Nauczyciel – uczniowski bokser
Znowu prasa doniosła, że nauczyciele to wstyd i hańba. Teraz „Dziennik Łódzki” poświęcił swój numer sobotnio-niedzielny wykazaniu, iż pedagodzy są agresywni. „Co drugi nastolatek – czytamy na pierwszej stronie – padł ofiarą przemocy ze strony nauczycieli”. A dalej mowa o tym, że nauczyciele biją, krzyczą i dokuczają dzieciom. Zaś w czerwonym prostokącie wydrukowana została zachęta, by wszyscy, którzy doświadczyli przemocy w szkole, napisali o tym tu i tu. A na dalszych stronach komentarze profesjonalistów, że z nauczycielami źle się dzieje.
Ja traktuję słowo pisane z namaszczeniem i nadzwyczaj poważnie. Niestety, muszę przyznać, że wielokrotnie pobiłem uczniów. Wcale nie żartuję. Naprawdę uderzyłem nastolatka i przylałem dziecku. Lałem, bo sam byłem wtedy dzieckiem. Właściwie to bić przestałem dopiero na studiach. Chociaż bywało, że i na czwartym roku jeszcze trzeba było komuś przylać, szczególnie na juwenaliach. Jednak regularnie biłem tylko w szkole podstawowej. W każdym razie, jak mnie dziennikarze pytają, czy ja uderzyłem jakiegoś ucznia, to mówię, że i owszem, nawet wielokrotnie. Jak moją odpowiedź jakiś dziennikarz usłyszy, to już nie docieka, kiedy to miało miejsce, tylko wpisuje do odpowiednich rubryk, że kolejny nauczyciel bije. Średnia z tego wychodzi bardzo wysoka.
Kto wie, może i powinienem komuś przylać. Całą niedzielę masowałem nadgarstki i piłem napoje regenerujące. Siedziałem też w domowym narożniku, aby się przyzwyczaić do myśli, że świat to ring. Bo też to prawda. W sobotę prawym sierpowym załatwiła nauczycieli „Wyborcza” (artykuł, że korepetycje to hańba), a w niedzielę z byka strzelił nam „Dziennik Łódzki”. Rękawice bokserskie odkurzyłem, przymierzyłem, zasznurowałem. Mogę walić w buzię. Zamarkowałem kilka uderzeń przed lustrem i kilka uników – nawet dobrze mi poszło. Widać, że nie wyszedłem z wprawy. Jutro, jak tylko zabrzmi szkolny gong, ruszę do walki. Przyleję swoim podopiecznym czy nie przyleję – pewności nie mam. Wiem jednak na pewno, że i tak w kolejnej gazecie ukaże się artykuł o nauczycielach, którzy uczniów biją. Był bowiem czas, kiedy prasa pisała przeciwko uczniom, ale ten czas się już skończył. Teraz nastał sezon polowania na belfrów. Już nawet specjalny segregator założyłem, do którego wkładam wszystkie teksty z tej nagonki. Ku pamięci przyszłych pokoleń, bo bez dowodów nie uwierzą.
Komentarze
No i doczekaliśmy się. Wózek, na którym jadą polscy nauczyciele (i pewnie lekarze) to rozklekotany pojazd, staczający sie po pochyłym stoku z muldami i wybojami. Z jednej strony można zadawać pytania, kto nas do tego doprowadził oraz, jak to zawodowa grupa wykształconych i wrażliwych ludzi pozwoliła sobie na kompletne zdeprecjonowanie profesji i pozycji społecznej? Z drugiej zaś, trudno się dziwić bowiem już we wczesnych latach 60-tych W. Gomułka prawił kazania, że nauczycielstwo, to nie sektor produkcyjny i inwestowanie w niego nie jest dobrym interesem dla ludowej ojczyzny – dalej, za rządów w latach 70-tym teamu Gierek- Jaroszewicz, nie było żadnych tendencji do należytego umiejscowienia zawodu nauczyciela w hierarchii socjalistycznego społeczeństwa.
W kapitalizmie spotkały nas dalsze niepowodzenia i upokorzenia zawodowe, gdyż utrzymanie wątłej jeszcze pozycji społecznej nie leżało w interesie rządów prawicowych, lewicowych i wszystkich innych. Trudno w pędzącej „cywilizacji pieniądza i chamstwa” dotrzymywać kroku i głosić dyrdymały o posłannictwie, powołaniu i dobrych intencjach. Tu trzeba zarabiać – choćby na korepetycjach. Oczywiście, że korepetycje to przejaw skandalicznego poziomu nauczania w szkole, ale w przeważającej mierze spowodowanego kiepską percepcją i atencją do nauki uczniów i rodziców, a także stosowaniem wszelkich wszelkich chwytów „ułatwiających życie” – tak dużej liczby dyslektyków i innych tego typu przypadłości nie notuje się w cywilizowanych krajach Europy. Formę groteski przybierają korepetycje z historii, geografii, religii, jęz. polskiego w szkołach ponadpodstawowych. Do tego dochodzi presja społeczna, że korepetycje – to konieczność życiowa i w ogóle świętość; a presja ta, bywa tak ogromna, że czasami trudno wytłumaczyć dobrym uczniom, iż ich to nie dotyczy…
Wszelkie próby indywidualnych reform, stosowanych w miarę możliwości przez koleżanki i kolegów pełzną na niczym.
W swej kilkunastoletnie praktyce nauczycielskiej próbowałem zaoszczędzić 10 minut czasu lekcji na niesprawdzaniu obecności oraz poprzez stworzenie 12-15 osobowych grup językowych czynić lekcje angielskiego formą przyjaznych spotkań, zainteresować tym rodziców i nie czynić stresu uczniom. Po kilku, ośmieszających mnie próbach dałem spokój.
Czy ktoś słyszał w Polsce głosy niezadowolenia ze strony uczniów, odnoszące się treści nauczania i poziomu szkoły, jak to bywa we Francji czy w Anglii? Czy uczniom szkół średnich i ich rodzicom zależy na tzw. poziomie „A”? Identyczne miary skandalu powinno się przypisać zarówno zjawisku korepetycji, jak i procesowi reformy szkolnictwa prowadzonej przez ministerstwo w ostatnich 30 latach.
Paranoją było i jest, że mundurkami szkolnymi zajmuje się minister, a nie szkoła i jej uczniowie, którzy w ramach dbałości o własną tożsamość, specyfikę lub oryginalność wybierają taki, czy innych emblemat, ubiór galowy i sportowy, a swoim logo próbują odznaczyć się w mieście. W tym wypadku, polski i europejski sposób myślenia dzieli przepaść.
Pozycja społeczna nauczyciela (a w konsekwencji polskiej szkoły), została wyznaczona ostatnio poprzez próby likwidacji tzw. przywilejów zawodowych oraz konieczność protestu w sprawie wynagrodzenia. Aż trudno uwierzyć, iż rząd nie widzi całego cynizmu sytuacji oraz nie kojarzy pozycji społeczno-zawodowej z poziomem wynagrodzenia. Wystawiania nauczycieli na śmieszność nie wzmacnia polskiej szkoły, bo czymże jest ogłaszanie, że nauczyciele powinni pracować do 60 i 65 roku życia, z jednoczesnym odsuwaniem od katedry osób po sześćdziesiątce i dyskryminowaniem nauczycielek po 50 roku życia. Komuś wyraźnie mylą się skutki z przyczynami i podmiotowość z przedmiotowością.
To hipokryzja musi prowadzić do zguby.
Pozdrawiam.
Często czytuję Pańskie teksty, uważam, jedne z ciekawszych w Polityce, obok Passenta, Paradowskiej i Szostkiewicza. Oj! O Zakowskim zapomniałam. Nieładnie. Nigdy nie komentowałam, zadawalałam się czytaniem. Do zabrania głosu zmusił mnie temat. Kiedy słyszę głosy jak nauczyciele krzywdzą młodzież, no to nie mogę. Sama matka trójki : dwóch gimnazjalistów i studentki. nigdy nie spotkałam żadnego potwora. Czyżby moje szkoły tacy omijali? Ale jakże często spotykam rodziców którzy niestety krzywdzą swoje pociechy. Czy to nadopiekuńczością, brakiem rozsądku, czasem agresją. I w to nie uwierzą. Nigdy. Szkoła – środowisko bodaj najmniej zdemoralizowane, a najsurowiej oceniane-przez uczniów, rodziców, jakieś tam kuratoria czy coś. Nie jest najważniejsze czy nauczyciel podniósł głos, lub „pałnął w łeb” , tylko czy traktuje ucznia jak partnera. Gdybym któregoś ze swoich synów zapytała o sympatie dla nauczycieli, to byłaby kategoria do oceny. Najgorzej jeśli się młodego człowieka lekceważy lub o zgrozo poniża. Takie ludzkie odruchy jak”klaps” po zwykłym przepraszam zostają zapominane. Nie jestem pedagogiem ale widzą po swoich dzieciach że szybo rozpoznają kto ich lubi kto nie. I nie zdarzyło mi się usłyszeć o jakiejeś agresji nauczycieli, a rodziców i owszem. Nauczyciele bardzo często są troskliwsi dla dzieci niż ich rodzice. Temat bicia w szkole uważam za nadmiernie rozdmuchany, co nie znaczy że nie ma wyjatków.
Natomiast co do poziomu edukacji. O czym mowa kiedy w sali jest 30 czasem wiecej 14-15-16 latków. To może się udać tylko na w-f. Podzielić klasy na pół, sytuacja się zmieni od razu. Zwłaszcza w gimnazjum. Przy okazji nietóre problemy wychowawcze tez. Ot i wszystko. Pozdrawiam.
Nauczyciel też człowiek, zdenerwować sie może. Miałam swego czasu nauczycielkę, było to w podstawówce, kiedy to faktycznie kobieta była nerwowa i na lekcji uczniowie byli idealnie cicho, ale pani nie była cicho, jeśli ktoś nie umiał poprostu poniżała go w obecności całej klasy. Potem ja wyrzucili z pracy, i to chyba był jedyny taki przypadek z jakim się spotkałam, a do szkoły chodzę już 12 lat.
Nie można zrzucać winy tylko na nauczycieli, ja się im nie dziwie, że się denerwują, bo jak mają przez śr. 7 godzin codziennie po 30 rozgadanych osób w jednej sali, to głowa może pękać.
Zapomniałam dodać jeszcze kilka słów na temat korepetycji. Hańba to za duże słowo. Rozumiem, że niektórym mogą nie wystarczać lekcje w szkole, bo np. chce zdawać na maturze rozszerzony przedmiot a w szkole ma podstawę. Wtedy wiadomo, że łatwiej będzie mu przerobić odpowiednie partie materiału. Natomiast, jeśli widzę, że uczeń na lekcjach nic nie robi a w korki inwestuje wtedy krew mnie za przeproszeniem zalewa. Mam wrażenie, że wielu uczniów myśli, że na korepetycjach „samo im wejdzie” albo, że „łopatą tam nakładają do głowy”. Może i jestem sknera ale na korepetycje nie pójdę, szkoda pieniędzy, choć z niektórych przedmiotów potrzebuję pomocy, wolę sama poświęcić godzinę dłużej, lub spytać koleżanek z klasy/poprosić o pomoc.
„Nie jestem pedagogiem ale widzą po swoich dzieciach że szybo rozpoznają kto ich lubi kto nie. I nie zdarzyło mi się usłyszeć o jakiejeś agresji nauczycieli, a rodziców i owszem. Nauczyciele bardzo często są troskliwsi dla dzieci niż ich rodzice. Temat bicia w szkole uważam za nadmiernie rozdmuchany, co nie znaczy że nie ma wyjatków.
Natomiast co do poziomu edukacji. O czym mowa kiedy w sali jest 30 czasem wiecej 14-15-16 latków. To może się udać tylko na w-f. Podzielić klasy na pół, sytuacja się zmieni od razu. Zwłaszcza w gimnazjum. Przy okazji nietóre problemy wychowawcze tez. Ot i wszystko.”
Wkleiłem, aby niektórzy jeszcze raz przeczytali.
Dziękuję „Basiu” za te słowa.
Nie pracujesz w szkole, a więcej rozumiesz niż nasze oświatowe władze i dziennikarze.
korepetycje to nie żadna hańba, tylko walący drzwiami i oknami wolny rynek. Tak samo jest z służbą zdrowia. Ludzie mają więcej pieniędzy i wolą się leczyć prywatnie, w normalnych warunkach, bez kolejek. Uczniowie wolą zapłacić i wymagać od nauczyciela tego, co potrzebują a nie patrzeć na łaskę z jaką niektórzy nauczyciele ‚pracują’ w państwowych szkołach… tym bardziej że poziom nauczania nijak nie idzie w parze z rosnącymi wymaganiami rynku edukacji… problem polega na tym, że państwo powinno oddać ludziom te pieniądze które kradnie w podatkach i pozwolić wszystkim uczyć się na ‚korepetycjach’, ale przecież jak to nauka u prywaciarza i tak dalej i tak dalej… przed 90 rokiem też był lament że jak się sprywatyzuje piekarnie to ludzie umrą z głodu… i jakoś żyją i to chyba całkiem dobrze
Bzdury o tej „Hanbie korkowej” pisza. Wszedzie na swiecie sa korki. W Niemczech (bratanek zdawal) na akademie plastyczna ide juz „wyksztalceni na roznego rodzju kursach i kolkach, artysci. W Japonii na medycyne dostaje sie mlodziez po wydaniu na (paroletnich) kursach rownowartosci nowego samochodu. Cieszcie sie, ze jeszce u nas tak tanio. Nawet jesli nauczyciel dobrze uczy a uczen stara sie, to zawsze w klasie zdarzy sie owca, ktora przeszkadza. I tu juz przekazanie wiedzy jest niemozliwe. Jest tez takie madre przyslowie na DAlekim Wschodzie:
„Nie ma nic gorszego (niebezpiecznego ) niz darmocha” -takze w edukacji:)
Pozdrawiam
Całe szczęście – od początku studiów trenuję wschodnie sztuki walki. Będę wyspecjalizowanym kapo-belfrem 😛
Strasznie grzeczniusi jest ten blog.Pięknie wpisuje się w politykę „Polityki” pisania o oświacie. Dla pana Kalbarczyka temat korepetycji,oklepany i wieczny jak szkoła,był tylko pretekstem do przemycenia treści niebezpiecznych .Nie wierzę ,że Pan tego nie zauważył.
to nie sprawiedliwy osąd o nauczycielach. Nauczyciele, którzy mnie uczą są naprawde święci.. ile razy , któryś z kolegów zaczął do nich pyskować, wyzywać i nic wstawili im uwagi i na tym sie skończyło. a powinni ich uderzyc moze by sie im odmieniło. zbyt xierpliwi po błażliwi są nasi nauczyciele. to oni z nas cos próbują ” wyrobic” abysmy sie stali normalnymi ludzmi.. to całkowite oszcerstwa wobec nauczycieli