Podręczniki do sądu
Wydawcy podręczników chcą pozwać MEN z powodu prac nad darmowym e-podręcznikiem. Wiadomo, że przy ministerialnym projekcie pomogą uczelnie, m. in. za przedmioty humanistyczne weźmie się Uniwersytet Wrocławski, a za ścisłe Politechnika Łódzka. Wydawcy podręczników obawiają się, że zostaną na lodzie i stracą fortunę. Jaki rodzic kupi ich produkcję, gdy może mieć wszystko za darmo? Szykują więc pozew przeciwko MEN, oskarżając je o wprowadzenie monopolu na podręczniki (zob. info).
Trudno wyobrazić sobie, aby doszło do tego procesu. Oznaczałby on zerwanie wieloletniej współpracy między wydawcami a publicznymi instytucjami edukacyjnymi, takimi jak MEN, CKE czy OKE oraz paroma pomniejszymi. Do tej pory zdarzało się, że pracownicy ministerstwa i komisji egzaminacyjnych byli zatrudniani przez firmy produkujące podręczniki i wszelkie pomoce edukacyjne. Wydawcy korzystali z nazwisk i stanowisk, informując jawnie, że dana osoba jest szychą w jakiejś instytucji edukacyjnej. To miało być gwarancją dobrej jakości i pełnej zgodności z programem.
Urzędnicy sobie dorabiali do budżetowych pensyjek, rodzice płacili, interes się kręcił. W razie czego zwalano winę na szkołę i nauczycieli. Aż doszło do pewnej przesady. Wydawcy stali się tak pazerni, a MEN im to ułatwiało z jakiegoś niezrozumiałego powodu, że zamarł rynek podręczników używanych, a rodzice zostali zmuszeni do kupowania wciąż nowych wydań, bo tylko takie są zgodne z wciąż nową i jeszcze nowszą podstawą programową. Wydawcy nabijali sobie kasę, bezkarnie podwyższali ceny, autorzy z MEN, CKE, OKE itd. mieli okazję dorobić i chyba z chciwości zapomnieli, że została przekroczona granica finansowych możliwości Polaków.
Coraz więcej ludzi nie stać na podręczniki, a gdy mowa o tłumie wyborców, to sprawa zrobiła się polityczna. MEN nagle zmieniło front i ogłosiło, że wyda darmowe e-podręczniki do wszystkich przedmiotów, czyli założy wydawcom stryczek na szyję. Politycznie jest to decyzja prima. Jeśli rządowi uda się coś takiego zrobić, zyska wielkie poparcie wyborców udręczonych wielkimi kosztami edukacji dzieci.
Niestety, nie ma tak dobrze. Za MEN, jak za każdą instytucją, gdzie uprawia się politykę, ciągnie się przeszłość. A co, jeśli wydawcy naprawdę pójdą do sądu? Szans na wygraną nie mają żadnych, ale ile mogą napsuć krwi? Przecież podczas sprawy w sądzie może zostać wywleczonych tyle brudów, tyle tajemnic o wzajemnym wspieraniu się pracowników instytucji oświatowych i wydawców, że wyborcom szczęka opadnie i włos stanie dęba. A jak się okaże, że reformy oświaty były tylko po to, aby doić ludzi z pieniędzy? Wtedy zamiast politycznych korzyści z e-podręcznika będzie wielka klapa. Obawiam się, że MEN da się wydawcom wystraszyć i żadnego darmowego e-podręcznika nie będzie. Znowu po staremu ludzie będą płacić kupę pieniędzy i narzekać, że winni są nauczyciele i szkoła. Po co więc ryzykować?
Komentarze
Że podręczniki są za drogie – wiemy. Że tworzą je ludzie, którzy są współautorami reformy – wiemy. Że podręczniki są marnej jakości (merytorycznej) – wiemy. Że podręczniki są pięknie wydane i do przesady okraszone ilustracjami – wiemy. Że w podręcznikach coraz mniej tekstu, a więcej b=obrazków – wiemy. Że kredowy papier to straszny ciężar w plecaku – wiemy…
Mogę tak wyliczać bez końca, ale co to da? E-podręcznik to pieśń przyszłości (przecież Polski na to nie stać). Może wystarczy póki co umożliwić dzieciom pozostawienie podręczników w szkołach – do domu niech zabierają zeszyty przedmiotowe i ćwiczenia (też chyba zbędne, skoro część ćwiczeń znajduje się w podręcznikach).
Jestem nauczycielem i przeraża mnie koszt kompletu podręczników – nieważne do której klasy. Dziś moja siostra kupiła niespełna połowę książek do pierwszej klasy gimnazjum i zapłaciła ponad 200 złotych!!!
„E-podręcznik to pieśń przyszłości (przecież Polski na to nie stać).”
Dlaczego nie stać? Państwa nie stać na zapłacenie za nie? Nie stać na opłacenie grupy najwyższej klasy fachowców? Wydajemy na rożne inne bzdury to i na to stać będzie. Dać im rok czy nawet dwa, pensję po 10k na miesiąc i niech pracują.
Rodziców nie będzie stać na komputery? Każdemu kindle lub lub inny czytnik do ręki, koszt jakieś 400zł czyli tyle ile nieraz komplet podręczników, waga mniej niż 200g. Więcej nie trzeba, kolorowych obrazków tez nie trzeba. Jak będzie chciał jeden z drugim w kolorze na na zwykłym komputerze sobie może obejrzeć lub na jakimś tablecie za 300zł.
Ale to nie przejdzie, powiązania pewnie są za duże i za duża kasa do stracenia dla wydawnictw i współpracujących osób.
piesn przyszlosci? Wladek, o czym Ty bredzisz, zamiast marnowac kase na drukowanie i logistyke wrzuca sie na serwer cyfrowa kopie, ktora i tak powstaje na potrzeby drukarni (ino zmiana formatu – praca jednorazowa) i jest! mniej jest dzieci bez komputera niz tych ktore na ksiazki nie stac. zadna piesn przyszlosci, to moglo byc zrobione nawet 5 lat temu!
Drodzy przedmówcy. Tani podręcznik czy e-podręcznik to pieśń bardzo odległej przyszłości. Zawsze liczy się interes osób bliższych niż dalszych. Bliżsi są znajomi z wydawnictw, znajomi zajmujący się opiniowaniem podręczników itp. itd. niż jacyś tam przypadkowi rodzice, choćby ich i tłum potężny był. Kto się spotyka z kolegą przy stoliku? A z jakimiś, nie wiem jak wkurzonymi, rodzicami? O czyj interes będzie się dbać? Myślenie o społeczeństwie? Pieśń baaardzo odległej przyszłości. Szczególnie, że ma się pod ręką łatwego chłopca do bicia- zawsze kwestię podręczników można zwalić na pazernych nauczycieli, którzy w nagrodę za wybór podręcznika x jadą na dwa miesiące na Hawaje czy Komodo. Takie piosnki łatwiej się chwyta, niż słowa gorzkiej prawdy, że tzw. reprezentanci polskiego narodu ostatnie o czym chcą pamiętać, to jego dobro. Bo w takim wypadku należałoby się skutecznie zbuntować. Pogrozić pięścią nauczycielowi- łatwiej.
Jest oczywiste, że wszelkie dotychczasowe reformy edukacji miały na celu m.in. nabijanie kasy różnym grupom interesu zwłaszcza wydawnictwom, ekspertom, recenzentom itp. Pomysł z e-podręcznikiem to nie jedna z możliwości, ale jedyna droga w kontekście przyszłości związanej z przejściem tradycyjnych książek do lamusa. W przypadku podręczników to bardzo dobrze, zamiast ton papieru i marnowania pieniędzy będzie digitalizacja wiedzy. Do protestu nie dojdzie bo zbyt dużo zainteresowanych by straciło na publicznym ujawnianiu faktycznych celów, wszystkich dotychczasowych reform od wprowadzenia gimnazjów począwszy. Raczej te nowe e-podręczniki okażą się ostatecznie nie do końca darmowe, bo nie ma nic za darmo i ktoś w końcu za to zapłacić będzie musiał.A ktoś na tym nadal zarobi. Zgadnijcie kto zarobi a kto zapłaci…
kjhnb, to wszystko prawda, niestety. Wszystkim zatroskanym rodzicom polecam ten wpis, zwłaszcza ostatnie zdanie.
mam pytanie do marudzacych ze to piesn przyszlości. Czy z tego powodu, ze dzis jest taka sytuacja to nie nalezy nic robic bo sie nie da??? to może od razu opuscmy rece, polózmy sie do góry brzuchem i nic nie robmy bo po co i taks ie nie da??? niestety przez takie podejscie w Polsce jest jak jest. Trzeba probowac i probowac az wyjdzie, opor zawzse bedzie bo chodiz o duza kase, ale niestety jak przychodzi co do czego to slychac tylko krzykaczy i obronców starego systemu, dlaczego nie ma głosów popierajacych MEN jakie by ono nie bylo???, podejscie jest sluszne a ze moze nie wysdztko od razu bedize super trudno to sie poprawi. Czy ktos z was pamieta ze od kliku lat mozna juz skladac PIT przez neta???nie bo teraz to oczywiste!!! ale jeszcze 6 lat temu wydawalo sie to nie do zrobienia
@Gospodarz
„e-podręcznik” to jest nasz edukacyjny polski Miś na miarę czasów…;-)
Dopóki ciężar kosztów podręczników spoczywa na rodzicach będziemy mieć, to co mamy. Gdy obowiazek ten przejdzie na szkoły a przez nie na budzet MEN wtedy dopiero jest szansa zracjonalizować to bo ministerstwo samo bedzie zainteresowane w szukaniu oszczędnosci.
Przekonanie, że „e-podręcznik” równa się „darmowy podręcznik” jest co najmniej naiwne. Nie ma darmowych obiadków. Pracownicy PŁ, którzy przygotowują e-podręcznik do matematyki liczą na duże zyski i trudno mieć o to do nich pretensję. Wnoszą to co najważniejsze – intelekt. A ktoś musi za to zapłacić. Tymczasem nadal panuje przekonanie, że wysiłek intelektualny jest niczym przy wysiłku fizycznym, a prawdziwie pracuje tylko ten, który osiem godzin wali młotem w kowadło.
zed
To ja ci wytłumaczę, to taki haterski blog. Tu się niczym innym nie zajmujemy jak tym jak, nauczyciele są krzywdzeni, okradani, zwalniani, źle wynagradzani, źle traktowani przez rodziców, dzieci i władze.
Tu jednego dobrego słowa o rzeczywistości nie usłyszysz, ot taka gmina.
Nie czuję się tutaj chłopcem do bicia. Śmieszy mnie natomiast podejście do całej sprawy e-podręczników wśród niektórych komentujących. Wydaje się wam, że to takie proste, że wystarczy zrobić „pstryk” paluszkami i zmiana gotowa…
Mnie zastanawia, kto zapłaci za te tablety, czy czytniki po 300 zł na ucznia… Boję się, że rząd nasz kochany stwierdzi, że jest to zadanie własne gminy i odpowiedzialność przerzuci na niższy szczebel. Druga sprawa – kto podejmie się stworzyć oprogramowanie oraz bazę treści edukacyjnych i jak to będzie utrzymywane i aktualizowane.
Nie mówię, że jest to niewykonalne, jednak proszę nie pisać, że to śmiesznie proste!!!
Moim zdaniem te wydawnictwa, które produkują podręczniki papierowe, nie powinny krzyczeć, że to zamach na ich interesy, tylko wziąć się do solidnej pracy i starać się przygotowywać na nadchodzące zmiany (przecież większość dodaje już płyty do podręczników, zarówno dla uczniów i nauczycieli).
PS. Zapomniałem napisać o szkoleniach, które na pewno będą obowiązkowe dla nauczycieli – ciekawe, kto za nie zapłaci i kto na nich zarobi 😀
Za co MEN się złapie, to pcha to do katastrofy. Na sześciolatki miał mnóstwo czasu. Efekt jest widoczny.
Może należałoby stworzenie e-podręczników przerzucić na kogoś innego?
Tymczasem kolejni rodzice kupują podręczniki. Nowa podstawa wchodzi do szkół ponadgimnazjalnych i do IV klasy SP. Wydawnictwa już się nie krępują. Za cichym przyzwoleniem MEN nabijają sobie kieszenie.
Nie mogę się doczekać na głos @ gekko…
Bardzo zachęcam do zaznajomienia się z tym, co w tej materii robią Koreańczycy. Podrzucam pierwszy z brzegu artykulik, ale z pewnością jest ich więcej.
http://www.washingtonpost.com/world/asia_pacific/in-south-korean-classrooms-digital-textbook-revolution-meets-some-resistance/2012/03/21/gIQAxiNGYS_story_1.html
O ile pamietam artykuły sprzed kilku lat, to zakładane koszta przejścia na podręczniki w wersji elektronicznej były w Korei planowane w miliardach dolarów…a oni są krajem, który umie zaprojektować i wyprodukować zarówno hardware jak i software, czyli w przeciwieństwie do Polski ma jakieś pojęcie „z czym to się je”. Jeżeli teraz zaczynają zmieniać zdanie i wycofywac się, a przynajmniej przyhamowywać ten projekt to nie robią tego z braku środków finansowych ani kompetencji technicznych.
@parker – póki co niczego konstruktywnego w swoich komentarzach pod najprzeróżniejszymi wpisami nie ukazałeś – sam jesteś hejterem, skoro od takiego zaszufladkowania innych zaczynasz.
Naprawdę się zastanawiam, czy niektórzy tutaj myślą zdroworozsądkowo – przypuśćmy, że rząd będzie musiał sfinansować tablet dla każdego ucznia – pi razy drzwi – dla 5 milionów, każdy z nich po 300 zł (wg mnie kiepski sprzęt) – ile to daje??? 1 500 000 000 – malutko, prawda? A skoro sprzęt będzie kiepski, to i jego serwisowanie bedzie generowało gigantyczne koszty. Powtórzę sprawę tworzenia odpowiednich treści edukacyjnych – ZA DARMO?, aktualizacji treści – ZA DARMO?
A kto będzie płacił za ciągłe szkolenia, bo – nie oszukujmy się, technika pójdzie prędziutko do przodu i to, co dziś nowoczesne (tablet), za dwa, cztery lata będzie rupieciem do wyrzucenia.
Nie wspomniał NIKT o skutkach cyfryzacji na organizm dziecka (problemy ze wzrokiem) lub na banalną kwestię: dziecko w klasie ma tablet z dostępem do Internetu, a nauczyciel kontroluje KAŻDEGO z 30 uczniów, czy akurat czyta odpowiedni tekst, a nie przegląda np. Facebooka…
Ale przecież niektórzy są ekspertami od wszystkiego – szkoda, że nie we własnej dziedzinie. Ja rozważam doradzanie naukowcom z NASA w sprawie budowy rakiet, bo przecież – kto mi zabroni 🙂
A jeśli ktoś mi powie, że g… się znam, to wyzwę go od hejterów.
Od wnuka, który rozpoczął rok szkolny w odpwiedniku naszego gimnazjum w Kalifornii, dowiedziałem się iż korzysta darmowo z podręczników używanych. Są one własnością szkoły. Placił będzie za zgubienie lub zniszczenie.
Kraj bogatszy, demokracja nie mniejsza niż w Polsce.
Więcej myślenia?
@Władek: „Mnie zastanawia, kto zapłaci za te tablety, czy czytniki po 300 zł na ucznia? ”
Jak to kto? Rodzice. Niby dlaczego ma je finansować rząd? Jeśli dziecko nie rozwali tego zaraz to będzie miało taki czytnik za 300zł przez kilka lat, chyba lepsze to niż 400 czy 500zł na podręczniki co roku?
Jednak nie bardzo wierzę aby to przeszło. Stracą wydawnictwa, stracą autorzy, stracą znajomi w ministerstwie. Straci tez państwowa kasa bo nie wpłyną podatki.
Władek
29 sierpnia o godz. 19:46
Co zaprezentowałem, nie twoja sprawa, odwal się, ja cię nie zaczepiam.
Stawiasz bzdurne tezy a potem z nimi polemizujesz.
Widzę, że sprawa kontroli wydaje ci się najważniejsza obok wzroku (czy kiedyś się wzrok od czytania nie psuł? skąd my to znamy)
że nowe technologie zdecydowanie ułatwiają twoją ulubioną inwigilację:)))))
I czego taki Władek może kogoś nauczyć, przecież on nic nie kuma z otaczającego świata, rząd coś kupi, da podwyżki rząd, albo zwolni niedobry.
To obywatele którzy pracują poza sferą budżetowa wszystko kupują, tym z budżetówki też, to my was utrzymujemy. Więc to my kupimy te laptopy, sami bez pośrednictwa rządu, taniej będzie, tak jak długopisy kupujemy, zeszyty, i cholernie drogie podręczniki, I całe szczęście że sami, jakby nam rząd długopisy kupował, byłyby dwa razy droższe i dwa razy gorsze.
Tym biednym, co na komputer nie mają też kupimy, tak jak podręczniki pomagamy kupować, mimo że drogie.
Chcesz Władku udowodnić, że E-podręcznik jest droższy od zwykłego, śmiała teza:))))
I że rodzice wola twój papierowy tak jak teraz, zamiast zaoszczędzić kupując komputer, który i tak kupują przecież.
Nie zatrzymasz ziemi w jej ruchu, żebyś się skichał, tylko frustracja w tobie wzrośnie, odpuść sobie, ulegnij postępowi, będziesz szczęśliwym staruszkiem, po inwigilujesz sobie uczniów, wiem, twój sokoli wzrok cie do tej pory nie zawiódł ale z wiekiem?.
Najzamożniejsi w swoich dzielnicach płacą ciężką forsę za zrywanie wybetonowanych sto lat temu chodników. Żeby ścieżynki dla koników były.
Biedota szaleje na motocyklach i quadach a zimie na snowmobilach.
Profesorowie najlepszych na świecie uczelni, wybitni inżynierowie z Silicon Valley posyłają dzieci do szkół waldorfowskich. Bez komputerów. Z farbkami, kredkami i klockami z drewna.
Z domów telewizory wyrzucili wieki temu.
Dzieciaki z kluczem na szyi oczu nie odrywają od smartfonów. W domu mają zatrzęsienie laptopów, netbooków, dotykowych ekranów, lizanych ekranów, telewizorów pracujących na okragło, nigdy nie wyłączanych. W garażu, w kuchni, we wszystkich pokojach, w pralni, w bejzmencie trzy. Upchnięte pomiędzy tatusia automatami do gier i piecioma zestawami hi-fi z zeszłej epoki.
Raboczyj kłas dumnie kupuje wielkie trucki i przyczepy. Potem ładuje na to duże, plastykowe motorówki z jeszcze większymi silnikami. Benzyna droga, ale i tak tańsza niż u tych głupich Europejczyków, więc używajmy!
Najbogatsi wzdychają do mahoniowych jachtów z bawełnianymi żaglami.
Telewizorowo wyedukowani znęcają się nad x-boxami czy playstacjami, już nie mówiąc o grach komputerowych.
Ci, co mają rzeczywiste pieniądze sponsorują lokalną filharmonię, operę i teatr i z obrzydzeniem prychają na słuchanie muzyki z głośnika czy oglądanie aktorów na ekranie.
Jak wiadomo po wprowadzeniu komputerów ilość zużywanego w biurach i w szkołach papieru spadła na łeb na szyję.
Jak wiadomo koszta komputeryzacji to koszta hardware.
Ile to już latek komputery dobijają się pod strzechy Piasta i Rzepichy? Jak widać jedyne, czego się tam dowiedziano to to, że kompa czeba kupić a resztę się ukradnie. Skopiuje, rozmnoży, sznurkiem powiąże, jakosi tam byndzie.
Planowanie kosztów zaczynane (i kończone) na rozważaniu cen hardware…o czym my tu mówimy?
Kompy dla dzieci? Takie, które przetrwają dłużej niż do wtorku? Już nie mówiąc o tych, które przetrwają do tego wtorku w plecaku tej osoby, która go dostała? A nie w plecaku kolegi/koleżanki – złodzieja/złodziejki? Kompy (i software! i szkolna + klasowa infrastruktura!) które będą kompatybilne ze sprzętem, który wydaje się być najbardziej ulubionym przez dzieci, czyli ze smartfonami?
Książki i zeszyty i ćwiczenia i dzienniki i komunikacja uczeń-nauczyciel-rodzic na chmurze? Bo jeśli nie tam to gdzie?
Czy jak WSZYSTKO WYJDZIE NAJLEPIEJ JAK MOŻE to zakończy się to-to na zakupie najtańszego „czegoś” z ekranikiem i rzuceniu tego „czegoś w stanie gołym” przed ucznia na stolik z okrzykiem: NO! UCZ SIEM! A SZYBKO! I BEZ WYMÓWEK! Tata i mama i państwo dbaja o ciebie i dali ci TO WSZYSTKO to bońdź wdzięczny i bońdź genialny!
Słuszna uwaga „w czym problem?”. Wartości intelektualne się ukradnie a np kafelkarzowi trzeba zapłacić. Takie trendy mamy obecnie
parker, ty się lepiej zajmij tymi swoimi sprawami sklepu monopolowego a edukację zostaw ludziom, którzy mają o tym pojęcie. Bo jak sam kiedyś przyznałeś na nauczaniu to się ty nie znasz. Więc zostaw nas w spokoju, jak ty i twój kumpel od alkoholi i filmików gekkon siedzicie cicho jest tu znacznie przyjemniej.
Kto to jest Hejter ?
Hejter to osoba najczęściej krytykująca inne osoby lub ich prace, dodatkowo zazwyczaj krytyka Hejtera nie jest krytyką inteligentną popartą danymi tezami i argumentami.
Jego zadaniem jest wytknięcie innym wszystkich możliwych wad i doczepienie się do do byle czego. Hejterzy najczęściej czują się anonimowi stąd też próbują ukazać że są kimś i im wszystko wolno. Rzeczywistość jednak jest całkiem inna. Hejterzy najczęściej są określani znanym powiedzeniem: ?Mały pies a głośno szczeka? .
parker, pasuje do ciebie prawda?
nn,
jeszcze sobie much napuśćcie do pokoju i zamknijcie okna, żeby przeciągu nie było, będzie wam bardziej swojsko.
U was zwalniają nn?:))))))
@parker – czytasz ze zrozumieniem, czy tez tylko to, co chcesz wybierasz z cudzych wypowiedzi?
Gdzie napisałem, że chcę zachować status quo odnośnie podręczników papierowych? Sam mi wmawiasz rzeczy, których ja nie napisałem – wróć do moich postów i doczytaj.
O jaką inwigilację Ci chodzi?
Silisz się na bycie błyskotliwym, ale nie zauważyłeś, że popadasz w śmieszność i zacząłeś pisać, jak gekko…
Baw się dalej – n i czekam, aż kupisz te wypasione tablety za 300 PLN sztuka, a później dokupisz software do tegoż wypasionego sprzętu, który służyć będzie twojemu/cudzemu (????) dziecku od 1 klasy szkoły podstawowej aż do końca IV etapu edukacyjnego.
dada
30 sierpnia o godz. 9:50
Kto to jest nauczyciel ?
Nauczyciel to osoba najczęściej krytykująca inne osoby lub ich prace, dodatkowo zazwyczaj krytyka nauczyciela nie jest krytyką inteligentną popartą danymi tezami i argumentami.
Jego zadaniem jest wytknięcie innym wszystkich możliwych wad i doczepienie się do do byle czego
Na taki żarcik sobie pozwoliłem, śmieszne, prawda?
@ parker,
czy nie każdy chciałby siedzieć sobie gdzieś, za cudzą kasę i żeby było przyjemniej?
I żeby się właściciel tej kasy nie wpier… z butami do przyjemności?
Nie ma potrzeby kombinować, co to jest szkoła i nauczyciel.
Piszą o tym bezwstydnie sami, ci Loverzy cudzej kasy wyciąganej na bezczela z kieszeni podatnika.
🙂
PS Byłem wczoraj w monopolowym… Przed początkiem roku cała kolejka to belfrzy i rodzice 😉
Pierwsi kupują środki autodydaktyczne na cały nowy rok, a drudzy – wyprawkę dla grona na dobry początek.
I to piękny przykład solidarności interesów społecznych, oraz symbiozy z wolnym rynkiem usług handlowych.
Bądźmy optymistami, da się z tego żyć!
Pozdrawiam z toastem za nowy rok (obliczeniowy) 🙂
Gekko
Ee, widać piją słodkie, bo u mnie w monopolowym nie było ani jednych, ani drugich.
@parter, nie będę cię oszukiwał, nie wyszedł ci ten dowcip, taki jakiś parterowy i pusty jak butelka po „kwachu”.
Zaproponowana opcja korzystania z podręczników szkolnych wypożyczanych jest dużo ciekawsza od e-podręcznika. Przynajmniej jako rozwiązanie na krótki dystans.
A co do trolli i haterów, to Państwo pouczający ich powinni wiedzieć, że jedyny sposób na takiego osobnika to milczenie. Proszę trolla nie karmić to zdechnie z głodu. Trudne? Tak, wiem… ale działa.
Koszt czytnika, koszt oprogramowania,koszt programu antywirusowego kosz 2 czytnikow by uczen nie nosil go zamiast ksiazek,koszt szafek na czytniki
Zaratustra 31 sierpnia o godz. 1:22
„Zaproponowana opcja korzystania z podręczników szkolnych wypożyczanych jest dużo ciekawsza od e-podręcznika. Przynajmniej jako rozwiązanie na krótki dystans.”
To jest według mnie największa wada tego bloga. Aby być sprawiedliwym, nie jestem całkiem pewien, czy jakikolwiek blog może spełnić moje wymarzone zadanie, tzn. podjąć próbę usystematyzowania i przede wszystkim gromadzenia (a nie zapominania) przedstawionych w toku dyskusji sugestii blogowiczów. Pewnym jest, że żaden z blogów „Polityki” nie podejmuje takiej próby.
Być może autorzy blogów wykorzystują od czasu do czasu materiał ze swojego bloga pisząc książki – tego nie wiem.
Od czasu do czasu pojawiają się na belferblogu wpisy PRAKTYKÓW, tzn. nauczycieli, którzy mają doświadczenie z pracy w szkolnictwie różnych krajów, oraz polskich nauczycieli, opisujących DZIAŁAJĄCE I SPRAWDZONE W PRAKTYCE rozwiązania. Zamiast gromadzić takie perełki ( „w jakiś spsosób” – wiem, łatwiej powiedzieć niż zrobić) Belferblog je zapomina w naturalnym cyklu pojawiania się nowego wpisu. Skutkiem tego nie tylko Gospodarz periodycznie, rok w rok pisze o bardzo podobnych sprawach ale w takim samym cyklu zaglądające tu osoby raz za razem wynajdują przeróżne koła. Niektórzy robią to grzecznie i spokojnie a niektórzy bardziej nerwowo.
Generalnie mam nadzieję, że Gospodarz gromadzi w jakiś sposób te sugestie, które mają według niego sens i nie pozwoli im zginąć.
Inaczej obawiam się, że pisanie na Belferblogu jako sposób naprawiania polskiej edukacji nie przynosi nikomu żadnego (poza chwilowym „ulżeniem” wpisywaczowi) pożytku.
stefan 31 sierpnia o godz. 10:49
„Koszt czytnika, koszt oprogramowania,koszt programu antywirusowego kosz 2 czytnikow by uczen nie nosil go zamiast ksiazek,koszt szafek na czytniki”
Na internecie jest bardzo dużo materiałów opublikowanych przez różne organizacje edukacyjne posiadające doświadczenia (i dzielące się nimi za darmo!) z wieloletniego używania tabletów i innych technologicznych „nowinek”, począwszy od desktopów i notebooków.
Szkoły publikują nie tylko swoje manuale (np. dla tabletów), gdzie w bardzo profesjonalny sposób opisują zarówno techniczne zasady używania danego narzędzia jak ale i jego całe prawno-opiekuńczo-edukacyjno-„jakiekolwiek inne” otoczenie. Pożytki, wady, „warunki konieczne”. Na przykład minimalne wyprzedzenie w szkoleniu nauczycieli – np. w jednej publikacji zaleca się min. 2 lata szkolenia dla nauczyciela przed przystapieniem do wprowadzenia danego narzędzia dla uczniów. Na internecie moża znaleźć szkolne plany, szkolne budżety gdzie bardzo dokładnie, nawet ze szczegółowymi, technicznymi schematami dyskutuje się ulepszenia w szkolnej sieci komputerowej. Przewodowej i bezprzewodowej. Ile routerów, ile serwerów, jak połączonych, itd. Istniejąca infrastruktura multimedialna szkoły determinuje wybów nowego narzędzia (mamy takie a takie monitory, projektory czy tablice multimedialne -> musimy wybrać tablety z takimi gniazdami a nie np. produkty Apple). Czy uczeń może zatrzymac tablet na czas wakacji? Ile kosztuje i kto płaci za ubezpieczenie tabletu? Kto może instalować nowe oprogramowanie? Jakie kary są przewidziane dla właściciela tabletu zostawionego na stoliku lub parapecie klasowego okna bez nadzoru a znalezionego przez nauczyciela? Masa szczegółów, masa wartościowych doświadczeń. Komu pomagają nowe środki techniczne? Dlaczego okazuje się, że wzmacniają (niestety!) różnice pomiędzy zdolnymi, zdyscyplinowanymi i „umiejącymi się uczyć” uczniami a tymi „gorszymi”, czyt. słabszymi. Tymi, którym właśnie najbardziej chcielibyśmy pomóc.
Jak pisałem – tony wiadomości – za friko. Tylko czytać.
Uważam, że dyskusja jest trochę nie na temat. Nie chodzi o to, czy dzieci będą chodzić z tabletami do szkoły. Nie znam się – może tak, może nie, nie jest to na pewno takie proste. Chodzi jednak o coś innego – majątkowe prawa autorskie do podręczników. Dlaczego wydawcy mają zarabiać miliardy i sprzedawać sto razy to samo, jak można raz zapłacić kilkadziesiąt milionów i dać to wszystkim za darmo? To tak jak Linux i Windows, albo lepiej, Open Office i MS Office – po co płacić setki złotych za coś, co może być za darmo i jest równie dobre? Uważam, że podręczniki, podobnie jak patenty na leki, powinny być za darmo, dostępne dla wszystkich, a wolny rynek decydowałby tylko jak treść ma być dystrybuowana – nagle okazałoby się, że książka w wielkim nakładzie może kosztować 15 złotych, a nie 45.
Maciek 1 września o godz. 17:13
„że podręczniki, podobnie jak patenty na leki, powinny być za darmo”
Żony nie powinny być wspólne przypadkiem? Bo ja mam dziwny pociąg do cudzych żon. Tylko płacić nie chcę bo skąpy jestem.
Jedna sprawa to durni urzędnicy nie wystarczająco mądrze projektujący system edukacji.
Druga sprawa to ci nauczyciele, którzy z różnych powodów (być może z chęci zysku, byc może owczym pędem, byc może ze strachu przed dyrekcją) nakłaniaja do kupna niepotrzebnie często.
Trzecia sprawa to dyrektorzy ze swoim powodami.
Czwarta to wydawcy – i o ile byłbym np. właścicielem akcji notowanego na giełdzie wydawnictwa to bardzo by mi się to podobało – wciskający wszelkimi sposobami swoje produkty.
A piąta i wcale nie najmniej ważna to czasami bezmyślni rodzice, którzy jak te bezwolne ofiary buzi nie mają niby odwagi otworzyć i sprzeciwić się temu niby podręcznikowemu „terrorowi”.
Co do darmowości podręczników to ostatnio miałem okazję przyjrzeć się takim darmowym na necie. Np. tutaj:
http://www.intechopen.com/
albo tutaj:
http://www.e-booksdirectory.com/
Może to mój pech, ale co książka to natrafiałem (w interesującej mnie dziedzinie) na bardzo chaotycznie zebraną kolekcję artykułów wrzuconych bez ładu i składu do kupy i opatrzonych wspólnym tytułem. Z pewnościa nazwac tego „podręcznikiem” nie można.
Za dobry tekst ktos musi zapłacić. Kto? Podatnik? Jak w komunie, wszystko ma być wspólne? I wtedy będzie lepsze? Lekarstwa ktoś musi wymyślić. Za darmo? Przecież to jest masa pracy i środków. Nowy lek kosztuje kupę forsy. I firma farmaceutyczna ma to oddać za friko? Kupiłeś akcje tej firmy i liczysz na to, że na emeryturze bedziesz żył z ich sprzedaży. Chcesz być głodny? Chcesz wyrzucać swoje pieniądze do smieci? A może firma farmaceutyczna nie powinna być na giełdzie? To skąd ma brać pieniądze na nowe produkty? Jak prywatna, kredyty z banku? Poleć może w takim razie bank, który pożyczy pieniądze danej firmie pod zastaw rozdawanych za darmo przyszłych produktów tejże firmy.
Kilka linkow do kolekcji otwartych (dostepnych za darmo) podrecznikow.
Oczywiscie nie po polsku…
http://www.openculture.com/free_textbooks
http://www.ck12.org/
http://www.clrn.org/fdti/
http://www.businessbookmall.com/Free%20HS%20Textbooks.htm
Jak się zrobiło ciekawie!
Rozmowa o mechanizmach i źródłach finansowania cywilizacyjnych funkcji demokratycznego państwa i gospodarki…
Czyli np. o podręcznikach (przypomnę: do przymusowej edukacji powszechnej, a więc dziedziny regulowanej, a nie wolnorynkowej).
Jak się zdaje, najmniej wyedukowanymi i zorientowanymi w tych zdrowych zasadach cywilizowanej demokracji są …publiczni belfrzy!
Po prostu skansen zacofania, enklawa ciemnoty (niestety, żadne inne łagodniejsze określenie lepiej nie pasuje).
Trafnie tę ciemnotę punktują i Marcin i… no proszę, „w czym problem”, co mnie cieszy, bo to miła i cywilizowana przemiana (?), więc nie ma co powtarzać przeze mnie Ich słusznego elementarza.
Moja refleksja jest inna i nie mniej ponura – jeśli w szkole uczą ludzie o takim poziomie edukacji i postawy społecznej (jak wypowiadający się tu etaciarze, to żadne podręczniki tu nie pomogą – i każdy będzie stratą pieniędzy, czasu oraz wiary w wiedzę, po udziale w szkole z takimi indywiduami za katedrą.
Nauka i wiedza oraz oświata to u nas jeszcze jedna ponura ‚noc kabaretowa’ w publicznym medium, jakim stała się tym samym szkoła.
Cóż dziwić się więc, że społeczeństwo dojrzewa kolejnymi pokoleniami czesane w szkole na płasko po zakrętach kory, na ‚plotka’ czy ‚pudelka’, przyuczone konsumować od tylca świat, jak reality show konkursu społecznościowego pomiędzy mniej lub bardziej wystylizowanymi szajkami.
Tak, po co komu podręczniki – wszystko już wywróżył wróż Wincenty z Wikipedii i to za darmo, nie licząc opłat manipulacyjnych, czyli podatków na takie państwo i szkoły…
A nauka z tego pozostanie jedna – Kościoła, i tak ma być.
Amen.
Pomysł z tabletami jest interesujący, pod warunkiem, że nikt ich nie da do domu uczniom z podstawówki (a może i gimnazjalistom). Ale podręcznik to przede wszystkim zawartość merytoryczna i ilustracyjna, a tego za darmo zapewnić się nie da. Albo zapłaci MEN, albo wydawnictwa, a w konsekwencji rodzice. Wiem, o czym mówię, bo pracuję w jednym z wydawnictw edukacyjnych. Koszta praw autorskich są powalające, spadkobiercy twórców (jakoś rzadko dotyczy to samych twórców) mają kosmiczne żądania, a nierzadko w ogóle nie da się z nimi rozmawiać. Podstawy programowej także nie zmieniają wydawnictwa, tylko właśnie MEN.
Jeśli chodzi o moją firmę, naprawdę wszyscy wolelibyśmy mieć więcej czasu na dopracowanie podręczników i dyskusje z nie zawsze sensownymi recenzentami MEN-owskimi (a w końcu to oni zatwierdzają podręczniki i żądają wprowadzania kuriozalnych zmian, czasem błędnych merytorycznie) niż z nieustannym wprowadzaniem nowych zgodnie z widzimisię ministerstwa. Wszystkim wyszłoby to na zdrowie.
@w czym problem
Problem w czym problema? polega na tym, ze zadaje wiele pytan tzw. retorycznych. Pomijam ewidenetne bzdety propagandowe z bardzo odleglej epoki, ktorymi – niech mu bedzie- krasi swoje wypowiedzi dla uatrakcyjnienia dyskursu: te wszystkie wspolne zony’, ‚ w komunie wszystko za darmo’, ci prezesi firm farmaceutycznych w pocie czola nie dosypijajac po nocach i nie dojadajc ,skaldajacy do kupy gips i sacharyne, zeby to wcisnac oglupialym staruszkoma jako lek na bezplodnosc itp…. Z kwestiami retorycznymi ma zas w czym problem? ten problem, ze – z definicji – na nie nie odpowiada. A moze, gdyby tak sam sie zastanowil nad ktoras z nich nieco dluzej, to doszedlby do jakiesjs rzeczywiscie odkrywczej konkluzji?
Wezmy na ten przyklad (cytuje, mam nadziej, ze nie bede mial za chwile na karku wezwania od prawnikow w czym problema? do zaplacenia royalties, bo w tedy juz bede wiedzial, w czym problem):
” o ile byłbym np. właścicielem akcji notowanego na giełdzie wydawnictwa to bardzo by mi się to podobało ? wciskający wszelkimi sposobami swoje produkty.”
Proponuje dokonania niejakiego rozbioru powyzszego:
1) Dlaczego wydawnictwa maja byc ‚przedsiebiorstwami notowanymi na gieldzie’? Skoro domyslnie w czym problem? zaklada, ze fakt ten jest problemem? A jakby nie mialy byc notowane, to czym one mialyby byc? Kto ma sprawic, zeby tym byly? Pytania, ptyania…
2) Skoro u zrodla problemu sa rowniez ci, ktorym sie ta sytuacja ‚bardzo podoba’, to moze warto by sie zastanowic, jak sprawic, zeby im sie mniej podobalo? Jak?
3) Skoro ci wydawcy ‚wciskaja wszyskimi sposobami swoje produkty’, to moze warto by sprawic, zeby nie oplacalo sie im ‚wciskac’ (zwlaszcza wszystkimi sposobami). Jak to zrobic?
No prosze – ile spraw do przemyslenia! I tylko jednej kwestii!
I niech sie w czym problem? nie obawia, ze go zainfekowalem, ze zaczynaja mu po glowie chodzic pomysly calkiem jak z tego systemu, co to wszystkie zony sa wspolne, a lekarstwa na spwodowany zonami bol glowy sa rozdawane za friko – az do takiego skomunizowanie nie chce go doprowadzic. W wersji lagodniejszej dla osoby z kraju , z ktorego – jak sie domyslam – pisze podpowiadam wynalazek pod nazwa ‚instytucje non-profit’, one moga byc nawet prywatne. Jednak raczej nie takie prywatne, jak korporacja (jak najbardziej – yes profit) rzadzaca wydawaniem podrecznikow w RP (po – a jakze – sprywatyzowaniu panstwowego wydawnictwa; 75% akcji 100% glosow w radzie nadzorczej!, oczywiscie jakis dobrze zakonspirowany wielopietrowy investment fund ). Dlatego zreszta drodzy rozwmowcy , mozemy tu sobie blablac do tzw. usr… smierci o naprawie systemu podrecznikowego, a i tak nic z tego konkretnego nie wyniknie. Czyli jednak co? komuno wroc?, drogi w czym problemie?. A moze jednak pomyslec o zalozeniu jakiegos Panstwowego Wydawnictwa i zaczac wszystko od poczatku? Tylko w tym celu trza by miec jakies Panstwo najpierw, a nie ….
Moze jeszce tylko na koniec uwaga do Gosopdarza. Drogi Gospodarzu, czy ty myslisz, ze w sprawie z tabletami chodzi o zakladanie stryczka na szyje wydawnictwom? One siem wyzywiom, spokojna glowa! To raczej batalia (rowniezw prowadzona przez wydawnictwa) o podzial przywilejow do zakladania dodatkowego stryczka na szyje rodzicow, ktorzy oprocz podrecznikow beda teraz musieli oplacac sie firmom hard i softwerowym. Koniec! Szkoda gadac. Jak dlugo starzy sie nie zbuntuja i zbiorowo nie odmowia kupowania czegokolwiek ‚do szkoly’ nic z tego gadania nie bedzie.
Witam, wiadomo jak ma się rynek czytelniczy w Polsce, jaki procent młodzieży sięga po książkę? Myślę, że e-podręcznik jeszcze pogorszy sprawę; dzisiaj młodzież jest zmuszona czasami „przewertować” fragment książki, być może coś tam ich zainteresuje i może sięgną po kolejną. Dzięki e-podręcznikowi wychowamy pokolenie, które książkę będzie znało ze zdjęć w internecie i opowieści babć, Polacy nie grzeszą erudycją a będzie jeszcze gorzej, rząd powinien promować czytelnictwo a robi coś odwrotnego. Oczywiście, że program nie powinien się tak często zmieniać, ale czy karą za to ma być doprowadzenie do upadku wielu księgarń i wydawnictw? To w końcu MEN zatwierdza podstawę programową.
Ostatnio dostałem maila z prośbą o pomoc; Pani prosi o wyprawkę do szkoły dla córki i pisze, że ma kilkoro dzieci a na wiosnę córka poszła do I Komunii i nie stać Jej na zakup podręczników. No cóż, czasami trzeba wybrać między nauką a kościołem, ja na jej miejscu kupiłbym podręczniki. Uważam, że Polacy nie są wcale tacy biedni jak się wydaje, dokonują tylko złych wyborów, czasami jest to wódka, papierosy albo I Komunia.
Pozdrawiam.
Ludzie, o czym wy w ogóle piszecie – że tablet za 300 zł to dużo i nikogo nie stać? A na komplet książek (ze skoliozą w pakiecie) za 400 zł i to wydawane co roku to już stać? Przy czym tablet obsłuży kilka lat, można na niego załadować dowolne książki i robić milion innych rzeczy, podczas gdy podatek na WSiP, PWN i Nową Erę to pieniądze wyrzucone w błoto po 10 miesiącach.
Pewnie mój komentarz zginie gdzieś w tłumie i pewnie też nie odbije się echem, ale co tam 😉
Do rzeczy. Ostatnio rozmawiałem o tym problemie z moją Lubą i doszliśmy do wniosku, że takie tablety i e-podręczniki to kiepski pomysł. Dlaczego? A no nie chodzi o kasę, a o same dzieci. Po pierwsze problem jest w utracie wzroku dzieci. Literki na takim małym wyświetlaczu są zabójstwem dla młodych oczu dzieci. Taka komputeryzacja jest kolejnym negatywnym sposobem oddziaływania na dzieci odciągającym je od rzeczywistości na rzecz wirtualnego świata, którego i tak jak na swój wiek mają już aż nadto. Do tego takie czytniki są łakomym kąskiem dla złodziei. Co jeśli dziecko zgubi taki czytnik, albo zostanie skradziony? Książek już się tak nie kradnie, natomiast urządzenia elektroniczne są nadal w cenie dla domorosłych złodziei. Książka nie potrzebuje baterii do ciągłego ładowania.
Czytnik nie jest dobrą sprawą bo może być zawsze użyty do celów mniej edukacyjnych jak gry. Nie można schakować Kindla? Nic bardziej mylnego. Dzieci zamiast skupić się na nauce będą przeznaczały czas na zabawkę.
Możliwe, że zwolennicy e-czytników liczą na tańszy koszt e-książek bo będą wtedy mogli skopiować od kogoś taką czy inną książkę, ale tu już wchodzi piractwo od najmłodszych lat. Ciekawe kto pójdzie siedzieć kiedy okaże się, że dziecko ma w urządzeniu nielegalne materiały?
Reasumując…zły to jest pomysł. Książki zawsze były czymś fajnym dla mnie, dotyk kartek, zapach papieru…nie da się tego zastąpić. A na darmowe podręczniki nie ma co liczyć. Ktoś zawsze będzie chciał za coś kasę. Za darmo to już w twarz nie można dostać.
A propos sensu podręczników i tabletów
w małpim gaju polskiej edukacji powszechnej:
Najlepiej sprzedają się brzytwy, które małpy kupują nie w celu golenia się, ale naprawiania świata.
Ze skutkiem owłosionej rzezi – w przypadku omawianych tabletów – finansowej i intelektualnej.
Oczywiście są małpy, którym włosy nie wrosły w mózgi i te właśnie masowo sprzedają innym brzytwy, tablety i podobne narzędzia ewolucji.
Rzeczywiście, zarabianie nielicznych na głupocie powszechnej to najlepszy wskaźnik edukacji ewolucyjnej – tyle, że głupich przez to coraz więcej, a bogatych coraz mniej. Co zakończy cykl ewolucyjny stonebletem, czyli kamienną tabliczką do łupania – po łbie tzw. przez belfrów „durniów” w polskiej szkole.
Są już w/w objawy intelektualne w komentarzach na blogu.
PS
@ Marcin – nieładnie tak publicznie podglądać, wszak każdy głupi w tym kraju wie, że król jest nagi.
A wiesz Ty, ile w androidzie apli na katechezę lata już w sieci?
Pozdrawiam z sympatią…
🙂 🙂 🙂
Komplet podręczników to w gruncie rzeczy jedyny wydatek, jaki ponoszą rodzice uczniów uczęszczających do szkół publicznych. Niezależnie od tego, czy kosztuje on 200, czy 400 zł. jest to bardzo niewiele po podzieleniu tej kwoty na 12.
Żądanie, żeby w ogóle wszystko co jest związane ze szkołą jest absurdalne. Mlodzież codziennie wydaje od kilkunastu do kilkudziesięciu zł. w szkolnym bufecie. Czy ten też miałby być darmowy ?
awtym 2 września o godz. 11:56
„Jak dlugo starzy sie nie zbuntuja i zbiorowo nie odmowia kupowania czegokolwiek ?do szkoly? nic z tego gadania nie bedzie.”
w czym problem? 1 września o godz. 19:46
„A piąta i wcale nie najmniej ważna to czasami bezmyślni rodzice, którzy jak te bezwolne ofiary buzi nie mają niby odwagi otworzyć i sprzeciwić się temu niby podręcznikowemu ?terrorowi?. ”
Great minds think alike. 😉
Pozdrawiam.
http://www.cyfrowaszkola.men.gov.pl/
Dobrze pamietam, jak bedac w szkole sredniej przynioslam na lekcje polskiego podrecznik po mojej siostrze. Pani zwrocila mi uwage, ze to nie jest ten o ktory prosila i ze jestem nie przygotowana do lekcji.
Powiedzialam wtedy Pani, ze jestem jak najbardziej przygotowana bo moj podrecznik od nowego rozni sie przede wszystkim iloscia kolorowych obrazkow, i moze z kilkoma „artykulami” (posiwecilam troche czasu by jej przejrzec). Reszta to to samo, wiec niech mi Pani Nauczycielka wybaczy ale w mojej rodzinie mamy wazniejsze wydatki niz kupowanie co roku nowej podobnej ksiazki.
Na tym skonczyla sie rozmowa i na kolejna lekcje 1/3 uczniow, ktorzy jeszcze nie zakupili podrecznikow przynioslo uzywane podreczniki. Pani nauczycielce, swietnej polonistce, nie zostalo nic innego jak dostosowac lekcje do obu podrecznikow. I pozwalac nam siadac tak by zawsze byl co najmniej jeden podrecznik na dwie osoby.
Ale ja mialam niewyparzona „gebe” i malo nieuzasadnionego wstydu, ze nas nie stac. Raczej wstyd mi bylo za nauczycielke, ktora nie zdawala sobie sprawy, ze w jej klasie sa uczniowie ktorych nie stac na nowa pare butow nie mowiac o ksiazkach.
I POMYSL…
A moze, skoro tylu wyksztalconych jest przeciw tej zmowie, zmowia sie Ci przeciwni i sami takie podreczniki stworza?
Ja np. chetnie bym stworzyla taki podrecznik do matematyki dla jednego roku, gdyby znalazl sie ktos kto go moglby na wersje interaktywna zamienic. Moge nawet sledzic wymagania programowe.
Chociaz zmain w wymaganiach programowych to ja nie rozumiem…
To chyba po to by iles ludzi pracujacych w MEN mialo jakakolwiek prace i dobra place.
I nie mialabym nic przeciwko by podrecznik ten byl dostepny za mala i naprawde symboliczna oplata (np. 3zl), ktora poszlaby na zakup innych szkolnych materialow dla najbiedniejszych uczniow.
Ja, jak i pewien madry lekarz wole jesc w zyciu lyzeczka niz chochla.
A po co jakieś tablety? Niech MEN wrzuci książki w postaci cyfrowej na serwer, szkoły dostaną jakieś tam pieniądze (relatywnie niewielkie) i wydrukują uczniom te książki. Co to za problem? Po co jakieś tablety
Dobrze pamietam, jak bedac w szkole sredniej przynioslam na lekcje polskiego podrecznik po mojej siostrze. Pani zwrocila mi uwage, ze to nie jest ten o ktory prosila i ze jestem nie przygotowana do lekcji.
http://vienne.co/vi-nu