Strach przed rodzicami
Jak większość nauczycieli najbardziej boję się rodziców swoich uczniów. Dlatego z wielką radością przyjąłem wiadomość, że dyrekcja zorganizowała nam szkolenie z budowania dobrych relacji z rodzicami. To już jutro.
W szkołach skończyła się moda, że nauczyciele uczą się nawzajem od siebie, wymieniają doświadczeniami, pomagają słabszym. To przeżytek. Czasy takie, że każdy jest słaby i kruchy jak jesienny liść. Szkolić więc nas będzie ekspert, zewnętrzny edukator, znawca zagadnienia, człowiek mocny. W bite dwie godziny wyłoży nam, o co w tym wszystkim chodzi. Nie mogę się doczekać.
Na zebraniach wychowawców z rodzicami jest coraz gorzej. Słyszę wciąż takie życzenia pod adresem kolegów, że gdybym przekazał, to najwyżej dostałbym w mordę. Sam też dałbym innemu wychowawcy po pysku, gdyby poinformował mnie, czego rodzice oczekują ode mnie. Nikt więc nikomu nic nie mówi, bo i po co? Zachcianek rodziców nie spełni żaden normalny człowiek.
Niestety, tak dalej być nie może. Słuchać i udawać, że się coś zrobi, a potem nawet nie kiwnąć palcem – tak dłużej się nie da. W końcu rodzice się pokapują, jak to w szkołach działa. Dlatego z wielką nadzieją idę na jutrzejsze szkolenie. Termin fatalny. Niedługo przecież święta, prezenty trzeba kupić, a tu dyrekcja każe siedzieć do nocy. Nie narzekam jednak. Przyszedłbym, choćby to było w samą Wigilię.
Komentarze
Ciekawe
chętnie bym się zamieniła, bo mam jutro 4-godzinne warsztaty budowania koncepcji pracy szkoły. Oczywiście, mamy wzorową koncepcję, misję i wizję, ale przecież jako stado baranów damy komuś zarobić na biciu piany i darciu pierza…
Współczuję! I z sympatii do Pana mam nadzieję, że moje przeczucia, co do jakości tego szkolenia, się nie sprawdzą.
Kiedyś byłam w WODN na szkoleniu z pisania programów nauczania, nigdy go nie zapomnę, szczególnie tego, jak rzucaliśmy do siebie pluszaczkami, utrwalając sobie swoje imiona, ach ta wyrazista belferska mimika 😉 Na szczęście moda na „integrowanie się” na początku każdego kursu minęła (chyba). Pisać programy każdy nauczył się sam, w domu. Ale papierek do teczki z awansem był śliczniusi 🙂
Zawsze mnie rozbawiał i smucił widok nauczycielki(a) tłumaczącej się uniżenie chamskiemu i tępemu rodzicowi ze swoich poczynań.
Może taki dwu godzinny kurs pokaże, że na kolanach przed rodzicem to przeszłość i wypaczenie a obecna doktryna zakłada pozycję leżącą z ustami na bucie rozmówcy?
Pan Dariusz pewnie opisze swoje wrażenia ze szkolenia? Na co liczymy 🙂
Cieszy mnie Pana optymizm przed tym szkoleniem. Ja tez podchodze do szkolen bardzo optymistycznie ale gasnie on juz w momencie znikania na poczatku szkolenia Dyrekcji…
A ja jestem i wychowawcą i rodzicem. Do tej pory dość dobrze radziłam sobie w tej podwójnej roli. Muszę przyznać, że dzięki rodzicom moich uczniów udało mi się osiągnąć kilka spektakularnych sukcesów. Doświadczenia ta zaowocowały również wtedy, gdy przez sześć lat uczestniczyłam w spotkaniach organizowanych w podstawówce, w której uczyła się moja córka.
Niestety, skończyło się to wszystko, gdy poszła do gimnazjum. Menadżerskiego (podobnie jak wcześniejsza szkoła podstawowa). Dzieciaki z castingu, przyjmowane od średniej 4,75 po wcześniejszych rozmowach kwalifikacyjnych. Zostałam tzw. rodzicem roszczeniowym…. Wiem, wiem. Najgorsi są rodzice nauczyciele! Ale jakoś wcześniej nie miałam z tym problemu. Może dlatego, że wychowawczyni nie zamieniała wszystkich swoich lekcji w godziny wychowawcze. Nie kazała kupować pięciu podręczników do swojego przedmiotu (łączny koszt około 130 zł.) ze swojego ukochanego wydawnictwa. Nie prowadzała na lekcjach z języków obcych (za które musimy dodatkowo płacić) do hurtowni po kupno świątecznych ozdób lub do zakładu fryzjerskiego, w którym później, po powołaniu się na jej nazwisko, obiecano nam 10% upustu.
To tylko bieżące „kwiatki” z prawie półtorarocznych moich doświadczeń gimnazjalnych.
Więc, Drogi Gospodarzu! Może nie taki rodzic straszny? Może i nauczyciel powinien czasami mieć trochę więcej dystansu do siebie. Nie chcę generalizować, ale to nigdy nie jest tak, że tylko jedna strona jest winna.
„Chyba ja” – cudne, zazdroszczę Ci tych pluszaczków, ja kiedyś rzucałam papierowymi kulkami, nie pamiętam w co, ale nie w prowadzącą, więc chyba nie było najgorzej.
W sumie co dziwnego w tym, że rodzice zaczęli patrzeć nauczycielom na ręce? Minęły czasy, kiedy rodzic był na tyle głupi, że dawał robić z dzieckiem wszystko, co przyszło do głowy nauczycielom, bo ci byli na 90% mądrzejsi, a przynajmniej lepiej wykształceni niż rodzice. Teraz, kiedy każdy rodzic to magister, a niejeden i doktor czegoś tam i wszyscy widza marność tego, co przekazują nauczyciele dzieciom, chcą przynajmniej, żeby ich dzieciom nie szkodzić, bo wszystkiego i tak muszą ich od poczatku nauczyć w domu. To naprawdę nie jest zbyt wiele.
A to sie bardzo zmienilo w polskiej szkole! Nareszcie nauczyciel boi sie rodzicow.
Dokladnie odwrotnie bylo gdy ja bylam w szkole. Moi rodzice – z tytulami naukowymi i powaznymi osiagnieciami zawodowymi, zamieniali sie w galarete stojac przed pania od niemieckiego, ktora nie zaproponowala im usiasc, cedzila slowa i wygadywala niestworzone rzecy na ich corke, czyli mnie, o ktorych wiedzieli ze nie sa prawda, ale nie smieli zaprzeczac. .
Rodzic traktowany byl w szkole jak smiec, nalezalo go trzmac krotko i w posluchu.
To teraz role sie odwrocily?
Wow!!!!
Rozmaite szkolenia, prowadzone przez firmy zewnętrzne, to koszmar nauczyciela. Na kilkanaście, jakie pamiętam, jedno miało sens i trzymało się kupy (Fundacji Synapsis o pracy z dziecmi z autyzmem, bardzo pożyteczne!). Karygodne marnowanie pieniędzy, których na wszystko przecież brakuje.
Tak, role się odwróciły. Czy to kuchta, czy mechatronik- każdy z założenia jest lepszym fachowcem ode mnie. Każdy wie lepiej. Słuchać nie chce, chce wydawać polecenia. Szkoda, że ze sobą to to nie chce się dogadać, bo trudno realizować koncert życzeń 30 osób, przy jednoczesnym realizowaniu podstawy programowej w warunkach oferowanych przez ubogą polską rzeczywistość pod gminnym butem. Wystarczy rodzicom kazać samemu sprecyzować na jaką wycieczkę mają jechać dzieci, gdzie, jak długo, jaki koszt, aby szybko się okazało, że tak naprawdę a) nikt nie jest w stanie dojść do porozumienia, b) dokładnie nie wie czego chce. Albo oddajemy dzieciaki fachowcom i zdajemy sobie sprawę z ograniczeń polskiej rzeczywistości szkolnej, za którą odpowiadają wyborcy- czyli w tym rodzice – albo szkolimy je w domu/ prywatnej placówce, ewentualnie zajmujemy się obywatelskim projektem aby zamykać placówki a dotacje dawać rodzicom nauczającym dzieci w domu i mamy oczekiwania z księżyca. Być może to kwestia dzielnicy, zaplecza ekonomicznego- nie wiem, nie mam zbyt wielu miłych wspomnień dotyczących kontaktów z rodzicami. Większość woli swój krąg adoracji, plotki, pomówienia, człowiek dowiaduje się naprawdę sensacyjnych wieści w lokalnym warzywniaku, sami rodzice nie są zainteresowani, żeby do czegoś dochodzić. Wolą głupie fantazje i niesprawdzone informacje. Nie pomaga również fakt, że rodzice coraz częściej nie chcą być rodzicami, tylko zleceniodawcami, którzy albo są histerycznie zapatrzeni w swoje dziecko, które samodzielnie nie może zawiązać butów, bo jeszcze paluszki sobie pokaleczy, albo którzy po prostu tych dzieci nie lubią, bo to to kosztuje i czas zabiera, i którzy albo nie czytaci nie pisaci, albo kompletnie nie rozumiejący statutu szkoły, ustawy o oświacie i innych dokumentów, w których jasno jest wyłożone co szkoła może, a czego nie.
Tak, pamiętam rodziców normalnych. Nie, uniżonych, ale normalnych. Dzielący się swoimi obawami, sukcesami, spostrzeżeniami. Nie wiedzieć czemu to nie jest w modzie. W modzie jest to, aby człeczyna wreszcie odreagował to co mu się dzieje w pracy albo popisał przed koleżeństwem, jaki to z niego pan, i jaka morda wielka.
„w polskiej szkole!”
Noo taaa, za Bieruta było inaczej. Moja mama wspominała, że pierwszy raz grożono jej niedopuszczeniem do matury po tym, jak się w szkole zapytała gdzie znika polski węgiel? Drugi raz jak powiedziała, że „sowieci wymordowali akowców”. Wzywano babcię a ta podobno wypaliła: „Ześlecie mnie na sybir? Proszę bardzo, przynajmniej męża odnajdę!”
Mądry dyrektor liceum ratował i prywatnie tłumaczył: „tak nie można, ich trzeba przetrwać, oni zawsze nie będą rządzić Polską”.
Za moje pytanie pani wizytatorki z kuratorium na pokazowej lekcji o Katyń to jeszcze moja mama była do szkoły wzywana, a przecież to już był środkowy Gierek. „Proszę pani, ale polską prasę i polskiego radia on TEŻ słucha” – tak mnie kochana mama broniła w gabinecie przestraszonej dyrektorki. Przestraszonej, bo mądrej i ludzkiej. Bojącej się o ucznia w debilnym ustroju ciemniaków.
Ach, były czasy… nie to co dzisiaj. Wtedy straszyli się sybirem, katyniami, w szkole powiedzieć „AK” to był akt oporu, a teraz?
Stopnie, punkty, pyskowanie, nieobecności, brak pracy domowej, eh, same nudy…
***************************************************
Jakby się kogoś na świecie spytać, z jakimi praktykami kojarzy mu się „brytyjska szkoła” a szczególnie czysto brytyjski koncept „szkoły z intenatem”. Ciekaw jestem na którym miejscu wymieniłby ten cały finezyjnie dopracowany system fizycznych kar dla uczniów? Bicia uczniów, och, nie tylko przez nauczycieli, ale przez starszych kolegów czy innych pracowników szkoły. Ten specyficznie brytyjski stosunek przełożonych do podwładnych, nauczycieli do uczniów. Nie, to nigdy nie była pogarda. Ależ skąd! A nawet, to jakże stylowo opakowana! Ani w literaturze ani w filmie czy w muzyce nie ma na to zjawisko żadnych przykładów…
We don’t need no thought control
No dark sarcasm in the classroom
All in all it’s just another brick in the wall.
All in all you’re just another brick in the wall.
The Happiest Days of our Lives
When we grew up and went to school
There were certain teachers who would
Hurt the children in any way they could
By pouring their derision
Upon anything we did
And exposing every weakness
However carefully hidden by the kids
*************************************************
Czy wyście wszyscy powariowali?! Dlaczego nauczyciele mają się bać rodziców? Uczę porządnie ponad 20 lat, ustalam jasne zasady, traktuję uczniów i ich rodziców jak ludzi. Rodzice nie boją się mnie, ja nie boję się rodziców. Czy to coś nienormalnego?
Wystarczy aby nauczycieli chcieli rozmawiać z rodzicami.
A czy nauczyciele umieją rozmawiać ze sobą i ze swoim dyrektorem ? A z uczniami ?
Rozmawianie jest najważniejszą czynnością człowieka. Na początku było słowo, … jest i będzie. Wszystko zaczyna się od słowa, od rozmowy. Gdyby nie rozmawianie, nie bylibyśmy ludźmi.
Ciekawa sprawa: w szkole unika się rozmawiania.
Dyrektor Waszej szkoły powinien wydać taki dekret: każdą wywiadówka i każdą lekcję wychowawczą nauczyciel prowadzący musi zaczynać od pytania „powiedzcie co was zaniepokoiło lub zdenerwowało ostatnio, a co was uradowało ?”
@ync
Rozmowa ma sens kiedy rozmawiają autonomiczne jednostki!!! Ani nauczyciel ani dyrektor w polskim skrajnie scentralizowanym i zbiurokratyzowanym systemie ręcznego sterowania tacy nie są!!! Jak ma rozmawiać z nauczycielami i rodzicami dyrektor, któremu w gabinecie wydano ileś poleceń, które ma pod groźbą wyrzucenia zrealizować, któremu ‚aktami prawnymi” wydano masę innych drobiazgowych poleceń, często sprzecznych z pierwszymi???
Nie ma miejsca na dialog w instytucjach kierowanych centralnie i autorytarnie, a taką jest polska szkoła!!! Dopóki się to nie zmieni wszelkie nawoływania do dialogu i rozmowy będą tylko ozdobnikami !!! 😉
Tylko współczuć panie Profesorze. Niestety, jak mówi moje kursowe doświadczenie, będą to godziny stracone. Namawiam do wytrwałości. To tylko parę godzin i pozostaje mi życzyć, aby prowadzącą nie była jedna ze telewizyjnych pogodynek, bo wtedy niesmak na wiele dni pozostanie. A rodzicami proszę się nie przejmować. Zawsze się znajdzie ktoś wiedzący najlepiej. /Uwaga dotyczy również nauczycieli./ Dlatego proszę robić swoje. Zasada była i jest taka sama. Uczniowie, czyli i ich rodzice zawsze cenili nauczycieli wymagających, szczególnie gdy było to poparte rzetelną wiedzą i sprawiedliwym traktowaniem. Niżej notowani byli tzw. luzacy, o których córka mówi – człowiek dobry, ale nauczyciel słaby. Następni w rankingu to znajomi króliczka, którzy dopiero w szkole uczą się wiedzy z przedmiotu który wykładają. Dzień dobry /zwłaszcza po skończeniu szkoły/ nie mówiło się wszystkowiedzącym, o jasno sprecyzowanym poglądzie, kto jest dobrym uczniem, a kto nigdy nie będzie na to miano zasługiwał.
@
„Wystarczy rodzicom kazać samemu sprecyzować na jaką wycieczkę mają jechać dzieci, gdzie, jak długo, jaki koszt, aby szybko się okazało, że tak naprawdę a) nikt nie jest w stanie dojść do porozumienia, b) dokładnie nie wie czego chce. Albo oddajemy dzieciaki fachowcom …”
Jak ja będę chciał znaleźć fachowca od wycieczek, to pójdę do biura podróży, a nie do szkoły. Chyba w tym tkwi większość problemów szkoły, że w szkole jest pełno fachowców, tylko jakoś mało tych od uczenia dzieciaków. Ale ja jako rodzic roszczeniowy nie drę mordy na zebraniach, po prostu tłumaczę dziecku, że te byki ortograficzne, które robi jego nauczyciel polonista, ma pomijać milczeniem i pisać po swojemu, czyli po polsku. I że ma się nie przejmować tym, że pani od matematyki nie umie zrobić zadania z matematyki na jego konkurs i że zrobimy to sami.
@
„Nie ma miejsca na dialog w instytucjach kierowanych centralnie i autorytarnie, a taką jest polska szkoła!!! Dopóki się to nie zmieni wszelkie nawoływania do dialogu i rozmowy będą tylko ozdobnikami !!! ”
Nie wiedziałem, że aby nauczyciel był w stanie porozmawiać z rodzicem o postępach dziecka trzeba zmienić system polityczny.
YNC,
„Wystarczy aby nauczycieli chcieli rozmawiać z rodzicami.”
Nie, wcale nie wystarczy, potrzebna jest jeszcze dobra wola i brak uprzedzeń/niechęci/nienawiści/poczucia wyższości/ignorancji ze strony rodziców.Jak widać po komentarzach na tym blogu, jest tego pełno, ba niektórzy się tym chlubią nawet.
Albercie,
rozumiem, że wszyscy nauczyciele twoich dzieci to idioci, którzy nie mają pojęcia o swoim przedmiocie.
Mam pytanie, czy wszędzie widzisz samych idiotów, od których jesteś mądrzejszy, czy tylko w szkole.
Porozmawiać może „o postępach” cokolwiek by to znaczyło. Tyle, że nie może nic zrobić i do niczego we wspólnym interesie szkoły i uczniów/rodziców się dogadać. Co więcej – nie może powiedzieć bez konsekwencji dla siebie o zdecydowanej większości przyczyn, dla których szkoła działa jak działa. ync nawołuje do dialogu,
a nie informacji o postępach … 😉
@Albert
> I że ma się nie przejmować tym, że pani od matematyki nie umie zrobić zadania z matematyki na jego konkurs i że zrobimy to sami.<
1.Zdaje się, że zadania na konkurs to ma Twoje dziecię rozwiązać, a nie pani… 😉
Pani może porozwiązywać na kółku inne zadania, podsunąć literaturę, ale robienie zadań z konkursów uczniowskich przez nauczycieli jest nieuczciwe!!!
2. Pani nikt nie rozlicza ani nie nagradza za sukcesy twojego dziecka – urzędników one nie obchodzą. Liczy się, wyłącznie, perfekcyjne wypełnianie dokumentacji!!!
3.Zadania z konkursów matematycznych na poziomie gimnazjum i liceum są w stanie rozwiązywać tacy, którzy sami w szkole to potrafili. A oni i jako uczniowie i jako nauczyciele są w szkole rzadkością. Dlatego powinny istnieć specjalne szkoły/klasy dla uzdolnionych gdzie takie rzadkie jednostki się spotkają!!!
„2. Pani nikt nie rozlicza ani nie nagradza za sukcesy twojego dziecka ? urzędników one nie obchodzą. Liczy się, wyłącznie, perfekcyjne wypełnianie dokumentacji!!!”
I tu się mylisz. Nauczyciel-„opiekun” laureata dostaje dyplomy uznania, otrzymuje nagrody i wyróżnienia tudzież wpisuje to sobie do dorobku, czyli owej dokumentacji. Nikt mi nie powie, że to się nie liczy do jego awansów, bo znam kilkoro nauczycieli i wiem, ze się liczy. Większość profesorów oświaty to nauczyciele, mający na swoim koncie wielu laureatów olimpiad i konkursów.
Nauczyciel nie ma robić zadań na konkurs, ale nie wyobrażam sobie, żeby nauczyciel nie był w stanie przećwiczyć z uczniem np. starych zestawów zadań czy ich choćby sprawdzić. Nie mówcie mi, że w szkołach nie prowadzi się kółek, na których ćwiczy się zadania o podwyższonym stopniu trudności, np. z różnych edycji konkursów. Myślicie, że w szkołach, w których dzieci odnosza sukcesy w konkursach nauczyciele nie pracują z nimi? Nikt nie pracuje z olimpijczykami? Nie omawia starych zadań? Nie rozwiązuje przykładów? Wasza nagonka na rodzica, którego dziecko nie ma co liczyć na merytoryczną pomoc nauczyciela, który z definicji przygotowuje ucznia do konkursów i jest oficjalnym opiekunem ucznia startującego z ramienia szkoły w konkursie np. przedmiotowym świadczy o waszej niekompetencji. Pewnie, tak jest łatwiej.
Oczywiście, że nie wszyscy nauczyciele to ignoranci, ale i tak jest ich zatrważająco dużo. Mnie też zdarzyło się użerać (bo rozmawiać się nie dało) z nauczycielką mojego dziecka, która notorycznie obniżała mu oceny z polskiego za nieistniejące błędy ortograficzne, więc rozumiem problem. Wystarczy jeden taki nauczyciel, żeby zdruzgotać wiarę w siebie dziecka. I niestety jako rodzic nigdy nie stanę po stronie niekompetentnego „fachowca”, nawet jeśli wyjdę na rodzica roszczeniowego. Nie jest roszczeniem wymaganie kompetencji od nauczyciela. Za to doceniam – jak większość tu wypowiadających się rodziców – tych, którzy rzeczywiście dobrze wykonują swoją robotę. Nie rozumiem, czemu bronicie tych, którzy psują waszą reputację? Dziwna solidarność zawodowa, niczym lekarze, broniący swoich kolegów-partaczy. Mam czasem po prostu wrażenie że łatwej znajdzie zrozumienie rodzic młodocianego bandziora, terroryzującego szkołę niż ktoś, kto dba o rozwój swojego dziecka i od szkoły wymaga nie pomocy psychologicznej, nie organizacji wycieczki, nie interwencji policji czy pogadanek na temat narkotyków, a po prostu rzetelnego wypełniania obowiązków i niewielkiego wsparcia, jeśli dziecko – przecież ku chwale nie tylko swojej, ale i szkoły – wykazuje jakies chęci robienia czegoś ponad program.
@grześ
„rozumiem, że wszyscy nauczyciele twoich dzieci to idioci, którzy nie mają pojęcia o swoim przedmiocie.”
Źle rozumiesz i nie wiem, po co ta ekstrapolacja na „wszystkich”. Wśród nauczycieli moich dzieci było wielu świetnych fachowców. Wielu z nich moje dziecko odwiedza nawet po skończeniu szkoły. Niestety ze trzech zupełnie niekompetentnych się znalazło, co jak na ponad trzydziestu nauczycieli w ciągu tych wszystkich lat i tak daje całkiem niezłe statystyki. Nie masz się więc o co martwić, tym bardziej, że nie podejrzewam, żebyś uczył moje dziecko.
„Mam pytanie, czy wszędzie widzisz samych idiotów, od których jesteś mądrzejszy, czy tylko w szkole.”
Jestem człowiekiem bardzo łagodnym i tolerancyjnym i na ogół w ogóle nie zauważam idiotów, nie tylko wszędzie, chyba że sami pchają mi się pod oczy, zajmując np stanowiska, których zajmować ewidentnie nie powinni. Wcale NIE CHCĘ być mądrzejszy od nauczycieli moich dzieci i nie zależy mi na udowadnianiu tego. Niestety czasem bywam i to nawet niestety z dziedzin, z których mam wykształcenie niższe niż ów nauczyciel, a to już jest niedobrze. Póki jednak nauczyciel wciąż ma większą wiedzę niż moje dziecko, nic mi do tego, bo przynajmniej mu nie zaszkodzi. Nie jestem najmądrzejszy nawet w tym, co sam zawodowo robię, tyle że ja nie pcham się do pracy, na której się nie znam, nawet jeśli mam teoretycznie papiery na to, że powinienem albo mógłbym.
Twoja reakcja jest niestety typowa dla środowiska – każde zwrócenie uwagi na jakiś źle działający element, nawet drobiazg, jest traktowany jako atak na zawód i wasz honor. Rodzic, zwracający uwagę konkretnemu nauczycielowi jest przez ogół traktowany jako roszczeniowy bez wnikania w to, czy przypadkiem ma rację, czy nie. Grunt, że śmie mieć jakieś uwagi do pracy kogokolwiek z was. Dlatego nic tu się nie zmienia, wszyscy stawiają opór dla zasady. Pamiętam, jak na początku liceum rodzice, których dzieci przyszły z różnych przecież szkół, usiłowali wysuwać własne pomysły, wskazywać dobre praktyki z innych szkół, ale zostało to ucięte: ale u nas jest tak. I tak będzie, na wieki wieków, amen, bo to my wymyśliliśmy i co z tego, że mogłoby działać lepiej, ale to jest nasze, swojskie, niczym miś z „Misia”. dziwne, że rodzice na „wywiadówkach” biernie kiwają głowami? To dzięki wam.
W sumie wam nie zazdroszczę, macie pecha, że całkiem sporo osób w tym kraju ma wiedzę na poziomie, jaki wykładacie dzieciom. Nie mówię o dydaktyce (choć doskonale wiem, ile takiej wyższej „dydaktyki” liznął na studiach absolwent klasycznej wyższej uczelni i że cała ta wasza wiedza dydaktyczna to wyłącznie własne doświadczenie nabyte metodą prób i błędów, z przewagą tych ostatnich), a o przedmiocie nauczania. Ja na przykład bardzo chętnie przyjmę uwagi na temat tego, jak z tego „materiału”, który mam do dyspozycji, zrobić lepszy „produkt”. Tyle że jest relatywnie mniej osób, które taką merytoryczną uwagę mogłyby wystosować. Wiedzę z waszego przedmiotu na poziomie podstawówki, gimnazjum, a nawet liceum ma całkiem sporo osób i nic dziwnego, że łatwo jest rodzicom wyłapać niekompetencję nauczycieli. Na dodatek pracujecie nie z materią, a z ludźmi, którzy są różni. Niestety rzadko nauczyciele są zainteresowani wiedzą na temat „materiału”, jaki do nich przychodzi i co można z niego zrobić poza standardowym chińskim wyrobem produktopodobnym. Rozumiem jednak, że jesteście tylko chińskimi wyrobnikami i nie interesuje was, czy z Jasia na taśmie nie byłby przypadkiem lepszy iPhone niż ta gumowa kaczuszka, którą z niego robicie, bo tak macie w instrukcji. Uważam wprawdzie, że zarabiacie za dużo na wyrabianie kaczuszek (choć za mało na iPhone’a), i może należałoby się zastanowić, czy przynajmniej jakiegoś Samsunga by się nie udało wykroić z co trzeciej kaczuszki przy odrobinie wysiłku?
Zwykle nie daję złego słowa powiedzieć na nauczycieli, nawet jeśli zdarza im się pleść androny, bo wiem, że to niełatwy zawód i każdemu zdarza się palnąć gafę, zwłaszcza w stresie, a praca w szkole taką niewątpliwie jest. Nigdy bym też przy dziecku nie powiedział o nauczycielu, że ten jest idiotą. Ale jeśli przychodzi do mnie dziecko po raz n-ty ze swoją pokreśloną pracą i ze słownikiem i pyta mnie, kto ma rację, nauczyciel polonista, który obniża dziecku ocenę, bo napisało „nienawidził” zamiast – jak chce pan nauczyciel – „nie nawidził” i z dwudziestoma podobnymi kwiatkami, albo jak przychodzi dziecko po raz drugi, trzeci z tróją z klasówki z matematyki, choć zadanie ma rozwiązane ewidentnie dobrze i pani nie, nie pomyliła się, ona po prostu nie umie tego policzyć i wpiera dzieciakom jakiś pokrętny sposób na wyjaśnienie swojego toku myślenia, niezgodny z jakąkolwiek matematyką (a nawet prawidłowym wynikiem), to wybacz, ale nie będę wpierał mojemu dziecku, że to ono jest idiotą, bo pan(i) nauczyciel(ka) przecież nim nie może być z powodu posiadania uprawnień do uprawiania tego zawodu.
Co do konkursów – racja, to dziecko bierze udział i nie miałem na myśli odwalania roboty przez nauczyciela za dziecko. Nie mówiłbym nic, gdyby nauczyciel nie był z automatu przypisywany jako opiekun naukowy ucznia i nie zgarniał zaszczytów z tytułu uzyskanych przez ucznia laurów. Na galę laureatów konkursu nie zostałem zaproszony przecież ja, tylko dziecko i jego nauczyciel (którego jedyna rola w przygotowaniu dziecka do tegoż konkursu polegała na powiadomieniu go, w której sali odbędzie się etap szkolny konkursu). Dziecko, startujące w konkursie przedmiotowym, jest reprezentantem szkoły, a nie Jasiem Kowalskim z Pcimia, zamieszkałym przy ulicy Kwiatowej. Takie mamy czasy, że to szkole powinno zależeć na pomocy Jasiowi, dzięki któremu szkoła w rankingu podskoczy i w następnym roku przyjdzie może więcej potencjalnych Jasiów zamiast pójść do szkoły, gdzie z uczniem zdolnym pracuje się nie tylko w domu, ale i w szkole. I nie mówcie mi, że gmina planując likwidacje szkół na to nie patrzy.
@Olga G.
>I tu się mylisz. Nauczyciel-?opiekun? laureata dostaje dyplomy uznania, otrzymuje nagrody i wyróżnienia tudzież wpisuje to sobie do dorobku, czyli owej dokumentacji. Nikt mi nie powie, że to się nie liczy do jego awansów, bo znam kilkoro nauczycieli i wiem, ze się liczy. Większość profesorów oświaty to nauczyciele, mający na swoim koncie wielu laureatów olimpiad i konkursów<
Tobie się wydaje, że wiesz bo tak być powinno i tak, niekoniecznie pochlebnie, relacjonują to media. Ale nie jest!!! 🙁
1. Co do nagród – na stronie Olimpiady Biologicznej można przeczytać, że MEN zabroniło(tak!) od tego roku komitetom olimpiad wypłacania kilkusetzłotowych nagród nauczycielom-wychowawcom laureatów olimpiad dla licealistów(około 20 rocznie w każdej olimpiadzie). Dyplomy nauczyciele dostają, ale przy wnioskach o nagrody pojawia się urzędnicza śpiewka – pewnie nie pracuje z przeciętnymi i słabymi, zdolny to sobie sam radzi, ze zdolnymi łatwo się pracujei itp. itd. Wszystko po to żeby nagradzać swoich z ogólnikowym uzasadnieniem " za wieloletnią oddaną pracę" … 😉 To samo dotyczy szkół mających wielu olimpijczyków – urzędnicy dbają żeby nagrody do szkół trafiały "po równo" … 😉
2.Do awansu wprost się nie liczy – poczytaj przepisy – trzeba spełnić ileś warunków do wyboru. Jednym z nich są sukcesy wychowanków. Ale zawsze można poszukać "słabości" gdzie indziej … 😉
3. Profesorów oświaty (10 rocznie!) mianuje się według klucza – dwóch działaczy związkowych (ZNP i "S"), 2-3 dyrektorów różnego typu placówek, jakaś przedszkolanka, ktoś z podstawówki, ktoś ze wsi etc. Jak będzie jeden(!) wybitny wychowawca olimpijczyków to sukces!!! Ich owszem eksponują bo jest co – o przynajmniej połowie (wygooglaj sobie) tych "wybitnych" profesorów oświaty "internet nie słyszał"….;-)
Nawet medal międzynarodowej olimpiady(w Polsce obecnie jakichś 20 rocznie ze wszystkich dyscyplin!) wychowanka nie oznacza nagrody!!!
Pisżę o tym co znam z autopsji – miałem i zdobywców pierwszego miejsca w olimpiadach krajowych i medalistów (w tym złotych!) olimpiad mędzynarodowych – Ty piszesz o tym, co Ci się widzi … 😉