Porażka i co dalej?
W szkole panuje atmosfera sukcesu. Na korytarzach wiszą fotografie olimpijczyków, na korkowych tablicach informacje o wysokich średnich z ostatnich lat oraz nazwiska najlepszych uczniów, w gablotach stoją puchary – dowody licznych zwycięstw. Także nauczyciele lubują się w opowiadaniu o wspaniałej historii szkoły, wielkiej tradycji i genialnych absolwentach, którym zawsze wszystko się udaje. W szkole słowa o porażce są jedynie straszakiem, w które nikt nie wierzy. Uczeń ma wrażenie, że przegrana nie istnieje. Niestety, to się zdarza.
Reakcje uczniów na porażkę są spontaniczne, przez to bardzo zaskakujące. Młodzi nie są przygotowani do takiego biegu zdarzeń, dlatego wpadają w panikę. Pamiętam ucznia, który na wieść o porażce na maturze pytał: „Panie profesorze, co ze mną będzie?”. Inny krzyczał, że nie wróci do domu, bo rodzice go zabiją. Pamiętam uczennicę, która pojechała do babci i tam usiłowała rzucić się z balkonu. Pamiętam matkę, która w szkole krzyczała na swoją córkę, że nie może pojąć, dlaczego nie zdała, przecież rodzice wydali kilka tysięcy zł na korepetycje dla niej. Pamiętam, jak uczniowie rzucali pogróżki pod adresem nauczycieli. Pamiętam ucznia, który przekonywał mnie, że nie zdał, bo tak chciał, gdyż matura jest mu do niczego niepotrzebna. Na dowód, że mówi prawdę, pokazał portfel wypchany pieniędzmi. Książkę można by napisać o tym, jak uczniowie reagują na porażkę. Są to reakcje typowe dla młodości – spontaniczne i widowiskowe.
Niektórzy po takiej reakcji wstydzą się przyjść później do szkoły. Żałują słów, które wypowiadali, gestów, jakie wykonali, wszystkiego, co wtedy zrobili. Pierwszy raz ponieść klęskę jest zawsze trudno, więc człowiek robi z siebie durnia. Za drugim razem będzie łatwiej. Niestety, ten drugi raz przyjdzie bardzo szybko. Będzie więc okazja zdobyć doświadczenie i nabrać wprawy w znoszeniu porażek. Informacji o takich zdarzeniach wprawdzie nie umieszcza się na szkolnej tablicy, ale rozchodzą się one bardzo szybko. Wiem zatem, że paru moich byłych uczniów wyrzucono ze studiów, że absolwentka rozwodzi się z mężem, inna poroniła, zresztą po raz kolejny, ktoś zmaga się z ciężką chorobą, innego pobito i leżał długo w szpitalu, że moja była uczennica jest w depresji, inna z tego powodu nie żyje itd. Na wiele takich informacji ja sam nie jestem przygotowany. Myślę, że zarówno uczniom, jak i nauczycielom przydałoby się trochę wiedzy o tym, jak radzić sobie z uczuciem klęski. A zatem 25 procent osób nie zdało w tym roku matury i co dalej?
Komentarze
Do Gospodarza
Gdy w latach 70-tych chodziłem do najlepszej w roczniku klasy mat-fiz w dziś czołowym warszwskim LO to co roku 2-3 osoby powtarzały klasę. Nikogo to wtedy nie szokowało mimo, że do liceów trafiało kilkanaście procent najzdolniejszych z populacji;-)
MEN i polski system edukacji należy rozwiązać. Zastanowić się, poczekać z rok i zacząć od nowa. 70 populacji uczyć gdzieś do 7-8 klasy w ramach szkoły powszechnej (a porządnie), później uczyć zawodu. 20% populacji uczyć w technikach kończących się maturą. 10% w liceach. Ze szkół wyższych zostawić Uniwersytety i Politechniki, ograniczyć liczebnie roczniki, przywrócić egzaminy wstępne.
A sabotażystów – reformatorów dzisiejszych i Hendkowych, nie wsadzać do kryminału, ależ nie, niech tylko spłacą koszty swoich światłych reform
Przy tak dużej liczbie młodych ludzi, którzy wybrali liceum, które kończy się maturą, wynik: 75% zdało nie jest złym wynikiem. Matura naprawdę nie jest dla każdego. Oczekiwanie, ze zda ,np.95% jest chyba myśleniem życzeniowym.
W necie podają informacje, że w Rumunii maturę zdało 45%, czyli z 200 tyś. maturzystów, ok. 90 tyś. ją zdało- to byłby powód do niepokoju, gdyby taka sytuacja zdarzyła się u nas.
mada pisze:
2011-07-04 o godz. 13:41
To ile osób zda maturę zależy od dwu czynników. Jakości nauczania i trudności matury.
A dlaczego ma nie zdawać 25%, 5% albo 50%?
Ile Twoim zdaniem powinno nie zdawać i dlaczego tyle?
We współczesnym świecie potrzebą społeczną jest, aby wszyscy posiadali przynajmniej średnie wykształcenie. Cokolwiek to będzie oznaczało.
To znaczy, aby wszyscy się do pełnoletności uczyli.
Najlepiej jak potrafią, najlepiej jak można zmotywowani, przez najlepszych na jakich nas stać nauczycieli.
Po osiągnięciu pełnoletności, jedni mogą studiować zdobywając specyficzne kwalifikacje, inni uczyć się zawodu, zdobywając inne. Bo szkoła zawodu nie nauczy ale powinna dać podstawy do jego zdobycia. Zgodnego z zainteresowaniami i predyspozycjami. I dać podstawy do przekwalifikowywania się w trakcie kariery zawodowej.
„Ile Twoim zdaniem powinno nie zdawać i dlaczego tyle?”
– nie wiem, ile, na pewno ci, którzy zwyczajnie do nauki się przykładają. Jak wyczytałam na onecie o tych maturach w Rumunii, tam „król okazał się nagi”,bo niesamowicie uszczelniono system kontroli, aby nie było oszustw, podpowiadania itp.
„We współczesnym świecie potrzebą społeczną jest, aby wszyscy posiadali przynajmniej średnie wykształcenie. „- o, jakie pobożne masz zyczenia, a na świcie powinien panować pokój, ludzie powinni się kochać, nie powinno być zła- piękny, tyle że nierzeczywisty obraz świata.
Być może potrzeba taka istnieje, ale nie każdy ma intelektualne możliwości, aby podołać maturze. Dopóki nie sprawdzałam nowych matur, nawet sobie nie zdawałam sprawy, że są osoby, które na teście czytania ze zrozumieniem są w stanie dostać 1-2 punkty (a pytania są z reguły do jakiegoś artykułu z gazety, nie książki naukowej)- te osoby nie są w stanie zdobyć średniego wykształcenia, bo nie rozumieją, co czytają.
Problemem jest, ze w Polsce „leży” szkolnictwo zawodowe, a i technikami jest źle,co pokazuje- nieujawniane(!!!!)- wyniki egzaminów zawodowych.
Do najmity internetowego parkera
>We współczesnym świecie potrzebą społeczną jest, aby wszyscy posiadali przynajmniej średnie wykształcenie<
Naprawdę???;-)
Oraz willę z basenem, mercedesa i służbę!Pytanie,kto będzie służbą…;-))))
Jakież to wszechmocne bóstwo takie lewackie hasełko wypowiedziało???;-)
1.Nie każdy musi chcieć, a jak ktoś nie chce to kijem, głodem czy prądem zmuszać?
2.Na tym świecie zdecydowana(!) większość ludzi zadowala się umiejętnością czytania, a i to nie wszyscy potrafią!!!
3.To hasełko wymyślono(!) w latach 60-70-tych XXw. by coś zrobić z naciskiem młodzieży na rynek pracy w Europie Zachodniej (bo już nie w USA, gdzie jest obowiązek nauki tylko do 16 lat!)
Ponieważ obecnie nasz rząd kochany już nawet małe dzieci chce na rynek pracy posyłać("reforma"p.Hall!) to takiej potrzeby nie ma;-)
4.Ludziom się wydawało,że wykształcenie średnie, a potem wyższe to nadal droga do pomyślności oraz pewność rozsądnej pracy.Dlatego wielu dało się złapać!Okazuje się jednak(właśnie opuszczają uczelnie pierwsze ofiary "reformy"Handkego!), że nie ponad 50% populacji nie znajdzie pracy przy zarządzaniu i marketingu(najbardziej typowy kierunek studiów!) etc. Za to brakuje monterów, hydraulików, glazurników, monterów, fryzjerów. No i są po studiach np.politologicznych piękne posady recepcjonistki, konduktora, kasjerki w TESO …;-)
Tylko komu się będzie chciało naprężać w szkole i na studiach dla takich perspektyw;-)
A do tych lepszych posad(za dużo ich nie ma!) jak zniknęła bariera formalnego wykształcenia (można ją było pokonać talentem i pracą!), które wszyscy mają, to pojawiła się inna, już niepokonywalna dla maluczkich, bariera kontaktów i układów oraz dodatkowych umiejętności zdobytych za ciężką kasę na prywatnym rynku edukacyjnym!
Więc ci z układami wiedzą po co się uczą [ich rodzice też;-)], a ci bez układów nie, podobnie jak ich rodzice!!!
Do najmity internetowego parkera
>We współczesnym świecie potrzebą społeczną jest, aby wszyscy posiadali przynajmniej średnie wykształcenie<
Naprawdę???;-)
Oraz willę z basenem, mercedesa i służbę!Pytanie,kto będzie służbą…;-))))
Jakież to wszechmocne bóstwo takie lewackie hasełko wypowiedziało???;-)
1.Nie każdy musi chcieć, a jak ktoś nie chce to kijem, głodem czy prądem zmuszać?
2.Na tym świecie zdecydowana(!) większość ludzi zadowala się umiejętnością czytania, a i to nie wszyscy potrafią!!!
3.To hasełko wymyślono(!) w latach 60-70-tych XXw. by coś zrobić z naciskiem młodzieży na rynek pracy w Europie Zachodniej (bo już nie w USA, gdzie jest obowiązek nauki tylko do 16 lat!)
Ponieważ obecnie nasz rząd kochany już nawet małe dzieci chce na rynek pracy posyłać("reforma"p.Hall!) to takiej potrzeby nie ma;-)
4.Ludziom się wydawało,że wykształcenie średnie, a potem wyższe to nadal droga do pomyślności oraz pewność rozsądnej pracy.Dlatego wielu dało się złapać!Okazuje się jednak(właśnie opuszczają uczelnie pierwsze ofiary "reformy"Handkego!), że ponad 50% populacji nie znajdzie pracy przy zarządzaniu i marketingu(najbardziej typowy kierunek studiów!) etc. Za to brakuje monterów, hydraulików, glazurników, monterów, fryzjerów. No i są po studiach np.politologicznych piękne posady recepcjonistki, konduktora, kasjerki w TESO …;-)
Tylko komu się będzie chciało naprężać w szkole i na studiach dla takich perspektyw;-)
A do tych lepszych posad(za dużo ich nie ma!) jak zniknęła bariera formalnego wykształcenia (można ją było pokonać talentem i pracą!), które wszyscy mają, to pojawiła się inna, już niepokonywalna dla maluczkich, bariera kontaktów i układów oraz dodatkowych umiejętności zdobytych za ciężką kasę na prywatnym rynku edukacyjnym!
Więc ci z układami wiedzą po co się uczą [ich rodzice też;-)], a ci bez układów nie, podobnie jak ich rodzice!!!
Nie ma przeszkód, aby większość osób, które nie zdały matury, przystąpiły do egzaminu poprawkowego. W związku z powyższym nie można tego niepowodzenia traktować jako ostatecznej klęski.
Co do procentów, pojawiła się na tym blogu propozycja, aby próg zdawalności ustalić w oparciu o aktualny rozkład wyników. W tym wypadku odsetek porażek jest w jakiś sposób uzasadniony uniwersalnymi prawami statystyki, które stosuje się w różnych dziedzinach życia. Zresztą próg 30 % również można w ten sposób uzasadnić, biorąc pod uwagę wyniki z kilku lat z różnych przedmiotów.
Brawo! Aż 75% maturzystów w systemie, w którym nie ma większości dawnych egzaminów wstepnych na studia, zdało maturę! To znakomity wynik. Serdeczne gratulacje dla maturzystów, nauczycieli, komisji egzaminacyjnych, uczelni i edukacji w Polsce w ogóle!
Porażką to jest coś takiego:
„PiS chce zwołania w trybie pilnym specjalnego posiedzenia sejmowej Komisji Edukacji, Nauki i Młodzieży z udziałem minister edukacji Katarzyny Hall w związku z wynikami tegorocznej matury.”
Więcej… http://wyborcza.pl/1,91446,9891279,PiS_chce_pilnego_zwolania_komisji_edukacji_ws__matur.html#ixzz1R9e7fT9d
parker pisze: 2011-07-04 o godz. 15:37
„A dlaczego ma nie zdawać 25%, 5% albo 50%?”
Odpowiadam. Z tego samego powodu, z którego w każdej organizacji i w każdym momencie (za wyjątkiem 5 minut po podobnej, wcześniejszej redukcji) można wywalić conajmniej 10% pracowników nie tylko bez straty wydajności ale i z całkiem wymiernym wzrostem tejże.
Taka jest natura ludzka, że pewna ilość pracowników szybko parszywieje i rozleniwia się i najlepiej zarówno dla nich jak i dla organizacji aby sobie znaleźli inne miejsce dla dalszego parszywienia.
Mówiąc ogólniej, nie wydaje mi się, panie parker, abyś kiedykolwiek pomyślał o jakichkolwiek praktycznych aspektach wychowania oraz kształcenia. Nie cała edukacja polega na czytaniu wierszy. Żeglowałeś kiedyś? Poszedłbyś spać na jachcie zostawiając „humanitarnie” swoje (albo tak drogich ci dzieci) życie pod opieką niekompetentnego durnia na wachcie? Jeżeli nie pływałeś nigdy, to i tak nie zrozumiesz i wszystkie moje przekonywania spłyna po tobie jak woda po kaczce.
Myślisz, że te moje gadanie o „zostawianiu życia pod opieką” to tylko takie bzdurzenie egzaltowanej pannicy? Trafiłeś kiedyś na jachcie na kutry rybackie łowiące (kłusujące, aby byc szczerym) w nocy bez swiateł, bez nikogo przy sterze, gdyż wszyscy byli pijani a koło sterowe przywiązane liną?
Nie chcesz opuszczać szkolnych murów? Proszę bardzo! Zapraszam do laboratorium z wysokich napięć albo z mierników mocy. Ja na ten przykład jestem wielkim zwolennikiem jak najwcześniejszego zaznajamiania młodzieży z praktycznymi zastosowaniami właśnie dlatego, iż widzę, iż duża część być może dobrych inżynierów nie ma wystarczającej motywacji aby przebić się przez nasycony teorią tor przeszkód pierwszych lat studiów technicznych. Być może po zobaczeniu „do czego ta cała teoria służy” znajdą oni wystarczające siły aby przyłożyć się i do teorii? Być może tradycyjny model studiów z teorią-first i praktyką-last jest nie tak efektywny (i to właśnie dla tych z mniejszym kapitałem społecznym!) jak model odwrotny mógłby być?
Teraz proszę przeprowadzić z jednym z tych pańskich biednych uczniów, z tym, który „nie był łaskaw” nauczyć się na określony niewybaczającym, kapitalistycznie-konserwatywnym kalendarzem termin zajęć,- sztuki łączenia kabelkami poszczególnych elementów zestawu laboratoryjnego. Taka osoba stanowi najzwyczajniej zagrożenie bezpieczeństwa reszty kursantów.
Trzepnęło pana kiedyś 380V całkiem sporego natężenia prądu? W jedną rączkę? Czy zwarcie nastąpiło pomiędzy paluszkami odu rączek, tak że prądzik miał szansę przepłynąć przez klateczkę piersiową z serduszkiem w środeczku?
Jeszcze raz, nienauczony na termin tuman to całkiem realne zagrożenia zdrowia a czasami i życia w szkole. Ja nie chcę mieć do czynienia z kimś takim wyjaśniając uczniom różne cudowności chemii i zachęcać do uczestniczenia w laboratorium chemicznym.
Egzaminy, klasówki, stopnie i ocenianie oraz odrzucanie jako konsekwencja to nie tylko jakiś rak toczący głowe filozoficznych przeciwników parkera. To także forma społecznej samoobrony przed durniami i leniami, którzy nie pojmują iz od tego co ich niekierowane żadnym wykrywalnym intelektem rączki za chwilę uczynią może zależeć zdrowie kolegi czy koleżanki. Nie wszystko w szkole polega na czytaniu wierszy. Mam powtórzyc po raz trzeci?
„We współczesnym świecie potrzebą społeczną jest, aby wszyscy posiadali przynajmniej średnie wykształcenie. Cokolwiek to będzie oznaczało.”
To już jest parodia. Ja cały czas staram się pamiętać o równych szansach dla dzieci z rodzin najsłabszych. Ale tego nei da się bez ,smiechu czytać
„Średnie wykształcenie dla wszystkich”. A dlaczego średnie? A może wszyscy powinni mieć różowe wykształcenie? Albo drewniane? Albo nieparzyste? A co z wykształceniem budyniowym? Jeżeli „średnie” przestaje cokolwiek znaczyć, a postulat o tym „dla wszystkich” to nam zapewnia, to ja wolę przyznawać wykształcenie błękitne. Poważnie, bardzo mi się podoba ten kolor. I od razu osiągniemy cel, „cokolwiek to będzie oznaczało”.
„To znaczy, aby wszyscy się do pełnoletności uczyli.”
AAAAAA! Ale to już znaczy zupełnie co innego, od „matura dla wszystkich”, prawda?
Tak długo, jak się będziemy do pełnoletniości uczyli (nb. w USA wolno zabijać w imieniu Republiki już od 17 lat a kupić piwo wolno od 21 lat) to proszę bardzo opisywać ten proces jako „uczenie do pełnoletniości”. Ani mniej ani więcej.
A egzamin ma cos sprawdzać. I nazywa się matura. I nie wszyscy muszą go zdać.
Bo on właśnie (przynajmniej w teorii) ma mi dać gwarancję, że mnie ten nauczany do pełnoletniości nie uśmierci cyrklem i ekierką.
Gospodarz: „Reakcje uczniów na porażkę są spontaniczne, przez to bardzo zaskakujące. Młodzi nie są przygotowani do takiego biegu zdarzeń, dlatego wpadają w panikę”
Owszem. W latach 80 byle dyrektorem do spraw dydaktycznych w pewnym instytucie na Politechnice Warszawskiej. Wtedy wlasnie uruchomiono przyjmowanie „prymusow” ze szkol srednich bez egzaminow. Niestety, okazalo sie ze owi prymusi maja duze klopoty na studiach, statystycznie znaczni ewieksze niz studenci z „normalnej” rekrutacji, lacznei z problemami behawioralnymi typu chec rezygnacji ze studiow lub proby samobojcze.
Zorganizowano komisje ktora to badala. Oakzalo sie ze prymusi nie umieje pzregrywac. Prymus w szkole X w miescie Z byl „na swieczniku” – najlepszy i podziwiany. Jedyny. Wszyscy o nim wiedzieli i podawano go za przyklad. Wszystko mu sie udawalo. Nei mial zadnych problemow. Na studiach okazalo sie ze nikt nad nim nie „ocha i acha” oraz ze takich dobrych jak on jest 100 a lepszych od niego 50. To powodowalo zachwianie calego systemu wartosci. 99 punktow z kolokwium zamiast 100 odbierane bylo jako totalna porazka i neiszczescie. Niestety, szkola nie nauczyla przegrywania…
mada pisze:
2011-07-04 o godz. 16:23
A ci co się nie przykładają a umieją, powinni zdać?
Piszesz:”Dopóki nie sprawdzałam nowych matur, nawet sobie nie zdawałam sprawy, że są osoby, które na teście czytania ze zrozumieniem są w stanie dostać 1-2 punkty”
A sobie za czytanie ze zrozumieniem mojego krótkiego komentarza, to ile byś dała?
Bo ja zero.
Nic nie zrozumiałaś.
Spróbuje jaśniej jeszcze raz to samo napisać.
Napisałem: „To ile osób zda maturę zależy od dwu czynników. Jakości nauczania i trudności matury”
To znaczy, że ten sam uczeń lepiej uczony zda lepiej od tego gorzej uczonego.
To znaczy,że ten sam uczeń, tak samo uczony, jak mu się zada trudniejsze pytania to nie zda, a jak łatwiejsze to zda.
Następnie piszę: „We współczesnym świecie potrzebą społeczną jest, aby wszyscy posiadali przynajmniej średnie wykształcenie. Cokolwiek to będzie oznaczało.”
Zdanie „cokolwiek to będzie oznaczało” znaczy, że nie ważny jest poziom wiedzy jaki osiągnie. Ważne żeby się uczył po prostu.
W następnym zdaniu to zresztą wyjaśniam pisząc: „To znaczy, aby wszyscy się do pełnoletności uczyli.
Najlepiej jak potrafią, najlepiej jak można zmotywowani, przez najlepszych na jakich nas stać nauczycieli.”
Następnie piszę: „Po osiągnięciu pełnoletności, jedni mogą studiować zdobywając specyficzne kwalifikacje, inni uczyć się zawodu, zdobywając inne.”
To oznacza, że szkoła ma za zadanie nas do dalszego zdobywania wiedzy przygotować lub do zdobywania umiejętności w pracy. Wynik maturalny nie ma znaczenia ani w jednym, ani w drugim.
Uczeń nie uczy się dla wyniku, bo wynik to sprawa umowna.
Tegoroczni maturzyści zdali gorzej niż ubiegłoroczni?
Czy zatem mniej umieli?
Nie. To oczywiste.
Piszesz: „te osoby nie są w stanie zdobyć średniego wykształcenia, bo nie rozumieją, co czytają.”
A co to znaczy średnie wykształcenie?
W tym roku co innego niż w zeszłym, jak udowodniłem.
AdamJ pisze:
2011-07-04 o godz. 16:46
„Co do procentów, pojawiła się na tym blogu propozycja, aby próg zdawalności ustalić w oparciu o aktualny rozkład wyników.”
Można. Co roku taki sam odsetek nie zda. Niezależnie od ich wiedzy i poziomu egzaminu.
To znaczy taki sam odsetek ludzkich dramatów z pełna świadomością mamy zafundować, w imię czego?
Żeby się uczniowie bali i tak ich chcemy motywować do nauki.
Dziękuje, postoję.
Nie tędy droga.
Pisałem o tym samym pod poprzednim blogiem udowadniając A.L sprzeczność rozumowania.
Przytoczę ten fragment.
Pisze Pan: „Nauka to ciężka praca”
A co to znaczy ciężka?
Jak praca jest lekka?
Przyjemna jest lekka.
A nieprzyjemna, ciężka.
To czemu nauka jest nieprzyjemna?
A bo tak Pan uważa, że taka powinna być.
Bo wtedy jest efektywna.
Przecież to sprzeczność.
„Uczeń nie uczy się dla wyniku, bo wynik to sprawa umowna.”
– powiedz to tym, którzy własnie stają do wyścigu na dobre uczelnie i dobre, przyszłościowe kierunki.
„To oznacza, że szkoła ma za zadanie nas do dalszego zdobywania wiedzy przygotować lub do zdobywania umiejętności w pracy. ”
– pełna racja, nie bierzesz jednak pod uwagę jednego: aby uczenie było efektywne, musi być akcja-reakcja: nauczyciel daje (czyli uczy jak najlepiej potrafi), uczeń bierze (tzn, chce się nauczyć, wkłada w to pracę własną)- tyle że nie zawsze tak jest, jest całe mnóstwo uczniów, którzy do matury podchodzą na zasadzie „a może się uda”.
„To znaczy, że ten sam uczeń lepiej uczony zda lepiej od tego gorzej uczonego.”- stosujesz formę w tym zdaniu, która zakłada bierność ucznia, on „jest uczony”, a aby był efekt musi „uczyć się”. To jak z przywołanym czytaniem ze zrozumieniem, jeśli uczeń NIE CZYTA niczego sam z siebie, nie zrozumie tekstu z gazety, który dostanie na maturze, bo go te 2 strony przerastają: nie rozumie słów, sensu akapitów, połączenia między nimi, co wynika z czego. A dlaczego? Bo sam w żaden sposób tego nie ćwiczył, czyli nie czytał czegokolwiek (nie upieram się już nawet przy lekturach). Badania czytelnictwa wśród Polaków są zatrważające. A jest to jedna z podstawowych umiejętności znalezienia się w świecie, rozumienia go.
„Tegoroczni maturzyści zdali gorzej niż ubiegłoroczni?
Czy zatem mniej umieli?
Nie. To oczywiste.”- zafundowano im w porównaniu z ubiegłym rokiem trudniejszą maturę i z matematyki, i z języka polskiego- na temat innych przedmiotów się nie wypowiadam. A to znaczy jedno: w ubiegłym roku słabszy uczeń miał szansę przeczołgać się przez 30% (gdy potem są robione dokładne analizy, ten słupek zdających jest najwyższy w statystykach ), w tym roku- już nie, bo było to dla niego zbyt trudne.
mada pisze:
2011-07-04 o godz. 20:43
Piszesz: „- powiedz to tym, którzy własnie stają do wyścigu na dobre uczelnie i dobre, przyszłościowe kierunki.”
Ale ja im tego właśnie nie chcę mówić. Bo uważam, że nauka to nie zawody.
Nie powinno być żadnego wyścigu. Albo ktoś się nadaje na studia, albo nie.
I jego nadawanie się nie wynika z faktu, że inni są gorsi a on mimo, że słaby to się dostaje, więc się nadaje.
Tak samo, jak mimo, że się nadaje, to się nie dostaje, bo inni są lepsi.
To głupia polityka.
Piszesz: „aby uczenie było efektywne, musi być akcja-reakcja”
Oczywiście, musi być akcja reakcja.
Ale Ty uważasz, że aby uczenie było efektywne, musi być akcja-reakcja-sankcja.
I to w dodatku bezwzględna.
Czyli jakiś procent dla dobra populacji musi nie zdawać.
Na to się nie zgadzam.
To nie jest ani moralne, ani efektywne.
Piszesz: „tyle że nie zawsze tak jest, jest całe mnóstwo uczniów, którzy do matury podchodzą na zasadzie „a może się uda”.
Tak, w takim systemie jaki panuje, tak musi być.
Bo uczniowie ale i nauczyciele uważają,że celem nauki jest jakaś matura.
No to jak taki jest cel, to co się dziwić, że myślą a może się uda.
To normalne ludzkie zachowanie.
A dodatkowo ci zdolni się nie uczą wcale, bo i tak zdadzą.
To im ten system największą krzywdę robi!!!
Piszesz i cytujesz: „To znaczy, że ten sam uczeń lepiej uczony zda lepiej od tego gorzej uczonego.”- stosujesz formę w tym zdaniu, która zakłada bierność ucznia, on „jest uczony”, a aby był efekt musi „uczyć się”. ”
Tak, przyjmuje taka formę, to skrót myślowy. Bo zakładam, że rolą nauczyciela jest nie tylko uczyć, ale i do nauki motywować. Zainteresować przedmiotem. Jedną z form motywacji jest opresja stosowana w szkołach. Dominująca i mającą wielu zwolenników. Wyścig do limitowanych miejsc w szkołach. Wyścig po wyniki, bo część musi nie zdać. Nie ważne czy umieją czy nie. Są gorsi, więc odpadną. Taki system rzeczywiście motywuje. Rodziców.To prostacka metoda.
A uczniowie w wieku dorosłym nie czytają, bo im się lektura z opresją a nie z przyjemnością kojarzy. To jest prawdziwa przyczyna upadku czytelnictwa w Polsce.
zza kaluzy: „A egzamin ma cos sprawdzać. I nazywa się matura. I nie wszyscy muszą go zdać.”
Jak widac, nie jest to poglad popularny…. Wedle popularnego pogladu, do egzaminu ma sie „podejsc” i otrzymac zaliczenie.
do S-21
„A do tych lepszych posad(za dużo ich nie ma!) jak zniknęła bariera formalnego wykształcenia (można ją było pokonać talentem i pracą!), które wszyscy mają, to pojawiła się inna, już niepokonywalna dla maluczkich, bariera kontaktów i układów oraz dodatkowych umiejętności zdobytych za ciężką kasę na prywatnym rynku edukacyjnym!”
a Parker dąży aby ta bariera zniknęła również w zawodzie nauczyciela
zza kałuzy pisze:
2011-07-04 o godz. 19:06
Naprawdę z przyjemnością przeczytałem. Pełen emocji komentarz, pięknie po polsku napisany, logiczny i prawdziwy w wielu punktach.
Tylko nie na temat. Obok tematu. To znaczy trochę o temat zahaczający, więc z przyjemnością się do niego odniosę. Bo doskonale Cie rozumiem, tylko chyba bez wzajemności.
Może się zrozumiemy.
Co do żeglowania, to raz próbowałem. Z Kadyksu na Wyspy Kanaryjskie.
Na małej, ośmioosobowej łódce.
Musze powiedzieć, że w żeglarstwie, tylko mi się porty podobają.
Może i byłoby w nim coś pociągającego przy słabej pogodzie, ale nie potrzebuje adrenaliny do życia. Jestem sybarytą. Na szczęście pogoda była dobra, więc było nudno. Tylko jeden zwrot przez rufę na pięć dni płynięcia. Dwie latające ryby i raz delfiny, ale przy delfinach akurat spałem, a jak się na wrzaski obudziłem, było z późno.
Ale porty.. eh wspomnienia.
Co do parszywienia ludzi w organizacji, mam inne doświadczenia. Jestem przedsiębiorcą zatrudniającym kilkanaście osób a bywało, że zatrudniałem ich kilkadziesiąt. Raczej mała rotacja u mnie pracowników jest i była. Przynajmniej na tle branży. Mimo, że płaciłem i płacę nie najlepiej, oczywiście na tle konkurencji. Ale ludzie sobie pracę cenią, bo są po partnersku traktowani mimo, że mam do czynienia nie z niezbyt zaawansowanymi technologiami i takimi też pracownikami. Praca wymaga wysokich kwalifikacji ale specyficznych, nie do dostania na rynku według moich wymagań. Każdego trzeba długo szkolić i w niego inwestować. Ufam ludziom.
Miałem kolegę z branży który wyznawał taka jak Ty zasadę. Mówił mi tak, jak zaczynałem w tej branży.
„Jak nie wypierdolisz raz w miesiącu jednego pracownika, to ci na głowę wejdą, bo to przecież prostaki i tylko tak z nimi można postępować.”
Cóż, kolega już w tej branży nie pracuje. Wypierdolił się sam.
Różne są sposoby zarządzania i motywowania pracowników.
Uważam,że moje są lepsze.
Ale mogę się mylić oczywiście.
Przykładami nie można przecież teorii udowadniać.
Ale coś mi się zdaje, że współczesna psychologia biznesu raczej moją, muszę przyznać intuicyjnie stosowaną metodę uznaje.
To tak obok tematu, ale na Twój temat.
Teraz wracając do naszych baranów.
Piszesz: „Średnie wykształcenie dla wszystkich”. A dlaczego średnie? A może wszyscy powinni mieć różowe wykształcenie? Albo drewniane? Albo nieparzyste? A co z wykształceniem budyniowym? Jeżeli „średnie” przestaje cokolwiek znaczyć, a postulat o tym „dla wszystkich” to nam zapewnia, to ja wolę przyznawać wykształcenie błękitne. Poważnie, bardzo mi się podoba ten kolor. I od razu osiągniemy cel, „cokolwiek to będzie oznaczało”.”
Dokładnie tak. Ty sobie kpisz, a ja dokładnie tak uważam.
Może być budyniowe, bardzie mi się podoba niż błękitne. Do pełnoletniości wykształcenie dla wszystkich.
Jedni zdobędą go więcej bo zdolniejsi, drudzy więcej bo bardziej pracowici lub ambitniejsi. Inni mniej. Bo wykształcenie na poziomie budyniowym nie ma oznaczać żadnych kompetencji. Wykształcenie budyniowe ma oznaczać tylko kompetencje do zdobycia zawodu lub studiów po ukończeniu szkoły.
I takie wykształcenie powinno się kończyć egzaminem( ale również egzaminami w trakcie nauki) nie dla oceny kompetencji, tylko dla wiedzy ucznia, rodziców i nauczyciela, na temat uzyskanych umiejętności.
Takiego egzaminu nie trzeba zdać.
Egzaminy powinni sobie przeprowadzać rekrutujący na uczelnie lub pracodawcy, jak im jest to do czegoś potrzebne.
Ich sprawa.
Teraz możesz się ze mną nie zgadzać, ale mam nadzieje, że mnie rozumiesz.
Czym jest porażka na maturze? Dla Gospodarza i części komentujących porażka na maturze to nie zdanie jej. To bardzo płytkie podejście do tematu – jeśli wszyscy uczniowie z mojej klasy zdali, to czy po odebraniu wyników na szkolnym korytarzu nie uświadczyłem widoku porażki? Absolutnie widziałem porażkę w oczach wielu. Gdybym wtedy spojrzał w lustro to zobaczyłbym ją i w swoich. Dla mnie porażką jest wynik z ulubionego przedmiotu – choć nie warunkuje on zupełnie dostania się na wybrane przeze mnie studia, a połowa uczniów w Polsce otrzymawszy ponad trzykrotnie mniejszą liczbę punktów z niego skakałaby z radości drąc się „zdałem!”, to mnie on nie zadowolił – bo wiedziałem, że posiadając większą wiedzę na dany temat niż moi rówieśnicy z klasy, nie umiałem do samego końca przekazać jej w sposób zgodny z kluczem i czytelny dla egzaminatora. Dla pewnej dziewczyny wynik 75% z matury rozszerzonej był tak wielką porażką (zamykającą drogę na wymarzone studia), że stał się przyczyną płaczu większego, niż dla wielu jej koleżanek nie zdanie matury. Porażka to nie jest zdanie albo nie zdanie matury wedle 30-procentowej skali CKE – porażka to jest zdanie albo nie zdanie wedle skali własnych możliwości i oczekiwań. I to samo tyczy się nauczyciela – w przypadku ucznia pośledniego technikum, który przychodzi do szkoły średniej nie przeczytawszy od lat ani jednej książki, z trudem docierając nawet do końca streszczenia lektury, a „na wstępie” pisząc czytania ze zrozumieniem na 10%, a któremu uda się zdać maturę choćby na 30% – można mówić o dużym sukcesie nauczyciela. Zaś w przypadku bardzo zdolnego ucznia renomowanego liceum, przychodzącego do szkoły średniej jako finalista bądź laureat gimnazjalnych olimpiad – wynik 80% z matury rozszerzonej można potraktować jako pedagogiczną porażkę. Jednak często belfrom dla uspokojenia sumienia wygodnie jest przyjąć wersję, że „porażka” to synonim „nie zdania matury” – dzięki temu można z roku na rok zaraportować przed dyrekcją, radą pedagogiczną i własnym sumieniem, że „wszyscy zdali, moje nauczanie zakończyło się stuprocentowym sukcesem” – i oddalić tym samym tę niedorzeczną myśl o rozliczeniu się z jakości zdanych matur w kontekście jakości rocznika.
dlaczego TU tylko parker myśli tak, jak nauczyciele myśleć powinni – czyli: dobrze o uczniu i z troską o dobro ucznia
i jeszcze pytanie: ręka do góry – kto na swojej drodze spotkał nauczyciela, który w niego uwierzył, dał do zrozumienia, że jesteście w czymś dobrzy, kiedy to było i …. jak zaważyło na Waszych losach ? dlaczego dziś wielu z Was uważa, że młodzież nie chce się uczyć, ma słabe możliwości intelektualne i lwia jej część nie zasługuje na maturę w kieszeni ?
p.s. gdzie bylibyści dzisiaj gdyby na waszej drodze nie stanął ktoś, kto dał Wam skrzydła ?
Do poradniaczka
>dlaczego TU tylko parker myśli tak, jak nauczyciele myśleć powinni ? czyli: dobrze o uczniu i z troską o dobro ucznia<
Było parę systemów, które dekretowały co kto ma mysleć na każdy temat i to się dobrez nie skończyło. Dla nikogo…;-) Więc może lepiej myśleć po prostu, a nie według recept jakiejś pańci-parkerabis;-)
poradniaczka pisze:
2011-07-05 o godz. 07:47
Nie wiem jak często tu zaglądasz, ale odpowiedź jest prosta dosyć.
Tylko ja tak myślę, bo nie jestem nauczycielem.
Mogę sobie na to pozwolić. Nauczyciel który by myślał jak ja, by został zadziobany w Pokoju. Dawałem przykład wybitnego nauczyciela gimnazjalnego, który myślał o dobru dzieci i sprzeciwiał się selekcji w jego szkole. Musiał się ze szkoły wynieść. Nikt go nie zwolnił oczywiście. Sam się zwolnił. Koledzy mu stworzyli odpowiednie warunki.
To też wynik marnego przygotowania do zawodu, tradycji w której dorastali nauczyciele, kiedy edukacja była dobrem rzadkim, zarezerwowanym dla inteligencji a jak wspominałem, chłop w ogóle nie potrzebował szkoły, potem trzy klasy mu wystarczały a robotnikowi sześć. Wtedy role społeczne były dzielone już przy narodzinach. Jak ktoś się w chłopskiej rodzinie urodził, to wiadomo jaka edukację otrzyma. Jak w urzędniczej też. Potem po wojnie nastąpił olbrzymi awans społeczny dużej części rodaków, ale mentalności nie tak szybko się zmienia. Ci co ich rodzice albo dziadkowie ledwo trzy klasy skończyli, jak im się udało wykształcić, chcą tego wykształcenia strzec jak rzadkiego dobra.
Bo chcą być lepsi.
Wiesz jak działała fala w wojsku?
Dlaczego nie dawało jej się zlikwidować?
Tu podobnie.
Skoro ja musiałem się na maturę natyrać, to jak ją teraz dawać wszystkim?
Skoro ja przeszedłem przez gehennę szkoły, to czemu teraz młodzi mają mieć łatwo i przyjemnie.
Nie rozumieją, że dziś już tradycyjne zawody wymierają, że świat się zmienia, że odchodzi w niebyt praca fizyczna, że umiejętność zdobywania nowych kompetencji jest najważniejsza i to ma ułatwić powszechne uczenie się do pełnoletniości.
Ale co ma myśleć nauczyciel, przez Kartę Nauczyciela przywiązany do zawodu jak kiedyś chłop do ziemi, o konieczności bycia elastycznym na rynku pracy?
To jest poza jego percepcją.
On się na to nie godzi.
@parker
Proszę traktować te moje receptury na temat konieczności cięcia dolnych 10% jako duuże uproszczenie wygłaszane przez amatora, który nigdy niczym nie kierował a tylko był członkiem dowodzonych przez kogo innego zespołów.
Pracowałem w małej (60+) firmie (moje pierwsze miejsce pracy w USA) i mam bardzo dobre wspomnienia, chociaż drugi i mój ostatni tam szef zdecydowanie wyznawał ową zasadę 10%. I dla ścisłosci, nie było to „jeden ludź na miesiąc” tylko „corocznie pozbywamy się pomiędzy 5 a 10% pracowników, a kryterium to >kogo ja nie lubię<". Podobną ilość też zatrudniał. Zwolnienia były po dorocznych "ocenach", żeby dział HR miał podkładkę.
Natomiast moje doświadczenia z pracy w bez przesady ogromnych firmach absolutnie potwierdzają obecność zasady 10%. Powiedziałbym, że "oby tylko 10%". Przez wiele lat byłem świadkiem cięć idących w tysiące a nawet w kilkanaście tysięcy ludzi rok w rok i z pewnością będące redukcjami na wyższym aniżeli 10% poziomie. Redukcjami w "kraju drogim" a zatrudnianiu w "kraju tanim". Podobno w USA żaden bank nie udzielał od jakiegoś czasu żadnego poważnego kredytowania firmie, która albo już nie posiadała oddziału w "tanim kraju" albo przynajmniej nie miała tego w planie na bieżący rok. Ale to dygresja.
Co do pisania "obok tematu" to przyganiał kocioł garnkowi.
Starałem się wnieść do dyskusji o zaniechaniu oceniającej roli egzaminu i ogólnie procesu odsiewu i darwinistycznej selekcji nowe spostrzeżenie, a mianowicie o fizycznym zagrożeniu wprowadzanym przez nienauczonego na termin i na temat ucznia.
Do tej pory nie było tego w dyskusji i rozważano tylko "kto winien" (państwo, rodzice, nauczyciele, system, uczeń, itd) i inne aspekty ale nie patrzono na bezpośrednie konsekwencje braku jakiejś konkretnej informacji u ucznia. W sensie "pamiętaj chemiku młody, zawsze wlewaj kwas do wody". Nie łączymy obwodów obiema rękami. Jak jedna ręka łączy, druga jest w kieszeni. Nigdy dwie osoby nie łączą tego samego obwodu. Albo jedna albo druga, naprzemiennie, ale nie razem. Takie regułki, które też trzeba zapamiętać.
Ja nigdy nie mogłem też zrozumieć twojej gotowości do pogodzenia się ze stratą, jaką poniesie twoje dziecko przez fakt spędzania nauczyciela w klasie 90% czasu z najsłabszą osoba w klasie, w wypadku kiedy tą osobą nie będzie twoje dziecko. Nie wiem, skąd taka zgoda na to, że będzie sobie samo musiało wypełnić czas i wiara w to, że za wiele nie straci.
Selekcja w/g aktualnych osiagnięć, np. na trzy potoki biologii, ma sens. Nie rozbija dzieciaków totalnie na różne szkoły, te słabsze zawsze będą miały szansę na ten tak ceniony przez ciebie "kontakt podciągający", choćby na korytarzu albo mogąc poprosić o pomoc/ściągę/gotowca lepszego kolegę, co nie tylko pomaga w nauce ale i buduje tak ważne kontakty towarzyskie z wartościową młodzieżą. Ale selekcja. Te, co już w domu pokroiły żabę w szkole niech kroją krowę. A te, które jeszcze nie znalazły ołówka i żyletki, no cóż, niech ich szukają. Pod opieką tych samych, dobrych nauczycieli uczących w trzech potokach bez różnicy.
Nb. zawsze zgadzałem się ze wszystkimi twoimi pomysłami co do zreformowania stanu nauczycielskiego i warunków podejmowania pracy w szkole.
No i w końcu ta nieszczęsna matura jako próg odcinający i bezsensownie wartościujący a nie tylko testujący poziom nabytych wiadomości w celu osiągania przez ucznia cennej samowiedzy.
Moim dyrektorem w liceum był człowiek, z którym przedyskutowałem bez mała cztery lata na ten temat. 😉
Wyznawał twoje poglądy i mało tego, walczył z kuratorium o to, aby w całym liceum znieść wszystkie stopnie raz na zawsze. ;-))) Z wuefu, z matmy, z anglika. Z klasówek też. Żadnych stopni i już! Nigdy!
Wyjaśniał to traumatycznym faktem ze swojego dzieciństwa, kiedy był bezpośrednim świadkiem ulicznej egzekucji przez rostrzelanie. Rozstrzelanie rozumiał jako skrajną formę ograniczenia komuś życia i wyborów w życiu.
Szkolne oceny w/g niego to była (bo już niestety nie żyje) forma ograniczania, zamykania osobowości ucznia w jakieś ramy, w prętry, w klatkę zakazów i zewnętrznych norm. Wypaczających dopiero się kształtującą osobowość i narzucającą zawsze gorszy, bo pochodzący od dorosłego (czy to systemu, czy to osoby) i w związku z tym obarczonego doświadczeniami owej osoby/systemu, także tymi negatywnymi. A według dyrektora, nikt, ani system ani zaden pedagog nie mają prawa ograniczać żadnego ucznia swoimi zyciowymi niepowodzeniami i swoimi nabytymi skoliozami kręgosłupa etycznego czy moralnego.
Piękna teoria, którą kuratorium pozwalało dyrektorowi stosować tylko do tzw. "klas autorskich" co robił też z wielką chęcią i z opłakanymi skutkami. Okazywało się bowiem szybko, że bardzo niewielu uczniów było na tyle dorosłych, iż potrafiło odbierać "poza ocenowe" sygnały płynące od nauczycieli na temat swoich postępów (lub ich braku) z danego przedmiotu.
Tylko jednostki były w stanie "lecieć na autopilocie" i ewentualnie odbierać owe "słabe sygnały" od nauczycieli. Większość "zrywała się z łańcucha" według zasady "piekła niema" i wracała do piaskownicy, czyli do zajmowania się tylko tym, co najbardziej lubili. Nie, nie przestawali się uczyć i nie rozpijali się, ale mieli w nosie program szkolny ze wszystkiego za wyjątkiem matmy. Albo teatru. Albo astronomii. A pod koniec liceum panika! Ja sam, pisząc zawsze dobrze oceniane prace z polskiego znalazłem się w sytuacji konieczności uzupełnienia owych legendarnych czterech zeszytów mojego polonisty. Nie jest normalną sytuacja, kiedy musisz napisać kilkadziesiąt poważnych wypracowań (po kilka, a czasami kilkanaście stron papieru kancelaryjnego) pod koniec czwartej klasy, aby nadgonić wymagania nauczyciela. Ja pamiętałem lektury dobrze i je czytałem starannie, ale jednak tak "na hurra" kilkadziesiąt wypracowań? Plus recenzje teatralne? I żebyśmy sie zrozumieli, ja oczywiście miałem notatki na brudno, czyli konspekty i plany i czasami wstępy, jakiś akapit skończony, ksero z artykułu oraz bibliografię do większości z nich w brudnopisie, ale nic finalnego.
Znowu się rozpisałem.
Ja bym dawał na koniec szkoły średniej cztery oceny. Jedną oceniającą aktualną zawartość uczniowskiej makówki za pomocą plus minus tradycyjnego egzaminu. Drugą za wkład pracy, czyli jak bardzo uczeń się starał nauczyć? Trzecią za współpracę z innymi na polu klasy ("lokalną") a czwartą za uspołecznienie (aktywność?) na szerszym polu, na przykład szkoły, miasta, osiedla.
No muszę odnieść się do tego fragmentu wypowiedzi Parkera:
„Bo zakładam, że rolą nauczyciela jest nie tylko uczyć, ale i do nauki motywować. Zainteresować przedmiotem. Jedną z form motywacji jest opresja stosowana w szkołach. [….]
A uczniowie w wieku dorosłym nie czytają, bo im się lektura z opresją a nie z przyjemnością kojarzy. To jest prawdziwa przyczyna upadku czytelnictwa w Polsce.”
– Parker, staram się, aby uczniowie byli zainteresowani tym, co im przekazuję, ale choćbym na głowie stanęła, rzęsami tupała pewnych tekstów nie da się (chyba?) przedstawić w interesujący młodego człowieka sposób, bo lista lektur jest jaka jest, mogę nowatorsko spróbować pokazać, np. „Glorię victis”, a i tak, sam tekst jest dla nich dziś niestrawną językowo ramotą. A jest na liście lektur do matury- i takich tekstów jest cała masa, nie ma za to wielu tekstów współczesnych, pomijam, że bardzo trudni jest zwyczajnie zdążyć omówić te, które są. Naprawdę nie uważam, że licealista musi znać aż 3 dramaty romantyczne (a tak jest).
Tu już nawet nie chodzi o nauczycieli czy uczniów, tu chodzi o to, że niewydolny, zły jest system nauczania, w przypadku matematyki widać to jak na dłoni, pomijam, że jest też zbyt mało godzin na matematykę, brakuje ich szczególnie na utrwalanie, ćwiczenie.
zza kałuży pisze:
2011-07-05 o godz. 10:10
„Okazywało się bowiem szybko, że bardzo niewielu uczniów było na tyle dorosłych, iż potrafiło odbierać „poza ocenowe” sygnały płynące od nauczycieli na temat swoich postępów (lub ich braku) z danego przedmiotu.
Tylko jednostki były w stanie „lecieć na autopilocie” i ewentualnie odbierać owe „słabe sygnały” od nauczycieli. Większość „zrywała się z łańcucha” według zasady „piekła niema” i wracała do piaskownicy, czyli do zajmowania się tylko tym, co najbardziej lubili. ”
Nic dodać nic ująć – jeszcze gorzej byłoby zapewne w przypadku uczniów przeciętnych bądź słabych, o zupełnym braku motywacji do wszelkich form aktywności zakładających jakikolwiek wysiłek z ich strony.
Ocena nie jest straszakiem, ocena jest czy też powinna być informacją na temat tego, ile uczeń potrafi w odniesieniu do jakiegoś założonego przez przyjęty przez nauczyciela cel / program.
Ocena ma pełnić również funkcję motywującą ucznia do dalszej pracy. Tak więc w przypadku oceny negatywnej bardzo ważna jest tu rola nauczyciela,który powinien zaopatrzyć ją odpowiednim komentarzem.
Ja stawiając oceny negatywne na półrocze czy koniec roku nie czynię tego przez złośliwość i nie odczuwam z tego powodu jakiejś chorobliwej satysfakcji – wręcz przeciwnie – zawsze jest mi przykro.
I staram się zawsze wskazać uczniowi przyczyny, które spowodowały, że nie sprostał wymaganiom.
W 99 % nie jest to brak możliwości intelektualnych, ale niestety niesystematyczna praca i nawyk wyrobiony na wcześniejszych etapach nauki, że dwója należy się za nic. Że można mieć ok. 50 % opuszczonych zajęć lekcyjnych, nie pisać trudniejszych sprawdzianów, nie przygotowywać się do lekcji, nie robić notatek, nie przynosić podręcznika, nie korzystać z zaoferowanej przez nauczyciela pomocy (bo jaki głupek będzie dobrowolnie zostawał po lekcjach, czy przychodził na 8 rano, jak lekcje ma dopiero na 10), jednym słowem nie wywiązywać się należycie ze swoich obowiązków a potem pod koniec semestru zaliczyć hurtem wszystko za pomocą jednego łatwego testu i mieć „dopa”, tak samo jak frajerzy, którzy cały rok chodzą systematycznie do szkoły,poprawiają czy też przynajmniej próbują mozolnie wszystkie sprawdziany.
I tak niestety często gęsto nauczyciele dla świętego spokoju, by nie mieć problemów z rodzicami straszącymi kuratorium, bądź by nie musieć przychodzić w sierpniu na egzaminy poprawkowe czynią.
I również przez taki brak konsekwencji mamy takie marne wyniki nauczania.
Ja osobiście nie spotkałam się jeszcze by po takiej rozmowie uczeń sam nie przyznał się do tego, jakie błędy popełnił.
Nauka czegokolwiek to nie tylko wysiłek ze strony nauczającego, to również praca i wysiłek ze strony nauczanego. Każdy,kto w życiu się czegokolwiek dobrze nauczył doskonale o tym wie.
Uczeń musi nie tylko przyswoić jakiś materiał nauczania ale również nauczyć się uczyć – a to nie jest łatwa sztuka. Ocena również temu celowi powinna służyć.
Uczeń musi dostać jasny i czytelny sygnał, co zrobiłem dobrze, co zrobiłem źle i dlaczego mi nie wyszło. Co powinienem zmienić w przyszłości, aby osiągnąć sukces na miarę swoich optymalnych możliwości.
Można się zastanowić, czy taki sygnał daje dzisiejsza matura.
Też znam przypadki uczniów z renomowanych szkół, którzy pomimo systematycznej nauki i olbrzymiej pracy włożonej w przygotowanie się do matury na poziomie rozszerzonym otrzymali wynik „jedynie” w okolicach 80 %, który to wynik przekreśla ich marzenia o dostaniu się na wymarzoną medycynę. No chyba, że mają bogatych rodziców i ci będą w stanie zapłacić za studia na państwowej uczelni ponad 11 tys. za semestr.
Tak więc Parker – Twoja wizja szkoły bezstresowej, w której czas płynie łatwo, miło i przyjemnie – czyli szkoły, która nie zakłada jakiegokolwiek wysiłku ze strony ucznia – jeśli ten tego nie chce, jest moim zdaniem nierealna. W takim przypadku szkoła nie będzie pełniła swojej funkcji nauczającej, lecz stanie się przechowalnią dla większości dzieciaków / młodzieży. Chyba, że o to w tym wszystkim chodzi? Przechować młodzież do 18 r. ż, zakładając naiwnie, że może czegoś tam się po drodze bezstresowo nauczy?
A potem zacznie się prawdziwe pełne stresu i walki o przetrwanie życie, gdzie szczyt osiągają tylko najsilniejsze i najbardziej zdeterminowane jednostki.
Co do zniesienia selekcji – jeszcze raz powtarzam – nierealne w naszych warunkach. Zespoły klasowe musiałyby być na na tyle małe – do 10 uczniów, żeby móc zindywidualizować nauczanie, dostosowując je do poziomu każdego ucznia, aby nauczyciel miał czas zając się w czasie lekcji każdym. To w obecnych warunkach, w 30 osobowych klasach ze względu na zbyt wysoką cenę zmniejszenia klas jest w szkolnictwie publicznym niemożliwe.
To co mamy obecnie – czyli zespoły ok. 30 – osobowe i wymóg przygotowania pod kątem egzaminów – wyklucza możliwość indywidualizacji. A na tym cierpią albo uczniowie dobrzy jeśli trafią do słabej klasy, ( nie będą w stanie rozwinąć w pełni swoich możliwości i będą się nudzić na lekcjach i w rezultacie równać w dół) albo uczniowie o słabych możliwościach, jeśli trafią do dobrej klasy ( nie będą w stanie osiągnąć nawet przeciętnego poziomu, co często rodzi frustrację i zanik motywacjii do jakiegokolwiek wysiłku ).
Tak więc dzisiejsza polska przeciętna , publiczna szkoła jest nastawiona na ucznia przeciętnego. I uważam, że dobrze jest, że są również szkoły nastawione na tych najlepszych, dając im szanse na rozwinięcie ich talentów.
Moim zdaniem w obecnych warunkach – ze względu na mizerną bazę, którą dysponują w większości szkoły i zbyt duże zespoły klasowe jednak korzystniejsze dla ucznia jest chyba, gdy znajdzie się on w miarę jednorodnym zespole, a nauczyciel będzie mógł dostosować metody pracy do podobnych możliwości uczniów
I nie zgodzę się z tezą, że dzieci chłopów czy robotników nie mają obecnie szans na lepsze wykształcenie. To zbytnie uproszczenie. W obecnych czasach bogaty „chłop”, a raczej przedsiębiorca rolny, czy też wykwalifikowany przedstawiciel dawnej klasy robotniczej, prowadzący własny biznes często ma większe możliwości finansowania rozmaitych dodatkowych zajęć płatnych niż tak przez Ciebie tu wciąż napiętnowani nie najlepiej zarabiający nauczyciele. Decydującym czynnikiem jest obecnie nie poziom wykształcenia rodziców,lecz aspekt ich możliwości finansowych.
zza kałuży pisze:
2011-07-05 o godz. 10:10
„Ja bym dawał na koniec szkoły średniej cztery oceny. Jedną oceniającą aktualną zawartość uczniowskiej makówki za pomocą plus minus tradycyjnego egzaminu. Drugą za wkład pracy, czyli jak bardzo uczeń się starał nauczyć? Trzecią za współpracę z innymi na polu klasy („lokalną”) a czwartą za uspołecznienie (aktywność?) na szerszym polu, na przykład szkoły, miasta, osiedla”.
Świetny pomysł. Ja stawiając ocenę na koniec semestru zawsze biorę pod uwagę jej niemierzalne komponenty – jak np. zaangażowanie ucznia w czasie lekcji, jego uczestnictwo w dodatkowych zajęciach czy konkursach, również wysiłek włożony w osiągnięcie końcowego rezultatu.
zza kałuży pisze:
2011-07-05 o godz. 10:10
Tak jak wspomniałem, różne są metody zarządzania ludźmi. Odrobina niepewności oczywiście jest potrzebna, jako świadomość możliwości utraty pracy w przypadku nienależytego wywiązywania się z obowiązków. Dlatego tak szkodliwa jest KN. Ale pewność zagrożenia, wpływa moim zdaniem demotywująco. Bo się człowiek zamiast na robocie, to na zagrożeniach skupia i na gazecie z ogłoszeniami o pracę. Jeżeli jak piszesz w firmie panuje przekonanie, że na koniec roku i tak część poleci, to z takiej firmy powinien szef się sam wyrzucić z pracy, bo to idiota moim zdaniem. I nie idiota dlatego że zwalnia, tylko idiota, że panuje taka atmosfera.
Ale my o dzieciach rozmawiamy więc wszelkie analogie są moim zdaniem nieuprawnione.
Co do pogodzenia się z faktem, że nauczyciel będzie w klasie więcej czasu poświęcał najsłabszym i zaniedbywał najlepszych, to z łatwością się z tym godzę, bo to nieprawda.
Nauczyciel na lekcjach się nikim nie zajmuje, ani dobrymi ani złymi, tylko prowadzi lekcje dla wszystkich. Dobrzy się nudzą, słabi nie nadążają a średniaki mają akurat.
Jak klasa jest „lepsza” może szybciej z programem gonić co najwyżej.
Program i tak jest do średniaków dostosowany, bo taka natura szkoły i trudno byłoby to zmienić.
Dlatego lekcji i programu ogólnego powinno być mniej, a więcej pracy ze słabszymi i lepszymi na zajęciach dodatkowych. Ogólnie, jak się czyta o zapowiadanej reformie w Austrii, czy systemie w Finlandii, to mniej więcej na tym się one opierają.
Twój pomysł na indywidualizowanie pracy w podgrupach, też mniej więcej w tym duchu.
Mniejsza o szczegóły, jak większość środowiska samą idee egalitaryzmu neguje.
Co do postulatu nieoceniania uczniów, to nigdy takiego poglądu nie głosiłem.
Pisałem, że oceny są potrzebne zarówno uczniowi, jak nauczycielowi i rodzicom.
Wypowiadam się tylko na temat wyciągania z nich wniosków co do selekcji. Że nie powinny być narzędziem opresji, rywalizacji o lepszą szkołę.
Że szkoła ma innymi metodami zachęcać do nauki a nie konsekwencjami niezrozumiałymi dla ucznia, tylko dla jego rodziców i to nie wszystkich.
Przecież nie na ocenach się opresyjność naszej szkoły zasadza.
A już zastąpienie stopni w pierwszych klasach podstawówki chmurkami i słoneczkami to kretynizm, który się musiał długo w umyśle jakiegoś idioty rodzić.
Bo niby chmura z b?skawicą mniej od dwói zestresuje dziecko.
Przecież gówno prawda, odwrotnie.
Tak wiec oceny, również jako kara i nagroda są potrzebne.
Szczególnie w podstawówce.
I nie ma w ty sprzeczności co piszę.
mada pisze:
2011-07-05 o godz. 10:50
W pełni się zgadzam z tym co napisałaś.
Choćbyś na rzęsach stanęła, to pewnych uczniów się nie da niczym zmotywować.
I co z tego, jak się nie da, to się nie da.
Może panu od WF coś się uda wskórać?
Jak tak, to czego chcieć więcej?
Nie każdy w życiu osiągnie sukces, rzecz w tym, żeby go nie skreślać do pełnoletniości.
A zresztą wszystko zależy, co dla kogo oznacza sukces?
Kiedyś myślano, że wykształcenie zapewnia sukces. I tak było. Bo oznaczało awans społeczny, możliwość pracy umysłowej, nie fizycznej.
Dziś, pracy fizycznej praktycznie nie ma, są maszyny.
Sukcesem jest szczęśliwe życie.
A przecież nie jest tak, że szczęśliwie żyją wykształceni, a nieszczęśliwie niewykształceni.
Ze szczęśliwie żyją bogaci, a nieszczęśliwie biedni.
Ze szczęśliwie żyją mądrzy, a nieszczęśliwie głupcy.
Całe szczęście, szczęście w życiu od tych wszystkich czynników determinujących nie zależy.
Dajmy ludziom żyć i szukać szczęścia w życiu.
Co do czytelnictwa, to też się zgadzam.Zmusza się dzieci i młodzież do czytania tekstów, które nie są do nich adresowane.
Pomijam nieaktualność.
To jedna z większych patologii jakie niesie ze sobą współczesna polska szkoła.
Moje dziecko ma w programie czwartej klasy podstawówki jakiś tekst Słowackiego. Nie pamiętam jaki.
Może ja i słabo znam się na literaturze, ale nie mogę sobie przypomnieć, żeby Słowacki dla dzieci pisał.
Na wielu płaszczyznach trzeba reformować polską szkołę.
Czemu tylko nauczyciele są wszelkim reformom przeciwni?
Przecież to powinna być awangarda postępu.
hilda pisze:
2011-07-05 o godz. 12:19
Odniosę się do Twojego komentarza do @zza kałuży.
zza kałuży pisze: „Większość „zrywała się z łańcucha” według zasady „piekła niema” i wracała do piaskownicy, czyli do zajmowania się tylko tym, co najbardziej lubili.”
No i co?
Żle?
Całe życie zajmuje się tym co najbardziej lubię. Nawet zostałem przedsiębiorcą, żeby nie musieć się zajmować tym, czego nie lubię.
Co, dziecko to inny człowiek?
Tak jak wspomniałem wcześniej. Obecny system, największa krzywdę robi zdolnym uczniom.
Nie mają żadnej motywacji do nauki.
Byłem zdolny i nie uczyłem się w ogóle.
Całe szczęście byłem ciekawy świata, więc dużo czytałem i rozwijałem swoje zainteresowania, bo poza sportem nie było nic lepszego do roboty w tamtych czasach.
Ale nie dzięki szkole, tylko pomimo niej.
Co do Twojego podejścia do ocen, to nie jesteś obawiam się w większości.
Twój komentarz na temat podejścia uczniów do nauki prawdziwy, tylko uważam, że to właśnie skutek panującego systemu, że uczymy się dla oceny.
Piszesz: „Nauka czegokolwiek to nie tylko wysiłek ze strony nauczającego, to również praca i wysiłek ze strony nauczanego.”
Uczeń nigdy tego nie zrozumie.
On się może uczyć tylko dlatego, że go to zainteresuje, z potrzeby rywalizacji z kolegami lub ze strachu przed nauczycielem lub rodzicami.
Dla własnego dobra, uczeń nie będzie się uczył nigdy, bo to dla niego abstrakcja.
Strach trochę motywuje, ale bardziej skłania do kombinowania, niż do wysiłku.
Ponieważ polska szkoła się bardziej na strachu zasadza, więc ma takie patologie o których piszesz wcześniej.
Piszesz: „I również przez taki brak konsekwencji mamy takie marne wyniki nauczania.”
Tak, jak jakaś metoda nie działa to, wielu uważa, że należy radykalizować metody, to zadziała.
Wiara nie zawsze czyni cuda.
Ale to na marginesie, nie mogłem się powstrzymać przed tą uszczypliwością.
Co do komentarza do mnie skierowanego.
Nie zakładam istnienia szkoły bezstresowej.
Życie nie jest bezstresowe więc i szkoła również.
Mnie chodzi o to, żeby ze stresu nie czynić narzędzia.
Piszesz: „A potem zacznie się prawdziwe pełne stresu i walki o przetrwanie życie, gdzie szczyt osiągają tylko najsilniejsze i najbardziej zdeterminowane jednostki.”
Nie prawda, do stresu nie można się zahartować, stres jest destrukcyjny, zawsze.
Odkłada się.
Celem życia nie jest żadne osiąganie szczytu.
To głupota i dobra droga do wariatkowa, bo ile osób może osiągnąć szczyt w porównani z tymi którzy z różnych powodów go nie osiągną?
Zniesienie selekcji nie oznacza zindywidualizowania nauczania.
Zniesienie selekcji oznacza zniesienie selekcji i tyle.
Pisałem o tym wcześniej do @zza kałuży, nie będę się powtarzał.
Piszesz: „I uważam, że dobrze jest, że są również szkoły nastawione na tych najlepszych, dając im szanse na rozwinięcie ich talentów.”
I dobrze jest, że są szkoły nastawione na tych najgorszych, bo to naturalna konsekwencja takiego myślenia.
Jakie im dają szanse i na rozwiniecie jakich talentów sama sobie odpowiedz.
Są przykłady.
Piszesz: „W obecnych czasach bogaty ?chłop?, a raczej przedsiębiorca rolny, czy też wykwalifikowany przedstawiciel dawnej klasy robotniczej, prowadzący własny biznes często ma większe możliwości finansowania rozmaitych dodatkowych zajęć płatnych niż tak przez Ciebie tu wciąż napiętnowani nie najlepiej zarabiający nauczyciele.”
Ale ja nie o nich mówię. Po co ta manipulacja?
Piszę, że w wyścigu o dobrą szkołę, wygrywają ci z zamożnych oraz inteligenckich domów.
Nie wiem czy wśród nich, maja przewagę ci z inteligenckich czy zamożnych.
Ci z inteligenckich i jednocześnie zamożnych na pewno są na pierwszym miejscu.
parker pisze:
2011-07-05 o godz. 17:41
„Byłem zdolny i nie uczyłem się w ogóle.”
Gdybym była Twoim nauczycielem zainteresował by mnie ten fakt. Może właśnie nikt nie postawił przed Tobą wyzwań na miarę Twoich zdolności? Może gdybyś trafił do klasy, w której byliby zdolniejsi od Ciebie i więcej by od Ciebie wymagano, to odkryłbyś jakieś pokłady swoich możliwości, których nie wykorzystałeś?
Poza tym, czy jesteś całkowicie pewien, że uczeń w szkole podstawowej, gimnazjalnej czy nawet średniej ma na tyle sprecyzowane zainteresowania i wiedzę na temat swoich predyspozycji, że jest w stanie sam określić, czego am sie uczyć, a czego nie?
Nie lubi czytać, to niech nie czyta. Sprawia mu problem liczenie – niech nie liczy. Tak to ma wyglądać?
Przy najlepszych chęciach, umiejętnościach, zaangażowaniu nauczycieli zawsze będzie coś, co dla ucznia nie będzie interesujące.
Kiedy zatem i w jakim stopniu pozwolić na podjęcie samodzielnej decyzji uczniowi, czego i w jakim zakresie ma się uczyć?
Jestem za tym, by przynajmniej na etapie szkoły średniej zrezygnować z obecnie obowiązującego systemu klasowo – lekcyjnego na rzecz systemu kursowego, gdzie pewna pula przedmiotów jest obowiązkowa, inna zgodna z zainteresowaniami ucznia wybierana przez niego na poziomie rozszerzonym
Piszesz: „Ponieważ polska szkoła się bardziej na strachu zasadza, więc ma takie patologie o których piszesz wcześniej.”
Coraz częściej na strachu nauczyciela przed agresywnymi uczniami i roszczeniowymi rodzicami. Dziś opłaca się być miernym, niewymagającym nauczycielem, stawiającym wszystkim dobre oceny, nie zmuszającym do wysiłku, nie za wiele wymagać, bo po co sobie stwarzać problemy z rodzicami, dyrekcją kuratorium…
Polska szkoła i polski nauczyciel coraz mniej wymaga, na pewno rzadko już kiedy, choć pewnie czasem jeszcze się to zdarza jest postrachem dla ucznia czy jego rodzica.
Również łatwe egzaminy, które właściwie bez specjalnego przygotowania i wysiłku średnio-zdolny uczeń może zdać takim straszakiem nie są.
Więc właściwie po trosze już mamy taką szkołę, o jakiej marzysz. I coraz słabiej wyedukowaną młodzież.
Piszesz: „Nie prawda, do stresu nie można się zahartować, stres jest destrukcyjny, zawsze.”
Nieprawda – psychologia dowodzi, że stres na odpowiednim, optymalnym poziomie jest zdrowy, stymuluje, zwiększa wydolność, zapobiega nudzie i znużeniu. Dobry nauczyciel potrafi utrzymać stres uczniów na odpowiednim poziomie, co sprawia, że jego zajęcia będą dla nich atrakcyjne i nie nużące i że więcej z nich zapamiętają.
Piszesz: „I dobrze jest, że są szkoły nastawione na tych najgorszych, bo to naturalna konsekwencja takiego myślenia.
Jakie im dają szanse i na rozwiniecie jakich talentów sama sobie odpowiedz.”
Sama pracuję w takiej szkole. Młodzież być może nie najzdolniejsza jeśli chodzi o naukę, ale szkoła daje im możliwość pokazania i rozwijania innych talentów.
Oni się dobrze czują wśród swoich, gdzie nie ma wyścigu szczurów, gdzie nie ma licytacji na stopnie, gdzie mogą zaistnieć w inny sposób.
Mieliśmy np. wspaniałych wokalistów, którzy już w szkole średniej zarabiali grając i śpiewając na weselach, kabareciarzy, którzy swoimi występami rozśmieszali uczniów i nauczycieli do łez, mamy świetnych fotografików, robiących przepiękne zdjęcia, pięknie malujących plastyków, są też sportowcy odnoszący sukcesy w gminie, jest duża część uczniów, która pod względem tzw. inteligencji praktycznej i umiejętności radzenia sobie w życiu przewyższa tych z renomowanych szkół. I pomimo kiepsko zdanej matury dobrze sobie później potrafią to życie ułożyć.
I mimo, że czasem brak mi już cierpliwości, gdy po raz kolejny muszę zaczynać od początku i mam świadomość, że w mojej dziedzinie pewnego pułapu z nimi nie przeskoczę, że niektórych nigdy nie przekonam, żeby nauczyli się więcej niż tylko na 2, to lubię ich, cenię, darzę szacunkiem i staram się dostrzegać ich inne „pozanaukowe” talenty. Myślę, że i vice versa.
Czasem stawiam ndst., ale nie jest to dla nich powód dla którego mieliby się mnie panicznie bać, raczej powód dla którego w końcu zaczynają się uczyć – potem czasem w żartach nawet mi dziękują, mówiąc, że dzięki tym poprawkom udało się zdać maturę.
Na razie bowiem nie mam innego wyjścia, muszę nauczać wszystkich – i tych którzy chcą, i tych którzy nie chcą.
I mimo Twojego sarkazmu – uważam, ze konsekwencja ( nie mylić z zastraszaniem ) jest jedną z metod przynoszących największe efekty.
Wiem to doświadczając, jak czasami już po latach, niektórzy z moich uczniów – najczęściej ci najsłabsi, wdzięczni są za to, że jednak ich do jakiegoś wysiłku „zmusiłam”, bo okazuje się, że znajomość przynajmniej przedmiotu przydała się w dorosłym życiu.
hilda pisze:
2011-07-05 o godz. 19:30
Zacznę od końca.
Jeśli zmusiłaś do wysiłku, to dobrze. Z tego co piszesz wcześniej, w zakończeniu komentarza, Twoja szkoła, sielankowa się wydaje. Oczywiście, wiem że tak nie jest, ani nie jest Twoją intencją tak ją przedstawiać, ale to mimo wszystko bardzo pozytywny komentarz. Rozumiem kontekst.
Nie jestem przeciwnikiem zmuszania do wysiłku. Tak zostałem ustawiony w dyskusji, a że często nie zgadzam się z argumentami zmuszających do wysiłku co do intencji i sposobów, to teraz muszę udowadniać, że nie jestem wielbłądem.
Jeżeli ci zależy na tym, żeby zrozumieć o co mi chodzi, to zadaj sobie trud i przeczytaj ciurkiem moje komentarze pod tym i poprzednim blogiem. Nie wiele mam do dodania. Wyczerpały mi się argumenty a nie chcę się powtarzać.
A co do początku.
Byłem zdolny i nie musiałem się uczyć, To nie znaczy, że się nie uczyłem w ogóle, bo tak się nie da. Nawet najzdolniejsi muszą lekcji wysłuchać, pracę domową odrobić, lekturę przeczytać, odpowiedzieć na lekcji i klasówce. No to się uczą. Posłali mnie do tego do elitarnego liceum, więc wcale ani najzdolniejszy ani najlepszy w klasie nie byłem. Światem się interesowałem, towarzystwo pretensjonalne, więc wymagające i mimo, że byłem abnegatem, to trochę na opinii mi zależało. Nie straciłem na tej elitarnej szkole.
I nie twierdzę, że ci co do elitarnych szkół chodzą, tracą. Tracą trochę kontakt z rzeczywistością, ale to temat na oddzielną dyskusję. Tracą ci, co się do nich nie załapią, bo mimo sielankowego obrazu Twojej szkoły wiesz, że rzeczywistość wygląda trochę inaczej a przynajmniej różnie. Więc uważam, że na tym podziale na elitarne i nieelitarne szkoły, tracimy jako społeczeństwo.
Bo w końcu o tym dyskutujemy, tylko że dygresja tak pogoniła dygresję, że nam temat uciekł.
Piszesz: „czy jesteś całkowicie pewien, że uczeń w szkole podstawowej, gimnazjalnej czy nawet średniej ma na tyle sprecyzowane zainteresowania i wiedzę na temat swoich predyspozycji, że jest w stanie sam określić, czego am sie uczyć, a czego nie?”
Jestem pewien,że nie ma. Ale jestem pewien, że wie co lubi i ma sprecyzowane zainteresowania. Zresztą rolą nauczyciela jest te zainteresowania rozbudzać.
Nauczyciel powinien być ambasadorem swojego przedmiotu, agitatorem zainteresowań.
Na predyspozycje przyjdzie czas po skończeniu szkoły.
Czy mamy coraz słabiej wyedukowana młodzież? Czy tematów do edukacji przybyło, a czasu tyle samo i chętnych do edukacji w zakresie szkoły średniej więcej?
To złożone zagadnienie.
Jeżeli chętnych w zakresie szkoły średniej więcej, bo przestała być tylko dla wybranych a uważam, że taka jest potrzeba czasu, to i poziom się musiał obniżyć do poziomu tej szerokiej a nie elitarnej jak kiedyś grupy.
Na pewno mamy szkołę nie przystająca do wyzwań współczesności, to fakt.
Piszesz: „Kiedy zatem i w jakim stopniu pozwolić na podjęcie samodzielnej decyzji uczniowi, czego i w jakim zakresie ma się uczyć?”
Nie postuluję likwidacji programu.Znów mam udowadniać, że nie jestem wielbłądem?
Co do zbawiennego charakteru stresu, nie rozstrzygniemy kontrowersji.Nie jestem specjalistą, ale problem mnie zaintrygował, zgłębię go i jeszcze Cie zaczepię.
Predyspozycje trzeba rozwijać od najmłodszych lat, „po skończeniu szkoły” to już po herbacie. Tak samo jak wychowywanie dziecka – zaczynasz od dnia urodzenia, a nie jak skończy 6 czy 10 lat.