Szkoły dla bogatych i biednych

Ponad połowa warszawskich gimnazjalistów chodzi do szkół poza rejonem zamieszkania – napisała Gazeta Wyborcza. Wszystko po to, aby nie zetknąć się z rówieśnikami z biednych rodzin. Podobnie jest we wszystkich dużych miastach Polski. Klasa średnia nie chce posyłać potomstwa do szkół, w których są biedne, źle uczące się, zaniedbane dzieci (zob. źródło).

Bieda i brak dostępu do edukacji idą ze sobą w parze. W Łodzi widać to jak na dłoni, prowadzone tu są od lat specjalne badania nad zjawiskiem biedy wielkomiejskiej, organizowane liczne konferencje (zob. przykład). Także w łódzkich szkołach tworzą się skupiska dzieci biednych, a klasa średnia omija je szerokim łukiem. Zamożniejsi rodzice boją się biednych jak zarazy.

Szkoły uważające się za lepsze nie współpracują ze środowiskiem lokalnym, są niedostępne dla biednych dzieci z okolicy (takie dziecko nie wejdzie na boisko, siłownię, salę gimnastyczną, nie skorzysta z biblioteki, zostanie wypędzone, gdy znajdzie się na terenie placówki). Oferta kół zainteresowań nie jest skierowana do dzieci z okolicy. Jeśli dziecko nie jest uczniem tej szkoły, to choćby mieszkało naprzeciwko, nie ma prawa do żadnej oferty placówki. Przypomnę, że chodzi tu o koła, np. sportowe, prowadzone po lekcjach w dni powszednie oraz w soboty. Nie dla psa kiełbasa. Jednocześnie wszystkie te placówki chwalą się współpracą ze środowiskiem (od tego m. in. zależy awans zawodowy nauczycieli), co rozumie się jako bieganie na Uniwersytet Łódzki czy Politechnikę oraz zapraszanie lokalnych celebrytów.

Zgadzam się, że szkoły rozwarstwiły się dramatycznie. Postępuje to w tempie geometrycznym, ponieważ jest popierane nie tylko przez zamożnych rodziców, ale także przez znaczną część nauczycieli. Miło jest pracować w szkole, w której uczniów stać na korepetycje, kursy i liczne gadżety wspierające nauczanie. Miło jest pracować z dziećmi, które na lekcje przychodzą z własnymi laptopami, a jak się opowiada o Paryżu  czy Londynie, to prawie wszyscy tam byli. Zdecydowanie gorzej jest uczyć dzieci, dla których jedynym posiłkiem jest to, co dostaną w szkole, a jedynym dorosłym, który nie wrzeszczy i nie bije, jest nauczyciel. Okropność pracować z takimi dziećmi.