Nierówność sześciolatków
Popieram posłanie 6-latków do szkół, ale zgroza mnie ogarnia, gdy słyszę, jak MEN realizuje ten pomysł. Wydawało mi się, że głównym celem zmian w szkolnictwie miało być wyrównywanie szans edukacyjnych dzieci. Tymczasem jest odwrotnie. Zmniejszenie wieku obowiązku szkolnego jest tak przeprowadzane, że dzieci urodzone w roku 2003 i młodsze będą najbardziej nierówno wyedukowane spośród wszystkich dotychczasowych pokoleń. A oto, co MEN funduje tej grupie wiekowej.
Jak donosi dzisiejsza Wyborcza, w przedszkolach odbędzie się ogólnokrajowe badanie starszaków (5-latków), czy są intelektualnie, psychicznie, fizycznie, moralnie i społecznie przygotowane do pójścia o rok wcześniej do szkoły. Zostaną zbadane tylko dzieci, które chodzą do przedszkoli, a pozostałe nie. Nastąpi zatem podział pokolenia na dzieci certyfikowane i pozbawione tak ważnego papierka. Sam dostęp do badań jest przywilejem, gdyż poza przedszkolami na takie badania trzeba czekać w kilkumiesięcznej kolejce.
Niestety, dzieci posiadające certyfikat gotowości do szkoły wcale automatycznie nie pójdą do szkoły. O tym mają decydować rodzice: chcą czy nie chcą. I mamy kolejny podział. Rodzic rodzicowi nierówny. Ludzie – jak mówi jedna z przypowieści biblijnych – dzielą się na głupich i mądrych. Mądrzy ludzie dbają o to, aby kaganek ich wiedzy nieustannie napełniany był oliwą, natomiast głupi myślą, że nigdy nie zabraknie im mądrości. Ponieważ popieram wcześniejszą edukację dzieci, postawię sprawę jasno. Głupi rodzice zostawią swoje 6-letnie dzieci w domach, a mądrzy poślą do szkół. Poślą je także dlatego, że będą pewni, iż w klasach 6-latków znajdą się tylko dzieci certyfikowane, czyli mądrzejsze, i mające mądrych rodziców. Może zamiast mądrych powinienem pisać ambitnych, ale w sumie chodzi o to, że swój przyciągnie swojego, tzn. będziemy mieli klasy złożone z podobnych do siebie dzieci. Kolejny podział gotowy.
Pewnie mam skłonności kasandryczne, ale oczami wyobraźni widzę, co będzie się działo za lat kilkanaście. W liceach i na studiach młodzież będzie się dzieliła na tych, którzy są przyspieszeni, i na tych, którzy są opóźnieni w rozwoju. Już widzę minę mojej córki, gdy ktoś jej zada pytanie: „Jesteś przyspieszona czy opóźniona?”.
Zdarza się, że piękne sprawy są wykonywane bardzo głupimi metodami. I właśnie ta sprawa do takich należy. Niestety, Katarzyna Hall nie umie – nawet jak ona i jej zespół wymyśli coś świetnego – reformować edukacji. Także teraz weszła na bardzo grząski teren. Wycofać się nie chce, a iść pełną parą do przodu nie może. Pozostało jej zatem siedzenie w miejscu, wymyślanie bzdur i czekanie, czy grunt okaże się na tyle twardy, że coś się na nim zbuduje. Zapewniam, że w ten sposób niczego się nie zbuduje. Pójdzie się na dno, szkoda tylko, że z całym pokoleniem. Trzeba ratować dzieci, póki można: albo do szkoły wszystkie 6-latki, albo wszystkie do przedszkoli, a nie takie fiku myku na patyku.
Komentarze
Prawda, prawda. Co innego cos wymyslic a co innego zrealizowac.
Troche nie na temat ale:
W Nowym Roku zycze wszystkim nauczycielom po 6 tys pensji i profesjonalnego skladu ministerstwa edukacji (niechby i tam i papieze i biskupi edukacji rzadzili;) Szanowny Gospodarz mialby wtedy wiecej czasu na tematy o istocie nauczania i bycia nauczanym, a nie w kolko: reforma, penjse, pensum.
Acha! (przez h czy ch?) Sobie zycze zeby tu taka fukcja byla do sprawdzania bledow i zeby ona zastrzerzona byla dla uczniow, zeby nie wiedzieli, ze my tez nie wiemy;) I zeby Gospodarz poprawial (czerwonymi kwiatkami) nasze wpadki stylistyczne, interpunkcyjne itp., byloby mile z pozytecznym:) W ogole dziwie sie sobie i innym co tu pisza, ze sie tak wciaz na srogie oko polonisty wystawiaja;)
Chyba gafe zrobilam tymi 6-cioma tysiacami? A niech bedzie-10 ! Wtedy wszyscy przestana nudzic a zaczna pisas o wykwintnych jedzonkach jak na sasiednim blogu:)
Nauczam początkowo od wielu, wielu lat. W klasie mam dzieci z jednego rocznika, urodzone od stycznia do grudnia danego roku. I co trzy lata, obejmując kolejnych pierwszoklasistów, powtarza się ten sam problem: problem chłopców urodzonych w końcu listopada lub w grudniu danego roku. Otóż generalnie (są oczywiście wyjątki, ale są to WYJĄTKI) chłopcy ci wykazują się czymś co politycznie niepoprawnie, ale obrazowo oddaje termin „nierozgarnięcie”. W porównaniu z dziewczynką urodzoną w styczniu, lutym chłopaczek taki nie ma szans. Zanim dotrze do niego polecenie wycięcia kółeczka – dziewczynka już wycięła, przykleiła w odpowiednie miejsce (sama się domyśliła gdzie), pokolorowała i ozdobiła sześcioma różowymi serduszkami. Rodzice tychże chłopczyków przyznają bardzo często,że sami mieli wątpliwości, czy posyłać dziecko do szkoły i targani tymi wątpliwościami przeprowadzali testy na dojrzałość szkolną. Testy te doceniały inteligencję chłopczyka, ale nie wykazywały tegoż „nierozgarnięcia”. W efekcie już w pierwszej klasie grudniowy chłopczyk otrzymuje lekcję życia: cokolwiek zrobię, zrobię źle, albo jako ostatni w klasie. Więc, drogi Gospodarzu, może ci rodzice, którzy zostawią swoje sześcioletnie dzieci w domu nie są głupi, a rozsądni? Bo może kalkulują, że skoro moje dziecko z racji najmłodszości ma być najwolniejsze, najmniej sprawne manualnie, najniższe wzrostem, a musi konkurować z dziećmi o PONAD rok starszymi to może warto przetrzymać je rok dłużej i niekoniecznie w domu, w przedszkolu przecież dzieci mają bogaty program ?
,,Głupi rodzice zostawią swoje 6-letnie dzieci w domach, a mądrzy poślą do szkół.”
Uogólnienie!
Być może mądrzy przejdą się do jedynej w okolicy szkoły jakoby przystosowanej dla sześciolatków, zobaczą tam panią, która zajmując się dziećmi od 15 lat nie raczyła w jakikolwiek sposób podnieść swoich kwalifikacji i zostawią swoje dzieci w domach, poświęcając im odpowiednio więcej czasu.
Głupi poślą dzieci do szkoły, gdzie ich dzieci będą traciły czas, oglądając w kółko te same bajki na wysłużonym VHS.
Pozdrowienia
joahim, belfer gimnazjalny
Nadal nie wiem, czemu tak kurczowo trzyma się wieku jako wyznacznika poziomu wiedzy i „rozgarnięcia” dziecka. Może kiedyś to właśnie poziom wiedzy będzie decydował o przynależności ucznia do klasy, a nie wiek, zamożność rodziców czy płeć.
Tsubaki: mogę życzyć nauczycielom, by zarabiali i po sto tysięcy miesięcznie, a wiesz dlaczego? Bo to nie z moich będzie zabrane, żeby im dać…
Doceniam pozostawienie rodzicom możliwości zdecydowania o rozpoczęciu nauki w szkole.
Po co stosować przymus? Czy to metoda na skuteczne nauczanie?
Co do podanego przez Pana przykładu to obecnie studia można rozpoczynać w dowolnym wieku.
Dziecko 6 letnie i tak już jest objęte obowiązkiem szkolnym, a zerówka jak do tej pory dla 6-latków była pomysłem idealnym programowo. Czy w szkole, czy w przedszkolu.
Można nauczyć dziecko 5 letnie czytac, nawet 4-letnie, ale po co? Zwłaszcza jeśli nie nauczy sie ubierać, jeść nożem i widelcem i innych rzeczy, których nauczyć sie w tym wieku powinno.
Nie widzę żadnych rozsądnych powodów, dla którcyh miało by sie przyspieszać strat dzieci w szkole.
Może lepiej by było zainwestować w przedszkola?
Dlaczego nie stworzyć szansy dla każdego dziecka, również na wsi, by z dobrodziejstw socjalizacji przedszkolnej mogło skorzystać?
Doświadczenie pokazuje, że naprawdę nieliczne 6-latki idące wcześniej do pierwszej klasy dobrze się w niej czują i dobrze sobie radzą.
Obecnie szkoły ani nie mają warunków do przyjmowania młodszych dzici, ani nauczyciele nie są do tego przygotowani, ani dzieci nie są na tyle dojrzałe, żeby zaczynać w wiku 6-lat naukę w szkle. I to ostatnie sie raczej nie zmieni zbyt szybko…
W czwartej czy piątej klasie tak część już na wieki nie będzie nadążać (bo nie segregujemy dzieci zdolnych od mniej zdolnych czy zgoła nie zdolnych), poczem ci co nie nadążą aż po maturę siedzieć będą po 8 godzin na tureckim kazaniu, często nauczani przez nieudaczników (dyplomowanych także). No to wszystko jedno czy pobór będzie dotyczył 6 czy 7 latków. Tylko ci „mądrzy” rodzice skazują swoje dzieci, że będą tyrały o rok dużej do emerytury, ale jak rozumiem taka jest potrzeba, banki muszą dawać kredyty, więc niewolnika trzeba, a jeszcze system emerytalny, panowie prezesi funduszy chętnie tych kilkaset tysięcy niewolników rocznie zdoją. Oto głębia potrzeby wcześniejszej edukacji. Alleluja i wpieriod Ewropejskij Sojuz!!! A przy okazji Ojciec z Matką będą mieli mniej okazji nauczać wszeteczeństw świata normalnego. Państwo wszak lepiej wychowuje!!!
Chwileczkę – przecież zerówki są obowiązkowe już teraz. I były poprzednio. I ok. – była pewna elastyczność. Jedne dzieci chodziły jeszcze do przedszkola inne do szkoły. Na skutek wprowadzanych reform wygarnięto dzieci z przedszkoli i przesadzono do nieprzygotowanych szkół. Nie dali tym szkołom pieniędzy ani czasu na przygotowanie. To przecież całkowite nieporozumienie. To tak jakby w każdej szkole kazali zrobić jeszcze oddział dla dorosłych, spędzić tam na lekcje mentów z okolicznych noclegowni (oczywiście likwidując przy okazji noclegownie).
A te badania przydatności szkolnej są prowadzenie także i w szkołach.
Moje potomstwo było im poddane. Wynik badania podano mi ustnie (nie było papierowych wyników). W wyniku postawiono zarzut: nie rysuje zbyt ładnie szlaczków. A jak – ja się pytam – Jak ma biedne dziecko ładnie rysować, jak musi narysować nie tylko sobie ale jeszcze koleżance i dwóm kolegom?! Nie, żeby zmuszali, ale pięknie proszą i przynoszą w rewanżu łakocie – im samym gorzej jeszcze idzie!!! Pani psycholog niestety nie udało się wyłowić tego niuansu. Pani wychowawczyni też się nie kapnęła, bo ma za dużą grupę. Przecież w szkole upchnięto dwa okoliczne przedszkola i zalecenie władz, że dzieci ma być 26 nie jest rygorystycznie przestrzegane…
Dlatego nie ma się co przejmować certyfikatem przydatności do szkoły. Chyba nikt go nie będzie traktował zbyt poważnie.
Witam,
ponieważ mam 6-latkę (urodzoną w maju) w domu, to bardzo mnie ten problem interesuje. Moim zdaniem problem wyrównywania szans nie leży w posłaniu 6-latków do szkoły, ale w posłaniu 3-latków do przedszkola (co wiąże się z dostępnością przedszkoli , także wiejskich oraz nastawieniem rodziców). Obserwując moją córkę (jej zmienność i niecierpliwość) nie widzę jej w wieku 6 lat siedzącej w ławce przez 45 minut. Wiem, że być może odezwą się głosy, że będą kąciki do zabawy, gdzie dzieci wypoczywają w czasie lekcji, ale są to tylko piękne słowa, a realia wyglądają zuepłnie inaczej. Ponadto w tej chwili w przedszkolu grupa mojej córki nie realizuje programu zerówki, Panie nie wiedzą co będzie z 6-latkami w roku szk. 2009/2010 czyli w klasie pierwszej moja córka będzie przechodzić przez program zerówki. Może jestem niemądrym rodzicem, ale niech lepiej córka zrealizuje porządną zerówkę w przedszkolu do którego teraz uczęszcza.
Pozdrawiam
Nie wiem jakiego rodzaju edukację sześciolatków popiera Gospodarz, ale jeśli tą która obecnie serwowana jest siedmiolatkom to myślę że się myli.
We wszystkich znanych mi systemach edukacyjnych w których do szkoły posyłane są dzieci młodsze niż w Polsce, szkoły wyglądają i funkcjonują podobnie jak nasze przedszkola. Z polskiego punktu widzenia dzieci poniżej siódmego roku życia chodzą tam do przedszkoli pod szyldem „szkoła” a nie do prawdziwej szkoły w naszym rozumieniu. Sześciolatek z Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii pod względem wiedzy i umiejętności klasyfikował by się do naszej zerówki a nie szkoły podstawowej.
Poza tym tak naprawdę to wyrównanie szans odbywa się najpełniej w przedszkolach, gdzie jest czas na diagnozę i pracę u podstaw a nie w szkołach, gdzie czasu starcza jedynie na realizację (albo i nie)przeładowanego programu i przygotowanie dzieci do różnorakich egzaminów.
Jak więc na to nie patrzyć, wcześniejsza edukacja dzieci w polskich realiach nie oznacza żadnego wyrównywania szans. Mogła by to załatwić budowa sieci przedszkoli i wprowadzenie obowiązku przedszkolnego dla pięciolatków.
A co do tej diagnozy „gotowości szkolnej”, to zgadzam się z Gospodarzem. Zresztą już wiadomo że nie zdąży się jej przeprowadzić na czas nawet u tych dzieci, które chodzą do przedszkoli.
Poprawiałam kiedyś pracę magisterską przedszkolanki mojego syna, nt. dojrzałości szkolnej. Oznaki tejze dojrzałości są niezrozumiale dla większości rodziców – bo nie chodzi tylko o umiejętność czytania – bo jak już ktoś zdążył byl zauważyć – mozna nauczyć czytania 4-latka i pewnie młodsze dziecko tez. Dojrzałość szkolna to np. przychodzenie do pani, jak woła dzieci, ustawianie się w kółeczko albo rządek, odpowiednio do tego, o co pani prosi dzieci albo przynoszenie na następny dzień jakichś okreslonych przedmiotów. Są dzieci bardzo sprawne intelektualnie, które nie radzą sobie z kóleczkami, rządkami, przychodzeniem na wezwanie i rozpoznawaniem własnych kapci. Wtedy jest placz i zgrzytanie zębów – bo on – bo to najczesciej są własnie chłopcy – jest zdolny i inteligentny.
„Lepiej jest nie odzywać się wcale i wydawać się głupim, niż odezwać się i rozwiać wszelkie wątpliwości.” M. Twain
Szkoda, że popełnił pan ten wpis. PO co sześciolatki do szkół. Czy nowa podstawa programowa jest dostosowana do rozwoju psychomotorycznego sześciolatków? Jak wygląda przystosowanie szkół do zmian w sposobie nauczania, bo sześciolatki (ani nawet 7 czy 8 latki) nie nadają się do reżimu 45 minutowego. Badania są niewiele warte. Zresztą nieobowiązkowe. Rodzice sa odpowiedzialni za swoje dzieci nie pani w przedszkolu czy szkole, więc jej opinia ma mieć charakter doradczy, a nie decydujący.
Podoba mi się postulat, że jeśli chce się przyspieszyć nowy narybek na rynku pracy (o czym kiedyś a propos reformy wspominał M.Boni) to lepiej skrócić o rok naukę w gimnazjum zamiast wtłaczać sześciolatki do naszych niewydolnych szkół.
Do wszystkich zwolennikow wczesnej edukacji, ktorzy powowuja sie na „zachodnie wzorce”. (Nie jestem zdecydowana przeciwniczka, ale nie jest to az tak korzystne dla malucha, jak sie ludziom wmawia).
Z New York Times – Protect Our Kids from Preschool By SHIKHA DALMIA and LISA SNELL:
W USA, gdzie wszystko testuja i badaja na kazdym poziomie:
Uczeszczanie dzieci do preschool (przedszkole, ale dzieci ucza sie czytac i pisac od 3 roku zycia) wzroslo z 16% w latach 70 do 76% w 2007. Wczesna edukacja jest tez reklamowana pod haslem wyrownywanie szans („zadnego dziecka nie zostawiamy w tyle”). Jednak badania przeprowadzane w wieku 7,8,9 lat (czytanie, matematyka, biologia – przyroda) nie wykazuja roznic w porownaniu z latami 70. Nie ma zadnych oznak poprawiania umiejetnosci.
Dzieci chodzace do przedszkoli-szkol maja przewage nad tymi, ktore nie chodzily tylko przez kilka pierwszych miesiecy nauki w szkole. Po pierwszym roku nauki roznice juz nie sa widoczne. Co wiecej, dzieci zaczynajace wczesniej edukacje maja mniejsza motywacje i sa bardziej agresywne (badania Berkeley i Stanford Univ.).
Art. przytacza tez dane z krajow skandynawskich gdzie dzieci rozpoczynaja nauke w 7 roku zycia. Finowie zdecydowanie prowadza we wszystkich testach szkolnych. Sa najlepsi na swiecie. W wielu dziedzinach naukowych sa w scislej swiatowej czolowce. Dlaczego nie uczymy sie od nich jak to robic?
Nie bede kusic sie o wnioski i recepty podam tylko przyklad ze szkol publicznych w Japonii. Japonczycy przoduja w swiatowych rankingach poziomu wiedzy uczniow.
Kazde dziecko, ktore do konca maja skonczylo 6 lat idzie do szkoly. (Nowy rok szkolny rozpoczyna sie w kwietniu) Pierwsza klasa to zadne dywaniki i zabawki tylko lawki gesto zastawione (30-40)uczniow w klasie i 45-minutowe lekcje bez ruchowych przerw. Pisanie, czytanie, matematyka, intensywny trening wspolzycia w grupie i uczciwosci. Szkoly strasza przestarzalymi meblami, rzad coraz bardziej tnie wydatki na edukacje. Zastrzegam, ze nie wychwalam, tylko przyblizam zainteresowanym to, co na co dzien obserwuje. Cos w tym jest?
tsubaki
Na drugim biegunie jest Finlandia ze startem siedmiolatków oraz niewiele lepszą siecią przedszkoli niż Polska. Finowie też są nienajgorsi w rankingach. Tylko czy my się mamy w rankingach ganiać??
Poza tym przy okazji rankingów zapomina się o środowisku dziecka. Jak ono wpływa na rozwój dziecka, jak motywuje do pracy.
U nas system testomanii wcale nie motywuje do systematycznej pracy. Chwalba jest zdanie matury nie przeczytawszy ani jednej lektury. Absolwenci prestiżowych uczelni nie moga znaleźć zatrudnienia, bo wybrali markę uniwersytetu ignorując zapotrzebowanie rynku. Tymczasem tworzy sie złudną propagandę, że matura to przepustka do sukcesu jednocześnie z roku na roku deprecjonując wartość tej matury.
Akurat w edukacji nie warto wzorować się na Japonii. My naprawdę nie zdajemy sobie sprawy jak niesamowita presja jest tam wywierana na dzieci. Skutkuje to wielką ilością samobójstw i samookaleczeń dzieci oraz sprawia że aby być na bieżąco z materiałem powstała tam nawet instytucja „matki edukacyjnej”. Oznacza to że kobiety kształcą się specjalnie po to aby pomóc w nauce własnymdzieciom.
Zgadzam się z „Piotr Saj” że kluczowym dla edukacji jest środowsko w jakim dziecko rośnie. Ważna jest motywacja jaką dziecko ma poza szkołą, jak rodzina podchodzi do jego nauki, relacj z nauczycielami itd.
Niestety tu mamy problem bo często spotyka się sytuacje w których dzecko skarży się że nuczyciel dużo wymaga a rodzic odpowiada na to „nie przejmuj się, on jest głupi, a poza tym poczekaj jeszcze pare miesięcy i będziesz miał spokój”. To się nazywa motywacja!
Andre, ja nigdzie nie napisalam, ze mamy sie wzorowac na Japonii.
Skoro wspomniales o samobojstwach dodam od siebie, ze stosunkowo malo jest tu zabojstw, kradzizy i rozbojow.
Zjawisko „edukacyjnych mamusiek” znam wybornie. Jest to jedynie efekt chorobliwie ambitnych a niespelnionych zawodowo kobiet i nijak nie wpisuje sie w glowny nurt edukacyjnych priorytetow japonskiej edukacji. Babki same sie tak zalatwiaja a nie presja szkoly ich zmusza.
Latwe do zauwazenia sa glowne cele szkolnictwa na poziomie podstawowym, gimnazjalnym. Sa nimi: ksztaltowanie prospolecznych postaw, uczenie rozwiazywania konfliktow, uczciwosci, ksztaltowanie cech sprzyjajacych pracy w grupie i EMPATII. Slowo to w j. japonskim brzmi swojsko,( zna je kazdy przedszkolak), w j. polskim bardzo naukowo. Nie mamy „swojskiego” odpowiednika dlatego pewnie jestesmy tacy malo „empatyczni” co czuc takze na tym blogu. Nie bylo to skierowane, Andre do Ciebie.
Piotrze Saj: rankingi sa jak demokracja – niedoskonale ale nie wynaleziono leprzych miernikow umiejetnosci uczniow.
Wrocmy jednak do 6-latkow. Jak pisze Piotr Saj kluczowym w rozwoju dziecka jest srodowisko rodzinne. Zgadza sie ale czy wystarczy na dlugo?
Kiedys rodzina nie miala wypelniaczy czasu w postaci intrnetu, telewizji i innych atrakcji, miala czas i na gotowanie i na rozmowy, nawet spacery i wczasy. Dzis kobiety chca, musza (lub jedno i drugie) pracowac, a ze zniknieciem kobiet w domach konczy sie era rodzin takich jakie znalismy. Dzieci beda spedzac coraz wiecej czasu w szkolach, swietlicach i zajeciach dodatkowych. Coraz wiecej czasu beda wiec pod wplywem nauczycieli i rowiesnikow. Skoro powierzamy wlasne dzieci na wiekszosc ich aktywnego czasu szkole to wlasnie ja (szkole, a szlola) siebie, powinnismy traktowac jako kluczowy czynnikw rozwoju przyszlego spoleczenstwa.
Nie do pomyslenia? A mamy inny wybor? Ktos kobiecie zagwarantuje, ze moze bez obawy sobie niepracowac, dbac o dzieci?
W dodatku teza o kluczowym srodowisku rodzinnym sprzyja postawie „A co mnie to obchodzi, to nie moje dzieci to rodzina powinna wychowywac”. Postawa to tracimy tysiace zdolnych uczniow, ktore mialy nieszczescie urodzic sie w kluczowych, tepych lub patologicznych rodzinach.
I jeszce jedno przeciw tej tezie: po co nam system edukacji, szkoly, nauczyciele i reformy? Rodzina wszystko zalatwi.
Prosze tez pamietac, ze rodzina to w wiekszosci niedoswiadczeni 20-latkowie, poczatkujacy rodzice, ktorzy wychowuja metoda prob i bledow, jednoczesnie walczac o srodki do zycia. I trudno wymagac od nich profesjonalizmu . Bez wsparcia pedagogow wciaz tylko powtarzaja bledy. Powtarzam: WSPARCIA, nie puszenia sie i pouczania.
Poprawiam: „…to wlasnie szkole (a szkola siebie) powinnismy traktowac jako kluczowy czynnik w …”
Tsubaki
Jeśli chodzi o proporcje pomiędzy czasem spędzanym w szkole i w domu to zgadzam się że dom powoli staje się dla dziecka jedynie noclegownią. Wiem że to może lekka przesada ale wszystko idzie w tym kierunku. Jednak, będąc świadomym faktu że rodzice czasami sobie nie radzą z własnymi dziećmi (z różnych powodów), uważam że rodzina jednak jest bardzo ważna nie tylko w wychowaniu ale i kształceniu dziecka. Pewnych rzeczy szkoła nie zrobi sama. Zgadzam się że zła jest postawa nauczyciela który myśli sobie: „to nie moje dziecko więc po co mam się wysilać” ale równie złą jest postawa rodzica który myśli: „ja nie mam czasu więc niech szkoła się tym zajmie”.
Jeśli chodzi o dzieci przedszkolne i wczesnoszkolne to bez współpracy rodziców z nauczycielem nie ma mowy o dobrej edukacji. A to jest właśnie kluczowy okres w rozwoju dziecka, gdy tu się coś zaniedba to później bardzo ciężko jest to wyprostować.
Zgadzam się z ostatnim zdaniem, nauczyciele powinni wspierać rodziców. Oczywiście że nie powinni sie puszyć i pouczać ale nie powinni także za nich „odwalać roboty” ani grać roli tanich opiekunek do dzieci.
Współpraca wymaga obustronnego szacunku.
Moje dziecko ma wychowawce, ktory czesto gesto „odwala” za mnie rozne roboty bo ja wiesz, z tych „zlych” rodzicow co to czasu nie maja. Nie mam jak wyrazic mu swoj szacunek bo prawie nie znam goscia, wiec przynajmniej sie rewanzuje „odwalaniem roboty” za rodzicow moich uczniow, ktorzy tez sa „zli”. Nie czuje sie z tego powodu tania opiekunka tylko pomocnym czlowiekiem, ktory najpierw dba o dobre samopoczucie dzieci a dopiero potem je edukuje. Wspolczuje tez „zlym” rodzicom, i z mysla takze o nich pomagam im dzieciom. (choc to wykracza poza moje obowiazki). Wiem co czuja wracajac pozno z pracy.
Tsubaki
Nie ma co dramatyzować. W moich wpisach nie wartościuję ludzi. Przeczytaj jeszcze raz i zobacz że nie oceniam czy ktoś jest dobrym czy złym rodzicem. Piszę jedynie że najlepsza dla dziecka jest współpraca rodzica z nauczycielem. Przynajmniej na początku edukacyjnej drogi. Wiem to z doświadczenia. Nie mów że łatwiej ci pracować w sytuacji gdy rodzic w ogóle się nie interesuje rozwojem dziecka czy wręcz torpeduje twoje poczynania.
Ty może nie czujesz się jak tania opiekunka ale znam kilka osób pracujących w przedszkolach które są tak właśnie przez rodziców traktowane i tak się czują. Nie wiem, może mam nieodpowiednich znajomych. kiedy niedawno koleżanka która jest dyrektorką przedszkola zamieściła ogłoszenie że poszukuje nauczyciela do pracy to wielu rodziców było zaskoczonych że do tej funkcji potrzebne są osoby po pięcioletnich studiach i specjalistycznym wykształceniu. Myśleli że wystarczy jakiś krótki kurs.
Jeśli już wprowadzasz podział na „dobrych” i „złych” rodziców to na pewno nie zależy on od ilości czasu spędzanego przez nich w pracy (tzn. dobrzy – mało a źli dużo). To jest często tylko wymówka.