Edukacja nieufności
W szkołach zaczął się okres zebrań wychowawców z rodzicami. Kto dotąd nie miał dziecka w wieku szkolnym, ten może się zdziwić, jak bardzo zmieniły się relacje między nauczycielami a rodzicami. Dziś nic nie odbywa się na gębę – wszystko musi zostać potwierdzone na piśmie.
Protokołowane są zebrania z wychowawcą. Wyznaczony rodzic zapisuje, niczym zawodowy protokolant, wszystkie szczegóły zebrania. Lista obecności też musi być z podpisami rodziców. Do protokołu wpisuje się nazwiska osób, które nie przybyły na zebranie. Rodzice potwierdzają podpisami, że wychowawca zapoznał ich z różnymi informacjami, np. zasadami oceniania albo prawami i obowiązkami ucznia. Jeśli nauczyciel nie ma tych podpisów, to dla nadzoru pedagogicznego znaczy, że roboty nie wykonał. Słowo nauczyciela, iż poinformował rodziców o tym czy o tamtym, nie znaczy nic. Muszą być podpisy (zob. materiał).
Każdy kontakt z nauczycielem jest potwierdzany podpisem rodzica. Sam wpis nauczyciela, że spotkał się z rodzicem, nie ma żadnej wartości. Także relacje uczniów z nauczycielami coraz częściej przybierają formę pisemną. Uczeń podpisuje, że nauczyciel zapoznał go z zasadami organizacji egzaminu maturalnego, prawami i obowiązkami, bezpieczeństwem w szkole itd. Nawet fakt, że nauczyciel prosił uczniów o zgłaszanie propozycji tematów godzin wychowawczych, dzieciaki muszą potwierdzić podpisem (w imieniu klasy podpisuje się samorząd).
Im więcej nauczycielowi uda zebrać się podpisów, tym lepszy z niego belfer. Tak oto jesteśmy świadkami, jak przemija edukacja rozmowy, a zaczyna się edukacja podpisu. Sokrates przewraca się w grobie, a biurokraci zacierają ręce.
Komentarze
Asekuranctwo, nic innego.
Wszystko dlatego, że jak się trafi rodzic „zaangażowany”, czyli kłótliwy i drobiazgowy, to trzeba mu na piśmie pokazać, że wszystko jest jak trzeba. A jak ten rodzic zwróci się wyżej, to szkoła ma podkładkę i może pokazać „górze”, że wszystko odbyło się jak trzeba.
To kto jest winien: nauczyciele? dyrektorzy? rodzice?
Gospodarz zapomniał o ewaluacji, też trochę papierkowej roboty. Zapomniał też o zespołach przedmiotowych. Te papiery wytwarza się dla kuratorium.
W gimnazjach porobili już kolejne zespoły w związku ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Jestem w 8 zespołach. Coś pięknego. O kontroli zarządczej pisał już nie będę.
Tyle pracy, że nie ma kiedy uczyć.
„W gimnazjach porobili już kolejne zespoły w związku ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi. Jestem w 8 zespołach.”
jak się wyrabiasz w tych swoich 20 godzinach pracy za które ci podobno płacą? 🙂
Jestem polonistą. Nie mam czasu sprawdzać wypracowań uczniów, bo wciąż produkuję segregatory papierów – nikomu niepotrzebnych, niepodnoszących jakości nauczania. Pani minister konsekwentnie ogłupia nauczycieli i uczniów.
Mój polonista-wychowawca trzydzieści z okładem lat temu był wielkim zwolennikiem takiego podpisowego systemu. Wiekszość z nas, uczniów, uważała go za dziwaka, ale jak chciał to miał swoje podpisy. Każdy myślał, że musiał mieć jakieś przykre przejścia życiowo-zawodowe, które go tak skrzywiły.
Fast forward.
Amerykański kierownik w firmach, w których pracowałem ma żelazną zasadę: jeżeli inicjatywa komunikacji z podwładnym wyszła od naczalstwa – wszystko musi być udokumentowane, nic na gebę. Jeżeli natomiast dany kierownik chce się czegoś dowiedzieć od swojego podwładnego to całkowicie na odwrót – wszystko na gębę, nic na piśmie.
Czyli ja, jako kierownik, muszę mieć potwierdzenie od ciebie, mojego podwładnego, że przekazałem ci polecenie mojego szefa tak jak on chciał. Czy to w formie poczty elektronicznej (najczęściej) czy też w formie podpisanej kartki papieru (rzadziej w systemie amerykańskim, dużo częściej w systemie niemiecko-amerykańskim).
Ale już wszelkie nasze, czyli moje z tobą, drogi pracowniku rozmowy, dyskusje i uzgodnienia najlepiej aby odbywały się bezpośrednio i bez świadków.
Opisuję te sytuacje, gdyż nie mam wątpliwości, iż były one i nadal są żródłem 99% mojego krytycyzmu wobec tutejszego systemu. Okradziono mnie z autorstwa wielu drobniejszych usprawnień i pomysłów a także z kilku całkiem sporych i wartych solidnej podwyżki i awansu. Byłem bowiem naiwny jak dziecko i przez ładnych parę lat współpracowałem z intelektualnymi złodziejami w białych rękawiczkach. Myślałem, że pozycje szefów R&D dużych działów w sławnej firmie poparte swoim własnym dorobkiem publikacji i patentów, nie wspominając o stopniach naukowych z najlepszych uniwerytetów będą gwarancją ich etycznego zachowania w pracy.
Nic z tych rzeczy.
Dziel się ze mną swoimi przemyśleniami, moje drzwi są dla ciebie zawsze otwarte, w ten weekend wpadnij do nas na party przy basenie, będzie taki a taki to was poznam, wpadnij na urodziny żony, co tam u twoich dzieci, jak im idą studia, jak tam zdrowie rodziców, proszę poczęstuj się pączkami i faworkami, moja mama Litwinka specjalnie dla ciebie upiekła na Mardi Gras, długie dyskusje po pracy o Konfucjuszu i Buddzie i o filozofiach ulepszania świata w porównaniu do filozofii ulepszania siebie, itp.
A potem znajdowanie koło wydziałowej sekretarki wydruków aplikacji patentowych na mój pomysł a na nazwisko szefa R&D jako ich głównego autora a szefa wydziału jako współautora.
Nie miejsce tu na wylewanie moich żalów, ale gdybym kiedyś bardziej przesiąknął „biurokratyczną” filozofią mojego polonisty-wychowawcy to nie płakałbym teraz nad patentami, które bezczelnie mi ukradziono albo nad tymi, które zdołałem wprawdzie wywalczyć, ale kosztem bycia tylko współautorem a nie ich głównym autorem.
Za mało miałem twardych dowodów na to, kto kiedy co powiedział i co zaproponował.
Za dużo było „na gębę” a za mało „na piśmie”.
Jeżeli chodzi o mnie to od pewnego czasu na wszelkich zebraniach pozoruję tylko moją aktywność a wszelkie rzeczowe pomysły i przemyślenia przesyłam po zebraniu poczta elektroniczną. Trochę ludzie się wkurzają (trzeba było powiedzieć to na zebraniu, moglibyśmy twój pomysł przedyskutować wtedy, jak wszyscy zainteresowani byli w jednej sali) ale ja nie mam zamiaru wracać do naiwnego dzielenia się inteligentnymi pomysłami za poklepanie po plecach przez szefa.
Bo zdażyło już i tak, że dostawałem po zebraniach w przeszłości emaile bezczelnie zaczynające się od „jak to zaproponowałem na tym i tym zebraniu”, albo „zgodnie z moim pomysłem”…i trzeba było wysyłać sprostowania, zawsze generujące dużo kwasów i kwitowane przez szefostwo „a o co właściwie ci chodzi, przecież X też tam był i wszelkie ustalenia należy traktować jako wspólną własność intelektualną”.
Tylko na koniec roku podczas oceny u szefa ciężko wykazać swój wkład w osiągnięcia firmy. Kolesie i szefostwo sobie przypisują wszystko i zgarniają śmietankę. A dla ciebie trzy plus i takaż podwyżka. A o awansie możesz zapomnieć, bo jest kryzys, nie wiesz?
W sumie ciekawe czy pomysły z zainstalowaniem kamer i mikrofonów pracujacych 24/7 w każdej klasie i na szkolnych korytarzach zostaną wprowadzone w życie czy nie?
Zamiast papierkologii byłby kompletny dowód pracy w szkole.
Specjalne potrzeby – kilogramy papierów…
karty „pacjentów edukacji” a miało być klientów.
I jeszcze EWALUACJA, ANKIETYZACJA…
Cytat z książki wydanej w 1973r. (A.Buchwald „Zwiedzajcie Amerykę”):
„Świat nie skończy się z trzaskiem lub hukiem. Skończy się ankietą.”
Deja vu?
Hmm, może i asekuranctwo, jednak życie pokazuje, że trzeba się uzbroić w miliard podpisów, że wszystko przekazaliśmy, o wszystkim poinformowaliśmy itd. Gdy zjawi się rodzić zadziwiony ocenami dziecka, to wtedy mu BACH!!! Zebranka 4 były, dziecko podpisało, zaproszenie wysłaliśmy – a teraz mi tu pan/pani fika? Znam to z własnej pracy z uczniami, pomaga, choć straszne uciążliwe to jest.
„Gdy zjawi się rodzić zadziwiony ocenami dziecka, to wtedy mu BACH!!! Zebranka 4 były, dziecko podpisało, zaproszenie wysłaliśmy ? a teraz mi tu pan/pani fika?”
A tak normalnie powiedzieć, nawet i roszczeniowemu rodzicowi, to nie można? Nie można mu już po prostu powiedzieć, że była podawana informacja o tym, czy o tamtym?
Gospodarzu, w jakiej zapyziałej mieścinie Ty nauczasz?
Fakt zapoznania się z SSO i PSO rodzice podpisywali już…. hmmm 3-4 lata temu w podrzędnym gimnazjum w stolicy siarki 😀
Nic nowego.
Rodzic (?) podpisywał też listę obecności na zebraniach, każdy kontakt… mmmm… z wychowawcą itd….
Nic nowego.
Urzędasy żywią się papierem i musisz to, Gospodarzu, zaakceptować.
Chcesz się kopać z koniem?
Wirażka z Ciebie 😀
Tak. Niestety. Szkola, zamiast budowac kapital spoleczny rujnuje go doszczetnie….
zza kaluzy: „Nie miejsce tu na wylewanie moich żalów, ale gdybym kiedyś bardziej przesiąknął ?biurokratyczną? filozofią mojego polonisty-wychowawcy to nie płakałbym teraz nad patentami, które bezczelnie mi ukradziono albo nad tymi, które zdołałem wprawdzie wywalczyć, ale kosztem bycia tylko współautorem a nie ich głównym autorem.”
Panie zza kaluzy… pan naiwnu jak dziecko… Pzreciez wiadomo ze zeby pomysl „poszedl” tzreba go tak przedstawic zeby nie bylo watpliwosci ze szef to wymyslil. NA ogol szef jes twdzieczny, zapamieta to sobie, pana dopisze a i bonusik dowali. A Pan dostanie etykietke „team player” bez ktorej to etykietki trudno w pzremysle pzrezyc. A nie=team player, to wiadomo, tak ico „robi pod siebie”, Do wyeliminowania.
Podobnie w akademii – wazne ejst kogo dopisac do propozycji grantu, kogo dopisac do publikacji itede.
Takie rzeczy to podstwaowe umiejetnosci przezycia. Dobzre ze w szkole tego ucza.
Tak w charakterze przeciwwagi i odtrutki, proponuje poczytac biografie Shockleya, tego co wynalazl transystor zlaczowy. Od razu Panscy szefowie wydadzasie panu sympatyczni. W porownaniu z Shockleyem, oczywiscie
P.S. Tytul ksiazki podam dokladny jak wroce do domu. Chyba to byl „Broken Genius” czy jakos tak
aster: „A tak normalnie powiedzieć, nawet i roszczeniowemu rodzicowi, to nie można? Nie można mu już po prostu powiedzieć, że była podawana informacja o tym, czy o tamtym?”
jak mowia zaprzyjaznieni nauczyciele, rodzice w trosce o edukacje swego potomstwa zaczanaja sadzic nauczycieli i szkole w sadzie. Awtedy podpisik (albo brak takowego) – jak znalazl – dowod rzeczowy…
Aster, niestety nie mozna powiedzieć normalnie. Tacy „fikający”, roszczeniowi rodzice często przychodzą od razu z prawnikiem, nie słuchają racji drugiej strony, bo sami wiedzą, ze ich dziecko jest aniołem dręczonym przez chcących nie wiadomo czego od niego nauczycieli, a spokojne i rzeczowe tłumaczenie uznają za oznaki słabości, bo sami umieją posługiwać się jedynie krzykiem. Z roku na rok takie zachowanie staje się normą – nie tylko w szkole, ale we wszystkich międzyludzkich relacjach – i chociaż ja staram się temu nie poddawać, to nie wiem, jak dlugo jeszcze wytrzymam, zanim, tak jak Władek, nie powiem BACH!
A.L. pisze:
2011-09-13 o godz. 03:18
„Przeciez wiadomo ze zeby pomysl „poszedl” trzeba go tak przedstawic zeby nie bylo watpliwosci ze szef to wymyslil. Na ogol szef jest wdzieczny, zapamieta to sobie, pana dopisze a i bonusik dowali.”
Niemal słowo w słowo to samo, co usłyszałem w Polsce na wykładzie bodajże z Organizacji i Zarządzania w latach osiemdziesiątych jako odpowiedź wykładowcy na swoje własne pytanie: „Jaka jest najpewniejsza droga do uzyskania patentu?”
Pamiętam jak wtedy z młodzieńczą wyższością odłożyłem tę radę do szuflady z nalepką „wskazówki zgorzkniałego, starego pryka”.
„Takie rzeczy to podstawowe umiejetnosci przezycia. Dobzre ze w szkole tego ucza.”
Edukacja nieufności, ale sam muszę się pod jej celowością podpisać. Tak jak pan napisał, konieczna aby przeżyć.
„Od razu Panscy szefowie wydadza sie panu sympatyczni. W porownaniu z Shockleyem, oczywiscie.”
Nie jestem aż tak zarozumiały aby porównywać się do zespołu niewątpliwych geniuszy, jacy w różnym czasie pracowali dla Shockleya. Ale bardzo dziękuję za sam pomysł, taka myśl polepszy mi humor na caaałkiem długo. 😉
Ja jestem trochę bardziej usprawiedliwiony w mojej naiwności, gdyż zawsze byłem traktowany w pracy z najwiekszą grzecznością, wszelkie formy były zachowane jak w Wersalu a nawet mogę powiedzieć, że szefowie odnosili się do mnie z niemal rodzinną troską.
Dobrym przykładem było na samym początku opłacanie mi przez firmę przez miesiąc taksówki do i z pracy. Nie miałem ani prawa jazdy ani samochodu a szefowa nie chciała abym dojeżdżał pociągiem czy strasznym, „publicznym” autobusem. 😉
Shockley był ciężki we współżyciu a moi szefowie „do rany przyłóż.” Tak było im łatwiej robić ludzi w wała. A może zresztą nie jestem „team player” tylko cholera i już. 🙁
kkk: „Z roku na rok takie zachowanie staje się normą ? nie tylko w szkole, ale we wszystkich międzyludzkich relacjach ? i chociaż ja staram się temu nie poddawać, to nie wiem, jak dlugo jeszcze wytrzymam, ”
Coz… Przyklad dala nasi parlamentarzysci („parlamentarzysci”?…) rozstrzygajacy parlamentarne spory metoda sadowych pyskowek.
Ryba psuje sie od glowy.