Goście, goście
Dzisiaj co czwarta osoba w mojej szkole była gościem. Miało się jednak wrażenie, jakby wszyscy byli obcy. A wszystko przez to, że goście inaczej wyglądali, inaczej się zachowywali, więc zwracali na siebie powszechną uwagę. 140 uczniów z innych szkół robiło wrażenie.
W moim liceum obowiązuje zasada, że uczeń może wyróżniać się tym, co ma w głowie. W ubiorze zaś i zachowaniu wyłącznie skromność. Młodzieży nie wolno się malować, tatuować, farbować włosów, zakładać butów na wysokim obcasie itd. Nic więc dziwnego, że przy gościach nasi uczniowie wyglądali jak szare myszki. Tamci zaś kolorowo. Reprezentowali wszystkie style młodzieńcze, oprócz szarości i skromności.
Atmosfera w szkole była taka, jakby przechodziło przez nią tornado. Zasady, które z wielkim trudem wpajamy uczniom, zostały wywrócone do góry nogami. Goście tak zawrócili naszym w głowach, że trzeba paru tygodni, a może miesięcy, aby znowu było po staremu. W związku z tym zacząłem się zastanawiać, czy następnym razem nie powinno się gości przeszkolić w znajomości zasad, jakie obowiązują w naszej szkole. A może powinno się wpuszczać tylko takie osoby, które gotowe są upodobnić się do nas. W przeciwnym wypadku uczniowie mogą myśleć, że skoro gościom wolno wszystko, to im też.
Komentarze
Gospodarzu,
chyba zapomniał Pan, że gość w dom, Bóg w dom. Święte prawo gościa być sobą.
Ponieważ „kolorowi” przyjechali do „szarych i skromnych” to chyba tylko turystycznie, czyli czasowo w odwiedziny. Wątpię aby któryś z kolorowych chciał zostać na stałe, czyli wyemigrować ze świata koloru do szarego świata liceum Gospodarza. Nie wiemy także jaki rodzaj wymiany odbywał się poza nauczycielskim okiem, czyli co było współczesnym ekwiwalentem dżinsów i kremu NIVEA, a co zmieniło właściciela np. w szkolnej ubikacji.
Z pewnością wymieniono się adresami elektronicznych poczt, komunikatorów i kont społecznościowych. A więc szlag trafił cenzurę przyszłych kontaktów. Szare myszki zostaną zainfekowane wszelkimi kolorowymi wirusami i jak nauczyciele i administracja niczego nie zrobi to system upadnie.
Nie można pozostawać biernym! Tylko aktywne przeciwdziałanie daje szansę ratunku!
Sugeruję natychmiastowy podział koedukacyjnego liceum na dwie oddzielne szkoły, męską i żeńską. Żeńska powinna zostać katolickim a męska ortodoksyjnie żydowskim liceum. Albo na odwrót. Ale coś trzeba robić, na miłe „dobro najwyższe”!
Zza kałuży, Ty to masz fantazję. 🙂
Zasady szkolnej „skromności „nijak nie przekładają się na styl młodzieży po lekcjach, więc takie dowartościowywanie się, że regulaminy szkolne czegoś młodzież uczą, że trzymają w ryzach jest przesadne. Uczę w przeciętnym publicznym gimnazjum już kilkanaście lat, żeby nie było…;)
Na dodatek powiem, że mnie, jako nauczyciela regulaminy szkolne typu zarządzenie dyrektora, kuratora, czy ministra wręcz ograniczają i frustrują…
Gdyby szkoła pozwalała wyróżniać się tym co młodzież ma w głowie to być może ubiór nie miałby aż takiego znaczenia. Ponieważ dzisiejsza szkoła nadal uczy tego „właściwego” sposobu myślenia i „niewłaściwego”, kreatywność i oryginalność intelektualna nie ma prawa bytu. Czyli znowu można wybrać dowolny kolor pod warunkiem, że jest czarny. Nie wspominając o przygnębiającym PRL-owskim otoczeniu.
Innymi słowy do Pańskiej szkoły Drogi Gospodarzu przybył powiew świeżości, a wszyscy zwolennicy zaduchu powykrzywiali nosy z niesmakiem. Ja myślę, że obowiązkowe szare mundurki i klęczenie na grochu rozwiążą problem. Ludzie będą normalnie walić drzwiami i oknami.
A mnie tam się nawet podoba szkoła Gospodarza. Ja jestem z 22 tys. miasta, z podrzędnego liceum profilowanego przy zawodówce. i jak tam trafiłam, to poczułam się jak sierotka Marysia w towarzystwie wypasionej dziatwy wzorującej się na teledyskach MTV oraz słynnej reklamie podpasek „Wszystko na tip top”. Czegoś takiego nie widziałam nigdzie i nigdy.
Nie trzeba było długo czekać, bym nabawiła się poważnej depresji dotyczącej tego, że nie mogę zrównać się z koleżankami. Przez jakiś czas nie chciało mi się wychodzić z domu, tylko waliłam głową w poduszkę płacząc, że nie wyglądam tak pięknie. Na szczęście sprawę załatwiła drugoroczność, po której mam mało liczną, „szaromyszowatą” klasę. Tylko dzięki temu już za rok czeka mnie matura.
Hersylia pisze: 2011-10-18 o godz. 18:26
„waliłam głową w poduszkę płacząc, że nie wyglądam tak pięknie.”
Kobiety to mają ciężkie życie.
W liceum miałem kolegę, który cztery lata przechodził w tych samych sandałach, zima czy lato, snieg czy słońce, bo innych butów nie uznawał. Oczywiście wiedział, że do sandałów nie pasują skarpetki, więc chodził z gołymi nogami. Jeżeli kiedyś zmienił buty to na identyczne sandały, więc nie było widać. Chodził też w tej samej (no może w dwoch, ale identycznych) kurteczce, o której moja mama powiedziałaby, że „wyglada, jakby go ktoś z domu wygonił”.
Inny kolega z tej samej klasy upodobał sobie bezrękawnik. I pojawiał się w nim w szkole codziennie przez cała szkołę. Zresztą ile razy go odwiedzałem w domu też w nim paradował.
Wszystkie moje kurtki, koszule i swetry albo mama albo żona musiały siła mi zabierać, zwykle krzycząc, że nie pozwolą abym takie szmaty nosił bo to „już wstyd”.
Żeby nie było, iż takie rzeczy działy sie w zamierzchłych czasach. Jeden mój syn uznawał tylko glany. Czarne, ciężkie, ohydne buciory. Inny chodził tylko w polarze. Cały czas, pewnie do spania i pod prysznic także.
Biedne te dziewczyny.
@Hersylia
Kiedy ja kończyłem liceum, nota bene zespół szkół z zawodówką i technikum do społu, mentalność ludzi była nieco inna. Byli ludzie, którzy mogli sobie pozwolić na markowe ubrania, przyjeżdżali swoimi samochodami do szkoły, mieli najładniejsze zeszyty, plecaki, złote pióra. Byli też tacy, którzy byli ze wsi i mieli sześcioro rodzeństwa. Być może kwestia dotyczyła tego, że nie było jeszcze Dody i innych bezczelnych, ale popularnych i kolorowych postaci w masowej kulturze. Być może były ale zwracało się uwagę na to żeby najpierw być człowiekiem. A być może dlatego, że nikt nie popadał w depresję tylko dlatego, że nie mógł się z kimś zrównać w jakiejś dziedzinie…
@zza kałuży
Tak, w pełni się zgadzam. Kobiety są biedne. Ponieważ mimo rozwoju społecznego, postępu itp nadal święcie wierzą w to, że ich wartość zasadza się głównie, o ile nawet nie jedynie, na wylądzie i atrakcyjności seksualnej. Wbijaja im to do głowy media, wbijają kolorowe, głupie gazety typu Gala czy Glamour, wbijają mężczyźni, którym przecież w to graj, ba! kobiety same to sobie wbijają do głów i świecie w to wierzą – i dlatego właśnie są biedne.
Dopóki już jako dziewczynki nie zaczną otrzymywać przekazu, że wcale nie muszą mieć idealnej pupy czy znać sześciu sposobów na zadowolenie mężczyzny, ale mieć ciekawe hobby, interesować się światem, być oczytanymi, rozwijać inteligencję, potrafić samodzielnie myśleć i działać – dopóty będą biedne. I taka jest prawda.
@Atenko – egzystuje sobie w internecie forum dla ludzi, nazwijmy to sobie, hmmm… „niezbyt wyględnych”. Słowem takich, którzy mają (przynajmniej ich zdaniem, bo często są to ludzie atrakcyjni i wartościowi!) jakieś tam deficyty w urodzie. I razu pewnego jakaś dziewczyna, która tam zapytała, czy też do niezbyt wyględnych się zalicza, otrzymała feedback, że „może nie jesteś niezbyt wyględna, ale na pewno NIE UWODZICIELSKA”. I, jakby tego było mało, od innej kobiety! I żebyż to chociaż jakaś Miss Polonia była, ale nic z tego – być może mogła być nawet mniej urodziwa od tej „nie uwodzicielskiej” dziewczyny. Której dała radę taką a nie inną, sama nie mogąc z niej w żaden sposób skorzystać.
A zresztą, do licha – czy w Polsce jest konstytucyjny obowiązek uwodzicielskości? Nie ma go i nigdzie na świecie też nie istnieje. „Uwodzicielskość” powoli staje się nową religią XXI wieku. Nie masz tony „złotych piór”, murzyńskich świecidełek, jakichś arabskich turbanów, spodni-„dutek” niczym z reklamy Always – nie istniejesz jako kobieta. „Kultura jako źródło cierpienia”, jak uczy pani na WOKu (która, choć tak mądra, sama się chyba temu poddaje, gdyż uporczywie usiłuje schudnąć).
@Hersylia
Z jednej strony psioczysz na taki a nie inny kierunek mody czy sposobu bycia, a z drugiej strony płaczesz w poduszkę, bo nie należysz do tych najbardziej świecących się i uwodzicielskich. Kobiety to istotnie mają ciężko, zwłaszcza te które nie wiedzą czego chcą, albo wiedzą ale z powodu wewnętrznych sprzeczności potrafią tylko marudzić. Zdecyduj się kobieto.
@Overdrive
A ja tu piszę w czasie przeszłym, że „płaczę”? Wyraźnie napisałam: „płakałam”. Teraz przerzuciłam się na psioczenie. Ale z ludźmi zawsze tak jest: płacz, psioczenie, etap akceptacji.
Wspomniane forum znam, bo czasami przewija się na pierwszych stronach gazet, jak jakiś wyjatkowo licznie komentowany wątek się tam utworzy. Prywatnie uważam, że większość obecnych tam osób wiecej by zyskałą, gdyby przestała sie negatywnie nakręcać we własnym hermetycznym gronie – ale może komuś faktycznie to pomaga, nie wiem.
A to, że kobiety też potrafią sobie nawzajem wkręcać, że liczy się wyglad i uwodzicielskość… no cóż, smutne, ale prawdziwe, i chyba jeszcze parę ładnych lat (dekad?) potrwa. Wielowiekowego prania mózgu nie da się anulowac w ciągu pół wieku. „Miękki” seksizm jest najtrudniejszy do wytrzebienia, bo nieuchwytny i łatwo go przewrotnie obrócić w „żart” – podobnie jak miękki rasizm i inne formy dyskryminacji. A wmawianie kobietom i dziewczętom, że mają być „uwodzicielskie”, seksowne i pociągające, to nic innego, jak seksizm, sprowadzanie całej ich wartości do atrakcyjności dla męskiej części ludzkości. Niektóre się na to godzą bezmyślnie, inne z bólem, inne radośnie – a te, co się nie godzą, mają zazwyczaj najbardziej przechlapane;) ale ja jednak cały czas nie tracę nadzieję, że sytuacja będzie się stopniowo normalizować i że na przykład moja wnuczka nie będzie płakać w poduszkę, bo przez cellulitis na udach jej wartość społeczna będzie mniejsza niż zero, mimo że będzie dysponowała doktoratem z matematyki. Zamierzam w każdym razie wychować moje przyszłe dzieci tak, żeby w ludziach widziały charakter i intelekt, a nie gruby portfel albo wielkie piersi.
„Nie tracę nadziei”, oczywiście, a nie „nadzieję”.
@atenka
Przecież nikt Wam nie każe być uwodzicielskimi, seksownymi i pociągającymi. Możecie być nijakie, nudne, brzydkie i odpychające, przymusu nie ma. Problem polega na tym, że same chcecie się facetom podobać, a potem lament, bo seksizm, bo widzimy tylko dupę i biust. Natury nie oszukasz, grunt to mieć słuszne kształty, ale to inteligencja jest w cenie. Tyłek i biust ma tendencję do tracenia na elastyczności, z brzydką i głupią święty nie wytrzyma kiedy ten moment nastąpi. Także bez stresów Drogie Panie, uśmiech i szerokie horyzonty myślowe przede wszystkim, ale podkreślone oko i wycięta bluzeczka nie szkodzi. 😉
Do niewątpliwie obecnego seksizmu jako problemu dochodzi jeszcze element zasobności portfela. Współczynnik uwodzicielskości łatwiej podwyższyć tym, które stać na to. Tak więc w idealnym świecie nie tylko należy inaczej wychowywać dziewczynki, (jak to pisze atenka) ale też wszystkich, aby nie było dyskryminacji ze względu na ty biedny – ja bogaty.
W obu wypadkach jestem bardzo sceptyczny, czy którykolwiek z tych efektów jest do osiągnięcia.
Może ktoś mógłby podsunąć jakąś lekturę opisującą te relacje w świecie zwierząt, bo coś mi się wydaje, że tam często samce są piękniejsze. Ciekawe byłoby porównanie jak uroda partnerów ma się do sposobów przedłużania gatunku, wychowania i wykarmienia potomstwa.
Tylko że nawet bez tego oka i tej bluzeczki, gdyby oczywiście nie było ich „globalnie”, i tak byście na nas lecieli, bo po prostu nie mielibyście innego wyjścia;) bądźcie więc wdzieczni za te drobne gesty i nie traktujcie ich jak czegoś, co Wam się nalezy. Jest sporo prawdy w powiedzeniu, że gdyby nie było mężczyzn, świat byłby pełen szczęśliwych, grubych kobiet. A co do „kazania” być takim czy innym… Mężczyznom tez nikt „nie każe” dużo zarabiać, szarpać się na drogie samochody, być „twardymi”, nie płakać… a jednak to robicie. Przymus społeczny to potężna siła. Tylko że jakoś tak zwykle wychodzi, że w przypadku mężczyzn te oczekiwania pozwalają na prowadzenie ciekawego, niezaleznego życia, a w przypadku kobiet ograniczaja je do garów, kosmetyków i tej wyciętej bluzeczki.
@atenka
Nie mogę się zgodzić. Prowadzisz takie życie jakie chcesz. Ulegasz przymusowi społecznemu to masz łatwiej, nie ulegasz to masz trudniej. To jedyna różnica. Ciekawe, niezależne życie jest wyborem dostępnym także i kobietom. Fakt, że niewielu mężczyzn chciałoby samodzielnej i niezależnej kobiety, bo zasadniczo ktoś powinien się domem zajmować, a jak wszystko robicie same to po co Wam facet? Ileż to inteligentnych, majętnych i wcale niebrzydkich niezależnych kobiet po 30? Tylko po co komu taka zimna, korporacyjna baba z MBA? Innymi słowy albo jesteś taka jakiej Cię oczekują mężczyźni, albo jesteś sama i niezależna. Wybór ma każda z Was. Bardzo niewiele natomiast chce być sama.
A co do kazania, wysokie zarobki nigdy nie były moim celem (pojawiły się przy okazji ciekawych zajęć), samochody to zbędny towar luksusowy (wolę szofera albo taksówkę, nie lubię prowadzić), „twardziele” całe życie mnie śmieszyli, a łezkę uroni się jak jest powód. To do czego niby zmusza mnie społeczeństwo? Jesteś tym kim chcesz.
I jeszcze co do gestów, ja jestem wdzięczny za każdy jeden i doceniam je wszystkie ale i tak jestem zdania, że nam się należy. To dość bezpardonowe ale albo jesteś kobietą albo są inne, które nie mają problemów z gestami. 🙂
I to jest właśnie ten „miękki seksizm”, o którym pisałam wczesniej. Nic Ci się „nie należy” – tak jak ja nie uważam, żeby cokolwiek „należało się” mnie, moze z wyjątkiem szacunku jako człowiekowi (co zresztą sama oferuję). Dlaczego domem ma się zajmowac kobieta? Jest hormonalnie predestynowana do zmywania? Piersi ułatwiają trzymanie miotły? Jestem zwolenniczką tego, żeby każdy miał WYBÓR. A nie, żeby ograniczały go lub ją jakieś dziwne czyjeś oczekiwania. Bogu dzięki, że mój mąż nie ma takich skostniałych poglądów, tylko jak trzeba, łapie za odkurzacz i jest zupełnie OK z tym, że to być moze on pójdzie na wychowawczy, a nie ja. A ja z kolei nie mam problemu z gotowaniem mu obiadów – moze dlatego, że nie mówi mi, że nalezy mu się to jak psu miska, bo jak nie, to fora babo ze dwora.
A co do „zimnych korporacyjnych bab z MBA”… polecam mniej wierzyć gazetom i telewizji, a bardziej spróbowac poznać takie kobiety. Moze wtedy się okaże, że to zupełnie normalni ludzie, którzy po prostu mają wiecej pracy – i pieniedzy – niż niektórzy inni ludzie.
Overdrive pisze: 2011-10-20 o godz. 02:13
„Tylko po co komu taka zimna, korporacyjna baba z MBA? Innymi słowy albo jesteś taka jakiej Cię oczekują mężczyźni, albo jesteś sama i niezależna. Wybór ma każda z Was. Bardzo niewiele natomiast chce być sama.”
Jaki tam wybór. Nie doceniasz kobiet, overdrive.
Moja ostatnia szefowa była wzorem korporacyjnego oficera. Nie jakaś księgowa czy prawnik ale inżynier chemik. Dorobiła do tego masę różnych biznesowych kursów, od finansów do psychologii. Kierowała zespołem R&D około 20 osób, współkierowała produkcją z zespołem około 50 osób. Zdecydowana, zdyscyplinowana, zorganizowana, intelignentna, fachowa, z własnymi niegłupimi (i w produkcji) patentami. Gdy trzeba miła, gdy trzeba ostra. Lubiana przez większość pracowników. Zaraz po pięćdziesiątce, z tzw. „widocznymi śladami dużej urody”. Podobno kiedyś jakieś konkursy piękności też zdażyło się jej wygrać. Szczupła, zgrabna. Zawsze, przez kilkanaście lat w spodniach. Nigdy w sukience czy w spódnicy. Góra równie profesjonalna, absolutnie żadnych „wycięć”. Z biżuterii tylko małżeńska: pierścionek i obrączka oraz baaardzo cieniutkie, prawie niewidoczne łańcuszki na szyi. Z kolorów tylko i wyłącznie eleganckie pastele. Czasami czerń. Ze wzorów – jakie wzory? Tylko i wyłącznie gładkie materiały, bez jakichkolwiek wzorów. Buty zawsze bez żadnego obcasu, płaskie jak podłoga, w typie bezpłciowych, zdrowotnych, do sanatorium na spacery. Tylko na wizyty gości wkładała takie na jednocalowym obcasie.
Kiedyś zaproszona została, zresztą jako moja szefowa 😉 na firmowy spęd do Wielkiego i Pięknego Muzeum. Jubel na sto fajerek, stoliki ustawione pomiędzy szkieletami dinozaurów, żyrandole błyszczą, orkiestra gra, stu kelnerów podaje, dyplomy i nagrody wraz z uściskiem Samego Szefa się dostaje.
Przyszła oczywiście z mężem, wielką fiszą w innej firmie. Z prospektów tejże firmy wyczytałem później, że był tam vice-prezydentem, kierował kilkoma oddziałami, tysiącami ludzi i zarabiał tyle, że jego pensja i ilość akcji była podana w prospekcie firmy w bilansie rocznym. Czyli w hierachii zawodowej kariery o ładnych kilka stopni wyżej od żony.
Moja szefowa wystąpiła w muślinowo zwiewnej, wiosennie kwiecistej sukience. Z dekoltem, a jakże. Sukienka była w takie wielkie akwarelowe kwiaty, chyba wszystko w odcieniach fioletu. Ledwie za kolana. Do tego kolczyki, pierścionki, coś na szyi. Makijaż! Szpilki i to jakie!
Ale największy szok przeżyłem jak usłyszałem w jaki sposób zwracała się do męża.
To można opisać tylko w jeden sposób – patentowana słodka idiotka.
Zachwycona mężem i jeżeli otwierająca buzię to tylko po to, aby męża o coś zapytać.
Nie masz pojęcia overdrive, jak aktorski talent. Patrzyłem na ten spektakl i szczęka mi opadała.
Przeczytaj sobie jeszcze raz co napisałeś:
„Tylko po co komu taka zimna, korporacyjna baba z MBA? Innymi słowy albo jesteś taka jakiej Cię oczekują mężczyźni, albo jesteś sama i niezależna. Wybór ma każda z Was. Bardzo niewiele natomiast chce być sama.”
@atenka
„Dlaczego domem ma się zajmować kobieta?” Dlatego, że dzieci potrzebują matki, a dom potrzebuje kobiecej ręki. To nie znaczy również, że ja nie mogę w tym domu posiedzieć, pobawić się z dziećmi, ugotować, posprzątać, itd. Każdy ma wybór i nikt nie jest ograniczony niczyimi oczekiwaniami. Każdy wybór niesie ze sobą konsekwencje. To nie jest kwestia tego, kto ma z robieniem czego problem. To jest kwestia tego kto co lubi robić. Moja kobieta lubi gotować, sprzątać, zajmować się dziećmi i tworzyć tzw. domowe ognisko. Lubi siedzieć w domu i sama nazywa się z dumą kurą domową, chociaż nikt kto jej nie zna w życiu nie powiedziałby, że nią jest.
Baby z MBA znam osobiście, bo miałem nieprzyjemność z takimi pracować. Im wyższe kwalifikacje tym gorsza korporacyjna menda, której wydaje się, że należą jej się pieniądze, bo jest kobietą. Ciekawostka, że większość to feministki…
Moja prababcia była wybitną kobietą. Jak większość kobiet tamtych lat wychowywała dzieci i zajmowała się domem. Zwykła mówić: „kobiety rządzą światem, ale mężczyźni muszą mieć poczucie, że jest odwrotnie i nie należy ich od tego odwodzić, bo to czcze gadanie i do niczego dobrego nie prowadzi”. Jak zapytasz swojego męża co sądzi na temat tego co mu się należy to powie Ci, że zasadniczo obiad należy mu się jak psu zupa (ciężko, żebyśmy byli niżej w hierarchii od psa), co oczywiście wywoła Twoje oburzenie, albo przewidując reakcję dla świętego spokoju przyzna Ci rację. Związki to umiejętność współżycia, w Twoim związku Ty potrzebujesz mieć iluzję, że jest między Wami jakaś równość i dzięki Twojemu facetowi ją masz. W moim jak i w przykładzie „zza kałuży”, facet ma dominującą pozycję. Każdy ma to czego potrzebuje i każdy dokonał wyborów, które mu odpowiadają.
@zza kałuży
Wszystko co napisałem jest nadal aktualne. Kobieta z Twojego przykładu nie lubi być sama zatem jest taka jakiej jej oczekuje jej mężczyzna. Nikt nie powiedział, że inteligentna kobieta to coś złego, ani że MBA to coś złego. Zimna menda to coś złego. Inteligentna ma akurat tę przewagę, że potrafi dogodzić swojemu mężczyźnie, nie stara się walczyć o „równouprawnienie”, nie spina się i nie domaga uznania i szacunku za wszelką cenę, a do tego prywatnie radzi sobie bardzo dobrze. Dokonała wyboru o którym mówiłem, nie jest sama zatem jest taka jakiej jej chce jej facet. Od każdej reguły są naturalnie wyjątki, są przecież zimne korporacyjne mendy, które w domu mają pantoflarza. Tam też zostały podjęte wybory i też uczestnicy mają to czego chcą: kobieta mężczyznę, którego może rozstawiać po kątach, mężczyzna kobietę, która jest jego matką. Dla mnie to patologie, w których łatwo rozpoznać leżące u podstaw traumy i schorzenia.
overdrive, zza kałuży – szkoda mi was…
@Imene
Na tym blogu zwykło się argumentować swoje wypowiedzi, w przeciwnym razie mało to istotne co napiszesz. Skoro zatem już pokusiłeś/-aś się o komentarz, bądź łaskaw/-a użyć intelektu i wyłuszczyć o co Ci chodzi.
Fajna ta babka, o ktorej pisze Z za kaluzy.
Wiekszosc wyzwolonych kobiet robi odwrotnie, ale tez wiekszosc facetow nie jest vice-prezesami z mlionami w kieszeni.
tsubaki:
fajna? aktorka odgrywające różne role? wybaczyłabym jeszcze zwiewną sukienkę – bo ładnie, ale szczebiot do męża? Ciekawe jacy są do siebie w domu. No tak, ale ja nie jestem zamerykanizowana, więc dla mnie zmiana osobowości zgodnie z wymaganiami sytuacji to zwykła psychopatia, rozdwojenie jaźni lub hipokryzja.
„zmiana osobowości zgodnie z wymaganiami sytuacji to zwykła psychopatia, rozdwojenie jaźni lub hipokryzja.”
A może tylko zmiana zachowania zgodnie z wymaganiami sytuacji? Uważasz, że człowiek nie może być spójny wewnętrznie i zachowywać się w różnych sytuacjach zgodnie z rolą bądź hierarchią jaką dla siebie wybrał? Jak wchodzisz do wiejskiej knajpy zachowujesz się tak samo jakbyś weszła „na salony” albo do kościoła? Dostosowujesz język i zachowanie do miejsca i ludzi których spotykasz. Wymaganie, żeby to oni dostosowali się do Ciebie jest zwykłym egoizmem, a niekiedy chamstwem.
A jeżeli wszędzie zachowuję się z takim samym spokojem bez przymusu „spuszczania ze się smyczy” w knajpie, brania buzię w ciup w kościele i zgrywania damy „na salonach”? I nie wymagam dostosowania się do mnie, bo o tym nie wspomniałam. Po prostu jestem wszędzie sobą – a że jestem spokojną osobą o pogodnej fizjonomii, z inteligentnym wyrazem twarzy (jak powiedział kiedyś jeden z wykładowców na studiach;) i dużą dozą autoironii oraz dystansu do różnych sytuacji.
Dziwni mnie cały czas Twoje ostatnie zdanie, a zwłaszcza ostatnie słowo. No, ale w końcu jeszcze nie rozumiem wszystkiego;)
@zmęczona pasjonatka
„A jeżeli wszędzie zachowuję się z takim samym spokojem bez przymusu ?spuszczania ze się smyczy? w knajpie, brania buzię w ciup w kościele i zgrywania damy ?na salonach??”
Tedy Ty podjęłaś inne decyzje dotyczące swojego miejsca w życiu i związanego z tym zachowania, niż kobieta z opowieści powyżej. Nie oznacza to psychopatii, rozdwojenia jaźni ani hipokryzji, ani u Ciebie ani u niej.
„I nie wymagam dostosowania się do mnie, bo o tym nie wspomniałam.”
Nie wspomniałaś i nie wymagasz, ale kobietę powyżej oceniasz przez pryzmat swoich własnych wyborów. To, że Ty wszędzie jesteś sobą, oznacza, że to co myślą i powiedzą o Tobie ludzie, nie wpływa na żaden z aspektów Twojego życia. Ewidentnie na kobietę powyżej wpływa, gdyż albo nie może sobie pozwolić na bycie słodką idiotką w pracy, albo woli być słodką idiotką przy mężu. Albo jej to pasuje, albo ma z tego korzyści. Tak czy inaczej, dostosowuje się do roli, którą sobie wybrała i nie uważam, by świadczyło to o defektach osobowości. Bardziej o umiejętności brylowania w trudnym świecie.
O. I taki styl rozmowy bardziej mi się podoba:)
Przeczytałam Twoje zdania z zainteresowaniem. Faktycznie, można spojrzeć na zjawisko i z tej strony.
W poprzednim komentarzu byłam bardziej poruszona podziwem tsubaki odnośnie „fajności” owej pani. Może stąd bardziej emocjonalny niż rzeczowy wywód;)