Kochaj i nagradzaj
Podczas wystawiania ocen kieruję się zasadą „kochaj i nagradzaj”. Dlatego staram się pamiętać o zasługach uczniów i zapominać o uchybieniach. Mam nadzieję, że ta metoda sprzyja osiąganiu postępów, zachęca do nauki, a nie zniechęca.
Miło wspominam tych nauczycieli, także akademickich, którzy oceniając moje postępy wprawdzie nieco zawyżyli notę, ale zachęcili przy tym do dalszej pracy nad sobą. Wychodziłem z egzaminu np. z czwórką i wielkim pragnieniem, aby do tej czwórki jeszcze się pouczyć, gdyż tak nakazywał honor. Jak wiadomo, student swój honor ma. Dzisiaj jako nauczyciel wierzę, że honor ma także uczeń.
Natomiast z niechęcią wspominam tych nauczycieli, którzy wystawiali ocenę dokładnie taką, na jaką zasłużyłem, dodając do tego prezent w postaci zjadliwych uwag. Miałem wrażenie, że stosują metodę: „nienawidź i wymierzaj surowe kary”. Bez względu na uzyskaną ocenę, czułem się upokorzony. Tak samo upokarzała mnie piątka, jak dwójka. Po czymś takim moim marzeniem było nigdy nie wracać do wiedzy, z której zostałem upokorzony.
Dzisiaj skończyliśmy w mojej szkole wystawianie ocen na semestr. Zastanawiam się, ilu uczniów ma wrażenie, że zostało potraktowanych przez nauczycieli wg zasady „kochaj i nagradzaj”, a ilu wg metody „nienawidź i wymierzaj kary”. Każda ocena, także niska, może cieszyć, jeśli zostanie podana umiejętnie, bez upokarzających uwag. Oczywiście, nie tylko belfer ocenia. Zdarza się, że rodzice potrafią zepsuć cały kunszt pedagogiczny, jakim posłuży się nauczyciel, oceniając ich dziecko. Aby metoda „kochaj i nagradzaj” przyniosła rzeczywisty pożytek, muszą ją stosować zarówno nauczyciele, jak i rodzice. I wtedy wszystko będzie na medal.
Komentarze
Niby to proste i oczywiste, ale dobrze, że Pan przypomniał. No i nie dotyczy tylko szkoły czy uczelni. Wiara w ludzi i pozytywne nastawienie mogą zdziałać cuda.
Pozdrawiam i dziękuję za ten praktyczny i optymistyczny wpis.
Panie Profesorze,
trudno się zgodzić z niektórymi Pana tezami, ponownie – o ile kierujemy się nie nadzieją (jak Pan) ale wiedzą o motywacjach (polecam).
1/ nie nagroda jako alternatywa kary, lecz konsekwencja i związek wyniku z czynem stanowią o motywacji
2/ nie niezasłużona ocena, lecz rzeczowe wsparcie i jej uzasadnienie oraz wskazanie i umożliwienie dróg doskonalenia pobudzają do wysiłku
3/ nie emocje upokarzają, lecz świadomość zastępowania nimi merytorycznego sensu kształcenia (z obu stron katedry)
4/ „nie czyń innemu co tobie niemiłe” jest dewizą kontrproduktywną wobec „czyń to co trzeba, w sposób miły innym”
Absolutnie natomiast słusznie wskazuje Pan na kluczową rolę i znaczenie pozytywnego nastawienia i wspierającej atmosfery w procesie oceniania wyników.
Rzecz tylko w tym, jak to osiągać, wychodząc poza własne doświadczenia, preferencje i nadzieje (chyba, że mówimy o samokształceniu 🙂
Czyli w sumie – tym razem mnie Pan podbudował, za co dziękuję pozdrawiając spod katedry.
Z tym tematem kojarzy mi się kolejna – piąta zasada działania szkoły.
ZASADA PIERWSZA: nie mieć kłopotów.
ZASADA DRUGA: nie podpaść przełożonym.
ZASADA TRZECIA: unikać różnicy zdań, sporów i konfliktów.
ZASADA CZWARTA: nauczycielu, pamiętaj, że jak w teatrze grasz swoją rolę, jesteś obserwowany, a na Twoje miejsce jest wielu chętnych, bezrobotnych.
ZASADA PIĄTA: Nauczyciel wykonuje swoją pracę tak jak chce i potrafi; nie musi konsultować i koordynować swoich działań z innymi nauczycielami (dzięki temu każdy może czuć się nauczycielem z powołania lub doskonałym).
Bardzo słusznie i się zgadzam.Ale
1.Gdybyż urzędasy z MEN itd. zechciały zrozumieć fakt, że s(dobra)zkoła to nie sprawne biuro tylko (dobre!)relacje międzyludzkie.
2.Gdyby te same urzędasy zechciały w podobny sposób jak Pan postuluje, traktować nauczycieli. Bo metody kierowania ludźmi przenoszą się z góry na dół (tak twierdzą znawcy od zarządzania, a praktyka to potwierdza)!
Ja jako mlody nauczyciel i wychowawca zaczynałem od „nie czyń innemu co tobie niemiłe?. Nauczyłem się jednak (i uczę się nadal), że ?czyń to co trzeba, w sposób miły innym? na dłuższą metę ma lepsze efekty i paradoksalnie często może być trudniejsze.
No nie, czy naprawdę właśnie zgodziłem się z El Toro?!
Pozdrowienia przesyłam pod Katedrę
Pozwolę sobie na jeszcze jeden wpis, tym razem nie związany z tematem, a z druczkiem wypłaty, jaki wczoraj ujrzałem. Jestem nauczycielem mianowanym, ze stażem bliskim dekady. 1800 zł na rękę nie jest sumą zapewniającą bytowanie mi i mojej rodzinie. Jakiś czas temu zaprzestałem pracy w szkole językowej, ponieważ wracając do domu po całym dniu stania „pod tablicą” póznym wieczorem nie byłem już w stanie nic zrobić, a to z kolei negatywnie odbijało się na mojej pracy w szkole publiczej. W tej chwili jednak poważenie rozważam pozbycie się skrupułów i powrót do starego rytmu. Czy w tej sytuacji widzicie jakieś rozwiązanie? Nie chodzi nawet o mnie osobości, ale o cały system – jestem pewien, że jest więcej nauczycieli w takiej sytuacji. Zaznaczam, że lubię mój zawód i nie chciałbym za bardzo go zmieniać (oczywiście nie wykluczam takiej możliwości). Lubię też soją rodzinę – jej też nie chcę zmieniać.
El Toro? Ync? Waszej opinii i krytycznego spojrzenia jestem ciekawy szczególnie.
Pozdrawiam
Do ync
>Nauczyciel wykonuje swoją pracę tak jak chce i potrafi; nie musi konsultować i koordynować swoich działań z innymi nauczycielami <
1.Nauczyciele mają różne interesy i je realizują – nikt(prawie) nie jest tak głupi żeby działać przeciw sobie…;-)
2.Nauczyciele są różni pod względem potencjału ,umiejętności, lubianych i dopasowanych do ich osobowości metod itd.Próba uzgadniania (sa takie administracyjne próby – po to właśnie są te wszystkie PSO i WSO np.) ujednolicanie prowadzi tylko do nudnej i tłamszącej zunifikowanej szarości i przeciętności!!!!
Silversunie! Tobie nie trzeba krytycznego spojrzenia lecz życzliwego wsparcia. Mam większy staż , ale od wielu lat pracuję ponad normę, podobnie jak Ty. To, co robisz, musisz robić sprawnie, jednakże powinieneś wiedzieć, kiedy w toku zajęć możesz wyhamować, stosując , np. pracę w grupach. Mniej gadać, oszczedzać głos, pobudzać do dyskusji, niech uczniowie odpowiadaja na pytania mniej lub bardziej problemowe, wertują slowniki, Ty inicjujesz, sprawdzasz, nadajesz tempo lekcji. I koniecznie zwróć uwagę na ich zakonczenie: to młodzież musi je sumować. Ty sterujesz pytaniami, Życzliwość, ale konsekwencja. Musisz zapewnić na lekcji dyscyplinę, bo to Ty masz mieć spokojne nerwy, by wytrwać w robocie do wieczora. Trzeba znależć również w trakcie zajęć czas na humor, dyskusję na tematy interesujące Ciebie i uczniów. W ten sposób również nawiążesz z nimi więż. A gdy będziesz w zlym nastroju, nie okazuj tego, powiedz, uczniowie to powinni zrozumieć, chyba, że toczysz z nimi wojnę. Moi wiedzą, gdzie jest granica, ktorej nie wolno przekroczyć, ale lekko mi nie było to osiągnąć. Problemy miałem w domu, ale sprowadziłem wymachującą stertami rachunków żonę na ziemię, mówiąc: jej: „zapieprzam, abyśmy mogli godniej żyć”
Trzeba również mieć odskocznię. Kochanki nie polecam, lecz spotkanie w wesołym nienauczycielskim gronie przy kielichu, sport. Dorabiając całkiem nieżle korkami, analizuję zeszyty moich nieoficjalnych uczniów, poszerzam w ten sposób swoje doświadczenia. Sumując: do roboty podchodż z pasją, nie przejmuj się niepowodzeniami, wyciągaj wnioski i nie zapomnij rozmawiać z sercu najbliższą, chwaląc przy tym jej urodę. To złagodzi domowe napięcia, o ktorych wiedzą tylko ci z nas, którzy pracują grubo ponad etatowy wymiar. I na koniec: dbaj o swój wygląd – to ważne, jesteś obserwowany przez wiele osób, dłużej przecież pracujesz.
silversun pisze:
2011-01-05 o godz. 09:03
No i proszę – mamy dowód na skuteczność polityki miłości – Eltoro doznał aprobaty.
Dziękuję.
😉
Poważnie komentując Twe rozważania, może warto redefinować, czy to, co lubisz i o co Ci chodzi to „zawód nauczyciela” czy też czynienie pewnych rzeczy, które mogą, lecz nie muszą wynikać jedynie z uprawiania tego zawodu.
Jako że mam ten proces redefinicji paradygmatu za sobą, zachęcam każdego do podjęcia takiej próby jak najwcześniej, niezaleznie od wniosków, jakie ona przyniesie.
Z uszanowaniem pozdrawiam.
Ino,
dlaczego kochanka jest gorsza od korków ???
Napisz proszę natychmiast, bo nie zasnę z tą nierozwiązaną mysilą… 🙂
Zgadzam się z S-21. Nudo i unifikacjo, a kysz!
@silversun
Dorabiać, jak się da i dopóki się da. Korki dają ciekawy dystans do zawodu i swojej misji, wizji i czego się tam jeszcze od nas oczekuje.
silversun
Jutro napiszę.
Dziękuję wszystkim za odpowiedzi. Jak to my angliści mówimy: „food for thought, big time” 🙂
@ync
ok, czekam
Eltoro, to proste! Kochanka forsy Tobie nie da, musisz w nią inwestować, czego przykładem jest, np. Wioletta z „Kordiana”. Natomiast z korków masz finansowy zysk.
Ino,
no tak, ale trudno przecież mierzyć wartość kochanki i korków tą samą miarą generowanego przychodu.
Co prawda, są takie praktyki wobec kobiet, ale chyba nie o to Ci chodziło? 😉
A jak chodzi o ujemny przychód z kochanek, to za jeszcze bardziej ujemny można uznać ten z korków, jeśli porównamy alternatywne sposoby inwestycji czasu własnej pracy i skalę włożonego wysiłku… Czyż nie?
W kwestii zwrotu z inwestycji, ja jednak, teoretycznie, broniłbym koncepcji kochanki vs korki.
😉
Pozdrawiam…
silversun
Na wstępie motto. Motto, nie musi być dla mnie przykazaniem, jednoznaczny drogowskazem. To może być myśl, wokół której kręcą się moje przemyślenia.
Motto 1:
„Sukces to działanie na najwyższym poziomie swoich możliwości w kierunku realizacji własnych, w pełni uświadomionych pragnień z zachowaniem uniwersalnego kodeksu moralnego oraz równowagi pomiędzy wszystkimi płaszczyznami życia.
Zatem sukces to nie jest osiągnięcie czegoś, ale ciągła wędrówka. Człowiek sukcesu jest zawsze w drodze.”
Motto 2:
„Cokolwiek się robi ? pracuje, kocha czy bawi, trzeba iść na całość. Nie można być letnim, i nie można liczyć na to, że ktoś inny nas rozpali, zaangażuje i pociągnie. To my sami jesteśmy odpowiedzialni za naszą wewnętrzną motywację.”
Ciąg dalszy po powrocie z lasu.
Ync, Silerum ma dobre motto swojego działania: zapewnić rodzinie dobre warunki egzystencji.Jednakże przez cały dzień nie moze działać na najwyzszym poziomie swoich możliwości, bo opadnie z sił. Łącząc dwie albo trzy roboty, musimy dbać o siebie i uważać, by nie odbił się ujemnie ten tryb życia w robocie podstawowej i życiu osobistym, czego sobie, Jemu i wielu innym tak dorabiajacym belfrom życzę.A takich osób jest sporo.
Tutaj Ino ma racje. Przerabiałem łączenie trzech rzeczy (praca w dwóch miejscach plus korki) i po dwóch latach skończyło się to wielokrotnymi hospitalizacjami i zdrowotną, długotrwałą katastrofą. 🙁
Spojrzenie pierwsze.
Praca nauczyciela jest moim najwyższym priorytetem. W tej roli czuję się jak ryba w wodzie, ta praca w pełni satysfakcjonuje mnie, daje mi radość, buduje mnie, daje mi możliwość rozwoju zawodowego i osobistego. Niestety, kosztem są kłopoty materialne, trudności z realizacją wielu planów życiowych.
Zatem muszę uzgodnić sam ze sobą oraz z moją drugą połową co jest dla nas najważniejsze, co decyduje o poczuciu naszego szczęścia.
Muszę podjąć decyzję: co wybrać, z czego zrezygnować. Tę decyzję muszę podjąć sam i wspólnie z połówką. Wybór pracy w szkole = rezygnacja z pewnych dóbr i możliwości. Wybór innej pracy = rezygnacja z pełnej satysfakcji związanej z aktywnością zawodową.
silversun
Spojrzenie drugie.
Praca nauczyciela jest moim najwyższym priorytetem. W tej roli czuję się jak ryba w wodzie, ta praca w pełni satysfakcjonuje mnie, daje mi radość, buduje mnie, daje mi możliwość rozwoju zawodowego i osobistego. Niestety, kosztem są kłopoty materialne, trudności z realizacją wielu planów życiowych.
Ale czy tak musi być zawsze ? Czy na pewno nie mogę spełnić się w innej pracy, może również z młodzieżą ? Czy muszę myśleć o mojej drodze zawodowej na zasadzie: szkoła to sukces i radość, nie-szkoła to porażka i smutek ?
Może to ja jestem swoim priorytetem. Może tak świetnie czuję się w roli nauczyciela, bo to ja jestem świetny ? Więc może w innej pracy też będę świetnie pracował i doskonale się czuł ? Czy jest jakieś miejsce gdzie przydałyby się moje zdolności pedagogiczne za większe pieniądze ?
Mogę iść dotychczasową drogą lub zmienić ją. Ważne żeby ta droga była sukcesem. Bo droga nie musi prowadzić do sukcesu(ów), ale droga ma być sukcesem.
silversun
Spojrzenie trzecie.
Zrobić coś, czego „jeszcze nikt nie zrobił”. Jest to propozycja naiwna, nieżyciowa, utopijna – urojenie nawiedzonego idioty. Jak pokazuje życie, tego typu pomysły mają największe szanse powodzenia, zwłaszcza w przypadku konieczności podejmowania ważnych decyzji.
W wielkim skrócie: tworzę wraz kilkoma zaufanymi nauczycielami program nowej szkoły (np. SZSZID). Szkoły, która generuje zaufanie i entuzjazm. Są dwie możliwości: robimy to jako osobna grupa wewnątrz szkoły lub zarażamy wszystkich nauczycieli i dyrektora. W momencie gdy osiągniemy sukces i sławę (to drugie bardzo istotne), zwracamy się do naszego pracodawcy z propozycją nie do odrzucenia.
ync – a propos trzeciego spojrzenia –
czyżby podpadał pod nie Herostrates?
I trudno nazwać to nieżyciowym czy utopijnym a już na pewno nie naiwnym – czysta pragma.
Dowodzą tego empirycznie również dokonania inteligencji estetycznej Joli Rutowicz oraz masarskie Lady Gagi.
Jakoś nie umiem podważyć tej tezy.
Co myślisz o tym?
Ukłony 😉
Eltoro
Nie ma konieczności podważanie tej tezy.
Też i tak napisałem: podejście „nietypowe” ma wielkie szanse powodzenia, szczególnie gdy doszliśmy już do ściany. Coś tam powiedział na ten temat Einstein i teraz jest często cytowany.
Dlaczego takie myślenie jest jednocześnie naiwne i jednocześnie bardzo pragmatyczne ? Za mało tu czasu i miejsca na rozważania. W znacznym stopniu (jak ktoś woli, to można powiedzieć wyłącznie), to że nie biegamy boso po puszczy lub stepie, jest wynikiem działań naiwnych i utopijnych. Jestem pewien, że pobratymcy wynalazcy łuku lub koła uważali go za naiwnego idiotę. A potem już poszło tak jak wiemy: Sokrates, Chrystus, Franciszek, Kopernik i Bruno, Modrzewski, Darwin, Skłodowska, ludzie z opozycji, Owsiak. Również szkodliwcy zadziałali tą metodą, porwali tłumy: Stalin, Hitler.
Dlatego uważam, że skuteczna reforma oświaty wymaga działań w takim stylu. Jestem przeciwnikiem spokojnej ewolucji, opartej o bierną i posłuszną postawę nauczycieli. Taka ewolucja jest bardzo wygodna dla ludzi , o których mówi się bardzo mało – dla ekspertów i uczonych. Daje im dużo pracy i pieniędzy.
ync,
SPOJRZENIE CZWARTE
chciałem wyrazić metaforycznie pogląd, że mam inne zdanie co do „trzeciego spojrzenia”.
Wszystko zależy od tego, co uważasz za powodzenie, czyli jaki cel chcesz osiągnąć.
Robienie tego, czego nie robią inni to nie to samo co czynienie postępu i pozytywnej zmiany.
To jedynie sposób na wyróżnienie się, co dzisiaj pozostaje jedyną szansą tłumów nie mających niczego do powiedzenia ani zaoferowania. Nie trzeba dziś palić bibliotek (chociaż jeden nieszczęśnik usiłował to robić z kotami) aby zyskać światowy rozgłos. Nie ma w tym postępowaniu nic naiwnego ani idiotycznego (wraz z gwałtownym otwarciem świata na kieszenie idiotów).
Spojrzenie czwarte mogłoby brzmieć tak:
„jeśli chcesz zmienić na lepsze z korzyścią dla wszystkich coś, co ich dotyczy, musisz robić to z nimi, tak aby mieli poczucie że to oni robią to z tobą”
Za tą misją tkwi cała „narzędziówka” – jak zdefiniować cele przynoszące korzyści, jak uruchomić potencjał napięcia „mam-chcę”, jak formułować komunikaty, jakie zapewnić mechanizmy partycypacji i jak pokonywać bariery oporu, jak budować sojusze, jak ustalić miary i etapy, etc itd.
Pisze to wyłącznie dla porządku, aby zasygnalizować, że zmiana naszej szkolnej rzeczywistości nie jest wcale robieniem czegoś, czego inni już przed nami nie zrobili.
W tym sensie, ja bym był za „spojrzeniem czwartym”, które zasyłam oczywiście spod Katedry, której wezwanie słabo roznosi się nad naszym zakątkiem globu.
😉