Ciesz się chorobą

Każdy, kto chodzi do szkoły, musi w końcu zachorować i zostać w domu. Mija drugi miesiąc nauki, więc nieomal wszyscy byli już na zwolnieniu. Zarówno uczniowie, jak i nauczyciele. Teraz trwa w szkole trwożne oczekiwania na złamanie się tych, którzy do tej pory jeszcze nie zachorowali. Widzę, jak moi uczniowie nie mogą zrozumieć, dlaczego ja – ich polonista – trwam w zdrowiu. Przecież najwyższy czas, abym spoczął i dał im przynajmniej trzy dni wolnego. Na dobry początek, ma się rozumieć.

Wystarczy małe przeziębienie, a smutek, malujący się na ich twarzach, może zastąpić radosne oczekiwanie na cud – powiedzmy dwa tygodnie w łóżku, co oznacza pełną wolność od lekcji języka polskiego. Dobrze wiem, że nie dam rady odwlekać w nieskończoność własnej choroby. Jeśli nie zachoruję, moi uczniowie przestaną się uczyć. Już teraz ledwo mogą znieść moje czerstwe, zdrowe policzki, a na mój żwawy krok reagują histerycznie – znowu Chętkowski w pracy! Co za obrzydliwość! Wielu woła za mną: „Daj innym cieszyć się życiem, zachoruj!”. Chuchają, prychają, proszą i grożą. Wierzą, że jutro nie przyjdę do pracy.

Kochani! Robię, co mogę! Kąpię się tuż przed wyjściem do pracy i wychodzę rozgrzany, licząc, że poranek będzie wyjątkowo chłodny. Piję lodowate napoje, przewietrzam organizm nocą, chodzę lekko ubrany. Nie dbam o siebie, czy to za mało? Kochani! Nie umierajcie z niecierpliwości – przyjdzie kolej i na mnie. Nie traćcie nadziei, są widoki na grypę – pół szkoły już powaliła (naprawdę lub tylko jako pretekst), weźmie się i za mnie.

Klasa II d jest najbardziej niecierpliwa, dlatego szuka na mnie sposobu. Ostatnio kilka osób próbowało osłabić moją odporność takim zachowaniem, że nawet anioł cierpliwości dostałby szału i tym samym oddałby się w szpony zarazków i niekorzystnych bakterii. Ja też bardzo chciałem się zdenerwować, ale mi nie wyszło. Patrząc na głupie zachowanie uczniów, odruchowo się zaśmiałem i… tym śmiechem zabiłem wszystkie zarazki. A najbardziej bawiłem się podczas lekcji o literackim motywie jedzenia. Bawiłem się w zabijanie zarazków, może nawet utłukłem jakiegoś wirusa. I to na śmierć.

A propos śmierci. Koleżanka, która też jest z gatunku wiecznie zdrowych, powiedziała, że dla takich jak my to od razu jest mogiła. Wziąłem sobie jej słowa do serca. Nie chcę umierać, chcę zachorować na trochę. Ideałem byłby tydzień chorowania co kwartał. Mam nadzieję, że to moim uczniom wystarczy.