Wypijmy za błędy
Nie tylko w testach egzaminacyjnych są błędy, chociaż w testach rażą najbardziej. Błędy znajdują się w podręcznikach, w zestawach zadań i ćwiczeniach. Nie ma znaczenia, kto jest autorem – magister, doktor czy profesor, jednostka czy zespół. Wady trafiają się wszędzie. Twórcy mogą się dwoić i troić, a i tak bez erraty się nie obejdzie (zob. info o usterce na egzaminie gimnazjalnym).
Może więc błędy są koniecznością i nie ma sensu z nimi walczyć? Zamiast marnować siły na tworzenie dzieł bezbłędnych, uznajmy, że to jest niemożliwe, i opracujmy strategię radzenia sobie z wadami. Proponuję wprowadzić na każdym egzaminie zadanie dodatkowe, które polegałoby na wskazaniu błędów zawartych w teście.
Przyszło mi to do głowy, gdy absolwenci donieśli, jak egzaminuje pewna pani profesor z Uniwersytetu Łódzkiego. Podejrzewam, że nie ona jedna tak postępuje. Otóż pani profesor ogłasza, że każdy student, który wskaże błędy w jej książkach, otrzymuje dodatkowe punkty. Robota nie jest trudna, ponieważ we wskazanych dziełach aż się roi od różnych byków. Studenci zaznaczają więc usterki, wypisują je na kartce i zadowoleni idą na egzamin. Nikt nie pomstuje, że publikacje uczonej są wadliwe. Są cudowne. Pełno w nich błędów, które ratują skórę niejednego studenta. Podobnie jest z usterkami w tegorocznych zadaniach z języka polskiego na egzaminie gimnazjalnym. CKE ogłosiła, że nikt na tej wpadce nie straci (zob. info i komentarz prof. B. Śliwerskiego). Gdzie bowiem są błędy, tam każda odpowiedź jest poprawna. I chyba o to chodzi.
Komentarze
Gdyby błędy CKE(jak ona twierdzi!) były intencjonalne, to za wskazanie dwóch fałszywych stwierdzeń powinny być 2 punkty.A nie są …;-)
Nareszcie coś mi się podoba w tym, co, jak i o czym pisze Gospodarz.
Anegdota o profesorce to dobra metafora marzenia oświatowego (I have a dream…)
Przecież to właśnie zarabianie na własnej niekompetencji i niechlujstwie jako cel i metoda edukacyjna jest niedoścignionym wzorem belferstwa systemowego (wliczając w to akademickie, rzecz jasna, bo system ten sam).
Uczyniwszy z tego metodę, można, jak z kwiatkiem w dupie w cv, godnie zaprezentować się publicznie jako aspirujący do funduszy UE, na innowacyjność.
Świat bowiem cywilizowany, fundusze te w nadmiarze wypracowuje, usilnie za cel stawiając rzetelność i sumienność i stąd je, unijne dutki, dla nas ma.
Tam innowacyjność polega na efektywności jako celu działania, pokonującą błędy i pułapki na tej drodze.
Błędy są nieuchronną lekcją ich unikania a nie losem do wydojenia.
U nas celem błędy a innowacyjne – nazwanie ich metodą.
Czego więc uczy wpis Gospodarza – ano:
błądźmy a będzie nam (i tak) dane, gdyż byłem, błędnę, więc jestem.
Spójne i dowcipne, można i na mszy i na zebraniu związkowym zaprezentować, punkty akceptacyjne społecznie zarobić.
Wypijmy więc, o belfrzy!, za swe błędy, bo przecież i tak cała ich kolejka z góry podatkiem opłacona.
Błędy nasze w gardło wasze a kwiatki na belferskie wizytówki…
Lubię to! To lubię!
No cóż, ubiegłoroczna szopka z błędami w teście na egzaminie maturalnym pokazuje jasno – nawet, jeśli uczeń zaznaczy źle – to jest dobrze, a jeśli zaznaczy dobrze, to też jest dobrze – zatem – po co się uczyć? albo – po co uczyć, skoro wszystko „się pozalicza”, żeby każdy zdający był szczęśliwy?
No bo jak odróżnić funkcje wypowiedzi od tego, jaką funkcję akapit 6 pełni względem akapitu 5? TOŻ jedno i to samo, prawda?
Przynajmniej wg CKE 🙂 Co z tego, że nauczyciel nauczy, skoro CKE jest mądrzejsza 🙂 🙂 🙂
Gdyby po każdej takiej kompromitacji wywalano na zbity pysk odpowiedzialnych, to po jakimś czasie trafiliby się tacy, którzy ich potrafią uniknąć!!!Niestety w naszej polityce króluje duch nieodpowiedzialności urzędasa(szczebel obojętny, im wyżej tym gorzej…;-)] i jego niekompetencji!!!No i mamy to co mamy!!!
@Gekko
A ty ciągle o nauczycielach -obsesję masz czy co???…;-).Akurat testy w CKE opracowuje i zatwierdza gromada świetnie opłacanych urzędasów tej instytucji oraz jeszcze lepiej opłacanych „naukawców” !!!
Błędy… październik 1977 . Drugi miesiąc mojej pracy, i pierwsza „wizytacja kompleksowa”, chyba tak się na najazd kuratoryjny wówczas mówiło. Przyjeżdżał rano wesoły autobus, i pracownicy kuratorium w sile kilkunastu dusz sprawdzali jakość naszej pracy. Przez dwa tygodnie, dwanaście dni (w soboty się pracowało…). Zaczynam zajęcia, w ostatnich ławkach z siedem osób – metodycy, dyrekcja w pełnym, trzyosobowym składzie. I ja, nieco drżącą ręką zapisujący temat na tablicy. Oddalam się, rzucam okiem na moje (pismem technicznym zapisane) dzieło – i zamieram z przerażenia. Byk, ciężkie ortograficzne przestępstwo. Chwila namysłu – i rzucam w przestrzeń: cóżeś, pawiu nieszczęsny , uczynił ! Dziarsko wymieniam „rz” na „ż”.
Podczas omawiania zajęć jedna z pracownic kuratorium stwierdziła, że „najbardziej to mi się podobało, jak pan powiedział takie ładne zdanie do siebie”.
To był mój pierwszy i ostatni błąd ortograficzny zapisany na tablicy. O innych błędach, popełnionych w pierwszych latach pracy, zmilczę :). Warto jednak zawsze przyznać się do błędu, osobliwie wówczas, gdy jest wyłapany i wytknięty przez ucznia.
Pozdrawiam
S-21
27 kwietnia o godz. 9:46
– – –
Piszę o tym, s-21, jak nauczyciel-Gospodarz widzi problem błędów, popełnianych przez innych nauczycieli (i w ogóle, jak zawsze – innych). Oczywiście – tych akademickich, a nie pro domo sua, o tym piszą tu rodzice, nie napotykając na Gospodarza komentarz w tym względzie.
Formułuję też swoją opinię, co sądzę o błędach takiego rozumowania …nauczycielskiego.
Ponieważ stanowi ta postawa i jej wyniki o spójnym rezultacie systemu edukacyjnego.
Między innymi, wyrażanym w zatrudnianiu kogoś, o Twoich poglądach.
Całość.
@S-21
27 kwietnia o godz. 9:46
S-21, niepotrzebnie podnosisz sobie ciśnienie. Szkoda zdrowia.
Gekko komentuje trzeci akapit tekstu Gospodarza od słowa „Przyszło” do słowa „studenta” (piąta linijka od dołu); fragment ten jest jak najbardziej o nauczycielu, jakkolwiek akademickim, co zresztą podkreśla w czwartym wierszu (tknięty chyba proroczym przeczuciem).
Jeżeli nie wierzysz, przeczytaj jeszcze raz powoli, przekonasz się, że niepotrzebnie nadwyrężasz naczynia wieńcowe.
Chciałem coś o szkole, ale nie wiem, czy mogę.
Skoro nie można o nauczycielach, może o szkole też nie?
Jednak spróbuję.
Co jest praktycznym celem edukacyjnym?
Kilka lat temu mój syn pierworodny przygotowywał się do konkursu matematycznego.
Znajomy matematyk stanowczo nam to odradzał. Dlaczego?
Otóż był to konkurs nie-kuratoryjny, w którym postawiono bardziej na myślenie matematyczne i logiczne, co, jak stwierdził, nie przyda się w szkole, a wręcz zaszkodzi. Współczesna nauka matematyki – dowodził – opiera się na algorytmach i sprawności ich realizowania.
Syn w konkursie jednak wziął udział, nawet z powodzeniem, ale nie o tym.
Od tego momentu zacząłem się baczniej przyglądać jak kolejne dzieci uczą się matematyki.
I rzeczywiście. Jedna zasada, której ideę znam i dlatego mogę jej użyć, choć uczyłem się jej kilkadziesiąt lat temu rozmnożyła się na kilka algorytmów, które wyposażone we wskazówki co do zastosowania sprowadzają dylemat ucznia do odgadnięcia, czy w zadaniu 17 użyć algorytmu B czy C.
Kolejne nauczycielki z niezachwianą wiarą przekonywały, że nie ma sensu uczyć myślenia, bo ona musi przede wszystkim przygotować do testów. A testy wymagają szybkiego liczenia, sprawnego korzystania z algorytmów a na myślenie nie ma czasu. Ostatnie dwa miesiące będziemy ćwiczyć tylko na testach.
Wracamy więc do punktu wyjścia.
Testy przestały spełniać funkcję miernika, same stały się celem.
A ten cel można osiągnąć różnymi drogami.
Wszyscy na tym zyskują.
Uczeń otrzymuje glejt gwarantujący (no, właśnie, co?).
Szkoła ma potwierdzenie realizacji swojego zadania.
Wskaźniki potwierdzają, że jest dobrze.
No cóż, CKE kwiatków daje w gimnazjum więcej. Np. W czasie próbnych testów w grudniu zapomnieli poinformować, że płyty do egzaminu z języka będą w formacie mp3…
W testach z historii na pytania typu: „Zaznacz najważniejsze przyczyny odkryć geograficznych” może się pojawić 5 poprawnych odpowiedzi, a jeśli uczeń poda 4 to i tak 0 pkt.
Tak nawiasem mówiąc, zastanawiam się czy ktoś poza gimnazjalistami zdaje egzaminy ze wsystkich możliwych przedmiotów w 3 dni? To chore, trzeciego dnia im już było wszystko jedno. Przypominam
1. dzień – historia + WOS – 60 min. + polski 90 min
2. dzień – przyrodnicze + matma
3. dzień – 2 x język po 60 minut.
Biorąc pod uwagę, że ten egzmin jest konieczny do wyboru klasy w liceum, a de facto studiów, to tylko wypada współczuć im i ich rodzicom…
@corleone
1.Co do uczenia matematyki. Nauczyciele są różni – najczęściej algorytmiczny sposób myślenia wybierają ci, którzy sami jej nie rozumiejąc i nie znając, też tylko algorytmy potrafią stosować. Takich jest wielu, ale jakoś nie widać sposobu żeby więcej tych myślących w szkole się znalazło. Bo kiepskich można by oczywiście teoretycznie zwolnić, ale kim ich zastąpić??? Z drugiej strony są takie algorytmy, których źródło warto rozumieć, ale których użycie powinno być zautomatyzowane (przekształcenia algebraiczne na przykład, operacje na równaniach, ułamkach itd.), podobnie jak wykorzystanie pewnych zwrotów czy form językowych. Inaczej licealista, mając znacznie bardziej skomplikowaną rzecz do rozwiązania, próbuje wymyślić [z lepszym lub gorszym skutkiem;-)] sposób dodania dwóch ułamków Nieuczenie sprawności tego typu prowadzi np.do tego, że np.Amerykanie podają swoim uczniom osobno 3 postacie matematyczne prawa Ohma (U=IR, I=U/R i R = U/I) bo uczniowie nie potrafią przekształcić jednej formy w drugą, albo podają jakieś mnemotechniczne sposoby operowania tymi 3 literkami…;-)
2. Sposób uczenia wyznacza też system edukacji(nie tylko nasz). Kiedyś w Polsce nawet w klasach humanistycznych LO były całki(dziś nie ma ich w LO w ogóle!)- trudno było ich uczyć inaczej niż algorytmicznie.
3. Mam stały kontakt z amerykańskimi egzaminami SAT (I i II) – na każde pytanie jest poniżej minuty na odpowiedź.Co znaczy, że na wymyślanie nie ma czasu – trzeba mieć wiele wzorów i wiedzy wykutej na blachę. I co ma z uczniem(SAT decyduje o studiach!) zrobić nauczyciel???
„Szkoły stały się dziś, niestety, takimi instytucjami, w których dzieci zdobywają jedynie taką ilość wiadomości, aby móc zostać nauczycielami.” (Sacha Guitry)
Mądry, kreatywny i odważny nauczyciel, mimo, iż ma do dyspozycji tylko durne programy i kretyńskie podręczniki, a przeciwko sobie armię nieuków z MEN, to i tak potrafi nauczyć samodzielnego myślenia i przekazać podstawowe wartości etyczne.
Ale jak potulnie ‚realizuje’ się program tylko po to, aby był zrealizowany, to mamy to, co mamy.
Od kilku lat w szkołach naucza się nowego przedmiotu – testologii. I to jest chyba najważniejszy przedmiot.
S-21
28 kwietnia o godz. 15:37
„Mam stały kontakt z amerykańskimi egzaminami …”
– – –
To który raz podchodzisz, s-21? Jakiś algorytm warto zmienić, buddy 🙂
W ubiegłym roku jedna (a może i niejedna) z państwowych uczelni w drugim naborze przyjmowała na filologię polską nawet z minimalną punktacją z języka polskiego na maturze. W tym roku będzie się można dostać na historię na prestiżowym uniwersytecie, nie zdając historii na maturze.
I tak oto rośnie nam nowa kadra nauczycielska – bez pasji, bez wiedzy, bez umiejętności, z jakąś szczątkową belferską etyką, albo i bez, za to z ‚papierami’ – kilka specjalności podyplomowych zdobytych za obecności na zajęciach.
***********************
Tzw. awans zawodowy to kolejna żałosna fikcja w tym chorym systemie. Kretyńskie ‚dokumentowanie’ swojej ścieżki kariery edukacyjnej już od pierwszego dnia w szkole. W założeniu miało to być promowanie wybitnych nauczycieli, mogących poszczycić się autentycznymi osiągnięciami, wychowaniem olimpijczyków (nauczyciel dyplomowany – czyli mistrz), a skończyło się na powielaniu tzw. teczek.
Pierwsi uzyskali najwyższy stopień ci, co mieli najwięcej czasu na wyprodukowanie sterty bzdurnych dowodów potwierdzających ich zawodowe ‚sukcesy’ i zaangażowanie w życie szkoły. Wówczas nawet ci najbardziej ospali ożywiali się na czas zbierania kwitów. Robili akademie „ku czci”, pisali projekty, ganiali do instytucji ‚wspomagających’, żebrząc o pieczątkę i kolorowe podziękowanie za owocną współpracę.
A jak już zostali ‚dyplomowani’, chwilowa aktywność wróciła do normy, ale pieniążki nie do pogardzenia zagościły w portfelu na zawsze.
Przebąkiwano o weryfikacji tych rzesz wybitnych dyplomowanych, ale na przebąkiwaniu się skończyło.
W pewnym liceum starsza nauczycielka geografii, co roku mogąca poszczycić się olimpijczykami na szczeblu centralnym, odeszła na zasłużoną emeryturę bez dyplomowania. Dwukrotnie odrzucono jej dokumentację ze względów formalnych. Nie radziła sobie z technologią komputerową, nie ukończyła niezbędnych kursów. Zawsze pisała wiecznym piórem. Była zbyt honorowa, by zwrócić się do młodych kolegów, w większości jej byłych uczniów o ‚techniczną’ pomoc. A w tym czasie wielu młodych już zdążyło się ‚wydyplomować’.
Nie kieruję wpisu do wszystkich nauczycieli. Wierzę, że większość zasłużenie otrzymała najwyższy stopień awansu…ale sposób jego uzyskiwania pozostawia wiele do życzenia.
@ emerytka 1951
– – –
Mój Boże, już myślałem, że nauczyciele to gatunek profesjonalnie wymarły, a tu tylko okazuje się, że odsunięty w szacowne grono ’emeritusów’.
Ogromna szkoda dla Polski i edukacji.
Pani emerytko, jakże trafnie Pani ujmuje sedno, bardzo dziękuję, że przywraca Pani sens pojęciu „nauczyciel” wbrew zalegającemu etaty „belferstwu”.
Z uszanowaniami.
@Gekko, @parker, @corleone
Ach, gdzie ci prawdziwi poloniści…
http://www.youtube.com/watch?v=1FKhgD7unH0
@Gekko
>?Mam stały kontakt z amerykańskimi egzaminami ??
– ? –
To który raz podchodzisz, s-21? Jakiś algorytm warto zmienić, buddy<
Zgodnie ze znanym powiedzeniem "Nie dyskutuj z chamami i idiotami bo cię sprowadzą do swojego poziomu i pokonają doświadczeniem!" nie będzie odpowiedzi…;-)
szczęśliwy emeryt
29 kwietnia o godz. 10:14
– – –
Ech, minionych czasów czar… smaczny Waligórski w Pana linku…
Jest jeszcze w tym linku, a propos, inny smaczek edukacyjny dla polonistów.
Pogardzany przez „prawdziwego polonistę” z piosenki, chamski (!) atrybut majątkowy – pojazd Citroen, został skonstruowany inicjalnie w oparciu o Polski Patent, kupiony (w 1876r.) przez niespolonizowanego polonizmem, kosmopolitycznego Francuza.
Cóż, ale wtedy jeszcze nie było Polski prawdziwych polonistów kształcących prawdziwych Polaków (ten ‚naród’ z piosenki), tylko po prostu cywilizacja i inżynierowie w Polsce, tak samo polskiej, jak światowej, mimo że rozebranej i to nie do przydawek czy zaimków… Były więc Polskie i patenty i pieniądze z nauki i wiedzy. Zostały polonistyczne mrzonki i kompleksy.
I to by było na tyle…dokąd zmierzamy przodem do tyłu, już bez nieodżałowanego Waligórskiego-poety a nie polonisty, ale z tym samym przesłaniem.
Serdeczne pozdrowienia ku pożytkowi Polsce z polonizmu 😉
@polonus
„Biorąc pod uwagę, że ten egazmin jest konieczny do wyboru klasy w liceum, a de facto studiów, to tylko wypada współczuć im i ich rodzicom.”
Ten egzamin nie jest do niczego potrzebny. I tak większość pójdzie do liceów i będzie ‚zawyżać’ poziom.
Rodzicom trudno wytłumaczyć, ze z syna inżyniera raczej nie będzie,(chociaż przy dzisiejszym poziomie wymagań to kto wie?) ale może dobry krawiec lub stolarz.
Czas egzaminów w gimnazjum to czas stracony zarówno dla zdających, jak i dla młodszych uczniów (mają w tym czasie wolne).
A co robi taki gimnazjalista po kwietniowym egzaminie, który zaliczy nawet wówczas, gdy ‚osiągnie’ zero punktów (może np. przyjść, zakodować dane osobowe i wyjść)?
Otóż taki gimnazjalista obija się przez dwa miesiące, do szkoły chodząc przeważnie w kratkę (za wyjątkiem kilku ambitniejszych, którym trochę zależy na wynikach).
Przed słynną reformą uczniowie klasy ósmej w maju mobilizowali się do nauki. Bo to i oceny na świadectwie były ważne, i do egzaminu trzeba się było przygotować.
@polonus rzecze, jakoby te egzaminy w jakiś bliżej nieokreślony sposób miały rzutować na wybór przyszłych studiów.
Niestety, nie rozumiem.
szczęśliwy emeryt
Wybacz, nie podyskutuję z Tobą.
Nick masz jakiś obrzydliwy.
Jakbyś sobie z nas wszystkich kpił. Tylko człowiek bardzo nieszczęśliwy całe życie może być szczęśliwy na emeryturze.
Ludzie odchodzący na emeryturę krócej żyją, tak że to szczęście jakieś takie krótkotrwałe:(:(:(.
@parker
http://www.youtube.com/watch?v=y9_ekDnoNX0&feature=related
@emerytka1951
Do ambitnych szkół wynik z egzaminu się liczy (zwłaszcza z poszczególnych przedmiotów) patrz emerytko na klasy profilowane w liceach. Trudno sobie wyobrazić, że szkoła średnia weźmie np do klasy humanistycznej kogoś nikłym wynikiem z WOS-u i historii, czy też 0 pkt z fizyki do klasy z rozszeżoną fizyką. (swoją drogą gospodarz mógłby się podzielić sposobem przydzielania do klas w liceach i ich kolejności w praktyce)
Egzamin potrzebny w gmnazjum jest, kwestią dyskusyjna pozostaje jego forma i organizacja. Dyskutujemy o egzaminie, a nie sensie istnienia gimnazjum, bo dyskusja idzie na inne tory, a o stereotypach trudno dyskutować.
2. jeżeli nie chodzi do szkoły, to już problem motywacji, a źródła szukać należy albo w domu, albo w szkole:)
3. Co do awansu… szczera prawda, cóż zrobić, że dyplomowani zazwyczaj wszystko mają w d…, pardon w poważaniu. Jako młody gniewny wciąż tego doświadczam.
4. Prócz testyzmu, jeszcze projekty.
Gekko 29 kwietnia o godz. 14:11
„pojazd Citroen, został skonstruowany inicjalnie w oparciu o Polski Patent, kupiony (w 1876r.) przez niespolonizowanego polonizmem, kosmopolitycznego Francuza.”
Inicjalny striptiz Gekko do dobrze nam znanej pustki w głowie. Założyciel firmy Citroën miał coś kupować na dwa lata przed swoim urodzeniem w 1878 roku.
Mało tego, to coś miało być „Polskim Patentem”. Tak jest, pisane wielkimi literami, jak w zdaniu o Gekko, czyli o Patentowanym Durniu.
O ile w przypadku Patentowanego Durnia rzeczywiście wiadomo, o kogo chodzi, to czyżby te mityczne polskie biura patentowe mające istnieć pod zaborami wydały tylko jeden „Polski Patent”? I to właśnie na daszkową przekładnię zębatą?
Piszemy „Polski Patent” i wszystko wiadomo.
Głównie tyle, że nic nie wiadomo. Ani nie wiadomo, czy „patent” był na przekładnię, na rodzaj koła zębatego czy też na maszynę do nacinania takich zębów. Nie wiadomo, od kogo zakupiony; od obcych, rosyjskich Żydów zamieszkałych w Polsce, od krewnych rodziny zamieszkałych w zaborze pruskim, od innych krewnych z zaboru rosyjskiego.
W skrócie;
1/ Patentowany Dureń wypisuje datę domniemanego zakupu wcześniejszą od daty urodzenia kupca.
2/ Żadnego patentu na oczy nie widział, więc mówi o nim tak, jak o jedynej znanej mu świętości czyli o Książce Kucharskiej.
3/ Pluje na spolonizowanych polonizmami nie mając pojęcia kto, od kogo i co zakupił.
4/ Kondensuje próżnię w swojej czaszce do formy polskiego urzędu patentowego istniejącego pod zaborami.
I to wszystko komentując wpis o błędach.
Zaleca się pozostanie przy chamskich bluzgach na nauczycieli bez podawania żadnych konkretów. Ogólnikami i mową hr-owców można się przerzucać w nieskończoność.
Zobaczymy, jak gekon odrzuci ten ogon.
@polonus
„Do ambitnych szkół wynik z egzaminu się liczy (zwłaszcza z poszczególnych przedmiotów) …”
@polonusie, ambitne szkoły i uczelnie chowają ambicje do kieszeni, kiedy trwa walka o przetrwanie.
Uczniów coraz mniej, nauczycieli nie ubywa. Coraz częściej być albo nie być szkoły (uczelni) zależy od ilości przyjętych, a nie od wyników z egzaminu gimnazjalnego (matury).
Zgodzę się, że w dużych miastach renomowane szkoły mogą sobie jeszcze pozwolić na selekcję, stawiać jakieś tam wymagania, ale w prowincjonalnym miasteczku, gdzie są dwie szkoły średnie na krzyż bierze się pod uwagę zupełnie inne kryteria. Wyniki z egzaminu nie mają tu najmniejszego znaczenia. Chodzi wyłącznie o ilość, a nie o jakość.
„Prócz testyzmu, jeszcze projekty.”
To jakaś szkolna plaga. Moi wnuczkowie zostają na jakiś dodatkowych zajęciach, często w czasie lekcji gdzieś ‚w ramach projektu’ wyjeżdżają. A skutek tego ‚projektowania’ raczej mizerny. Wymierna jest jedynie strata czasu i dodatkowa kasa dla opiekuna projektu.
Podam przykład – w gimnazjum, do którego uczęszczała moja wnuczka realizowano jakiś projekt kształcenia przez sztukę, a konkretnie muzykę. Szkoła pozyskała fundusze, zakupiła drogie instrumenty, zatrudniono instruktora. Projekt zaplanowano na trzy semestry. Ambitne zamiary okazały się ogromnym niewypałem, stratą pieniędzy i rozczarowaniem dzieciaków i rodziców, którzy naiwnie myśleli, że przez godzinę w tygodniu przez półtora roku uczestnicy ‚projektu’ nauczą się grać na instrumentach. Czas się skończył, instruktor powrócił do swych codziennych obowiązków, a dzieciaki zostały z ręką w nocniku.
Pozdrawiam młodego gniewnego.
Spóźniony prima aprilis czy wraca średniowiecze???
„Dwóch uczniów publicznego gimnazjum w Kraśniku zaczęło dziwnie się zachowywać. Kierownictwo szkoły nie wezwało pogotowia, choć wydawało by się to naturalne. Uznano, że to co dzieje się z chłopcami, to ”uosobienie szatańskie” i wezwano księdza, by z uczniami się modlił…”
http://wyborcza.pl/1,123455,11636104,Jak_ksiadz_walczyl_z_szatanem_w_gimnazjum_w_Krasniku.html
W szkole rozpoczęły się dłuuuugie majowe ferie…..
„Niestety, laba dla jednych, oznacza kłopoty dla drugich. Mowa o rodzicach, którzy mają kłopot, by w wolne dni zapewnić swoim pociechom opiekę. Zwłaszcza gdy nie ma pod ręką babci albo chociaż usłużnej sąsiadki.”
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,W-szkole-wciaz-wolne-dni-Co-robic-z-dziecmi,wid,14392975,wiadomosc.html
Tak się składa, że mam ‚wolne’ tylko 1 i 3 maja i dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym. Moja sąsiadka nauczycielka ‚zintegrowana’ grilluje się już od soboty, zasłużenie odpoczywając po trudach 3 – 4 godzinnej codziennej harówki w szkole.
Pozdrawiam zapracowanych zasłużenie odpoczywających nauczycieli.
Przed wakacjami jakiś odpoczynek się przecież należy.
No, to wypijmy za błędy!
Prof. Jan Stanek z UJ do młodych:
„Czuję się w obowiązku zwierzyć się Wam z bardzo przykrej tajemnicy. Nie jesteście – większość z Was – dobrze wykształceni, a jedynie tak Wam się wydaje. Zostaliście oszukani najpierw przez nauczycieli, a potem przez wykładowców. To oni, a przynajmniej wielu z nich, bezpodstawnie wypisali Wam świadectwa, zaliczyli egzaminy i wydali dyplomy – czasami nawet po kilka. Następnie chcący Wam się przypodobać politycy wmówili Wam i Waszym rodzicom, że dyplom jest tożsamy z posiadaniem wiedzy i umiejętności.”
http://wyborcza.pl/1,76842,11633916,Profesor_do_mlodych__wyksztalconych_bezrobotnych_.html#ixzz1tV5MZkUm
Urzędniczko, i Ty mogłas grillować od soboty, a na dni miedzy świetami mogliście sobie wziąść urlop z mężem ( po jednym dniu).
Też bys odpoczęła i nie zżerałaby Cię nienawiść do nauczycieli.
Nie zazdroszczę nauczycielce takie sąsiadki, ale jak znam zycie, poza opluwaniem jej tu na pewno ślesz jej usmiechy każdego dnia i współczujesz w rozmowie – na ciężką pracę. Pewnie i swoje dzieci posyłasz do niej na jakieś korepetycje;-)
Urzędniczko, ten nick w kontekście Twojego wpisu jest mistrzostwem w stosowaniu autoironii.
@Bloodthirster (klawiaturę na tym nicku można połamać)
Bywają urzędniczki i urzędniczki autoironiczne, choć z osobistych obserwacji wiem, że to rzadkie przypadki.
@gość
A czy gdzieś między wierszami wyczytałeś, @gościu, że jest też i mąż, i że pracuje?
Widzisz, nie pomyślałam, żeby te swoje 5 i 7 – letnie dzieci podrzucić grillującej pani zintegrowanej, to może przy okazji jakieś drobne korepetycje za dmuchanie na węgle na grillu by były.
Tyle dobrych rad w jednym. Pewnie też jesteś @gościu, panią zintegrowaną. Albo jednak nie. One raczej „Polityki” nie czytują.
Tak to już jest, jak rodzina korzysta w domu z jednego komputera.
Mamcia pisała po mnie. Ale mamcia też ma wolne i mi dzieci nie popilnuje, bo to bardzo nowoczesna mamcia. Tatko zresztą też. Im należy się zasłużony odpoczynek i wyjazd integracyjny z kółkiem emerytów. Wystarczy, że mi dzieci w domu często pilnują i uczą. Czasami wyżyją się na blogu. Dzięki nim i ja tu zaglądam.
córka @emerytki 1951 i @szczęśliwego emeryta; urzędniczka mianowana
Nie jestem stuprocentowo pewny jak jest w podstawówkach (walczę w panzerwerkach gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych), ale stawiam, że tak samo jak u mnie: w poniedziałek i piątek wolne pani zintegrowana ma dzięki puli dyrektorskiej. A w dni te szkoła ma obowiązek zapewnić opiekę tym dzieciom, których rodzice zadeklarują taką chęć. Więc jeśli była taka potrzeba, można było popsuć pani grilla.
Nawiasem mówiąc, u mnie trochę pechowo: dziś działało jeszcze gimnazjum, w piątek musi zacząć działać LO 🙂
Urzędniczko z rodziną, ma wrażenie, że jesteście niezwykle roszczeniowi i zawistni
Jednak sprawę opieki nad Waszymi najukochańszymi przegapiliscie – nie zgłosiliście do szkoły takiej potrzeby – teraz sobie w brodę plujcie, nie na ruszta pani od grilla.
Urzędniczko, a może skończysz pedagogikę i zatrudnisz sie gdzies w szkole, skoro to taki miód?
Wszak przez 4 godziny „pracy” w urzędzie zdążysz poczytać conieco – zdać celujaco egzaminy;-)
Będziesz sobie wtedy spokojnie grillować w takie dni…hm… tylko, że wtedy będzie pluła na Ciebie jakas urzedniczka z rodziną:-)
O błędach.
W moim komentarzu o nostalgii polonisty za polonizmem, pozbawionym „chamskich citroenów”, popełniłem błąd podając nie datę nabycia polskiego patentu, jak pisałem, ale podróży rodziców Andre Citroena do Polski.
Podałem więc datę 1876 zamiast (ok.) 1904.
Uprzejmie przepraszam czytelników za ten za błąd w dacie.
Pozostała treść i przesłanie mojego wpisu nie zmienia się przez to ani na jotę. Również i przez to, że patent polskiego wynalazcy powstał w kraju, którego nie było, ale to chyba nawet poloniście nie przeszkadza w uznaniu polskości tego, co uczynił Polak.
Wiadomości o patencie uzyskałem po raz pierwszy od inż. Tadeusza Vorbordta, najpewniej najlepszego polskiego specjalisty w sprawie i pasjonata Citroenów, prowadzącego wiele lat serwis i badający historię marki.
Żadne wiarygodne źródło nie wskazuje, że się myli.
Chciałoby się też podziękować za wskazanie błędu osobnikowi pod niemożliwym do powtórzenia nickiem.
Tej okazji pozbawia się sam, rozumiejąc zbyt dosłownie hasło Gospodarza aby błędy stały się okazją do upojenia.
Tymczasem, intencją cytowanej piosenki jest to, co na belferskim blogu powinno być oczywiste:
„Wypijmy za błędy, za błędy na górze
Niech wyjdą n a d o b r e zmęczonej naturze ”
Ale nie jest – upojenie cudzymi błędami jako pretekst do chamskich i prostackich obelg personalnych, to zdaje się tyle, co z belferskiej postawy wynika.
Wie o tym każdy uczeń, nazywany jakże często charakterystycznym dla gatunkowego polobelferstwa epitetem „patentowy dureń”.
O ile osobnik wskazujący mi na pomyłkę w dacie w taki sposób, odniósł poprawę w swej zmęczonej wypitką za cudze błędy naturze, popełnił błąd durnia, niegodnego żadnego patentu.
To w szkole zbyt powszechne i publiczne.
PS Mam nadzieję, że prawdziwi nauczyciele udowodnią, że obelżywe wpisy nie mogły wyjść spod ręki kolegi po fachu, że od nich się dystansują. Jeśli nie – milczące przyzwolenie czyni ich współwinnymi.
@gość
Wyobraź sobie, @gościu, że nie muszę kończyć pedagogiki (wystarczy, że wiem jakie orły ją obecnie kończą), aby doskonale orientować się, co aktualnie w szkole piszczy. I że obecni nauczyciele to w większości bardzo roszczeniowa grupa, rozpuszczona jak dziadowski bicz przez kretyński dokument, jakim jest Karta Nauczyciela.
A znasz @gościu, takie powiedzenie:
Nie dostał się na politechnikę, poszedł na pedagogikę (częściej – poszła)
@Gekko
„Mam nadzieję, że prawdziwi nauczyciele udowodnią, że obelżywe wpisy nie mogły wyjść spod ręki kolegi po fachu, że od nich się dystansują. Jeśli nie ? milczące przyzwolenie czyni ich współwinnymi.”
Jak śpiewać, to śpiewać:
„Dziś prawdziwych nauczycieli już nie ma…”
Erato
30 kwietnia o godz. 23:55
– – –
Właśnie, że są, nawet bywają tu, na blogu – ziemi profesjonalnie wyobcowanej.
Ale prawdziwym nauczycielem się jest, a nie przyśpiewuje wójtowi o taki etat… 🙂
Gekko, zamiast zamilknąć i usiłować udawać, że wyjechał na urlop i nie czyta tego bloga, postanowił z głębi swojej niekompetencji pogrążać się dalej.
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Krótka dygresja dla myślących.
Przepraszam ew. czytelnika, że jeszcze coś tu piszę, gdyż w pełni zdaję sobie sprawę z kompletnej bezsensowności prób nawiązania jakiegokolwiek kontaktu myślowego z zawsze przemądrzałym choć tylko mielącym te swoje pseudo intelektualne ogólniki osobnikiem. Indywiduum to, przyłapane na pleceniu głupot, zawsze będzie uciekało się do szantażu i do zasłaniania się jakimiś przepisami czy paragrafami. Ucieknie pod biurko szefa (Gospodarza blogu, motorniczego tramwaju, starszego brata, kierownika w pracy, czyli tzw. „waaadzy”) i z tamtąd będzie usiłowało tak przekręcić czyjeś słowa, aby zrobić z tej osoby antysemitę, rasistę, mizoginistę a jak to wszystko się nie uda to przynajmniej okularnika.
Vide najnowszy przykład próby szantażu w „stylu stalinowskim”:
Pisze Gekko:
„Mam nadzieję, że prawdziwi nauczyciele udowodnią, że obelżywe wpisy nie mogły wyjść spod ręki kolegi po fachu, że od nich się dystansują. Jeśli nie ? milczące przyzwolenie czyni ich współwinnymi.”
Dostaliście zatem państwo wezwanie na masówkę poparcia. Obecność obowiązkowa. Miejsce zebrania: hala piąta, pod czwartą suwnicą. Kazik przynosi transparent a Zosia szturmówkę.
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
A teraz ad rem.
Gekko zdecydował sie upierać przy swoich porażkach ze zdrowym rozsądkiem pisząc tym razem tak:
„Pozostała treść i przesłanie mojego wpisu nie zmienia się przez to ani na jotę. Również i przez to, że patent polskiego wynalazcy powstał w kraju, którego nie było, ale to chyba nawet poloniście nie przeszkadza w uznaniu polskości tego, co uczynił Polak.”
Proszę zauważyć wężowe, oślizgłe próby oszustwa. Poprzednio, komentując z typową dla siebie złośliwością nauczycielskie błędy, sam, od swojego pojawienia się na tym blogu kreujący się na arbitra poprawności wszelkich form, chlastającego na prawo i lewo ocenami, na wyrocznię poziomu intelektualnego i głębi intelektualnej dyskutantów, był łaskaw ubogacić nasze bydlenie na tym łez padole przez napisanie wielkimi literami „Polski Patent”. W przeszłości, po zwróceniu Gekko uwagi na jakiś błąd, jego reakcją była fałszywie brzmiąca próba odkręcania kota ogonem i wyśmiewania osoby zwracającej uwagę, iż „nie zrozumiała oczywistej i jakże wyrafinowanej celowości zniekształcenia takiego a nie innego zwrotu czy słowa i że to tylko świadczy o jej takiej czy innej niekompetencji”.
Pytam się więc: Jakie to reguły ortografii nakazały Gekko napisać „Polski Patent” wielkimi literami? A może wytłumaczeniem będą tak ulubione ontologiczne głębie? Czyżbyśmy mieli usłyszeć, że to nasza Ojczyzna cała się natężyła i buch! Patent Polska napisała i tak się wziął Polski Patent. To by tłumaczyło przynajmniej jedną wielką literę, ale dlaczego słowo „patent” napisane było także dużą literą? Zwykła, na poziomie podstawówki, kompromitująca niewiedza? U Gekko?!
Przyłapany, w drugim wpisie już wycofuje się rakiem pod owo biurko, głośno tylko odszczekując się, że niczego „nie zmienia ani na jotę”. „Patent polskiego wynalazcy” brzmi zupełnie inaczej aniżeli „Polski Patent”, prawda? Z tym pierwszym można dyskutować, z tego drugiego, szczególnie w przypadku samozadeklarowanego „edukatora nauczycieli” obnażającego swoje podstawowe niedouczenie należy tylko się śmiać.
Tym samym Gekko przyznaje się (nie przyznając się) do drugiej wytkniętej mu durnoty, tzn. do „polskości patentu”. Gekko nie ma pojęcia czym jest patent i nie wie, że w pierwszym znaczeniu jest to dokument. Patenty wydaje organ administracji rządu państwa, które w danym momencie sprawuje władzę na danym terytorium. Tak jak dowód osobisty, paszport czy legitymację służbową. Gekko będzie się upierał, że Polacy posługujący się podczas okupacji Ausweisami używali polskiego dokumentu? W drugim znaczeniu jest to prawo, także udzielane właścicielowi patentu przez organ władzy państwowej. Pod rozbiorami organami administracji były organy państw rozbiorowych a nie Polski.
Po błędzie z podaną datą, która była wzięta z sufitu, mamy zatem drugi błąd ortograficzny i trzeci błąd, definicyjny, biorący się z ignorancji.
Gekko deklaruje: „Patent polskiego wynalazcy powstał w kraju” i nawet jest pewien, że był to „Polak”
Gekko opiera się na opinii hobbysty w tej dziedzinie, osoby na co dzień naprawiającej samochody w warsztacie samochodowym i od czasu do czasu udzielającej sie w radio. Dobrze byłoby podać źródła historyczne.
Sama firma Citroën w oficjalnym rysie historycznym na temat swojego założyciela nie precyzuje ani narodowości sprzedawcy ani tego, czy sprzedawca owego patentu był wynalazcą czy tylko posiadaczem patentu.
André Citroën mógł przecież kupić patent od właściciela jednej z fabryk włókienniczych w Łódzi, gdyż bardzo często to właściciel zakładu stawał sie automatycznie właścicielem patentów opracowanych przez swoich pracowników.
Zresztą firma Citroën pisze, że patent był właśnie na metodę produkcji kół zębatych a nie na samo koło czy przekładnię. Tak jak przypuszczałem we wcześniejszym wpisie. Naciąganiem jest zatem pisanie o:
„pojeździe Citroen, (który) został skonstruowany inicjalnie w oparciu o Polski Patent”. Rozwiązanie przeniesienia napędu na tylną oś ciężko nazwać podstawą konstrukcji samochodu.
I już na koniec dochodzimy do miejsca, w którym Gekko tryumfalnie drwi pisząc (o tym pojeździe) jako o skonstruowanym przez:
„niespolonizowanego polonizmem, kosmopolitycznego Francuza.”
Czyżby myślał o Filipie Girardzie? Tym od Żyrardowa? O faktycznie, tu Gekko trafiłby prosto w dziesiatkę! Fakt, że Girard chciał dopomóc Powstaniu Listopadowemu produkując kolby karabinowe zupełnie zaprzecza jakiejkolwiek polonizacji! Pewnie tylko dlatego, iż Polska była właściwie jedynym krajem, w którym mu sie powiodło? Temu kosmopolicie.
Nie? Miało być o Citroënie?
Gdyby Gekko chociaż trochę liznął wiadomości z historii techniki to by wiedział, że wytykanie André Citroënowi „niespolonizowania polonizmem” nie mogło być większym strzałem w płot. Polska to był kraj pochodzenia matki Citroëna, Mazry Kleinmann, która pochodziła z Warszawy. Ojca stracił Andre we wczesnym dzieciństwie w dramatycznych okolicznościach a matka zmarła mu przed końcem studiów André, kiedy miał on 20 lat. Odwiedzając krewnych w Polsce – odwiedzał rodzinę matki. Była to z pewnością podróż bardzo sentymentalna. André był bez grosza i kończąc studia z niezbyt dobrą lokatą wolał „wróbla w garści” i dlatego wstąpił do wojska. Z pewnością samobójstwo ojca z powodu niepowodzenia w międzynarodowym handlu diamentami nie zrobiło z młodego Citroëna żadnego „kosmopolity”. Przyjeżdżając do Polski z pewnością nie miał „much w nosie” i nie czuł się żadnym światowcem. Jechał tam też dlatego, że rodzinnie, właśnie przez rodzinę matki, był związany z błyskawicznie wtedy rozwijającym się przemysłem włókienniczym. Dla inżyniera mechanika było to ciekawe miejsce.
Te fakty doprowadzają nas też do zdania sobie sprawy z faktu, o którym Gekko nie wie, że w owym czasie Łodź czy taki Żyrardów były amalgamatem Żydów, Niemców, Polaków, Rosjan, Austriaków i Czechów. Czy Gekko naiwnie myśli, że wtedy, czyli pod zaborami, Polska osiagnęła amerykański ideał tygla narodów? Że wszyscy mieszkańcy zapytani o swoją narodowość (no bo nie o przynależność państwową, bo paszporty mieli rosyjskie, niemieckie czy austro-węgierskie) odpowiedzieliby, że są Polakami? Tak jak teraz Amerykanie, niezależnie od pochodzenia? Gratuluję historycznej wiedzy.
„Patent polskiego wynalazcy”, „uczynił to Polak”. Gekko wie, że pośród tych Niemców, Austriaków, Rosjan, Czechów i Żydów Citroën trafił na Polaka z Polskim Patentem na Polski Wynalazek. Wielkimi Literami.
Co ma być dowodem na sparszywienie dzisiejszych nauczycieli polonistów. Chyba tylko w umyśle Gekko.
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
O mało co bym zapomniał. Na koniec obowiązkowy a debilny uśmieszek. 😉
Coś w stylu blogowicza-bandziora najpierw wyzywającego od ostatnich i poniżającego aby na koniec się do swojej ofiary uśmiechnąć. Że niby to był tylko taki żarcik. A więc:
😉
@Gekony mają zdolność odrzucania ogona, co ratuje im często życie.
1 maja o godz. 12:32
„Nie? Miało być o Citroënie?”
A zaczęło się od niewinnego „Listu w sprawie polonistów”…..
Gekony mają zdolność odrzucania ogona, co ratuje im często życie.
1 maja o godz. 12:32
„O mało co bym zapomniał. Na koniec obowiązkowy a debilny uśmieszek. 😉
Coś w stylu blogowicza-bandziora najpierw wyzywającego od ostatnich i poniżającego aby na koniec się do swojej ofiary uśmiechnąć. Że niby to był tylko taki żarcik. A więc:
😉 ”
I tak oto wyszło kolejny raz szydło z worka, a raczej słoma niekompetencji z wyglancowanych lakierek kreującego się tu na wszechwiedzącego w każdej dziedzinie, narcystycznie zakochanego we własnym pustosłowiu Gekko.
Jakoś nie mam wątpliwości, że i tym razem Gekko swoim zwyczajem zeżre własny ogon mlaskając i oblizując się ze smakiem, autora powyższego postu nazywając jak najbardziej w mniemaniu Gekko obelżywym mianem „belfra”, nie omieszkawszy obrzucić go przy tej okazji błotem w którym z taka lubością Gekko lubi się taplać.
Choćby jednak Gekko nie wiem jak się wysilał, miotając w kierunku adwersarza pociski błotne przyobleczone w głupawe uśmieszki, to i tak nie dorówna mistrzostwu w precyzyjnym, logicznym i kompetentnym obnażaniu „gekkonowej wylinki”.
Wyrazy podziwu za piękny, zrozumiały, precyzyjny i logiczny język dla
@ Gekony mają zdolność odrzucania ogona, co ratuje im często życie.
szczęśliwy emeryt
1 maja o godz. 13:33
– – –
List w sprawie polonistów to o tym, do czego polonizm (czyli dziedzina uprawiana w szkole przez tzw. polonistów) ma służyć.
Polonista z piosenki oburzał się na antypolonizmowe wartości posiadania citroena.
Tymczasem citroen powstał także dzięki patentowi Polaka, którego takiego „polonizmu” nie uczono, tylko, pomimo braku polskiego państwa – uczono myślenia, ambicji, sprawności fachowej i w ogóle cywilizacji, po polsku.
Niektórym nadal Polska to coś przeciwnego Cywilizacji i tym się szczycą, takim „polonizmem”.
Z tym polemizowałem.
Nauczyciel- polonista, tęskniący za wykpiwaniem chamstwa, jakim jest posiadanie samochodu (oczywiście to było w latach 70-tych), to największe zagrożenie dla Polski.
Nie pomoże Mickiewicz ani Miłosz, rozbierany na testy do przydawek, przez takich polonistów.
Tak, że o tym miało być i jest. 🙂 🙂 🙂
Wbrew zauważonym przez Ciebie w adresie, zwyczajnie chorym wykwitom zza kałuż ciemnoty i buractwa, które się tu, wygnane z innych blogów za nienawistny rasizm, obnażają.
Pozdrawiam 😉
Ale nuda. Gekko kłamie. Jakieś nowości?
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Inny bloger dostał furii, gdyż nie spodobało mu się to samo co gekonowatym. Widocznie z tej samej co gekon, bazyliszkowej rodziny pochodzi. Nie tylko jadem trującym i toksycznym oddechem świat chcą terroryzować ale jeszcze własnego widoku w przystawionym im do gęby lustrze nie znoszą.
Nie mówiłem, że Gekko-bazyliszek spod biurka waaadzy szczekać będzie i fabrykować któreś ze swoich sztampowych kłamstw?
^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^^
Ale nuda. Gekko kłamie. Jakieś nowości?