Nauczycielskie godziny i godzinki
Trwają obrady Samorządowego Kongresu Oświaty (zob. program). Jednym z punktów jest zmiana warunków zatrudniania nauczycieli, co popularnie nazywa się likwidacją Karty Nauczyciela. W tym najsilniej do wyobraźni przemawia propozycja, aby podnieść pensum z – jak mówili samorządowcy – 18 godzin do iluś tam więcej. Na własne uszy słyszałem argument uczestnika Kongresu (podaję za radiową Trójką), że „18 godzin to nie jest przecież dużo”.
Taki argument powoduje, że nóż się w kieszeni otwiera. Ludziom spoza szkół otwiera się, bo jak można pracować tylko 18 godzin w tygodniu, gdy normalny człowiek tyra grubo ponad 40 i doprosić się nie może o zapłatę za nadgodziny. Jednak nóż w kieszeni otwiera się także nauczycielom, ponieważ 18-godzinne pensum to nie jest nawet połowa ich faktycznego czasu pracy. Trzeba jednak w szkole pracować, aby to zrozumieć.
Laikowi może się wydawać, że np. chirurg pracuje tylko wtedy, kiedy kroi pacjenta. Tak licząc, może się okazać, że chirurg pracuje trzy godziny dziennie, a cała reszta to czysta rozrywka. Ręce myje dla własnej przyjemności, opisuje przypadek w dokumentacji szpitalnej dla własnej rozrywki, odwiedza pacjenta po operacji z powodów wyłącznie towarzyskich. Natomiast pracuje tylko wtedy, gdy otwiera pacjenta i w nim grzebie. Reszta to nie praca. Oczywiście chirurg myśli inaczej, ale co on tam wie o porządnej robocie. Poszedłby na 12 godzin na budowę albo do sklepu, to zrozumiałby, czym jest praca.
Podobnie traktuje się nauczycieli, uważając, że pracują tylko wtedy, gdy wchodzą po dzwonku do sali i prowadzą lekcję. Jak tylko zadzwoni dzwonek na koniec lekcji, kończy się ich praca. Oczywiście, gdy zatrzyma mnie kilkoro uczniów, gdyż ma problem, a ja im pomagam, wychowawczo bądź edukacyjnie, to robię to dla przyjemności, ale żadnej pracy nie wykonuję. Gdy zostaję po lekcjach na dodatkowych zajęciach z maturzystami, olimpijczykami, uczniami potrzebującymi dodatkowej pomocy albo prowadzę koło zainteresowań, to nie jest to praca, tylko rozrywka. Czy można płacić za takie godzinki?
Zapewne są w gronie nauczycieli czarne owce, których praca to rzeczywiście tylko 18 godzin. Jeśli jednak nawet są takie pojedyncze osoby, to należy za to winić dyrekcję, że pozwala na takie nieróbstwo. Obiboki trafią się w każdej grupie zawodowej. Większość nauczycieli pracuje znacznie dłużej niż tzw. pensum. Tylko laikowi może się wydawać, że jest inaczej. Wystarczy zresztą przyjrzeć się twarzom polskich nauczycieli, aby zobaczyć, jak ci ludzie są sterani. Gdyby pracowali 18 godzin w tygodniu, wyglądaliby jak szczęściarze z przyklejonym do ust uśmiechem od ucha do ucha. Tymczasem na twarzach polskich nauczycieli maluje się ból, trud i przepracowanie. Tylko ludziom, którzy czerpią wiedzę z medialnych doniesień, może wydawać się, że jest inaczej.
W programie Kongresu mowa jest o poprawianiu jakości pracy szkół. To szczytny cel i całym sercem go popieram. Obawiam się jednak, że dla samorządowców dobra szkoła to tania szkoła. Niedostrzeganie w pracy nauczycieli niczego innego poza pensum świadczy, że samorządowców interesuje, aby w szkołach odbywały się wyłącznie lekcje wyznaczone minimum programowym. Natomiast inna działalność, np. opiekuńcza, wychowawcza, pozalekcyjna, to osobista sprawa nauczycieli. Gdy do moich obowiązków będzie należało tylko prowadzenie lekcji i absolutnie nic więcej, zgadzam się nawet na 40-godzinne pensum. Opiekę niech sprawuje w szkole policja i wojsko. Ale ja to poproszę na piśmie.
Komentarze
Te dyskusje to zwykle tak wyglądają:
http://wyborcza.pl/1,76842,12415797,Symboliczne_dyskusje_o_symbolach_czy_o_polskiej_edukacji.html@Gospodarz
Podaję jeszcze raz link – wklejony gdzie indziej się otwiera, a tu, co dziwne, nie…;-)
http://wyborcza.pl/1,76842,12415797,Symboliczne_dyskusje_o_symbolach_czy_o_polskiej_edukacji.html
Metafora z chirurgiem tak trafna, jak mycie rąk przez chirurga w domu, w ramach sprawdzania pracy domowej…
Chirurdzy pracują w szpitalach i przychodniach w kontakcie z pacjentem bynajmniej nie przez 18 godzin tygodniowo, ani też nie przez 40 czy 42.
Pracują przy stole więcej niż 18 godzin…dziennie.
Podobnie jak reszta społeczeństwa oraz nauczyciele na całym świecie, nie otrzymują pełnoetatowego wynagrodzenia za 18 godzin tygodniowo.
Oczywiście każdy belfer może zająć się chirurgią, jeśli mu praca w szkole nie w smak, tak jak większość chirurgów zajmuje się również uczeniem, zresztą za darmo.
Taka to logika duchowości gospodarskiej.
Będą i równe szanse i sprawiedliwość społeczna, tyle że w kraju pochlastanym brzytwą przez małpy.
W złą godzinę tę metaforę przywoływałem – Gospodarz na poważnie zamierza wziąć się za skalpel!
Nie ma przeszkód, aby karta nadal zawierała 18 godzin pracy i dawała zarobek w odpowiednim procencie, jaki ten czas stanowi do ustawowego dla reszty etatu.
Lecz komunizm czy antysemityzm, rasizm oraz ksenofobia to stan ducha a nie umysłu, więc racjonalna polemika mija się z celem.
Dlatego nie mam więcej ochoty polemizować zarówno z jakże duchowymi wpisami Gospodarza, w towarzystwie równie duchowych a rasistowskich i ksenofobicznych smrodów komentarzy, które do swojego stołu tu zaprasza i żywi.
Życzę dalszego owocnego bicia wpisowej śmietanki, Panie Chętkowski, smakującej zupełnie jak zlizywana z kolan Ukrainek gwałconych na radiowej antenie, co można prześledzić w Pana poprzednim wpisie.
Pozdrowienia z chirurgii, i oby nie do zobaczenia się wzajemnie w kontekście zadań zawodowych ani tym bardziej – dyskursywnych… hihi 🙂
z całego serca popieram wpis gospodarza, nic dodać nic ująć.
ps. czy na kongres dotyczący edukacji samorządni panowie zaprosili nauczycieli?
Konkrecie, i co z tego, że Ty, ja i wielu innych popiera wpis Pana Dariusza, poza satysfakcją, iż są myślący podobnie? Jednak, niestety, rzeczywistość, która nas dotyczy, kształtują inni. Pora na działania radykalne, albo trzymajmy, pisząc kolokwialnie, mordy w kubeł, czyli zachowujmy sie tak, jak bohaterowie wiersza Herberta, obserwujący tych, stojacych na szczycie schodów i „czasem nam się marzy że ci ze szczytu schodów zejdą nisko to znaczy do nas.”. A kim, Konkrecie, my jesteśmy? Zacytuję słowa z tego wiersza, które nas trafnie okreslają, nawet w czasach wysyłania na bruk setek nauczycieli, bez wyciągnięcia do nich pomocnej dłoni:
„Nie jesteśmy z tych
co zaciskaja pięści
potrząsaja łańcuchami
(…) namawiaja do buntu….
Nie mam zamiaru,nie bedąc nauczycielem ani chirurgiem,oceniac kto ma rację.
Do przekonania trafiła mi wypowiedz Jan Wróbla ,nauczyciela,dyrektora szkoły oraz nie tuzinkowego publicysty medialnego,nt szkoły,nauczycieli i tego co trzeba by było zmienic by szkoła była lepsza a nauczyciele zadowoleni.
Wypowiedz do odszukania na podkaście TOK.FM.
Ciekaw bym był jak Gospodarz bloga skomentuje wypowiedz J.Wróbla.
A pani w Teleekspresie pracuje 15 minut… Wszystko da się wyliczyć i przejść na uczciwe kontrakty w realiach szkolnych. Jako polonista wiem, ile czasu zajmuje sprawdzenie mi 35 wypracowań z jednej klasy (średnio 25 minut jedna praca z poziomu podstawowego). Biorąc pod uwagę fakt, że opiekuję się 4 klasami, łatwo można policzyć, ile czasu potrzeba mi na sprawdzenie w semestrze wypracowań wszystkich uczniów. Da się policzyć, ile czasu zajmuje sprawdzanie testu CR, sprawdzianów różnego typu itd. itp. Dyrektor powinien kontraktować ilość sprawdzianów w rozliczeniu rocznym, tak jak lekarze podpisują kontrakty na ilość pacjentów i reszta ich zwyczajnie nie obchodzi. Przy takim uczciwym podejściu do obowiązków obawiam się, że okazałoby się, że praca np. polonisty przekracza te mityczne 40 godzin wymiaru w tygodniu. Sęk w tym, że tak dokładne rozliczenie się z nauczycielem nie jest nikomu na rękę, bo szybko wydałoby się, w jakim wymiarze czasu nauczyciele wykonują swoją pracę. Mityczne 18 godzin pensum „przy tablicy” – co niektórym – wypaliło dziurę w mózgu, przez którą wyciekły zdolności poznawcze i werbalne (czytaj: Gekko i te inne sekretarki…).
Gospodarzu, nie należy epatować maluczkich wizją otwierającego się noża w kieszeni zbulwersowanego belfra. Basta! Zamknięty czy też, nie daj Boże, otwarty nóż w w kieszeni lichego belfrowego paletka to katastrofa! W kieszeni fartucha chirurga niech onże się otwiera, w końcu to podstawowe narzędzie pracy krojczego ciał. Istotą belferskiej pracy jest owóż niesienie kaganka oświaty, wypuszczanie z izdebki apartamentowca gołąbka pokoju, empatyczna troska o intelektualne zasoby niezliczonych pokoleń młodych Polaków. Niechże Pan rozważy, że jeśli wszystkim belfrom oraz wszystkim nieoświatowcom, zwanym przez Pana normalnymi ludźmi, pootwierają się noże w kieszeniach, dojdzie do rzezi na ogromną skalę. A przecież nie chcemy tego. Chcemy, by liberalna demokracja rozkwitała powszechną miłością, zrozumieniem dla potrzeb rozmaitych grup zawodowych, zgodną koegzystencją piekarzy, ślusarzy, hodowców nierogacizny, a nawet sekserów (?) drobiu. Tak, tak, Panie Dariuszu, zainstalowaliśmy sobie wolny rynek na własne nieszczęście. Merkantylni arywiści (czytaj: uczestnicy Samorządowego Kongresu Oświaty) czynią zakusy na nasze domniemane przywileje, nie doceniając istoty belferskiego trudu. Tymczasem to my, sól ziemi, nauczyciele polskiego, matematyki, fizyki, chemii, biologii edukujemy Polaków, czyniąc z nich mniej lub bardziej świadomych członków światowego uniwersum. Dlaczego, u diabła, urynkowieni demagodzy nie chcą tego dostrzec?! I docenić.
Ręce precz od naszego pensum! Precz od Karty Nauczyciela!
Ostrzegamy, że doprowadzeni do stanu ostatecznej desperacji przystąpimy do ruchu „Okupuj Wall Street”, że tak jak oburzeni w Lizbonie i Madrycie wyjdziemy na ulice, a nawet posuniemy się do ostateczności, robiąc użytek z noży, które otworzyły się w naszych kieszeniach!
Cha, cha!
PS:
Teraz będzie realistycznie, czyli jak najdalej od etosu romantycznego buntu. Mistrz Witkacy pouczał: „Pypciem purwy nie dobajcujesz do glątwy ostatecznej!”. I tego się trzymajmy. Na razie.
Gospodarzu, nie należy epatować maluczkich wizją otwierającego się noża w kieszeni zbulwersowanego belfra. Basta! Zamknięty czy też, nie daj Boże, otwarty nóż w w kieszeni lichego belfrowego paletka to katastrofa! W kieszeni fartucha chirurga niech onże się otwiera, w końcu to podstawowe narzędzie pracy krojczego ciał. Istotą belferskiej pracy jest owóż niesienie kaganka oświaty, wypuszczanie z izdebki apartamentowca gołąbka pokoju, empatyczna troska o intelektualne zasoby niezliczonych pokoleń młodych Polaków. Niechże Pan rozważy, że jeśli wszystkim belfrom oraz wszystkim nieoświatowcom, zwanym przez Pana normalnymi ludźmi, pootwierają się noże w kieszeniach, dojdzie do rzezi na ogromną skalę. A przecież nie chcemy tego. Chcemy, by liberalna demokracja rozkwitała powszechną miłością, zrozumieniem dla potrzeb rozmaitych grup zawodowych, zgodną koegzystencją piekarzy, ślusarzy, hodowców nierogacizny, a nawet sekserów (?) drobiu. Tak, tak, Panie Dariuszu, zainstalowaliśmy sobie wolny rynek na własne nieszczęście. Merkantylni arywiści (czytaj: uczestnicy Samorządowego Kongresu Oświaty) czynią zakusy na nasze domniemane przywileje, nie doceniając istoty belferskiego trudu. Tymczasem to my, sól ziemi, nauczyciele polskiego, matematyki, fizyki, chemii, biologii edukujemy Polaków, czyniąc z nich mniej lub bardziej świadomych członków światowego uniwersum. Dlaczego, u diabła, urynkowieni demagodzy nie chcą tego dostrzec?! I docenić.
Ręce precz od naszego pensum! Precz od Karty Nauczyciela!
Ostrzegamy, że doprowadzeni do stanu ostatecznej desperacji przystąpimy do ruchu „Okupuj Wall Street”, że tak jak oburzeni w Lizbonie i Madrycie wyjdziemy na ulice, a nawet posuniemy się do ostateczności, robiąc użytek z noży, które otworzyły się w naszych kieszeniach!
Cha, cha!
PS:
Teraz będzie realistycznie, czyli jak najdalej od etosu romantycznego buntu. Mistrz Witkacy pouczał: „Pypciem purwy nie dobajcujesz do glątwy ostatecznej!”. I tego się trzymajmy. Na razie.
Ja z kolei poprosiłbym na piśmie o wykazanie rzeczywistego czasu pracy nauczyciela w oparciu o jakieś wypracowane albo chociaż proponowane standardy, np. 18 godzin pod tablicą, 10 godzin na sprawdzanie wypracowań (z czego 5 minut na pracę jednego ucznia) ile tygodniowo (miesięcznie, semestralnie) na szkolenia, ile na pracę wychowawczą, ile na kserowanie, na czynności ponadstandardowe?
Takie za przeproszeniem pierdololo o uczniach co to na korytarzu zatrzymują i swoje problemy wylewają lub, że nauczycielska twarz sama za siebie mówi o liczbie przeprowadzonych godzin, to tylko woda na młyn nauczycielskich przeciwników, a może zwykła fikcja?
Spostrzeżenia Gospodarza bardzo trafne, jak również porównanie z czasem pracy chirurga, można byłoby jeszcze uzupełnić o inne zawody, ale po co? Mam znajomą, która jest sędziną. W sądzie jest jakieś trzy razy w tygodniu, czy to znaczy, że pracuje tylko wtedy, gdy siedzi na sali sądowej?
x godzin przy tablicy + x godzin pracy dodatkowej (np. przygotowanie do konkursu/olimpiady) + x godzin na kontakt z rodzicami + x godzin na pracę biurokratyczno-papierową. W sumie czas nie powinien przekraczać normalnych 8 godzin pracy dziennie. Oczywiście powinny zostać w szkole zapewnione warunki umożliwiające wykonywanie tych obowiązków. Jak 99% nauczycieli jestem za takim 40 godzinnym tygodniem pracy. Tylko że nikomu z reformatorów taka wizja chyba nie odpowiada…
Ryzykowne ale też fascynujace porównanie. Nie w Polsce, ale widziałem chirurga przy pracy. Zresztą chirurga polskiego pochodzenia i (częściowo) wykształcenia. Jego tydzień pracy to 80 godzin. Raczej więcej niż mniej. Sześć dni pracy w trzech szpitalach. Ale też cała organizacja pracy jest inna i ilość personelu pomocniczego otaczającego chirurga kosmiczna. Np. wspomniane „opisywanie przypadku w dokumentacji szpitalnej” to jest gadanie do dyktafonu w biegu (szybkim marszu) z sali do sali. Sekretarka medyczna (później) odsłucha to nagranie i przepisze do komputera.
Czy nauczyciel w roli nauczyciela języka polskiego lub wychowawcy też dyktuje swoje opinie do dyktafonu aby sekretarka mogła je później przepisać? Czy uczniów umawia na lekcje też kto inny?
Czy nauczyciel sam sobie układa plan dnia w oparciu o „rodzaj i stopień trudności” lekcji? Biorąc pod uwagę czas przystosowania a choćby tylko posprzątania „sali operacyjnej” pomiędzy lekcjami? Np. lekcja o romantyźmie z trzecią „a” na pierwszej lekcji, bo oni są dobrzy i zakończymy o czasie. O.K., trzydzieści minut dla nich. Następna lekcja to Gombrowicz z drugą „f”. To same głąby i na dodatek niewychowane. Dwie godziny piętnaście minut plus zaciśnięcie kciuka żeby się udało zamknąć w tym czasie. Potem dwadzieścia minut sprzątania klasy bo oni sikają do butelek na lekcji.
Czy nauczyciel ma cały „zespół operujący” wyposażeniem klasy? Techników od aparatury, sterylizacji narzędzi? Jestem przekonany z jakim obrzydzeniem dotykałbym np. klamek, poręczy, biurek czy krzeseł w szkole gdyby nie były one w regularnych odstępach czasu dezynfekowane przez kogoś innego.
Czy nauczyciel ma zespół przygotowujący klasę do lekcji i zajmujący się klasą po jej zakończeniu? Czy ma anestezjologa znieczulającego klasę przed wykonaniem krytycznego cięcia? Czy może polegać na nieco tańszym nauczycielu, który zajmie się zaszyciem pooperacyjnym w przypadku, kiedy nie wymaga ono wielkich talentów czy szczególnego doświadczenia? Czy może nauczać równolegle i jednocześnie w dwóch klasach? Powiedzmy w jednej klasie kto inny na początku lekcji sprawdza zadania domowe a potem na końcu zadaje pracę do domu a nauczyciel-gwiazda pojawia się w klasie tylko na 10 minut lekcji aby wygłosić jakieś porywające i oczywiście rewolucyjne w swojej śmiałości zdanie, ubrany jak szekspirowski aktor na scenie po czym znika i idzie „zagwiazdorzyć” do klasy obok.
Mogę sobie tutaj pożartowac, ale np. Kościół już dawno dostrzegł zalety takiego podejścia i od wieków zaprasza innych księży do wygłaszania kazań z okazji np. rekolekcji. Z innych okazji takoż. Ile razy licea wymieniają się nauczycielami, gdyż np. p. Chętkowski ma opinię najlepszego w Łodzi znawcy i nauczyciela Leśmiana a p. Iksiński jest uznanym specjalistą od Prusa?
W sumie ta analogia z chirurgiem może być całkiem kreatywna…
Zapomniałem dodać, że jak tłumaczenie cięższego tematu nie zmieściło się w przewidzianym czasie dwu godzin i piętnastu minut to nauczyciel może sobie przedłużyć czas lekcji do trzech godzin. Reszta szkoły, uczniowie i nauczyciele dostosują się bo muszą.
Który chirurg zostawi pacjenta z otwartym brzuchem? 😉
„Dlatego nie mam więcej ochoty polemizować zarówno z jakże duchowymi wpisami Gospodarza, w towarzystwie równie duchowych a rasistowskich i ksenofobicznych smrodów komentarzy, które do swojego stołu tu zaprasza i żywi.”
Nareszcie!!!!!!!!!! Gekko nareszcie!!! nie będziesz się tu pałętać! Nikt cię tu nie zapraszał, sam wchodziłeś.
@Gekko
>Chirurdzy pracują w szpitalach i przychodniach w kontakcie z pacjentem bynajmniej nie przez 18 godzin tygodniowo, ani też nie przez 40 czy 42.
Pracują przy stole więcej niż 18 godzin?dziennie.<
Jaaasne – chyba w sowieckim szpitalu frontowym w czasie natarcia…;-)
Może być tak, że operacja trwa te 18 godzin, ale takich operacji chirurg nie robi codziennie ani nawet co tydzień…;-)
Chirurg pracujący codziennie 18 godzin to po prostu zagrożenie dla chorych mądralo!!!;-)
Panie Gospodarzu, Pan rzeczywiście chyba nie ma pojęcia o pracy w szkole, skoro pisze Pan o 18 godz. pensum.
Np. w gimnazjum jest to 20 godzin /słownie: dwadzieścia/
Gekko 27 września o godz. 12:24
„Dlatego nie mam więcej ochoty polemizować”
Kochany Gekkuniu, gdzie ty się podziejesz jak nie tutaj?
Państwowa szkoła przyjmie przecież każdego matoła!
Bo musi.
Panie, na moich studiach poświęcając im 40 godzin (zegarowych, nie lekcyjnych) to można połowy przedmiotów ie zaliczyć. Co to jest 40 godzin?
To najlepszy i najbardzej celny komentarz dotyczacy pracy nauczycieli jaki przeczytałam w ostatnich dniach, tygodniach. Należałoby wspomnieć koniecznie o tym jak szkoły w Polsce sa słabo wyposazone. Na wszystko brakuje pieniędzy. Na nowe rzeczy, na naprawy, na podstawowe i niezbedne wyposazenie pracy nauczyciela. Brakuje na wszystko. Nauczyciele często sięgają do wlasnej kieszeni, gdy trzeba kupić rzeczy czasem podstawowe, wręcz elementarne.
Mam kolezankę polonistkę, ktôra mimo ciężkiej pracy na etacie znajduje czas na ok. 20 godz lekcji prywatnych w tygodniu i nie płacąc za to podatków ma ok 5000 tysięcy na miesiąc plus pensja. dodam, ze znajduje czas na życie towarzyskie, więc chyba można sobie poradzić. Oczywiście pod warunkiem, że wraca się do domu ok 13-ej. Z tymi wypracowaniami i sprawdzaniem zeszytów nie przesadzajmy, dzieci rzadko mają zadawane prace domowe wymagające sprawdzenia, ponadto są zastępstwa dyżury i nadgodziny, osobno płatne, kiedy sprytna pani od polskiego ‚przeleci’ migiem te zeszyciki. A to zmęczenie na twarzy belfra to głównie z dorabiania, mimo godziwego wynagrodzenia w szkole kaski nigdy za dużo.
Jestem synem nauczycielki, moja mama uczy klasy 0-2, cała jej praca w domu, poza lekcjami w szkole, polega na godzinie, może maksymalnie dwóch w tygodniu na uzupełnianiu dokumentów. Mój brat też jest nauczycielem – wuefu. Jest tak zapracowany, że ma czas poza lekcjami w szkole prowadzić szkółkę tenisa ziemnego, dawać lekcje prywatne, a w wakacje dodatkowo pracuje jako ratownik na basenie. I to wszystko nie zajmuje mu więcej czasu, niż moja praca na jeden etat. Najbliższa koleżanka mojej żony jest pedagogiem szkolnym, na różnych przyjęciach chwali się nam, że w pracy odleżyn dostaje, a jej głównym zajęciem są gry karciane na Kurniku. Tak samo wygląda praca cioci mojej żony, która jest bibliotekarką w szkole, żali się, że za dużo kawy pije, żeby nie usnąć z nudów. Ja rozumiem, że nauczyciel języka polskiego, matematyki, czy innego ważnego przedmiotu maturalnego może mieć dużo pracy, ale dlaczego do jednego worka z napisem – STRASZNIE ZAPRACOWANY NAUCZYCIEL wkładamy nauczycieli nauczania początkowego, wuefu, pedagogów szkolnych, bibliotekarzy szkolnych, pracowników kuratorium, wymieniać można więcej? Tak jak napisałem na początku jestem synem nauczycielki, bratem nauczyciela, wśród dalszej rodziny i wśród znajomych mam kilkoro związanych ze szkolnictwem i wiem co widzę!
Zgadzam sie z meritum wpisu PT Gospodarza i wielu komentatorow – praca nauczyciela nie zaczyna sie, i nie konczy sie w klasie. Wiecej pracy jest PO szkole, niz w czasie szkoly.
Do tego chcialbym jeszcze dorzucic ekstra zajecia nauczycieli przedmiotow przyrodniczych – przygotowanie doswiadczen. Nawet, jezeli szkola ma laboranta, ilosc czasu ktora trzeba nad nimi spedzic jest pokazna – i nie mozna tego zrobic w domu, jak sprawdzanie klasowek – trzeba zostac po szkole. Wiem cos o tym z wlasnego doswiadczenia.
Nadal nikt mi jasno nie powiedzial – czy 18 godzin to 18 lekcji, 45 minut kazda, czy 18 godzin zegarowych, bedacych odpowiednikiem 24 lekcji.
W Kanadzie (Ontario), i w innych krajach w ktorych uczylem pensum jest ok 16.5 godziny zegarowych na tydzien, czyli okolo 22 lekcji.
Do tego dochodza spotkania ?wychowawcze? z uczniami, (nie ma lekcji godzina wychowawcza), rady pedagogiczne, zebrania ?wydzialowe?, spotkania z rodzicami itd.
Znowu ” zostal zamieniony na ?.
Tam gdzie jest ? powinien byc „.
Anonimie, uczniu parkera i gekko w manipulacji, piszesz
„ponadto są zastępstwa dyżury i nadgodziny, osobno płatne, kiedy sprytna pani od polskiego ?przeleci? migiem te zeszyciki. ”
ciekawe, kto zapłaci jakiemukolwiek nauczycielowi za siedzenie po godzinach i sprawdzanie zeszytów (znaczy potraktuje to jako ponadwymiarowe godziny)
w szkole gdzie pracuję, nawet zastępstwa doraźne są za darmo.
Opowiadasz głupoty i wykazujesz sie ignorancją lub świadomie kłamiesz.
Po co takie indywidua przyłażą na ten blog i kłamią?
Oto jest pytanie:)
Ta sytuacja – ze zmianami warunków pracy nauczycieli – dobrze opisuje całe polskie społeczeństwo.
Będę się tu wypowiadał nie jako nauczyciel, bo nim nie jestem, ale stawiam się w roli hipotetycznego zainteresowanego, czyli rodzica (uczeń stety/niestety nie ma tu nic do gadania, rodzic ma wszelako jakieś prawa i obowiązki konstytucyjne).
Otóż jako hipotetyczny zainteresowany o nieco szerszych horyzontach i nieco mniejszej kieszeni śledziłbym te dyskusje z przerażeniem – proponowane zmiany prowadzą bezdyskusyjnie bowiem do obniżenia poziomu kształcenia proponowanego mojemu dziecku.
Logicznie biorąc powinienem więc z całą mocą zabrać głos i zagrozić wszystkim władzom buntem, przynajmniej przy najbliższych wyborach wszelkiego rodzaju.
Pojedynczy głos sprzeciwu nic tych ludzi przy władzy nie obchodzi, ale przecież nas rodziców jest dużo, więc … itd.
Ale to Polska właśnie, większość ma wszystko, nawet los własnych dzieci głęboko w d… 😉
Synu fikcyjnej nauczycielki,
a czyja to wina, że nauczyciele, których wymieniasz to nieroby albo pracują w źle zarządzanych szkołach?
W dobrej szkole pedagog ma dużo pracy, szczególnie na początku roku szkolnego, w klasach pierwszych przeprowadza cykl zajęć integrujących uczniów, pedagog może też mieć ( i ma) przydzielane zajęcia, w związku z nowymi zasadami udzielania pomocy psychologiczno-pedagogicznej ma roboty dużo papierkowej (i wychowawcy klas także), pedagog uczestniczyć powinien też w spotkaniach z rodzicami, powinien być codziennie dostępny dla uczniów (zmusisz tych uczniów, by do niego przychodzili? logiczne, że jak nikt nie przychodzi ma wolnego też trochę), zajmuje się podliczaniem frekwencji.
Bibliotekarz w dobrej szkole organizuje konkursy, spotkania z różnymi ludźmi, biblioteka może być wizytówką szkoły i miejscem, w którym się duzo dzieje.
Bibliotekarz też ma przydzielane zastępstwa czy dyżury na przerwach, ma inne obowiązki (w szkole, gdzie ja pracuję pracuje też w komisji rekrutacyjnej)
I bibliotekarz i pedagog piszą raporty, podsumowania, uczestniczą w szkoleniach i radach pedagogicznych.
Wuefista w szkole może być (u mnie dwu na czterech jest( wychowawcą, co się wiąże z ogromem pracy dodatkowej, ma inne obowiązki (np. promocja szkoły, komisja rekrutacyjna, komisja przedmiotowa itd), przygotowuje uczniów do zawodów i z uczniami jeździ na te zawody często, bierze udział w przygotowaniu imprez szkolnych, organizuje takie rzeczy jak np. dzień sportu itd
Wuefiści też jeżdżą na wycieczki i robią dużo rzeczy niezwiązanych bezposrednio z lekcjami wf-u.
Sorry, ale szkoła to miejsce, gdzie się dzieje mnóstwo rzeczy, szkoła to nie tylko lekcje.
Opowiadasz banialuki, które pokazują, że znasz samych nierobów nauczycieli, którzy pracują w dodatku w nieudolnie zarządzanej szkole (są tacy, ale nie rozciagaj tego faktu na wszystkich)
@xbelfer
To wcale nie o pensum chodzi, chociaż propaganda z jednej i nierozumienie z trzeciej strony tak to przedstawiają.
Rzecz jest prosta jak drut – jeśli masz konkretną robotę do wykonania – w tym przypadku nauczenie dzieci – to potrzeba na to jakąś ilość czasu. Ta ilość czasu wyznaczana jest w Polsce przez ministra i wynika z przydzielenia ilości lekcji (świadomie będę unikał obecnego także chyba w ministerialnych rozporządzeniach terminu „godzin”) z poszczególnych przedmiotów w danej klasie.
Wysyłając swoje dziecko do szkoły podstawowej czy to w Warszawie, czy w Podścieliskach Małych masz zapewnione, że w każdej z tych szkół w klasie 5 dziecko będzie miało tyle samo lekcji nauki tych samych przedmiotów z tymi samymi podstawowymi wymaganiami programowymi.
Liczba lekcji przeznaczanych na naukę dzieci w Polsce jest więc bardzo ściśle policzalna. Drugą znaną ci liczbą jest ilość pieniędzy, jakie chcesz/możesz na to przeznaczyć (ta dualność aspektu decyzyjnego jest tu najważniejsza ofkors).
Mając tę liczby możesz je podzielić i otrzymasz stawkę, jaką oferujesz potencjalnemu nauczycielowi za jedną lekcję.
Teraz zatrudniasz ludzi – możesz ich zatrudnić przydzielając każdemu 50 tych lekcji, 30 czy 18.
W tym pierwszym przypadku przydzielasz rzecz prawie (tylko prawie!) niemożliwą do realizacji, ale kto mówi, że NIE MOŻESZ tego (tzn. samego takiego przydziału) zrobić?
W drugim przypadku rzecz jest już technicznie możliwa do realizacji, ale ponieważ efektywne nauczanie podczas jednej lekcji wymaga drugie tyle czasu (to zgrubne założenie, wiem, są różne przedmioty i inne tralalabum) poświęconego na przygotowania, przemyślenia, samokształcenie, sprawdzanie, pracę wychowawczą, itd., itp., to rzecz jasna samo nauczanie efektywne być nie może.
W trzecim przypadku mamy praktycznie ideał, przyjmując, że człowiek może na naprawdę dużych obrotach przepracować 35-45 godzin w tygodniu (ludzie dorośli też k… są różni i w dodatku nie co tydzień tacy sami) mamy możliwość zapewnienia praktycznie WSZYSTKICH lekcji na niezłym poziomie.
Czas teraz na policzenie wynagrodzenia pojedynczego nauczyciela – no przecież nic łatwiejszego – ilość godzin * znana proponowana stawka za godzinę.
Tu zaczyna się lekki dylemat osobisty – pojedynczy nauczyciel w takiej sytuacji najchętniej zgodzi się oczywiście na kontrakt – który ??? -TRA TA TA BUM – oczywiście pierwszy. Że prawie niemożliwy do wykonania? A co go to obchodzi, to decydent ma zorganizować działanie szkoły tak, żeby się wyrobił. Załóżmy, szkoła na 3 zmiany i się da.
Jeśli powiemy, że to głupie (czyli kłóci się z oczywistym wydawałoby się celem jakim jest maksymalna efektywność wykorzystania czasu DZIECI), to nie tylko mamy rację, ale prowadzi nas to prostą drogą do modelu z 18-lekcyjnym pensum.
Może widzisz tu problem – nie będzie chętnych do pracy za kwotę wynikającą z takiego pensum?
Więc od razu uprzedzę – to nie jest problem w Polsce – chętni się znajdują.
Teraz oczywiście mogę już napisać, gdzie leży problem – w tym, że decydenci chcą dać na oświatę mniej pieniędzy (chociaż nie muszą).
Ilości lekcji na ucznia nie chcą – bo już nie bardzo mogą – zmniejszyć, więc chcą obniżyć stawkę za godzinę.
Oświadczenie ludziom, że będą mniej zarabiać, to jednak POLITYCZNIE większy problem, niż że będą więcej pracować. Więc zrobią to drugie.
Że to się wiąże z obniżeniem jakości nauczania? To już naprawdę nikogo nie obchodzi, liczą się już tylko pieniądze.
Ja prywatnie z chęcią zadałbym jeszcze obywatelskie pytanie, jak to jest, że w społeczeństwie, w którym jest coraz mniej dzieci w stosunku do liczby dorosłych, tych dorosłych coraz mniej jest stać na wykształcenie tych dzieci, ale to pytanie jest ewidentnie z tych niepoprawnych politycznie.
Przekazać samorządowcom szkoły to tak, jak przekazać kotu mysz.
rs_ 28 września o godz. 20:50
„ale prowadzi nas to prostą drogą do modelu z 18-lekcyjnym pensum”
Niezależnie od rodzaju pracownika szkolnego jakim jesteśmy, nauczanego przedmiotu jeżeli czegoś uczymy, naszego doświadczenia, naszego zdrowia, rodzaju szkoły, poziomu kształcenia, wyposażenia szkoły, lokalizacji szkoły, rodzaju dojazdu uczniów do szkoły, wielkości szkoły, stopnia zaangażowania i zamożności rodziców, poziomu wiedzy uczniów, utalentowania uczniów, zachowania uczniów, itd., itp.
Optymalną liczbą, jak to wynikło z bardzo szczegółowych i
niewątpliwie naukowo przeprowadzonych eksperymentów okazało się 17 godzin lekcyjnych i 39 minut zegarowych. Związek zawodowy nauczycieli wykazał się wielkodusznością i w ciężkich negocjacjach z rządem aby dowieść swojej dobrej woli łaskawie pozwolił na zaokrąglenie w górę. Do równych 18 godzin lekcyjnych. Aha.
@krena
nie 20. Niestety się mylisz, sprawdź w ustawie. Masz pensum 18h i za to ci płacą. A, że przy tablicy stoisz 20 godzin to wynika z tego, że masz 2 niepłatne karciane albo inaczej hallowki.
Ale nie mylmy pojęć pensum, etatu i godzin a art. 42.
Wystarczy, że dyletanci uważają, że pensum to etat.
@w czym problem?
Mam dylemat, czy twoją okazaną nieumiejętność czytania ze zrozumieniem oraz okazaną umiejętność nieprzejmowania się tym potraktować jako cechę ci wrodzoną i zlekceważyć cię, czy potraktować cię jako nieco tylko debilnego ucznia i cierpliwie próbować wytłumaczyć ci czego nie zrozumiałeś? Wiem, że powinienem zareagować ze wspomnianą cierpliwością i wyrozumiałością, ale ja nie jestem twoim nauczycielem, a ty nie jesteś (przynajmniej moim) uczniem.
P.S.
Przepraszam p. Chętkowskiego za taką „dyskusję” z kimś trzecim na jego blogu, ale trudno się oprzeć… 😉
rs_ 29 września o godz. 14:56
Oczywiste rzeczy są najmniej oczywiste.
Oczywiście nauczyciele mogą się niczym nie przyjmować i pewnie są też i tacy. Ale jak z przekaziorów – a i z tego bloga wynika – wielu z nich jest wysoce poirytowanych zarówno debilizmem przypadkowego społeczeństwa jak i celowo złośliwych dziennikarzy ustawicznie czepiających się 18-to godzinnego pensum. Nie rozumiejących godzin karcianych oraz 24-ro godzinnej pracy nauczyciela na wycieczkowym etacie w schronisku. Nie rozumiejących wrzucania wszystkich oddychających szkolnym powietrzem do jednego worka. Inżynierowie tez powinni mieć pensum w wymiarze od 51.43% do 40.00% rzeczywistego czasu pracy. Według podanej recepty. Prostą droga do modelu. Ale jaja!