Narkotyki w każdej szkole
Zdaniem policji, nie ma szkoły bez dilera. Tak przynajmniej twierdzi asp. Robert Ćwikowski z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku. Interesujący tekst na ten temat opublikowała suwalska „Gazeta Współczesna” z 21 lutego br. Aspirant otwarcie mówi, że nie wierzy dyrektorom szkół, którzy zapewniają, że problemu z narkotykami u nich nie ma. A zapewniają tak prawie wszyscy.
Według policji, dzieci dostają od rodziców pieniądze na doładowanie telefonu, a wydają je na marihuanę (10 zł za działkę) lub amfetaminę (niewiele droższa).
Szkoły nastawiają się na wyłapywanie uczniów, którzy piją alkohol, natomiast narkotykami się nie zajmują, bo albo nie potrafią, albo nie chcą.
Gdy pracowałem w szkole prywatnej, zdarzyło się, że nowy pedagog przeprowadził badanie ankietowe, jaki kontakt z narkotykami mają nasi uczniowie. Wyszło, że wszyscy albo brali, albo widzieli, jak brali inni, albo widzieli, jak sprzedawali i kupowali (na terenie szkoły). Po omówieniu ankiet na posiedzeniu rady pedagogicznej, gdy zastanawialiśmy się, co z tym fantem zrobić, właściciel szkoły autorytarnie stwierdził, że uczniowie się przechwalają, a tak naprawdę żadnych narkotyków w szkole nie ma. Koniec i kropka.
Zdanie właściciela przeciwko wypowiedziom uczniów. Teraz policja mówi co innego niż dyrektorzy szkół. Zgadnijcie, czyje będzie na wierzchu?
Komentarze
A co za różnica czyje? Narkotyki były i będą. Osobiście wolałbym, żeby Państwo zajmowało się czymś bardziej pożytecznym niż utrudnianie ludziom dostępu do narkotyków. Skoro Państwo samo produkuje i zarabia na sprzedaży substancji szkodliwych dla zdrowia (leki, alkohol, papierosy), to fakt, że narkotyki są nielegalne zawdzięczamy polityce i kontrowersjom, które budzi samo słowo „narkotyk”. A właściciel prywatnej szkoły, człowiek biznesu, podszedł do tematu rzeczowo. Jego nie obchodzi czy narkotyki w szkole można kupić czy nie można, czy dwie trzecie uczniów aktywnie pali marihuanę, czy tylko połowa. Nie ma to dla niego żadnego znaczenia. Dla niego liczy się to, co oficjalnie o szkole mówią. Jeśli on, właściciel szkoły przyzna, że problem narkotyków w jego firmie istnieje, to automatycznie ludzie nie będą chcieli posyłać tam dzieci, a to bezpośrednio przekłada się na ilość pieniędzy, które zarabia. Oficjalnie problemu nie ma, tak samo jak oficjalnie nie sprzedaje się nieletnim alkoholu. W czasach słusznie minionych mieliśmy całe mnóstwo absurdów. Te czasy się skończyły, ale absurdy zmieniliśmy tylko na inne. Hipokryzja panuje, a Pan Gospodarzu dalej udaje, że nie widzi przyczyn tych problemów. Dawno mnie u Pana nie było, ale w tym względzie nic się Pan nie zmienił. A szkoda. Stoi Pan z boku i opisuje rzeczywistość, którą Pan widzi. Nie chce Pan jej zmieniać, czy stracił Pan nadzieję, że coś zmienić można? A może boi się Pan, że poruszając tematy kontrowersyjne i zajmując jakieś stanowisko, usłyszy Pan od swojego dyrektora, że nauczycielowi nie wypada? A co gorsze ktoś powie, żeś Pan mąciwoda i podżegacz, a to obecnie przekłada się na mniejsze zarobki albo brak pracy. Doszedł Pan już do tego momentu w życiu, że tylko spokój się liczy i stabilizacja, a wychylanie się to dla młodych?
Gospodarz przypomniał mi o popularnej audycji radiowej „Loveline”, której słuchałem pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Dwóch prowadzących, czyli dr. Drew Pinsky i Adam Carolla, rozmawiali ze słuchaczami głównie o relacjach międzyludzkich, seksie i uzależnieniach. Taka tematyka wykrystalizowała się bardzo naturalnie, gdyż odpowiadała specjalizacji dr. Pinskyego i temperamentowi Carolli, który grał siebie, a więc „faceta, który żadnej roboty się nie boi, żadnej szkoły nie szkończył i ma niewyparzony język”. Obaj byli wtedy jeszcze stosunkowo młodzi i mieli swietny kontakt z młodzieżą.
Carolla wyciągał młodzież na mocno przesolone zwierzenia łóżkowo-pijacko-narkotykowe aby po pięciu minutach – co powtarzało się z regularnością zegarka, powoli zaczynać zadawać rozmówcy pytania „naprowadzające” go (lub ją) na odkrywczą myśl, że może jednak trzeba sobie stawiać jakieś granice w tym „funie” i jakieś cele w życiu. Ponieważ masa młodych ludzi dzwoniła z bardzo konkretnymi potrzebami, dr. Drew miał pełne usta roboty „diagnozowaniem przez telefon” wszystkich możliwych chorób wenerycznych, uzależnień, depresji, stanów lękowych, bolesnych konfliktów rodzinnych, powielania postaw wyuczonych przez obserwację stosunków w rodzinnym domu, itd., itp.
Gdy trzeba było to obaj wysyłali sluchaczy do lokalnych poradni, jakichś dobroczynnych stowarzyszeń, wolontariatów, szpitali, aptek a wcale nie rzadko funkcjonowali jak telefon zaufania i przekazywali delikwentów w ręce lokalnego pogotowia zdrowia psychicznego lub wręcz wysyłali do niego karetkę. Bardzo sensownie robiony, bardzo w swoim czasie popularny program, pewnie przemówił do rozsądku w zupełnie „nie wapniacki” sposób tysiącom młodych ludzi.
Pinsky to był „moralny i profesjonalny, bardzo konkretny pion” audycji a Carolla to był jajcarz walczący o legalizację marihuany.
Ale też co audycję wydziarający się na setnego, wyraźnie na haju słuchacza: „Słuchaj, baranie, wiesz jaka jest między nami różnica? Na trzeźwo moje IQ to 140 a twoje to najwyżej 100. Jak będziemy obaj ćpać to nam nasza efektywna zdolność myślenia, zdolność radzenia sobie w życiu spadnie pod wpływem dragów powiedzmy o 40 punktów. Czyli ja dalej będę posiadaczem mózgu o sprawności średniego faceta a ty będziesz miał mózg szympansa. Pojmujesz to?! Przestać ćpać! Ty nie możesz, bo po dragach jesteś małpa! Ciebie nie stać! Świat nie jest urządzony sprawiedliwie, ja mogę a ty nie! Tak samo z papierosami, z wódka, z piwem, ze wszystkim. Jeszcze jest dla ciebie szansa, boś jeszcze zadzwonił. Wykorzystaj to, żeś jeszcze nie do końca małpa. Możesz jeszcze pisać? Tu masz numer do twojej lokalnej poradni dla narkomanów/alkoholików/itp. Jutro rano nie idź do roboty tylko pódź do nich. Hej, słyszę głos dziewczyny w mieszkaniu. Poproś ją do telefonu. I dalej prosił jego dziewczynę/żonę – w zależności od stanu jej przytomności – o jak najszybsze doprowadzenie dzwoniącego słuchacza do wskazanej poradni. Ludzie się śmieli, potakiwali, przyznawali rację, obiecywali poprawę, Carolla się przekomarzał i wciągał Pinskyego w mnożenie strasznych opisów objawów końcowych finalnych stadiów kolejnego uzależnienia. Pinsky się czuł nieswojo, trochę się wykręcał, nie chciał robić sensacji, ale co miał do powiedzenia, to mówił. I następny dzwoniący. Przetykani byli wywiadami z piosenkarzami, aktorami, sportowcami.
Według mnie przydatny program.
@Overdrive
Poczekaj. Zobaczymy co Gospodarz będzie pisał na emeryturze. 😉
Czytając podobne wpisy mam wrażenie, że zarówno policjanci jak i nasza wspaniała kadra naukowa zatrzymała się mentalnie gdzieś w połowie lat 90-tych.
Myślę, że w 90% szkół nie ma ani jedno „dilera”, w zdecydowanej większości są po prostu zwykli uczniowie, którzy znają kogoś, kto handluje (ale musiałby być idiotą, żeby robić to bezpośrednio w szkole) i załatwiają znajomym niewielkie ilości.
Natomiast na miłość boską – mamy XXI wiek. Wszyscy mają komórki, internet, a ktoś kto sądzi, że zobaczy pod szkołą/w szkole kolesia z czarnej beemki sprzedającego dragi dzieciakom niestety chyba zatrzymał się w rozwoju.
Zupełnie oddzielna kwestia to traktowanie osób złapanych z małą ilością. Byłem ostatnio na spotkaniu kilku NGOsów (w tym naszego) z Krajowym Biurem Przeciwdziałania Narkomanii i wywiązała się ciekawa dyskusja dotycząca obowiązku wzywania w takich sytuacjach policji. I okazuje się, że zupełnie nie jest to jednoznaczne. Równie niejednoznaczne są opinie jaka w ogóle powinna procedura postępowania z takimi osobami. Obawiam się, że bierność o której Pan piszę, ma swoje źródła w obowiązującej moralizatorsko-narkofobicznej mentalności – jeśli coś jest tematem tabu lepiej udawać, że tego nie ma (vide pedofilia w Kościele). A jedyną nadzieją na zmianę jest „odczarowywanie” narkotyków, dekryminalizacja posiadania i wprowadzenie czegoś na modłę modelu portugalskiego. Wtedy może faktycznie będą realne szanse na podjęcie jakichkolwiek sensownych działań.
Pozdrawiam,
Paweł G.,
Inicjatywa Wolne Konopie Warszawa
P.S. Polecam zaprzestanie używania policyjnego terminu „działka”, przynajmniej w relacjach z uczniami – wywołuje on tylko uśmiech politowania u osób, które wiedzą OCB.
Narkotyki w szkołach są elementem programowego kretynienia polskiej młodzieży (ten sam szowinistyczny syndykat czerpie zyski z afgańskich narkotyków oraz z ogłupiania społeczeństw), czemu towarzyszy adekwatna reforma edukacji, aby tubylczą ludność możba było okradać kredytami etc. i zarządzać nią, jak stadem baranów. Proces dewastacji umysłów pokazuje poniższy przykład:
REFORMA EDUKACJI W POLSCE na przykładzie zadania z matematyki:
1950 r.
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na to drewno kosztowało go 4/5 tej kwoty. Ile zarobił drwal?
1980 r.
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na to drewno kosztowało go 4/5 tej kwoty – czyli 80 zł. Ile zarobił drwal?
2000 r.
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Wycięcie drzewa na to drewno kosztowało go 4/5 tej kwoty, czyli 80 zł. Drwal zarobił 20 zł. Zakreśl liczbę 20.
2010 r. (tylko dla zainteresowanych)
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. W tym celu musiał wyciąć kilka starych drzew. Podzielcie się na grupy i odegrajcie krótkie przedstawienie, w którym postarajcie się przedstawić, jak w tej sytuacji czuły się biedne zwierzątka leśne i rośliny. Przekonajcie widza, jak bardzo niekorzystne dla środowiska jest wycinanie starych drzew.
2013 r.
Drwal sprzedał drewno za 100 zł. Pokoloruj drwala.
Pół godziny pracy odpowiednio wytresowanego pieska i nie potrzeba gdybać. Tylko który dyrektor szkoły (nie tylko prywatnej) zaryzykuje, że mu policja zabierze dzieciaczki najzamożniejszych i najbardziej ustosunkowanych rodziców ?
„Zgadnijcie, czyje będzie na wierzchu?”
Nareszcie we wpisie pojawiły się treści i przesłania pedagogiczne, zrozumiałe nawet dla belfra na etacie publicznyczm (nawet a 2200 PLN), czyli targetu.
Biorąc do serca lekcję udzieloną we wpisie, zwycięży zło.
Składa się ono z:
a/ rodziców, finansujących swoich nieletnich narkomanów (tak głupich, że nie rozumiejących, że każdy nieetatowy pieniądz odurza, jeśli się urodziło małego oszusta /doładowanie, hłech, chłech!/, a to reguła u rodziców nie będących belframi publicznymi).
b/ właścicieli czy też dyrektorów szkół niepublicznych (tzw. prywaciarze), kryjących przestępcze podziemie, już od czasów Kapitana Żbika i eksmisji na Madagaskar oraz do piór.
c/ uczniów, którzy oszukują rodziców, ale w szkole, na ankietę PEDAGOGA, nigdy by nie skłamali!
Wniosek z lekcji prosty, jak etatowy wytrych do świata klasy lekkopółśredniej inteligencji.
TYLKO pedagodzy, wyzwoleni spod jarzma przestępczego szkolnictwa prywatnego, są w stanie powstrzymać zło, czynione szkołom, nie dającym sobie rady z przepracowania nad ściganiem alkoholizmu nękającej je obecnością młodzieży i sponsorującej ją w swej naiwności (i obłudzie!) zwyrodniałego rodzicielstwa.
Powinien to docenić nawet Kapitan Żbik i cała niezorientowana Policja.
Rozumiem, że metapoziom tego poematu pedagogicznego to imperatyw moralny: etaty policyjne jako 15 pensja belfrów publicznych.
Któż inny, jak nie ich przedstawiciel, rozwiązuje zagadki penitencjarno-egzystencjalne równie skutecznie?
PS
Ilu uczniów w swojej szkole Pan, Gospodarzu rozpoznał objawy intoksykacji tetrahydrokannabiolem i co Pan zrobił, aby IM, oraz koleżeństwu NIE umiejącemu tego, pomóc?
Bo jeśli żadnego i nic, to proszę na ten temat zamilknąć.
To zbyt poważny problem dla propagandy bytowej etatu.
Wie to każdy lekarz, któremu na dyżur na toksykologię przywieziono ze szkoły, spod skrzydeł pedagogów, naprutego ucznia.
Pozdrawiam.
Czyli jednak jest zezwolenie na działalność „fałszywych Michałów”…
Pozdrawiam ExSpamie
Szkoły dzielą się na takie w których na zajęciach(!) są naćpani uczniowie i takie, w których jest to jakiś ewenement.
Natomiast już pod koniec lat 70-tych w czołowych warszawskich liceach każdy przynajmniej się zetknął na prywatkach z paleniem marihuany oraz osobami palącymi. Tyle, że nie ma co handlu wiązać ze szkołą – jest tyle miejsc i tyle sposobów.
Po lekcjach można to robić zdecydowanie swobodniej…
Michał
22 lutego o godz. 19:14
Bardzo to fajne i celne, co napisałeś ale jakże smutne.
To jakby potwierdza, iż sami realizujemy to, co było zamierzeniem Hitlera, który uważał że wystarczy, aby Polak umiał się podpisać i liczyć do 500.
@ Michał
22 lutego o godz. 23:18
– – –
Jasne.
Fałsz to baza edukacyjna i związkowa – czyli wsparcie za wsparcie.
Swoją drogą ciekawe, jak sensowne i inteligentne wypowiedzi literackie Gospodarza, więdną przy prozie autora związkowego bloga.
Podobnie jak potencjał i zasoby etyczne.
Typowe, dla diagnozy patologii osobniczej, nieuchronnej pod wpływem bytowania w toksycznym systemie.
Skąd te medialne blogi biorą takich nauczycieli?
Pewnie z „Roweru Błażeja” i telewizji śniadaniowych, hihi 🙂
Pozdrawiam.