Program przeciwdziałania wagarom
Coraz częściej jestem świadkiem takiej rozmowy: „Zostajesz na matematyce?” „Nie, wychodzę.” Młodzi wybierają sobie lekcje, nie przychodzą na pierwsze, wychodzą z ostatnich, nieraz opuszczają zajęcia w środku planu. Po prostu robią, co chcą.
Od września działa w mojej szkole specjalny program przeciwdziałania wagarom. Jest on tak wymyślny, że jego głównych idei nie dałoby się streścić na kilkunastu stronach, więc pominę te kwestie. Powiem o skutkach. Otóż w poprzednich latach uczniowie też wagarowali. Jednak w tym roku absencja doszła do granic absurdu. Wręcz normą stało się wybieranie lekcji. A uczestniczą w tym procederze nie pojedynczy uczniowie, lecz nieomal wszyscy.
Rozmawiałem o tym problemie z rodzicami. Przytaknęli, że mam rację – dzieci powinny chodzić na wszystkie lekcje. Poprosiłem, aby nie usprawiedliwiać nieobecności, niech dzieci poniosą konsekwencje – znowu przytaknęli. Zaraz po zebraniu część rodziców stanęła w kolejce, aby usprawiedliwić wszystkie opuszczone godziny. Tylko nieliczni nie żądali usprawiedliwiania (dwie osoby).
Wdrożenie programu spowodowało, że rodzice stanęli murem po stronie dzieci. Dawniej, gdy działaliśmy zwyczajowo (np. opieprzając wagarowiczów), nieobecności było mniej. Teraz, gdy postępujemy według przyjętych zasad, ucieczek z lekcji jest więcej. Rodzice zwarli szyki z dziećmi, podpisują im in blanco zwolnienia, zgadzają się na podrabianie zwolnień, kryją każde oszustwo. Dzwonię do rodzica, aby poinformować, że dziecko kilkanaście razy nie przyszło na pierwsze lekcje i samowolnie opuściło ostatnie. Rodzic na to, że o wszystkim wie i na jutro przygotuje usprawiedliwienie.
Wczoraj byłem świadkiem, jak uczniowie klasy drugiej dogadywali się, czy pójdą na historię. Przy mnie rozmawiali o tym. To tak, jakbym przy swoim przełożonym zastanawiał się na głos, czy mam wypełniać obowiązki czy też nie. Obowiązki szkolne lekceważono zawsze, ale nie tak bezczelnie. Uczniowie – dzięki rodzicom – czują się bezkarni. Bo co im może zrobić szkoła, jeśli mama czy ojciec zrobią wszystko, aby obronić swoje kochane dziecko?
Czy można się dziwić, że w takiej sytuacji coraz więcej nauczycieli umywa ręce albo – mówiąc dosadnie – ma wszystko w d…, nawet nie zaznacza nieobecności, bo co to da?
Chcielibyśmy, aby szkoła uczyła tak dobrze jak dawniej. Narzekamy na coraz niższy poziom nauczania i jeszcze niższy poziom wychowywania. Tylko że dawniej, gdy nauczyciel wyznaczył uczniowi surową karę, to rodzic w domu jeszcze poprawił i kara była naprawdę dotkliwa. A teraz rodzic z dzieckiem pośmieją się w domu z wysiłków nauczycieli. Mają ubaw po pachy, że nauczyciele chcą, aby uczniowie respektowali normy. Zasady są dla frajerów – uważają rodzice wespół z dziećmi – a mojemu dziecku nikt nie będzie mówił, jak ma postępować. No to mamy to, co mamy.
Komentarze
Za to gdy stanie się coś niedobrego, to szybko zrzuci się winę na szkołę – bo nie wychowuje.
Pełna słuszność, z tym że: 1) chyba jeśli tych nieobecności jest dużo, to może się to skończyć niesklasyfikowaniem? (choć zapewne uczniowie kontrolują opuszczone godziny, żeby wyjść na swoje), 2) czy nieobecność na lekcjach ma wpływ na ich oceny czy wręcz zaliczenie przedmiotu? Bo chyba powinna? Też to rodzicom nie robi różnicy i też stoją murem za tymi ocenami i nie chcą, żeby były wyższe? A jeśli wagary nie mają wiekszego wpływu na ich oceny i wiedzę, to może faktycznie jaki jest sens przychodzenia do szkoły?
W Anglii jest to rozwiązane banalnie. Po 15 minutach zajęć sekretarki zbierają listę nieobecnych w każdej klasie i od razu zaczynają dzwonić do rodziców pytając co się stało, o której dziecko dotrze itp.
Myślę, że już po pierwszym, a na pewno po drugim kłopotliwym telefonie taki rodzic postarałby się porządnie zmotywować dziecko.
W mojej szkole funkcjonuje dziennik elektroniczny., niestety z miernym skutkiem. Ja systematycznie wpisuję bieżącą frekwencję moich wychowanków, zaznaczam spóżnienia, nieobecności, przepisuję z tradycyjnego dziennika bieżące oceny. Tracę wzrok patrząc w ekran komputera, czy rodzice monitorują postępy swoich pociech. Niestety, ich aktywność wyczerpała się po pierwszym miesiącu działania
tego cudu techniki. Podczas wywiadówek nie daję karteczek z ocenami, bo przecież rodzice mogą zapoznać się z nimi w e-dzienniku, więc gdy ktoś przyjdzie na zebranie, wówczas otrzymuje do wglądu tradycyjny dziennik, zeszyt uwag, wręczam długopisy, kartki, zachęcając do adnotacji.
Większość rodziców ma telefony komórkowe, które często milczą lub odzywają się , na przykład tak: ,,Cześć tu Wiola. Nie ma mnie w domu! Zostaw wiadomość. Pa!”
Problem jest do rozwiązania intuicyjnie przez każdego nauczyciela, bo powodem jest zwyczajny brak konsekwencji. Nie wyobrażam sobie, żeby uczeń mógł bezkarnie nie przyjść na moją lekcję. Od razu byłby porządnie przepytany z ostatnich zajęć, w razie potrzeby opiórkany, wreszcie sięgnąłbym po konsekwencje. Dodatkowe zadania, konieczność natychmiastowego nadrobienia braków – ale konsekwentny nauczyciel musi tego zawsze dopilnować.
U mnie w liceum wprowadzili taką zasadę, że w ciągu semestru można było mieć 5 uspawiedliwień od rodzica, a usprawiedliwienie takie obejmowało maksymalnie 3 dni pod rząd. Każda kolejna nieobecność musiała być usprawiedliwiona przez lekarza, ewentualnie sam rodzic musiał się pofatygować do szkoły. I owszem, zdarzały się lewe zwolnienia, ale mam wrażenie, że jakoś i tak mniej tych nieobecności było. Ale fakt faktem, że uczniowie „olewają” sobie wszystko coraz bardziej, bo przecież liczy się tylko zabawa.
Współczuję.
Ja się tylko zastanawiam ile z nich potem ma korepetycje z tej matematyki, historii itp bo matura a szkoła nie nauczyła. A w tej szkole go albo nie ma albo i jest ale tylko ciałem. Siedzę ale żebym się broń bosze nie zaangażował…
Mam dwie uwagi
1.Jeśli uczniowie nie mają problemów z nauką(czyli te nieobecności im nie szkodzą!) po co ta walka o frekwencję? I dlaczego uczniowie i rodzice masowo(!) mają poczucie,że zajęcia szkolne dają im tak mało,że nieobecność nie jest żadną stratą.Może, zamiast formalnej walki o zmuszenie każdego ucznia do zmarnowania określonego czasu w szkole nauczyciele powinni się skoncentrować na takiej jakości pracy szkoły i relacjach uczniowie-nauczyciele żeby się uczniom po prostu chciało(!) przychodzić do szkoły, żeby widzieli sens tego!!!
2.Wielu nauczycieli lepiej się czuje w roli policjantów od frekwencji niż jako prowadzący w sposób efektywny i ciekawy zajęcia. Może tu tkwi źródło walki o tak w sumie drugorzędną sprawę jak procenty frekwencji. Może to strach,że się wyda iż tak naprawdę niczego wartościowego nie mają swoim uczniom do zaoferowania.
S21 ty nie jesteś nauczycielem nie? Wtedy najłatwiej się mądrzyć o jakości pracy i zainteresowaniu uczniów. A twoja praca jest cały czas interesująca w każdym jej aspekcie? Sory ale często człowiek coś robi po musi. Mnie też nie interesuje sprawdzanie kartkówek- mogę tego nie robić? Na studiach wogóle mało co interesujące było a jednak trudno było zaliczać bez chodzenia na wykłady- przynajmniej na moich.
Jeśli oni rzeczywiście są w stanie się sami nauczyc tego wszystkiego to niech się starają o indywidualny tok- można podobno. Istnieje coś takiego jak nauka domowa- tylko egzamin co pół roku. Naprawdę sądzicie że na etapie LO to się da zrobić samemu?
Dopóki nieobecności powodują obniżenie ocen ze względu na to, że podczas zajęć uczeń zdobywa istotną wiedzę oraz umiejętności, są one problemem, które powinien rozwiązać sam fakt pogarszających się ocen – w końcu uczeń (a czasami i rodzic) będzie musiał się opamiętać. A jeżeli pomimo nieobecności uczeń utrzymuje zadowalający go poziom ocen, to nie wiem, o czym w ogóle rozmawiać.
Uwielbiam prowadzić zajęcia; uważam, że robię to dobrze i ciekawie. Fatalnie czuję się w roli „policjanta-wychowawcy”. Uważam, że w dzisiejszych czasach traktowanie licealisty jako dziecka, to paranoia.
Witam,
Ja właśnie jestem matką 18-letniej córki, która za moją zgodą nie poszła dziś do szkoły. Wczoraj dużo rozmawiałyśmy o szkole, wymaganiach, zachowaniu uczniów, nauczycieli, stosowanych przez nauczycieli sposobach motywowania uczniów do pracy. Martwię się o tę moją Młodą. Chodzi do II klasy o profilu humanistycznym w najlepszym liceum w naszym mieście.
Dużo się uczy. Po powrocie ze szkoły (zwykle ok. 16.00) na dwie godziny popada w odrętwienie, potem do 23 się uczy – z około 1 h przerwy na gadanie w internecie. Co drugą sobotę jeździ 100 km pociągiem, żeby uczestniczyć w warsztatach dziennikarskich (marzy o dziennikarstwie radiowym). Ma też sympatię i w piątki spędzają razem popołudnie. Dzięki Bogu ma wspaniałe nauczycielki od j. polskiego i j. angielskiego więc trzeba ją wspomagać korepetycjami jedynie z chemii, fizyki no i matematyki – co jakiś czas(żeby nie było zagrożeń). A jeszcze konkursy, olimpiady … Boję się o jej zdrowie psychiczne. Za dużo, za ciężko, za intensywnie. Myślałam, ze sobie radzi, ale wczoraj wpadła niemal w histerię, że ma dość tej matematyki (rozwiązywała zadania z matury i jej nie wychodziło tak, jak w internecie) Pani od chemii nie pozwala poprawić klasówki, fizyk postanowił sprawdzić efekty nauczania z trzech lat, a tu praca na konkurs o tożsamości nie skończona … Dość, dość, dość. Co ona będzie pamiętać ze swojej młodości? Czy jej odpornosci psychicznej starczy do matury? Postanowiłam położyć większy nacisk na wypoczynek, kulturalne spędzanie czasu, przyjemności. Zastanawiam się nad częstszymi wagarami … (dotychczas córka miała jedną z najlepszych frekwencji w klasie, uczy się dobrze z ważnych dla niej przedmiotów i jest mądrą nastolatką, z którą ciekawie się rozmawia).
Ale czemu młodzież opuszcza zajęcia?
Czy nie dlatego, że są nudne i do niczego niepotrzebne?
Do do testu się nie przydadzą a wiedzę to i tak z książek czy skryptów się zakuwa a nie na zajęciach zdobywa.
Ja się zrywałem z nudnych lekcji.
Tam gdzie było ciekawie to się nie mogłem doczekać.
Czemu jak zwykle chcemy walczyć ze skutkami zamiast z przyczynami?
Są na tym świecie kraje, gdzie za nieobecność nie udokumentowana przez lekarza trzeba płacić…jakieś 2 stówki na nasze – w ojczyźnie coffee-shopów na ten przykład 😉
„Nie ma interesującego jeśli nie jest się zainteresowanym” Niestety. Ignorancja i analfabetyzm naukowy, nie wspomnę o matematycznym są teraz w modzie.
Pozdrowienia dla Mariana z Goniądza i S21:)
zastanawiam się, dlaczego nauczyciele jeszcze nie dostali alergii na słowo „PROGRAM”
S21, Marian z …
Toście narazili się braci nauczycielskiej !
Problem jest w tym, że stoimy na przełomie epok w oświacie. Kończy się jedna , ale jeszcze nie wiemy jak zacząć kolejną. Kto szybciej zacznie, ten wygra.
„Poważne problemy, przed którymi stoimy nie mogą być rozwiązane na tym poziomie myślenia, na którym byliśmy, kiedy je stworzyliśmy.”
Dziennikarze GW wykazali, że młodzież z gimnazjum zdała tegoroczną maturę podstawową z matematyki w 100%. Jeśli więc uczeń szkoły ponadgimnazjalnej nie chce iść na kierunki studiów preferujących matematykę (jesteśmy na blogu polonisty), to po jaką cholerę ma być na jakiejkolwiek lekcji z matematyki ?
Mam fajne ćwiczenie, jakie można zadać nauczycielom na radzie pedagogicznej: napisz w ciągu 60 sekund, bez czasu na zastanawianie, jakie powinny być cele szkoły – czas start.
Następnie głośno odczytać.
Marian z Goniądza
Ja też się zrywałem. Ale oni się nie zrywają – oni po prostu nie chodzą. W słowie „zrywaja się” jest jest cień buntu, nieposłuszeństwa. A co jest w „niechodzeniu”?
Margola
Jestem przygnębiony sytuacją Twojej córki. Przecież ona ma 18 lat – wtedy życie jest najpiekniejsze. A co ona z tego życia ma? Moim zdaniem powinna wyluzować.
Pozdrawiam
Oto skutki reform, i jak mawiają w MEN, i gites ten teges.
Jedną z perspektyw może być taka. W klasie 30 – 34 uczniów. Nauczyciel dorabia nadgodzinami. Jest zmęczony, nie nadąża za aktualną wiedzą, nie ma siły na twórcze rozmowy biegnące obok klepanych od lat zagadnień.
Uczniowie biorą popołudniami korepetycje płacąc za to słone pieniądze. Z ich punktu widzenia w szkole należy być tyle, by dostać promocję a wiedzę zdobywa się gdzie indziej. By mieć czas i siły na intensywne korepetycje należy odreagować, być może załatwić kilka innych spraw w trakcie trwania lekcji. W końcu liczy się zdana matura.
Szkoła już dawno przestała wychowywać. Wydaje się, że w wielu przypadkach przestała też być miejscem gdzie miło i twórczo można spędzić czas. Ograniczyła swoją rolę do przygotowania uczniów by zdali egzamin.
Tyle tylko czy kierunek obserwowanych zmian to zamierzony efekt czy po prostu tak wyszło.
„Kartka z podróży” – dziękuję za zrozumienie.
Problem wagarów pojawia się już w podstawówce, co gorsza część rodziców nazywa to ‚fobią szkolną’ i tak próbuje usprawiedliwić lenistwo.
Kurcze, mam 30 wiosny i nie czuję się stara, a jednak mam czasem ochotę powiedzieć ‚za moich czasów’ hehe… pamiętam jak kiedyś urwaliśmy się z jakieś lekcji w liceum pod sam koniec roku w czerwcu, jakie było przejęcie, mimo, iż nauczyciele nie zemścili się na nas wiedzieliśmy, że możemy ponieść konsekwencje… teraz mam co wspominać.
Natomiast teraz ‚pójście na blaukę’ jak to się u nas mówi, to nic nadzwyczajnego, bo rodzice i tak usprawiedliwią. Jako nauczyciel czuję się w tej materii bezradna.
Sorki za błąd, miało być ‚mam 30 wiosen’ 🙂
W slodkiej Francji Sarkozy wprowadza zasade, zgodnie z ktora rodzice notorycznych wagarowiczow beda musieli liczyc sie z zawieszeniem wyplacania zasilkow rodzinnych. A to ladnych pare tysiecy euro w skali roku. I to, obawiam sie, jest jedyna metoda na pewnych siebie chamow w wieku mlodszym i starszym. Szkola to nie restauracja.
anglistko: Ja nawet rozumiem fobię szkolną ale opuszczanie lekcji wcale nie poprawia sytuacji. To tak jak odkładanie pracy na później. A „później” człowiek ma juz tyle na raz że sytuacja go przerasta. Ja myślę że to możę tylko tę fobię spotęgować.
Kosmopolak: pod warunkiem że ktoś dostaje zasiłek rodzinny…
Jeśli nie chce się isć na jakąś lekcje (nieważne, czy pierwszą, ostatnią, czy srodkową) , sposobu długo szukać nie trzeba. Od pomysłu do realizacji droga jest naprawdę bardzo krótka.
Uczniowie wagarują i tyle.
Pytanie tylko, dlaczego to robią.
Cóż, jednym po prostu chodzić do szkoly się nie chce (sama czasem robie sobie wolne od szkoły. Bez żadnego właściwie powodu. Ot tak, bo nie chce się tam siedzieć. Wybieramy się wiec grupą do mieszkania koleżanki i spędzamy dzień na ogladaniu filmów i jedzeniu cukierków. Zawsze pod koniec takiego dnia pada zdanie: „Jaka ta edukacja przyjemna”. Nazajutrz wszystkie stoimy w kolejce do biurka, z usprawiedliwieniami. Jedne piszą je sobie same, inne dopisują date pod gotowym podpisem rodzica. )
Częściej jednak, boimy się pojawić na jakiejś lekcji. Bo z obliczeń wynika, że polonistka wyrwie do odpowiedzi, bo za dużo było tych reakcji z chemii… „Nieumienie” to powód najczęstszy. I naprawdę nie zawsze wynika ono z czystego lenistwa.Na poziomie liceum trzeba selekcjonować przedmiotu. Dokonywać podziału na te, których się uczymy ( bo ma to sens i wpływ na przyszłość) i te, na które czasu niestety nie wystarcza. Wtedy trzeba sobie radzić. Żeby zdać, czasem po prostu nie idzie się na fizykę. Bo przecież nauczyciel nie rozumie, że zdaję maturę z historii, więc na fizykę nie miałam czasu się nauczyć. Nauczyciel modyfikuje wypowiedź ucznia, w miejsce „matura z historii” wstawiając sobie ” nowy klub w mieście”.
Przykre. Cóż…
Podpisała : osoba ambitna, zakuwająca do przyszłorocznej matury.
Mogę napisać jak to wygląda z perspektywy ucznia.
Danego dnia mamy 7 godzin lekcyjnych: geografia, potem dwie religie, wf, dwie matematyki i polski. W moim przypadku na geografię i polski chodzić warto, bo dużo z lekcji wynoszę. Na matematykę chodzę, bo wszyscy inni chodzą (dużo z lekcji wynoszą), a ja mogę sobie przynieść swoje książki do matmy (inne niż szkolne) i nauczyciel nie ma pretensji, że robię coś innego. Religia i wf- trzy godziny siedzenia (ewentualnie biegania) i udawania, że jest super tak patrzeć na siebie, nic nie robić i się nudzić. Dużo lepiej iść w tym czasie do domu i pouczyć się na sprawdzian z biologii, który jest jutro. Niestety taka jest prawda.
Religia i wf, to jednak lekcje o które zwykle nie robi się „szumu”.
A co na przykład z fizyką? Mam trzy fizyki jednego dnia, następnego sprawdzian. Mam do wyboru: zostać w domu i nauczyć się wszystkiego w swoim tempie w razie wątpliwości sprawdzając w internecie, albo iść na te trzy lekcje i właściwie nic nie zrobić… W klasie jest 37 osób, jest prawie pewne, że już przy pierwszym zadaniu połowa nie zrozumie o co chodzi, nauczyciel będzie wychodził z siebie starając się wytłumaczyć, a ci co rozumieją spędzą czas patrząc w sufit. Na fizyce nie można przecież wyjąć ksiązki do matmy i pouczyć się czegoś istotnego, mam czekać, bo ?zaraz? będzie następne zadanie.
Wagary w LO to bardzo często jest przejaw chłodnego kalkulowania. Zostanie w domu i nauczenie się na wszystkiego na własną rękę znacznie bardziej się opłaca.
Licealistko. Swietny tekst.
Ja tez czasem chodzilem na wagary i potem jako juz nauczyciel wkurzalem sie na tych co „nie uczeszczali na lekcje religii”. Bedac w technikum oblalem przez to jedna klase, co nie przeszkodzilo mi pozniej w zdaniu na studia i byciu belferem. Trudno powiedziec, czy nalezy byc na wszystkich lekcjach, czy po prostu trzeba wszystko na koncu umiec. Zagadka tygodnia…
Pozdrawiam uroczysty panel niesmialych jak zawsze blogowiczow.
To dopiero wagary – super dziewczna!!! Po prostu mnie ta informacja i zdjęcia podniosły na duchu.
http://deser.pl/deser/1,97052,7886952,Samotnie_oplynela_swiat__Ma_16_lat__ZDJECIA_.html
Pozdrawiam
Przy jednorazowych wagarach nie podnoszę larum (rozumiem,że czasem może się nie chcieć, nie opłacać, mieć chandrę itd.) To w odniesieniu do własnych dzieci, szkolne mi nie zwiewają.
To chyba będzie tylko dodatek do komentarzy licealistki i Deppa.
Nie podnieca mnie wysoka frekwencja w szkole. Oceny mam przeciętne z przedm. ścisłych (i do niczego mi one się nie przydają – klasa polski/historia; nie oszukujmy się, że podczas przerwy na kawę w swojej przyszłej pracy lub pomiędzy wykładami na studiach będę rozwiązywać równania z chemii organicznej), w miarę wysokie oceny z humanistycznych, bo na to pracuję.
W SZKOLE WIEDZY SIĘ NIE ZDOBYWA. Jest dostępna w książkach, spotkaniach z ciekawymi ludźmi (które u mnie zdarzają się na lekcjach polskiego, bo to jedyna niesamowita nauczycielka), w Internecie. Szkoła wkuwa nam do głów konkretne formułki TYLKO PO TO, ŻEBY SPRAWDZAĆ JE W MATURALNYCH TESTACH. Tylko do tych testów przygotowuje. Jedyna przydatna rzecz jakiej się tu nauczyłam, to pierwsza pomoc.
Zwisa mi więc chodzenie do szkoły np. w okresie matur, kiedy podczas jednego dnia były 4 lekcje:
1. Pierwsza lekcja to zastępstwo z nauczycielem niemieckiego, który gadał bez przerwy w tymże języku do poziomu podstawowego. Opowiadał anegdoty, a klasa siedziała skonsternowana, bo i tak nikt nic nie zrozumiał. Ten się potem irytował, że jak nie rozumiemy, etc. etc. Strata czasu.
2. Biologia: jedyna porządnie zrobiona lekcja w ciągu dnia. Temat, notatki.
3. Przedsiębiorczość: nauczycielka wygodnie zasiadła do komputera, olewając nas jak co lekcję.
4. Matematyka, która się nie odbyła, bo nauczycielka zapomniała że mamy lekcję.
Podczas tego straconego w szkole dnia, już byłabym do przodu o dużą część repetytorium z historii, bo przygotowuję się do nadchodzącego testu sprawdzającego cały rok.
„Wybieramy się wiec grupą do mieszkania koleżanki i spędzamy dzień na ogladaniu filmów i jedzeniu cukierków. Zawsze pod koniec takiego dnia pada zdanie: ?Jaka ta edukacja przyjemna?. Nazajutrz wszystkie stoimy w kolejce do biurka, z usprawiedliwieniami. Jedne piszą je sobie same, inne dopisują date pod gotowym podpisem rodzica. )”
Na sprawdzenie prawdomówności ucznia są tysiące sposobów, więc jest to dowód na niedbalstwo albo niekonsekwencję nauczycieli.
Nie rozumiem też, jak można pozwolić uczniom na samodzielne pisanie sobie usprawiedliwień i jak można uznawać to wszystko jak leci, bez dokładnej weryfikacji podawanych powodów.
Do sensor
Weryfikowanie (staranne)zwolnień wymaga czasu i policyjnego zacięcia. Oraz głębokiego przekonania jest najważniejszą rzeczą jaką można z czasem zrobić. Tylko jaki sens?Przeczytaj sobie jak młodzież widzi użyteczność lekcji(wielu) i zastanów się po co tak się angażować w przymuszanie akurat do chodzenia do szkoły, która często jest marnotrawstwem czasu!!!
Znowu system nakazowo zakazowy. Gdy nie mogę być na ciekawym szkoleniu to jest mi żal i szef mi do tego nie potrzebny. Na studiach chodzenie na wykłady które powtarzają podręcznik to FRAJERSTWO – jak widać młodzi szybko łapią reguły dorosłego życia.
1) jaki jest cel szkoły – wpoić uczniowi wiedzę (obecnie tylko to jest sprawdzane) – jeśli uczeń wiedzę wpaja sobie sam – szybciej i przyjemniej to brawo, jak nie to jest karany za brak wiedzy, nie brak obecności. przy okazji – wiele się mówi górnolotnie o profilach i specjalizacji – proszę bardzo – oto oddolna inicjatywa w tym kierunku.
2) drobna nieścisłość w porównaniu – pan wybrał taki a nie inny zawód u tego nie innego pracodawcy i jest usatysfakcjonowany wynagrodzeniem za wykonaną pracę – bo gdyby Pan nie był to… no właśnie – poszedłby Pan sobie z tejże pracy 🙂
Szkoła ma 2 wyjścia: przestraszyć albo zmotywować. Jak wygląda opcja straszenia pańska szkoła się przekonała…
PS na komentarze zerknąłem pobieżnie ale chyba wpisuje się gdzieś w główny nurt – przepraszam jeśli powtarzam.
No właśnie, wiedza, a zwłaszcza wpajana, jest ostatnią, spośród niezbędnych, rzeczą jaką potrzebuje człowiek.