A jednak płacą
Wyniki takie, że istniała obawa, iż za maturę nie zapłacą. Egzaminatorzy bowiem się nie popisali. Tymczasem zapłacili i to bez opóźnienia. W zeszłym tygodniu ze zdziwieniem zauważyłem, że na konto wpłynęło wynagrodzenie za matury ustne. Podobno płacą już także za pisemne. To drugi rok, kiedy na pieniądze nie trzeba czekać do września.
Kilka słów wyjaśnienia dla osób, które nie pracują w szkole. Otóż udział w maturach pisemnych, czyli tzw. posiadówka w komisji, należy do obowiązków każdego nauczyciela i nie podlega dodatkowemu wynagrodzeniu. Zadaniem dyrekcji jest przydzielić te obowiązki każdemu nauczycielowi po równo. Natomiast otrzymuje się dodatkowe pieniądze za udział w maturach ustnych (dotyczy tylko polonistów i nauczycieli języków obcych, głównie anglistów), o ile egzamin nie odbywa się w trakcie lekcji. Wynagrodzenie otrzymują też egzaminatorzy, którzy sprawdzają testy maturalne (pracują w soboty i niedziele). Na maturach nauczyciele mogą więc zarobić od 500 zł do 2000 zł. Nie wszyscy, oczywiście, tylko ci, którzy uczą przedmiotu maturalnego, są egzaminatorami i współpracują z OKE. Reszta nauczycieli pracuje przy maturach za darmo, tzn. w ramach swoich obowiązków. Zwykle jest to ok. 40 godzin pracy w komisjach.
Trwają prace nad zmianami formuły egzaminu, dzięki którym matura mogłaby być tańsza. Państwa bowiem nie stać na tak kosztowne egzaminy. Chodzi o to, aby nie płacić nauczycielom. A zatem rozważa się pomysł, aby zlikwidować maturę ustną z języka polskiego oraz obcego. Egzamin pisemny zaś należałoby tak przeformatować, aby testy mogły być sprawdzane w jak największym stopniu przez maszyny. Jak się nie uda tego dokonać, to wrócimy do propozycji, żeby nauczyciele – jak to było przy starej maturze – sprawdzali prace za darmo, tj. w ramach swoich obowiązków. To da się zrobić, gdyż belfer to istota spolegliwa i gotowa do poświęceń. My będziemy pracować ku chwale ojczyzny, a inni za pieniądze.
Komentarze
„My będziemy pracować ku chwale ojczyzny, a inni za pieniądze.”
– ku chwale ojczyzny to ja mogę sprawdzić pisemną maturę swojej własnej klasy i tyle.Oczywiście oznaczałoby powrót do starego systemu, więc po groma było wywalanie aż takiej kasy na tworzenie nowego systemu?
Formuła z kolei ustnej prezentacji jest dla mnie tak bezsensowna, że z przyjemnością zrezygnuję z zasiadania w komisjach matur ustnych- tyle że uczeń jednak powinien umieć zaprezentować swoje zdanie ustnie. Może warto tylko zmienić formułę tego egzaminu?
Panie Gospodarzu, proszę bez propagandy sukcesu na wyrost. OKE Jaworzno (dla Górnego Śląska, Zagłębia Dąbrowskiego, Podbeskidzia i b.woj. częstochowskiego – setki szkół) jakoś nawet za pisemne nie płaci.
Tak czy owak, zazdroszczę Łodzi i okolicom.
Gospodarz: „Chodzi o to, aby nie płacić nauczycielom. A zatem rozważa się pomysł, aby zlikwidować maturę ustną z języka polskiego oraz obcego. Egzamin pisemny zaś należałoby tak przeformatować, aby testy mogły być sprawdzane w jak największym stopniu przez maszyny.”
Nazwalbym to „zidioceniem galopujacym”.
Od kiedy to OKE Jaworzno nie płaci za pisemne matury?
A że nie płaci się za siedzenie w komisji na pisemnej maturze? Cóż, ale chciałbym zauważyć również, że nauczyciele zasiadający w komisjach na maturze najczęściej odbijają to sobie z nawiązką zmniejszoną o 1/3 liczbą godzin dydaktycznych w maju i czerwcu (odchodzą klasy maturalne). Jakoś każdy o tym zapomina w swoich żalach na temat „pilnowania za darmo na maturach”.
Specjalista się odezwał… Od czarnego pijaru.
Jako dziecku nie przychodziło mi nigdy do głowy, że można nie dostać zapłaty za pracę.
Potem, po pierwszych doswiadczeniach zarobkowych, (okres Gierka) zaczęły pojawiać się watpliwości. Jedna stawka za kobiałkę truskawek czy wiadro wisni bywała obiecywana a inna płacona. Stawka za tonę rozładowanego wagonu węgla zmieniała się w zależności od tego, jak dużo tego węgla zdążyło już przenieść się z wagonu na ciężarówkę. Szwedzki punkt skupu jagód jednego dnia płacił za kilogram tyle a następnego dnia już inną ilość koron. Bywało też odwrotnie, to znaczy rozczulona ciocia podwyższała stawkę za koks zniesiony do piwnicy z ulicy po zobaczeniu potu na czółku przyszywanego kuzynka. Mama zadowolona z lepszych stopni dziecka po korepetycjach wypłacała „premię”. Jeżeli unosiło sie honorem i odmawiało gotówki – czasami dostawało się prezent, czyli odrzut po kontroli jakości np. w drukarni. Tak kiedyś w podzięce za korepetycje dla dzieci dostałem (bardzo pożądane wtedy) wydanie „Nowego Testamentu”. 😉
Moi rodzice pracowali w „sferze budżetowej” (za „komuny”) i nie przychodziło mi do głowy, że wypłaty może nie być albo może się opóźnić.
Po przyjeździe do USA napotkałem inny świat. Radio i gazety polonijne pełne porad co robić w wypadku, gdy nie dostaniesz zapłaty. Masa wiadomości przyczyniających się do budowania stereotypu o „Polaku-oszczuście”, pracy dla którego i z którym należy unikac jak ognia. Kolorowe notki o tym, który polonijny „kontraktor” (drobny podwykonawca, zatrudniony na budowie przez amerykańską firmę, często nielegalny i zatrudniający bezpośrednich wykonawców-robotników na placu budowy) stracił był kilka zębów na zapleczu jakiejś knajpy w czasie weekendu. Oczywiście jako rezultat „uzgadniania opinii” na temat ostatniej wypłaty.
Amerykańskie „nyski” czyli vany kontraktorów, czasami całkiem ładne produkty Forda, z drzwiami ufotyfikowanymi jak wejście do banku,- znowu, w takim vanie mieścił się magazyn części i narzędzi, często-gęsto kradzionych przez byłych pracowników jako rekompensata za niewypłacone zarobki. Zatrudnianie „na próbę” na tydzień, po to, aby po tygodniu nie zapłacić, wyrzucić i zatrudnić nowych na nową „próbę”. Opóżnianie wypłaty o jeden, dwa, a czasami więcej obiecanych okresów wypłat.
Jak zacząłem pracować dla pierwszej firmy, z ciekawości przestudiowałem „mojego czeka” dokładnie, gdyz wszystko było dla mnie nowe. Ile podatku federalnego, ile stanowego, ile na miejscowy ZUS, ile na ubezpieczenie zdrowotne, itp. Potem przestało mnie to interesować. Czasami przez wiele miesięcy nie sprawdzałem zawartości czeka, tym bardziej, że przelew na konto następował automatycznie.
Oczy na to, jak Amerykanie podchodzą do wypłaty otworzył mi kolega, już podczas pracy w wielkiej firmie. Przeciez tam nic nie mogło wydarzyć się podejrzanego, prawda? Kolega sprawdzał dokładnie każdego czeka. Samodzielnie przeliczał wszystkie procentowe potrącenia. Sprawdzał, czy rzeczywiście tyle ile było na czeku pojawiło sie na koncie w banku. Nigdy nie czekał, aż jego urlop urośnie do ponad dwóch tygodni. Raz dlatego, iż wyzawał zasadę, że „jeżeli znikniesz z firmy na dłużej niż dwa tygodnie to ktoś może dojść do wniosku, że możesz bez szkody dla firmy zniknąć z niej na zawsze” a dwa dlatego, że „po co dawać firmie pokusę nie wypłacenia mi zarobków za taki długi czas?” Wtedy wypłaty były zorganizowane w rytmie dwutygodniowym tak dla osób pracujących „na pensję” jak i „na godziny”.
Zero zaufania. Jak wspomniałem, że może to przesada, że firma ogromna, solidna, że nie zniknie „przez noc”, tylko się uśmiechnął i mruknął: „Tylko poczekaj.”
Oczy na to, jakie nikłe rezerwy finasowe mają Amerykanie, jak bardzo żyją od wypłaty do wypłaty otworzyły mi dwa wydarzenia. Mówimy o pracownikach wielkiej, high-tech firmy. Nie jakichś tam stolarzach, półlegalnych hydraulikach czy sprzątaczkach.
Kiedyś ogromna firma podzieliła sie na dwie wielkie firmy. Dział odpowiedzialny za wypłaty, w bardzo krótkim okresie przejściowym coś pokićkał z wysyłką czeków i jedna wypłata opóźniła się w taki sposób, ze zamiast wpłynąć na konta w piątek miała wpłynąć w poniedziałek po weekendzie. Nie to żeby to umknęło czyjejś uwadze. Osoby odpowiedzialne zawiadomiły dyrekcje chyba w poprzedzającą środę lub czwartek o „nadchodzącym strasznym opóźnieniu”. Dyrekcja uznała, że to jest „straszna wpadka”, przyjęła winę na siebie, zawiadomiła wszystkich „dotkniętych tych nieszczęściem” pracowników całą serią emaili. Bardzo się pokajała i obiecała, iż to się wiecej nie powtórzy. Seria emaili została rozesłana rano w (chyba) czwartek. W piątek w firmie rozpetało sie piekło. Pracownicy gromadzili się w biurach i bardzo głośno protestowali. Nikt nie pracował i część wykrzykiwała: „no i z czego ja mam zapłacić ratę kredytu mieszkaniowego?!” a inni, nieco ciszej, dyskutowali możliwość nadchodzącego bankructwa firmy. Wtedy firma sprzedawała za 35 mld $ rocznie i była największa w swojej kategorii w USA a na świecie pierwsza-druga na większości rynków.
Lokalne dyrekcje wykazały się inicjatywą i uruchomiły specjalne fundusze pożyczkowe, z których pracownicy mogli wziąć bezprocentowe porzyczki na te kilka dni. Było dużo fukania, pomruków niezadowolenia, reszta piątku była zmarnowana na emailowanie instrukcji i formularzy potrzebnych do wypełnienia w celu otrzymania pożyczki.
Drugim przypadkiem, w kilka lat później było świadome manipulowanie przez firmę, wtedy już będącą częścią niemieckiego koncernu, terminem wypłaty. Firma-matka w Niemczech była w tak ciężkiej sytuacji finansowej, że aby dostać pozytywną ocenę kredytową od niemieckich banków udzielających jej gwarancji kredytowych postanowiła opóźnić termin wypłaty w USA. W ten sposób mogła przedstawić potrzebne na to fundusze jako „ma” w dniu oceny kredytowej przez bank. A po ocenie wypłacić pieniądze pracownikom…jakie to proste! I za to płacą dyrekcji miliony…
Nauczona doświadczeniem (ci sami ludzie, inna nazwa) dyrekcja już na miesiąc wcześniej rozesłała wici, tym razem nie emailem (nie zostawiać śladów) ale przez kierowników. Fundusz pożyczkowy został ustanowiony tylko dla najbardziej potrzebujących i tylko po „uzasadniającej rozmowie” z kierownikiem. Opóźnienie wypłat też trawało tylko dwa -trzy dni robocze.
Rozmowy podczas lunchu szybko wróciły do normalnych tematów, czyli jak najlepiej podłączyć telewizory w każdym pomieszczeniu (w kuchni, w przedpokoju, w każdym pokoju, w pralni, w garażu, w łazience) do jednej anteny satelitarnej albo do jednego dekodera kablówki tak, aby każdy telewizor mógł odbierac inny kanał i czy jest to możliwe bez dodawania indywidualnych dekoderów dla każdego telewizora, tak jak to zrobił Józek z działu sprzedazy.
Xander, z całym szacunkiem, ale czy Pan wie, o czym pisze ?
Nikt już nie oczekuje (choć może niesłusznie) zapłaty za dodatkową PRACĘ przy maturach pisemnych (często dłuższą niż majowe godziny dydaktyczne).
A OKE Jaworzno nawet nie zapłaciło dotąd za SPRAWDZANIE matur pisemnych (osobna umowa o dzieło, z podatkiem).
Marcin- dziękuję.
do Xander:
„nauczyciele zasiadający w komisjach na maturze najczęściej odbijają to sobie z nawiązką zmniejszoną o 1/3 liczbą godzin dydaktycznych w maju i czerwcu (odchodzą klasy maturalne)”
otóż nikt sobie niczego nie odbije, bo istnieje coś takiego jak roczne uśrednienie godzin dydaktycznych, tak więc jak odchodzą klasy maturalne to wcześniej te godziny trzeba sobie „nadpracować”.
Ale żeby o tym wiedzieć to trzeba popracować w szkole, a nie tylko ślepo powtarzać zasłyszane, a nie sprawdzone slogany
pozdrawiam wakacyjnie 🙂
zza kaluzy: ciekawy teks… ale „where is the beef?”.. Czyli, co Pan chcial powiedziec? Bo jakos sie zgubilem…
Xander, mylisz się, przez to, że odchodzą klasy maturalne nauczyciel cały rok pobiera mniejszą pensję, przykładowo pracuje 25h a otrzymuje pieniądze za 20h
do Emilia – Teraz rozumiem. Bo „nie płaci” to może oznaczać różne rzeczy i akurat zrozumałem opacznie.
flora – no dobrze, ale rozumiem że owo pilnowanie na maturze również wlicza się do godzin dydaktycznych. Więc może przesadziłem że nauczyciele pilnowanie odbiją sobie z nawiązką, ale odbiją sobie bez nawiązki tzn. nie będą stratni.
A.L. pisze: 2011-07-05 o godz. 22:21
zza kaluzy: ciekawy teks? ale ?where is the beef??.. Czyli, co Pan chcial powiedziec? Bo jakos sie zgubilem?
Szczegółowo: Tytułem tego odcinka blogu jest „A jednak płacą.”
1. Chciałem opisać dla mnie samego ciekawy proces opadania mi łusek z oczu w procesie uczenia się, że dla wielu ludzi pytanie „zapłacą czy nie zapłacą i kiedy zapłacą jeśli zapłacą” jest całkiem realne. Widocznie jestem dzieckiem szczęścia (albo skrajnie nieodpowiedzialnym egoistą) i takie myśli nigdy mi nie spędzały snu z powiek.
2. Zauwazyłem, że w Polsce panuje dość powszechna tendencja do myślenia, iż „u nas to wszystko najgorsze” a za mityczną granicą to tylko małmazja płynie i wszyscy kąpią się w kozim mleku. No więc staram się na miarę moich doświadczeń urealniać ten obraz.
Ogólnie: O.K. Postaram się streszczać.
zza kaluzy: „Jako dziecku nie przychodziło mi nigdy do głowy, że można nie dostać zapłaty za pracę”
Chyba Pan wie ze w USA pracosnicy dziela sie na „exempt” i „non-exempt’. Ci exempt dostaja tylko pensje, wiec jezeli pracuja dluzej lub w swieta, zadne dodatkowe oplaty sie im z tego tytulu nie naleza.
Tym ktorzy sa „non-exempt”, oplata za dodatkowa prace, nadgodziny i prace w swieta sie nalezy.
Kto jest „non-exempt”? Nisko platni pracownicy zatrudnieni wedlug stawek godzinowych. Pracownicy na tasmie, sprzatacze i kucharze. Inzynierowie na przyklad sa bez wyjatku „exempt”. Wiec jak w zeszlym tygodniu przepracowalem 72 godziny, to jedyne co moge oczekiwac to uznanie szefa. Zaplcono mi za 40 godzin. Tak na marginesie, w przemysle IT (Information Technology7) 60 godzinny tydzien parcy to normalka.
Mysle ze ten zbozny zwyczaj przyjmie sie niebawem w Polsce
A.L. pisze:
2011-07-05 o godz. 22:21
Dobrze że się pojawiłeś na tym blogu. Rozłazi nam tu się często dyskusja przez takich zza kałuży. Nie wiedzą gdzie wołowina, gdzie wieprzowina.
Nareszcie ktoś przypilnuje porządku.
Nikt lepiej do tego się nie nadaje, jak konserwatysta.
Bo przecież treścią życia konserwatysty jest porządek, stary porządek.
Stary porządek w nowym medium.
Przepraszam, Panie A.L.
Sam się do porządku przywołałem.
Widzi Pan, działa.
Panie A.L, błagam!!!
Ja to panu kadzę, że wie Pan gdzie wołowina, a Pan jakiś konserwatywny chaos wprowadza.
Słusznie Pan przywołuje do porządku tego zza kałuży a potem zaczyna z jego przemyśleniami dyskutować.
Trochę więcej dyscypliny, umysłowej.
Ale żeby Panu nie było przykro i nie pomyślał, że się czepiam, to muszę Pana pochwalić za cudownie lapidarna myśl w Pana komentarzu z 19.16.
„Zidiocenie galopujące” Proste, a jednak genialne.
I gospodarzowi się zrobiło miło, bo ostatnio był trochę atakowany za szczerość.
Konserwatysta to jednak się zawsze potrafi zachować z wizytą w gościach.
Tylko kwiatów dla małżonki mi zabrakło i czekoladki dla dziecka.
Ale będzie, mam nadzieję?
A.L. pisze: 2011-07-06 o godz. 01:18
„Ci exempt dostaja tylko pensje, wiec jezeli pracuja dluzej lub w swieta, zadne dodatkowe oplaty sie im z tego tytulu nie naleza. Wiec jak w zeszlym tygodniu przepracowalem 72 godziny, to jedyne co moge oczekiwac to uznanie szefa. Zaplcono mi za 40 godzin.”
W marnej firmie Pan pracuje. 🙁
Po pierwsze jedyne co robi fakt bycia „non-exempt” to zmusza pracodawcę do zapłaty nadgodzin. Ale wcale nie zakazuje tejże samej firmie płacić „exempt” za dłuższą pracę! Takich drakońskich praw w USA nie ma! W dobrej firmie albo płaci się inżynierom nadgodziny albo daje się im tzw. „comp time”. Company time to sposób, za pomocą którego firma może obejść (mam nadzieję, że czasowy) brak funduszy i zrekompensować inżynierowi przepracowany ponad te 40 godz./tydzień czas. Np. konieczna jest kilkudniowa wizyta w fabryce na Tajwanie. Wyjeżdza pan o tydzień wcześniej, leci za firmowe pieniądze do Szanghaju, zwiedza sobie Chiny kontynentalne po czym za własne pieniążki przelatuje na Tajwan i stamtąd kompanijnym biletem wraca do USA. Ciekawy urlop spalił tydzień comp time i późniejsze siedzenie po godzinach jest strawniejsze.
zza kaluzy: „W dobrej firmie albo płaci się inżynierom nadgodziny albo daje się im tzw. ?comp time?.
..
zwiedza sobie Chiny kontynentalne po czym za własne pieniążki przelatuje na Tajwan i stamtąd kompanijnym biletem wraca do USA.”
Nie wiem gdzie Pan pracuje, ale „comp time” skonczylo sie z 15 lat temu, a a polaczenie wakacji prytwanych z wyjazdem sluzbowym mozna wyleciec z pracy. Nie tylko z mojej firmy ale z dowolnej ktora znam. Socjalizm w Ameryce skonczyl sie mniej wiecej z poczatkiem „internet bubble”
Co nie znaczy ze firmy nei stosuja roznych form rekompensaty za 60 godzinny tydzien pracy. Moja ma na przyklad „profit sharing”. Ale przy dzisiejszej ekonomii i rynku pracy w wiekszosci firm „rekompensata” jest prosta: przed brama stoi 20 osob ktore beda pracowaly 60 godzin bez zadnych dodatkowych wymagan
Emilia pisze:
„A OKE Jaworzno nawet nie zapłaciło dotąd za SPRAWDZANIE matur pisemnych (osobna umowa o dzieło, z podatkiem).”
To może do nich zadzwoń, bo ja już dostałam pieniądze, tuż przed końcem roku.
do Xander:
siedzenie na maturze nie odbywa się w trakcie godzin dydaktycznych, w tym dniu młodzież ma dzień wolny, a nauczyciele pracują.
słabo znasz realia szkolne, albo się bardziej zorientuj albo nie zabieraj głosu w sprawach, o których nie masz pojęcia 🙂
Dil-Se, dzięki, to jakiś trop:) Może wszystko zależy od przedmiotu, miasta albo oddalenia od OKE.
flora – nie są wliczane do godzin dydaktycznych? Cóż, w takim razie faktycznie nie wiem jak wyglądają szkolne realia, wiem tylko jak wygląda to od strony prawnej. Bo cytując uchwałę Sądu Najwyższego z 2007 roku „uczestnictwo nauczyciela w przeprowadzeniu egzaminu maturalnego stanowi realizację zajęć dydaktycznych w rozumieniu art. 42 ust. 2 pkt 1 Karty nauczyciela”. Czy Ministerstwo naprawdę przez cztery lata nie dostosowało się do uchwały SN? Jeśli tak to widzę że ZNP wcale nie kwapi się by coś z tym faktem zrobić.