Uczniowie wędrujący
Rośnie liczba uczniów, którzy nie wytrzymują w klasie całego cyklu nauczania, czyli zwykle trzech lat. Wielu nie wytrzymuje roku, a niektórzy nawet kilku miesięcy. Są też tacy, którzy ledwo zmienili klasę, a już myślą o następnym przeniesieniu. Jedni odchodzą, inni przychodzą. Nie mam żadnej pewności, czy jutro trafię na tych samych uczniów, czy na całkiem nowych.
Szkole ani się nie opłaca ucznia tracić (chyba że łobuz), ani przyjmować (nigdy nie wiadomo, kto przychodzi). Stagnacja jest ideałem, do którego dążymy. Dawniej ruchu w narodzie uczniowskim nie było żadnego, od wielkiego dzwonu ktoś przychodził albo odchodził, a teraz non stop tracimy i pozyskujemy uczniów. Jeśli tak dalej pójdzie, to właściwie każdego trzeba będzie traktować jako nabytek chwilowy.
Wielu chciałoby zmienić szkołę, przyjść do nas bądź od nas wyjść, ale trafiają na opór rodziców. Starzy jeszcze nie rozumieją, że to nowy trend. Dostało dziecko jedynkę z pracy klasowej, no to czas najwyższy zmienić szkołę. Zostało skrytykowane przez nauczyciela, czyli czas się zbierać i szukać szczęścia dalej. Jak tylko starsze pokolenie oswoi się z nową modą, zrobi się naprawdę ciekawie. Powstaną nowe zasady rekrutacji, zapisywanie się do szkoły na chwilówkę, np. cykl paru lekcji, a potem się zobaczy. Tylko nauczyciele wciąż ci sami, bo w tym gronie ruchu prawie nie ma.
Komentarze
Na wsi, gdzie tylko jedna szkoła, wyboru pewnie nie ma. Chyba, żeby się gdzieś przeprowadzić. Ale w mieście, kto wie, może to jest pomysł?
Szkoła dalej działa tak, jak wiek czy dwa wieki temu. Rytm szkoły to rytm prac gospodarskich/polowych. Dawniej w każdym gospodarstwie trzymano krówkę, konia, kózkę, świnki, kurki, kaczki, pieska i kotka.
Każda szkoła uczyła każdego przedmiotu.
Dzisiaj, przynajmniej tam, gdzie liczy się zysk i wydajność z hektara mamy duże, jednotowarowe farmy.
Do liceum X jechałoby się (w dużym mieście) na polski i na historię. W poniedziałek i w środę.
Do liceum Y, we wtorek i w piątek, na matematykę z fizyką.
Itd.
I w tych liceach zamiast dziesięciu czy kilkunastu przedmiotów byłyby 3 albo 4 poziomy nauki jednego przedmiotu.
@Gospodarz
I zaraz urzędasy wykoncypują, że w związku z tym wszystkie szkoły w Polsce powinny być identyczne… 😉
A teraz pytanie, może trudne dla humanisty, ile procent uczniów obejmuje ten ruch po jednym roku szkolnym i po 3 latach … 😉 Bo raz, dwa, trzy dużo, to kiedyś mieszkańcy dżungli liczyli … 😉
Martwa natura z umarłą klasą, czyli belferskie „no to …cykl”.
Nowy rok dopiero co się zaczął, a już smutne wieści z padołu społecznego wychowawcy uprzejmie donoszą.
Jakby mało było bezprecedensowego upadku szacunku dla władzy, w postaci tłumów gestapowców wygrażających nieodciętymi kończynami…
Teraz jeszcze bojkot i obraza władzy ze strony uczniów, którzy „nie wytrzymują w klasie całego cyklu nauczania„.
A przecież cykl nauczania do dla ucznia powinna być rzecz święta.
Jak mało są wrażliwe, wobec trudu wychowawczego utrzymania cykli w ryzach i przy frekwencji, te ucznie, to najlepiej obrazuje, że troskliwemu o cykl wychowawcy „wystarczy im dać jedynkę albo skrytykować” – i już zmykają.
Tak ich panie, ta demokracja wykoślawiła, zamiast siedzieć w ławie i łykać cykle jedynek i krytyki, one myślą, że od nauczycielstwa wychowawczego uciekną.
Ale, zemsta wychowawców cykli nauczania dosięgnie ich niechybnie i gdziekolwiek, bo przecież „w tym gronie ruchu prawie nie ma”. Oj, nie ma, zwłaszcza głową.
Tak, w tej martwej naturze mentalności belferskiej, sprawdziła by się tylko umarła klasa, no może jeszcze martwe dusze, by wyjść poza kwestie polonistyczne.
I o na takie też dusze zasługują opłacane przecież od łebka publiczne cykle nauczania i ich hodowcy z pokoi gogicznych.
Każdy wychowawca przecież nie od dzisiaj i nie od przedwczoraj wie, że wybierać w szkole to sobie możne uczeń co najwyżej pomiędzy pałą a liniałem – inaczej skąd braliby się nauczyciele?
_
Jak ja lubię wpisy Pana Chętkowskiego, nigdy i na żaden temat nie są do niczego, a wręcz przeciwnie, choć zawsze o jednym!
Wszystkiego dobrego w Nowym Cyklu (pardą, roku, roku…) 😉
mnóstwo bananów
mnóstwo dni
mnóstwo krów
mnóstwo kulików
mnóstwo ładunków
mnóstwo łakoci
mnóstwo latawców
mnóstwo łez
mnóstwo mięsa (x4)
mnóstwo niebezpieczeństw
mnóstwo ogni
mnóstwo pentarek
mnóstwo roboty
mnóstwo statków (x2)
mnóstwo wojowników
Młody Murzyn poruszył kilkanaście razy palcami obu rąk i nóg, ale widocznie nie mógł dokładnie oznaczyć liczby, z tej prostej przyczyny, że nie umiał rachować więcej niż do dziesięciu i każda większa ilość przedstawiała mu się tylko jako wengi, to jest mnóstwo.
Myślę, że w sposób naturalny rośnie mobilność społeczeństwa, chociaż ta w Polsce i tak nie jest jeszcze imponująca ze względu na kiepską sytuację mieszkaniową. Stąd nie ma się co dziwić, że odzwierciedla się to w szkole. Te chyba też są bardziej elastycznie niż kiedyś, wybór w miastach jest dużo większy, szkoły się zegalitaryzowały (mniej szkolnictwa zawodowego i technicznego). Są to więc procesy naturalne i chyba korzystne, aczkolwiek niosą ze sobą parę nowych problemów, z którymi trzeba się uporać.
Na pytanie, dlaczego uczniowie zmieniają szkoły odpowiedzieć można jednym zdaniem, bo mogą.
Oczywiście, powodów jest dużo, jest wzrost mobilności społeczeństwa jak zauważył snakeinweb, ale to czynnik któremu czasu chyba nie warto poświęcać.
Nikt kto się dobrze w szkole czuje nie będzie jej zmieniał, to trudna decyzja, kosztowna psychicznie, z tego sobie rodzice zdają sprawę i jeżeli decydują się na taki krok, musi być nieznośnie. Dlatego uważam, że Gospodarz trywializuje problem, że zła ocena, zwrócona uwaga i chop do innej szkoły. Oczywiście, wśród milionów uczniów trudno i takiej postawy nie znaleźć, ale nie zakładajmy, że ludzie są głupi i trudne decyzje podejmują pod wpływem chwilowych emocji, tak świat nie działa.
Nie poruszonym tutaj powodem decyzji o zmianie jest system rekrutacji do szkół średnich a potem na studia.
Zarówno rodzicom jak i uczniom zależy na dobrej edukacji, tę zapewniają w powszechnej opinii „dobre” gimnazja i szkoły średnie. Skończenie takiej, zwiększa szansę na dobry wynik z egzaminów kończących szkołę a co za tym idzie ilość punktów rekrutacyjnych, ale medal ma dwie strony, w „marnej” szkole łatwiej o dobre oceny z przedmiotów które też nie pozostają bez wpływu na sukces jakim jest dostanie się do ulubionej szkoły średniej lub wyższej.
I tu jest pies pogrzebany, patologiczny system wywołuje patologiczne zachowania dzieci i rodziców, słyszałem o dzieciach które przenoszą się z renomowanych szkół do tych słabszych, przez to łatwiejszych widząc w tym szansę na lepszą edukację w przyszłości.
@parker
Raczej dzieci mają syndrom operatora pilota w telewizorze i podobnych mediach… 😉 Tylko w realu to tak nie działa – życia nie da się przełączyć pstryknięciem … 🙁
Cd.
Coraz więcej dzieci próbuje też powiększać obraz za oknem metodą znaną im z tabletów! I też to nie działa … 😉
Xxx, rozumiem, że zgadzasz się z tezą Gospodarza, daj mu lajka, po co pisać to samo, nie szkoda liter?
Przecież wspomniałem, na kilka milionów uczniów są i takie powody, ale to ślizganie się po powierzchni zjawisk, mnie szkoda czasu. Beznadziejni uczniowie, beznadziejni rodzice, i już humor dobry.
@parker
Było to b. dawno, ale myślę, że takie zjawiska są powtarzalne przy zmianie szkoły … 😉
Ja z mojego ulubionego przedmiotu miałem w liceum pierwszą ocenę 2(nie było jedynek), pokłóciłem się z nauczycielem (skądinąd świetnym), tak że trzeba było wezwać rodziców … 😉 4 lata później wypiliśmy bruderszaft po zakończeniu „mojej” olimpiady (byłem jej laureatem). Przyjaźniliśmy się do jego przedwczesnej śmierci.W międzyczasie chodziłem po pierwszej klasie do dyrektorki (uczyła nas) by tego nauczyciela nie zmieniano (były takie plany) i tak się stało! Po prostu w pierwszej klasie nowej szkoły pierwsze wrażenia z kontaktu z nowymi nauczycielami, innymi, doroślejszymi, metodami i wymaganiami może być mylące. Wielu ludzi kocha pozostawać w swojej „strefie komfortu”. A żeby się rozwijać, trzeba z niej wyjść… 😉
@belferxxx
To też miałem na myśli mówiąc o mobilności. A jeśli coś nie działa tak jak „w tablecie” to nie znaczy, że to jest dobre i nie należy tego zmienić. Myślę, że wiele instytucji, w tym szkoły muszą się dostosować do niezwykłej dynamiki i różnorodności ery wiedzy i informacji. Sztywność tradycyjnych instytucji, również całego państwa to głównie problem tych instytucji i organizmów państwowych.
@snakeinweb
Psycholodzy twierdzą, że z każdej rzeczy, którą robisz twoje korzyści są proporcjonalne do stopnia zaangażowania. Jedna – dwie „poważne” miłości dają np. więcej w rozwoju w tej sferze niż kilkanaście czy kilkadziesiąt przelecianych po dyskotece i po pijaku panienek … 😉 Próby trenowania kilkunastu dyscyplin sportu (po tygodniu- dwóch na każdą), są zupełnie bezwartościowe na tle półrocznego ale systematycznego trenowania jednej … 😉
A każdy trening wymaga poświęceń i nie wszystko w nim jest miłe … 😉
@belferxxx
Pan mówi o tresurze, bardzo modnej właśnie przeszłych czasach narzucanej przez sztywne szkoły i państwa. A ja mówię o edukacji.
W tresurze bierzesz delikwenta w dyby, stawiasz płot i strażnika i tresujesz delikwenta póki nie odpowiada wzorcowi automatu wymyślonego przez tresera. W edukacji musisz zachęcić, przekonać, wzbudzić zainteresowanie i wolę, aby delikwent sam podjął wysiłek, ograniczenia, dyscyplinę a nawet ciężki trening dla osiągnięcia wyznaczonego przez siebie celu.
Tak widzę z grubsza różnicę między tresurą i edukacją. Tak widzę również problem stojący przez współczesną oświatą, który siłą rzeczy i zapotrzebowania musi odchodzić od tradycyjnej roli „tresera zaprojektowanych automatów w zamkniętych obozach” na rzecz roli otwartego i elastycznego edukatora wolnych, dynamicznych, uczących się przez całe życie ludzi w wolnym, dynamicznym i uczącym się przez całe życie społeczeństwie. Trochę trąci idealizmem, ale myślę, że jest zadanie stojące przed oświatą, zresztą nie tylko w Polsce.
@snakeinweb
Po to żeby się nauczyć jakiejkolwiek UMIEJĘTNOŚCI trzeba ćwiczyć, co wcale nie jest tresurą bynajmniej. Niech Pan się nauczy np. jakiegoś tańca nie ćwicząc określonych kroków i ich sekwencji. To bywa żmudne i nie zawsze przyjemne, ale nazywać to tresurą… 😉 A np. osiągnięcie mistrzostwa w pływaniu to kilka godzin dziennie żmudnego pływania, ćwiczenia na siłowni i ogólnorozwojowe… 😉 Żeby się nauczyć języka obcego trzeba ćwiczyć konstrukcje gramatyczne, rozumienie ze słuchu, czytanie, wymowę, akcent etc.. Nie wszystkie te zajęcia są dla każdego atrakcyjne, ale znowu trudno to nazwać tresurą …;-)
Bardzo trafna uwaga o imperatywie kategorycznym pewnych ludzi do „pozostawania w strefie komfortu”.
Na tym właśnie polega komiczna i bezrozumna postawa etatowców posad publicznych.
Stwarzają sobie strefę komfortu kosztem podatnika.
Nie są w stanie pojąć, że można tę strefę i „tyn cykl” opuścić, jeśli jest się jej przymusowym klientem (na przykład uczniem), a nie uwłaszczonym systemowo beneficjentem.
Przymus oświatowy powinien wreszcie zacząć obowiązywać zanim …zasiądzie się na etacie belferskim.
Byłoby łatwiej zrozumieć, od jakich nauczycieli uczniowie uciekają i dlaczego, a nie czuć się nadawanym ciupasem programem, do którego oglądania konieczne jest odebranie widzom pilota…
🙂
Ach, i jeszcze to:
trzeba ćwiczyć!
Punkt widzenia tresera, bo kto ma jedynie bat, wszędzie widzi cyrk…
A jak takim ćwiczyć nauczanie?
Chyba w klatce. 😉
@belferxxx
Myślę, że nie zrozumiałeś mojego wpisu. Nie ulega wątpliwości, że są umiejętności, które można nabyć tylko w twardym treningu i ćwiczeniu. I ja nic przeciwnego nie twierdziłem. Natomiast poruszyłem kwestie motywacji i inspiracji do podejmowania takich wysiłków, którą można ująć również jako kwestię podmiotowości i przedmiotowości w oświacie.
Oświata tradycyjna spełniła ważną rolę w minionych czasach w „marszrutowym wytresowaniu” milionów analfabetów „ze wsi” na ludzi o wykształceniu podstawowym lub średnim, jak również zawodowym dla społeczeństw przemysłowych. Dziś taka oświata nie jest nikomu potrzebna. Taki model oświaty staje się wręcz przeszkodą w rozwoju dynamicznych społeczeństw opartych na wiedzy i informacji. Moim zdaniem oświata musi stawać się bardziej otwarta, dynamiczna i elastyczna a w dużym stopniu nawet indywidualistyczna.
@snakeinweb
A tu się zgadzam. Od lat apeluję żeby uczeń miał pewien WYBÓR w zakresie zarówno przedmiotów, których się uczy jak i poziomu na jakim to robi. Przynajmniej od poziomu gimnazjum … 😉
Przepraszam, pyta przechodzień, jak trafić do filharmonii?
Ćwiczyć, ćwiczyć, i jeszcze raz ćwiczyć!
Nareszcie rozumiem jak jest możliwe, że chłopiec który przyjechał z Londynu, tam chodził do angielskiej podstawówki od pierwszej klasy i miał dobre oceny, w gimnazjum w Polsce ma czwórki ze sprawdzianów z angielskiego.
Bo co jest potrzebne do nauki języka?, trzeba ćwiczyć konstrukcje gramatyczne a ten nie ćwiczył i się kretynowi wydaje, że angielski zna. Mój syn ma lekcje z tym samym nauczycielem, czy to już wystarczający powód, żeby zmieniać szkołę Panie Profesorze? Czy angielski olać w tym cyklu, i tak się uczy prywatnie?
Dziś synek zastawił na panią co czyta cudzą korespondencję pułapkę, sam wysłał po klasie liścik. Miał w nim napisać słowa powszechnie uważane za obelżywe pod adresem pani licząc, że na głos przeczyta. Odwiodłem go od zamiaru przy śniadaniu, poleciłem wygooglować odpowiedni artykuł Kodeksu Cywilnego i Karnego który o tajemnicy korespondencji stanowi. Pani w zasadzkę wpadła ku uciesze całej klasy i jego satysfakcji.
@parker
Jak chłopiec mieszkał (!) w UK ileś lat, to po prostu zna język w sposób naturalny jak polski i nie powinien chodzić na lekcje angielskiego jako języka obcego. On potrzebuje czegoś innego (np. nauki brytyjskiej kultury) , ale to zupełnie inna historia. Mówimy o ludziach, którzy uczą się języka jako obcego mając (góra!) kilka lekcji tego języka tygodniowo. Skądinąd angielski występuje w wielu odmianach, bo jest wiele krajów anglojęzycznych. Nauczycielka nie jest zbyt mądra bo powinna chłopaka wykorzystać (jego wymowę, akcent itd.) np. do czytania i jako pewien wzorzec (na pewno jest tu lepszy od niej), ale to inna historia … 😉
Moja żona zajmuje się woluntarystycznie pomocom uchodźcom w Polsce. Między innymi, uczy ich polskiego. W tym celu odbyła kilkudniowy kurs, nauczycielką nie jest i nigdy nie była, poza znajomością polskiego i trzech języków obcych w różnym stopniu brakowało jej kompetencji, organizacja opiekująca się uchodźcami dla takich jak ona szkolenie przeprowadziła.
Lekcja pierwsza, pod względem kulturowym w sprawie nauki języka uchodźców dzielimy na dwie grupy, osoby pochodzące z krajów wschodnich (głownie byłego ZSRR) i pozostałych.
Ci pierwsi, wymagają przedstawienia im podbudowy gramatycznej, są w stanie uczyć się tylko w ten sposób, pozostali wręcz przeciwnie, tylko przy pomocy zapamiętywania zwrotów, fraz, dialogów i słówek. Nie muszę państwu chyba tłumaczyć, powiedział wykładowca, że ta druga metoda jest o wiele skuteczniejsza, łatwiejsza i przyjemniejsza, państwa zadaniem na początku będzie, aby przybyszów wychowanych we wschodniej kulturze nauki języka przekonać do tego modelu. To chyba wystarczy za komentarz?
Na pierwszą szkolną lekcję angielskiego w polskiej szkole przyjechałem z Chicago. 9 lat miałem. Wymowę miałem. 😉
Miliony dzieci latynoskich imigrantów, od dzieciństwa po hiszpańsku mówiący z rodzicami w domu, starsi z nich po szkołach i po podwórkach w swoich krajach, na język hiszpański w amerykańskich szkołach chodzi.
W radio i w tv co kilka miesięcy, to już cykliczny temat jakiś się zrobił chyba, słyszę i widzę jak dziękują amerykańskim nauczycielkom, w tym i Polkom, Rosjankom czy Koreankom, za nauczenie nie tylko gramatyki ich „rodzimego” języka ale także poprawnej, literackiej jego wersji.
Ale czy chłopkom roztropkom do łebka wpadnie, że w Meksyku też miejscowych górali mają? „Jo tyz zyce syćkim hepiniujera” wystarcy pocytać i wyobrazić sobie, że Kaszub Ślązakowi czy góralowi standardy bedzie narzucać.
Wszystko potrafiem moim ebkiem wykoncypować, na wszystko mom recepta. Już taki mundry jezdem, urtografio ani gromotyko mi som niepotrzebny.
Miliony latynoskich dzieci sie myli. Durne te meksyki co cud. Nie dziwota, że takie durne, ciemne przeca som. Za naukę gramatyki własnego języka dziękują! No barany. Meksykańskie barany.
@parker
Nie ustawiaj sobie dyskutanta … 😉
> tylko przy pomocy zapamiętywania zwrotów, fraz, dialogów i słówek. <
No to jak te słówka etc. można zapamiętać jak nie ćwicząc. Ćwiczenie struktur gramatycznych to nie nauka gramatyki tylko pewnych typowych konstrukcji … 😉
Język dla uchodźców to takie minimum, które umożliwi im się jaką taka komunikację z tubylcami – poprawność językowa nie ma większego znaczenia. W szkolnym angielskim chodzi jednak o coś więcej… 😉
O, już wiem! Latynosi to katole! Tylko linijka po łapie i rózga po tyłku do nich dotrze! Inaczej nie umieją się uczyć jak tylko w więzieniu od klawisz. Klawisze to siostry zakonne. Biją dzieci i się znęcają. Katolskie pokiwane charaktery na biednych dzieciach odreagowują.
Sam na to wpadłem!
Pani Solarz, ta od polonijnego zespołu tańca „Wici”, tak, tego zespołu który wszystkie konkursy zespołów ludowych w Polsce wygrywa, mówi, że maluchy na początku płaczą. Trzy i czterolatki płaczą.
Ja bym ją do prokuratury podał. Sadystka jedna.
Konkurs chopinowski Polak wygrał. Albo Polka. Albo mi się coś pomieszało.
Wiadomo, azjatycka mentalność. Niewolnictwo mają w genach.
Zero kreatywności. Starsi katują młodszych. Narodowy charakter to taka fala.
Nie to co u nas!