Uczeń na walizkach
Reforma edukacji nie odciążyła uczniowskich plecaków, więc z pomocą musieli przyjść ich producenci. Wprowadzili oni plecak na kółkach, rodzaj walizki, której nie trzeba nieść na plecach, wystarczy ją ciągnąć za sobą. Dzięki temu można do plecaka zapakować więcej.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłem, jak pierwszoklasiści ze szkoły podstawowej ciągną za sobą teczki na kółkach, myślałem, że wybierają się za morze. Okazało się, iż tylko do pobliskiej szkoły. Licealiści rzadziej, ale też się zdarza, korzystają z tego typu plecaków. Zamiast dźwigać ciężary, decydują się na niesubordynację, czyli po prostu nie noszą do szkoły podręczników. Małe dzieci respektują przepisy, więc plecaki mają ciężkie.
Dlaczego tornistry są tak ciężkie? Nie chodzi tylko o grube podręczniki i rozliczne zeszyty, chociaż one też ważą sporo. Dziecko musi brać ze sobą wodę do picia, gdyż szkoła tego nie zapewnia. Można kupić po drakońskiej cenie w szkolnym sklepiku (działa tam prywatna firma), ale nie każdego na to stać. Trzeba też brać ze sobą coś do zjedzenia, gdyż stołówki albo nie ma, albo jest ona prowadzona przez firmę, która serwuje byle co za znaczną kwotę. Dzieci, które przebywają w szkole od 8.00 do 17.00, potrzebują sporo jedzenia i picia – to wszystko mają w plecaku.
Być może tak musi być i żadna reforma niczego nie zmieni. Teczki będą więc ciężkie. Zdecydowanie za ciężkie dla 6- czy 7-latków. Nie pozostaje więc nic innego, jak liczyć na pomysłowość producentów plecaków. Na razie mamy tornistry na kółkach. Może trzeba iść krok dalej i dodać do nich silniczek?
Komentarze
Mam wrażenie, że w mojej ojczyźnie, wszystko co w sferze publicznej się dzieje jest implikowane interesami producentów hm… plecaków . Czasami dotyczy to również tego bloga.
Wspaniale prowadzi sie lekcje w sali komputerowej. Umieszczam wszystkie materiały pomocnicze (instrukcje, ćwiczenia, książki) na serwerze. Uczniowie mogą z nich korzystać na lekcji, mogą też skopiować je na pendrajwa i pracować z nimi w domu. Ja mam swojego laptopa też podłączonego do serwera oraz do projektora. Mogę więc w każdej chwili objaśnić dodatkowo co trudniejsze tematy, rozwinąć je o dodatkowe informacje itp. Fajna zabawa.
Z tymi drakońskimi cenami i jakością to Pan przesadza. Wiem, bo sam korzystam. Oczywiście sytuacja może być różna w różnych placówkach, ale w takim razie: jeśli można przeprowadzać konkursy i przetargi w wielu innych sytuacjach to chyba i w tym przypadku jest to możliwe.
Przykładowo: kanapka (bułka z szynką i serem, pomidorkiem) -2,5 zł
Woda mineralna 0,5 l – 1,5 zł
Obiad średniej jakości, dwa dania – 7 zł (dla nauczyciela), uczniowie płacą około połowy tej kwoty.
Dane dotyczą szkoły w Bytomiu.
„Przykładowo: kanapka (bułka z szynką i serem, pomidorkiem) -2,5 zł
Woda mineralna 0,5 l ? 1,5 zł
Obiad średniej jakości, dwa dania ? 7 zł (dla nauczyciela), uczniowie płacą około połowy tej kwoty.”
A ile kosztuje kanapka z tym samym, zrobiona w domu? Nie wszystkich stać, by dziecku dać 2,5 zł na kanapkę codziennie (zresztą co to jest jedna kanapka na 5-7 lekcji?) – miesięcznie to wychodzi 250 zł na samą jedną kanapkę. A jak dzieci dwoje w szkole, to dwa razy więcej. 1,5 zł to kosztuje litr wody w sklepie, a potem i tak uczeń te zakupioną butelkę musi nosić po szkole, bo szafek nie ma i nie zostawi, więc co to za różnica?
Stołówek w szkołach jest teraz tyle co kot napłakał, a w większości tych, które mają raczej catering średniej jakości, więc często to jest wybór – dac dziecku więcej do plecaka albo pozwolić, by wyskoczyło na przerwie zjeść zapiekankę z budki na rogi albo kebabopodobne coś.
Co ja mówię 250 zł – 500 miesięcznie, bo 4 tygodnie razy 5 dni w tygodniu razy 2,50
2,50 (kanapka)+1,50 (woda)+4 (obiad)=8 zł dziennie na jedno dziecko. Miesięcznie będzie 160 zł.
W szkołach coraz częściej zamiast stołówki jest catering, wtedy obiad kosztuje 8 zł, a koszt wyżywienia wzrasta do 240 zł miesięcznie na jedno dziecko.
@fenz – coś jedno zero za dużo 🙂 chyba 50 nie 500
co do cen w sklepikach to się zgodzę, że są duże, ale przy mniejszych nie wiem czy by się utrzymały, w końcu płaca wynajem, za media, pracownikowi, muszą mieć odpowiedni dochód
czy dzieci na pewno muszą te wszystkie książki dźwigać do domu, nie mogą zostawać w szkole, albo być do korzystania tylko w domu? Skoro wydawcy i tak co roku robią nową wersję podręcznika to czy nie mogą rozdzielić treści na dwie książki (oczywiście w tej samej cenie co jedna) jedna do pracy w szkole, druga z uzupełnieniem do domu? Teraz dźwigają i książkę i ćwiczenia a z tego co słyszę czasami to nadal sa nauczyciele z poprzedniej epoki, którzy wyciągają surowe konsekwencje za brak książki, nawet jeśli akurat w tym dniu z niej nie korzystają na lekcji
Może potrzebny jest wielki sprzeciw uczniów, rodziców, dziadków…
Plecakowalizka też ma swoje wady – toporny metalowy szkielet, który uwiera w plecy – a przecież trzeba to choć na chwilę założyć na plecy, np. wchodząc po schodach do klasy. Ja poszedłem inną drogą, inspirowany przeświadczeniem wyniesionym z trekkingu, że plecak z pasem biodrowym to kilkadziesiąt procent ulgi dla wyższych partii kręgosłupa. Wyśmiali mnie sprzedawcy w sklepach, ale się uparłem i znalazłem – 12litrowy plecaczek rowerowy, z pasem biodrowym, porządną wyściółką, częścią plecową rozłożoną w sposób przemyślany i rozsądny. Tani nie był, niestety, ale służy już drugi rok i synek wszystko w nim zmieści – książki, przybory, śniadaniówkę, picie, worek na w-f. Nauczycielka jest sensowna i przechowuje dzieciom teczki plastyczne, książki i buty zmienne w szkole, (sala lekcyjna jest malutka, ale wszystko jakoś się mieści) więc nie ma targania. Naprawdę, da się.
Nie wiem jakiemu celowi sluzy noszenie do szkoly podrecznikow. Zadaniem nauczyciela jest wykladac i wyjasniac, a podrecznik to tylko pomoc naukowa, dodatkowa lektura, pomocna przy odrabianiu zadan domowych. Jak mam w szkole czytac podrecznik, to do czego potrzebny jest nauczyciel?
Cala szkole srednia w latach siedemdziesiatych przeszedlem noszac za pazucha jeden (1) zeszyt podzielony na sekcje poswiecone poszczegolnym przedmiotom. Zadnych podrecznikow, choc wtedy byly jeszcze byc moze przydatne, nie bylo rzutnikow, PowerPoint, itd. Mimo nienoszenia podrecznikow do szkoly, skonczylem ja z jedna trojka na swiadectwie maturalnym.
I co z ta woda? Zmienila sie na gorsze od lat siedemdziesiatych? Bo w tamtych czasach nikt wody ze soba nie nosil. Drugie sniadanie tak, ale ile waza cztery kanapki?
Wedlug mnie uczniowi wystarczy jeden zeszyt i dlugopis, choc dzisiaj ani tego nie trzeba. Wystarczy laptop, albo tablet – tak aby mogl robic notatki z tego, co wyklada nauczyciel. Reszte – wedlug wskazowek nauczyciela – znajdzie na Internecie, prawdopodobnie wiecej niz w podreczniku.
Prosze sobie wyobrazic, ze wymagano by tego od studentow medycyny. Kazdy musialby przyjechac ciezarowka.
No i – jaki to problem zrobic cyfrowa wersje podrecznikow.
Podejrzewam mocno, ze broni sie tych podrecznikow tylko i wylacznie w interesie tych, ktore je pisza i wydaja.
Pozdrawiam.
Może jakaś akcja na Facebooku. „Podręczniki w każdej klasie!”. Trochę trudne logistycznie, różne podstwawy. Ale może się da. Tablety chyba wyjdą drożej i pewnie nie tak szybko będą w każdej szkole. @ w czym problem podał interesujący link na temat tabletów w koreańskiej szkole bodajże.
Podręczniki, ćwiczenia i zeszyty można drukować w formie bezokładkowej – jako luźne kartki z kilkoma dziurkami blisko grzbietu. Do tego JEDEN kołonotatnik „robiący” za zbiorczą okładkę.
Ewentualnie można dodać kilka (a nawet kilkanaście, gdy przedmiotów – michałków jest więcej) nieco solidniejszych kartek oddzielających poszczególne przedmioty w kołonotatniku.
Uczeń wie, jakie w danym dniu będzie miał przedmioty. Zgodnie z tym poprzedniego dnia wieczorem wkłada sobie do kołonotatnika 5, no może 10 (jak bardzo gorliwy) stroniczek podręcznika z angielskiego i 3-4 czyste kartki zeszytu do angielskiego. Jeżeli zeszyt/książka do ćwiczeń jest osobnym podręcznikiem – także kilka stroniczek tychże ćwiczeń.
I tak dla każdego przedmiotu. Buduje sobie taki „kołonotatnik na wtorek”. W domu, po powrocie ze szkoły, rozkłada zapisane kartki do indywidualnych kołonotatników-zeszytów dla każdego przedmiotu. Tychże nigdzie nie nosi, bo po co? No może raz, dwa od wielkiego dzwonu albo gdy nauczyciel chce je ocenić.
Podobnie „zwraca” kartki do kołonotatników-okładek dla każdego podręcznika i „pobiera” nowe kartki na następny dzień.
Cały pomysł nie jest zbyt skomplikowany dla starszych dzieci, dla młodszych trochę mniej, chyba, że uwzględnimy pomoc rodziców w domu.
Introligator w trzy sekundy obetnie okładkę każdej księżce i w następne trzy wydziurkuje kilka dziurek blisko krawędzi, która była grzbietem. To samo z zeszytami i z ćwiczeniami.
Podobno polska szkoła nie zna koncepcji „używanego podręcznika”, a więc nie ma co żałować „zniszczenia” nowej książki.
„dla młodszych trochę bardziej”
Przepraszam Szanownych Komentatorow, ale – co Wy z tym drukowaniem. Czas druku jeszcze nie minal, ale to juz okres schylkowy. Wydaje mi sie, ze w szkole chodzi o nauczanie, a nie o podreczniki, druczki, zapisany papier. Owszem, nikt nie zwolni uczniow od robienia notatek (nauczycieli tez nie) ale mozna to robic w formie elektronicznej, choc nie musi to byc obowiazkowe.
@ Jola 6 września o godz. 16:57
Tablety zbyt drogie? Ostatnio kupilem przez Internet za niecale piecset zlotych. To duzy wydatek dla rodzicow ucznia. Ale uwzgledniajac koszty podrecznikow (200 – 300 zl ROCZNIE), to chyba jednak niezbyt wiele. Owszem, na pewno jeszcze dojda do tego koszty oprogramowania dostosowanego do szkolnego programu, ale w dalszym ciagu to chyba mniej niz koszty podrecznikow.
Zreszta, w obecnych czasach, w ogole nie rozumiem, jakiemu celowi maja sluzyc podreczniki. Niegdys stanowily kompendium wiedzy, dostepnej zrodlowo, ale nie w formie dostepnej dla ucznia i niezsyntetyzowanej. Obecnie w sieci jest wszystko, choc niektorzy nasmiewaja sie, ze to wiedza „wikipedeczna”. Byc moze. Ale przeciez poziom i zakres nauczania szkolnego, na jakimkolwiek poziomie byl co najwyzej na poziomie dzisiejszej Wikipedii, a na ogol nizszy. Wiec strata zadna.
W dzisiejszych czasach rola nauczyciela bardzo sie zmienila. Wedlug mnie, dzis najwazniejsza jest sylwetka nauczyciela jako pedagoga, motywatora, kogos, kto z pasja i zrozumieniem moze przekazac swoja wiedze i przemyslenia, egzekwujac przy tym wymogi programu nauczania. Za moich czasow, by nauczyc sie, np. fizyki, trzeba bylo i nauczyciela i podrecznika, przy czym, ani jedno, ani drugie nie pomagalo, jesli nauczyciel nie potrafil zainteresowac ucznia i „sprzedac” swojej wiedzy. Dzis – podreczniki sa zbedne, bo (dzieki sieci) wiedza jest ogolnodostepna, natomiast rola nauczyciela jest jeszcze bardziej kluczowa, niz byla nia kiedykolwiek; jako przewodnika, „wyjasniacza” – prowadzacego ucznia w kierunku nakreslonym programem szkolnym.
Tylko takie tam uwagi dyletanta, ktory nauczycielem nigdy nie byl, lecz z wieloletnim doswiadczeniem studenta.
Pozdrawiam.
Nie wiem jakiemu celowi sluzy noszenie do szkoly podrecznikow.
Jak to, nie wiesz?
Normalnie lekcja się zaczyna od sprawdzenia pracy domowej, w zależności od nauczyciela trwa to 15-20 min
Potem otwórzcie podręcznik na takiej i takiej stronie i jak matematyka to zadanie z podręcznika przykładowo objaśnia pani na tablicy a dzieci rozwiązują je w podręczniku, jak przyroda to dzieci czytają na głos czytankę a jak polski to coś tam, potem pani zadaje z podręcznika do domu nauczyć się czy rozwiązać i lekcja się kończy.
Przykład ze szkoły podstawowej na warszawskim Ursynowie. W ub. roku – obiady w szkolnej stołówce – 5 zł za obiad, czyli ok. 100 miesięcznie.
Od tego roku – zamiast ze szkolnej kuchni, obiady będą dostarczane w formule cateringu – 7,50 za obiad. Czyli już 150 miesięcznie.
Na jedno dziecko.
„Wedlug mnie uczniowi wystarczy jeden zeszyt i dlugopis, choc dzisiaj ani tego nie trzeba. Wystarczy laptop, albo tablet ? tak aby mogl robic notatki z tego, co wyklada nauczyciel.”
Ależ @Werbalista, czy szkoła to ma być kurs dla półanalfabetów i pisarzy kompanijnych? A gdzie kredki, tempery, piórka kreślarskie i farby do ćwiczenia oka i ręki – gdzie wieczne pióro do ćwiczenia charakteru pisma i charakteru własnego? Ja akurat się cieszę, że nauczycielka każe to nosić mojemu synowi (w 2 klasie), oczywiście nie wszystko naraz i nie wszystko codziennie.
„Ile ważą 4 kanapki” – „po co nosić wodę” śniadanie plus napój (w śniadaniówce i bidonie lub butelce) to ok. kilograma, czyli ok 1/3 normy „tornistrowej” dla pierwszoklasisty. Dużo, ale ja bym na tym nie oszczędzał. Oszczędzałem we własnych latach szkolnych, bo nikt tego nie dopilnował – 7-8 godz bez jedzenia, i już w liceum zafundowałem sobie ostre problemu żołądkowe. Własnemu dziecku tego nie zrobię.
Gospodarz kontynuuje nurt literatury prześladowczej, na nutę oBroniarzy …dobra dziecka tym razem.
Wot siurpryza, ale przesłanie jedno i to samo; jasne:
Prywaciarze zarabiają krwiożerczo na dzieciach, najpierw przez paskarskie ceny w sklepikach, potem – kombinując jak im wtrynić plecaczki na kółkach…
A nauczyciele – przeciwpołożno:
– nauczyciele z troską pochylają się (w postaci Gospodarza) nad dziecięcymi, obciążanymi prywaciarskim okrucieństwem ciałkami („Dzieci … potrzebują sporo jedzenia i picia…można po drakońskiej cenie w szkolnym sklepiku = działa tam prywatna firma”).
Dodajmy, za bystrym Gospodarzem, że „szkoła picia nie zapewnia” (o czym już wiemy z przebiegu matur), ale zapewnia za to ta szkoła, prywatnym firmom (dziwne, czemu nie państwowym zjednoczeniom) wejście do szkół za opłatą, która z pewnością nie ma nic wspólnego z drakońskimi cenami w sklepiku – tym bardziej, że nikt nie wie, na co szkoła tę opłatę od paskarza przeznacza. Więc na pewno na tacę.
– nauczyciele z uwagą i odpowiedzialnością obywatelską a także zawodową, wskazują winnych nieludzkiego obciążenia niewinnych dzieci („Reforma edukacji nie odciążyła uczniowskich plecaków…”) – czyli władze (być może narzucone nam z serwerów w Rosji, o czym donosi medialnie i prokuraturze jeden z posłów, też nauczyciel).
– nauczyciele z właściwą sobie dojrzałą sprawiedliwością dostrzegają t e ż w losie dzieci złośliwość rzeczy martwych, z którą sami zresztą sobie nie radzą – w obliczu naporu bezwstydnych władz i prywaciarstwa na szkołę, dostrzegając w pochyleniu nad dzieckiem uboczne efekty niszczenia przez w/w polskiej szkoły i potomstw („grube podręczniki i rozliczne zeszyty, chociaż one t e ż ważą sporo”)
– nauczyciele doceniają świadomy wybór dzieci, które mogłyby przecież obrać inne destynacje porannych spacerów, a jednak lgną do troski belferskiej i ubogacenia ciężarem wiedzy ( „… zobaczyłem, jak pierwszoklasiści … ciągną za sobą teczki na kółkach, myślałem, że wybierają się za morze …”).
Ktoś powie – to kpina i cynizm z niedoli dziecka i to w wykonaniu reprezentanta jej sprawców, z niskich , manipulacyjnych pobudek w obronie swego etatu.
Nic podobnego.
Byłby to ktoś, kto nie doczytał ze zrozumieniem przesłania tej Gospodarskiej czytanki, (Orso, Sachem i Łysek w jednym) jakże pięknie zwiastującej postawę nauczycielską w nowym, wspaniałym świecie roku szkolnego polskiej szkoły publicznej.
PS Dodam bezwstydnie, że w szkołach niepublicznych moich dzieci (3 różne) żadnych książek dzieci nie nosiły, nosili je …. nauczyciele, bo to oni musieli się uczyć, aby sprostać zadaniom zawodowym).
Ale tak zarządzili rodzice, ponieważ to oni zapłacili mądrym nauczycielom pensję, i to dwa razy, fundując też przymusowo etat Gospodarzowi et consortes.
Nie wiem jednak, czy w tym drugim przypadku zainwestowaliśmy w mądrość czy raczej cwany spryt, sądząc po wpisie.
Pozostawianie podręczników w szkole – jestem tego gorącym zwolennikiem! Jednak trzeba by zrobić coś, co zmieni sposób myślenia zarówno autorów podstawy programowej, jak i autorów podręczników. Chodzi o to, żeby podręczniki skonstruować tak, by nie musiały być potrzebne w domu.
Nawet sobie pomyślałem, że wtedy wystarczyłby komplet około 35 podręczników dla wszystkich klas równoległych (każdy podręcznik chyba jest przystosowany do poziomu podst. i rozszerzonego). Wtedy np. dla trzech klas pierwszych kupowałoby się komplet, za który płaciliby wszyscy uczniowie (35 książek x 25zł dzielimy na 105 osób i wychodzi 8,33)… Podręczniki zostawałyby w szkole…
Ale wiem, że to tylko moje marzenia.
dokupiliśmy dodatkowe zestawy podręczników szkolnych – po 1 egz. na ławkę (okazyjnie, używane, podarowane itp) aby dzieci nie nosiły kilogramów. Kosztowało to każdą rodzinę ok 10 zł na cały rok. Następny rocznik miał prezent ale też dokupił z innych przedmiotów. Można!
Gekko 6 września o godz. 18:57
„Ale tak zarządzili rodzice, ponieważ to oni zapłacili mądrym nauczycielom pensję, i to dwa razy, fundując też przymusowo etat Gospodarzowi et consortes.”
Hm, w takim razie ciekaw jestem dlaczegóż to nie oni, ale osobnik, który w „tym kraju” podatków nie płaci tak to podwójne płacenie wypomina…romantyk cierpiący za milijony?
„Gekko 28 czerwca o godz. 10:24
„Ja na szczęście jeszcze tylko 4 dni płacę podatki w tym naszym kraju”
Czasami mam wrażenie, że my nauczyciele kiwamy się w jakimś tragikomicznym tańcu bezsilności straciwszy poczucie własnej godności i wartości.
Werbalista 6 września o godz. 18:28
Diabeł tkwi w szczegółach. Miałem kolegę, który jako jedyny przeszedł na interview pytanie: „Proszę podać algorytm odebrania przychodzącej rozmowy telefonicznej”. Kilku inżynierów zaczynało od „podnoszę słuchawkę” i kończyło interview. On zaczął od: „Czekam aż zadzwoni telefon”.
„Wydaje mi sie, ze w szkole chodzi o nauczanie, a nie o podreczniki, druczki, zapisany papier.”
Zależy w jakim wieku. Dla małych dzieci posiadanie „swoich” książek jest bardzo ważne. A tym bardziej swoich „zawodowych” książek oraz „biurowych” przyborów. To nobilitacja w rodzinie, tak wobec młodszego rodzeństwa („wywyższenie”) jak i wobec starszego („dorównanie”). Komputerami czy telefonami w domu dzieci bawią się od maleńkości, więc to żaden cymes.
„Owszem, nikt nie zwolni uczniow od robienia notatek (nauczycieli tez nie) ale mozna to robic w formie elektronicznej, choc nie musi to byc obowiazkowe.”
Robienie notatek nie jest ważne dlatego, że tego wymaga nauczyciel ale dlatego, że jest to jeden z mechanizmów utrwalania i porządkowania wiedzy. Oczywiście można to robić elektronicznie, ale wiążą się z tym różne trudności, o czym poniżej.
„Tablety zbyt drogie? Ostatnio kupilem przez Internet za niecale piecset zlotych. To duzy wydatek dla rodzicow ucznia. Ale uwzgledniajac koszty podrecznikow (200 ? 300 zl ROCZNIE), to chyba jednak niezbyt wiele.”
A po co pan zakupił ten tablet? A teraz proszę sobie odpowiedzieć na to pytanie z perspektywy ucznia i nauczyciela.
(Najśmieszniejsze jest to, że geniusze z MEN wszystkie poniższe pytania przerzucili na dyrektorów szkół. Oni będą musieli stac się komputerowymi guru i zaspecyfikowac nowe urządzenia.)
Zapytał pan siebie jaka jest przepustowość sieci, w jakich będzie pan korzystał z tabletu? W obu kierunkach? Może pan te liczby wyrecytować z pamięci? W jakich godzinach jest ta deklarowana przepustowość? Kiedy pan to mierzył? Jaka jest niezawodność sieci, z której pan korzysta? Jakie są konsekwencje dla pana, gdy nieoczekiwanie sieć panu „siądzie”? Pański tablet ma oczywiście wszystkie gniazda potrzebne do łączności z resztą wyposażenia szkoły i klasy (tablica mulimedialna, projektor, komputery, telewizory, itp.). Jeżeli nie ma, to jest pan pewien, że tablica jest bezprzewodowa i tablet będzie z nią gadał? Nie? Potrzeba routerów i serwerów? I sam pan jako nauczyciel to wszystko postawi?
Co pan zrobi jak panu kolega z pracy pański tablet ukradnie? Zaleje colą? Jak panu tablet na podłogę we wtorek wieczorem spadnie i zakończy żywot to co pan w pracy w środę rano szefowi powie? Że jest pan „nieprzygotowany do pracy”? Wykupił pan dodatkową gwarancję na swój tablet? Tak? Nie ma sensu? A teraz proszę to uzgodnić wśród trzydziestu rodziców. Kto płaci z a ubezpieczenie? Szkoła? Rodzice? Czy nauczyciele odpowiadają za bezpieczeństwo tabletów w szkole czy uczniowie? Kto ma przywilej instalacji czegokolwiek na szkolnym tablecie? Kto pilnuje aby sieć nie została zawirusowana? Kto naprawia uszkodzone/niedziałające tablety?
Ale fajnie będzie, gdy już każdy chłopak w klasie mieć będzie kamerkę do wsadzania pod spódniczki koleżanek, no nie? Do tej pory było za mało tego rodzaju psikusów robionych telefonami – poczekajmy, będzie wiecej!
Ile książek „na raz” miał pan otware na swoim biurku podczas nauki? Czy każda z nich „miała swój własny ekran”, w sensie bycia otwartą na całą swoją szerokość? Czy klikał pan pomiędzy książkami i stronami, raz za razem przekładając jedną otwartą książkę i przywalając ją drugą? Czy pisząc wypracowanie miał pan słuchawki na uszach bębniące muzyką? A na tablecie pootwierane dziesięć róznych aplikacji? Komunikatory, facebooki, filmy, radia internetowe, wikipedie, google, emaile, cuda-niewidy. Widział pan, jak wygląda ekran komputera typowego nastolatka? Następnym razem proszę policzyć otwarte aplikacje i nam napisać. Jak pan myśli, że tam będzie kindlo-podobny czytnik i nic więcej to się pan bardzo myli. Tradycyjny, papierowy podręcznik przynajmniej nie zaprasza do krainy chaosu tak jak tablet. A odetnie pan dostęp do netu to podważa pan sam pomysł.
„Owszem, na pewno jeszcze dojda do tego koszty oprogramowania dostosowanego do szkolnego programu, ale w dalszym ciagu to chyba mniej niz koszty podrecznikow.”
Warto przypatrzeć się cenom tego co już jest na rynku i porównać.
„Zreszta, w obecnych czasach, w ogole nie rozumiem, jakiemu celowi maja sluzyc podreczniki. Niegdys stanowily kompendium wiedzy, dostepnej zrodlowo, ale nie w formie dostepnej dla ucznia i niezsyntetyzowanej.”
Elementarz Falskiego był niedostepny dla ucznia i niezsyntetyzowany? Podręcznik z fizyki czy z biologii? Życzę powodzenia w szukaniu systematycznie podanej wiedzy w internecie. Proszę tylko nie zapomnieć o zegarku i o zmierzeniu sobie czasu tych poszukiwań oraz o jakości efektu końcowego. A potem porównać z biblioteką. Jedyna przewaga to ta, że internet działa w nocy i w slipach.
„Obecnie w sieci jest wszystko, choc niektorzy nasmiewaja sie, ze to wiedza ?wikipedeczna?. ”
To co w wiekszości znajduje uczeń to nie wiedza tylko informacje.
„Byc moze. Ale przeciez poziom i zakres nauczania szkolnego, na jakimkolwiek poziomie byl co najwyzej na poziomie dzisiejszej Wikipedii, a na ogol nizszy. Wiec strata zadna.”
I dlatego dobry podręcznik miał tę słabą szkołę kompensować. Tam, gdzie zarówno nauczyciel jak i uczeń uczyli się z tego samego podręcznika, tylko w róznym czasie.
„W dzisiejszych (…) szkolnym.”
Pełna zgoda.
Na marginesie dyskusji o nowoczesności i o tabletach – na polskim blogu i to jeszcze na blogu polonisty wypadałoby używać polskich znaków. Skoro pan jeszcze tego nie opanował, to jak mam przyjmować pańskie rady co do komputeryzacji szkoły?
@ w czym problem?
6 września o godz. 21:37
– – –
Ostatnio podobają mi się Twoje komentarze – zacząłeś się przygotowywać merytorycznie i kontrolować emocjonalnie.
I z tego względu jedynie odpowiem na tę Twoją zaczepkę sporządzoną w stylu słusznie minionym za kałużę, ad personam, pozbawioną sensu i logiki i związku merytorycznego z dyskusją.
Sam więc sobie wykalkuluj na suwaku, dlaczego spójne jest, że płaciłem podatki osobiste na pensję Gospodarza, dlaczego płacę je nadal (jak każdy, kto kupuje coś w PL), chociaż te osobiste już nie, a dzieci już nie w szkole.
Czyli, dlaczego zaślepiony – piszesz bzdury.
A już mi się Twoja nowa faza podobała, hihi.
Niestety, problem Ci powrócił dokładnie w tym, w czym był.
Rekonwalescencji życzę.
– – –
Jola
6 września o godz. 21:42
„Czasami mam wrażenie, że my nauczyciele kiwamy się w jakimś tragikomicznym tańcu bezsilności straciwszy poczucie własnej godności i wartości.”
Jolu, oby tylko na blogu – a w szkole z radością i miłością dla tak pięknego zawodu służącego jakże sympatycznym zjawiskom, czyli – dzieciom.
– – –
UWAGA!!!
PS Ogłaszam KONKURS na analizę porównawczą efektywności tableta/innego mobila versus mózg i postawa belfra plus książka w osiąganiu wymaganego podstawą efektu edukacyjnego u ucznia.
Warunkiem zwycięstwa jest wniosek rekomendacji inwestycji w jedno lub drugie wraz z rachunkiem ekonomicznym i dydaktycznym (może być na przykładzie budżetu domowego albo w skali wojewódzkiej/krajowej).
Nagrodą będzie tablet czekoladopodobny z Biedaronki wraz z brylami w trzy de (do pokonania wyświetlacza) i młotkiem (do uruchomienia multitacza) a dla Pań, zgodnie z rytuałem genderowym – tabletka po. Może być też w dwie albo trzy… no te.
Motto dla rozkręcających się, analfabetycznych i zidiociałych polo-dyskusji o wyższości tableta nad niemnem od bryku spod somosiery:
„Lepiej bredzić w konkursie
i z tego coś mieć
niż walić dęte suchary
co marketing w nie dmie”.
@ werbalista
„Wystarczy laptop, albo tablet ? tak aby mogl robic notatki z tego, co wyklada nauczyciel.? SIC!
– – –
Kwintesencja małpy z brzytwą, zawarta w opisie zrozumienia sensu istnienia tabletów oraz edukacji a także szkoły.
Oczywiście, w kiblu, zamiast papieru będzie rolka plazmy na trzy de, a do smarkania nosa w zerówce – smarkfony.
Hej, polska szkoło – ty w dwudzieste trzecie wieki wylatuj na garbach swych belfrów…hihi.
PS Oczywiście, jeśli Sz.P. werb(a)lista etatyzuje się na belferstwie, waląc swymi pałami w dzienniki… 🙂 🙂 🙂
@ seiendes 6 września o godz. 18:43
Chcialbym wyjasnic, ze mialem na mysli uczniow w szkolach ponadpodstawowych, a wiec z wycwiczonym juz troche okiem i reka oraz z w miare juz uksztaltowanym chrakterem pisma. A tempery, farbki, piorka kreslarskie? To od tego ma byc szkola? Chyba nie. W podstawowce chodzilem na lekcje angielskiego, religie (w szkole nie bylo), gimnastyke i szermierke. Wszystko poza godzinami szkolnymi, choc szkola udostepniala sale. Ale juz prowadzacy te zajecia, to byly osoby prywatne (nie nauczyciele). Gdybym sie wykazal zdolnosciami artystycznymi, to pewnie rodzice wyslaliby mnie na odpowiednie lekcje. Skad przychodza takie mysli, ze szkola ma zapewniac wszystko? Szkola ma zapewniac podstawy i tyle. Ponadto dbac o rozwoj ucznia i ewentualnie pomoc wskazac rodzicom, w jaki sposob rozwijac talenty ich pociechy. Szkola powszechna to nie jest zastepstwo rodzicow. Jesli rodzice maja takie wymagania, to zawsze moga dziecko zapisac w szkole prywatnej, nawet z internatem. Drogo? No coz, dostaje sie to, za co sie placi.
Wydaje mi sie, ze rodzice zbyt wiele oczekuja od szkol panstwowych, ktorych rola polega na zapewnieniu wszystkim wyksztalcenia na poziomie podstawowym. To nie maja byc przechowalnie dzieci, wylegarnie talentow, zastepstwo rodzicielskie, itd. Jesli rodzice chca ksztalcic dziecko na innym poziomie, to sa setki innych mozliwosci, tyle, ze to kosztuje. Podobnie, jak ze sluzba medyczna, fundowana z podatkow. Wiadomo, ze nie da sie zaspokoic wszystkich potrzeb. Ale przeciez istnieje (nomen omen – seidenes) – alternatywa. Przeciez mozna za to zaplacic. Ze niesprawiedliwe? Pewnie tak, ale taka jest natura rzeczy; niektorzy jezdzili Czajkami, a inni autobusami.
Noszenie wody uwazam za absolutnie zbyteczne, bo ta butelkowana, to na ogol ladnie opakowana kranowa. A kanapki wiele nie waza. Poza tym z lat szkolnych pamietam, gdzie wiekszosc ladowala.
@ Jola 6 września o godz. 21:42
Z uwaga o chocholim tancu musze sie zgodzic. Nauczyciele rzeczywiscie sa w sytuacji nie do pozazdroszczenia; pomiedzy bzdurnymi wymaganiami rodzicow i jeszcze bzdurniejszymi przepisami i wytycznymi Ministerstwa Oswiaty, to naprawde nie wiadomo czego sie trzymac. Nota bene: nie wiem jak prawnie uzasadnic jakakolwiek role MEN w szkolnictwie (poza jakimis ogolnymi wskazowkami), skoro szkoly finansowane sa lokalnie. Moze mi to ktos wyjasnic skad bierze sie taka dwuwladza?
Pozdrawiam.
@parker
Ja jakoś chyba w innym świecie żyję, bo chodziłam do innej szkoły(szkół!) i w innej uczę, niż ta opisana przez ciebie…;-)
@Władek
Podręcznik w liceum jest potrzebny przede wszystkim w domu – żeby uczeń miał uporządkowane to co pojawiło się w szkole na lekcji, żeby miał jakieś ćwiczenia itd.A do szkoły go przynosić nie musi – nie ma takiej potrzeby…
A ja chcę pochwalić SP nr 71 w Łodzi! Moje dziecko, które poszło teraz do 1 klasy nosi w tornistrze tylko 1 zeszyt, teczkę na swoje rysunki, kanapkę i picie!! Wszystkie podręczniki i zeszyty ćwiczeń zostały w szkole w szafkach!!! I dzięki temu nie martwię się, czy plecak waży 2 czy 5 kg!!! A plecaki na kółkach niestety nie są zdrowe! Jeśli jest się praworęcznym to wożenie takiego plecaka tylko jedną ręką będzie powodowało przykurcze mięśni pleców tylko po prawej stronie i prowadzić może do wad postawy!! Dlatego rozwiązaniem byłyby szafki w szkołach! Ale nie wszędzie są takie możliwości!
Zosiu, uczeń w szkole spędza ok 6 godzin dziennie, jakby on się tam uczył, toby wszystko miał uporządkowane. Do tego dwie godziny WF dziennie, na powietrzu i fajerant.
Gekko 6 września o godz. 23:00
„Ostatnio podobają mi się Twoje komentarze”
A więc najwyższy czas abym udał się do psychiatry. Jezu drogi, jeszcze tego mi brakowało. Ty masz jednak swoje, profesjonalne sposoby psychomanipulacji, niech cię kule biją.
JKM tak zdiagnozował twój przypadek:
„Zwalczanie analfabetyzmu spowodowało upowszechnienie się horoskopów drukowanych w miliardach kopii. Co gorsza, powstała warstwa pół-inteligentów, którzy rozumieją zdanie typu: „Bioenergetyczna transformacja konfiguratywnego pola transcendencji wektorowej stanowi fundament heurezy protoekstremalnych koacerwatów”. Byłoby taniej i bezpieczniej gdyby czytali manifesty poezji nowoczesnej lub odmawiali litanie.”
Zaiste byłoby.
Werbalista:
Nota bene: nie wiem jak prawnie uzasadnić jakąkolwiek rolę MEN w szkolnictwie (poza jakimiś ogólnymi wskazówkami), skoro szkoły finansowane są lokalnie. Może mi to ktoś wyjaśnić skąd bierze się taka dwuwładza?
Od 1989 r. władzę prezydencką pełnili: Wojciech Jaruzelski, Lech Wałęsa, Aleksander Kwaśniewski, Lech Kaczyński i Bronisław Komorowski. Premierzy:Tadeusz Mazowiecki, Hanna Suchocka, Jan Olszewski, Waldemar Pawlak, Józef Oleksy, Włodzimierz Cimoszewicz, Jerzy Buzek, Leszek Miller, Jarosław Kaczyński i Donald Tusk.
Tych 15 ludzi mocą Konstytucji RP sprawowało władzę wykonawczą w Polsce przez ostatnie 23 lata. Oni zaprojektowali i wykonali swoje projekty – to im zawdzięczamy obecny kształt naszego państwa. Niektórzy są zachwyceni, inni bardziej wstrzemięźliwi i oszczędni w pochwałach, są też niezadowoleni i… kilka milionów emigrantów. Oczywiście spór można toczyć o to, który Kaligula i jakiego konia poobsadzał w rolach senatorów i innych „ów”. Będą być może głosy o nominacjach koni na osłów. Pewnie co Polak to inna odpowiedź – teoria mówi, że: premier nominując ministra, bierze odpowiedzialność na siebie za to, co minister wyczynia. Natomiast jedno mnie ciekawi: czy Gekko zakwalifikuje ich jako etaciarzy czy znajdzie inny epitet.
Do wszystkich:
http://wyborcza.pl/1,126764,12429553,Fala_w_gimnazjum.html
Powszechność tego zjawiska to klęska w wymiarze społecznym na niebywałą skalę. Przyzwoity człowiek podaje się w obliczu takiej sytuacji do dymisji. ZNP, MEN, premier są znowu niepowiadomieni? Z czym można porównać to zdziczenie? Zapłacimy za to wielką cenę i to bardzo szybko.
Zastanawiam się, po co uczniowi na lekcji podręcznik?
Czy może po to, by mógł przeczytać temat i samodzielnie sporządzić notatkę?
I co z tego wyniknie dla ucznia? Jaką umiejętność zdobędzie? Czytania i sporządzania notatek?
A do czego podręcznik potrzebny jest na lekcji nauczycielowi – czy może po to, żeby to on miał z czego dyktować uczniom notatki?
Nie tak dawno moje dzieci były uczniami. Obrywało im się za ‚pyskowanie’ na lekcji. ‚Pyskowaniem’ panie nazywały posiadanie odmiennego poglądu od jedynie słusznego, podyktowanego z gregowskiego opracowania.
***
„Dzisiejsze szkolnictwo czyli kilogramy niepotrzebnych informacji”
„Właściwie jaka jest dzisiaj rola nauczyciela powiedzmy historii? Czy to nauczyciel czy lektor? Bo z tego co zauważyłem, po prostu mówi to co jest zapisane w książce, którą każdy ma na swojej ławce, nic nie musi wytłumaczyć, bo jak można wytłumaczyć fakt historyczny? Tak było bo tak było, tyle. Nic więcej do dodania, żadnego obrazowego przedstawiania tematu więc po co nauczyciel? Aby był, aby powiedział z pamięci tekst z podręcznika?”
http://tomaszrozwadowski.natemat.pl/4197,dzisiejsze-szkolnictwo-czyli-kilogramy-niepotrzebnych-informacji
Parker Ty to zostales skrzywdzony przez jakiegos nauczyciela. ROzejszryj sie za jakas psychoterpia, bo widac ze naprawde cierpisz 😉
CO do tych plecakow, na kolkach, to fajna sprawa. Jak mi kiedys dziecko po nodze przejchalo na przerwie to przez pol roku palec narywal i bol byl straszny. Pierwsza sprawa to owszem sprawa taka, ze przecietnie polski plecak wazy 13 kg (badania z mojej szkoly sp) dlatego na kolkach jest niezbedny. Natomiast druga sprawa, ze niektorzy to nosza te plecaki w rozmiarze XXXl co jest bez sensu, bo dzieci tez ciagnac te plecaki obciazaja rece. Ale szafek dla uczniow nie ma. Ministerstwo nie przewidzialo, pieniedzy tez nie. Niektorzy uczniowie nosza juz tablety z e – podrecznikami i Ipody. Dozwolone jest ale nie maja tam dostepu do neta i do gier. Takze wszystko idzie do przodu.
Sławek u mnie w szkole jest platforma i nauczyciele klasowki, zadania domowe daja dzieciom przez internet (gimnazjum). Wymieniamy sie tez z nauczycielami z innych szkoł.
PS Rozejrzyj, pies mnie tracił mordka 🙂 Literówka.
A czy my czasem nie przesadzamy z tymi wymaganiami. Czytałam niedawno o noreskich przedszkolach, w których w ogóle nie podaje się gotowanych obiadów, dzieci przynoszą sobie kanapki albo coś do ogrzania w słoiczkach, całe dnie przesiadują na dworze, nawet w ziemie. Przedszkola to małe budyneczki, żeby wejść na trochę i się rozgrzać. Dzieci wchodza na różne drabinki, nikt ich za to nie goni. Można wtedy zapenić opiekę większej ilości dzieci. A u nas przesmradzanie, że głowa mała. A to dziecko nie może napić się wody z kranu?
A nie może przynieść sobie buteleczki herbaty. Ludzie! „Bunt mas” się kłania.
Ma rację Prof. Mikołejko. Każde dziecko to teraz następca tronu. Mam wnuka w drugiej klasie, do pierwszej poszedł jako sześciolatek, żyje i ma się dobrze. A żeby Was Bozia nie skarała za te wymogi.
Dzieci w klasach najmłodszych mają zestaw podręczników w postaci niewielkich zeszytów. Noszą więc tylko jeden do edukacji wczesnoszkolnej, książkę do języka i najwyżej jeszcze religia. Nie przesadzajmy więc.
Uczniowie powinni nosić do szkoły w teczkach wyłącznie wina Tuska.
Ponieważ wszystko w szkole to „wina tuska” – a cytowane przez Was przykłady z życia, że można podręczniki w szafce, wodę w butelce, cenę w sklepiku jak w sklepie, czy inne praktyki przeczące tezie o bezwolności i uprawnionej nieodpowiedzialności nauczycieli za szkolne praktyki krzywdzące uczniów i obrażające zawód belfra…to nic nie zmienia.
Upojony „winami tuska” plebs intelektualny, etatyzowany socjalnym belferstwem i tak literaturę prześladowczą będzie sączył, dopóki nie odmieni się karta.
To bowiem, ta właśnie postawa wobec życia i pracy spuścizna swoistego ‚romantyzmu’ w kontestowaniu cywilizacji. I tego właśnie i wyłącznie uczy szkoła w PL.
– – –
@ w czym problem?
7 września o godz. 11:45
„A więc najwyższy czas abym udał się do psychiatry”.
Z grzeczności – nie zaprzeczę, skoro już ta świadomość daje szansę na rozwiązanie problemu u źródła.
@ Gekko
Dziękuję za konkurs i innowacje w ubikacji. Zdecydowanie poprawił mi się humor.
Belfer nie ma za dużo okazji do śmiechu, a jest to ważne dla zdrowia psychicznego.
@parker
1. Uczeń w szkole to nie zegarek w naprawie u zegarmistrza….
2.Ja piszę o liceum. W gimnazjach i podstawówkach uczniowie w ogóle się nie uczą [ach ta szkoła miła,łatwa i przyjemna z lewackich doktryn…;-)]
Uczeń w szkole to nie but w naprawie, dodam równie błyskotliwie, u szewca, bo gdzieżby indziej.
A powiedz mi Zosiu, po co uczeń chodzi do szkoły? Czy żeby się czegoś nauczyć, czy uczy się w domu a w szkole go tylko odpytują zadają i sprawdzają co w domu zrobił?
A nie wydaje ci się, że gdyby czas na zadawanie, odpytywanie i sprawdzanie poświęcić na naukę, toby nie trzeba było w domu robić, a więc zadawać, sprawdzać i odpytywać, nie mieści się w konserwatywnej główce, że czas na sprawdzanie, odpytywanie i zadawanie to czas stracony na nauczanie?
@ Jola
7 września o godz. 16:45
–
Witaj w klubie )
Mnie tak samo cieszą ujawniane na blogu belferskie pojmowania nowoczesności i innowacji, jak napis w kiblu „plazma wyszła, należność 1 zł”.
Bo taką przyszłość nam szkoła zetatyzowana belferstwem szykuje.
Ale i takie miejsce takim belfrom – inkasentów plazmy w trzy de.
🙂 Pozdrawiam.
@ Erato
Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, ale wydaje mi się, że nauczanie historii to nie tylko uczenie faktów historycznych. W szkole średniej jest to również wyposażenie uczniów w umiejętność wartościowania tych faktów, dokonania ich selekcji, oceny. Uczeń powinnien umieć wyjaśnić przyczyny i skutki wydarzeń historycznych, stawiać pytania, umieć prezentować swoje poglądy, analizować źródła historyczne. Nie zapominajmy o kształtowaniu tolerancji dla różnych poglądów, postaw obywatelskich, umiejętności pracy w grupie. Sposób nauczania historii, o którym piszesz jest rzeczywiście całkowicie anachroniczny. Mam nadzieję, że w polskiej szkole już nie występuje.
Dyskusja okrutna o tabletach, podręcznikach, śniadaniach itp się otwarła. Obawiam się, że część dyskutantów jak i nasze kochane ministerstwo nie biorą pod uwagę, że nie ma jednego cudownego leku na szkolne bolączki.
Ale po kolei.
Tablet zamiast podręczników. Będzie miał sens za kilka lat gdy:
a) jego szybkość działania pozwoli na sprawne wertowanie;
b) podręczniki będą dzialały jak wyszukiwarka i strony internetowe. Żadne tam encyklopedie, długie opisy i objaśnienia, tego się nie czyta.
c) zmianie ulegną wszystkie podstawy programowe wyliczające jaką to wiedzę przyszły student powinien posiąść.
d) w jakiś humanitarny sposób pozbędziemy się nauczycieli, którzy mentalnie tkwią jeszcze w XIX wieku i każą zakuwać.
e) w jakiś humanitarny sposób pozbędziemy się nauczycieli akademickich wbijających w głowy przyszłych nauczycieli pedagogikę z czasów Franca Józefa. Mój najlepszy przykład to pokazowa lekcja opracowana przez samodzielnych pracowników naukowych jak przy pomocy tablicy interaktywnej wbijać uczniom do głów ile skrobi zawierają poszczególne zboża (mam taki film).
f) nauczymy się pisać ciekawe podręczniki mówięce do uczniów ich językiem
g) nauczyciele nauczą się metod marketingu i reklamy, będą działali jak profesjonalni przewodnicy a nie jak mentalne dinozaury.
A zacząć bym radził od wykorzystania tzw dozwolonego użytku publicznego. Art 28. prawa autorskiego głosi:
Art. 28. Dozwolony użytek publiczny bibliotek, archiwów i szkół
Biblioteki, archiwa i szkoły mogą:
1) udostępniać nieodpłatnie, w zakresie swoich zadań statutowych, egzemplarze utworów rozpowszechnionych;
2) sporządzać lub zlecać sporządzanie egzemplarzy rozpowszechnionych utworów w celu uzupełnienia, zachowania lub ochrony własnych zbiorów;
3) udostępniać zbiory dla celów badawczych lub poznawczych za pośrednictwem końcówek systemu informatycznego (terminali) znajdujących się na terenie tych jednostek.
Czyli, mówiąc ludzkim językiem nauczyciel może skopiować dowolny dokument, fragment podręcznika, zeszytu ćwiczeń i użyć go w procesie dydaktycznym.
Powodzenia!
@parker
Chyba jednak prymitywny „humanista” z ciebie wyłazi;-)
1.Umiejętność wykorzystania materiałów(w tym wypadku podręcznika) samodzielnie to też ważna umiejętność, której się w szkole dobrze nauczyć
2.Np.trener tenisa,żeby było zrozumiałe dla ciebie,może ci 5 razy pokazać jak uderzać rakietką, nawet rękę 10 razy ułożyć. Ale żeby się uderzenia nauczyć musisz setki razy tą piłkę(już sam!) od ściany odbić.
Żeby się nauczyć sprawnie pisać trzeba ileś tekstów, zadań itd.samemu(!) napisać, zrobić itd.Nauczyciel może ci jedynie je sprawdzić i zgłosić uwagi.
3.Cały czas mam wrażenie, że „twoja” szkoła jest jakaś dziwna – ja w takiej ani się nie uczyłam, ani nie uczę…;-)
Zapraszam do mojej szkoły 😉 Podręczniki mam w klasie, obiad dla ucznia 3,50, dla nauczyciela 12 zł i nie żadne śmieciowe jedzenie tylko zupa+ drugie+kompot gotowane przez stołówkę szkolną, sklepik prywatny ale ceny jak w mieście.
Podręczniki mam od wydawcy-wierzę, że kancelaria smoktunowiczfalandysz nie uzna ich za brudne i nie każe oddać.
Stołówkę nasz OP chce nam zamknąć i zatrudnić firmę cateringową mam nadzieję, że rodzice zaprotestują, nasz OP bardzo się boi rodzicielskich głosów wyborczych.
Sklepik prowadzi pani która twierdzi jest to jej hobby.
@ w czym problem? 6 września o godz. 22:44
Przede wszystkim za brak polskich znakow przepraszam, ale w kraju nie mieszkam, a ta korespondencja to zaledwie ulamek tego co pisze codziennie w innym jezyku. Rozwazalem te kwestie i doszedlem do wniosku, ze choc to niegrzeczne, to jednak na tyle zrozumiale by mi wybaczyc.
Chcialem przypomniec, ze wpis Szanownego Gospodarza dotyczyl ciezaru, a posrednio i kosztow podrecznikow. Moj komentarz mial zakwestionowac potrzebe uzywania podrecznikow w ogole, a nie komputeryzacji szkoly. Kazde rozwiazanie ma swoje plusy i minusy. O robienie zdjec pod spodniczka bym sie nie martwil; za moich wczesnych czasow szkolnych takich aparatow nie bylo, przywiazywalo sie lusterko do buta. Zawsze tak bylo, ze sa i beda jakies problemy. Pan(i) zdaje sie je przewidywac na zapas. Ja jestem na przyszlosc bardziej optymistycznie nastawiony. Problemy techniczne zwiazane z komputeryzacja szkoly i systemu nauczania na pewno da sie rozwiazac, choc zapewne nie odbedzie sie to plynnie i gladko.
A uwaga, ze „… dobry podręcznik miał tę słabą szkołę kompensować. Tam, gdzie zarówno nauczyciel jak i uczeń uczyli się z tego samego podręcznika, tylko w róznym czasie.” rozsmieszyla mnie niepomiernie. Podreczniki do polskiego, historii oraz „propedeutyki nauczania o spoleczenstwie”, a na studiach obowiazkowej „ekonomii politycznej” i „filozofii marksistowskiej” mialy kompensowac slabosci nauczycieli? A podreczniki za mojej pamieci byly generalnie bardzo slabe. Przedstawialy fakty, ale z wyjasnieniem tych faktow bylo bardzo krucho. Czyli na zasadzie prof. Bialaczki: „Slowacki wielkim poeta byl…” Czemu? Nie wiadomo. Byl i juz! A z takich podrecznikow niewiele mozna sie nauczyc. A siec daje wiele wyborow, interpretacji tych samych faktow. Pewnie, ze jest to cos dla pierwszoklasistow, ale juz na poziomie szkoly sredniej, to co innego.
Chcialem poruszyc jeszcze jeden aspekt. Wnuczka znajomych juz w wieku trzech lat hula po internecie sluchajac (i uczac sie) filmikow i piosenek, uczacych alfabetu, uczacych liczyc. Potrafi juz rozpoznac swoje napisane imie. Ma tez ksiazeczki dla dzieci, ale komputer jest o wiele bardziej interesujacy, bo tam rzeczy sie ruszaja, ludzie mowia, dzieci spiewaja i tancza. Wszystko w formie zabawy, ale jednak mala sie uczy. To jak teraz uczyc w szkole takie dzieci i mowic im, ze maja siedziec nieruchomo w lawkach, trzymac sie prosto i nie gadac? Jak przekazac im nowe wiadomosci w jednowymiarowej i bezbarwnej formie? Komputeryzacja nieuchronnie zmierza do szkoly, czy tego chcemy, czy nie. Za moich czasow nie pozwalano uzywac dlugopisu, bo to „psuje charakter pisma”, potem nie wolno bylo uzywac kalkulatorow … i tak to idzie – a zycie swoje.
Glownie chodzilo mi jednak o pokuszenie sie o alternatywe wydawania ciezkich pieniedzy i noszenia jeszcze ciezszych podrecznikow.
Aby troche rozsmieszyc Szanownych Komentatorow, postanowilem zrobic eksperyment. Posluzylem sie bowiem cytatem z „Ferdydurke” Gombrowicza i, gdybym musial to prawidlowo zrobic w wypracowaniu, to musialbym podac zrodlo. A wiec, z uzyciem komputera – wpisuje „slowacki poeta wielki” (bez polskich znakow) i mam rezultat w 0.33 sekundy: „…slowacki wielkim poeta byl…”, zrodlo (link): http://www.sciaga.pl/tag/slowacki-wielkim-poeta-byl
Teraz uzywajac metody tradycyjnej. Ide do swojej biblioteki, siegam po „Ferdydurke”, otwieram i szukam. Jest; „…Slowacki wielkim poeta byl…”, „Ferdydurke”, PIW, wydanie pierwsze, str. 46. Odkladam ksiazke na miejsce i patrze na zegarek – 7 minut. Ale to dlatego, ze: a) ksiazke mam; b) wiem, gdzie jest; c) wiem, gdzie szukac tej frazy.
Wiec rezultat: 0.33 sekundy – komputer; 7 minut ksiazka w rekach zorganizowanego i doswiadczonego czytelnika. Rezultat druzgocacy. A co z uczniem? Stracilby godziny. Nie dlatego by znalezc cytat, bo zrobilby dokladnie to samo, co ja. Ale zeby podac zrodlo, wydawce, wydanie i numer strony. A czemu? Bo przy cytatach, podajacych jako zrodlo Internet – to sie nie liczy. Uczen najwyrazniej ksiazki nie przeczytal, tylko sciage na Internecie.
I tak jest z podrecznikami, ze juz niczemu pozytecznemu nie sluza poza nabijaniem kabzy autorom i wydawcom oraz powodujac skrzywienia kregoslupa u dzieci.
Pozdrawiam.
P.S. Oczywiscie „Bladaczki”. Nie wiem czemu mi sie tak napisalo.
@parker
Oczywiście powinno być „…której się w szkole trzeba(!) dobrze nauczyć.”
@Jola
7 września o godz. 20:56
„Sposób nauczania historii, o którym piszesz jest rzeczywiście całkowicie anachroniczny. Mam nadzieję, że w polskiej szkole już nie występuje.”
To nie ja napisałam, tylko dziennikarz. Ale owszem, podpisuję się pod tym tekstem.
W ‚mojej’ byłej szkole pani od historii (10 lat stażu, mianowana) prowadziła w ten mniej więcej sposób zajęcia.
Po odpytaniu przy tablicy trójki nieszczęśników wg niezmiennego schematu (wydarzenie – data – nazwiska) dzieciaki (gimnazjum) czytały nowy temat z podręcznika i sporządzały samodzielnie notatki wg podanych pod tematem punktów. Pod koniec lekcji pani kazała wybranym uczniom odczytać notatkę (jeden uczeń – jeden punkt), zadała do domu ćwiczenie (polecenie pod tekstem), a następnie zrobiła sprawdzian wydrukowany z internetu, często nie mający wiele wspólnego z ‚nauczaniem’ na lekcji.
Po jakimś czasie co bystrzejsze dzieciaki zorientowały się, skąd pochodzą sprawdziany i przygotowywały gotowce. A pani się cieszyła, że tak dobrze i skutecznie uczy.
„Umiejętność wykorzystania materiałów(w tym wypadku podręcznika) samodzielnie to też ważna umiejętność, której się w szkole dobrze nauczyć”
No właśnie, ja bym chciał żeby w szkole, nie w domu. A w dobie internetu nikt nie będzie z podręcznika korzystał ale nie będę nauczyciel i nie będę się czepiał, internet też
podręcznik.
A trenera tenisowego co pracę domową zadaje nie spotkałem. Trenuje się w szkole.
Nic nie kumasz z tego co piszę muszę z przykrością stwierdzić.
@parker
1.>A trenera tenisowego co pracę domową zadaje nie spotkałem<
Zapytaj kogokolwiek,kto cokolwiek na wysokim poziomie trenuje, czy trener mu towarzyszy przy każdym przysiadzie, kopnięciu, odbiciu, uderzeniu, obronie,kilometrze pływania czy biegu…;-)
2.Internet to śmietnik, a nie podręcznik. Czy zaś podręcznik jest w sieci, w kompie w PDF czy papierowy to naprawdę bez różnicy – trzeba nad nim popracować…;-)
Werbalista 8 września o godz. 3:06
Wszystkie przykady wskazują na kompletne oderwanie od życia. Teoretyzowanie bez znajomości jakie są rezultaty nauki „z internetu”. Ja to przeabiałem na swoich dzieciach i wiem doskonale czym to sie kończy. Kompletnie ci się pomieszało to co „myślisz że jest” lub „co powinno być” z tym jak to jest. Im więcej techniki tym więcej uczeń musi miec opieki i wskazówek. Rodzica lub nauczyciela. Internet czy postać cyfrowa jakiegokolwiek źródła wiedzy tylko zwiększa entropię. Dobry uczeń – w skrócie taki, któremu w każdych warunkach ani rodzic ani nauczyciel nie byliby potrzebni – da sobie radę. Im słabszy tym gorzej. Wszelkie „wzmacniacze” w dziedzinie pozyskiwania wiadomości tylko zwiększają odległość pomiędzy mocnymi a słabymi. Najlepszym przykładem jest właśnie twój brak polskich znaków diakrytycznych. Zupełnie jak mój wujek – potrafił całe dnie spędzać wertując katalogi sprzętu elektronicznego, zarówno papierowe jak i na internecie, potem całe dnie w sklepach z elektroniką ale ostatnie zdjęcia zrobił samodzielnie w latach osiemdziesiątych zeszłego wieku. Kupił kilka niewątpliwie świetnych kamer ale filmu żadnego nie zrobił. Po co komu coraz to nowsze gadżety skoro rezultaty jego pracy maja być coraz gorsze? Przecież pisząc papierowy list nie przeskakujesz „ą” czy „ę”. Nie czepiam się tych nieszczęsnych znaków aby ci „dowalić” ale jest to dla mnie signum temporis. Technika, nawet dla bardzo inteligentnych osób, w pewnym momencie tak mnoży ilość „na zdrowy rozum” trywialnych trudności, że nie chce się nam z niektórymi z nich potykać i odpuszczamy sobie. Dodanie polskich lister to dwie minuty roboty a potem dwie sekundy przechodzenia z klawiatury niemieckiej na angielską czy z polskiej na francuską. Jak już jest to się każdy cieszy. Jak nie ma – traktuje to jak opór materii. Uczniowie będą się natykali na setki podobnych problemików i oczywiście, że dadzą sobie świetnie radę z 99% z nich, ale KOSZTEM przyswajania wiedzy czy trenowania się w rozwiązywaniu problemów. Oczywiście, że idzie nowe, że wszystko się zmienia, ale moim zdaniem trzeba bardzo mądrze wyważać korzyści z rzucenia dzieciom gadżetów na ławki a pracą nad ulepszeniem całkiem tradycyjnych sposobów uczenia i uczenia się.
Nb. twój przykład z cytatem z „Ferdydurke” nie za bardzo wiem do czego przypiąć. Raz, że wskazuje on na twoją nieznajomość polskich realiów. Zapoznaj się z Chomikuj.pl. W googlu jak sobie wpiszesz tytuł dowolnej książki – a szczególnie polskiej książki – i zażądasz aby plik był typu „pdf” to w 90% przypadków lądujesz na chomiku. Płacisz grosze (albo nie płacisz – jak sam żeś coś podładował) i w minutkę masz na sowim kompie dowolna książkę.
Biblioteka ma kilka wielkich wad; czas dojazdu, nie każda miejscowość ma dobrą bibliotek, czas otwarcia, jakość zasobów, czas i wysiłek poświęcany dotarciu do materiałów,itd. Ma też kilka wielkich zalet, takich jak „czas i wysiłek poświęcany na dotarcie do materiałów”. Ja wierzę w minimalny konieczny czas, jaki umysł każdego człowieka musi poświęcic danej sprawie aby cokolwiek móc na dany temat powiedzieć albo zrozumieć. Za szybko jest źle – internety, tablety, i za długo też jest źle. Biblioteka na drugim końcu miasta czy w innej miejscowowści. Gdzieś jest złoty środek.
Nb. próbowałeś zrobić notatki na tablecie korzystając z ekranika? Nie chciałeś mieć osobnej, dokowanej czy bezprzewodowej klawiatury? Tak tylko się pytam, bo do ogladania gierk czy girko-podobnych krzyżówek, które czegoś mają uczyć to rzeczywiście się nadaje.
„I tak jest z podrecznikami, ze juz niczemu pozytecznemu nie sluza”
Całkowicie się nie zgadzam. Na wszystkich poziomach nauczania moge podać przykłady fantastycznie pomocnych podręczników i zbiorów zadań. Praktycznie każdy przedmiot ma swój, często znany na całym świecie, uwielbiany podręcznik.
Zosiu Zosiu, nic nie kumasz, oczywiście, że trener towarzyszy przy każdym kopnięciu, rzucie, czy tak dalej.
Na tym trenowanie polega, że jest trener i zawodnik, i zawodnik trenuje pod okiem trenera, bez trenera, to zawodnik może o kondycję dbać, a jak zawodnik wyczynowy, to nawet o kondycję nie może sam dbać , tylko pod okiem trenerów, nie znasz się.
Co do internetu, to piszę, że nie będę czepliwy, i się nie czepiam a z ciebie wyłazi nauczycielska natura i się mnie czepiasz, daj spokój, nie o tym rozmawiamy.
A tak w ogóle, to o co chodzi, bo się zgubiłem?
@ w czy problem? 8 września o godz. 22:29
Szanowny Komentatorze. Oczywiście, że mam program, który ma polskie znaki. Służy mi do tworzenia DOKUMENTÓW, które są drukowane na papierze. W sieci nie używam polskich znaków, bo dla mnie to strata czasu. I tak znajdę wszystko, co chcę bez uciekania się do konieczności stosowania tychże. Poza tym, rzadko wędruję na polskie strony.
Zgadzam się z Tobą, że myślę, że wiem. Nie twierdzę, że moje opinie są idealne, bądź ostateczne. W końcu, to tylko opinie. Zgadzam się z tym, że aby znaleźć odpowiedź na pytanie, konieczne jest modicum wiedzy jak takie pytanie zadać. Napomiast później, to już tylko kwestia dotarcia do źródła i poświęcenia na to jak najmniej czasu.
Zresztą pisałem o kosztach i wadze podręczników, a nie o komputeryzacji.
NB. Nie też żeby Ci ?dowalić?, ale ?w czy (?) problem?? to trochę dziwny nick. A znaki są diakretyczne.
Proszę to przyjąć w formie humorystycznej, bo nie zamierzam przecież cię urażać.
Pozdrawiam.
” W sieci nie używam polskich znaków, bo dla mnie to strata czasu…A znaki są d i a k r e t y c z n e.”
Otóż i signum temporis wyniku edukacyjnego, czyli ignorancja u samych źródeł.
Oczywiście – sieciowych…hihi.
Powielana na nowe roczniki i pokolenia, krzewi kraj idiotów.
Aha, addendum do belfer-m o d i c u m: „Nie twierdzę, że moje opinie są idealne, bądź ostateczne.”
Szkoda na to czasu, ważne, że poleci w sieci, idiota nie rozróżni wartości od zawartości, liczy się k i t.
🙂 🙂 🙂
@parker
>A tak w ogóle, to o co chodzi, bo się zgubiłem?<
Bo ty w ogóle jakiś taki zagubiony w rzeczywistości jesteś, jak to "humanista" i tworzysz jej namiastkę we własnej głowie głównie…;-)
Zamiast mniemać albo i nie mniemać lepiej sprawdzaj jak jest naprawdę!!!
@ Gekko 9 września o godz. 10:04
Coz, wypada tylko podziekowac za inwektywy. Rzeczywiscie, dyskusja na szalenie wysokim poziomie, z pewnoscia przewyzszajaca „kit”.
Pozdrawiam.
Naprawdę to jest chu..wo w naszej szkole droga Zosiu. I zawsze było.
A ty chcesz, żeby było po staremu.
A ja ci mówię, że to niewydolny, marnotrawny system, marnuje talenty, marnuje czas dzieci, zatruwa im dzieciństwo i młodość. Zmusza do uczenia zamiast zainteresować, nastawiony na represję.
System który zakłada, że każdy człowiek, po maturze umie to samo. A ludzie już tysiące lat temu odkryli, że jeden lepiej robi buty a drugi kuje konie.
Radzimy sobie z tym głupim systemem, olewamy go, te wasze stopnie, nakazy, uwagi i dyscyplinowanie. Mamy was w dupie, cała nasza rodzina, możecie nam skoczyć.
Dzieci chodzą do szkoły tyle, żeby kurator do domu nie przychodził i uczymy się sami.
Zgodnie zresztą z wieloma sugestiami na tym blogu, że jak się nie podoba, można dzieci samemu w domu uczyć. To uczę, do szkoły posyłam, żeby się władza nie przypieprzała, ale zmusić nas do uczenia się gramatyki, władza nie może.
Moje dzieci uczą się tego, co je interesuje. Poza szkołą.
@parker
Ja nie twierdzę, że nasza szkoła jest świetna. Tyle, że jej problemy i wady mają bardzo konkretne źródła w systemie zarządzania, wysokości finansowania a nie w „świadomości” jak twierdzili „komuniści” itp.itd. Nie jest też taka jak ją opisujesz tylko bardziej złożona bo są różne szkoły i różni nauczyciele. Co do urawniłowki polskiej szkoły to jej źródłem jest, tak bliska ci, lewacka doktryna równościowa i niechęć do respektowania rzeczywistości…;-)
@ Werbalista
9 września o godz. 12:48
– – –
Jeśli coś, co napisałem a propos demonstrowanej w twoich tekstach i cytowanej przeze mnie ignoranckiej arogancji skłania Cię jedynie do podziękowań i rozumiesz to jako zniewagę skierowaną ku sobie (a gdzież to ja tak kierowałem?), to tylko potwierdza Twoje kompetencje do wypowiadania się w sprawie jakiejkolwiek edukacji oraz zdolności poznawczej oraz skąpej choćby w w/w zakresie refleksji.
A także Twych zdolności uprawniających do traktowania Twoich „verba” jako podlegających zniewagom wobec „virum nobile”.
Jest tyle zajęć innych niż belferstwo, gdzie brak a nawet obecność oznak diakretynicznych nie przeszkadza…
Życzę tamże kariery w rewanżu za podziękowania.
🙂
@ Zosia
9 września o godz. 20:22
– – –
Ale, Zosiu, te konkretne powody to właśnie to, że różne ponoć szkoły i rzekomo różni nauczyciele produkują solidarnie ten sam żenujący wynik edukacyjny.
Bo tak się składa, że ochocza i dobrowolna praca wszelkich belfrów w tym konkretnym „systemie zarządzania” jest właśnie podstawą i źródłem jego istnienia.
Wzruszają mnie te infantylne społecznie wykręty belferskie, jakoby nadal trwała II wojna a porwani za młodu belfrzy odwalali pańszczyznę w obozach pracy.
Tym bardziej, że jednocześnie bronią się przed oswobodzeniem rękami i nogami…
Z uszanowaniami 🙂