Podwyżki duże, zarobki małe

Nauczyciele otrzymują podwyżki (kolejna już we wrześniu), ale do ekonomicznego sukcesu w tym zawodzie bardzo daleka droga. Najnowszy raport firmy Sedlak&Sedlak nie pozostawia złudzeń: zarobki nauczycieli w porównaniu z dochodami w innych zawodach należą do najniższych (zob. info).

Wokół nauczycieli rośnie mit, że zarabiamy krocie (podobno średnia pensja dyplomowanego to ok. 5 tysięcy zł, do tego dochodzą nieopodatkowane zyski z korepetycji, dodatkowe dochody za pracę przy sprawdzaniu testów egzaminacyjnych, nagrody dyrektora, zastrzyki finansowe z funduszu socjalnego, darmowe wycieczki do najpiękniejszych regionów kraju, wyżerka na studniówkach i innych balach, kosztowne prezenty i upominki od wdzięcznych uczniów itd.). Po prostu żyjemy w szkołach niczym pączek w maśle. Obalanie mitów jest trudne. Dlatego zapewne ww. raport przejdzie bez echa. Ludzie o nauczycielach swoje wiedzą, żadne fakty do nich nie dotrą.

Raport firmy Sedlak&Sedlak nie uwzględnia specyfiki polskiego zatrudnienia. Otóż u nas rzadko kto żyje tylko z jednej pracy. Bowiem z jednej pracy żyje się tak samo jak bez żadnej pracy. Dlatego jak już się ktoś bierze za robotę, to musi się zatrudnić przynajmniej w trzech-czterech miejscach. Inaczej szkoda w ogóle wychodzić z domu. Pamiętam, jak wyjaśniałem to kiedyś niemieckim nauczycielom. Gdy umawialiśmy się na popołudnie lub wieczór, to za każdym razem ktoś z grupy Polaków nie przychodził, bo musiał iść do drugiej, trzeciej lub czwartej pracy. Niemcy nie mogli zrozumieć, w ilu miejscach my jesteśmy zatrudnieni. Po prostu bierzemy wszystko, co się da, bo inaczej nie zwiążemy końca z końcem. Kolega, który nigdzie poza szkołą nie pracował, mógł sobie na to pozwolić, bo mieszkał u mamy. Cała reszta szła z pracy do pracy i z pracy do pracy, do pracy z pracy i z pracy do pracy. Taka dola nasza.