Autorytet się odzywa
Nauczyciele od dawna twierdzą, że MEN psuje edukację. Nikt nie wyrządził szkolnictwu więcej zła niż ministrowie tego resortu. A jednak nauczyciele są osamotnieni w tej krytyce. Brakuje głosu autorytetów naukowych. Uczeni milczą w tak wielu sprawach, choćby w kwestii psucia podstaw programowych i kanonu lektur szkolnych, wprowadzenia gimnazjów albo degrengolady egzaminu dojrzałości, że wydaje się, iż mają wszystko w głębokim poważaniu. Kiedy tylko mam okazję rozmawiać z kadrą akademicką, zawsze pytam, dlaczego milczy, gdy ministrowie psują edukację.
Dlatego z największym zdziwieniem i zarazem najwyższym podziwem przeczytałem słowa prof. zw. dra hab. B. Śliwerskiego, wiceprzewodniczącego Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN. To nie jest głos byle kogo, lecz autorytetu. A oto wspomniane słowa:
„Nie trzeba pracować tak, jak oczekuje tego MEN. Nie musimy wdrażać rozwiązań, które są generowane przez urzędników pod hasłem standardów jakości kształcenia, czyniąc edukację przeciętną, dostosowywaną do wzorów, planów, za którymi kryje się m.in. chęć ułatwienia sobie sprawowania państwowego nadzoru nad procesem kształcenia czy rozliczania nauczycieli z pracy tak, jakby z założenia byli leniwi, wypaleni czy niezdolni do jakiegokolwiek zaangażowania.” (zob. źródło – czwarty akapit)
Za te słowa, jakże prawdziwe, jestem gotów profesora ucałować. Nadal jednak pozostaje aktualne pytanie, dlaczego inni profesorowie milczą. Gdyby tego typu opinie płynęły ze wszystkich ośrodków akademickich, skończyłaby się radosna twórczość niewydarzonych ministrów edukacji. Niestety, odwaga charakteryzuje nielicznych uczonych. Reszta woli się nie wychylać. Boli mnie ta postawa profesorów.
Komentarze
Być może prof. Śliwerski należy do nielicznych przedstawicieli gatunku profesorów pedagogiki, którzy zachowują jakiś kontakt z rzeczywistością. Wedle mojej opinii pedagogika uniwersytecka dawno oderwała się od rzeczywistości szkolnej i szybuje w ezoterycznych przestrzeniach. Można zaryzykować stwierdzenie, że ta rzeczywistość wyraźnie nauce (pedagogicznej) przeszkadza. Ponieważ kłóci się z nią, więc trzeba ją ignorować. Tak też się właśnie dzieje.
Miły Panie Profesorze,
mnie też podoba się głos autorytetu, lecz czytany w całości a nie manipulowany jednym, wybranym tendencyjnie cytatem.
Czyż Autorytet w swym wpisie w istocie krytykuje urzędników (jak Pan sugeruje), czy też cyniczny i bezwolny oportunizm tych, którzy przepisy wykorzystują jako wymówkę dla koniunkturalnego lenistwa?
Zobaczmy, idąc Pana tropem do d a l s z y c h fragmentów wpisu Autorytetu…:
„Nauczyciele mają realną możliwość kreowania edukacji szkolnej w sposób całkowicie wolny od istniejących schematów czy standardów, reorientując ją na najważniejszych aktorów procesu uczenia się i rozwoju, jakimi są uczniowie oraz ich rodzice. Rozporządzenie MEN o innowacjach i eksperymentach stwarza szansę wolności…”
„Nic nie usprawiedliwia narzekania na to, że ktoś nam czegoś nie zapewnił, nie dostarczył czy nie napisał…”
No to ja powtórzę, za Gospodarzem:
Za te słowa, jakże prawdziwe, jestem gotów Autorytet uszanować. Nadal jednak pozostaje aktualne pytanie, dlaczego nauczyciele, w kwestii swej wolności – milczą i w Pokoju i za Katedrą…
Z pozdrowieniami spod, wszakże stąd lepiej się czyta? 🙂
Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że pan profesor po prostu krytykuje MEN za wdrażanie jakiegoś programu jakiegoś innego profesora. Samodzielnie urzędnicy ministerialni nie są w stanie niczego sensownego wymyśleć.
Profesorowie przeżywają od dłuższego czasu swoją małą stabilizację. Najwyżej myślą, kogo tu na dole winić za młodzież , z którą nie ma o czym rozmawiać. Ale podobno kultura i dyskusja o niej już się od dna odbiły…
Zdecydowana większość „autorytetów” (naukowych i medialnych) stara się nie wypaść z kręgu beneficjentów unijnych środków w rodzaju EFS.A te rozdziela MEN,CKE …;-)
Co prawda nie jestem jeszcze profesorem (tylko doktorem habilitowanym) i nie roszczę sobie pretensji do bycia autorytetem, ale z racji różnych związków z oświatą zdarza się mi wypowiadać na temat poczynań MEN. Są to wypowiedzi krytyczne. Zapraszam na mój blog – http://edukacja21wieku.blogspot.com/ oraz do portalu Edunews, na którym wyraziłem swoją opinię o podstawie programowej – http://www.edunews.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=1372&Itemid=8
Z góry jednak uprzedzam, że władze opinie moje i moich kolegów mają głęboko w….. poważaniu. Gdyby dydaktycy i pedagodzy mieli wpływ na kształt oświaty, to od ponad 100 lat wyglądałaby ona zupełnie inaczej.
Pozdrawiam
Do Sławek
>Samodzielnie urzędnicy ministerialni nie są w stanie niczego sensownego wymyśleć.<
Niestety oni myśla inaczej…;-)
Profesor Śliwerski wspomina po prostu ostatnie lata życia swojej, zmarłej na raka, żony.W tym stanie rzeczywiście człowiek nic już nie musi i niczym go się nie da zastraszyć. Na dodatek to było w okresie wielkiej wolności lat 90-tych!!!
Po dzisiejszej radzie pedagogicznej, wysłuchaniu kolejnych bzdurnych pomysłów MEN, powołaniu następnej komisji do spraw… i zapowiedzi kolejnych obowiązków w ramach 40 godzin pracy nasuwa się tylko jeden smutny wniosek – należy opuścić pokład „Titanica” zanim pogrąży się w odmętach absurdu.
Pozdrawiam
@Lone Wolf pisze:2011-01-11 o godz. 23:05
Gdyby to dotyczyło tylko szkolnictwa to nie byłoby problemu, byłaby to tylko zła sytuacja w szkolnictwie.
Problemem jest to ze tak jest w kazdej dziedzine zycia III RP
A ściana zbliża się coraz szybciej.
Zapewne nie trzeba pracować tak, jak sobie życzy MEN czy inne pomniejsze biurwy. Ale na pewno trzeba tak pisać, że się pracuje. To tak, jakby prowadzić podwójną księgowość. Ja zresztą mam wrażenie, że MEN dążą do tego, aby nauczyciele w ogóle nie pracowali, tylko wypełniali coraz to bzdurniejsze papierki. Dzieci w szkole yo coraz większy kłopot. Pałęta się to, drze, nie uczy i robi wiele hałasu. A można by pognać w cholerę i w ciszy wypełniać kolejne rubryczki, pisać plany naprawcze i inne pierdolety. Jeszcze gorsze są biurwy z organów sprawujących nadzór. One ciągle się szkolą do zmieniających się przepisów. Zanim się wyszkolą to minister wymyśla nowe i znów się muszą szkolić. A już totalnie kuriozalne są pomysły biurw z organów prowadzących. one chcą ciągle nowych tabelek i papierków bo nie potrafią z tego co mają wybrać potrzebnych informacji. Więc głos jednego autorytetu (czy też nieautorytetu) niczego nie zmieni. Poza tym autorytety zbijają na tych zmianach niezłą kasę, więc milczą – mają dojną krowę więc doją. Niedawno rozmawialiśmy z innymi weteranami – jakże to było miło w czasach uciemiężenie. Odwaliło się słuszne imprezy typu rocznica rewolucji i inne takie – około 7 na rok i można było szaleć dydaktycznie i naprawdę uczyć i wychowywać. A teraz nawet organ prowadzący wyznacza kiedy ma się odbyć dzień otwarty szkoły, dzień zdrowego żywienie, dzień idioty etc. Dyrektorzy są coraz bardziej beznadziejni bo się wybiera takich co nie będą pyskowali i zmuszali nauczycieli do płodzenia papierków. Jak się skończyła selekcja negatywna do zawodu nauczyciela to się zaczęła selekcja negatywna na funkcje dyrektora. I koło się zamyka. Zgadzam się z Lone Wolf – trzeba uciekać, jeśłi tylko można. Bo to dopiero początek pomysłów reformatoła Hall i jej ekipy
Obserwator i S-21 ujęli to celująco. Milczą, bo doją krowę. Polska to kraj grupek, dojących różne krowy. Uczelnie „dokształcają” nauczycieli, czytaj: wyciągają od nich pieniądze, a przy okazji z różnych instytucji. Zapłacisz- będziesz miał papier, to ogólna zasada. Na podyplomówce z muzyki na 32 osoby 4 umiały grac na jakimkolwiek instrumencie. W trakcie zajęć część się nauczyła grać paru prostych utworów na flet, 1/3 nic nie była w stanie się nauczyć. Wszyscy ukończyli i dostali papier do nauczanie muzyki. Podobnie jest z WF- 120 kilowe panie skaczą w dal 80cm, i dostają zadyszki po wejściu na 3 piętro uczelni. Za ten jakże wielki wysiłek dostają papierek do nauczania WF-u. Belfrzy nie odróżniający magnezu od magnesu uczą przyrody. A na tym wszystkim cierpi te 20% dobrych pedagogów, z których już większość uciekła ze szkoły. To nie jest kwestia tylko nauczycieli, ale chorego systemu i kraju w którym żyjemy. Ci co myślą, że zmiany i likwidacja karty coś zmieni mylą się. Zmieni tyle, że reszta tych z talentem pedagogicznym ucieknie, a samorządy będą mogły wsadzać na etaty znajomków jeszcze łatwiej niż obecnie, bo praca w Polsce za 1500 zł jest bardzo atrakcyjna. Nie mam złudzeń co do tego, że uwolnienie zawodu od karty poprawi jakość nauczania. Do tego potrzebne są rozwiązania, które uniezależniają nabór do zawodu od znajomości i powiązań polityczno- towarzyskich w ratuszu. A tak jest jedynie w kilku dużych miastach. Nie zapominajmy, że większość Polaków żyje na wsiach i w małych miastach. W moim 100-tyś mieście dostanie pracy w szkole bez koneksji to marzenie ściętej głowy, już nawet na etacie anglisty. Nie mam złudzeń, jeszcze rok, dwa i żegnam się z zawodem, zawodem który świadomie wybrałem i kochałem, do reformy w 1999r. Generalnie to staram się nie przyznawać że uczę, jeśli to nie jest konieczne 😉