Wieczna praca na zastępstwo

Nie wszyscy nauczyciele mają umowę na stałe i są chronieni przed nagłym zwolnieniem. Znaczna część pedagogów pracuje na zastępstwo za nieobecnych kolegów. Nie chodzi tylko o nieobecność z powodu urlopu zdrowotnego, macierzyńskiego czy wychowawczego. W szkołach są trzymane miejsca dla tych nauczycieli, którzy poszli pracować do kuratorium, wydziału edukacji bądź OKE. Cała masa urzędników ma zabezpieczone tyły, aby mogła w razie czego bezpiecznie wrócić pod tablicę, jednak prawie nigdy tam nie wraca. Natomiast miejsca dla nich są trzymane, nieraz przez wiele lat, a czasem aż do emerytury.

Wyobraźmy sobie, że dostałbym propozycję pracy w jakimś urzędzie oświatowym. Jeśli ją bym przyjął, w szkole zostałby zatrudniony nauczyciel na czas mojej nieobecności, czyli na przykład na rok, potem znowu na rok albo dwa, na pięć, dziesięć itd. aż do mojej emerytury. Dyrektorzy lubią takie sytuacje. Umowę można wypowiedzieć w trybie trzech dni, gdy tylko dyrekcja poweźmie wiadomość, że wraca poprzedni pracownik. Można przez lata być zatrudnionym na zastępstwo, czyli de facto na czas określony z możliwością natychmiastowego zwolnienia. Dla dyrekcji tak zatrudniony pracownik to marionetka, zawsze bowiem można go postraszyć zwolnieniem albo naprawdę zwolnić pod pretekstem powrotu poprzedniego belfra.

Dla banku pracownik zatrudniony na zastępstwo jest niewiarygodny, dlatego kredytu hipotecznego nie dostanie, najwyżej konsumencki na wysoki procent. Tak zatrudnieni nauczyciele nie mają ustabilizowanego życia zawodowego, pracują, siedząc non stop na walizkach. Całe mnóstwo nauczycieli tak pracuje. Co innego urzędnicy, którzy wyszli ze szkół. Dlatego praca w kuratorium, OKE czy w wydziale edukacji traktowana jest przez nauczycieli jak najlepszy awans. Cokolwiek bowiem by się nie robiło w urzędzie, nie wiadomo, ile lat tam siedziało, miejsce pod tablicą czeka. A nauczyciele zatrudnieni na zastępstwo mogą tylko zgrzytać zębami.