Uczniowie liczą
Nauczyciele martwią się, gdy uczniów nie ma na lekcji. Szczególnie mocno martwią się o maturzystów, bo przecież egzamin za pasem. Nauczyciele obawiają się, czy ich podopieczni będą wystarczająco dobrze przygotowani do matury. Tymczasem uczniowie nie martwią się wcale. Oni liczą, ile razy mogą jeszcze nie przyjść do szkoły.
W szkole obowiązuje przepis, że po przekroczeniu 50 proc. nieobecności jest się nieklasyfikowanym. I właśnie tego boją się uczniowie najbardziej. Nieklasyfikowanie oznacza konieczność zdawania egzaminu. Dlatego liczą godziny i to bardzo dokładnie. Zwróciłem dzisiaj uwagę pewnej osobie, że dawno jej nie widziałem na moich lekcjach. A ona na to: „Przepraszam, ale w tym semestrze nie byłam 19 razy, a byłam 22”. Zagadałem później swojego wychowanka, aby zaczął chodzić na lekcje pewnego przedmiotu (kolega mi powiedział, że potrzebna jest interwencja wychowawcy). Chłopak odrzekł, że nie widzi problemu, bo przecież opuścił 5 lekcji, a był na 7. Czyli wszystko gra.
Dzwonię czasem do rodziców, ale słyszę to samo. Tak, wiedzą o nieobecnościach i razem z dzieckiem czuwają, aby nie było problemu z klasyfikacją. Przyznam się, że jeszcze mi zależy, aby uczniowie przychodzili. Jednak z każdym rokiem coraz mniej. Widzę w szkole kolegów, którzy mają to gdzieś. Nie chcą uczniowie przychodzić, to niech nie przychodzą. Nawet lepiej, jak na lekcji jest połowa klasy. Skoro rodzicom to nie przeszkadza, to dlaczego ma to przeszkadzać nauczycielowi?
Jeden z rodziców, gdy za mocno interweniowałem w tej sprawie, powiedział, że ma z dzieckiem taką umowę: „Za każdą piątkę ze sprawdzianu daję mu dzień wolny. A jak w tygodniu nie było żadnej jedynki, to też ma prawo do dnia wolnego. Oczywiście, liczymy wszystko dokładnie, aby nie przekroczyć 50 proc. nieobecności”. No to liczcie!
Komentarze
Co na to „głos spod katedry”??? Szara szkolna rzeczywistość kontra Eltoro.
Szanowny Panie Profesorze,
dzisiaj krótko, bo narobiłem sobie swoją gęstą obecnością na Pana Blogu mnóstwo uprawnień do zasłużonych (dla mnie!) wagarów.
Czy zrozumiał Pan lekcję od uczniów i rodziców jak należy i jak nie należy motywować, zanim się wprowadzi bzdurne mechanizmy demotywujące?
Czy wie Pan, na czym polega kluczowa różnica między motywowaniem przez doskonalenie (proces) od nagradzania za spryt (wynik), sprawiająca, że każde z osobna jest kontrproduktywne?
Zasyłam więc spod katedry 73% wyrazów szacunku – reszta, gdy Pan zrozumie, że to Pan (jak kiedyś Polska dyplomacja) „stracił okazję do … liczenia”.
Ciekawe, że w arcyliberalnej Holandii, gdzie większość szkół to w zasadzie szkoły społeczne z dofinansowaniem państwa za nieobecność dziecka w szkole rodzic płaci o ile dobrze pamiętam 60 czy 70 EURO kary!
Sposób działa tylko jeśli nauczyciel lebiega.
Porządny nauczyciel po pierwszej nieobecności nieusprawiedliwionej przepyta delikwenta tak, że odechce mu się kombinowania.
wszystko w granicach prawa, a czy znacie zapis prawny, że za liczne nieobecności dziecka w szkole rodzice moga ponieść karę finansową, bodajże do 5 tysięcy złotych? I to w Polsce?!
No to odezwali się nauczyciele o mentalności klawisza.
A uczniowie wiedzą, że ich obecność czy też nieobecność w szkole niczego w ich wynikach maturalnych nie zmieni.
Wolą się sami do matury przygotowywać, obecność w szkole uważając za stratę czasu.
I przygotowują się nieźle, bez pomocy kadry profesorskiej.
Nie ma chyba Pana szkoła problemów z wynikami uczniów, mimo fatalnej frekwencji, prawda?
To jaki z tego wniosek?
30% – zdana matura, promocja pomimo jedynek na świadectwie … to się układa w logiczną całość produkcji taniej siły roboczej.
Nie wiem, kim jesteś @parker /i wiedzieć nie chcę/, gdzie pracujesz, ale wyobrażam sobie, że gdy Ciebie zabraknie w pracy na dzień, nie daj Boże – dwa, to zakład/instytucja pada na ryjec i nie podnosi się do czasu kolejnej hossy, prawda?
Czy może jednak funkcjonuje?
A jeśli tak, to czy nie wydaje Ci się logiczne, że jesteś tam zupełnie zbędną zawalidrogą?
To też egzemplifikacja prostackiego przełożenia, jakie wypociłeś post wyżej.
Sensor-nauczyciel sadysta?
Ukłony pod katedrę.Gospodarz wypala się jak reaktory w Japonii.”…jeszcze mi zależy…z każdym rokiem coraz mniej”.Biedne dzieciaki!
Hm, wikipedia podpowiedziala mi, ze w Polsce istnieja takie rzeczy jak obowiazek nauki i obowiazek szkolny. Ten drugi obejmuje tylko uczniow szkol podstawowych i gimnazjalnych a ten pierwszy do 18-go roku zycia, bez okreselnia miejsca tejze nauki. Gimnazjum w Polsce to najwyzej szesnastolatki, czyli maturzysta to osoba osiemnasto lub dziewietnastoletnia. Ma wprawdzie obowiazek sie uczyc, ale niekoniecznie w szkole. Skoro nauczyciel wypelnia swoje obowiazki ( a w moim pojeciu nie musi sobie jakos specjalnie zyl wypruwac, poprostu w zadawalajacy sposob przekazywac wiedze ze swojego przedmiotu ) to wedlug mnie nie musi sobie glowy zaprzatac dylematami jakie opisuje autor tego wpisu.
Od nauczyciela nie wymaga sie cudow – jezeli uczen-matolek nie wykorzystuje okazji do nauki, a jak wynika z blogu rodzice matolka mu w tym pomagaja, to nauczyciel moze umyc rece i zajac sie swoim zyciem.
Zycie zweryfikuje te „koncepcje” zdobywania wyksztalcenia, nie ma obawy. W USA poszerza sie odleglosc pomiedzy ludzmi, ktorzy uzywaja mozgu do pracy a tymi, ktorzy wprowadzaja ich pomysly w zycie. Jezeli jeszcze do tego dodamy role outsoucingu, to mamy taki obrazek: (przyblizone kwoty rocznych zarobkow w dolarach US)
1) wolne zawody – 100k+, a w niektorych przypadkach (niektorzy lekarze, prawnicy, bankowcy) az do milionow,
2) inzynierowie, kierownicy, nauczyciele, administracja, oficerowie wojska i policji, wysoko wyksztalcony sredni personel medyczny, – od 50k do 150k
3) technicy, kierowcy, nizszy pesonel medyczny, „humanisci po studiach” w tym nauczyciele szkol publicznych w gorszych dzielnicach – 30k do 70k
4) robotnicy, sprzataczki, kasjerki w sklepach, ekspedientki, etc. – 20k do 40k
Outsorcing zmniejsza:
a) liczebnosc wszystkich grup za wyjatkiem pierwszej, chociaz grupa druga (jeszcze) nie jest az tak bardzo tym dotknieta (najbardziej programisci),
b) zarobki grup trzeciej i czwartej.
W praktyce, po kilku latach doswiadczednia zarobki pracownikow z grupy drugiej sa blizsze 100k anizeli 50k. Natomiast grupa trzecia silnie zmiejsza swoja liczebnosc i ich zarobki b. rzadko przebijaja 50k. Grupa czwarta to w USA wegetacja. Nie zadna tragedia, ale wegetacja bez perspektyw. Tacy Kiepscy.
Przepustaka do grupy trzeciej (nie mowiac juz o pierwszej) sa w USA studia. Coraz czesciej na poziomie M.S., nie tylko B.S.
Ja nie wiem, jak jest teraz w Polsce, ale jezeli uczniowie-liczykrupy mysla, ze wyjada „na Zachod” i dostana tam dobra prace, to niech sobie raczej pomysla o grupie czartej z mojej klasyfikacji.
Poprawka: mialo byc: „przepustka do grupy drugiej” a nie trzeciej no i oczywiscie literowki w outsourcingu.
„Wolą się sami do matury przygotowywać, obecność w szkole uważając za stratę czasu. I przygotowują się nieźle, bez pomocy kadry profesorskiej.”
Parkerze, takie przypadki się zdarzają, ale nie wysnuwaj na ich postawie ogólnej zależności.
Najczęściej przyczyny, które powodują tak znaczne nieobecności są bardziej prozaiczne i raczej nie jest to dla uczniów korzystne.
parker pisze: „A uczniowie wiedzą, że ich obecność czy też nieobecność w szkole niczego w ich wynikach maturalnych nie zmieni. Wolą się sami do matury przygotowywać, obecność w szkole uważając za stratę czasu. I przygotowują się nieźle, bez pomocy kadry profesorskiej.
Nie ma chyba Pana szkoła problemów z wynikami uczniów, mimo fatalnej frekwencji, prawda?
To jaki z tego wniosek?”
Odpowiadam za autora: Tragiczny. Tragiczny po trzykroc.
Dobre amerykanskie szkoly jako kryterium rekrutacyjne oceniaja potencjal danej osoby jako zrodla wiedzy, doswiadczenia zyciowego, motywacji oraz stymulacji intelektualnej dla wspoltowarzyszy tej „podrozy przez szkole”. Wszyscy traktuja tam jako oczywistosc to, ze w szkole uczymy sie nie tylko od nauczyciela ale tez od kolegow i kolezanek.
Stad taka duza rola tzw. eseju, w ktorym kandydat na ucznia ma opisac, jak np. przezwyciezyl jakies swoje trudnosci zyciowe. Jak komus pomogl. Czyli jaki ma potencjal, aby ew. pomoc komus z kolegow. Kandydat na ucznia musi przekonac komisje rekrutacyjna, iz jest wysoko zmotywowany do nauki. Z tego samego powodu. Daje to wieksza pewnosc, ze nie tylko sam sobie poradzi ze szkola ale ze jeszcze wyciagnie pomocna dlon do kogos, kto sie z nim razem uczy.
Zreszat kiedys w Polsce nie bylo to az takie dziwne. Sam pamietam, jak bez niczyjego przypominania zaczynalismy w liceum wyklad w klasie gdy z jakiegos powodu ( a dzialo sie to bardzo rzadko) ktorys z naszych nauczycieli sie spoznial. Najzwyczajniej w swiecie, uczen ktorego klasa uwazala za najlepszego z danego przedmiotu byl „delegowany na ochotnika” i wsrod smiechow i zartow wychodzil na srodek klasy i zaczynal nastepny wyklad. Lub cos, co uwazal, ze „pewnie byloby” nastepnym tematem. Zupelnie powaznie emulowal zachowanie stalego nauczyciela, i jezeli normalna lekcja zaczynala sie zwykle od kartkowki – klasa pisala kartkowke, nie bylo zmiluj sie. Nauczyciel wchodzil, mial juz ten fragmnet lekcji zalatwiony, akceptowal prace uczniow i kontynuowal. Czasami zas wchodzil dyrektor (jakos zapamietalem naszego dyra, w poprzednim wcieleniu swietnego fizyka i dydaktyka), jednym rzutem oka ocenial co sie w klasie dzialo, czasami siadal w tyle klasy i po paru minutach wychodzil, komentujac z udawana obraza: „Nic tu po mnie, sami sobie dajecie najlepiej rade!”
Bylismy zreszta do tego przyzwyczajeni, gdyz np. matematyk w pierwszej klasie liceum zapowiedzial nam, ze wiele zagadnien obowiazkowych na maturze bedziemy musieli przerobic sami, gdyz nie ma na nie czasu. Wymienil duza czesc (zwykle rachunkowa, czyli obliczanie) rachunku rozniczkowego i calkowego, wiekszosc geometrii, cala trygonometrie, logarytmy, itp. Przez cztery lata uczylismy sie uniwersyteckiej algebry i analizy, wiec rzeczywiscie na proste zastosowania nie bylo czasu. Ale niektorzy z nas nie nadazali za tematem i zdecydowali, ze beda pisali zwykla mature dla liceow mat-fiz a nie nasza dla klas „autorskich” mat. I to wlasnie glownie ich koledzy i kolezanki z klasy pomogli tym uczniom przerobic normalny program klasy mat-fiz, czyli te nieszczesne logarytmy i calkowanie. Branie korepetycji raczej nie wchodzilo w rachube, gdyz nawet ci „slabsi” byli z matematyki czy fizyki o lata swietlne przed uczniami nieprofilowanych liceow.
Niechodzenie na wyklady to nie tylko „oszczedzanie czasu” na zlego nauczyciela, ale w/g mnie pozbawianie kolegow mozliwosci skorzystania z moich wiadomosci na dany temat. U nas w szkole tzw. „aktywnosc” oraz referaty byly bardzo mocno punktowane i skutkiem tego np. nasz historyk wiedzial, kto jest z czego dobry i jezeli temat zahaczal o ( w moim wypadku) o cokolwiek z marynistyki lub epoki napoleonskiej to slyszalem – o tym najlepiej opowiesz nam ty – masz piec minut, go! Kolega byl specjalista od „wedrowek ludow”. Inny od teatrologii, bylo kilku „jezykoznawcow”, plynnie mowiacych w jakims jezyku, „sportowcow”, ?polonistow?.
Nikt sie nie obrazal za „wyrwanie” i najwyzej mowil (ale rzadko) ze tego akurat aspektu nie zna.
I juz na koniec. Klasy na studiach MBA sa kompletowane specjalnie pod katem dotychczasowych doswiadczen studentow. Zdanie egazminu wstepnego przy braku znaczacych osiagniec w pracy zawodowej, ktorymi moglbys sie podzielic z kolegami dyskwalifikuje cie jako kandydata na porzadne studia MBA. Wlasnie dlatego, ze zdobywanie wiedzy nastepuje nie tylko po linii „profesor-student” ale takze „student-student”.
No to czemu nie chodzą, jak to takie ważne i pożyteczne?
Bo głupi i leniwi a ich rodzice jeszcze głupsi.
To co zrobić żeby chodzili?
Represje zwiększyć, kary wprowadzić.
Ja bym przywiązywał do ławki.
A może coś zrobić, żeby chcieli chodzić?
Pier..lisz @parker.Na szkole się nie znasz.
Jak jesteś taki mądrala, to idź i ucz.
AdamJ
Korzystna to by była dla uczniów szkoła, do której by chodzili z przyjemnością i poczuciem, że jest im potrzebna.
Przecież uczniowie, akurat w szkole gospodarza szczególnie, nie należą do nie ambitnych którym na przyszłości nie zależy.
Nie uogólniam ale powszechne zjawisko, jak je opisał autor nakazuje myśleć, że tu wina nie leży po uczniów i ich rodziców.
To wina MEN i Hallowej oczywiście.
@ zza kałuzy
Zgadzam się ze zdaniem, że wniosek jest tragiczny.
Co mianowicie jest tragiczne?
Otóż to, że maturzysta po 12 lat nauki w kolejnych szkołach dochodzi do przekonania, że przebywanie w szkole nie daje mu żadnej korzyści. Daje tego niepodważalny dowód swoimi nogami.
Jeżeli mówilibyśmy o paru przypadkach na sto, można by powiedzieć: wykolejona jednostka, kilkunastu przypadkach na sto ? nieudolna szkoła, jeśli jest to jednak liczba większa, to przyczyny są właśnie takie… jakie widzimy. W wymiarze społecznym wbrew pozorom ludzie postępują racjonalnie, nawet jeżeli jest to przyczynowość nie do końca uświadomiona.
Często już w szkole podstawowej trudno dziecku wyjaśnić potrzebę rozmaitych pomysłów szkolnych. W ostatni wtorek w klasie piątej na j. angielskim nauczycielka „zadała” dzieciom do domu wykonanie plakatów o UE. Można było wybrać jeden z kilku wzorów. Było to główną treścią lekcji. Zakarbowanie tych wzorów w pamięci. W zależności od złożoności plakatu można było na nim zarobić jedną lub więcej szóstek z języka. (Na plakatach nie było ani jednego słowa po angielsku.) Kolejna lekcja (wczoraj) upłynęła na wieszaniu 25 podobnych plakatów na ścianie. Dziecko zapytało mnie: po co to jest potrzebne? Wczoraj, tym razem w klasie szóstej z ta samą nauczycielką była znowu lekcja o plakatach UE. Dziś do późna wieczorem wyprodukujemy drugi taki sam plakat. W poniedziałek będzie lekcja o wieszaniu plakatów. Nie ma już miejsca, więc może tamte poprzednie trzeba będzie zdjąć. Może więc będzie to dwie lekcje. Dziś albo w poniedziałek drugie dziecko zapyta mnie: po co? Przez dwa tygodnie przed lekcją o plakatach pani nie było w szkole. Było zastępstwo. Połączono dwie grupy. Pani Inna prowadząca lekcję wyjaśniła, że grupy mają różne programy, więc będzie zajmować się ?swoimi? uczniami, a ci z zastępstwa mają być cicho. Trwało to dwa tygodnie. Dziecko pytało mnie: po co? Pytają często. Na razie detalicznie. Za chwilę zaczną pytać syntetycznie. A potem zaczną sobie odpowiadać. Mogę mieć tylko nadzieję, że ich odpowiedź będzie taka, że moje wnuki nie będą musiały pytać.
Panie Gospodarzu!
Wyjaśnił Pan, jak liczą uczniowie w LO Elitarnym. Więc już wiem, jak liczą uczniowie i jakie tu działają reguły. Podstawowa jest reguła 50%.
Ale chciałbym się jeszcze dowiedzieć, jak liczą nauczyciele. Czy tu są jakieś reguły.
Ile lekcji w semestrze może się nie odbyć z nieznanej (lecz mniemam, że bardzo ważnej) przyczyny. Wiem z doświadczenia, że jeśli teoretycznie powinno odbyć się np. 40 godzin z danego przedmiotu, to jeśli odbędzie się 32 w tym 6 skróconych, to całkiem nieźle. Wiem również, że niektórzy nauczyciele mają tutaj swoje indywidualne zwyczaje. Np. Pani X. historia, szkoła podstawowa, co najmniej od sześciu lat systematycznie kończy program w okolicach 60-70% podręcznika, stąd kolejne roczniki cośkolwiek o Piastach wiedzą, ale o Jagiellonach już nie słyszały. Od kwietnia do czerwca zazwyczaj odbywa się najwyżej dwie lekcje, z góry wiadomo, że jeżeli jest sprawdzian w kwietniu, to jest to ostatnia ocena w semestrze i panią zobaczymy dopiero na zakończeniu roku.
Więc czy są tutaj jakieś, choćby zwyczajowe reguły? Może ktoś wie?
@Eltoro,
Z nieśmiałą nadzieją pytam: czy tym razem wyraziłem się choć trochę zrozumiale? Pardon, chciałem powiedzieć: na właściwym poziomie abstrakcji?
Jeszcze na koniec optymistyczny akcent. Wczoraj w gimnazjum z inicjatywy młodzieży przy poparciu rodziców po paromiesięcznych staraniach udało się zmienić nauczycielkę. Niewiele dały rozmowy na lekcji z nauczycielką, z dyrekcją, zaangażowanie rodziców, osoba była niereformowalna. Zresztą wszyscy z dyrekcją włącznie doskonale wiedzieli, że trafić na tę osobę, to najlepiej od razu zaplanować sobie wagary na rok z góry i korepetycje z przedmiotu.
Jest to dla mnie niesłychanie budujący przykład, młodzież udowodniła, że potrafi nie tylko dostrzegać w życiu absurdy, ale konsekwentnie z determinacją z nimi walczyć, przekonała się też, że warto, że taka walka może zakończyć się powodzeniem, że jedyną alternatywą nie jest unikanie szkoły do bezpiecznej granicy 50%.
@ corleone,
odpowiem równie nieśmiało:
żaden poziom abstrakcji nie będzie tu na miejscu
miało być po szkolnemu a nie teoretyczno-oświeceniowo-abstrakcyjnemu.
A i zajęcia praktyczne opisujesz zbyt tajemniczo:
O co Ci biega z temi plakatamy?
O utrwalaniu materiału nie słyszałeś?
Po angielsku: eterniting materials, czyli przygotowanie do życia w rodzinie emigranckiej?
I niech kto powie, że szkoła daleka od życia!
Puff….
🙂
Pozdrawiam.
@ zza wody
jakbyś wiedział czego się nasi uczniowie mogą od siebie nauczyć, to byś też czem prędzej autoalarm w samochodzie sobie założył.
A w Hameryce alarmów nie zakładają sobie.
Bo się słabo uczo, o czym wie każdy Polak, a one, gdzie je Polska nie wią.
Takie to ichnie liberalno-demokratyczne niby (M)asz (B)abo (A)merykę, a placek z omastą pęsumowom musi być po naszej stronie.
🙂
Też pozdrawiam 😉
@ corleone, byłbym zapomniał
„Jeszcze na koniec optymistyczny akcent….”
Topienie Marzanny?
@parker napisałeś: „uczniowie wiedzą, że ich obecność czy też nieobecność w szkole niczego w ich wynikach maturalnych nie zmieni”, nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz. Wystarczy zacząć wagarować, by w przyszłości nigdy już nie uzupełnić pewnych luk w wiedzy. Mamy uczniów, którzy w klasie maturalnej zaczęli pracować, chwała im za to, ale jednocześnie okazało się, że nagle zaczęli otrzymywać gorsze oceny. Zdarzało się, że nie przychodzili na zajęcia z powodu zmęczenia fizycznego i zaczynało się błędne koło. Praca – brak czasu – zmęczenie – jedynka – zniechęcenie – kolejna jedynka…
O ile w klasie pierwszej było ich 36, to do matury dotrwało 28, z czego 7 osób zrezygnowało z niej z powodu luk w wiedzy, których nie są już w stanie nadrobić.
@Eltoro
No nie, nie jestem aż tak naiwny. Wiem, że Marzanny są w środku ze słomy i są niezatapialne. Nasza Marzanna podryfuje i osiądzie… w jakiejś innej klasie. Niemniej cenne wydaje mi się, że obok młodzieży, którą poznajemy dzięki uprzejmości Pana Gospodarza istnieje również młodzież, która potrafi rozpoznawać oczywistą głupotę i na nią reagować.
@Władek
Przeczytaj uważnie ostatnie lekcje Pana Gospodarza. Przerabialiśmy w tym tygodniu tematy, z których dowiedzieliśmy się, że jak już kolega dotrwał do klasy maturalnej to nieładnie mu na koniec robić na paskudę i szanujący się belfer powinien mu umożliwić odejście z honorem. Zaś na maturze w najgorszym razie na pytanie: czyż nie tak? należy odpowiedzieć: Ależ oczywiście! aby szanowna komisja odetchnęła z ulgą. A jak potwierdzają PT Komentatorzy przy odrobinie wrodzonej inteligencji, do czego nie potrzeba żadnych lekcji, można komisję zrobić na szaro tak, że na wszelki wypadek oceni 20/20. Więc nie ma co straszyć dziada worem. Jeżeli ktoś nie dotrwał albo zrezygnował, nie musi znaczyć, że z powodu luk.
Szanowny Corleone,
Proszę o szczegóły dotyczące pozbycia się niereformowalnego nauczyciela przez młodzież gimnazjalną. Mamy podobny problem. Potrzebuję wskazówek.
Pozdrawiam
@Margola
To już wykracza poza temat bloga.
Załóż pytanie pod tym samym nickiem na stronie http://www.gimforum.pl /inne tematy szkolne. Jeśli zlokalizuję odpowiem obszernie.
Pozdrawiam.