Dla kogo te podręczniki?
Popieram ideę darmowych podręczników, ale boję się, że za zakładane przez premiera 10 milionów uda się przygotować produkt podręcznikopodobny – tanią książkę na kiepskim papierze, z ilustracjami w barwach z poprzedniej epoki, a nie współczesną pomoc do nauki. Nauczyciele zapewne dadzą się – prośbą lub groźbą – przekonać, ale z dziećmi może nie pójść tak łatwo.
Chciałem dać córce, która chodzi do drugiej klasy podstawówki, stary telefon. Całkiem dobry, zaledwie 3-letni. Daję za darmo, więc powinna przyjąć z wdzięcznością. Niestety, odmówiła. Wolała wydać swoje kieszonkowe na coś, co ma więcej kolorów, więcej błyskotek i nowocześniejszy design. Wolała zapłacić, aby tylko nie mieć obciachowego telefonu. A przecież dziecko ma zaledwie 8 lat.
Obawiam się, że z darmowym podręcznikiem może być podobnie. Oby się go dzieci nie musiały wstydzić. Aby tak się nie stało, może warto do tego cennego projektu dorzucić jeszcze z pięć milionów i przygotować coś na miarę dzisiejszych czasów, a nie poprzedniej epoki. Zawartość, chociaż ważna, to nie wszystko. Dziś liczy się także wygląd. Dzieci mogą tej bylejakości w druku i papierze, nawet za darmo, zwyczajnie nie przełknąć.
Komentarze
Myli pan pojęcia. Podręcznik nie jest dobrem, świadczacym o statusie majątkowym posiadacza i tym samy, o jego pozycji w grupie. Taka argumentacja jest więc bez sensu. podręcznik powinien być poprawny merytorycznie i ciekawy i to wszystko. Resztę pracy za podręcznik odwalić powinien nauczyciel – żadne dziecko nie będzie czytało podręcznika z własnej woli, jakkolwiek piękny by on nie był. Istnieje oczywiście obawa, że podręcznik taki bedzie przygotowany po lebkach i okaże się pomyłką, ale to już inna sprawa i niemająca nic wspólnego z telefonem pańskiej córki.
A mój pierwszy telefon posiadałem w wieku 18 lat… I wcale kolorowy nie był
Trochę współczuję dziecka…
Problemem nie jest kolor, bo to da sie zaprojektować, nawet nowocześnie stary elementarz Falskiego problemem jest ucięcie lobbystow i niee dojenie rodziców o ok. 200 PLN / ucznia, podręcznik powinien być jeden, ze 100% plus czyste zeszyty. kropka reszta to nauczyciel rodzice i dzieci.
@Albert
>Resztę pracy za podręcznik odwalić powinien nauczyciel ? żadne dziecko nie będzie czytało podręcznika z własnej woli, jakkolwiek piękny by on nie był.<
Znam dzieci,które umieją czytać znacznie wcześniej niż idą do szkoły bo z ciekawości próbują czytać wszystko co widzą, więc i podręcznik. Naprawdę dzieci są baaardzo ciekawe świata, a już odpowiednik elementarza(bo o to chodzi!) mogą czytać z wielkim zainteresowaniem. Tej ciekawości nie warto zabijać!!! To tylko w Polsce się przyjęło, że nauczanie to przymus stosowany, nie wiadomo po co, do uczenia rzeczy niepotrzebnych i nudnych… 😉 Właściwie wiadomo po co – żeby lobby akademicko-podręcznikowo-brykowe miało swoją kasę!!!
P. Dariusz Chętkowski
„Panie kolego, czyżby ta Pańska książka była tak słaba, że aż Newtona trzeba było dać na okładkę?”
NIE POPIERAM DARMOWEGO PODRĘCZNIKA!!! On musi KOSZTOWAĆ aby dziecko nauczyło się m.in. DBAĆ o niego (żeby odsprzedać po skończeniu klasy). Co? Że się program może zmienić? No ktoś sobie chyba jaja robi??? Ja wiem, że urzędnicy/wydawcy są w stanie zmieniać programy dowolną ilość razy ale co jest q…wa podmiotem: dziecko czy urzędnik/wydawca. P. Kluzik się „wyrwało” kilka tygodni temu, że musi zadbać „o interesy wydawców”. Bez komentarza. A potem Szacki/Polityka (http://szacki.blog.polityka.pl/2014/02/04/pis-korupcje-widzi-wielka/) chwali się dumny: „PiS korupcję widzi wielką się chwali”.
Jestem wielką zwolenniczką podręczników siermiężnych, pozbawionych obrazków i innych bajerów. Jako osoba nadal ucząca prywatnie, posługuję się tekstami lub kserówkami, podręczników „nowoczesnych, bajeranckich” unikam. Uczeń ma się skupić na treści, a nie oglądać obrazki, które nie tyle ilustrują co dekoncentrują- przyciągają uwagę bardziej niż litery. Moi uczniowie nie są dziećmi, w większości to bardzo ambitna młodzież ale i tak częściej pamiętają, jaki jest obrazek w nad tekstem niż o czym ten tekst jest.
Analogia z telefonem/laptopem/ipadem jest tu bardzo wymowna- nierzadko posiadająca ów bajer nad bajery osoba nie wykorzystuje jego możliwości skupiona na bajeranctwie, którym można się pochwalić kolegom.
To nie jest aż tak bardzo złe- wiele osób lubi się popisywać swoim stanem posiadania. Wiele osób kieruje się zewnętrzną atrakcyjnością towaru kupując go.
Ale zadaniem szkoły, przepraszam- nauczycieli, nie szkoły, jest uczyć a nie podtrzymywać fascynację kolorem, obrazkiem, błyskotką.
Co to za polonista, który używa słowa design? Jeśli już musi, to niech przynajmniej pisze po polsku: dyzajn
No prosze, dziecko ma zaledwie, 8 lat a glupie tak, jak stary! I jak tu nie mowic o postepie!
@Byla nauczycielka: „Jestem wielką zwolenniczką podręczników siermiężnych, pozbawionych obrazków i innych bajerów”
Zaloze sie, ze uczniom wyszlo to tylko na dobre. Nie jestem nauczycielem, ale zdarzalo mi sie w roznych okolicznosciach pomagac mlodym ludziom w zmaganiach z polskim systemem edukacyjnym. Prawie zawsze pierwsza wskazowka, jakiej im udzielalem na poczatku naukii bylo odstawienie podrecznika zalecanego przez szkole i korzystanie z kserowek moich ksiazek z dosc odleglych w czasie lat mojej edukacji wygrzebanych gdzies w piwnicy. jakos nigdy nie mialem reklamacji!
Chociaz byly wyjatki – zdarzali sie nauczyciele polecajacy podrecznik funkcjanujacy obecnie ‚na rynku’, ktory ja sam rekomendowalem. Poza niezwykle przejrzystym wykladem materialu ksiazka ta charakteryzuje sie rowniez najmniejszym (jesli w ogole) bajeranctwem edycyjnym i niska cena (jak sie zdaje, autor wydal ja wlasnym sumptem). Zawsze okazywalo sie, ze mlodzi ludzie, ktorzy z tego podrecznka korzystali w szkole byli najlepiej przygotowani z przedmiotu.
Nie uwazam jednak, ze stosowanie nowoczesnych technik poligraficznych (koloru, atrakcyjej grafiki …) jest niepotrzene, czy wrecz szkodliwe. Przeciwnie, znam znakomite podreczniki akademickie, ktore te srodki jak najbardziej wykorzystuja. Rzecz w tym, ze jest to zawsze efekt gleboko przemyslanej strategii, w ktorej uzycie kazdej techniki ma sens i uzasadnienie. Nawiasem mowiac, podreczniki te sa tworzone, a ich koncepcja rozwijana, przez zespoly i indywidualnych autorow przez dziesitki lat (60 lat w jednym przypadku). I prosze mnie nie rozsmieszac przypuszczeniami, ze sa przez to nienowoczesne, a tresci w nich – przestarzale.
Dlaczego Pan Autor ocenia coś,czego jeszcze nie ma? Nie może dać sobie na powstrzymanie?
@belferxxx
„Znam dzieci,które umieją czytać znacznie wcześniej niż idą do szkoły bo z ciekawości próbują czytać wszystko co widzą, więc i podręcznik.”
Oczywiście, że tak. Moje dzieciaki poszły do przedszkola z umiejętnością czytania. Ale na pewno nie były to podręczniki szkolne, jest mnóstwo znacznie lepszych i ciekawszych książek, po które dzieci mogą sięgać. Podręczniki, nawet najlepsze czy najładniejsze, nie są do tego, bo one mają wiedzę poukładaną w jakiś ciąg i według programu, tymczasem ciekawość dziecka nigdy nie podporządkowuje się jakimkolwiek programom i hasa niezaleznie od tego, co autorzy jakigkolwiek programu sobie wymyślą. Zatem kazdy podręcznik jest dla ciekawego dziecka nudny po jakims czasie.
Trochę refleksji – http://www.stachurska.eu/?p=15705 .
Ten blog jest najlepszym dowodem na stetryczałość polskiej szkoły i metod w niej panujących.
Tematyka szkolna to zbiór zagadnień powtarzających się okresowo. Kalendarz to wymusza. Do tego państwo polskie dodaje swoją „innowacyjność” w postaci ciągłych zmian programowych.
Niestety, ale ten blog się nie uczy. Nie ma żadnego mechanizmu (ani nawyku) nie marnowania czasami bardzo podobnych a czasami różnych wpisów sprzed lat. On je jak najbardziej marnuje.
Wróć – być może Gospodarz kiedyś je wykorzysta czy już wykorzystuje.
Ale my – czytelnicy bloga jesteśmy jak ten nowy rocznik w szkole.
Wałkujemy w kółko macieju to samo, co albo samiśmy już wałkowali w zeszłym roku albo ktoś inny wałkował przed nami.
Jak ktoś kiedyś napisał coś sensownego, albo powiedzmy bardziej sensownego niż średnia wypluta przez zabiegane i zajęte tysiącami spraw myśliki wpisujące coś z doskoku – to takie wpisy też idą na kupę śmieci. Identycznie jak te średnio mądre oraz te całkiem głupie.
Dawne klasy w szkole niczego nie przekazują nowym rocznikom. Miejmy nadzieję, że chociaż nauczyciel akumuluje doświadczenia i z każdym rokiem lepiej uczy. Ale czy młodzież komunikuje się z następcami w jakiś sposób?
No chyba, że kupując od nich stare zeszyty. Za moch czasów była to rzecz wyjątkowa i dopiero po ukończeniu szkoły o czymś takim usłyszałem. Na studiach zdarzało się to częściej, szczególnie w przypadku sprzedawanych i kupowanych wyników laboratoriów.
Ten blog jest atrakcyjny tylko dla nowych czytelników i tylko na krótko, jeden czy dwa lata. Potem miałkość wałkowania tego samego przy świadomości, że „przecież pamiętam – ale jak przez mgłę – że ktośtam już kiedyśtam coś o niebo mądrzejszego pisał” jest przygnębiająca.
Postuluję wbudowanie jakiegoś mechanizmu umożliwiającego samouczenie się bloga.
@była nauczycielka
Istnieje niemieckie przysłowie, że „jeden obraz mówi więcej niż 1000 słów”. Może dlatego Niemcy do czegoś doszli, ich się boją i szanują. A krytykują ich zwykle ci, którzy sami bywają pośmiewiskiem. Wiedza ma sprawiać radość, a nie być źródłem bólu i cierpienia. Natomiast ci, którzy cierpieli z powodu wiedzy zwykle lądują na zmywaku w Londynie. Gratuluję sukcesów wychowawczych całego pokolenia.
Mam dwu wnuków w USA (Kalifornia). Tam podręczniki w szkole są regułą. Za zniszczenie podręcznika, uczeń (rodzice), musi(szą) płacić.
Proste?
Nie rozumiem argumentacji gospodarza o telefonie. Wnuk ma zarówno laptopa jak I całkiem współczesny telefon komórkowy.
Nie słyszałem, by był sfrustrowany faktem, że korzysta z podręczników uczniów z poprzednich roczników.
@gsj
Tu nie chodzi o to, czy ktoś korzysta z ładnych czy gorszych, tu chodzi o to, czy państwo ma prawo niszczyć wolny (prawie) rynek i wprowadzać gospodarkę nakazowo rozdzielczą w leninowskim stylu, gdzie obowiązuje jedyna prawda zgodna z linią partii w danej chwili rządzącej. Jeśli kogoś stać, dlaczego nie wolno mu korzystać z lepszego wydania. Dlaczego musi korzystać z brudnych i używanych bo takie ma akurat przypadły. Jedni lubią iPhone a drudzy dyliżans pocztowy. Wolno czy nie?
Pod poprzednim wpisem napisał ktoś pięknie, że w następnym kroku w ramach oszczędności będzie jeden podręcznik na dwu uczniów w ławce, potem jeden na klasę a właściwie to jeden na szkołę też by wystarczył. Dokładnie tak, jak to się dzisiaj dzieje w służbie zdrowia. Niestety, okazuje się, że zwolenników czekania 8 lat na operację wyrostka ciągle w Polsce niemało. A najwięcej takich, którzy by chętnie innym pokazali gdzie ich miejsce.
Pani Vero!
To nie jest niemieckie przysłowie! To powiedział Napoleon I oglądając portret swojej (przyszłej) drugiej żony.
Vera
5 lutego o godz. 22:13
Nawet w tej ” nakazowo rozdzielczej gospodarce” nie czekało się 8 lat na operację wyrostka robaczkowego tylko od razu trafiało się na stół operacyjny.
Wolny rynek to może Pani mieć tam, gdzie konsument MOŻE ale nie MUSI wybrać to czy tamto.
W sytuacjach gdy MUSI nie mamy równości stron co prowadzi do dyktatu .
Służba zdrowia i oświata to dziedziny , gdzie Klient MUSI ( w pierwszej działa instynkt samozachowawczy a w drugiej ustawowy obowiązek szkolny ).
Ponieważ te obszary działania są w znacznej mierze finansowane ze środków społecznych musi to być rynek kontrolowany i regulowany, by środki te były racjonalnie i efektywnie, z możliwie największą korzyścią dla tych , którym ma to służyć ( pacjentom i uczniom ) a nie tym, którzy to obsługują ( lekarze i wydawcy podręczników ).
Społeczeństwo ma korzyć znacznie większą z dobrze wyedukowanej młodzieży i zdrowych obywateli niż z zarabiających krocie wydawców podręczników czy lekarzy.
Podstawowe obowiązki Państwa – http://www.stachurska.eu/?p=7260 .
Ten podręcznik to chyba jakaś kolejna medialna bzdura, może próba nastraszenia wydawców. Zaś telefon, no cóż, przestał być narzędziem do porozumiewania się, a stał się gadżetem, którym się chwali klasa średnia, czymś w rodzaju Rolla-Royce’a dla bogaczy. Pytanie, czy dziecko samo też opłaca ze swojego kieszonkowego abonament (doładowania)?
@ Vera
Niemieckie przysłowie bardzo interesujące. Szczególnie, że „niemieckie”. Jakoś trudno mi powiązać sukcesy Niemców z z ich malarstwem (Cranach x2, Holbein x2 a kto jeszcze?) natomiast z powszechną dostępnością książki taniej, z ogromną liczbą genialnych pisarzy- jakoś nietrudno.
Polecam przeczytać to:
http://www.spiegel.de/international/zeitgeist/no-copyright-law-the-real-reason-for-germany-s-industrial-expansion-a-710976.html
Cena książek nie jest problemem kiedy jest wybór- mogę kupić nową, błyszczącą czy o kolorystyce karuzeli na odpuście lub mogę kupić używaną lub wydaną skromniej. O czym wie każda osoba, która czytać lubi. Problemem jest brak wyboru. A dotychczasowe praktyki „jednorazowych” podręczników to jest brak wyboru. To jest produkowanie makulatury za pieniądze z kieszeni rodzica, które mógłby wydać na kilkanaście książek nowych, kilkadziesiąt używanych.Nie łudźmy się, że dramatyczna nędza polskiego czytelnictwa wynika ze skromnych dochodów Polaków jedynie. Nie jest to prawda, ale jest prawdą, że konieczność wydania ogromnych kwot na podręczniki sprzyja niewydawaniu na inne książki dla dzieci. W przyp. ludzi prostych, a więc tych, których dzieci powinny mieć ułatwiony dostęp do książki to jest utrwalanie skojarzenia „książka= duży wydatek”. Każda książka.
A co do „atrakcyjności obrazkowej książki”- dwa zabawne przykłady: zachwyt mojej 6-letniej siostrzenicy nad moim starym wydaniem „W pustyni i w puszczy” z rycinami Szymona Kobylińskiego. I ulubiony podręcznik moich najmłodszych prywatnych uczniów – seria L.G. Alexandra- z rysunkami siermiężnymi, za to zabawnymi.
Przekonanie, że dzieci lubią pstrokaciznę, że trzeba im coś zilustrować obrazkiem o dużym stopniu dosłowności to projekcja dorosłych, którzy już zapomnieli czym jest dziecięca wyobraźnia albo jak bardzo chcieli używać „dorosłych” rzeczy, jak bardzo chcieli być dorośli (bardziej niż teraz chcą być znów dziećmi).
No i mamy wiceministrę [;-)] od jednego podręcznika – tak się w biurokratycznej Polsce Tuska mnożą wysokopłatne etaty … 😉
@ była nauczycielka 7 lutego o godz. 8:10
„zachwyt mojej 6-letniej siostrzenicy nad moim starym wydaniem ?W pustyni i w puszczy? z rycinami Szymona Kobylińskiego. I ulubiony podręcznik moich najmłodszych prywatnych uczniów ? seria L.G. Alexandra- z rysunkami siermiężnymi, za to zabawnymi.”
Otóż to!
@Verą proszę się nie przejmować. Jej celem jest bycie kontrowersyjną i opiniowanie metodą walenia na odlew. Jak wyjdzie za mocno to „się najwyżej przeprosi”. Czasami coś się trafi. Czasami w płot. Reaguje alergicznie na jakąkolwiek krytykę wszystkiego co niemieckie i doktrynalnie nienawidzi USA. Wszystkie przysłowia są niemieckie bo cała kultura wyszła z Niemiec. Z definicji. Wątpię, aby znała angielski i podręczniki Alexandra.
Chciałem dać córce, która chodzi do drugiej klasy podstawówki, stary telefon. Całkiem dobry, zaledwie 3-letni. Daję za darmo, więc powinna przyjąć z wdzięcznością. Niestety, odmówiła. Wolała wydać swoje kieszonkowe na coś, co ma więcej kolorów, więcej błyskotek i nowocześniejszy design. Wolała zapłacić, aby tylko nie mieć obciachowego telefonu. A przecież dziecko ma zaledwie 8 lat.:)
trochę strzelił pan sobie w kolano jako pedagog (być może ma pan zbyt dużo obowiązków)
http://chetkowski.blog.polityka.pl/2010/03/24/dzieci-nauczycieli/:)bardzo lakoniczny
podstawowa zasada -dzieci uczą się przez modelowanie!:)
więcej kolorów, więcej błyskotek -wystarczy wymienić obudowę 🙂
Dla kogo? Wiadomo przecież! Polityka, walka o wysokość słupków…
Co do odpowiedzi na pytanie dla kogo jest ten podręcznik, to się zgadzam, że ewidentnie dla Donalda! Poprawi mu może słupki o kilka procent. W kwestii telefonu, to powiem tylko tyle, że dzisiejsze dzieci są już mocno „markowe”. Moja siostrzenica odrzuciła ostatnio ode mnie śliczną lalkę (kosztowała 100 zł !!) ponieważ to nie barbi…
Żałuję, że nie dotarłem do Pana blognotki przed napisaniem artykułu próbującego podsumować dyskusję o „darmowym podręczniku” z różnych punktów widzenia. http://edukacja.net/ela-ma-metlik-albo-podrecznikowy-zawrot-glowy/ Niestety Pana obawy o produkt podręcznikopodobny okazały się nadmiernie optymistyczne 🙂 Mamy cztery tygodnie do końca roku szkolnego, a na razie materiał stanowi wirtualny byt. Nikt z nauczycieli tak naprawdę nie wie, jak będzie wyglądała nawet pierwsza część, o kartach pracy mających zastąpić ćwiczenia nie wspomniawszy. ŻAL – jak mówią dzieciaki…