Podręczniki drogie i co dalej?

Rodzice wydają masę pieniędzy na podręczniki dla dzieci. W tym roku też trzeba wyjąć z portfela fortunę. Ale dlaczego? Raz winne są pazerne wydawnictwa i pośredniczący handlarze (żądają za dużo), innym razem ministerstwo edukacji (reformuje programy nauczania). W tym roku próbuje się zwalić winę na nauczycieli (zob. tekst). Podobno zmuszamy rodziców do kupowania nowych książek, a stare każemy wyrzucić do kosza. Gdyby nie nauczyciele, dzieci mogłyby wziąć podręczniki po starszym rodzeństwie albo taniej kupić w antykwariacie.

Może i są nauczyciele, którzy wolą pracować z podręcznikami przywiezionymi wprost z drukarni. Zawsze co nowe, to nowe. Nauczycieli można winić i bronić – kwestia wyboru. Tak samo można obarczać winą bądź usprawiedliwiać wydawców czy ministerstwo. Jednak chyba nie tu leży pies pogrzebany. Jak będziemy tylko winić i bronić, to nic się w tej kwestii nie zmieni. Podyskutujemy, a rodzice i tak będą zmuszeni zapłacić kupę forsy. Narzekajcie, ale płaćcie – oto filozofia podręcznikowego biznesu.

Podręczniki to zbyt wielki biznes, aby łatwo było go zmienić. Jest to olbrzymi tort, z którego masa osób kroi dla siebie pyszny kąsek. Co ciekawe, jest to tort, z którego bez żadnej szkody dla procesu nauczania można zrezygnować. Sam przeprowadziłem eksperyment polegający na tym, że przez trzy lata nie używałem żadnego podręcznika w całym cyklu nauczania języka polskiego w klasach licealnych. Nie miało to żadnego negatywnego wpływu ani na tok lekcji, ani na proces nabywania przez uczniów umiejętności i gromadzenia wiedzy, ani na wyniki egzaminu maturalnego. Wymagało tylko trochę większego wysiłku, nieco większego przygotowywania się do lekcji i pewnej dozy kreatywności. W każdym razie wszystkim wyszło to na zdrowie.

Uważam, że posługiwanie się podręcznikami w takiej jak dotychczas formie (kupowanie książki i targanie jej na lekcje) to przeżytek. Zupełnie niepotrzebnie podtrzymujemy ten anachronizm. Podręcznik-książka jest tak samo potrzebny we współczesnej szkole jak wieczne pióro i kałamarz albo 80-kartkowe zeszyty do robienia notatek z każdego przedmiotu. Zamiast tego wszystkiego, a przede wszystkim zamiast wielkiego, ciężkiego tornistra i wydanych na to dużych pieniędzy, wystarczy jedno lekkie, maleńkie USB, a w nim wszystko. Podręczniki w pamięci przenośnej ściągane bezpośrednio od wydawcy. I wtedy musi być taniej. A jeśli nie będzie taniej, to trzeba zagrozić, że w ogóle zrezygnujemy z podręczników. I wtedy na pewno będzie.