Podwyżki duże, zarobki małe
Nauczyciele otrzymują podwyżki (kolejna już we wrześniu), ale do ekonomicznego sukcesu w tym zawodzie bardzo daleka droga. Najnowszy raport firmy Sedlak&Sedlak nie pozostawia złudzeń: zarobki nauczycieli w porównaniu z dochodami w innych zawodach należą do najniższych (zob. info).
Wokół nauczycieli rośnie mit, że zarabiamy krocie (podobno średnia pensja dyplomowanego to ok. 5 tysięcy zł, do tego dochodzą nieopodatkowane zyski z korepetycji, dodatkowe dochody za pracę przy sprawdzaniu testów egzaminacyjnych, nagrody dyrektora, zastrzyki finansowe z funduszu socjalnego, darmowe wycieczki do najpiękniejszych regionów kraju, wyżerka na studniówkach i innych balach, kosztowne prezenty i upominki od wdzięcznych uczniów itd.). Po prostu żyjemy w szkołach niczym pączek w maśle. Obalanie mitów jest trudne. Dlatego zapewne ww. raport przejdzie bez echa. Ludzie o nauczycielach swoje wiedzą, żadne fakty do nich nie dotrą.
Raport firmy Sedlak&Sedlak nie uwzględnia specyfiki polskiego zatrudnienia. Otóż u nas rzadko kto żyje tylko z jednej pracy. Bowiem z jednej pracy żyje się tak samo jak bez żadnej pracy. Dlatego jak już się ktoś bierze za robotę, to musi się zatrudnić przynajmniej w trzech-czterech miejscach. Inaczej szkoda w ogóle wychodzić z domu. Pamiętam, jak wyjaśniałem to kiedyś niemieckim nauczycielom. Gdy umawialiśmy się na popołudnie lub wieczór, to za każdym razem ktoś z grupy Polaków nie przychodził, bo musiał iść do drugiej, trzeciej lub czwartej pracy. Niemcy nie mogli zrozumieć, w ilu miejscach my jesteśmy zatrudnieni. Po prostu bierzemy wszystko, co się da, bo inaczej nie zwiążemy końca z końcem. Kolega, który nigdzie poza szkołą nie pracował, mógł sobie na to pozwolić, bo mieszkał u mamy. Cała reszta szła z pracy do pracy i z pracy do pracy, do pracy z pracy i z pracy do pracy. Taka dola nasza.
Komentarze
skąd ja to znam, dzisiaj jak zwykle przed komputerem do 2 w nocy posiedzę, w ciągu roku szkolnego po powrocie z pracy chwila dla rodziny i od 20 sprawy szkolne i dodatkowe zlecenia, niestety ale za gołą nauczycielska pensję nie da się wyżyć, akurat w moim przypadku nie jest to ze szkodą dla szkoły i nauczania, bo zlecenia są zbieżne z tym czego uczę, więc i uczniowie nie otrzymują wiedzy z przed 10 lat jak od niektórych moich koleżanek z pracy
Z tymi zarobkami to jest różnie.
Ogromne są różnice miedzy pensją początkującego nauczyciela a tą po dojściu do ostatniego stopnia wtajemniczenia zawodowego.
Za te samą pracę płaci sie nieporównywalne pieniądze.
Ale przegra wybory ta partia, która będzie chciała to zmienić.
Bo to taki sam mechanizm i tak samo słuszny i potrzebny jak fala w wojsku.
Fali nie dało sie zlikwidować. Jak ktoś już przestał być kotem, to chciał sie odegrać bo to mu sie sprawiedliwe wydawało a likwidacja fali niesprawiedliwa.
Olbrzymie są różnice miedzy dużymi miastami a prowincją.
Te różnice wynikają właśnie z braku różnic w zarobkach.
Jak porównywać los młodego nauczycielskiego małżeństwa w Warszawie, z losem tych mianowanych, w małym miasteczku na Warmii?
Ci ostatni są krezusami i nie ma w tym żadnej przesady, ci pierwsi bez pomocy rodziny nie maja szansy przeżyć.
Te dodatkowe prace które podejmują nauczyciele podważają tezę o wysokości pensum.
Powinno być wyższe i zarobki też. A nauczycieli mniej.
Lepsi będą wtedy trafiać do zawodu z korzyścią dla tych którym szkoła powinna służyć.
Zarobki w sferze budżetowej nigdy nie będą satysfakcjonujące.
Jak ktoś chce zostać nauczycielem i kieruje sie motywacja finansową, powinien zostać szewcem jak to jedna z blogowiczek polecała swoim uczniom.
Panie Parker
Fala w wojsku nie istnieje. Odeszła w przeszłość i pozostała w pamięci tych, którzy jej doświadczyli (czynnie i biernie). Sposobem na jej likwidację (mimowolnym) okazała się likwidacja służby z poboru, a dokładniej mieszania różnych roczników – czyli tzw. starego i młodego wojska. W służbie zawodowej nie ma takiego zjawiska. Nie oznacza to, że nie ma w wojsku różnych rytuałów przejścia. Oczywiście, istnieją bo są one częścią ludzkiej kultury i odwołują się do obyczajów plemiennych.
Jedynym miejscem, w którym istnieje fala jest szkoła. Fala stanowi element tzw. drugiego życia szkoły. Co ciekawe, nie pamiętam, aby na tym blogu Gospodarz poruszał ten wątek. Tymczasem w 21 LO fala istnieje w dość brutalnej postaci – jak zresztą w innych szkołach. Tu oczywiście przodują niektóre gimnazja, ale licea dzielnie im sekundują (w końcu to te same dzieci, tylko o trzy lata starsze, a więc bardziej okrutne). To tak samo, jak z narkotykami – jeśli n-le twierdzą, że w szkole nie ma to znaczy, że nie wiedzą (lub nie chcą wiedzieć).
Parkerze,
„Te dodatkowe prace które podejmują nauczyciele podważają tezę o wysokości pensum.”
Niekoniecznie, dodatkowa praqca często (np. u językowców) jest w weekendy (ja np. w ostatnim roku w niedziele pracowałem na uczelni) lub popołudniami/wieczorami (szkoły językowe).
Większość ludzi niepracujących w szkole też raczej wtedy nie pracuje.
Acz ja się z tobą zgodzę, że pensum mogłoby być 22-25 godziny np., praca w szkołach od 8 do 16 (za wszystko dodatkowe jak wywiadówki, wycieczki , konferencje pedagogiczne albo dodatkowa kasa albo w godzinach pracy) itd
A i warunki jak w normalnej pracy, miejsce z komputerem i internetem, gdzie mam w miare spokój i sobie sprawdzam sprawdziany, przygotuję zajęcia, bez 30 osób w małym pokoju, jak bywa teraz.
pzdr
„Za te samą pracę płaci sie nieporównywalne pieniądze.”
nie wiem czy sa to nieporównywalne pieniądze, dwa lata temu kolega ze stopniem dyplomowanego zarabiał 2200 na rękę, ja ledwo 1500zł, różnica w procentach jest duża, ale kwotowo to już bez takich rewelacji
pensum mam już blisko maksymalnych 27h, bo 25, powyżej 30 byłoby to nielogiczne bo doliczając wszystko inne byłoby to dużo ponad etat 40h.
Mając wybór szkoła czy dodatkowa praca wybór wtedy nie byłby taki oczywisty.
A różnice pomiędzy początkującym a kończącym karierę? Nie chciałbyś chyba tego zrównać? Zawsze jest tak, że na początku zarabiasz mniej. Nie tylko w tym zawodzie.
A ja mam pytanie do pracowników oświaty- czy nauczyciel każdego przedmiotu (będący ponadto na tym samym „stopniu zawodowym”) zarabia tyle samo? Wydaje mi się że jest ogromna różnica pomiędzy nakładem pracy np. polonisty (który lekcja w lekcję musi się nagadać w sposób zrozumiały dla ucznia, dbać o to by nawet słabemu uczniowi nieczytającemu lektur coś wbić do głowy, przygotowywać sprawdziany i żmudnie sprawdzać wypracowania niejednokrotnie niełatwe do odczytania – zwłaszcza w „próbnych maturalnych” trwa długo stosowanie punktacji z klucza do oceniania, denerwować się jak jego uczniom pójdzie matura i odpowiadać przed dyrekcją za „procent zdanych” i tak dalej) a nakładem pracy wuefisty (który w zasadzie nie przynosi pracy do domu bo nie ma czego – nie przygotowuje lekcji ani nie sprawdza żadnych prac, na lekcji zamiast walczyć o wbicie wiedzy do głowy osiołkom jedynie przeprowadza rozgrzewkę, prezentuje ćwiczenia i sędziuje, nie musi się martwić przekazywaniem wiedzy ani tym jak jego podopieczni zdadzą maturę, a nadprogramową pracę ma w zasadzie tylko przy papierkowej robocie w rzadkim wypadku kontuzji ucznia na zajęciach lub wyjeździe uczniów na zawody).
Może nie znam zbyt dobrze realiów zawodu od strony nauczyciela – ale naprawdę nikt nie wmówi mi, że np. wspomniany wuefista wykonuje taką samą pracę jak powyższy polonista.
A a propos różnych dziwnych twierdzeń, ile to nauczyciele zarabiają, polecam prosty kalkulator płacowy:
http://www.eduforum.pl/modules.php?name=Kalkulator
Oczywiście trudno laikowi uwzględniać tam dodatki, ale niekiedy sa one śmiesznie niskie i nie tworzą raczej (jak media twierdzą 1/3 pensji), u mnie dodatek za staż pracy to jakieś 50 zeta, motywacyjnego ni żadnych innych nie mam.
niestety czy wuefista czy matematyk, czy bibliotekarz pensja jest dokładnie ta sama. Nie ma najmniejszego znaczenia wysiłek i wymagana wiedza. Jedynie jeśli ma się rozsądnego dyrektora ma się szanse otrzymać jakiś dodatek motywacyjny: 100- 200zł
Czy w Polsce istnieje instytucja pomocnika/asystenta nauczyciela?
W takim USA to osobny zawód, dobry dla mam z dziećmi ale chcących/mogących popracować na ćwierć/pół etatu. Idzie się do jakiejś szkoły pomaturalnej na dłuższy lub krótszy kurs a potem pomaga w klasie/szkole zdejmując część obowiązków, np. papierkowych z głowy nauczyciela. Praca w mniejszym wymiarze czasu aniżeli nauczyciel i mniej płatna, ale znajdują się zawsze chętne mamy i problemem są „tylko” fundusze na takie etaty.
Podobnie, czy znana jest instytucja ochotników pomagajacych nauczycielowi/bibliotekarzowi/itp. w pracy? W tym wypadku za darmo.
Czasami są to rodzice, czasami dziadkowie.
To wszystko rodzaj pomysłu na podzielenie sie pracą (i płacą) z jak myślę korzyścią dla dzieci.
Czy raczej problemem jest zbyt mało uczniów, zbyt dużo szkół, zbyt dużo nauczycieli, zbyt mało godzin, zbyt mało pieniędzy przypadających na nauczyciela, który o wiele częściej chciałby wiecej pracować i więcej zarabiać ale nie może?
————————————————————————————————————
Wielokrotnie w pracy moi zwierzchnicy pozwalali sobie na okazanie irytacji czy frustracji jako skutków bardzo długich godzin pracy, czasami o niezwykłych porach wymuszonych koniecznościa komunikowania się w tym samym dniu zarówno z Europą jak i z Azją. Wielokrotnie to powiedzmy raz na kwartał, wyjątkowo raz na miesiąc. Jako profesjonaliści starali się w oczywisty sposób trzymać fason ale od czasu do czasu zmęczenie i napięcie spowodowane pietrzącymi się trudnościami jednoczesnego uruchamiania produkcji w nieznanym miejscu świata, współpracując z nowymi dostawcami, na nowych maszynach, używając nowej techologii i próbując zrobić coś sensownego według nowego projektu (wszystkie przekleństwa na raz) dawały znac o sobie. Niezapominajmy także o takiej drobnostce, jak równoległe zwalnianie amerykańskich pracowników, gdy uznawano, że ich odpowiednicy w Azji czy Wschodniej Europie są już gotowi na przejęcie obowiązków.
Trzy razy, mając okazję być świadkiem szczególnie głośnego „wzdychania” nad stresowością i niewdzięcznością pracy pozwoliłem sobie na zadanie nastepującego pytania: Czy mając taką możliwość, zgodziłbyś się/zgodziłabyś się na podzielenie z kimś się twoimi obowiązkami z odpowiednim oczywiście zmniejszeniem wynagrodzenia? Powiedzmy, że znalazłaby się osoba, z takim jak twoje doświadczeniem zawodowym, wykształceniem, odpowiadająca tobie pod każdym względem jako współpracownik, gotowa do pracy na pół albo na ćwierć etatu, czy pracowałbyś/pracowałabyś krócej i w mniejszym stresie za częściowo mniejsze pieniądze? Wszystkie trzy osoby (dwóch panów i jedna pani) odpowiedziało, że „ależ oczywiście, że tak”!
Pani ta w tym momencie pracowała na 4/5 etatu (od „zawsze”), wtedy jako kierownik dużego zespołu, i te częściowe godziny nigdy nie zaszkodziły jej w karierze. Podobnie jak dwum innym kobietom-nie kierownikom w dziale. Mówiła tylko, że te 4/5 to fikcja i faktycznie jej godziny nie różnią się od normalnego etatu, mimo wolnych piatków. Jej mąż był bardzo grubą rybą w bardzo dużej firmie i zarabiał świetnie (według giełdowego prospektu firmy)
Panowie pracowali w normalnym wymiarze czasu. Przypuszczam, że ich żony zarabiały gorzej od nich, ale nie wiem na pewno.
Otóż twierdzę, że wszyscy troje odpowiadając chcieli być poprawni politycznie, a już szczególnie panowie. W świetle tych 4/5 jestem skłonny bardziej wierzyc pani, gdyż ona to już faktycznie robiła.
Panowie natomiast łgali. Nie mam dowodów ale tak myślę. Nie twierdzę, iż zachłanność i żądza pieniądza były jedynymi powodami, tradycyjnie pojmowane ambicje zawodowe z pewnościa też odgrywały rolę, ale rola forsy musiła być znaczna. Zarabiając dobrze ponad sto tysięcy rocznie, nawet w Stanach, nie cierpi się biedy. Gdzieś te przyczyny muszą miec źródło.
Obserwuję, że ciężko pracuje, w stresie i podejmując liczące się, ważne decyzje, coraz mniejsza procentowo grupa ludzi. Wynagradzanych odpowiednio dobrze, co jest oczywiście sprawiedliwe.
Miesiąc temu zmarli dwaj bardzo znani inżynierowie elektronicy, Jim Williams i Bob Pease i blogosfera zaroiła się od wspomnień wielu inżynierów na ich temat. Wśród poruszonych były wątki o tym, jak wielką stratę poniosła społeczność elektroników w ich specjalności, czy istnieją ludzie niezastąpieni, jak wygląda sprawa mentorstwa w pracy i ważność posiadania mentora dla młodych, nieopierzonych absolwentów. Nikt nie podważał opinii, że obaj byli wyjątkowi i wyrastali ponad przeciętną.
Pease i Williams są dobrymi przykładami na członków tej pierwszej, coraz węższej kasty super-specjalistów, ale z pewnością należą do niej także inni wysokowykwalifikowani pracownicy, niekoniecznie o aż kultowym w swojej dziedzinie statusie.
Coraz bardziej wyróżnia i krystalizuje się także pewna grupa, tzw. niepotrzebnych społeczeństwu ludzi, z którymi niewiadomo co zrobić. Reszta jest w stanie ich utrzymać, izolować i pilnować nie chce nic poza tym z nimi zrobić.
Bardzo często grupa ta składa się z mniejszości rasowych czy imigrantów bez kwalifikacji i (jak wielu twierdzi) bez specjalnej ochoty do pracy.
A w tzw. środku społeczeństwa też nastepuje rozwarstwienie na kilka poziomów, zwykle związanych z wykształceniem sprzężonym z krajem zamieszkania.
Przeczuwam, co odpowiedzą nauczyciele. Że chcą więcej godzin i więcej pieniędzy, gdyż teraz zarabiają za mało. Czy będą podobni tym świetnie zarabiającym amerykańskim inżynierom, którym ciągle mało, czy rzeczywiście trudno utrzymać się z jednego etatu? A może raczej tym inżynierom, którym podano termin zwolnienia razem z propozycja przeniesienia do innego miasta i stanu, dużo mniej atrakcyjnymi pod każdym względem, i poradzono ?solidny namysł? przed udzieleniem odpowiedzi?
Jakieś to dziwne zjawisko w kraju naszym mamy, że najwięcej na małe zarobki narzekają ludzie zatrudnieni w budżetówce. Gdyby jednak porównać zarobki owych, z tymi co są zatrudnieni w zakładach prywatnych, to wyszłoby, że jednak nikt z nich nie chciałby się zamienić i pójść pracować do prywaciarza. Nie wspomnę tu o przywilejach. Dlaczego tak jest? Z przyzwyczajenia nauczyciele narzekają? Chyba tak. Ja po pięciu latach pracy dostałem podwyżkę w wysokości… do 3 zł dziennie. Brutto. I to wtedy gdy się porządnie spiszę. A Pan, Panie nauczycielu dostaje co roku. Prawda? I co roku Pan narzeka. Ładnie to tak? Nie pasuje? Niech Pan zmieni pracę. Pójdzie Pan do prywaciarza i zobaczy co to dopiero praca. I za jakie pieniądze. Wtedy to dopiero powspomina Pan stare dobre czasy.
A tak nawiasem mówiąc, syn kolegi, uczęszczał niedawno na korepetycje z matematyki. 50 zł za godzinę. Tyle płacił. Pieniądze do ręki. Nieopodatkowane.
Biedni ci nauczyciele. Oj biedni. Tylko narzekać i płakać. I tak co roku.
za kalkulatorem plac dla nauczyciela dyplomowanego z 20-letnim stażem roczna pensja wyniesie 28877,52. jest to znacznie mniej niż 100000$ inżyniera, o którym piszesz.
Jesteś pewnie oderwany od polskich realiów ale koszty życia u nas są porównywalne do tych z USA, a nawet jest wiele rzeczy droższych w Polsce, np. paliwo, samochody, elektronika.
Sam więc sobie odpowiedz na swoje pytanie.
28877 kontra 285500 (po przeliczeniu) różnica dziesięciokrotna
@zza kałuży
W Polsce nie zatrudnia się nijakich asystentów, bo tutaj panuje mentalność „Polakowi się należy bo ma same prawa a nie obowiązki, a każdy pracodawca wyzyskuje i ma drukarnię pieniędzy którymi nie chce się podzielić”. W efekcie organizacje związkowe i wyborcy wywalczyli sobie nieadekwatnie do realiów wysokie płace minimalne i nadal krzyczą o ich podniesienie. Oczywiście nie przekłada się to na wzrost płac a bezrobocia – w firmach czy instytucjach państwowych nie zatrudnia się nikogo ponad absolutnie niezbędne minimum. Dlatego owe mamy w Polsce są zmuszone zostać w domu, bo póki co w szkołach nie zatrudnia się na czarno.
Zgodzę się z ajarem w kwestii narzekań „budżetówki”. Przeciętny nauczyciel marudzi na pokrzywdzenie przez los niskimi pensjami od państwa, ale jak zaproponuje się mu prywatyzację szkół (i idące za tym ustalenie płacy wedle zasad rynkowych), to nagle dziwnym trafem zaczyna się zapierać rękami i nogami. No tak, zapracowani poloniści zapewne zyskaliby na takiej wolnorynkowej wycenie usług. Za to wuefiści czy bibliotekarze dostaliby mocno po czterech literach.
Ale i tak podziwiam nauczycieli. Nie chciałbym pracować w placówce, gdzie każdy z tym samym tytułem zarabia tyle samo niezależnie od tego, ile pracuje (mam na myśli oczywiście różnice w ilości pracy nauczycieli różnych przedmiotów). Po prostu nie miałbym odgórnej motywacji. Nie dziwię się teraz, że niektórym nauczycielom w moim liceum miesiąc zajmowało sprawdzenie klasówek – w końcu każdy może powiedzieć „a ten i ten to w ogóle po zajęciach nic nie muszą robić a płacą im tyle samo, to czemu ja mam zarwać popołudnie?”
ajar: „A Pan, Panie nauczycielu dostaje co roku. Prawda? I co roku Pan narzeka. Ładnie to tak? Nie pasuje? Niech Pan zmieni pracę”
Nie, Panei ajar, to niech Pan zmieni prace. Przeciez praca nauczyciela taka latwa, kupa kasy, korki po 50 zlotych za godzine bez podatku, no i te wakacje… Po co Pan zasuwa u prywaciarza?.. Po 3 zlotowe podwyzki?… Szkoda zycia! Neich sie Pan troche poobija jako nauczyciel
@cvb
„różnica dziesięciokrotna”
Pewnie robię to nieskładnie rozpisując się za bardzo tam, gdzie nie trzeba a nie będąc dość ścisłym tam, gdzie by się to przydało. Głównie chodziło mi o to, że wszystkim, niezależnie od zarobków jest i najpewniej będzie „zawsze za mało”.
Ten amerykański inżynier także ma żonę i jeżeli jest ona np. pielęgnierką albo nauczycielką na przedmieściach to spokojnie do jego stówy dokłada te 50-60 tys., jak nie więcej. A jednak oboje, gdybyś ich zapytał, narzekaliby, że im nie starcza. Albo, że wszystko na kredyt i wszystko drogie i ze ich rodzicom żyło się lepiej i lżej. Powiedzieliby ci też, że pokolenie ich dorastających dzieci będzie pierwszym w historii USA, które ma duże prawdopodobieństwo nie osiągnięcia poziomu życia swoich rodziców, a co dopiero przewyższenia go.
Mierzonego czasem zamieszkiwania z rodzicami po studiach oraz wynajmowania mieszkania, wielkością domu, litrażem samochodu i ich liczbą, znalezieniem pracy zgodnej z zainteresowaniami i wykształceniem, wysokością oszczędności na emeryturę, ilością wolnej gotówki pozostałej po opłaceniu np. ubezpieczenia zdrowotnego, pewnością i długością zatrudnienia u danego pracodawcy, itd.
Znane mi są koszta życia w Polsce dosyć dobrze i podziwiam wszystkich, którzy potrafią utrzymac się tam za polskie pensje przy amerykańskich cenach.
W Polsce jest to częściej problem utrzymania sie na powierzchni, czasami bardzo ciężki.
Ale dlaczego w zamożniejszym kraju ten pieniądz aż tak nęci i tak dużo ludzi żyły sobie wypruwa, aby wiecej zarobić? U mnie w pracy np. większość techników ma coś na boku. A przecież nie zarabiają źle, 60-70 tys. nie jest rzadkością. A to mają bar z wyszynkiem, a to mały punkt sprzedaży i programowania telefonów, a to małe, rodzinne biuro sprzedaży nieruchomości, naprawy i budowy motocykli na zamówienie, tuningowania samochodów, itp.
Forsę wydają ścigając się z inżynierami o przynależenie do tej samej co oni klasy społecznej. Nawet na golfa zaczęli przychodzić. Czyli nie głód im doskwiera tylko poczucie niższości.
I tutaj, filozofując, doszedłem pewnie do truizmu, a mianowicie dlaczego tylko forsa ma zapewniać człowiekowi satysfakcję z pracy? To już bez niej nic się nie liczy?
Ręce opadają, jak człowiek czyta komentarze Xandrea czy Ajara.. Do tego drugiego w ogóle szkoda się odnosić, bo na pewno nikt ani nic go nie przekona. A co do prywatyzacji szkół, którą proponuje Xander. Przede wszystkim mamy jednak w Polsce zagwarantowany konstytucyjnie powszechny dostęp do edukacji, więc prywatyzacja nie wchodzi w rachubę, zresztą byłoby to kuriozum na skalę europejską, którego przeprowadzenie w Polsce niestety jednak wcale by mnie nie zaskoczyło. Ludziom się wydaje, że prywatyzacja jest lekarstwem na wszystko, Xander pisze:
„W Polsce nie zatrudnia się nijakich asystentów, bo tutaj panuje mentalność ?Polakowi się należy bo ma same prawa a nie obowiązki, a każdy pracodawca wyzyskuje i ma drukarnię pieniędzy którymi nie chce się podzielić?. W efekcie organizacje związkowe i wyborcy wywalczyli sobie nieadekwatnie do realiów wysokie płace minimalne i nadal krzyczą o ich podniesienie. Oczywiście nie przekłada się to na wzrost płac a bezrobocia ? w firmach czy instytucjach państwowych nie zatrudnia się nikogo ponad absolutnie niezbędne minimum. Dlatego owe mamy w Polsce są zmuszone zostać w domu, bo póki co w szkołach nie zatrudnia się na czarno.”
Otóż – szanowny panie to bzdura! Te „nieadekwatne do realiów wysokie płace minimalne” są żenująco niskie i takie idiotyzmy może wypowiadać jedynie osoba pozbawiona nie tylko wrażliwości społecznej, ale nawet zwykłej wrażliwości ludzkiej. Spróbuj człowieku przeżyć miesiąc za tę „wysoką płacę minimalną”! Kim Ty jesteś i za kogo się uważasz? Myślisz, że zawsze będziesz miał firmę, zawsze będziesz miał siły i zdrowie? A co będzie, jeśli kiedyś los skaże Cię na pracę u takiego jak, Ty „prywaciarza” za tę „wysoką płacę minimalną”? Reprezentujesz myślenie, które państwa Zachodu teraz weryfikują, okazuje się, że jednak niewidzialna ręka rynku i skrajny liberalizm w stylu Friedmana nie zawsze się sprawdza. Jesteś wolnorynkowym neofitą i tylko Twój neoficki zapał może jakoś tłumaczyć płytkość myślenia.
A jak odniesiesz się do wyników badań, które jednoznacznie pokazują, że Polska – jako jedyny kraj w tej części Europy – ma największą różnicę pomiędzy zarobkami najbiedniejszych i najbogatszych? Amerykański ekonomista Paul Krugman w 2006 roku, kiedy jeszcze nikomu nie śniło się o obecnym kryzysie zwracał uwagę na fakt, że gdy różnice między zarobkami wzrosły do poziomu 1:300 musi doprowadzić do światowego kryzysu. Ten kryzys jest jeszcze przed nami, bo u nas faceci pokroju Mordasewicza jeszcze się nie najedli i uważają, że tego rodzaju dysproporcje są charakterystyczne dla rozwijającej się gospodarki. Dziwne tylko, że ani Czechy, ani Niemcy, że o państwach skandynawskich nie wspomnę takich wskaźników nie mają. Nie rozwijają się?
Kończąc do czego doprowadziłaby prywatyzacja szkół? Otóż do tego, że za pracę nauczyciela płaciłoby się jeszcze mniej, bo zarządzający szkołą „Xander” chciałby wypracować dla siebie jak największy zysk, poziom kształcenia byłby tutaj doprawdy kwestią drugorzędną. W końcu nie od dziś wiadomo, a obecna minister edukacji to potwierdza, że Polak musi być silny i pobożny! Vide obecna „reforma” w wyniku, której zmniejsza się liczbę godzin z wszystkich przedmiotów poza religią i wychowaniem fizycznym.
Przepraszam za chaos w mojej wypowiedzi i niestety błędy interpunkcyjne; wszystko zapisane na gorąco;-)
cyrus: „Kończąc do czego doprowadziłaby prywatyzacja szkół? Otóż do tego, że za pracę nauczyciela płaciłoby się jeszcze mniej, bo zarządzający szkołą ?Xander? chciałby wypracować dla siebie jak największy zysk,”
Hm… Tu gdzie meiszkam jest sporo prywtanych szkol, maja bardzo wysoki poziom, a nauczyciel zarabiaja wiecej niz w szkolach publicznych. Zarabiaja wiecej, albowiem tylko oni moga szkole przyniesc zysk. W postaci oplat od uczniow, ktorych rodzice beda placic jezeli poziom edukacji bedzie odpowiednio wysoki.
Dopoki w szkolach bedzie „czy sie stoi czy sie lezy dwa tysiace sie nalezy” dopoty szkolnictwo bedzie „takie sobie”.
A.L. Wobec tego jedynym skutecznym rozwiązaniem jest prywatyzowanie wszystkiego, co się rusza;-)
A tak poważniej – w mojej okolicy też są prywatne szkoły; efekt jest taki, że nauczyciele zarabiają mniej, wiem bo mam znajomych, którzy tam pracują, rodzice dobrze zarabiający są przez siostry (bo to zakonnice prowadzą tę akurat szkołę) noszeni na rękach, ci którzy zarabiają mniej są już nieco inaczej traktowani. Ponadto to rodzice mają wpływ na oceny dziecka, bo wychodzą z założenia, że skoro płacą, to im się należy to, czego oczekują.
cyrus: „A.L. Wobec tego jedynym skutecznym rozwiązaniem jest prywatyzowanie wszystkiego, co się rusza;-)”
Wszystkiego moze nie, bo trudno sprywatyzowac na przyklad armie, ale w zasadzie, po dokladnym zapoznaniu sie z kilkoma krajami, konkluzja moja jest taka ze wszystko co panstwowe czyli niczyje dziala kulawo albo nie dziala w ogole, a owa dzialalnosc sprowadza sie glownie do marnowania pieniedzy.
„Ponadto to rodzice mają wpływ na oceny dziecka, bo wychodzą z założenia, że skoro płacą, to im się należy to, czego oczekują.”
No to moze owe siostry powinny sie zajac jakas inna dzialanoscia niz prowadzenei szkoly?…
zza kaluzy: „Ale dlaczego w zamożniejszym kraju ten pieniądz aż tak nęci i tak dużo ludzi żyły sobie wypruwa, aby wiecej zarobić? U mnie w pracy np. większość techników ma coś na boku. A przecież nie zarabiają źle, 60-70 tys. nie jest rzadkością. A to mają bar z wyszynkiem, a to mały punkt sprzedaży i programowania telefonów, a to małe, rodzinne biuro sprzedaży nieruchomości, naprawy i budowy motocykli na zamówienie, tuningowania samochodów, itp.”
Dlatego, Panie zza kaluzy, ze chca miec satysfakcje z pracy. Praca technika, glownie polegajaca na przyslowiowym „pociaganiu za wajche”, nawet jesteli owa wajcha jest hi-tech i platna 60 tysiecy, rzadko daje satysfakcje zawodowa. Wiec sie pociaga za ta wajche aby miec ubezpieczenie zdrowotne i inne benefits, i na oplacenia rachunkow. A satysfakcje ma sie z prowadzenia baru
A.L. – pozwolisz, że powołam się na kilka wypowiedzi autorytetów ekonomicznych:
„Wolny rynek, zniewoleni ludzie
Dlaczego neoliberalna polityka gospodarcza prowadzi do pogłębienia przepaści między bogatymi i biednymi?
Nożyce neoliberalizmu
Prof. Zdzisław Sadowski, honorowy prezes Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego:
? 200 lat funkcjonowania gospodarki rynkowej jasno pokazało, że wolny rynek zawsze tworzy rozwarstwienie społeczne. Taka jest jego natura. Tymczasem neoliberalna polityka chce wszystko zostawić w gestii wolnego rynku. Dotyczy to zresztą nie tylko gospodarki, ale i całego życia społecznego. Neoliberałowie chcą zlikwidować w ogóle ingerencję państwa w życie społeczne. Kiedy zaś zostawia się wszystko w rękach rynku, ten zaraz doprowadza do rosnącego rozwarstwienia społecznego. W koncepcji neoliberalnej nie uważa się nawet tego za negatywne zjawisko, ale po prostu traktuje się je jako koszty rozwoju gospodarczego. Jeśli chce się tego uniknąć, niezbędne jest korygowanie działań rynku, czy wręcz przeciwdziałanie rynkowi. Metody przeciwdziałania zostały w ramach kapitalizmu wytworzone. Najlepszym ? i w zasadzie jedynym ? podmiotem zdolnym do przeciwdziałania negatywnym skutkom wolnego rynku jest państwo.
Bogaci coraz bogatsi
Dr Tomasz Wiśniewski, filozof z Uniwersytetu Warszawskiego:
? Na wolnym rynku kapitały większe pożerają mniejsze. Dochodzi do tzw. koncentracji kapitału. W konsekwencji ci więksi ? choć jest ich coraz mniej ? stają się coraz bogatsi. Zaś reszta jest tylko biedniejsza. Społeczeństwo zaczyna tracić swoje dobra na rzecz zaledwie kilku agentów kapitalistycznych. Najlepiej przedstawić to można na przykładzie umowy o pracę. Otóż jest ona fikcją. Zakłada się, że taka umowa będzie umową między dwoma podmiotami o tej samej sile na rynku. Jest to kompletna fikcja, bo pracodawca zawsze jest na pozycji silniejszego. Każda umowa o pracę jest tak naprawdę przymusem ? kapitalista wymusza na pracowniku jego pracę. Po to właśnie wymyślono ustawodawstwo społeczne, żeby takie rzeczy minimalizować. Jednak neoliberalizm chce całe ustawodawstwo społeczne zlikwidować.
Rosną zyski kapitalistów
Jarosław Urbański, działacz Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza:
? Posłużę się przykładem poznańskich zakładów im. Cegielskiego, które od kilku lat radzą sobie bardzo dobrze. Jednak robotnicy Cegielskiego od 1999 r. ciągle tracą. Wtedy zarabiali blisko 12 proc. powyżej średniej krajowej. W 2005 r. zarabiali zdecydowanie poniżej średniej krajowej. To czeka nas wszystkich. Taka sama sytuacja jest w innych branżach. Coraz większa część społeczeństwa żyje za coraz mniejsze pieniądze, a coraz węższa grupa ma coraz więcej. Spadają zarobki robotników, a rosną zyski kapitalistów. Odpowiedzialność za to ponosi brak regulacji na rynku. Nie ma tzw. sprawiedliwej redystrybucji dóbr. Rynek jest nastawiony na maksymalizację zysków. Wmawia się nam, że taka jest natura kapitalizmu i tak musi być. W systemie neoliberalnym nie ma sprawiedliwości społecznej.
Wykluczenie na wielu poziomach
Piotr Szumlewicz, lewicowy publicysta:
? Neoliberalizm jest polityką zmierzającą do rozwarstwienia i wykluczenia, i to na bardzo wielu różnych poziomach. Polska jest tego bardzo dobrym przykładem. U nas rynek nastawiony jest na jak największe wzrosty zysków przedsiębiorców. Równocześnie pogarszają się warunki życia najbiedniejszych, którzy już dziś stanowią ponad połowę społeczeństwa. Taka polityka zawsze prowadzi do wzrostu patologii społecznych, kryminalizuje biednych. Neoliberalne państwo pacyfikuje protesty społeczne i zamyka do więzień biednych i wykluczonych ludzi. Neoliberalizm tworzy też bardziej subtelne formy wykluczenia ? zmniejsza stopień demokracji. Ważne społecznie decyzje przenosi się na rynek. Stąd medialne doniesienia o rynkach finansowych zaniepokojonych jakimś działaniem polityków. Tymczasem 59 proc. ludzi w Polsce żyje poniżej minimum socjalnego. Czyli 59 proc. nie uczestniczy aktywnie w życiu obywatelskim. Dla nich nie ma demokracji. „
Oczywiście jest to jedna strona medalu, ale chyba argumenty, których lekceważyć nie wolno.
cyrus: „Piotr Szumlewicz, lewicowy publicysta”, „działacz Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza” i tak dalej
Przykro mi, ale poglady neobolszewikow mnie nie interesuja. Wole neoliberalizm
curus: „Dr Tomasz Wiśniewski, filozof z Uniwersytetu Warszawskiego:
… Zakłada się, że taka umowa będzie umową między dwoma podmiotami o tej samej sile na rynku. Jest to kompletna fikcja, bo pracodawca zawsze jest na pozycji silniejszego. Każda umowa o pracę jest tak naprawdę przymusem ? kapitalista wymusza na pracowniku jego pracę…”
DOKALDNIE tego samego, w 100 procentach, uczyli mnie na Naukowych Podstawach Marksizmu oraz na Ekonomii Politycznej Socjalizmu ktore to pzredmioty byly niezbedne do tego aby ukonczyc studia.
@cyrus
Nie znam się na ekonomii i choćby z tego powodu na pewno znajdziesz milion argumentów na poparcie swoich tez. Ja wiem tyle – w mojej okolicy znajduje się pewne niezamożne „miasteczko na końcu świata”. Znam tam kilka rodzin pracujących na zasadzie gdzie np. syn/córka pracuje legalnie i ma pensję stanowiącą główne utrzymanie, a matka w okolicach emerytury dorabia do tego co nieco na czarno. Właśnie tak jak opisywał zza kałuży – pieniądze marne, ale jak ma siedzieć w domu i cały dzień patrzeć przez okno, to woli iść nawet za 50% tego co jej się należy ustawowo żeby cokolwiek robić. Oczywiście wolałaby pracować legalnie i wyrobić przynajmniej wymaganą do emerytury liczbę lat pracy, ale nie może – w tej „dziurze bezrobocia” nikt nie chce zapłacić starszej, średnio sprawnej pani bez wykształcenia 1400 złotych brutto za etat – a za mniej państwo zatrudniać nie pozwoli. A ona chciałaby pracować nawet za 1000 zł brutto byle coś robić i nie być całkowicie na utrzymaniu syna/córki, a nie odliczać czas do emerytury.
W tej samej mieścinie, na ryneczku, można spotkać zaniedbanych panów znudzonych życiem. Przepitym głosem na pytanie „czemu nie pracują?” odpowiedzą każdemu, że „za takie grosze jak u nas to się nie opłaca robić”. Bo dla tych panów lepiej jest nie zarobić nic niż zarobić niewiele. Godność prowincjonalnego wieśniaka na utrzymaniu ciężko pracującej rodziny. Niestety na takich wieśniakach nabijają sobie poparcie ruchy głośno krzyczące ostatnio o podniesieniu płacy minimalnej do 1750 zł brutto. Wtedy to już w ogóle nikt ich nie zatrudni, ale zamiast „u nas za psie pieniądze praca to nie idę” będą mówić „u nas nie ma pracy to nie idę”. Szkoda, że przy okazji definitywnie odetną od możliwości legalnego zarobku tę wspomnianą matkę dorabiającą do domowego budżetu.
Nie patrzę po liczbach, mówię co widzę dookoła siebie. Wielu ludzi tutaj pracuje na umowę zlecenie np. przy składaniu spinaczy w domu i wyciąga kilkaset złotych miesięcznie składając je po 10 godzin dziennie 6 dni w tygodniu. Więc zdecydowanie chętniej za to kilkaset złotych miesięcznie poszliby do pracy 8 godzin 5 dni w tygodniu.
„Biedni ludzie” to nie ci, którzy nie chcą ruszyć tyłka do pracy za jakieś 900 zł na rękę. „Biedni ludzie” to ci, którzy chcieliby pracować, są dla nich miejsca pracy a nie mogą, bo politycy wiedzą lepiej „nie idź tam bo to jest wyzysk, siedź na tyłku i kombinuj z rentą i zasiłkami”.
curus: Wracajac do rewelacju Dra Wisniewskiego: „Jest to kompletna fikcja, bo pracodawca zawsze jest na pozycji silniejszego. Każda umowa o pracę jest tak naprawdę przymusem ? kapitalista wymusza na pracowniku jego pracę”
Na mnie nikt niczego nie wymusza. Tu gdzie pracuje, 90% umow o prace ma klauzule „kazda ze stron moze rozwiazac umowe w kazdej chwili bez podania przyczyn”. Gdy jakis czas temu moj pracodawca poczul ze moge go „puscic w trabe”, zaproponowal deal: jezeli zostane w firmie przez rok od dzis, dostane „bonus” czyli premie w wysokosci mojej polrocznej pensji.
Owszem, pracownikowi zalezy na pracy, ale rownie czesto pracodawcy zalezy na pracowniku. Oczywiscie, w kazdej chwili ja moge dostac kopa w d… ale ja moge to samo zrobic pracodawcy. Mysliciele w rodzaju Dra Wisneiwskiego znaja zycie.. ale z perspektywy zasiadania pzrez cale zycie przy tym samym biurku w tej samej uczelni i procesu myslowego polegajacego na glebokim patrzeniem w sufit. W Polsce. A kapitalizm znaja widac z lektury.
Co do wypowiedzi w tonie szkolnym. Przytoczona szkoła prywatna do szkoły sprywatyzowanej ma się jak prywatne usługi lekarskie do NZOZ-ów działających na zasadzie umowy z NFZ. Jak można sprywatyzować szkołę, która jest przecież dla wszystkich bezpłatna? Tak samo, jak można sprywatyzować np. gabinety dentystyczne czy poradnie lekarzy medycyny rodzinnej (lekarze „pierwszego kontaktu”) – opieka lekarska też jest bezpłatna, a „publicznego” gabinetu tego typu już nieomal nie uświadczysz. Dzięki temu zniknęło nieefektywne zarządzanie tego typu placówkami – właściciel albo będzie potrafił przyjmować ludzi za stawkę NFZ-owską i jednocześnie świadczyć usługi „na poziomie” tak by pacjenci nie pofrunęli do gabinetu nieopodal, albo niech otwiera pizzerię.
było tak
szkoła pracowała dobrze, wynik ze sprawdzianu wyżej średni. Niektórzy nauczyciele otrzymywali motywacyjne powyżej 100zł.
Mobilizowano do lepszej pracy, bo „będzie praca, lepszy nabór itd.” Nauczyciele uwierzyli, większość pracowała na „cały gwizdek” – wynik ze sprawdzianu wysoki, a dodatek motywacyjny zmalał do 50-60zł (pula pieniędzy na dodatki motywacyjne do podziału zbliżona do tej, gdy wynik szkoły był wyżej średni).
Do szkoły zgłosiło się dodatkowo uczniów na dwie klasy z rejonu i nie tylko (powód – wynik szkoły) …
Radni już podobno kombinują, jak zmienić w przyszłym roku rejonizację, żeby uczniowie trafili do wszystkich szkół wg. rozdzielnika.
xander: „w tej ?dziurze bezrobocia? nikt nie chce zapłacić starszej, średnio sprawnej pani bez wykształcenia 1400 złotych brutto za etat ”
W Warszawie, nie zatrudnai nikogo starszego niz 50 lat, doskonale sprawnego, nawet z doskonalym wyksztalceniem i doswiadczeniem. Na co mam rodzinne przykaldy.
A tak w ogole, na temat:
Jest nas milion z kawałkiem – zarabiających w dwóch miejscach pracy. Maciek, HR-owiec, dorabia fotografią. Lidka, menedżerka, jest instruktorką fitness. Jan, pracownik supermarketu, daje korepetycje z niemieckiego
Więcej… http://wyborcza.pl/1,75480,9960378,Dorabiam__nie_narzekam.html#ixzz1SU8n1eTf
I to jest właśnie chore. Ludzie, którzy pracują legalnie na jednym etacie nie są w stanie godnie żyć za ciężko zarobione pieniądze, a jednocześnie wymowa reportażu jest czytelna – dorabianie jest normalne, a ci którzy nie dorabiają to jacyś nieudacznicy są!
Rewelacja!;-)
cyrus: „I to jest właśnie chore. Ludzie, którzy pracują legalnie na jednym etacie nie są w stanie godnie żyć za ciężko zarobione pieniądze,”
Ustroj „sprawiedliwosci spolecznej” juz mielismy. Sprzataczka miala zarabiac tyle samo co inzynier. Slabo sie ten ustroj sprawdzil.
Poza tym, rozsmiesza nie owo polskie „godnie zyc”. Znaczy, „godnei” co?… Kupic mieszkanie na kredyt, kupic samochod na kredyt i nie narobic sie przy tym?… Ja uwazam ze „godne zycie” to wlasnei takei ze czlowiek jest w stanei zakrecic sie kolo wlasnych spraw tak zeby zarobic na to co chce miec. Bez czekania az ONI mu dadza.
@cyrus
„Ludzie, którzy pracują legalnie na jednym etacie nie są w stanie godnie żyć za ciężko zarobione pieniądze”
No nie rozśmieszaj mnie. Czytałeś ten artykuł? Jego przesłaniem jest jak dla mnie raczej: ludziom się poprzestawiało i gonią za pieniądzem (narażając często nie tylko swoje zdrowie, ale życie innych), bo nie potrafią zrezygnować z ani odrobiny luksusu, wpadają w okowy pracoholizmu i dorobkiewiczostwa.
Dla pana kierowcy „godne życie” zaczyna się na dwóch samochodach i wakacjach w Egipcie. Powiedz to ludziom z wspominanego przeze mnie „małego miasteczka” – umrą ze śmiechu, przez całe życie żyli i niczego im nie brakowało a teraz dowiadują się, że „żyli jak zwierzęta”. Pan zarabia 1,8 tys., żona „pracuje w szkole” więc łączne ich zarobki „bez dorabiania” wynoszą MINIMUM 3,5 tys. złotych. Przepraszam bardzo, za tyle nie da się godnie żyć? A tak, zapomniałem – przecież trzeba mieć dwa samochody (mimo że najbliższa rodzina pana jako kierowcy autobusu miejskiego ma zapewne darmowe przejazdy) i na wakacje koniecznie do Egiptu z biura podróży całą piątką. A nie wysyłać dzieciaki na kolonie jak te bydlęta w wagonach, co one opowiedzą w szkole? Oj biedactwo.
Ludzie pokończyli technika czy śmieszne studia socjologiczne na prywatnych uczelniach a chcą zarabiać jak lekarze czy inżynierowie i na takim poziomie żyć. Trzeba było przy wyborze zawodu decydować się choćby na pracę + zaoczne (lub w przypadku pana socjologa na studia które stanowią podwaliny zawodu, a nie przedłużenie dzieciństwa). Jeden tyrał w młodości (ewentualnie rodzice zaoszczędzili na jego studia dzienne bo nie czuli potrzeby dwóch samochodów i Egiptu) i teraz zarabia więcej na etacie, ktoś nie chciał tyrać w młodości to musi tyrać teraz jeśli chce ze średnim wykształceniem zarobić tyle samo.
A historia np. nauczyciela niemieckiego jest coś niecoś przekłamana – 1-2 godziny korepetycji codziennie, zarabia z tego 1000 złotych miesięcznie? Zakładając nawet wariant pesymistyczny 20 dni roboczych (4 tygodnie) w miesiącu (rozumiem że wypadają mu święta itd.), to pracując 1 godzinę codziennie zarobiłby ów tysiączek udzielając korepetycji za 20 zł. Jeśli pracuje godzinę a czasem dwie, to znaczy że udziela korepetycji za mniej niż 20 zł. Co jest oczywistą bzdurą, bo mniej niż 20 zł to może wziąć student i to taki mniej wybredny. Ceny korepetycji z języka zaczynają się od tak dwa razy wyższej kwoty.
Wkradł się mały błąd, w miejsce 20 powinno znaleźć się 25.
A.L. – masz wyprany mózg, przepraszam, ale nie da się tego inaczej ująć. Zobacz czy na Zachodzie, do którego aspirujemy ludzie też łapią po dwa, trzy etaty. Dla mnie godnie żyć to pracować legalnie, na jednym etacie i nie martwić się w okolicach 15-go każdego miesiąca o rachunki. To aż tak dużo? Jeżeli uważasz, że to jest przejaw „ustroju sprawiedliwości społecznej” to nie mamy o czym rozmawiać.
Nigdzie nie twierdziłem, że sprzątaczka ma zarabiać tyle, co inżynier, a nauczyciel tyle co lekarz, sądzę natomiast, że zarówno sprzątaczka jak i lekarz powinni zarabiać na tyle przyzwoicie, by nie biegać z jednej pracy do drugiej. Nigdzie też nie wspominam o „onych”, którzy mają coś dać. Nic za darmo, ale też nie powinno być tak, że za osiem godzin pracy dziennie człowiek dostaje tyle, że musi dorabiać. Oczywiście, jeśli ktoś chce sobie dorobić na wczasy w Egipcie dla całej rodziny i kupić drugi lub trzeci samochód jego sprawa, ale jeżeli dorabia, bo brakuje mu na chleb, to już coś tu chyba nie gra. Nie sądzisz? To wszystko na ten temat.
Xander – gdyby wymowa tego reportażu była taka, jak twierdzisz autor raczej nie pochwaliłby się na końcu, że dorabia jako instruktor biegania. Moim zdaniem dziennikarz wyraźnie pochwala ten styl życia.
A.L. „#
Przykro mi, ale poglady neobolszewikow mnie nie interesuja. Wole neoliberalizm
Jako żywo przypominasz mi tych biednych zachodnich komunistów w latach 50. 60. na Zachodzie, którzy wbrew logice wierzyli w Związek Sowiecki i nie przyjmowali do wiadomości zbrodni Stalina oraz istnienia łagrów.
Odpowiem Ci tak – nie interesuje mnie ani neobolszewizm, ani neoliberalizm. Jestem za zdrowym rozsądkiem, a neoliberalizm, jak każda radykalna doktryna, ma z nim niewiele wspólnego.
Pozdrawiam i kończę tę jałową dyskusję.
Wątpię, czy autor pochwala ten styl życia. Raczej chce nieco ironicznie pokazać, że zjawisko dorobkiewiczostwa zatacza tak szerokie kręgi, że dopada nawet jego analizatorów. Bo trudno czuć sympatię do kierowcy autobusu, którzy dorabiając łamie przepisy i często nieomal przysypia za kierownicą. Ten człowiek spokojnie opowiada o tym, jak codziennie naraża życie wielu ludzi na śmiertelne niebezpieczeństwo. Jak mówi „dla życia na poziomie”. Za chwilę jednak dowiadujemy się, że dla niego „życie na poziomie” zaczyna się od zarobków na poziomie 6 tys. i naraża wiele nieświadomych osób na niebezpieczeństwo nie dlatego, żeby dzieci mieć za co wyżywić, ubrać, dawać kieszonkowe, wysłać na wakacje, samemu gdzieś wyskoczyć i coś odłożyć jeszcze (dla mnie to jest „godne życie”), ale po to żeby wozić się dwoma samochodami i fundować całej piątce luksusowe wakacje. Jeśli dopiero to jest godne życie, to musimy niestety podnieść płacę minimalną do co najmniej 3 tys. złotych. Połowa firm padnie a bezrobocie wyniesie jakieś 50%, ale ten pan będzie mógł wtedy żyć „godnie”.
Podam jeszcze jeden przykład z owego miasteczka. Znajomy nie chciał siedzieć na bezrobociu i zrobił sobie kurs operatora wózka widłowego. Zrobił go i… i co? I nic, bo wszędzie wymagane jest co najmniej półroczne doświadczenie. A nie może go zdobyć, bo ze względu na wysoką płacę minimalną pracodawcy nie opłaca się za 1400-1500 zł brutto zatrudniać „świeżaka” skoro za 2000 brutto może zatrudnić kogoś doświadczonego. A ów znajomy bardzo chętnie poszedłby do pracy nawet i za 800 zł brutto na rok – byle tylko móc zdobyć doświadczenie w pracy (i na pewno byliby pracodawcy skłonni zatrudnić go za takie grosze). Ale nie może, bo państwo wie że lepiej mu siedzieć na tyłku (i wsadzić tam swój kurs).
cyrus: „A.L. ? masz wyprany mózg, przepraszam, ale nie da się tego inaczej ująć”
parker, czemu zmieniles nick?…
cyrus: „? masz wyprany mózg, przepraszam, ale nie da się tego inaczej ująć. Zobacz czy na Zachodzie, do którego aspirujemy ludzie też łapią po dwa, trzy etaty.”
Jako ze meiszkam w USA, to wiem. Minimalna pensja wynosci 7 dolarow za godzine (z roznymi wariantami w dol). To daje 15 tysieczy rocznie. „Prog ubostwa” jest na poziomie 25 tysiecy rocznie. Tu gdzie meiszkam, samotna osoba, aby sie utrzymac, potzrebuje 32 tysiace rocznei (wynajac meiszkanie i miec samochod). Co daje 16 dolaroe na godzine. Moja kuzynka, ksiegowa, z 25 latami praktyki, zaabia 35 tysiecy rocznie. Tu gdzie meiszkam, poczatkuajcy nauczyciel zarabia 27 tysiecy rocznie. Kasjerka w sklepie 8 dolarow na godzine. Ale kelnerka 5 dolarow na godzine, bo dorabia na napiwkach (taka jest minimalna placa dla uslug gdzie sa napiwki).
Wiec kupa ludzi zasuwa na 2 i 3 etatach. W najbogatszym kraju na swiecie. Jezeli Polska jest na tyle bogata zeby wszystkim placic tak ze by sobie kupili meiszkanie i samochod, to skladam gratulacje.
A.L. – „mieszkam w USA” – nie musiałeś nic więcej dodawać. To wszystko tłumaczy:-). Pomieszkaj trochę w Europie, tej Zachodniej, i będziesz mógł się wypowiadać.
Zastanawiam się tylko dlaczego to „najbogatsze państwo na świecie” stoi cały czas na skraju kryzysu, który może pogrążyć znaczną część świata? Nie wiesz przypadkiem? A może jednak ma to jakiś związek z różnicą dochodów najbogatszych i najbiedniejszych?:-)
cyrus: „A.L. ? ?mieszkam w USA? ? nie musiałeś nic więcej dodawać. To wszystko tłumaczy:-). ”
Zanim zaczalem meizkac w USA, mieszkalem w Austrii. 7 lat. I wrazenia mam podobne. Sklepowa w sklepie zarabiala relatywnie tak samo jak w USA. Nei pamietam liczb dokladnie, wiec nei bede ich podawal.
A poza tym, parker, umowilismy sie ze nie bede ci odpowiadal. Ten blog to nei jest meijsce na awlaczane neobolszewickich pogladow.
cyrus:
Tak jeszcze dla Panskiej wiadomosci, z dzisjeszej Polityki. Nie, to nie bogaci i ich zarobki udupiaja Ameryke. To biedni. Cytuje:
„…blisko 60 proc. wszystkich wydatków rządu przypada na: Social Security ? czyli renty i emerytury; Medicaid ? system opieki zdrowotnej dla najuboższych; i Medicare ? program opieki zdrowotnej dla emerytów i rencistów”
A.L. nie rozumiesz, co mam na myśli, więc nie kompromituj się dalej. Szwecja, która jest o wiele bardziej socjalnym krajem jakoś nie bankrutuje? Mówi Ci to coś? Problem nie jest w socjalu, socjal to jedynie wierzchołek góry lodowej.
Do kryzysu doprowadziły banki i konsumpcjonizm amerykańskiego społeczeństwa.
To, że mieszkałeś w Austrii nie jest żadnym argumentem, nie znasz europejskich realiów, nie wiesz jak funkcjonują państwa Europy Zachodniej, Ameryka to zupełnie inny model życia, inne podejście do roli państwa (wystarczy chociażby spojrzeć na sposób funkcjonowania opieki zdrowotnej), nie masz podstaw merytorycznych do tego, by się obiektywnie wypowiadać.
curus: „Szwecja, która jest o wiele bardziej socjalnym krajem jakoś nie bankrutuje? ”
Wlasnei baknkrutuje. Bywam sredno 4 razy w roku i mam wystarczajaca ilosc rozmow z miejscowymi.
„Do kryzysu doprowadziły banki i konsumpcjonizm amerykańskiego społeczeństwa.”
Zwlaszcza w Grecji Amerykanie konsumpcjonizmem spowodowali kryzys.
Pozdrowie Pana swojskim: „Proletariusze wszystkich krajow – laczcie sie!”
kryzys zaczął się w USA, a odbija się czkawkom innym krajom.
Nie było trochę dziwne, że gdy USA zaczęły mieć problemy, a Polsce, która była „zielona wyspą” dolar wystrzelił do góry zamiast jeszcze stanieć?
I to pomimo tego, że gdy amerykanie maja problemy to najzwyczajniej w świecie drukują sobie pieniążki?
cyrus: „Ameryka to zupełnie inny model życia, inne podejście do roli państwa (wystarczy chociażby spojrzeć na sposób funkcjonowania opieki zdrowotnej),”
No wlasnie. Ja choruje na to samo co moj szwagier w Polsce. Ja do lekazra czekam 2 dni. Swagier zapisal sie w kolejce. Ma numerek na 4 kwietnia. Szczescliwy ze tak szybko. Acha, na 4 kwietnia 2012 roku
nn: „kryzys zaczął się w USA, a odbija się czkawkom innym krajom”
Norwegii tez?…
napisałem, że wszystkim?
A.L. to dlatego, że masz ubezpieczenie, za które płaci pracodawca, a wiesz ile jest osób w Twoim raju na ziemi, które nie są objęte ubezpieczeniem zdrowotnym, bo firma ubezpieczeniowa po przeanalizowaniu historii choroby nie zgodziła się na objęcie ochroną? Dlaczego tylu Amerykanów jeździ leczyć się do Kanady?
Zastanawia mnie jeszcze jedno – mam kuzynkę, która mieszka od dawna w Stanach, jest tam legalnie i nie wiem dlaczego, ale lata do Polski, by się leczyć i tutaj też chodzi do dentysty. Może mi wytłumaczysz na czym polega ten fenomen?:-))
A.L. odnieś się proszę do tego, co poniżej i powiedz, że to nieprawda:
„Pewna moja znajoma urodziła dziecko w jednym ze szpitali w stanie
New Jersey. Do szpitala dojechała własnym samochodem, na salę
porodową została wwieziona niemal w momencie porodu, dziecko
urodziło się zdrowe po pięciu minutach. Następnego dnia popołudniu
szczęśliwa mama wróciła z dzieckiem do domu. Udział szpitala w
porodzie był żaden. Instytucja ta posłużyła w zasadzie przez
półtorej doby jako hotel dla zdrowego dziecka i zdrowej matki.
Opłacony kilkoma tysiącami dolarów lekarz nie zdążył dojechać do
szpitala na czas, więc poród trwający około pięciu minut odebrał
lekarz dyżurny. Wszystko byłoby piękne jak w hollywoodzkiej szmirze,
gdyby nie drobny problem, że młoda mama ? jak miliony innych
Amerykanek ? nie miała żadnego ubezpieczenia lekarskiego.
Trudno się więc dziwić jej rozpaczy, kiedy miesiąc później znalazła
w swojej skrzynce pocztowej rachunek opiewający na kwotę 38 tysięcy
dolarów. Całkowity realny koszt pobytu przez półtorej doby w
szpitalu, licząc cztery posiłki i ubranko dla dziecka kosztował
szpital być może około 200 dolarów. Naturalny i szybki poród nie
wymagał użycia drogich lekarstw. Udział lekarza i pielęgniarek w tym
porodzie był raczej symboliczny. Za taki wzorcowy poród młodzi
rodzice muszą zapłacić tyle, ile za nowy, bardzo dobry samochód.
Dlatego wiele par decyduje się na urodzenie dziecka w domu w asyście
akuszerki (wcale nie taniej). Co zrobić jednak, kiedy ciąża jest
zagrożona i wymaga wielomiesięcznej kontroli szpitalnej?
Koszty pobytu w szpitalu często przekraczają milion dolarów. Na
początku 2009 roku telewizja PBS
wyemitowała program z dokumentalnej serii ?Frontline?
przedstawiający dramatyczną sytuację milionów Amerykanów, którzy
zbankrutowali z powodu rachunków szpitalnych. Program przedstawiał
między innymi przykład Melindy Williams ? żony jednego z kierowników
firmy Microsoft ? Marka Williamsa. W połowie drugiego trymestru
ciąży odkryto u niej szczególne zagrożenie płodu. Kobieta spędziła
kilka tygodni w Swedish Hospital of Seattle. Dziecko urodziło się
dziewięć tygodni przed terminem i wymagało stałej hospitalizacji.
Nikt nie zaprzeczy, że opieka medyczna, jaką zapewniał Szwedzki
Szpital w Seattle była na najwyższym możliwym poziomie.
Rachunek za pobyt w tym szpitalu był także największy, jaki można
sobie wyobrazić na świecie. Podliczywszy wszystkie możliwe usługi,
przekraczał on kwotę miliona dolarów. Państwo Williams mieli jednak
szczęście. Mark był zatrudniony w firmie Microsoft, która wszystkim
swoim pracownikom opłaca 100 % rodzinnego ubezpieczenia medycznego.
Pytanie jednak, ilu jest takich Marków, mających szczęście pracować
dla tak hojnej firmy jak Microsoft. „
curus: „Dlaczego tylu Amerykanów jeździ leczyć się do Kanady?”
A dlaczego tylu kanadyjczykow, alcznie z rzadzacymi politykami, jedzi sie leczuc do USA?… Moja kuzynka z prowincji ALberta powiedziala neidawno: „Wiesz, opieka lekarska znacznei sie poprawila – do okulisty czekalam TYLKO 3 miesiace”.
Kolejki do lekzry sa tak dlugie, ze przeprowadza sie loterie – losowanie zeby „wyrownac szanse”
„Zastanawia mnie jeszcze jedno ? mam kuzynkę, która mieszka od dawna w Stanach, jest tam legalnie i nie wiem dlaczego, ale lata do Polski, by się leczyć i tutaj też chodzi do dentysty. Może mi wytłumaczysz na czym polega ten fenomen?:-))”
Fenomen polega na tym, ze podobnie jak wiekszosc Polakow meiszkajacych w USA twoja kuzynka nie zolala sie zorientowac jak dziala system i jak z systemu opieki zdrowotnej korzastac.
Moja malzonka jest chora i potrzebuje lek ktory kosztuje 2 tysiace dolcow miesiecznie. Do konca zycia. Placi za ten lek 10 dolarow meisiecznie. Gdy przejdzie na emeryture, tez bedzie tyle placic. W USA ten lek uzywa 80% chorych na owa chorobe. Dla pozostalych 20% jest on nieskuteczny.
Podczas ktorejs wizyty w Polsce malzonka poszla do lekarza zeby sie dowiedziec czy w razie powrotu do Polski tez moglaby dostawac ten lek. Lekarz popukal sie w glowe. Powiedzial ze w Polsce ten lek dostaje 0.4% (cztery dziesiate procenta) potrzebujacych i sa to probki reklamowe i dostaja je przez 6 miesiecy. No i tak wlasnei wyglada „opieka lekarska” w Polsce
A jak idzie o Kanade, to w tygodniku Forbes byl neidawno wywiad z „architektem” kanadyjskiej sluzby zdrowia. Zeznal ze to jego najwieksza zyciowa pomylka i bardzo tego zaluje
curus: „A.L. odnieś się proszę do tego, co poniżej i powiedz, że to nieprawda:
?Pewna moja znajoma urodziła dziecko w jednym ze szpitali w stanie
New Jersey. Do szpitala dojechała własnym samochodem, na salę
porodową została wwieziona ”
Nie bede sie do tego ustosunkowywal, bo ten post i cala reszta to kompletny belkot nie majacy nic wspolnego z rzeczywistoscia amerykanska. To „urban legends” ktore w Polsce sobie powtarzaja zeby poprawic sobie samopoczucie. A zrodlo owych „urban legends” to roznego rodzalu lewackie i neobolszewickie organizacje w USA, lacznei z Hollywwood i filmowcem Moore naginajacym rzeczywistosc do swoich tez
Ja nie pracuje dla Microsoftu, ale moje „out of pocket” expenses wynosza 2 tysiace dolarow na czlonka rodziny. Reszte pokrywa ubezpieczenie w 100%, bez gornego limitu. Nie wiem dlaczego ta kobieta od cziazy dostala rachunek. Ja rachunku nei dostaje, szpital wysyla do ubezpieczenia. Tylko zanim sie pojdzie do szpitala, trzeba upewnic sie czy szpital wspolpracuje z ubezpieczeniem i ZALATWIC FORMALNOSCI zanim sie w szpitalu wyladuje. Ale to dla przecietnego Amerykanina widac za trudne.
Nawet jezeli szpital nie wspolparcuje, to nei znaczy ze tzreba zaplacic rachunek. Rachunek wysyla sie do ubezpieczenia, i ubezpieczenie sprawe zalatwia. Do zaplacenia pozostaje mala czesc, w ramach owego „deductible” ktore u mnei ograniczone jest do 2000 dolarow.
Mowie z doswiadczenia – niedawno mialem dosyc powazna operacje – kosztowala mnie 302 dolary i 50 centow.
A jak ktos nei ma ubezpieczenia? Jezeli ktos nie ma ubezpieczania i ma dostatecznie maly dochod, to mu rachunek umarzaja. Placi podatnik. Tylko to tez trzeba odpowiednio ZALATWIC. Samo przez sie sie nei zalatwi. Moja kuzynka z Nowego Jorku ejst bezrobotna i nei ma ubezpieczenia. jednak byla w stanei zalatwic operacje przy pomocy „gamma knife”, warta 100 tysiecy z hakiem, i nei zaplacila nic. Jakos mozna.
Podsumowujac – caly twoj post to totalne bzdury
cyrrus: „Na
początku 2009 roku telewizja PBS
wyemitowała program z dokumentalnej serii ?Frontline?”
No, nie zwrocilem uwagi skad twoje poglady pochodza. Z PBS. No to ja dziekuje. Nei mamy o czym dyskutowac.
A.L. Twoja odpowiedź sprowadza się do starej prawdy – „Polak potrafi!”;-))
bardzo mnie uspokoiłeś;-))
A propos – raj nadal na skraju bankructwa (dramatyczne przemówienie Obamy), jak padnie, to będziemy mieli efekt tsunami na całym świecie, wyłączając może Chiny i Indie.
Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle?