Zmarnowany urlop na poratowanie zdrowia
Nauczyciele wracają po urlopie na poratowanie zdrowia. Trwał aż rok, ale i tak okazał się za krótki, aby dokończyć leczenie. Wszystko przez kolejki do lekarzy.
Dyrektorzy wpadają we wściekłość. Nauczyciel wraca po rocznym urlopie i od razu informuje, że jesienią będzie kontynuował leczenie. Podczas urlopu nie mógł, gdyż kolejka była za długa. Pierwszy wolny termin wypadł po zakończeniu urlopu. Jaja sobie robi czy co?
Nauczyciele dostają roczny urlop na poratowanie zdrowia. Leczenia jednak nie rozpoczynają od razu, tylko wtedy, kiedy przypadnie ich kolej. Zapisują się do lekarza, wpisują do kolejki na rehabilitację i czekają. Szczęściarze zaczynają się leczyć w połowie urlopu, czyli po półrocznym czekaniu. Mniej obrotni rozpoczynają leczenie tuż przed końcem nieobecności w pracy. Wracają do szkoły po rocznym urlopie i zamiast ostro wziąć się do roboty, dopiero teraz trafiają w ręce lekarzy. Wcześniej nikt ich nie leczył.
Urlop zdrowotny jest po to, aby nauczyciel wyleczył chorobę zawodową. Niestety, termin urlopu nie jest w ogóle zgrany z kolejkami w służbie zdrowia. Można więc przebimbać cały rok, czekając na swoją kolej. Państwo płaci dwa razy – raz za roczny urlop, drugi raz za zwolnienia lekarskie. A dyrektor się wścieka.
Komentarze
Urlopu dla poratowania zdrowia nigdy nie brałam, czego żałuję, bo choćby dla poratowania nerwów byłby zbawienny. Z tytułu kłopotów z kręgosłupem miałam jednak nieprzyjemność z państwową służbą zdrowia. Atak tzw rwy kulszowej w czerwcu (całe wakacje zmarnowane) i oto! skierowanie na masaże… najbliższy termin w styczniu. Gdybym tak poszła na urlop to świetnie wpasowałabym się w schemat przedstawiony przez Gospodarza. Na prywatne zabiegi niestety mnie nie stać. Podejrzewam więc, że gdy wrócę do pracy i znów mnie „połamie” pójdę na zwolnienie, a właściwie dopełznę, bo o chodzenie będzie trudno. I zanim trafię na zabiegi zapomnę, co też dokładnie w czerwcu mi dolegało. Będą na zapas.
Inne zawody takiego urlopu jakoś nie mają
U mnie było inaczej- mimo ciężkiej choroby ciągle nie wykorzystałam nigdy urlopu zdrowotnego dla nauczycieli (ponad 20 lat pracy w zawodzie)- bo najpierw był szpital, potem 6 miesięcy zwolnienia po szpitalu, potem komisja przez ZUSie i 4 miesiące świadczenia rehabilitacyjnego i wróciłam do pracy, a urlop traktuję jako taką pomoc, którą wykorzystam, gdybym potrzebowała. Oby nie.
@mpn – A co masz Ty, czego nie mają inni?
Pochwal się!
@nick21
Miłą atmosferę w pracy 🙂
I obowiązek stałego dokształcania się.
Jak się głębiej zastanowić, urlop dla poratowania zdrowia w przypadku nauczycieli ma uzasadnienie czysto praktyczne.
Długotrwałe zwolnienia w czasie roku szkolnego oznaczają w praktyce odwoływanie lekcji albo przypadkowe zastępstwa z łapanki, czyli bezsensowne. Szkoda dla uczniów jest niewątpliwa i z reguły nie do odrobienia.
Zaplanowany roczny urlop pozwala dyrektorowi zatrudnić nauczyciela na cały ten okres lub w inny sensowny sposób zapełnić lukę, bez szkody dla uczniów.
Wydaje się, że nie ma zbyt wielu masowych zawodów, gdzie występuje podobna sytuacja. I lekarz przebywający na długim zwolnieniu i motorniczy są zastępowalni ad hoc bez tak drastycznej szkody dla ludzi, którym świadczą swoje usługi. W przypadku nauczycieli tak nie jest. Dlatego wybaczam im i rozumiem, że ten ich przywilej w postaci rocznego i w dodatku płatnego urlopu, to w rzeczywistości wymuszony realiami ukłon w stronę uczniów, czyli naszych dzieci.
Z tego co mówią statystyki wynika, że z urlopu zdrowotnego korzysta jakieś 3% nauczycieli rocznie. Dużo to czy mało…