Kartkówki z lektur
Robię uczniom zapowiadane kartkówki ze znajomości lektur. Jednym wychodzi ten sprawdzian na zdrowie, a innym nie. Niektórzy zapewniają mnie, że przeczytali, ale nie zapamiętali. Jak bowiem można zapamiętać informacje z kilkuset stron? Aby więc sprawdzić, czy to naprawdę takie trudne, postanowiłem przetestować samego siebie.
Do testu wybrałem „Oddział chorych na raka” A. Sołżenicyna (sporo nazwisk, wiele wydarzeń, dialogi pół na pół z opisami), książkę grubą na prawie 500 stron. Przeczytałem, zacząłem porządkować fakty, zastanawiać się, ile zapamiętałem. Przy okazji wdałem się z kilkoma uczniami w dyskusję, jak to jest, że nie zapamiętują. Czy to takie trudne zapamiętać informacje, o których czytało się wczoraj czy przedwczoraj.
I w tym momencie zobaczyłem, jak ludziom szczęka opada. Jakie wczoraj czy przedwczoraj? Książkę 500-stronicową czyta się jakieś półtora miesiąca po godzinie dziennie. W tej samej chwili szczęka opadła mnie. Jakie półtora miesiąca? 45 godzin na 500 stron? 11 stron na godzinę? Pięć i pół minuty na stronę? Czytanie w tak wolnym tempie to dla mózgu śmiertelna nuda. Zbyt wolne czytanie to bardzo poważne zagrożenie dla mózgu. Mówię to jako pedagog i polonista – jak ktoś ma czytać literaturę w tak ślimaczym tempie, niech nie czyta wcale. Bo jeszcze mu się powolnica tyfoidalna rozwinie.
Komentarze
A jednak ja czytam dużo i szybko, przez co książki szybko zmieniam, po czym po jakimś miesiącu pamiętam niewiele
@gospodarz
To jeden z większych idiotyzmów współczesnej szkoły. Moja córka, rówieśniczka Pańskiej pokonała „Dzieci z Bullerbyn” (350 stron) w tydzień. Dodatkowo 7 godzin audiobooka. Dzisiaj ma test ze znajomości lektury i do tego dotychczas jedynie ograniczało się jej omawianie. Każde wybitne dzieło sztuki to przede wszystkim dobrze opowiedziana historia. Odpowiedź na pytanie, jaka jest uczniowska percepcja tej historii, jest jedynym uzasadnieniem dla wprowadzenia literatury w przestrzeń lekcyjną nauczania języka ojczystego. Ponadczasowość dzieła literackiego to wybory bohaterów, a już niekoniecznie pamięć o tym czy bohater miał bryczesy z samodziału czy bielskiej wełny.
Prawdą jest, że i mnie czytanie książek zajmuje trochę czasu – nie spodziewałbym się po sobie przeczytania 500 stron w dwa dni. Właśnie z tego powodu, że chcę mieć pewność, że zapoznałem się z całością treści – jeżeli przyłapię się na tym, że nie jestem pewien co przeczytałem 2 strony temu, wracam 2 strony i czytam ponownie.
Może Polonistom przyswajanie długich tekstów pisanych przychodzi łatwiej, hm?
Ja czytam bardzo szybko, ale też nie zapamiętuję wszystkich szczegółów, nawet w przypadku książek, które bardzo mi się podobają. A testy opierają się właśnie na pytaniach o szczegóły.
Pamiętam, jak moje dziecko dostało trójkę z testu na znajomość lektury „Spotkanie nad morzem” – pewno jako jedno z nielicznych w klasie przeczytało cały tekst (zawsze bardzo tego pilnowałam), ale poległo na pytaniach typu jak miała na imię przyjaciółka cioci głównej bohaterki. Lepiej wyszli na tym ci, którzy przeczytali streszczenie i zapoznali się ze stronami takimi jak ta: http://www.profesor.pl/publikacja,13609,Sprawdziany-i-testy,Spotkanie-nad-morzem-sprawdzian-ze-znajomosci-lektury-w-klasie-IV.
Zgadzam się w 100% z wypowiedzą @gospodarza.
Moja zmora licealna, czyli kartkówka ze znajomości lektury. Jak łatwo nauczycielka udowadniała mi, że nie czytałam choć czytałam. A przeczytałam wszystkie – jedna z dwóch osób w klasie, ktora tego dokonała. Niestety, niekoniecznie pamiętałam wybrany pojedynczy fakt z kilkutomowej powieści.
Co zabawniejsze, nikt mnie nigdy nie spytał, co w danej lekturze przyciągneło uwagę i dlaczego – skoro nie daj Boże odpowiedź mogła nie pasować do klucza, wg. którego omawiano lekturę.
Moja polonista w liceum miała świetny sposób na kartkówki z lektur. Zadawała pytania ogólne typu „w jakich sytuacjach pojawiały się w Quo Vadis ryby – opisz” . Uczeń który lekturę przeczytał pamiętał ileś tam wątków które nie były umieszczone w streszczeniach. Po przeczytaniu odpowiedzi nauczycielka wiedziała kto przeczytał, a kto nie.
Hmmm… a może jest też tak, że czytanie książek na język polski nie jest jedyną rzeczą, której uczniowie mogą/chcą poświęcić uwagę. Poza tym, każdy przecież ma inne tempo czytania.
Smutne. Znajoma polonistka zrobiła kartkówkę z Potopu (gdy jeszcze byl w lekturach). Spytała o straty polskie podczas oblężenia Zamościa. Przyznacie, że jeżeli się przeczytało, to tego akurat zapomnieć nie sposób.
Swoją droga łezka się kręci, gdy sobie przypomnieć quizy sienkiewiczowskie córek Wańkowicza, opisywane bodaj w „Zielu na kraterze”. Z jakiego sukna miał kurtę pan Podbipięta. To se ne vrati, a szkoda.
A ja jako polonistka uważam, że test z lektur to GŁUPOTA!
Uczniowie nie skupiają się na fabule, historii, wątkach, tylko próbuje zapamiętać drobne szczególiki: kolor ścian w pokoju, lalki stojące na półce, bo takie właśnie pytania dostają.
Jak to ma im pomóc? Czy kolor kamienicy w „Lalce” jest naprawdę najważniejszy w całej tej lekturze? Nie sądzę. Szkoła całkowicie zniechęciła do czytania. I wcale się nie dziwię, dzieciom, że nie chcą czytać. Bo po co marnować (ich zdaniem) czas, skoro i tak testu nie zdadzą, a zamiast czytać nudną książkę mogą wykorzystać ten czas inaczej.
Szkoła powinna zachęcić do czytania. Poprzez rozmowę, pokazanie istotnych punktów, motywów epoki, ciekawe zaprezentowanie i wyjaśnienie problemu, a nie testowanie.
Nie zdałbym testu ze znajomości lektur, które kiedyś czytałem i dobrze znałem. Bo gdy czytam, to postać ma swoją fiszkę – bosman, ojciec Tomka, Smuga. Pewnie gdzieś tam w książcę mają imiona, ale używa ich autor, czytelnik nie musi.
Postać ma cechy istotne dla fabuły, więc wiem, że bosman miał krzepę i świetnie walczył wręcz, ale nie zapamiętuje koloru oczu lub włosów.
Popatrzmy sobie na test z lektury
http://www.profesor.pl/publikacja,14112,Sprawdziany-i-testy,Sprawdzian-dla-klasy-VI-ze-znajomosci-lektury-Tomek-w-krainie-kangurow-A-Szklarskiego
1. Nazwisko Jurka – szkolnego kolegi Tomka brzmiało:
a- Tymowski
b- Tymkowski
c- Witkowski
16. Młody Wilmowski został uwięziony przez:
a- O’Donella
b- McDagala
c- O’Conora
Dziękuję, właśnie jakiś belfer zniechęcił kolejne dziecko do lektury. Zachęcam do lektury komentarzy, włos się jeży. Dodajmy, że choć pamięć szwankuje to tu
13. Sally nie wróciła do domu, ponieważ:
a- zaginął jej pies
b- skręciła nogę
c- wpadła do pułapki na dingo
Moim zdaniem dobre są odpowiedzi „c” i „b” o czym teście nie ma mowy i komentujący nauczyciele nie zwrócili uwagi. Zgroza
@TRad
ze świedbodzińskiego rzecz jasna
pytanie z kartkówki ze znajomości lektury w moim LO: „Jak zaczynają sie i kończą „Chłopi”?” chodziło o pierwsze i ostatnie zdanie
@TRad
Jerzy Pilch wspominał z czasów swoich studiów polonistycznych na UJ, jak to pracownicy naukowi rywalizowali przez lata nt. „Lalki”: zabawa polegała na zadaniu pytania o szczegół z lektury, na który indagowany nie znał odpowiedzi.
Hm, ale to zakłada, ze nawet szybko czytający uczeń musi przeczytać lekturę w ostatniej chwili, a nie na wakacjach, albo o zgrozo – wcześniej, dla własnej przyjemności.
Ja czytam 500-stronicową książkę dwa dni, jak muszę – w jeden dzień. Ale książkę. Nie lekturę, rzeczy przymusową, którą czyta sie nie dla przyjemności, ale z obowiązku. Równolegle z nią czytając przez te półtora miesiąca dwadzieścia innych książek, często lepszych. I pamiętam z książki wrażenia, treść, ale na litość – nie szczegóły!
Nie, nie jestem nastoletnia uczennicą. I Krzysztof Cywiński ma rację – lektury to nie jest zbiór faktów do zapamiętania.
Powiem tak… Chodziłam na profil humanistyczny w liceum, gdzie w klasie maturalnej miałam do przeczytania ponad 20 książek w ciągu 8 miesięcy oczywiście. Były i krótkie, i długie… Ale nie sposób jest zapamiętać wszystkiego z tych książek przygotowując się jednocześnie na rozszerzenie z historii, wosu etc. To że jedna osoba czyta wolno książki i nie zapamiętuje to jedna sprawa, ale nie wolno generalizować, tak jak w tym wpisie.
Czy przeczytałam wszystkie książki? Tak. Czy zdałam kartkówki ze wszystkich? Nie. Np. Do dziś nie mam pojęcia jakiego koloru guziki miał Pan Tadeusz.
Mój syn pokonał „Dzieci z Bullerbyn” zaledwie w weekend… Owszem, zapomniał, że ma przeczytać. Ja „połykam” 500 stronicowe książki w 3-4 dni, no chyba, że nie mam zbyt wiele czasu po pracy, z dwójką dzieci, szkołą w każdy poniedziałek oraz masą domowych obowiązków – no to muszę mieć tydzień
Pamiętam do dziś jak odpytany zostałem z „Cierpień młodego Wertera”.
Polonistka: „Ile rodzeństwa miała Lotta?”
Ja: „Dużo, więcej niż 6 na pewno”.
Ona: „To ile?”
Ja: „Nie pamiętam dokładnie, 7?”
Ona: „Nie, 8 – pała!”
Od tego czasu czytam dla przyjemności a do lektur używałem streszczeń 🙂
Ps. Co do syna – to była 2 klasy podstawówki, książkę przywiozłam z księgarni ok 17 w piątek i powiedziałam, że nie pomogę bo miał na to miesiąc, ale zapomniał… Skończył w niedzielę wieczorem. W tzw. „międzyczasie” pobrał na komputerze, pobiegał, oglądał TV… I zaliczył lekturę na 5 + Dostał jeszcze od pani pochwałę, bo przyznał się w piątek, że nie przeczytał a w poniedziałek znał całą historię.
Za moich czasów nie było czegoś takiego, jak sprawdzian znajomości lektury, bo większość uczniów po prostu czytała. Nie było bryków i opracowań, nie było potrzeby udowadniania, że się przeczytało, jeśli się przeczytało. Oczywiście były osoby, które konsekwentnie nie czytały żadnych książek, ale raczej byli to uczniowie ledwo zdający do następnej klasy. Teraz zapanowała jakaś moda na nieczytanie i tego typu sprawdziany są znakiem dzisiejszych „antyczytelniczych” czasów.
Też pamiętam te absurdalne testy z lektur, np. „Lalki”, którą przeczytałam, a pytania były o to, jaki kolor miała kamienica Łęckich, albo, w co była ubrana Izabela, kiedy Wokulski zobaczył ją po raz pierwszy. A potem na studiach po przeczytaniu 100 lektur w ciągu semestru na egzaminie z romantyzmu było pytanie, o to, jakich autorów czytała Tatiana (jedna z bohaterek – wspomniane w dwóch wersach utworu). Konia z rzędem temu, kto ma taką fenomenalną pamięć.
Moim zdaniem bardzo dobry sposób miała moja nauczycielka z gimnazjum (pozdrawiam!). Zadawała pytania o naprawdę bardzo, bardzo szczególaste szczegóły (do dziś pamiętam, że Kreska z Opium w rosole była w teatrze w ZIELONEJ sukience, a dla dziadka zrobiła tort z polewą CZEKOLADOWĄ). Podczas sprawdzianu miało się jednak swobodny dostęp do tekstu, po prostu pisało się z książką. Osoba, która przeczytała książkę pamiętała mniej więcej, w którym fragmencie bohaterowie byli w teatrze czy organizowali urodziny, więc szybko odnajdowała szczegół, zaś temu, co nie przeczytał, nie starczało czasu, żeby odnaleźć się w obliczu 30 takich pytań w 45 minut. Czytałam lektury, chyba tylko Krzyżaków nie zdążyłam dokończyć na czas, i nie przypominam sobie niższej niż 4 oceny ze sprawdzianu z lektury, a i to rzadko.
Zależy , JAKIE testy, bo widywałam takie, ze sama będąc polonistką, miałabym problemy z ich zaliczeniem, bo było z kolie rozliczeniem szczególików zbędnych. Sama robiąc kartkówki z lektury, nie pytam o różne szczególiki (bp. jak ubrany był bohater, co jadł itp.) , za to o rzeczy, których pamiętanie jest ważne, dla rozumienia utworu.
Jak uczeń poddawany takiemu sprawdzianowi odpowiedziałby na pytanie „O czym jest Iliada”?
O tym jakiej broni używali wojownicy w tamtych czasach. O tym jak się ubierali.
Raczej nie powie, że to opowieść jak mnóstwo ludzi zginęło tylko dlatego, że jedna osoba chciała uprawiać seks z kobietą, która przysięgała wierność komuś innemu.
Obawiam się, że nauczyciel taką metodą nauczy ni mniej ni więcej niż… niczego. Lepiej gdyby wszedł do klasy, usiadł i nie zrobił nic. Przynajmniej nie zniechęciłby młodych ludzi do czytania i myślenia o tym co czytają.
Radzę się nad tym zastanowić i zmienić zawód jeśli nie uda się zmienić podejścia do niego.
Niektóre podręczniki czyta się strona-dwie na godzinę, bo się zasypia
No dobrze – ale jak poszedł Panu test?
Cieszę się, że Pan mnie nie uczył polskiego 😉 Podpowiadam, że bez kartkówek ze znajomości lektur też można prowadzić ciekawe lekcje, a uczniowie wyrastają na… belfrów 😉
Osobiście czytam już tylko dla przyjemności, szkolne czasy czytania na akord mam za sobą. I tak jak to bywa z przyjemnością, lubię się podelektować a nie połknąć coś za jednym kęsem… Czytam wolno i dużo, więc i tak mało pamiętam, ale akt czytania i przeżywania opisywanych historii jest boski!
Dla mnie kartkówki z lektur zawsze były niezrozumiałym wymysłem. Większość przeczytałam lata wcześniej i dobrze pamiętałam ogólny sens oraz fabułę, natomiast ze szczegółami było znacznie gorzej. A ponieważ zawsze optowałam za czytaniem dla przyjemności, ponownie czytałam jedynie te książki, które mi się podobały za pierwszym razem (nie muszę chyba mówić, że nie było ich wiele).
Niech pan nie zapomina, że uczniowie mają także inne przedmioty, do których się muszą przygotowywać i zajęcia dodatkowe. Pan przywykł do szybkiego czytania na studiach a oni jeszcze nie, choć przyznaję, że miesiąc to przesada.
Książkę, która nam się nie podoba, czyta się z wielkim trudem (a tak niestety jest z większością kanonu). Do dziś pamiętam męki z Sienkiewiczem, buntowałam się, że nie dają nam Manna czy Balzaka, tylko w kółko H.S.
A taką znienawidzoną lekturą nie musi być wcale np. „Finneganów tren”. W moim przypadku był to „Anaruk, chłopiec z Grenlandii”. Książeczka ma ok. 50 stron a ja czytałam ją… miesiąc.
Czy w gimnazjum robi się kartkówki z lektur z podstawówki?
W liceum – z lektur z podstawówki i z gimnazjum?
Czy zmartwieniem jest tylko to, czy dzisiaj ktoś w klasie coś pamięta z wczoraj przeczytanej lektury zadanej do przeczytania przedwczoraj?
Co by to było, gdyby matematyk w maturalnej klasie kazał rozwiązywać ułamki, fizyk zrobił kartkówkę z maszyn prostych a chemik poprosił o policzenie masy cząsteczkowej? Historyk zapytał z wojen punickich zaraz po II rozbiorze?
Praktyka 3x”Z” króluje powszechnie.
Ciekaw jestem dlaczego pamiętamy kolor pierwszego roweru, markę pierwszego samochodu, kolor jej sukienki, jak on był wtedy ubrany i co powiedział…
Ludzie zapamiętują nieprawdopodobnie nieistotne szczególiki istotnych dla siebie wydarzeń. Pamięć ludzka potencjalnie potrafi, spokojna główka.
Szkoła to miejsce przechowania dzieci do czasu powrotu ich rodziców z pracy. Z niewiadomego powodu zorganizowane na chronologicznej zasadzie przez hipokrytów, którzy usiłują zapanować nad więźniami strasząc ich „nieprzejściem” podczas gdy wszyscy wiedzą, iż papu klawiszy zależy właśnie od sprawności „przejścia”.
Zapamiętanie czegokolwiek jest grą w udawanego, prawdopodobnie po obu stronach.
@Gospodarz
A jak Pan czyta książki dla siebie to też Pan sobie testy pamięci robi z kolorystyki kamienic, szczegółów stroju pokojówek itp.itd.? Przecież to najlepszy sposób obrzydzania czytelnictwa … 😉
Jak dobrze, że moja licealna polonistka nie miała potrzeby testowania stopnia naszego przyswojenia treści lektury za pomocą jakis dziwnych testów. Lektury glównie omawialiśmy problemowo, dyskutowaliśmy o motywacji bohaterów, symbolice, pewnych zjawiskach. Po takich lekcjach nauczycielka potrafiła z dużą celnością wskazac, kto lekturę czytał, a kto nie za bardzo. Kiedyś nawet trafnie stwierdziła, ze musiałam przeczytac dwa razy Mistrza i Małgorzatę. I ni trzeba było uciekać się do pytań o kolor sukni Małgorzaty.
Czytam dużo, moje dzieci czytają dużo. Dla mnie przeczytanie 500-stronicowej książki to dwa dni, o ile nie mam nic innego do roboty. Natomiast o ile wiem, uczniowie mają zwykle zawsze coś do roboty poza czytaniem. Moje dzieciaki uwielbiają czytać, ale poza weekendami i feriami nie znajdują na czytanie więcej czasu niż godzina-dwie dziennie w optymistycznym wariancie. Eksperyment Gospodarza był źle przeprowadzony. Żeby porównać to do sytuacji swoich uczniów powinien on czytać książkę z jednoczesnym czytaniem kilku innych – np. podręcznika do fizyki, przeplatanym matematyką, biologią np. Villego i na deser historię Polski. Po takim wieczorze Gospodarz powinien napisać test z tego, ile zapamiętał z każdej z tych książek. Ucznia bowiem nikt nie zwalnia z reszty obowiązków z powodu czytania lektury. Durnym sprawdzianom ze znajomości pierdół mówię zawsze nie – a moje dziecko otrzymało dwóję ze sprawdzianu z lektury wagi 6 (!), podczas gdy za rozprawkę tzw. maturalną można było dostać ocenę wagi 5.
Szkoła polska ma podstawowy problem – nie uczy wyrażania swojego zdania, nie uczy argumentowania, nie uczy myślenia. Zamiast tego nauczyciele z lubością zajmują się przyłapywaniem uczniów na nieznajomości szczegółów z książek, które to szczegóły mają się nijak do percepcji utworu i refleksji na jego temat. Rozumiem, że trudno się omawia utwór, kiedy prawie nikt go nie przeczytał. Ale nie tędy droga. W ten sposób zniechęca się do lektur nie tych, którzy i tak nie czytają, bo ci przeczytają bryk i będą tak samo na czasie jak reszta. Nikt normalny nie chce czytać książki po to, żeby zapamiętać szczegóły, bo do tego obecnie sprowadza się czytanie lektur. Niech nauczyciel na lekcji dyskutuje z tą dwójką-trójką, która czytała. To bardziej zachęci innych do przeczytania niż zamordyzm, bo tu ofiarami są nie tylko ci, którzy nie czytali, ale przede wszystkim ci, którzy czytali, ale którzy w książkach szukają czego innego niż kolorów paska.
Świat bez książki będzie z pewnością dużo gorszym światem. Tak myślę.
Robimy wszystko, by przeciętna (średnia) umiejętność czytania z zachwytem (z zainteresowaniem) z każdym rokiem malała.
Budujemy własną ciężką pracą ten nowy świat. Świat bez książki.
A może nie umiemy już czytać?
Może zapomnieliśmy, o co w całym tym zajęciu chodzi?
belferxxx,
test ze znajomości lektury robię z wydarzeń, raczej dużych i znaczących, nigdy ze szczegółów. Zresztą obecnie problem polega na tym, że część uczniów nie czyta nawet opracowań, tylko streszczenia streszczeń, coś w rodzaju „Potop” w kilkunastu zdaniach, a jeszcze lepiej takiej długości, żeby dało się to opublikować na Twitterze. Osoby, które przeczytały tradycyjne streszczenie, poradzą sobie na takiej kartkówce. Mnie już chodzi tylko o wychwycenie tych, którzy ograniczyli się do mikrostreszczeń.
Pozdrawiam
Gospodarz
Jak mialam 15 lat przeczytalam wszystkie 3 tomy Wladcy Pierscieni w jeden weekend. Przez caly ten czas z nosem w ksiazce. Teraz z braku czasu czytam mniej, co wcale nie znaczy ze wolniej. Czy mozna czytac az tak wolno? Nie wierze. Artykul wydaje sie byc mocno koloryzowany.
Zgadzam się z większością komentarzy powyżej.
Inna rzecz – pamiętam, jak sama mimo przebrnięcia przez Cierpienia Młodego Wertera, nie zaliczyłam testu z lektury. Okazało się że jednym z ważniejszych pytań „mierzacych” czy ktoś lekturę przeczytał, było pytanie w co był ubrany cierpiący Werter. Otóż był ubrany w żółtą kamizelkę i niebieski surdut (albo odwrotnie) – i byl to bardzo ważny szczegół ,bo, jak się okazało świadczący o niekonwencjonalności bohatera. Problem w tym, że zrozumiałam to dopiero podczas omawiania lektury po teście- obecnie przeciętnemu czytelnikowi konwecje ubioru z czasów Wertera i Lalki są równie bliskie co tajniki mody średniowiecznej. Ja sobie wtedy pomyślałam, że widocznie tak się w owych czasach mlodziency z dobrych domów nosili. A w dzisiejszych czasach jak ktoś bysie ubrał na niebiesko-żółto – to nikt by na to nie nie zwrócił uwagi.
Więc trzeba też wziąć pod uwagę takie przypadki- na niektóre kwestie nie zwaracamy uwagi, bo uznajemy je za mało istotne/ całkowicie zwyczajne.
Prędkość i efektywność czytania w dużej mierze zależy od treningu, ilości przeczytanych książek i stron. Myślę, że w tej kwestii dziecku bardzo daleko do polonisty, dlatego może czytać wolniej i mniej uważnie wyłapywać istotne szczegóły i wątki. Druga też kwestia, to ile czasu realnie dziecko może poświęcić w ciągu dnia na lekturę? Są przecież inne przedmioty, sprawdziany, zajęcia dodatkowe, obowiązki domowe.
A propos „lalki” – nie tak dawno w liceum na kartkówce ze znajomości lektury padły pytania: Jakiej długości rękawiczki nosiła Łęcka? Jaka ryba była na sławetnym obiedzie?! i chyba moje ulubione pytanie „Kto był odtwórcą postaci Rzeckiego, w któreś tam wersji filmu?” (której i czy były jakieś wersje, nie pamiętam, ponad dekadę temu to było). Jak widać samo czytanie już nie wystarczało…
Hm,
test z lektur, a z właściwie ze szczegółów lektury jest, delikatnie mówiąc, pomysłem słabym.
Bo co z niego wynika, że ktoś ma lepszą pamięć, ktoś zapamiętuje pierdółki de facto (tzw. wiedza krzyżówkowo-teleturniejowa- ja np. zawsze się tym pasjonowałem i lubiłem, ale ważniejsze jest jednak rozumienie)
Moim zdaniem jedynym celem czytania lektur jest umieć o nich dyskutować i pisać i przekładać je na własne życie.
Poza tym, jak wiadomo choćby z prostegeo testu, każdy tę samą sytuacje opowie inaczej bo zapamięta inne rzeczy, i w tym siła gadania na lekcjach o przeczytanych książkach,
Ale po co kartkówki z detali, wystarczy zdać kilka pytań, gdzie uczeń ma cokolwiek napisać od siebie na podstawie przeczytanej lektury i wyjdzie, kto czytał.
Bo test z lektury zda zdolniacha, co się nauczył streszczenia, ale jak nie przeczytał, to niekoniecznie odpowie z sensem na jakiekolwiek pytanie odnoszące się do treści.
P.S.
Verdano,
„Nie lekturę, rzeczy przymusową, którą czyta sie nie dla przyjemności, ale z obowiązku”
Ale co to za dziwny podział?
„Zbrodnia i kara”, „Mistrz i Małgorzata”, „Lalka”, Kochanowski, Mickiewicz, Tristan i Izolda, Krall, Borowski, Różewicz, Camus itd to nie jest świetna literatura?
A wszystko to przeczytałem, bo było w lekturach i bardzo mnie to cieszy.
Oczywiście były też gnioty, ale nie rozumiem tego dziwnego utożsamiania lektury z książką słabą i nudną.
Zawsze się przeciw temu buntowałem i było to dla mnie konformistyczne strasznie (no bo wszyscy gadali i gadają, że jak lektura, to nuda i oni nie czytają)
A ja czytałem i często się zachwycałem i inspirowałem, by czytać nowe rzeczy.
np. „Chłopi” Reymonta -ta książka zainspirowała mnie do czytania np. „Błogosławieństwa ziemi” Hamsuna i w ogóle literatury wiejskiej czy podobnej.
Dostojewski i „Zbrodnia i kara” zainspirował mnie, by czytać literaturę rosyjską itd
P.S.
A i jeszcze jedno, ci, co mnóstwo czytają, bardzo często nie pamiętają wiele.
Jest to chyba naturalne, ktoś, kto nie lubi czytać przeczyta tę jedną lekturę i się skoncentruje, łatwiej mu zapamiętać szczegóły.
Ja czytałem w tym samym czasie poza lekturą jakis kryminał, jakiś horror, coś ambitniejszego itd
I np. uczeń nie lubiejący czytać czytał jedną lekturę i się z niej przygotował, ja jako maniak książek czytałem tym samym czasie w liceum książek pięć np.
Kartkówka z lektury to nic dobrego, ale to smutna konieczność.
Fajnie jest dyskutować O KSIĄŻCE. Np. świetna analiza wybranych motywów sienkiewiczowskich przedstawiona przez Parnickiego w trakcie wykładów opublikowancyh później w tomie „Historia w literaturę przekuwana” była dla mnie odkryciem – a przecież Trylogię znałem. Ale żeby dyskutować o czymś, to trzeba najpierw to coś znać. O czym można dyskutować z uczniem, który zamiast przeczytać książkę, przeczytał bryka?
Oczywiście znajomość lektury można sprawdzać głupio (cytowane pytanie o nazwisko kolegi Tomka Wilmowskiego – Szklarski był moim ulubionym cyklem w podstawówce, czytałem wszystkie Tomki po kilka razy, ale takich pi***ół nie wiedziałem nigdy. Ale gdyby spytać o lekcję Tomka w warszawskiej szkole? O przebieg najdramatyczniejszego wydarzenia podczas podróży morskiej do Australii? O to, kto to był Strzelecki? Czyli o rzeczy, które się pamięta, a nie o „kolor pokoju”.
Bo, powiedzmy sobie szczerze, „sukno świebodzinskie” (barwo, Pieranka) pamięta się z lektury Wańkowicza, a nie Sienkiewicza. W jakich okolicznościach poznajemy imię Bohuna – również.
Nie jestem polonistą. Nie wyobrażam sobie jednak jak inaczej sprawdzić, czy uczniowie przeczytali lekturę. Ani jak dyskutować o książce z kimś, kto jej nie czytał.
A polonistom dedykuję znany wszystkim, mam nadzieję, poświęcony im wiersz Waligórskiego.
SZKOLA KOMPLETNIE ZIDIOCIALA!
Ucze inzynierow. Na uczelni WYZSZEJ. Wszystkie moje egzaminy sa „open books” Student moze przyniesc dowolne materialy z wyjatkiem internetu. Albowiem INFORMACJA to nie WIEDZA i nie widze powodow dla ktorych studeni mieliby zakuwac na pamiec formuly ktorych ja tez nie pamietam
@Grześ
„P.S.
Verdano,
“Nie lekturę, rzeczy przymusową, którą czyta sie nie dla przyjemności, ale z obowiązku”
Ale co to za dziwny podział?”
Jeżeli Pan tak dużo czytał, to być może kojarzy Pan taki fragment z Dickensa, w którym narrator opisuje olbrzymie wydatki bogaczy na kilkugodzinne przejażdżki trzęsącym się dyliżansem, lecz gdyby im płacić za taką jazdę, to uznaliby to za ciężką pracę?
Czy oczytanemu człowiekowi trzeba tłumaczyć, że dla wielu ludzi coś co staje się obowiązkiem (w domyśle podległością bliską zniewoleniu), przestaje być przyjemnością. Jeżeli to trudne, to proszę sobie wyobrazić siebie w pewnej sytuacji z kobietą – może być piękna 🙂
@Grześ
Przepraszam za lapsus: miało być zadbana
„Jakie buty miała panna młoda?” – takie sprawdzające pytanie z „Wesela” pamiętam z lekcji j. polskiego (a było to przed z górą 30 laty), z najlepszym polonistą z grona 4, których zdarzyło się mieć. Przy „Co jedli u Borynów na kolację?” nie wytrzymała koleżanka (absolutna miłośniczka wszelkiej literatury, skończyła później bibliotekoznawstwo i coś tam jeszcze) i ostro zaprotestowała mówiąc: „A co mnie, do cholery, obchodzi, co oni jedli? W książce ważne jest to, to i jeszcze to…” (tu wymieniła konkretne zagadnienia, a nie duperele). Na to chyba polonista czekał. Wywiązała się „całoklasowa” długa i burzliwa debata, co w literaturze, tej konkretnej i tak w ogóle, jest ważne, a co nie, po co czytamy, dlaczego warto itp. To była najlepsza lekcja j. polskiego, a później podobnych było więcej.
Byłam zdruzgotana, gdy w gimnazjum moja córka przy „Quo vadis” poznała jedynie dwa wątki, i to bardzo pobieżnie, tej lektury: miłosny i spalenia Rzymu. Dziecię, które uwielbiało i nadal uwielbia czytać, w liceum znienawidziło lekcje j.polskiego, tj. 3-letnie kształtowanie wątpliwie przydatnej umiejętności „mieszczenia się w modelu”. Żałosne to i na pewno niczego dobrego na przyszłość nie wróży. Obawiam się, że będzie coraz gorzej i ze znajomością literatury, i z kształtowaniem postaw ludzkich za pomocą i na przykładzie książkowych bohaterów, i ze zwykłą umiejętnością posługiwania się językiem ojczystym. A może jest to już niezwykła umiejętność? Z przykrością zauważyłam wcale niemałą liczbę różnych błędów: literowych, gramatycznych i innych we wcześniejszych komentarzach, także tych sporządzonych przez polonistów. A skoro tak piszą nauczyciele, to czy jest sens wymagania i oczekiwania czegokolwiek innego (lepszego) od uczniów?
Testy z lektur, jeśli już muszą być, to niech chociaż będą dopasowane do wieku czytelnika, a pytania do późniejszych lekcji omawiających lekturę. Na jaką cholerę komuś informacja :jakiego koloru byl szalik Nemeczka”? I z 17 czy 18 osób w klasie dziewięć dostawało pałę, 2-3 dostawało pozytywną ocenę, reszta mierne….
Dla mnie – dramat. Wkurzało mnie to jako matki dziecka czytającego z zawrotną prędkością i fotograficzną pamięcią (jedyna „6” w klasie) teraz będzie mnie wkurzać jako matki w ogóle nie czytającego dyslektyka. Z wyksztalcenia jestem polonistą, czytam dość szybko, ale na studiach też zdarzały się takie egzaminy – 15 pytań o do widzenia – szczerze tego nie znosiłam.
Ucze literatury niejako ‚obok’, moi uczniowie czytaja w oryginale literature angielskojezyczna ( taka konwencja jest przyjeta w Holandii). Jestem rownolegle polonista i lingwista-nauczycielem angielskiego. Bawi mnie akurat gramatyka i poezja, czyli najwieksze demony uczniow. Ucze analizy i interpretacji odtwarzajac z uczniami proces pisania: najpierw pisza oni, potem porownujemy z oryginalem. Dziala, bawimy sie, jakby wszyscy wiedzieli, ze nie ma poezji poprawnej I
niepoprawnej. Ostatnio odwrocilam
kolejnosc, dalam teksty (Dylana
jakiegos) i w ramach pracy domowej kazalam znalezc jedna sztuke czegokolwiek ‚kojarzacego sie z…’. Na 20 sztuk dostalam jedna odpowiedz. Od chlopaka, ktory odmowil dotykania sie do Whitmana, bo… umial go wlasciwie zinterpretowac. Wniosek: Kartkowki ze znajomosci lektury nie sa po to, zeby istotnie sprawdzic jej znajomosc. One sa srodkiem przymusu bezposredniego, zeby uczen zapoznal sie z zawartoscia tekstu w terminie dogodnym dla nauczyciela. Nauczyciel jak ja ma milion alternatywnych pomyslow na wypelnienie lekcji i zrobi to z przyjemnoscia. Bez przyjemnosci postawi za to ndst lub dopuszczajaca na ustnej maturze, gdy uczen nie potrafi powiedziec, dlaczego wybrana przez niego lektura byla nudna czy beznadziejna (a moze tak powiedziec, byle uzasadnil…).
Dla mnie to jest prosta sprawa: czytam szybko – niewiele pamiętam, czytam wolniej, z zastanowieniem – pamiętam doskonale niektóre szczegóły (wiadomo, że nie wszystkie), potrafię przytoczyć odpowiedź jednego bohatera na pytanie drugiego. Ale prawda jest taka, że żeby lepiej znać historię, którą dana książka opowiada, zawsze wypisuję sobie, kto jest kim, kto z kim jest związany, z kim ma dzieci, kto zabija kogo, a potem robię plan zdarzeń.
A jeśli uczniom brakuje czasu na czytanie lub po prostu czytać nie lubią albo mało zapamiętują, to uważam, że przed kartkówką to lepiej przeczytać sobie szczegółowe streszczenie i na jego podstawie sporządzić plan zdarzeń. Zapamiętają treść na dużo dłużej, niż gdyby mieli przeczytać ją po łebkach w jeden wieczór. Wiem to po sobie, a czytać muszę dużo, bo studiuję filologie. A kto wie, a może wrócą do niej po czasie?
Poza tym nienawidzę czytania na termin. Dla mnie czytanie ma być przyjemnością, sposobem spędzania wolnego czasu, a nie obowiązkiem, który muszę wypełnić do określonego terminu. A tak, niestety, czyta się lektury w szkołach.
@pismak
Moim zdaniem nie samo czytanie literatury zapewni poprawne posługiwanie się językiem pisanym. Bo jak mam stworzyć własne zdanie poprawnie, skoro nie rozumiem mechanizmów (związków w zdaniu, typów zdań pojedynczego i złożonego – współrzędnie i podrzędnie itd.) działających w zdaniu, które czytam? Przecież przed „i” niekiedy należy postawić przecinek, a niekiedy przed „że” się go nie stawia. Już nie wspomnę o kłopotliwym słowie „czy”.
Wobec tego, moim zdaniem, problem leży w tym, że chyba w niewielu polskich szkołach zwraca się uwagę na gramatykę języka polskiego. Sam nie miałem najmniejszych problemów z gramatyką opisową rosyjskiego i angielskiego, bo w gimnazjum gramatyka opisowa języka polskiego była zrobiona rewelacyjnie, poświęcono na nią dużo czasu, za co chwała mojej polonistce. W liceum nie ma ani jednej godziny gramatyki. Oto efekt. A i w gimnazjach się o niej zapomina, nie wszyscy ją realizują. W moich grupach na studiach filologicznych padało pytanie, kto z nas miał wcześniej gramatykę języka polskiego. Byłem jedyną osobą, która podnosiła rękę. Szkoda, że już jej nie ma na studiach językowych jako obowiązkowej – oszczędności. Na szczęście co niektórzy dyrektorzy widzą problem i pracują nad jej przywróceniem.
Podobne dyskusje prowadziłem sam ze sobą już dość dawno, wyciągnąłem też wnioski. Z dziećmi mi się nie udało, ale zakładamy z nimi, że przy ewentualnych wnukach rezygnuję z pracy na zewnątrz i zajmuję się tymi ostatnimi indywidualnie, tak by jak najrzadziej musiały w czasie swego największego rozwoju cierpieć podczas kontaktów z często wspominaną tu instytucją.
Przewiduję oczywiście, że gdyby te zamiary udało się zacząć realizować, najtrudniej będzie mi z tworem znanym pod nazwą „język polski”, bo to taki dziwny twór, który nadaje sens na przykład kartkówkom z „…”.
A że twór jest dziwny, może poświadczyć jakieś 7 mld ludzi.
@Tmssn
>Moim zdaniem nie samo czytanie literatury zapewni poprawne posługiwanie się językiem pisanym. Bo jak mam stworzyć własne zdanie poprawnie, skoro nie rozumiem mechanizmów (związków w zdaniu, typów zdań pojedynczego i złożonego – współrzędnie i podrzędnie itd.) działających w zdaniu, które czytam?<
Językiem (ojczystym) człowiek się uczy sprawnie posługiwać po prostu dużo obcując z jego poprawną wersją (np. czytając).
W pewnym słowiańskim kraju w szkole przy polskiej ambasadzie miałem kiedyś uczennicę-tubylkę. Ona wróciła właśnie z Polski, gdzie nie chodziła bynajmniej do polskiej szkoły tylko do rosyjskiej, przy ambasadzie (nie była Rosjanką). Polski znała z lektur, TV, radia i kontaktów z rówieśnikami. Od pierwszego dnia pisała bezbłędnie zarówno pod względem ortografii jak i gramatyki… 😉 W polskiej szkole uczyła się bo nie chciała tracić kontaktu z językiem …
Książka ma zostawiać „osad”. Jeżeli tego osadu nie zostawia – została przeczytana po nic.
Dla każdego czytelnika co innego jest ważne, poruszające; co innego nim wstrząśnie. I, wobec tego, co innego zapamięta, często na życie.
Licealista nie znajduje czasu, żeby przeczytać Dzieło? Won z liceum. To niemożliwe jest, żeby ze wszystkich proponowanych lektur, licealista nie znalazł w ciągu roku dwóch, które przeczyta, bo się zachwycił.
Powtarzam: won z liceum. Ta kiełbasa nie jest dla ciebie.
Jeżeli na moje prymitywne pytanie: „O czym jest „, uczeń odpowie: „O człowieku, który się miota, bo urodził się za późno lub za wcześnie”, to to jest OK.
@Belferka 1 października o godz. 3:55
„Licealista nie znajduje czasu, żeby przeczytać Dzieło? Won z liceum. (…) Ta kiełbasa nie jest dla ciebie.”
Nieśmiało upominam się o z pewnością rzadkie przypadki, ale jednak…
Otóż ja bym takiemu licealiście co to nie chce czytać zostawił jedną furtkę – niech sam książkę napisze.
Niektórzy dorastają szybciej i szybciej zdają sobie sprawę, że już przeczytali wystarczającą liczbę książek. Teraz czas na pisanie. Chcę wierzyć w geniuszy!
@Belferka
„Licealista nie znajduje czasu, żeby przeczytać Dzieło? Won z liceum. To niemożliwe jest, żeby ze wszystkich proponowanych lektur, licealista nie znalazł w ciągu roku dwóch, które przeczyta, bo się zachwycił.
Powtarzam: won z liceum. Ta kiełbasa nie jest dla ciebie.”
Czy mogłaby Pani wyjaśnić mi o co chodzi w tym wpisie? Czy Pani uczy w liceum ? Jakiego przedmiotu?
Agnieszka, Kreska w „Opium w rosole” zrobiła dziadkowi szarlotkę, nie żaden tort, i nie miała ona polewy czekoladowej, tylko uśmiechniętą buźkę namalowaną czekoladą na wierzchu.
Więc sama widzisz, że chyba byś jednak uwaliła akurat ten test z Musierowicz 😛
Pamięć jest wybiórcza i osobnicza, i ludzie po prostu nie zapamiętują tych samych rzeczy, nie te same szczegóły przykuwają ich uwagę. Dlatego uważam że testy ze szczegółów w lekturach są idiotyczne.
Moze tak ksiazke do fizyki poczytamy na czas?
pamiętam jak na studiach jeden z profesorów od literatury mówił nam, że „tylko idioci czytają szybko” – i też zawsze mi się wydawało, że nie o to chodzi, żeby czytać na czas, tylko tak, żeby nie tylko zrozumieć ale jeszcze móc w międzyczasie docenić np zabawę słowem czy inne zabiegi autora, na które – jeśli nie zwróci się uwagi na bieżąco, czytając tekst – nie ma szans „wpaść” czy sobie przypomnieć po skończeniu książki. są książki, które można przeczytać szybciej niż inne – ale to są te, które się ograniczają do napisanego tekstu, są bardziej powierzchowne.
Problem w tym że jednym powodów popularności streszczeń jest że osoby znające lekturę z dobrego streszczenia lepiej sobie radzą na kartkówkach niż przeciętna osoba czytająca książkę.
Przypomina mi się tu smutna historia, jak to będąc jedyna osobą znającą Trylogię nie-ze-streszczeń (a miałem wtedy okres fascynacji Sienkiewiczem i czytałem kilkukrotnie) poległem na kartkówce na głupawych pytaniach z Potopu. Tyle miałem frajdy że wszyscy w okolicy mieli duży ubaw z wyników.
Prawdą jest że uczniowe nie czytają, ale jednym z powodów jest brak realnego premiowania rzeczywistego czytania lektur. Jeśli komuś zależy na ocenach to streszczenie jest efektywnie lepszym rozwiązaniem (jest sporo autorów którzy rzeczywiście sprawnie sobie radzą z wyjęciem z powieści kilkunastu kluczowych informacji o które mogą paść pytania).
W moim przypadku śmierć książki nastąpiła w I kl. liceum, gdy omawialiśmy „Robinsona Crusoe”. Czytałem tę książkę kilka razy wcześniej. Na lekcji poczułem się jakbym robił sekcję żywego przyjaciela – piękną (wtedy dla mnie) książkę rozczłonkowano na styl, wątek główny i poboczne, realia historyczne. Horror.
Na szczęście nie zniechęciło mnie to do czytania, nawet „Chłopów” i „Nad Niemnem” przebrnąłem.
A „Noce i dnie” obiecałem sobie przeczytać wszystkie tomy – kiedyś, jak będę dorosły. Może to już ten czas własnie? 🙂
PS. Beletrystykę czytam w tempie ok. 100str/godz. Inne, trudniejsze, treściwsze, to spada mi nawet do 20-30str/godz.