students who meet the following criteria.
First Honors: 3.5 or better GPA, no F?s or D?s, no 3?s or 4?s in effort or profile, a 1.4 or better effort average.
Second Honors: 3.0 or better GPA, no F?s or D?s, no 3? or 4?s in effort of profile, 1.6 or better effort average
marlena
Odpowiadam krótko, nie żeby kontynuować dyskusję, bo mi się już wkład wypisał 🙂
Piszesz: „A zatem selekcja w oparciu o swiadectwa jest tez zludna.”
Złudna nie złudna, szkodliwa przede wszystkim w oparciu o cokolwiek.
To próbuje wykazać.
@ silversun
Nie napisałem, że należy zacząć od zarobków, ale od podstaw systemu wynagradzania.
System wynagradzania to właśnie ocena pracy i określenie wynagrodzenia w funkcji tej oceny. Jest to dla mnie oczywiste i wydaje mi się, że wynika z całości wypowiedzi. Uważam, że jest to bardzo ważne, ponieważ obecny system wynagradzania nie jest w żadnym stopniu funkcją jakości pracy. Więc jako mechanizm nie motywuje do jakości pracy.
Oczywiście osobnym zagadnieniem są kryteria oceny pracy. Nie rozpoczynałem tego tematu, bo namnożyło się sporo wątków z okazji… testu szóstoklasistów.
W największym skrócie widzę to tak: podstawą oceny pracy zarówno nauczyciela jak i szkoły powinna być jakość nauczania; wszystkie inne czynności powinny służyć temu celowi i być mu podporządkowane. Oceniając więc wyłącznie czynność nauczania w sposób naturalny wymuszamy celowość wszystkich czynności pomocniczych.
Tak, wiem;-), a ja probowalam wykazac, za zarowno selekcja jak i jej brak tworza problemy.
Ze rowne szanse dzieci maja tylko wtedy, jezeli szkolom i nauczycielom sie bedzie chcialo wspierac i te najslabsze i te najzdolniejsze. I jezeli rodzice i szkoly nawiaza dialog. Bo na razie dialogu( z malymi wyjatkami) nie ma, nie wiadomo dlaczego, bo przeciez ulatwialoby to wszystkim zycie i sluzylo dobru dziecka. A wiem, ze sie da. I wiem, ze rodzicow mozna zmobilizowac do aktywnego udzialu w zyciu szkoly i budowaniu poczucia wspolnoty. Dla dobra wszystkich. I to naprawde funkcjonuje.
I pisze tu o polskich rodzicach;-)
marlena
System jest chory. Oczywiście można go podpierać różnymi protezami ale zawsze będzie to tylko proteza. Zaangażowanie rodziców w sprawy szkoły jest u nas ogromne. Zobacz na te akcje w obronie szkół, na przejmowanie szkół zagrożonych likwidacją przez społeczności lokalne.
Nasz bum edukacyjny ostatnich dwudziestu lat, to tylko i wyłącznie wysiłek rodziców którzy jak nigdzie na świecie w takiej skali zdawali sobie sprawę z potrzeby edukacji swoich dzieci.
Nie dzięki polskiej szkole, ale pomimo niej.
Ale te proste rezerwy się już wyczerpały. Potrzebna jest systemowa zmiana, a na jej drodze stoi nie kto inny tylko nauczyciele. Im zależy na zachowaniu status quo. Dopóki władza w Polsce będzie się bardziej bała o głosy 600 tys nauczycieli a nie o miliony głosów rodziców, nic nie zrobimy. Będziemy tracić szanse przyspieszenia cywilizacyjnego. Straconego czasu się później nie nadrobi.
Napisałaś miłe słowo, że jestem idealistą i że mi zazdrościsz.
Nie ma czego 🙂
PS.Polecam artykuł w ostatniej Polityce o fińskiej szkole.
Nazwa testu brzmi: sprawdzian kompetencji ucznia po klasie VI, a co się sprawdza? głównie umiejętności z polskiego i matematyki, no może się trafi jedno pytanko z historii i przyrody. I to mają być kompetencje?!
U mnie w szkole jak test „pójdzie” dobrze, to mogę być spokojna, a jak źle no cóż „pewnie pani nie nauczyła”. Dlaczego nigdy układający zadania do testu nie umieszczą tam zagadnień związanych z muzyką, plastyką, techniką. Ciągle zwala się odpowiedzialność na polonistów i matematyków.
@ fanko
kompetencje to jest to, co chcesz i potrafisz osiągnąć w danej dziedzinie za pomocą posiadanych umiejętności.
Można badać kompetencje w określonych dziedzinach (albo: określonej kategorii), najczęściej tych, istotnych z punktu widzenia celu (tu: kształcenia).
Test kompetencji, w założeniu, nie bada więc umiejętności a już tym bardziej – wiedzy i jej retencji. Ciekawe, czy ten test spełnia warunki bycia kompetentnym sprawdzianem kompetencji 🙂
Nie zależy to od jego zakresu ale od spełnienia w/w warunków.
Pozdrawiam.