Korepetycje zagrożone
Uczniowie zarażeni koronawirusem powinni poinformować, z kim się kontaktowali. Niektórzy wskazują swoich korepetytorów, a inni trzymają ten kontakt w tajemnicy. I wtedy zaczyna się problem.
Dyrektorzy dowiadują się, że ich nauczyciele trafili na kwarantannę. Przyczyna? Udzielali korepetycji feralnemu uczniowi. Uczeń uziemił wszystkich, którzy go uczyli, w tym paru korepetytorów.
Dyrektorzy zastanawiają się, czy mogą zakazać swoim nauczycielom dawania korepetycji. Chodzi o zmniejszenie ryzyka. Nie pora teraz na kontakty z uczniami z różnych szkół. Dyrektorzy apelują, ale czy mogą zakazać? W końcu dorabianie do pensji jest legalne.
Niektórzy zarażeni uczniowie nie podają jednak informacji, że korzystali z korepetycji. Kryją swoich nauczycieli, aby ci nie trafili na kwarantannę (przez ok. 10 dni nie mogliby przyjmować uczniów, a nie każde dziecko chce korepetycji zdalnych).
Kiedy szkoła przechodzi na nauczanie zdalne, bo ma zarażonych uczniów, trzeba by sprawdzić, kto im udzielał korepetycji. Jednak sanepid już nad tym nie panuje. Okazuje się, że z dwojga korepetytorów zarażonego ucznia jeden idzie na kwarantannę, a drugi nie. Czyli sensu w tym nie ma za grosz.
Komentarze
@Gospodarz
Na kwarantannę kieruje sanepid, a nie dyrektor szkoły. I ma znacznie więcej problemów niż dociekanie, czy uczeń był u nauczyciela albo vice versa zarobkowo czy wspomóc chwilowo dziecko znajomych. Dla pandemii to bez znaczenia … 😉
@belferxxx
Och, dyrektor szkoły załatwiłby to znacznie szybciej i lepiej.
Przykład z pierwszej ręki: miejsce akcji – Warszawa, czas akcji – jeden z wrześniowych wtorków, główni bohaterowie: znajoma rodzina.
Tego dnia okazało się, że nauczyciel mający kontakt z dwiema klasami w szkole podstawowej, jest zakażony. Dzieci z tych klas miały trafić na kwarantannę. Rodzice zostali powiadomieni od razu, telefonicznie, jaka jest sytuacja, że sanepid się z nimi skontaktuje i powie, co dalej. Lekcje w środę, czyli następnego dnia, ruszyły zdalnie, bez przeszkód.
Sanepid do niektórych rodziców dodzwonił się w piątek, do innych wcale. Przez tydzień nikt nie wiedział, czy to właściwie ma być kwarantanna czy nadzór epidemiologiczny, czy rodzice mogą iść do pracy czy nie i co mają powiedzieć w kadrach.
Do tych, do których sanepid się dodzwonił, zaglądała policja, czyli jednak kwarantanna. Reszta nic nie wiedziała albo dowiadywała się pocztą pantoflową. Z tej reszty kto mógł, pracował zdalnie, kto nie mógł, szedł do pracy, bo szef mówił, że przecież zwolnienia nie widział, a sanepid nie dzwonił, więc o co chodzi.
Po tygodniu dzieci wróciły do szkoły. Gdyby to leżało w gestii dyrektora, to wszyscy wiedzieliby, co robić, już od tego pierwszego wtorku…