Zmowa?

W trudnej sytuacji znaleźli się nauczyciele szkół podstawowych, którzy zamierzają w ramach strajku włoskiego skrupulatnie wykonywać tylko swoje obowiązki. Otóż już teraz zgłaszają się do nich dzieci, nieraz całe klasy, chcące wziąć udział w konkursach i olimpiadach przedmiotowych. Oznacza to tyle dodatkowej pracy, że głowa mała.

Obecne klasy ósme i siódme obserwowały, co się działo podczas podwójnego naboru do szkół średnich. Gwarancję dostatnia się do wymarzonego liceum nie dawały ani szóstki na świadectwie, ani wysokie wyniki z egzaminu, a jedynie tytuł finalisty lub laureata olimpiady czy konkursu wojewódzkiego o randze olimpiady. Dlatego teraz mnóstwo uczniów chce spróbować swoich sił. Cóż to szkodzi?

Ten pęd uczniów do wiedzy powinien wszystkich cieszyć. Niestety, przeraża. Organizatorzy olimpiad nie mają środków na sprawdzanie prac tylu chętnych. Będę więc korzystać z pomocy urzędników kuratorium, którzy zadzwonią do dyrektorów szkół z prośbą, aby przymusili swoich nauczycieli do sprawdzania tych prac. Tak już było w zeszłym roku, ale teraz skala może być znacznie większa.

No i zostają jeszcze nauczyciele w szkołach, od których te tłumy oczekują pomocy. Najgorzej mają poloniści, angliści, nieco lepiej matematycy, ale kiepsko też czują się biolodzy, chemicy, geografowie. Dzieci chcą chodzić na koła zainteresowań, aby lepiej przygotować się do konkursów. Tymczasem nauczyciele zniechęcają. Mówią otwarcie, że nadają się tylko pojedyncze osoby, a reszta nie ma szans. Wszystko przez to, że w szkołach nie ma żadnych środków na wsparcie tego boomu.

Znajoma chemiczka z podstawówki powiedziała szczerze, że poświęci się dla 1-2 osób, ale z tłumem nie będzie za darmo pracować. Zresztą dyrekcja nawet nie zmusza. To prywatna sprawa każdego nauczyciela, czy traktuje swoją obecność w szkole jak służbę i misję, czy realizuje tylko zadania wyznaczone w umowie o pracę. Proście – mówi pani dyrektor – może się zgodzi.