Dla kogo te podręczniki?

Popieram ideę darmowych podręczników, ale boję się, że za zakładane przez premiera 10 milionów uda się przygotować produkt podręcznikopodobny – tanią książkę na kiepskim papierze, z ilustracjami w barwach z poprzedniej epoki, a nie współczesną pomoc do nauki. Nauczyciele zapewne dadzą się – prośbą lub groźbą – przekonać, ale z dziećmi może nie pójść tak łatwo.

Chciałem dać córce, która chodzi do drugiej klasy podstawówki, stary telefon. Całkiem dobry, zaledwie 3-letni. Daję za darmo, więc powinna przyjąć z wdzięcznością. Niestety, odmówiła. Wolała wydać swoje kieszonkowe na coś, co ma więcej kolorów, więcej błyskotek i nowocześniejszy design. Wolała zapłacić, aby tylko nie mieć obciachowego telefonu. A przecież dziecko ma zaledwie 8 lat.

Obawiam się, że z darmowym podręcznikiem może być podobnie. Oby się go dzieci nie musiały wstydzić. Aby tak się nie stało, może warto do tego cennego projektu dorzucić jeszcze z pięć milionów i przygotować coś na miarę dzisiejszych czasów, a nie poprzedniej epoki. Zawartość, chociaż ważna, to nie wszystko. Dziś liczy się także wygląd. Dzieci mogą tej bylejakości w druku i papierze, nawet za darmo, zwyczajnie nie przełknąć.