Zanika wzorzec mowy
Dokąd trzeba się udać, aby nasłuchać się polszczyzny wysokiej, literackiej? Telewizja, radio, kino, teatr, uczelnia, szkoła, wykształceni znajomi, inteligencka rodzina? Niestety, można trafić jak kulą w płot i nigdzie tam nie znaleźć języka literackiego, wręcz ani śladu wysokiej mowy.
Sporo uczniów liceum, gdzie uczę, jest podatnych na moje sugestie, aby nie mówić językiem łódzkiej ulicy. Przecież nie jesteśmy w bramie, tylko w szkole – powtarzam. Dawniej wystarczyło zwrócić uczniom uwagę, czasem kilka razy, ale w końcu przestawiali się na język literacki. Jedna z klas sprezentowała mi nawet koszulkę z napisem: „Mów przy mnie językiem literackim”. Żartowali ze mnie, kontestowali, ale jak trzeba było, to się przestawiali na mowę wysoką.
Od pewnego czasu zauważam, że uczniowie chcą, ale nie mogą. Z przejściem na język literacki, tak w mowie, jak i w piśmie, mają coraz poważniejsze problemy. Ambitne dzieci (nieomal wszyscy uczniowie przychodzą do mojego liceum ze świadectwami z biało-czerwonym paskiem i najwyższymi notami z egzaminu pogimnazjalnego) chcą mówić tak, jak sobie życzy ich polonista, jednak nie dają rady. Pytają więc – nie przy całej klasie, gdyż to jeszcze jest sprawa wstydliwa, ale po cichu – czy takie a takie słowo jest literackie czy też z ulicy, z bramy, ma rynsztokowe pochodzenia itd. Coraz więcej uczniów, zdolnych i ambitnych, ma znaczne problemy z odróżnianiem mowy kolokwialnej od eleganckiej.
Najpierw się dziwiłem, ale potem zacząłem myśleć. Skąd ma dziecko znać wzorzec, jeśli się z nim nie styka. Ze swoich czasów uczniowskich pamiętam, jak polonistka zdziwiła się, że nie znamy ważnych dzieł polskiej szkoły filmowej. A gdzie to można obejrzeć? – zapytaliśmy. Odtwarzacze video dopiero wchodziły, kino w małym miasteczku, gdzie się uczyłem, nie wyświetlało niczego ambitnego, żadnych dyskusyjnych klubów filmowych nie było, dvd nie istniało. Jeśli chcieliśmy spełnić pragnienie naszej polonistki, musieliśmy wybrać się do dużego miasta, np. do Łodzi albo Warszawy.
Dokąd dzisiaj mają udać się uczniowie, aby nasycić uszy językiem literackim? Gdzie jeszcze biją źródła pięknej, wysokiej polszczyzny? Czy taka mowa jest jeszcze gdzieś w użyciu? Jeśli tak, zabiorę tam uczniów na wycieczkę. A jeśli nie, trzeba będzie sobie darować naukę języka literackiego, gdyż to przeżytek.
Komentarze
Kiedyś bardzo ważną rolę w krzewieniu poprawnej polszczyzny odgrywał, całkiem serio, urząd cenzury na Mysiej i jego ekspozytury w PRiTV. Cenzurę instytucjonalną zamieniono u nas na mainstreamową, ale akurat żadna instytucja nie zajęła się krzewieniem wzorców polszczyzny, tak jak to w Wlk.Brytanii robi BBC…;-)
Moja refleksja:
Rzecz nie w tym GDZIE słychać polszczyznę wysoką, ale CO jest modelowym wzorcem.
KTO jest autorytetem modelującym postawy a kto (z całym szacunkiem) belfrem, wymuszającym oportunizm lokalny.
Do czego młodzież aspiruje, a do czego się przystosowuje.
Szkoła kształtuje w nich postawy przystosowawcze (w murach szkoły musimy /wypada nam/ mówić, jak chce belfer), aspirujemy w świecie realnym do języka realnych ałtorytetów.
Nie jest autorytetów domem szkoła, nie jest społeczną normą aspiracyjną kultura, rozwój czy moralność – nie są to wartości społecznie akceptowane a nawet nie nagradzane, przeciwnie. Taki sobie kraj wyszkoliliśmy.
PS.
Dla przykładu –
S-21 pisze:
2011-11-08 o godz. 09:45
„Kiedyś bardzo ważną rolę w krzewieniu poprawnej polszczyzny odgrywał, całkiem serio, urząd cenzury na Mysiej i jego ekspozytury w PRiTV. ”
No i żabka wykazała się swym zielonym, służbowym mundurkiem, jak przypuszczałem 🙂 Ałtorytet z korzeniami 🙂
jesli chodzi o radio to może jeszcze publiczne Polskie Radio, ale oni swoich programów raczej nie adresują do dzieci, jego grupa docelową sa raczej ludzie w wieku przed emerytalnym.
A wysokiego języka nie nauczą się słuchając takiej Eski czy Eski Rock, gdzie prowadzące się śmieją jak naćpane i coś seplenią czy innego radia parada
Gekko-staryś a głupiś, internetowy najemniku
W latach 80-tych w drugim obiegu(!) wydano wywiezione do Szwecji przez byłego cenzora wewnętrzne(!) zapisy cenzury z paru lat. Poczytaj sobie…;-)
Cenzura miała dość władzy nad mediami,żeby realizować również te zapisy.
W innych krajach radzono sobie inaczej. U nas w ogóle przestano robić cokolwiek…;-)
O ile pamiętam, to cenzura nie była ani zielona, ani niebieska (w tej nomenklaturze) tylko raczej szara, bo podlegająca siedzibie (jej urzędnikom)dzisiejszej giełdy …;)
Pocieszające jest to, że zdarzają się młodzi ludzie zastanawiający się nad jakimiś problemami językowymi. Niestety, znalezienie dla nich wzorców staje się coraz trudniejsze. Brak w programach radiowych i telewizyjnych stałych pozycji poświęconych temu zagadnieniu. Zniknęli profesorowie Bralczyk, Miodek, Markowski. Pewnie są jakieś audycje z ich udziałem, ale tylko jako efemerydy.
Osoby niebędące specjalistami w dziedzinie języka wypowiadają się często dość niechlujnie (choć i tu zdarzają się perełki, np. p. prof. E. Pietrzyk – Zieniewicz). Za jakość wypowiedzi zapraszanych do studia gości należy winić dziennikarzy wciąż poganiających, nie pozwalających często nawet dokończyć rozpoczętego zdania, nie mówiąc już o jego rozwinięciu. Pamiętam p. red. Pochanke, która w autoreklamie swojego programu mówiła, że nie pozwoli na wygłaszanie zdań zbudowanych podrzędnie.
Przyczyną, zapewne jedną z wielu jest pośpiech. I w mediach i w codziennym życiu. Brak czasu na przemyślenie, ważne jest szybkie nadanie komunikatu, stąd powszechność automatycznych zwrotów, stąd ubóstwo słów sprowadzające często wypowiedź do formy eSeMeSowej. Nie jestem pedagogiem, ale czy nie byłoby pomocne ćwiczenie na lekcji tematu – co dostrzegasz w tej chwili za oknem?
Inna sprawa, już całkowicie niezauważalna, to dykcja i emisja głosu. Wady wymowy, choć można je poprawiać nie mają tu nić do rzeczy. Wolniejsze tempo (znów ten pośpiech), wyraźniejsze wypowiadanie słów i inne problemy fonetyczne to również wchodzi w zakres poprawnego języka mówionego. Nie każdy musi uczyć się tych zagadnień na poziomie aktora, choć i ich sposoby artykułowania dźwięków pozostawiają ostatnio wiele do życzenia. Zwłaszcza dziewczęta mają obecnie manierę mówienia jak gdyby ze ściśniętym gardłem i tendencją do dziwnego wypowiadania niektórych głosek (np. dz-iewczyna, dz-ień).
Niestety, pięknie ustawione głosy, z wyraźną dykcja można ostatnio słyszeć jedynie u spikerów radiowej Dwójki – bo chyba tylko tam ostały się takie funkcje. A jak ważna jest wymowa widać, a właściwie słychać w języku niemieckim, czy angielskim. Tam świadczy ona wręcz o przynależności do określonej grupy społecznej – akcent oksfordzki, czy całkowicie inny sposób mówienia członków rodziny królewskiej.
Ileż ja miałem pretensji do świata, gdy musiałem napisać dyktando w szkole. Moja pani wymawiała „h” tak samo jak „ch” oraz „l” jak „ł”. No jak tak można! Dyktanda mojej mamy w domu zawsze pisałem na lepsze oceny, bo przecież każdy głupi słyszy gdzie ma być taka czy inna litera. A ta pani w szkole to chyba na złość tak niewyraźnie mówi…
Szkoda też, że na rosyjskim wszyscy dowiedzieli się o mojej tajnej broni, czyli o zamienianiu polskich słów na rosyjskie. Ile razy miałem ortograficzne wątpliwości „w domu” to mama mówiła „dlatego, bo w rosyjskim mówimy tak a tak”. A dzieciaki dopiero w szkole się dowiedziały.
Nie mam pojęcia czy poloniści zgodzą się ze mną, ale w liceum, przed każdym wypracowaniem siadałem i czytałem fragment z Wańkowicza. W domu było wszystko co napisał, więc brałem z półki co popadło i czytałem. Trochę dla koncentracji ale bardziej dla nasycenia się językiem. To był mój rytuał. Czasami, ale dużo rzadziej, coś Parandowskiego albo jakieś wiersze.
Emigranci dziela się na … a w tym na takich, którym bardzo zależy na poprawności wysławiania się po polsku. Im dłużej za kałużą, tym więcej kupują polskich książek i polskiej poezji i całkiem świadomie polerują język. W samochodach słuchają polskich książek czytanych przez najlepszych aktorów. Posyłają dzieci do szkół sobotnich i potem strasznie się cieszą, jak ich pociechy wracają z Kraju z tarczą, bo pobiły w jakimś konkursie w Polsce miejscowe dzieci w poprawności językowej. Albo jak się okazało, że na jakimś obozie to polonijne dzieci uczyły miejscowych lokalnych tańców ludowych i jako jedyne miały potrzebne, piękne (i nie tanie) stroje ludowe. W przekaziorach polonijnych niektórzy redaktorzy prowadzą regularne audycje polegające na zapraszeniu słuchaczy do dzwonienia z językowymi dziwlogąmi-nowotworami.
Są też inni, którzy mówią zaśmieconym polsko-angielskim, mają wszystko w .upie i uważają, że język to takie samo narzędzie jak każde inne i nic komu do tego, skoro oni sobie w życiu dają radę.
Bardzo wesoło jest posłuchać mówiącego po polsku Amerykanina polskiego pochodzenia w trzecim pokoleniu. Każdy, komu słoń nie nadepnął na ucho natychmiast może powiedzieć z jakiego rejonu Polski pochodziła jego babcia!
Po angielsku kiedys poradzono mi, i chyba sensownie, aby czytać stale Dickensa (ale nie powielać jego kolubryniastych zdań złożonych tylko słownictwo), Conrada, Biblię, Alicję w Krainie Czarów, Szekspira. Ćwiczyć brytyjski akcent, bo wtedy „dziewczyny będą na ciebie leciały”. To ostatnie jest 200% prawdą! Amerykanie, ale bardziej Amerykanki mają kota na punkcie tego akcentu.
Tutaj mają też różne poprawnościowe manuale, np. różne gazety czy agencje informacyjne wydają swoje. I te manuale mają być etalonem i stać na straży poprawności.
Ale z drugiej strony dorobili się też takiego dziwadła jak „ebonics”, czyli język murzyńsko-angielski gwarowy. Straszne były kłótnie, bo w pewnym momencie zarzucano nauczycielom, że chcą wydębić dodatkową forsę i dodatkowe etaty na jakoby konieczną naukę młodzieży murzyńskiej w tym „języku”. Nauczyciele mieli jakoby uzasadniać swoje propozycje nauki ebonics powołując się na dwujęzyczny system nauczania dzieci imigrantów. I mówić, że Murzyni też nie umieją poprawnie się wysławiać po angielsku, a więc zamiast ich zostawiać w tej samej klasie i zamiast aby tracili oni rok nauki, należy pozwolić im uczyć się fizyki czy historii w ebonics. A „po drodze” i równolegle nauczyć ich poprawnego angielskiego.
W Kalifornii były awantury, bo ludziska nie chcieli przetrawić pomysłu pisania za ich podatki podręczników w niegramatycznym murzyńskim slangu.
Acha, kiedyś spotkałem się z nazywaniem takiego telewizyjnego, zunifikowanego i trochę uproszczonego angielskiego: „vanilla English”.
Przecież nie da się mówić inaczj niż otoczenie. Ale można też wykształcić urzywanie literackiego języka, jak kiedyś, kiedy się w domach mówiło gwarą.
A wzorców jest mnóstwo przecież.
W szkole się przebywa pól dnia, powinno wystarczyć, ale..
W szkole się nie rozmawia.
To co p. dr Chętkowski napisał jest ciekawe. Ale język i sztuka posługiwania się nim zależy nie tylko od wzorców w publikatorach, czy domach. Zależy od poziomu zakładanego przez system oświaty także. Czytając oficjalne dane MEN-u, słuchając polityków rządzących w Polsce, można by dojść do przekonania, że edukacja to jedną z niewielu dziedzin, w której odnieśliśmy pełny sukces. Mówi się o ?boomie? edukacyjnym, zestawia tabelki scholaryzacji. A tam mamy znaczny odsetek młodzieży studiującej, mamy wreszcie nieustanną troskę naszych przywódców o oświatę, wyrażającą się niekończącym jej reformowaniem. A żelaznym, koronnym dowodem – jak nam dobrze poszło – w tej dziedzinie, jest powoływanie się na coraz lepsze wyniki naszej młodzieży w badaniach czynionych pośród uczniów z krajów OECD.
Rzeczywiście mamy do czynienia ze światem, w którym technologie stają się kołem zamachowym rozwoju społeczeństw, wiedza w znacznym stopniu pozwala na uczestnictwo w zachodzących zmianach ekonomicznych i technologicznych, można zaryzykować twierdzenie, że kraje i narody, które nie będą w stanie kreować elit intelektualnych ? nie będą także w stanie zachować swojej odrębności cywilizacyjnej i części przynajmniej, suwerenności narodowej i państwowej. Zresztą jak to zwykle bywa ? nic nowego pod słońcem, wszak już po bitwie pod Sadową w 1866 r. powstało powiedzenie, że tam wygrał nauczyciel pruski z austriackim.
Tymczasem obok tryumfalnych mów polityków zawiadujących polską oświatą, skrzeczy okrutnie rzeczywistość. I wiele trzeba by zmienić, żeby polska szkoła, jako całość, warta była pieniędzy, które III RP na nią wydaje.
Po pierwsze, trzeba się zastanowić nad dogmatem powszechnej wyuczalności, z niego i z dogmatu o równości wszystkich ludzi narodziło się dążenie do powszechnego nauczania na poziomie szkoły średniej. Pewnie z 80 % uczniów w wieku po gimnazjalnym uczy się w szkołach dających maturę! ?Maturę? często na 30% poziomie! Mimo tak niskiego progu wymagań ostatnio ? maturzystów poległa na najbanalniejszych egzaminach, jakie mogą tylko wymyśleć eksperci CKE.
Nie lepiej jest na egzaminach ?potwierdzających przygotowanie zawodowe?. Miliardy złotych idą w błoto, bo kształcimy nie tylko predysponowanych do kształcenia dzięki chęciom i zdolnościom, ale uczymy także młodzież z łapanki, bo prawo, niejednokrotnie wbrew woli ucznia, zmusza go do pobierania nauki do ukończenia 18 lat. Ileż to etatów nauczycielskich, ileż niepotrzebnie utrzymywanych budynków etc. A jakie zaniżenie poziomu, gdy znaczna część klasy nie chce się uczyć, albo nie może się nauczyć, a musi ?chodzić do szkoły?!
Skutecznie obniża poziom polskiej szkoły dobór przedmiotów nauczania. Wyrzucono np. ze szkół ?ponadgimnazjalnych? nawet elementy logiki, ruguje się w znacznej mierze historię, geografię, fizykę czy chemię. Przedmioty, które nie tylko dają podstawowe narzędzia do poznawania świata, ale są nieodzowne w procesie nauczania uporządkowanych podstaw wiedzy. One także uczą się uczyć.
Zamiast tych konkretnych przedmiotów, do których opanowania potrzebne są odpowiednie zdolności, wprowadza się pseudo-przedmioty, które mają dwie funkcje, zdaje się ważniejsze niż przyrost wiedzy i pojęcia o Bożym świecie. Pierwsza to indoktrynacja. Więc ?uczy się? wszelkiej maści tolerancji, ?uczy się? zapobiegania przemocy, ?uczy się? demokracji etc. Funkcja druga tych ?nowatorskich? działań polega na tym, że takie rozmaite nauki mogą wszyscy zaliczyć, więc niebezpieczeństwo, że uczeń nie zda ? relatywnie maleje, co poprawia niewątpliwie statystyki.
Żeby jednak jeszcze bardziej zminimalizować możliwość niezaliczania roku przez ucznia technikum czy liceum, który czasem ma problem ze sprawnym przeczytaniem zdania prostego tekstu, ministerstwo zmieniło rozporządzenie o zasadach oceniania ? dopuszczając do przejścia do klasy wyżej posiadacza oceny niedostatecznej. To skopiowane z gimnazjum rozwiązanie skutecznie obniży i tak żałośnie niską możliwość rzeczywistego egzekwowania opanowania minimum wymaganej wiedzy.
Od lat także trwa lament, że uczniowie są przeciążeni. To i prawda, ale i fałsz. Prawda, bo uczeń spędza często 8-9 godzin lekcyjnych w szkole, prawda, bo w niektórych technikach trzeba w dziennikach lekcyjnych doklejać strony z przedmiotami, bo liczba realizowanych w ciągu roku przedmiotów znacznie przekracza dwadzieścia, ale i fałsz, bo jeden dzień w tygodniu każdemu uczniowi zajmują takie oto zajęcia:
Wychowanie fizyczne – od 3 do 4 godzin lekcyjnych,
Godzina z wychowawcą – 1 godzina lekcyjna,
Godziny karciane, które realizują wszyscy nauczyciele i poszukują na siłę frekwentów pośród uczniów ? powiedzmy 2 godziny lekcyjne
Przygotowanie do życia w rodzinie ? okresowo ? 1 godzina lekcyjna.
Te zajęcia, w większości w zasadzie obligatoryjne, zajmują czas młodzieży, ale także kosztują (za wyjątkiem godzin karcianych) straszne pieniądze wszystkich podatników. Ciekawym ?zjawiskiem? jest hołubione, szczególnie przez lewicowych ministrów, wychowanie fizyczne. Jeśli klasa liczy ok. 30 uczniów – to dzieli się ją na dwie grupy, więc podatnik płaci nie za 3 czy 4 godziny WF, ale za 6 czy 8. W rezultacie trzy klasy 30 osobowe to jest już jeden pełen etat dla wuefisty.
Wydaje się, że rozwiązaniem jest zniesienie obowiązkowej nauki – po zakończeniu gimnazjum, zmniejszenie limitu miejsc w liceach i technikach z jednoczesnym podwyższeniem poziomu wymagań w szkole i wymagań maturalnych. Natomiast dla – powiedzmy 60% – 70% populacji trzeba przygotować szkoły zawodowe, albo kursy zawodowe, dobrze byłoby uwzględnić pomoc w tej materii ze strony przemysłu i szczególnie rzemiosła, tam się naprawdę można nauczyć przydatnego zawodu.
Na zakończenie jeszcze oczywisty postulat zabrania wpływu na szkoły biurokracji. Dziś osiągnęliśmy taki stan, że nieważne jest kogo i jak szkoła kształci; ważne są wszystkie ?papiery?. Czy znajdzie się rząd, który spojrzy prawdzie w oczy?
Gospodarz: „Gdzie jeszcze biją źródła pięknej, wysokiej polszczyzny? Czy taka mowa jest jeszcze gdzieś w użyciu? Jeśli tak, zabiorę tam uczniów na wycieczkę.”
W archiwach. Polecam firm „Noz w wodzie” Polanskiego, wydanie Criterion Collection. Tam sa tez etiudy studenckie Polanskiego. Na jednej telewizor Belweder, czarn- bialy, a na ekranie dziennik TV. I tam redaktor Eugeniusz Pach wspaniala, cudowna, czysta polsczyzna odczytuje wiadomosci. Dzisiaj nikt tak nei potarfi mowic.
Polszczyzna pezenterow TV jest porazajaca. Ale zupelnie porazajace sa wupowiedzi poslow w sejmie, a super porazajace wypowiedzi ludnosci na ulicy. To polska wersja „ebonics” o ktorej pisal zza kaluzy
elkaem pisze:
2011-11-08 o godz. 12:47
„…Tam świadczy ona wręcz o przynależności do określonej grupy społecznej ? akcent oksfordzki, czy całkowicie inny sposób mówienia członków rodziny królewskiej…”
Cieszy mnie, że ten fakt przywołałeś – też chciałem to zaznaczyć. Bo to znaczy „tam” cholernie dużo i więcej, niż pieniądze.
Tak się składa jednak, że i u nas przydaje się rozpoznawanie rzeczywistego poziomu wykształcenia i kultury po wypowiedziach (a nie papierkowych opakowaniach) , w tym – po sposobie mówienia.
Wykorzystuję to w praktyce – pomocne w weryfikowaniu przydatności zawodowej… 🙂 I też na kasę się przekłada, niektórym 😉 .
Bardzo mądre i głębokie komentarze. Tylko jaki to ma sens, gdy spojrzymy na Tą sprawę nieco głębiej. (…)”Jaki jest sens rodzenia się i umierania?”(…) http://januszsm.blogspot.com/ (…)”No bo po co chodzić do szkoły, tworzyć dzieła, uczyć się pisać, jeśli nieodwracalna i najważniejsza jest kopulacja, jedzenie, sikanie i śmierć? ;-D”(…)
Czy aby nie zaczynamy myśleć wszyscy w taki sposób? Mam nadzieję że nie. No bo jaki byłby wtedy sens naszego istnienia?
Czy po naszym pokoleniu już pozostanie tylko język SMS-a, GG, język ulicy i nowomowy administracyjnej?… ;-/
Gekko: zagajenie Gospodarza dotyczy literackiej polszczyzny. Z twoich wypowiedzi wynika, że gotów jesteś ustalać jej kanon – również znaczeniowy. Przeczytaj to, co napisałeś i zweryfikuj własną przydatność do pracy, którą wykonujesz. Najwybitniejsi nauczyciele, których spotkałem w życiu, to ci, których zachowanie i wypowiedzi są zawsze takie same – naturalne. Pisemna wypowiedź na blogu to nie jest sytuacja ekstremalna, a używasz w niej polszczyzny, za którą ganisz innych.
@ Marian z Goniądza – uŻywanie, uŻywanie, uŻywanie!!! ( a nie „urzywanie”)
@Jasiu – TĘ, TĘ, TĘ!!! (a nie „tą”).
Brzydko komentować wpis na temat piękna polszczyzny i samemu to piękno kaleczyć.
Nic nowego pod słońcem! Refleksja Gospodarza prawdziwa i piękna, ale… to już było. Myślę, że w czasach, które przywołują niektórzy forumowicze, mówiąc o pięknych wzorcach (czyli słynne belferskie nieokreślone „kiedyś” albo „dawniej”), też jeden czy drugi dziennikarz (raczej nie na blogu:) ubolewał nad zubożeniem języka mówionego i przywoływał przykłady poprzednich pokoleń – itp., itd… W końcu to nawet Mickiewicza niektórzy krytycy uważali za „językowego barbarzyńcę”… Pojawia się tu ciekawy paradoks: Jeżeli wzorcowej mowy nie znajdziemy nigdzie teraz, a im dalej sięgamy w przeszłość, tym mamy więcej jej przykładów, to pytanie brzmi: jak taka mowa był propagowana wtedy, skoro media albo nie istniały, albo miały ograniczony zasięg?
Wydaje mi się, że dostęp do pozytywnych przykładów mamy nawet lepszy niż nasi poprzednicy, a problem polega nie tyle na zanikaniu zjawiska, ile na zmianach, jakie następują w języku (piszą o tym i Bralczyk, i Markowski i wcale nie rozpaczają). Ciekawe, jak – w obliczu rozwoju techniki, masowej komunikacji, cywilizacji – wygląda to w przypadku innych języków?
Zgadzam się z tymi, którzy piękną mowę uważają za przywilej i wyznacznik pewnej elitarności. Oby tak było zawsze i oby rozumiała to młodzież!
KC pisze:
2011-11-08 o godz. 18:50
_
Racja.
Ale gdzieżbym ja nawet śmiał aspirować do wzornictwa wobec tak wyedukowanego twórcy oświaty?
Od wydawania instrukcji i ustalania norm wynalazczych jest, było i będzie przecież – KC!
Chwilo – trwaj, w moim wieku i randze „przydatności zawodowej”, stawianie mnie przez belfra do kąta to odświeżająco zabawne, sam chciałem zabawy 🙂
Co prawda nie wymagam do tego aż publicznego ośmieszania się przez zaczepiającego insynuatora, drogi KC … 🙂
Brawo dla Tomka za piękną analizę dotyczącą systemu szkolnictwa. Zgadzam się z nią niemal w pełni, choć związek z wzorcową mową widzę pośredni.
Zastanawia mnie jedno: nauczyciele, zderzając się, często brutalnie, ze szkolną rzeczywistością, muszą przecież często dochodzić do takich, jak Tomek, wniosków. A zatem czemu ich nie publikują zbyt często? Bo połowa z nich mogłaby, po wprowadzeniu takich postulatów w życie, stracić pracę. Ale przecież te zwolnienia wcale nie musiałyby w takiej sytuacji nastąpić! Wielka grupa leniwych, krnąbrnych czy nieinteligentnych zakończyłaby wtedy edukację na 16 roku życia, ktoś przyuczałby ich do zawodu, po kilku latach ktoś inny uczyłby część z nich w wieczorówce. Tak stworzyłaby się grupa robotników z wyboru (bez prawa do uzasadnionego narzekania – takiego, jakie znamy od dzisiejszych niby-magistrów). Węższa (przepraszam za pesymizm) grupa pracowitych i inteligentnych uczyłaby się, ale nie w trzydziesto-, ale dziesięcioosobowych klasach, wiedziałaby, po co jest w szkole, wiedziałby to też belfer, tworzyłaby się elita…
No dobrze, wracam na ziemię… Jutro mam na siódmą.
Władku, Twoja uwaga na temat Mariana i Jasia jest pełna jadu. Niepotrzebnie. Męska solidarność wymaga powściągliwości. Takie wpisy odbierają przyjemność czytania wypowiedzi na tym blogu. Nieraz najeżdża na nas szef, żona, upierdliwa teściowa i jeszcze my, mężczyżni, mamy sobą pomiatać? Wolałbym przeczytać Twój merytoryczny wpis na temat poruszony przez Gospodarza z perspektywy posiadanego przez Ciebie doświadczenia zawodowego dotyczącego pracy z młodzieżą. Marian i Jasiu chyba też.
puryzm języka, język literacki, mowa wysoka… chcecie tego nauczyć dzieci, młodzież ? A jak mówi mamusia tych dzieci a jak wyraża się tatuś w domu? Oni słuchają „tego” od maleńkości. Ty w cyklu trzyletnim, możesz jedynie ich poinformować, o tym że istnieje inny język. Co oni z tą informacja zrobią? Niektórzy uczniowie wiedza, co chcesz usłyszeć i twoje ucho tym właśnie karmią, ale po wyjściu z klatki (czytaj klasy) maja w dup… tresera i posługują się językiem bramy… i co? i nic!
Myślisz że nie wiem?
Klasówkę sobie sprawdź jak tylko tyle masz do powiedzenia
CHĘTNIE POGADAM NA TEMAT JĘZYKA DZIECI, KTÓRE ZALICZAJĄ PODSTAWÓWKĘ WIEJSKĄ, GDZIE BEZROBOCIE SIĘGA 70%, NIE MA CO DO GARA WŁOŻYĆ, OD MIESIECY NIE MA PRĄDU, A GDYBY NIE GOPS – TO CHODZILIBY NAGO… NAWET NIE ŚMIEM MÓWIĆ IM O JĘZYKU LITERACKIM… WOLĘ PODZIELIĆ SIĘ ŚNIADANIEM… UŚMIECHEM… DOBRYM SŁOWEM (NIEKONIECZNIE UŻYWAJĄC MOWY WYSOKIEJ) … POZDRAWIAM
Gekko pisze:
2011-11-08 o godz. 17:13
elkaem pisze:
2011-11-08 o godz. 12:47
??Tam świadczy ona wręcz o przynależności do określonej grupy społecznej ? akcent oksfordzki, czy całkowicie inny sposób mówienia członków rodziny królewskiej??
Cieszy mnie, że ten fakt przywołałeś ? też chciałem to zaznaczyć. Bo to znaczy ?tam? cholernie dużo i więcej, niż pieniądze.
Tak się składa jednak, że i u nas przydaje się rozpoznawanie rzeczywistego poziomu wykształcenia i kultury po wypowiedziach (a nie papierkowych opakowaniach) , w tym ? po sposobie mówienia.
Wykorzystuję to w praktyce ? pomocne w weryfikowaniu przydatności zawodowej? 🙂 I też na kasę się przekłada, niektórym
gekko
Wpisy na tym blogu są czytywane również przez polonistów. Czyżbyś rzeczywiście nie potrafił dostrzec jak bardzo razi estetyka twojej wypowiedzi w odniesieniu do poruszanej tematyki?
Brak argumentów rodzi agresję. Każdy dobry nauczyciel o tym wie.
do A.L. i zza kałuży
Obiecałem wyjaśnić, jak działa twierdzenie mojego autorstwa. Bardzo przepraszam za opóźnienie. Musiałem wyjechać na Targi Książki do Krakowa. Mój dystrybutor zorganizował mi spotkanie z Izbą Książki, a do udziału w takich spotkaniach obliguje mnie zawarta umowa. Niedziela – lekcje. Zaraziłem się grypą od uczniów i premia od choroby: kilka dni w domu. Inspiracją do sformułowania twierdzenia były pytania dzieci: a dlaczego tak robimy? Ponieważ wstydziłem się udzielać odpowiedzi, jakie otrzymywałem od swoich nauczycieli: „bo tak się umówiono w matematyce, a jak naprawdę będziesz chciał wiedzieć, to pójdziesz na studia matematyczne i się dowiesz”. Poniżej moja odpowiedź, opatrzona oczywiście zastrzeżeniem autorskim.
Dlaczego tak, a nie inaczej szukamy rozwiązania równania? Skoro równania potrafimy rozwiązywać, to dlaczego nie potrafimy podać w jakiej kolejności należy to uczynić? Zacząłem analizować sposób w jaki to robię. Biegłość i swobodę uzyskałem w I klasie liceum na lekcjach fizyki – wtedy musieliśmy nie tylko wzory znać, ale również je wyprowadzać. Już wtedy zauważyłem, że na ogół pozbywamy się zbędnych liczb czy też czynników literowych w kolejności odwrotnej do kolejności wykonywania działań. Postanowiłem więc wypisać wszystkie istotne postaci równań liniowych (24) i sprawdzić czy w każdym przypadku można tak postąpić.
I tu eureka – częściowa. W 20 przypadkach bezproblemowo, lecz w przypadku 4 postaci algorytm nie zadziałał. Po analizie okazało się, że działa, lecz w sposób nieoczywisty.
Jeżeli:
1. x = c / +a budujemy równanie
x+a = c+a / – a rozwiązanie równania
x = c
2. x = c / – a budujemy równanie
x-a = c-a / +a rozwiązanie równania
x = c
3. x = c / .a budujemy równanie
ax = ac / :a rozwiązanie równania
x = c
4. x = c / +a budowanie równania
x+a = c+a / . b
b(x+a) =b(c+a) / :b rozwiązanie równania
x+a = c+ a / -a
x = c
Ponieważ macie zacięcie intelektualne, nie powinniście mieć problemu ze znalezieniem pozostałych 16 przypadków, w których algorytm działa jawnie. W kilku przypadkach zobaczycie, że kroki rozwiązania można także wykonać w nieco innej kolejności. Natomiast poniżej omówię jeden z czterech przypadków szczególnych, z którym miałem do czynienia już w klasie 5 szkoły podstawowej, w przypadku wzoru na prędkość w ruchu jednostajnym. Szukamy t=?
Tradycyjny, nadal obowiązujący w szkole tryb rozwiązania
v= s/t /.t
tv= s
Pytanie ucznia: dlaczego?
tv= s /:v
t=s/v
Sprytniejsi zapamiętują bezmyślnie, że wystarczy podmienić v z t i nauczyciel powie, że dobrze.
Moi uczniowie już wiedzą ( staram się im o tym często przypominać), że w matematyce, tą samą informację możemy zapisać na różne sposoby.
v=s/t to inny sposób zapisania v=s . 1/t
Ponieważ interesuje nas w równaniu iloczyn liczby s przez odwrotność liczby t:
v=s . 1/t / :s
v/s = 1/t / (…) -1 -obustronnie podnosimy równanie
do potęgi o wykładniku -1
t = s/v
Algorytm działa, co więcej nauka mojego twierdzenia i moją metodą pozwala na upodmiotowienie ucznia: najpierw buduje równanie, a dopiero później je rozwiązuje. By móc rozwiązywać równania ( pierwszych 20 postaci) wystarczy pamiętać kolejność wykonywania 4 działań arytmetycznych, dzięki czemu ja robię to już z przedszkolakami o przeciętnych uzdolnieniach wrodzonych i tych nabytych, wyniesionych np. z domu. Jeżeli będziecie mieli jakieś problemy z wyodrębnieniem wszystkich 24 istotnych postaci równania liniowego to napiszcie do mnie
matma@krzysztofcywinski.pl
Jeżeli podacie adresy to wyślę egzemplarze autorskie.
Do reszty: miło mi zawiadomić, że panie uczące matematyki, z własnej inicjatywy i za własne pieniądze zaprosiły mnie do dwóch miast w Polsce, do poprowadzenia warsztatów z nimi.
łrafał pisze:
2011-11-09 o godz. 00:02
CHĘTNIE POGADAM NA TEMAT JĘZYKA DZIECI, KTÓRE ZALICZAJĄ PODSTAWÓWKĘ WIEJSKĄ, GDZIE BEZROBOCIE SIĘGA 70%, NIE MA CO DO GARA WŁOŻYĆ, OD MIESIECY NIE MA PRĄDU, A GDYBY NIE GOPS ? TO CHODZILIBY NAGO? NAWET NIE ŚMIEM MÓWIĆ IM O JĘZYKU LITERACKIM? WOLĘ PODZIELIĆ SIĘ ŚNIADANIEM? UŚMIECHEM? DOBRYM SŁOWEM (NIEKONIECZNIE UŻYWAJĄC MOWY WYSOKIEJ) ? POZDRAWIAM
Nie wiem czy zwróciłeś uwagę na to, kim są ludzie, których wypowiedzi dominują na blogu Gospodarza. Jednym powiodło się w życiu, m.in. dzięki pozycji rodziców, inni są z miast, ze szkół do których chodzi najzdolniejsza młodzież, z aspiracjami własnymi bądź rodziców,biorąca korepetycje, więc nawet średnia praca nauczyciela przekłada się na wysokie wyniki z egzaminów. Krzywa Gaussa mówi, że musisz mieć tam, u siebie, w każdej setce ze 3 uzdolnione wybitnie dzieciaki. Nawet, gdyby uwzględnić dziedziczenie biedy, to przynajmniej jednego. I to jest jedyne pocieszenie.
Do Gospodarza/Administratora
___
KC pisze:
2011-11-09 o godz. 10:37
„Do reszty: miło mi zawiadomić, że panie uczące matematyki, z własnej inicjatywy i za własne pieniądze zaprosiły mnie do dwóch miast w Polsce, do poprowadzenia warsztatów z nimi.”
___
Mnie też na ten przykład miło by było zawiadomić, że prowadzę działalność komercyjną, przedstawić koncepcje, które sprzedaję na rynku oraz wymienić klientów, którzy za własne pieniądze kupują to ode mnie (w wielu, wielu miastach naszego globu).
Oczywiście, bez intencji poszukiwania tych klientów drogą uczestnictwa komentatorskiego w Belferblogu, gdzieżby.
Ponieważ blog ten czytają również przedsiębiorcy i forma jawnej, nachalnej promocji komercyjnej, jaką stosuje tu KC RAZI jawnym naruszaniem Zasad: http://tinyurl.com/bogr6a2, uprzejmie zapytowywuję:
Gospodarzu, czy i ja mam Twe zezwolenie na promocję?
Zapewniam, będzie bardzo merytoryczna i cenna zawodowo dla Komentatorów (o ile mają pieniądze, prześlę egzemplarze autorskie faktur). 🙂
do Gekko
Warsztaty bezpłatnie- panie pokrywają jedynie koszty podróży. W tym zakresie moja działalność jest non-profit. Odbyłem ich już kilkadziesiąt. Ponieważ nie masz argumentów merytorycznych znowu usiłujesz obrzucić błotem. Może coś przylgnie. Wystąpiłem do władz MEN z propozycją bezpłatnego udostępnienia zarówno mojego twierdzenia jak i metody nauczania. Pisałem już o tym. Twierdzenia matematyczne nie podlegają ochronie prawnej. Nikt nawet publikując moje twierdzenie nie musi płacić tantiem z tytułu praw autorskich.
KC
A takie: b*(x+a) =d*(x+a), gdzie b=!d?
Dla jasności, wiem, że można po prawej stronie wyłączyć b/d przed nawias, tylko po co?
Nie widzę sensu w odwracaniu problemu i zastanawianiu się za każdym razem, w jaki sposób w wyniku przekształceń tożsamościowych powstało z równania postaci x=constant równanie, które należy rozwiązać. Można oczywiście w celach dydaktycznych to pokazać (i tak się robi w przypadku prostych równań – od dawna).
Równanie x=y/z (przypadek 5 w Twoim komentarzu) to nie jest równanie liniowe ze względu na zmienną z. Sprowadza się do takiego przy dodatkowym założeniu: z=!0.
Twój sposób rozwiązania jest „kosmiczny”. Potęga o wykładniku całkowitym w 5 klasie SP!!!
Już lepiej zapisać x/1=y/z i wykorzystać własności proporcji (też nieściśle), ale znacznie łatwiej. Z tego typu równaniami w ogóle trzeba uważać, po za chwilę pojawiają się analogiczne nierówności i sprawy się komplikują.
Podsumowując:
1 Zasada jest od dawna znana.
2 Jej stosowanie w celu efektywnego rozwiązywania równań nie ma sensu.
3 Sformułowane przez Ciebie twierdzenie jest niezrozumiałe, używasz pseudonaukowej terminologi (np.: „zbędne czynniki”) lub terminologi naukowej w niewłaściwym kontekście: „w kolejności odwrotnej do wykonywania działań”.
Kiepsko.
KC
A takie: b*(x+a) =d*(x+a), gdzie b=!d?
Dla jasności, wiem, że można po prawej stronie wyłączyć b/d przed nawias, tylko po co?
Nie widzę sensu w odwracaniu problemu i zastanawianiu się za każdym razem, w jaki sposób w wyniku przekształceń tożsamościowych powstało z równania postaci x=constant równanie, które należy rozwiązać. Można oczywiście w celach dydaktycznych to pokazać (i tak się robi w przypadku prostych równań – od dawna).
Równanie x=y/z (przypadek 5 w Twoim komentarzu) to nie jest równanie liniowe ze względu na zmienną z. Sprowadza się do takiego przy dodatkowym założeniu: z=!0.
Twój sposób rozwiązania jest „kosmiczny”. Potęga o wykładniku całkowitym w 5 klasie SP!!!
Już lepiej zapisać x/1=y/z i wykorzystać własności proporcji (też nieściśle), ale znacznie łatwiej. Z tego typu równaniami w ogóle trzeba uważać, bo za chwilę pojawiają się analogiczne nierówności i sprawy się komplikują.
Podsumowując:
1 Zasada jest od dawna znana.
2 Jej stosowanie w celu efektywnego rozwiązywania równań nie ma sensu.
3 Sformułowane przez Ciebie twierdzenie jest niezrozumiałe, używasz pseudonaukowej terminologi (np.: „zbędne czynniki”) lub terminologi naukowej w niewłaściwym kontekście: „w kolejności odwrotnej do wykonywania działań”.
Kiepsko.
KC: 1. x = c / +a budujemy równanie
x+a = c+a / ? a rozwiązanie równania
x = c
2. x = c / ? a budujemy równanie
x-a = c-a / +a rozwiązanie równania
x = c
3. x = c / .a budujemy równanie
ax = ac / :a rozwiązanie równania
x = c
4. x = c / +a budowanie równania
x+a = c+a / . b
b(x+a) =b(c+a) / :b rozwiązanie równania
x+a = c+ a / -a
x = c”
Przepraszam, ale nic nie rozumiem. W szczegolnosci notacji. Co znaczy w 3 na przykald ax=ac /:a. Oraz co to znaczy
4. x = c / +a budowanie równania
x+a = c+a / . b
W dalzym ciagu mie podal Pan swego twierdzenia. Co ono mowi? czy wylicza wszystkie mozliwe rownania liniowe z jedna niewiadoma? Takich roznan jest neiskonczenie wiele. A co z roznaniami bardziej skomplikwoanym gdy x wystepuje wielokrotnie po lewej i parwej stronie, a wyrazenia zawieraja nawiasy? na przykald
a(ax+b) + (c+d)(bx+d) = f(gx+k) +(sx+d)/(a+f)
a x jest niewiadoma.
„najpierw buduje równanie, a dopiero później je rozwiązuje.”
To chuba normalne w matematyce w ogole, albowiem nie da sie rozwiazac roznania nie fornulujac („budujac”) go wczescniej
Podobnie, nie rozumiem noatcji w nastepujacym fragmencie
Tradycyjny, nadal obowiązujący w szkole tryb rozwiązania
v= s/t /.t
tv= s
Pytanie ucznia: dlaczego?
tv= s /:v
t=s/v
Gdy pisze „nie rozumiem notacji” mam na mysli to ze Panska notacja odbiega od ogolnie przyjetej w matematyce, na przyklad „tv= s /:v” wedle konwencjonalnej notacji nie ma sensu. Prosze o objasnienie notacji
Nie wdajac sie ani w meritum sprawy, ani w szczegoly: kiedy pojawil sie – dla mnie dziwolag jezykowy* – WYSOKI POLSKI? Czy to ma byc cos tak jak Hochdeutsch?
PS * W Polsce nie mieszkam od prawie czterdziestu lat.
Byłam wczoraj na Traviacie w Teatrze Wielkim, dwa rzędy niżej przedefilował młodzieniec w zielonym dresie, powyciąganym podkoszulku i z plecakiem na plecach, po czym spokojnie zajął swoje miejsce. Cieszyć się, że skorzystał z tzw. kultury wysokiej, czy oburzać na niestosowność stroju?
Miało być: „!=”, a nie „=!”
oraz: „w kolejności odwrotnej do kolejności wykonywania działań”.
Język literacki istnieje tylko w literaturze. A że grupa ludzi umówiła się, że pewne słowa są cacy, a pewne be, to inna sprawa. Co za problem zebrać się z grupą kolegów i wmawiać, że od dzisiaj nie powinno się mówić laptop, bo to słowo uliczne, a my yntelygencja deskrubujemy to urządzenie jako komputer przenośny.
Przepraszam, językiem literackim posługują się także cudzoziemcy, którzy znają polszczyznę tylko z książek.
@time
Należałoby spytać młodzieńca o motywy. Być może nie ma ochoty kupować garnituru, ani golfu czy marynarki, po to by obejrzeć sztukę w teatrze. Grunt, żeby nie szeleścił, nie dyskutował z aktorami, nie chrapał i nie gadał przez komórkę. A może chodziło o zszokowanie pozostałej części publiki?
time pisze:
2011-11-09 o godz. 18:00
„Cieszyć się, że skorzystał z tzw. kultury wysokiej, czy oburzać na niestosowność stroju?”
_
Jaki strój uznałabyś więc za objaw kultury wysokiej?
Czy udział w weselnym koncercie disco-polo obleczonego w smoking studenta będzie dostatecznym dowodem wysokości kultury?
🙂
Randybvain pisze:
2011-11-09 o godz. 18:05
„od dzisiaj nie powinno się mówić laptop…a my yntelygencja deskrubujemy to urządzenie…”
_
Mówi się: zeskrobujemy. Zwłaszcza ze szczytów kolan.
Randybvain pisze:
2011-11-09 o godz. 18:05
Język literacki istnieje tylko w literaturze.
Moze tak, moze nie – to tylko kwestia definicji i moze okolicznosci.
Rzeczywiscie jezykiem spikerow BBC w Anglii nie mowi nikt.
Nikt w Polsce nie mowi niegdzisiejszym jezykiem teatralnym z absurdalnymi gardlowymi „h”, przedniojezykowymi „ł” itd – wymowa jakby modelowana na kresowej polszczyznie.
Moja Babcia i moj Ojciec, wykladowcy UJ i UW, mowili zawsze pelnymi zdaniami, bez meczenia „aaammmm”, bez wtretow „no wiesz”. Slownictwo mieli pelne, aczkolwiek bez zadnych wulgaryzmow 😉 *. Studenci nagrywali wyklady – pozniej robili notatki niemal jak pod dyktando (temat sprzed kilku dni).
*No, Ojcu wyrywala sie od czasu do czasu „cholera”.
Czy taki jezyk kwalifikuje sie do miana „literacki”? „wysoki”? „wzorcowy”?
Pewnie nie, ale napewno byl to jezyk zupelnie poprawny.
PS – chodzenie na koncerty, imieniny w stroju „niedbalem”? Kwestia pewnych spolecznych umow i zwyczaju. Jezeli mlodzian zazyl kapieli przed koncertem i nie pachnial – jego rzecz.
Ostatnio jeszcze tylko na pogrzeby wszyscy przychodza jakos ubrani; reszta imprez – ubiory zupelnie dowolne.
do AdamJ:
1.Można oczywiście w celach dydaktycznych to pokazać (i tak się robi w przypadku prostych równań ? od dawna)
Przecież tylko i wyłącznie chodzi o dydaktykę. Nauczyciele i wielu uczniów potrafi rozwiązywać równania. Mnie jednak dobrzy uczniowie powyżej gimnazjum nie interesują. Zajmuję się dydaktyką dla zdolnej humanistycznie młodzieży, która ekstremalnie nie znosi szkolnej matematyki- stanowiąc tzw. przypadki beznadziejne oraz tych najsłabszych. W mojej ocenie to 60% młodzieży. Pan nie może dojrzeć sensu, a moja praktyka pokazuje efektywność tej metody. Możemy wrócić do dyskusji, jak w mediach usłyszymy lament dot. wyników próbnego egzaminu gimnazjalnego i tegorocznych matur – jeżeli nic się nie zrobi to będzie z roku na rok jeszcze gorzej.
2.Równanie x=y/z (przypadek 5 w Twoim komentarzu) to nie jest równanie liniowe ze względu na zmienną z. Sprowadza się do takiego przy dodatkowym założeniu: z=!0
Ja tego nie napisałem Panie AdamieJ. To Pan napisał.
Celowo w przykładzie 5 zastrzegłem, że jest to wzór fizyczny v=s/t, który w obliczeniach szkolnych rozwiązujemy, jak równanie liniowe. Można je zapisać jako a=b/x. Zgodzi się Pan, że jest to równanie liniowe? oczywiście dla x różnego od zera
3.Twój sposób rozwiązania jest ?kosmiczny?. Potęga o wykładniku całkowitym w 5 klasie SP!!!
Hola ,hola Panie AdamieJ. Proszę o zaniechanie tego rodzaju sformułowań. Jeżeli dyskusję chce Pan prowadzić w takiej estetyce, mogę wskazać chętnych. Znowu usiłuje mi Pan wmówić rzeczy których nie napisałem. Zgodzi się Pan, że to nie fair? Wprowadzam tylko jedną wartość całkowitą: -1.Różnica w stopniu trudności przyswojenia dla 5-klasisty jest taka sama, jak dla pięciolatka, między 2 razy 2, a całą resztą tabliczki mnożenia. Wiem, że kwestionuję utrwalony szkolnym stereotypem układ programowy. Jest to bardzo łatwe zresztą. Wybieram na to chwil.e, gdy moi uczniowie są zmęczeni , ospali – wszyscy mają kiepski biorytm. Wtedy energicznie przerywam zajęcia i proponuję: Słuchajcie! pokażę wam świetny trick w matematyce. Nie znają go nawet moi maturzyści . Natychmiast nieruchomieją (izopraksja). Zdziwione oczy zaczynają błyszczeć zaciekawieniem. Ich znieruchomiałe sylwetki, wyrażają niedowierzanie i czujność. Wtedy w kilkadziesiąt sekund wprowadzam nowość. Brzmi to mniej więcej tak. „Jak wiecie, matematycy to szalenie leniwi ludzie – w granicach zdrowego rozsądku, oczywiście. Cżęsto zamiast pisać ułamek 1/2 piszą 2 do potęgi -1, zamiast 1/3 piszą 3 do potęgi -1. Gwałtownie przyspieszam pisanie na tablicy domagając się wyników, również dla ułamków z mianownikami zapisanymi literami. Niech Pan, spróbuje u siebie w szkole- gwarantuję, że się uda. Nie robię tego ze wszystkimi piątoklasistami, gdyż nie muszę. Jest to przecież materiał klasy drugiej gimnazjum. Natomiast ja musiałem umieć przekształcać ten wzór w klasie 5-ej szkoły podstawowej. W tej postaci równania ( jeden z czterech przypadków szczególnych)pokazałem, że twierdzenie działa.
3.Podsumowując:
1 Zasada jest od dawna znana.
2 Jej stosowanie w celu efektywnego rozwiązywania równań nie ma sensu.
3 Sformułowane przez Ciebie twierdzenie jest niezrozumiałe, używasz pseudonaukowej terminologi (np.: ?zbędne czynniki?) lub terminologi naukowej w niewłaściwym kontekście: ?w kolejności odwrotnej do wykonywania działań?.
Kiepsko
ad.1
Nigdy nie twierdziłem, że zasada była nie znana. Wręcz przeciwnie, jeżeli tylko dziennikarze mi pozwalali, podkreślałem, że :”owszem, sama zasada była znana od stuleci, ale nikt jej nigdzie nie omówił. Natomiast autorskie jest pokazanie, że działa zawsze”. Co więcej, mogę wskazać szkolny podręcznik do gimnazjum, recenzowany dla MEN przez 5 profesorów, w którym stwierdza się wprost, że ta metoda jest nie zawsze skuteczna.
ad.2
Panie Adamie. W co najmniej 15 podstawowych sytuacjach ma sens. W tych kilku pozostałych, które na sprawdzianach w statystycznie przeciętnej szkole są na ocenę 4 i wyżej, pokazuję w książce alternatywne kroki rozwiązania, a więc i takie które Pan zaproponował. Jeżeli zdobędzie się Pan na pewien wysiłek analityczny, to zobaczy Pan, że różnią się jednym, czasem dwoma krokami. Tradycyjna dydaktyka zagadnienia wprowadza u większości uczniów – chaos myślowy i poczucie, że każde równanie linowe rozwiązuje się inaczej. Proszę zwrócić uwagę, że założenie realizacji programu nauczania matematyki zakłada wyidealizowaną sytuację wyboru znakomitego podręcznika do nauki, zawsze wypoczętego, pogodnego nauczyciela, 100% frekwencję, w pełni skoncentrowanych uczniów, przepełnionych chęcią do nauki. Wystarczy, że uczeń się zamyśli, albo opuści kilka lekcji i cały plan nadaje się do kosza.
ad.2
Przyswojenie tej metody daje uczniowi punkty orientacyjne w drodze do końcowego rozwiązania. W praktyce, po uzyskaniu biegłości, pewne operacje wykonujemy w myślach, „na skróty”. Niektórzy widzą wynik. Znam ludzi, którzy ogarniają jednocześnie 70 implikacji – tak twierdzą. Miewam uczniów, którzy od razu podają wynik, bez zapisywania kroków pośrednich. Przecież nie im ma to twierdzenie służyć- no może jedynie wtedy gdy mają naście lat.
ad.3
Znowu ten ton zarozumiałej wyższości, który u odbiorcy ma wzbudzić, w sposób zamierzony lub nie, poczucie niższości. Ten sygnał emanujący z głosu, gestu, przekazu werbalnego to elementy najbardziej znienawidzone przez uczniów u nauczycieli matematyki (robiłem kiedyś ankietę ) Zbiłem wszystkie Pańskie argumenty, poza jednym. Ze względów językowych też nie podoba mi się brzmienie mojego twierdzenia i jestem otwarty na zmianę jego treści. Słowa czynnik używam w odniesieniu do liczb zapisanych cyframi bądź literami. Może lepiej brzmiałoby: czynników liczbowych i literowych. Intuicja jest tu oczywista: po jednej stronie chcemy mieć niewiadomą, a to co zbędne- po drugiej stronie równania. Będę zobowiązany za zaproponowanie nazw, które w/g Pana nie są pseudonaukowe. Natomiast, na litość Boską!, cyt.:”lub terminologii naukowej w niewłaściwym kontekście: w kolejności odwrotnej do kolejności wykonywania działań””.
Niech Pan się wczuje w sytuację ucznia, dla którego akurat ten komunikat jest oczywisty:
mam równanie: (1+2)3=9
Kolejność wykonywania działań: najpierw wykonujemy sumowanie w nawiasie; (1+2)=3 i uzyskuję równanie 3 razy 3=9
Jeżeli w miejsce jedynki wstawimy x, to równanie ma postać:
(x+2)3=9
W rozumieniu treści mojego twierdzenia czynniki zbędne to liczby 2 w sumowaniu i 3 w mnożeniu. Na mocy mojego twierdzenia pozbywam się ich w kolejności odwrotnej do kolejności wykonywania działań arytmetycznych: czyli najpierw liczby 3 w mnożeniu, a potem dopiero liczby dwa w dodawaniu. Kolejność wykonywania działań arytmetycznych jest w tym równaniu dokładnie odwrotna!
Twierdzenie: Rozwiązanie równania liniowego znajdujemy przekształcając tożsamościowo równanie wyjściowe – w celu wyrugowania zbędnych czynników – w kolejności odwrotnej do kolejności wykonywania działań.
Panie Adamie, przekształcam tożsamościowo równanie. W jakim celu? Aby wyrugować, pozbyć się zbędnych liczb. W jakiej kolejności dokonuję tych przekształceń? w kolejności odwrotnej do kolejności wykonania działań nakazanych zapisem arytmetycznym. Czy rzeczywiście jest to dla Pana niezrozumiałe?
Zostałem zaatakowany przez adwersarzy na trzy sposoby:
1. Jakiś pracownik naukowy stwierdził, że on już dawno temu na jakimś karteluszku zapisał moje twierdzenie i wykorzystuje je na zajęciach ze studentami. Miał pretensje, że ja opublikowałem książkę, z tym co on na tym karteluszku napisał, a w „Polityce” ukazał się na mój temat artykuł
2.Ta grupa adwersarzy, upiera się, że moje twierdzenie jest nieprawdziwe.
3, Trzecia grupa to ci, którzy zgrywają się „na głupa” i zamiast argumentów używają epitetów.
Po raz ostatni więc zabieram głos na blogu Gospodarza na ten temat. Kto chce niech pisze na maila, albo zadzwoni- wyjaśnimy wątpliwości w ciągu kilku minut. Szkoda mi energii na konieczność udzielania tak szczegółowych i oczywistych objasnień w formie pisemnej. Pozdrawiam.
telefon i adres e-mail na:
http://www.krzysztofcywinski.pl
A.L.
Przed chwila odpowiadałem AdamowiJ. Niech Pan przeczyta, proszę – myślę, że Uzyska Pan odpowiedzi na większość pytań. Zapis niefortunny, ale nie mam w klawiaturze, albo nie potrafię znaleźć, kreski pionowej, którą zwyczajowo zapisujemy, by poinformować, że wykonujemy działania na obydwu stronach równania. Przepraszam – błędnie założyłem, ze się będzie łatwo domyśleć. W przypadku jednej niewiadomej działa zawsze. W praktyce szkolnej budujemy równania do rozwiązania w rozsądnym czasie. Wyodrębniłem ich 24 postaci. Nie chciałbym już na tym blogu poruszać tej tematyki. jestem pasjonatem nauczania i ponownie zapraszam do ewentualnej dyskusji pocztą e-mail lub jeszcze lepiej telefonicznie. Pozwoli Panu zachować anonimowość, a w bezpośredniej rozmowie w kilkanaście minut można rozstrzygnąć wątpliwości, które w tej formie pochłaniają mi mnóstwo czasu. Pozdrawiam b. serdecznie. K. Cywinski. PS. Twierdzenie recenzował mi asystent u Steinhausa.
Często wracam do Kabaretu Starszych Panów i Dudka. Wysoka polszczyzna również mi wydaje się być niezbyt fortunnym określeniem na sposób posługiwania się językiem polskim, który miał zapewne na myśli Gospodarz. „Nobody is perfect” albo sprowokowanie do dyskusji. Zgodnie z uogólnieniem prawa Greshama -Kopernika: rzeczy gorsze wypierają rzeczy lepsze. Polszczyzna przedwojennego inteligenta. Zależna była od przynależności do sfery, która miała poczucie swojej wartości jako elita. Dykcja wyćwiczona łacińskimi recytacjami, znajomość tekstów literatury greckiej w oryginale, to inny sposób artykulacji, inna maniera. Teraz jedynie może śmieszyć lub brzmieć sztucznie. Tadeusz Sznuk, Krzysztof Mroziewicz, role Wojciecha Pokory, Zbigniewa Zapasiewicza. 8 czy 9 lat temu odwiedziłem przyjaciela, znakomitego plastyka,który akurat u siebie podejmował gości. Impreza nieco zakrapiana. Po pewnym czasie, ktoś zwrócił mi uwagę, że jakoś bardzo dziwnie mówię. Kiedy zacząłem się dopytywać o szczegóły, zarzut został sformułowany następująco: no. mówisz tak jakoś, jak nauczyciel jakiś. Byłem nieco zaskoczony, gdyż opowiadaliśmy sobie anegdoty, niektóre dosyć pieprzne. Cóż, czas zwolnić tempo i powoli ustąpić miejsca współczesności.
@Gekko
Smoking w stylu disco polo. Chyba trochę za wysoka kultura. 🙂
wracając do tematu „zanika wzorzec mowy”.
Byłam ostatnio na spotkaniu z K.Vargą, kupiłam sobie parę książek i zaczęłam czytać sobie jego „Teqilę”
refleksja po lekturze:
Nasycenie p…eniem (warstwa bluzgowa)
plus myślenie (o tym co pozostanie po usunięciu warstwy bluzgowej)
Przypomina mi się anegdota przytaczana przez jednego z moich bliskich o tym, jak w pewnym czasie, w pewnych kręgach, szczytem kłótni było powiedzenie męża do żony:
„Mylisz się kochanie.”
KC: „W praktyce szkolnej budujemy równania do rozwiązania w rozsądnym czasie. Wyodrębniłem ich 24 postaci.”
Nie jestem pewien cczy nauczanie matematyki przez zapamietywanie „szczegolnych przypadkow” to jet przyslowiowe „to”, biorac pod uwage ile tych przypadkow do zapamietania jest – i to nawet dla tak trywialnego problemu.
Ja otrzymalem zupelnie inne reguly: rozwiazanie rownania liniowego nie zmieni sie gdy a) obie strony pomnozymy przez te sama liczbe rozna od zera, b) gdy do obu stron dodamy te sama liczbe, c) gdy dowolny czynnik pzreniesiemy z lewej strony na prawa (lub odwrotnie) zmieniajac przy tym jego znak. Te reguly sa wystarczajace do rozwiazania DOWOLNEGO rownania liniowego. Gdy uzupelnimy o jeszcze jedna regule, mozemy rozwiazywac uklady rownan liniowych: d) dwa rownania mozna dodac do siebie.
Takie wlasnie zasady poznalem lat temu duzo. Bylo to w czasach gdy nie bylo „humanistow” i „nei humanistow”, wszyscy musieli znac matematyke tak samo (lacznei z rozwiazywaniem ukladow roznan liniowych), a egzamin maturalny trwal tydzien.
Generallnie, problem edukacji jest ciekawy – nie twierdze ze Panska metoda jest zla albowiem nie ma „jedynie slusznego” sposobu nauczania.mam natomiast inny poglad w tej sparwie. Zgadzam sie natomiast ze blog Gospodarza nie jest najlepszym miejscem na dalsza dyskusje. Jest moze jakies forum o bardziej zblizonej tematyce? Tam mozna by pzreniesc ten problem.
Ksiazke kupie jezeli jest dostepna w ksiegarniach. Nie lubie bowiem neizasluzonych prezentow 🙂
@Overdrive
„Być może nie ma ochoty kupować garnituru, ani golfu czy marynarki, po to by obejrzeć sztukę w teatrze. ”
Być może, młodzieniec zwrócił moją uwagę, gdyż wyróżniał się z tła pań w wieku wernisażowym, które głównie można w teatrze spotkać.
time pisze:
2011-11-09 o godz. 23:18
(…)
Może kultura osobista niekoniecznie wystarczy za kulturę wysoką a konwenans i obłuda niekoniecznie wznosi twórczość na wyżyny?
Bo inaczej – disco polo 🙂 😉
@Gekko
Uważasz, że nie powinno być konwenansów? Wyobrażasz sobie „garniturowców” na sali gimnastycznej, na budowie czy w polu? I komentarz w stylu: może ktoś nie chciał kupować gumiaków i kufajki.
No może trochę przerysowałam…
Nie jestem fanką disco polo. 😉
time pisze:
2011-11-10 o godz. 21:23
@Gekko
Uważasz, że nie powinno być konwenansów?
—
Uważam tylko, że nie należy mylić konwenansu z kulturą 🙂
PS Schludny, czysty kombinezon robotnika budowlanego to standard w krajach cywilizowanych, przekładający się zresztą na rentowność zamówień… 🙂
@Gekko
„czysty kombinezon robotnika budowlanego to standard w krajach cywilizowanych, przekładający się zresztą na rentowność zamówień”
🙂 no dobrze, w sumie ważne, że ludzie chcą uczestniczyć w wydarzeniach kulturalnych,
🙂 fachowcowi wybaczy się lekko sfatygowany strój, jeśli robotę wykona porządnie