Matura przesiewowa
Przyzwyczailiśmy się, że coraz więcej osób zdaje maturę. Już nikogo nie dziwił wynik 80 procent. Byliśmy pewni, że nadejdzie chwila, kiedy zdawalność wyniesie 100 procent. Może nawet w tym roku. Dlatego bardzo zaskoczyła nas informacja, że matury nie zdała co czwarta osoba. To tak, jakby polska edukacja dała całą wstecz. Czyżbyśmy wracali do czasów, kiedy posiadanie świadectwa dojrzałości naprawdę o czymś świadczyło?
Przypomnę, że matura uprawnia do podjęcia studiów. Centralna Komisja Egzaminacyjna poświadcza niejako, że osoba legitymująca się maturą intelektualnie podoła trudom studiowania. Niestety, od paru lat świadectwo maturalne o niczym nie świadczyło, było jedynie biurokratycznym świstkiem, który lekką ręką wydawano zarówno matołom, jak i prymusom. Spowodowało to w ostatnich latach niezwykły wzrost ambicji wśród absolwentów szkół średnich. Każdy czuł się uprawniony do podjęcia studiów na najlepszych polskich uczelniach. Młodzi rozumowali w ten sposób: skoro matura przyszła tak łatwo, to może dam sobie radę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Egzamin ten bowiem przestał pełnić rolę przesiewową, przechodzili przez jego sito nieomal wszyscy.
W tym roku mamy inaczej. Wprawdzie zdawalność na poziomie 75 procent nie jest zła, jednak w porównaniu z latami poprzednimi wynik wydaje się fatalny. Dlatego ludzie chcą znaleźć winnych. Kto zawinił, że matura poszła tak słabo? Trzeba jak najszybciej znaleźć winnych i ich przykładnie ukarać. Obawiam się jednak, że na karę zasłużyli wszyscy. Ukarać powinno się tych, którzy propagowali ideę, że matura należy się każdemu jak psu zupa (MEN, CKE, dyrekcje szkół, nauczyciele), oraz tych, którzy w nią wierzyli (uczniowie, rodzice). Zresztą karę już mamy: kubeł zimnej wody na głowę i totalne otrzeźwienie. Teraz spróbujmy porozmawiać, jaka przyszłość czeka egzamin maturalny. Powinno być łatwo czy trudno?
Komentarze
Dlaczego fatalny? Potwierdza tylko,że matura nie należy się jak psu micha to raz.
Gorzej, że skupiono się na zdawalności tylko, a nie popatrzono na wyniki tych zdanych matur. Po tegorocznym sprawdzaniu jestem pewna, że mnóstwo osób maturę zdało, ale zwyczajnie „przeczołgało się” przez 30%.
Pomijam, że na zupełną naganę zasługuje kompletna nieporównywalność matur, pokazuje to przykład matematyki: w zeszłym roku zdało ją 87%, w tym- 79%- duża różnica. Czy to tylko wina uczniów? Nie, także inaczej, trudniej skonstruowanego testu- a tak nie powinno być.
A dlaczego nie powinno być? Niezapomniany dyr CKE Konarzewski wslawil się stwierdzeniem, ze zdający wchodząc na egzamin nie powinien wiedzieć, jak będzie on wyglądał. Czyli – jak prawo jazdy, to nie wiadomo, czy będzie to egzamin z prowadzenia czołgu, czy może łodzi podwodnej.
Jak zapewniać porownywalnosc? Służy temu procedura standaryzacji, ale ta przecież została oprotestowana. A nawet, jakbyśmy powtarzali rok po roku te same zadania, to przecież nie uzyskamy identycznego wyniku.
Witam,
Matura. Czyj sukces? Czyja porażka?
Na własnym przykładzie:
J. angielski: podstawowy 98%, rozszerzony 68%
szkoła: w liceum 4 nauczycieli w ciągu 3 lat, wcześniej różnie,
dom: dodatkowe lekcje w gimnazjum, 3 miesiące konwersacji w zw. z egzaminem ustnym (17 pkt., 15 pkt.)
matematyka: podst. 54%
szkoła: w liceum 3 nauczycieli (jeden zmieniony na prośbę rodziców)
dom: korepetycje od 2 kl. gimnazjum
historia: rozszerz. 64%
szkoła: liceum 2 nauczycieli, pół roku zastępstw, potem konflikt z uczniami, kontestowanie nauczyciela i dużo energii zmarnowane na wzajemne udawadnianie braku wiedzy
dom: konsultacje od połowy klasy II liceum
W klasie maturalnej 400 zł miesięcznie, wcześniej różnie.
Jeszcze inne egzaminy, ale starczy.
Czyj sukces? Czyja porażka?
Pozdrawiam
Zgadzam się, matury nawet rok po roku są nieporównywalne. Jak się ułoży test autorom, taka będzie matura. A pamiętajmy, że równolegle z tegorocznymi maturzystami na studia zdają maturzyści z lat poprzednich, którym się gorzej powiodło w rekrutacji. Jak porównać ich wynik sprzed roku z tym? Czy to, że mają równy wynik świadczy, że są to równorzędni kandydaci na studia? Niestety okazuje się, ze jedynym testem kompetencji na określone studia i uczelnię byłby stary dobry egzamin wstępny.
Proszę mi odpowiedzieć. W jaki sposób oceniać pracę belfrów? Wyniki matur – nie. Wyniki sprawdzianów – tez – nie. O egzaminach gimnazjalnych nie wspomnę. Proszę, oprócz narzekania na samych uczniów i ich rodziców, wskazać powód tak niskich ocen z wszelkiego rodzajów egzaminów? Dokumentów, na podstawie których można ocenić Waszą pracę, też nie chcecie wypełniać – bo ich jest podobno za dużo. To jak waszą wirtualną pracę ocenić?
Powinno być łatwo czy trudno?
Odpowiadając, chciałbym uniknąć wbudowanego w pytanie Autora subiektywizmu ocen.
Niemcy, Chiny, Rosja, Włochy, Francja, Holandia i USA.
Z tymi krajami Polska ma największą wymianę handlową oraz z tych krajów pochodzi lwia część inwestycji zagranicznych w Polsce.
Ja wiem, że upraszczam, ale nie da się na dłuższą metę mieć niezrównoważony bilans handlu międzynarodowego. Już nie mówiąc o nadwyżkach, jak w przypadku Niemiec.
Podobnie z tymi inwestycjami. Kapitał przychodzić będzie tak długo, jak kombinacja wykształcenia, płacy, wydajności itp. pracownika w Polsce będzie lepsza aniżeli w kraju pochodzenia owego kapitału.
Szkoła może spróbować zapewnić, że przynajmniej ten składnik równania, za który jest w jakiś sposób odpowiedzialna, czyli wykształcenie, będzie nie gorsze aniżeli te, jakie otrzymują obywatele głównych partnerów handlowych i inwestycyjnych Polski.
Nam w szkole radzono rozwiązywać jak najwięcej zadań z radzieckiego „Kwanta” bo wiadomo było, jak w międzynarodowych olimpiadach wypadali nasi reprezentanci na tle tych z ZSRR. Ale nie mówimy o elitarnych szkołach ale o masówce. Otóż moim zdaniem masówka powinna starać się nie być gorsza od masówki w krajach-partnerach handlowych.
Zredukować ten oddział w CKE, który jest odpowiedzialny za wymyślanie treści matur do
paru osób, które „bezmyślnie” odgapią problemy i zadania maturalne z krajów, które wymieniłem na wstępie. Rok, dwa do tyłu i już. Wybrać ileśtam zadań, sierotka wylosuje tyle, ile potrzeba na polską maturę i po kłopocie.
Alternatywa jest IB w każdej polskiej szkole średniej, ale na to trzeba mieć zdaje się nieco więcej gotówki. Zresztą kosztom może przyjrzeć się księgowy.
Pomysłu na maturę z języka polskiego nie mam, ale „odgapianie od innch” załatwi sprawę z przedmiotów ścisłych.
Mam wakacje, nie chce mi się pisać o niżu, o zawodówkach, które szpanują sztandarem LZ, o WSI w każdej wsi itd.
Dobranoc.
Po przejrzeniu wstępnych informacji o wynikach egzaminu maturalnego ze strony CKE, zastanawia mnie, dlaczego średni wynik z niemal wszystkich przedmiotów nieobowiązkowych nie przekracza 50% bądź oscyluje w granicach 50%??? Przykłady: WOS 46,74%,(P), 45,45% (R); geografia 43,07%(P), 49,41% (R); biologia 46,09% (P), 55,9% (R); chemia 41,69% (P), 51,59% (R); fizyka 41,91% (P), 46,21% (R); historia 50,25% (P), 50,38% (R); informatyka 45,31% (P), 55,64% (R). Czy jest ktoś, kto spróbuje mi to wyjaśnić? Przecież są to przedmioty wybrane przez uczniów dobrowolnie i zgodnie z zainteresowaniami? Nawet jeśli chodzi o to, że wymaga ich uczelnia przy rekrutacji, to jest to podyktowane wymaganiem określonej wiedzy na danym kierunku od ucznia, a wybór kierunku zazwyczaj wiąże się z zainteresowaniami? Tak niskie wyniki ze wszystkich przedmiotów są dla mnie zagadką i to bardziej niepokojącą niż odsetek matur niezdanych, bo okazuje się, że te zdane też mogą budzić wątpliwości.
wybaczcie nauczyciele ale wśród Was jest wielu, którzy przekazują wiedzę „po łebkach” (inaczej: byle jak – dla nie wtajemniczonych); jest także wielu zmęczonych (czytaj: przemęczonych), wielu chorowitych (liczne i przeciągające się L4), wielu liczących na to, że uczeń doczyta, douczy się na korepetycjach; ponoć w każdej szkole przechowuje się 20% nauczycieli , którzy (z różnych powodów) nie powinni wogóle uczyć; nauczycielu zastanów się czy każdej ze swoich koleżanek/kolegów z pracy powierzyłbyś swoje dziecko (np. na tuż przed maturą)? znacie temat zastępstw? co się na nich robi gdy nie ma nauczyciela prowadzącego klasę? polonista/geograf/świetlica – zastępują matematyka i odwrotnie; a teraz zastanówmy się skąd tak niski wynik na maturze…
„a teraz zastanówmy się skąd tak niski wynik na maturze?”
– na to składa się wiele czynników: nauczyciele (na pisemnym polskim można łatwo zobaczyć po pracach uczniów, kto był uczony analizy tekstu, a kto po raz pierwszy lub drugi (wliczając próbne) zetknął się z testem maturalnym i nie wie, co ma robić, streszczać, parafrazować, wcielając się w Żeromskiego/Nałkowską/Mickiewicza;
uczniowie- są tacy, którzy do nauki przykładają się i z reguły wychodzą poza tę przeciętność, a są i tacy,którzy idą na żywioł. Jest taki obraz Boscha „Leczenie głupoty”-nauka nie działa na zasadzie wywiercenia dziury w głowie i wlania do niej oleju, czyli wiedzy i umiejętności, które są przekazywane w szkole.
system- jest taki, że słaby, ale coś robiący „przeczołga się” przez 30%, bardzo zdolny może się w nim nie odnaleźć, znajduje się cała masa przeciętniaków. System jest taki, że -jak nie raz pisał o tym gospodarz- średnio zdolny uczeń jest w stanie zdać maturę w klasie I lo, a są i tacy, dla których jest do poprzeczka nie do przejścia, ale wmówiono im, że matura się należy.
Co do porównywalności matur- nie może być tak, że jednego roku pisze się banalną charakterystykę na poziomie gimnazjum, innego- interpretację wierszy, które nie są łatwe dla całej populacji zdających (naprawdę zmilczę, czegóż to nie wyczytałam, gdy maturzyści interpretowali wiersz Mickiewicza „Gdy tu mój trup..”). Nie może być tak, że gdy trzeb odtrąbić sukces matury z matematyki daje się banale zadania i zdaje 87% maturzystów, a w następnym roku „podkręca” się śrubę i zdaje już 79%. Coś tu jest mocni nie tak, tym bardziej, że czasem na ten sam kierunek zdają maturzyści różnych roczników i te sama, np.75% nie jest porównywalne (a przedziałami staninowymi, które powiedziałyby coś o tych wynikach nikt się nie zajmuje).
Matury nie zdała wprawdzie jedna czwarta maturzystów, ale większość poległa na egzaminie z matematyki i ma prawo ten egzamin powtórzyć w sierpniu. ( W mojej szkole to jest 100 % maturzystów, którzy nie zdali matury w pierwszym terminie)
Trzeba by się zastanowić, gdzie tkwi błąd – czy to faktycznie tylko nauczyciele matematyki w szkole średniej zawalili?
Z komentarzy niektórych nauczycieli matematyki wynika, że do LO dostają się czasem osoby, które nie znają nawet tabliczki mnożenia, czy nie potrafią dodawać ułamków o niejednakowych mianownikach.
Piszę oczywiście o LO prowincjonalnym, do którego dostają się osoby z ocenami dopuszczającymi i niskimi wynikami z testów kompetencji.
Można by się zastanowić, czy tacy uczniowie w ogóle powinni znaleźć się w LO, ale wobec braku miejsca dla nich w zawodówkach po prostu nie mają oni często żadnej alternatywy i są skazani na „męczarnię” zdobywania tzw. „wykształcenia ogólnego” .
Oczywiście istnieje coś takiego jak kalkulator ( u nas na maturze nie dopuszczony do użytku) i w takich np. Niemczech – podanych jako przykład do porównania – nikt sobie jakąś tam tabliczką mnożenia czy jakimkolwiek wzorami z matematyki nie zawraca.
Tam uczeń na maturze może korzystać i z kalkulatorów i z tablic matematycznych ze wszystkimi potrzebnymi wzorami.
Tylko czy akurat Niemcy mogą tu służyć jako przykład postępu w dziedzinie oświaty i wykształcenia?
Nawet najsłabsi z matematyki w polskiej szkole polscy uczniowie,którzy uczą się w Niemczech nie mają problemu z tym, by być lepszym w tej dziedzinie od przeciętnego niemieckiego ucznia.
Mam akurat kontakt z polskimi uczniami uczęszczającymi do niemieckiej szkoły a i sama przez pewien czas w niemieckiej szkole pracowałam, więc jakieś doświadczenie w tym względzie posiadam.
Niemcy na skutek min. fatalnego poziomu nauczania są obecnie sami zmuszeni „eksportować” inżynierów – min. z Polski właśnie.
Moim zdaniem poziom uczniów takiej typowej publicznej niemieckiej szkoły – póki co jest niższy niż u nas.
Tak więc jeśli ta królowa nauk ma być priorytetem w wykształceniu młodych Polaków, to może trzeba by dokładnie przyjrzeć się nauczaniu matematyki na wszystkich szczeblach nauczania, a działania MEN- nie powinny sprowadzać się tylko do wprowadzenia jej jako obowiązkowego przedmiotu maturalnego.
Podobno w przyszłym roku mają zostać wprowadzone pewne zmiany również w egzaminie gimnazjalnym i matematyka ma zostać wydzielona z części „matematyczno- przyrodniczej”.
Pewnie później przyjdzie czas na podstawówki, o ile po drodze nie zmieni się rząd i wszystko zacznie się od początku, a raczej znowu jak zwykle nie wiedzieć czemu od końca.
Może trzeba było zacząć od podstawówek, poprzez gimnazja i dopiero po tych długofalowych działaniach skończyć na obowiązku zdawania matematyki na maturze w liceach?
„Tak więc jeśli ta królowa nauk ma być priorytetem w wykształceniu młodych Polaków, to może trzeba by dokładnie przyjrzeć się nauczaniu matematyki na wszystkich szczeblach nauczania, a działania MEN- nie powinny sprowadzać się tylko do wprowadzenia jej jako obowiązkowego przedmiotu maturalnego.”
– 100% racji.
„Może trzeba było zacząć od podstawówek, poprzez gimnazja i dopiero po tych długofalowych działaniach skończyć na obowiązku zdawania matematyki na maturze w liceach?”
także racja, pamiętam dziką radość mojej wtedy klasy, której Giertych odwołał maturę z matematyki, a ten „zaszczyt” przypadł rocznikowi niższemu. Oni zwyczajnie nie byli do tego przygotowani, a zaniedbania w liczeniu, rachunkach są często na poziomie podstawówki. I także mówię o bardzo przeciętnym liceum.
Do poradniaczki
W każdej grupie zawodowej liczącej ponad pół miliona moża znaleźć przykłady na wszystko – mam pewnośc, że również w podgrupie pt.pracownicy poradni [np.te regionalne wysypy zaświadczeń o dysgrafii, dysleksji itd.;-)]. Tyle, że szkoła nie kościół. Ci pracownicy którzy pracują porządnie nie odpowiadają za wady systemu generowane przez jego organizatorów. Wszędzienp. ludzie chorują, ale po pierwsze organizator jest odpowiedzialny za stworzenie efektywnego systemu zastępstw doraźnych i długoterminowych(na tym często oszczedzają samorządy -np. w stolicy był przez ostatnie pół roku nieformalny zakaz organizowania zastępstw bo …trzeba płacić!)
Po drugie można stosować motywacje(rozsądne) do nienaduzywania(!) zwolnień.
Po trzecie można rozliczać dyrektorów nie z kwitów tylko z efektów żeby oni przypilnowali jakości nauczycieli.
Po czwarte…………………………………………….
Wszystko to są działania systemowe, za których wprowadzenie nie odpowiadaja pracownicy tylko pracodawcy. Natomiast twój post to typowe moralizowanie tzw. Satyra na leniwych (pańszczyźnianych!) chłopów”
Chłop pańszczyźniany nie miał bodźców żeby się starać na pańskim(a nawet przeciwnie!) więc się nie starał! I tyle!Żadna ideologia o jego moralnych itp.obowiązkach nic tu nie pomagała i nie pomoże!
Margola, nie wiem czyj sukces ale porażka twoja. Zaledwie 54% przy korepetycjach od 2 gimnazjum?
do zaza
najlepiej wyobraź sobie jakie wyniki matur by były gdyby zamiast mieć lekcje z nauczycielami w klasie pozwolono by uczniom siedzieć w parkach i pubach przez cała edukację. Może to da ci jakiś pogląd skoro uważasz, że to jest tylko praca wirtualna.
naniek, prawdopodobnie wyższe, bo do matury przystępowaliby wówczas tylko ci, którym na tym zależy i którzy zostaliby sklasyfikowani. Za siedzenie w parku czy w pubie prawdopodobnie po prostu nie zostaliby do tej matury dopuszczeni. I dobrze.
Przyjmowanie byle kogo do liceum, pozwalanie im na UCZĘSZCZANIE do szkoły i niewymaganie przy tym jednocześnie UCZENIA SIĘ prowadzi do takich sytuacji, że daje sie tym uczniom (czy raczej nibyuczniom) i ich rodzicom złudną nadzieje, że skoro CHODZĄ do szkoły, to wystarczy to, by mature zdać. W kńcu szkoła przyjmując ich, jest pewnym gwarantem, ze się nadają, czyz nie?
A ja zadam pytanie, które mnie dręczy od lat i odpowiedzi ciągle nie znajduję:
Po co w ogóle matura?
http://www.znp.edu.pl/element/956/Projekt_rozporzadzenia_ws._ramowych_planow_nauczania_w_szkolach_publicznych
@barbara: Wydaje mi się, że uproszczenie we wnioskach jest ciut rażące.
Po pierwsze nie wydaje mi się, by ktokolwiek zakładał, że przyjęcie ucznia do szkoły jest gwarantem zdania przez niego matury. Na pewno nie dzieje się tak w słabszych szkołach, a jeśli już, świadczy to jedynie o kompetencjach umysłowych rodziców.
Poza tym, weźmy mój przykład by pokazać, że (nie)chodzenie do szkoły nie musi być skorelowane z uczeniem się (pomijając fakt, że nawet gdyby szkoła nie była obowiązkowa i tak procent osób do niej chodzących znacząco by się nie zmienił, między innymi ze względu na fakt, że bez matury zatrudnienie jest praktycznie niemożliwe (i tutaj na przykład kwestia presji rodziców bądź przemyśleń samego ucznia, który statystycznie rzecz ujmując, upośledzony umysłowo nie jest)). A więc o mnie: zdałem maturę ze średnią bodajże 82% (wliczając maturę ustną z polskiego z wynikiem 40%), wszystkie egzaminy poza językiem polskim na poziomie rozszerzonym. W liceum nie byłem częstym gościem na lekcjach, a mimo to wydaje mi się, że studentem jestem niezłym.
Z trójki absolwentów technikum, przyjętych w ubiegłym roku na staż do naszej firmy tylko jeden potrafił wyliczyć pole trójkąta…
Jeśli chodzi o trudniejsze figury typu trapez, nikt nie pamiętał wzoru! Nie wiedzieli nawet jak się do tego zabrać! Oczywiście legitymują się zdaną maturą z matematyki…
Nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca. Skoro tegoroczna matura poszła ogólnie kiepsko, to eksperci z CKE tak wystandaryzują egzaminy na rok 2012, że zdawalność wróci do „normy”.
Dla porównania tegoroczny francuski arkusz maturalny z matematyki: A look at one version of this year?s French math baccalaureat exam (angielskie tłumaczenie, dla znających francuski – w tekście jest odnośnik do oryginału).
Który egzamin trudniejszy?
Lepiej nie wracajmy do normy.
Tak, nie każdy musi mieć maturę, ale wiem, że nauczyć matematyki czy nawet analizy tekstu w klasach powyżej 25 osób jest mało niemożliwe.
Współczuję nauczycielom, którym poległy całe klasy.
„Z trójki absolwentów technikum, przyjętych w ubiegłym roku na staż do naszej firmy tylko jeden potrafił wyliczyć pole trójkąta?
Jeśli chodzi o trudniejsze figury typu trapez, nikt nie pamiętał wzoru! Nie wiedzieli nawet jak się do tego zabrać! Oczywiście legitymują się zdaną maturą z matematyki?”
EEEE…pole trapezu, przesadzasz. U mojej koleżanki w dziale finansowym ciągle pojawiają się absolwentki ekonomii, które nie potrafią obliczyć procentu.
A co do matur, egzaminów i w ogóle edukacji – nauczyiele po prostu odpuścili. Przyczyna – z bydłem pracować się nie da. Miałam nauczycielkę biologii, za moich czasów przygotowywała większą część klasy do olimpiad (nie tylko ‚”orłów”) – BO MY CHCIELIŚMY SIĘ UCZYĆ. Dwa lata temu znalazła się w szpitalu psychiatrycznym
z zaawansowaną nerwicą, wróciła po roku na jakieś 2 miesiące, po czym odeszła
z pracy. Po prostu nie dała rady – NIE MOŻNA PRACOWAĆ Z KIMŚ, KTO NIE CHCE SIĘ UCZYĆ.
To jest clou.
hilda pisze: 2011-07-01 o godz. 09:29
„Tylko czy akurat Niemcy mogą tu służyć jako przykład postępu w dziedzinie oświaty i wykształcenia?”
Sądząc po tym, jaki procent tak ubóstwianych samochodów w Polsce stanowią niemieckie gruchoty dożywające swoich dni w roli pielegnowanego („jak nie mamy na lepszy, to trzeba dbać o to, na co nas stać”) członka rodziny, to powiedziałbym, że tak. Niemcy mogą służyć za taki przykład.
„Nawet najsłabsi z matematyki w polskiej szkole polscy uczniowie,którzy uczą się w Niemczech nie mają problemu z tym, by być lepszym w tej dziedzinie od przeciętnego niemieckiego ucznia. Mam akurat kontakt z polskimi uczniami uczęszczającymi do niemieckiej szkoły a i sama przez pewien czas w niemieckiej szkole pracowałam, więc jakieś doświadczenie w tym względzie posiadam.”
Nie wiem, jak bardzo homogeniczna jest niemiecka szkoła. W USA, gdzie ogromna większość świeżych imigrantów z Polski zgodziłaby sie z pani zdaniem, wniosek taki pojawia sie dlatego, iż polonijni rodzice, albo z powodów finasowych albo braku informacji posyłają swoje dzieci do marnych szkół. Jak się używa złej szkoły jako poziomu odniesienia, to i słabeusze z Polski mogą błyszczeć.
„Niemcy na skutek min. fatalnego poziomu nauczania są obecnie sami zmuszeni ?eksportować? inżynierów ? min. z Polski właśnie.”
Chyba importować? A poza tym, z moich kilkuletnich kontaktów z niemieckimi inżynierami w dużych firmach samochodowych, te zapotrzebowanie na polskich inzynierów to mit. Niemcy mają zapotrzebowanie albo na wysokiej klasy specjalistów, których albo w Polsce nie ma albo są w śladowych ilościach i tak dobrze opłacani, że mają w nosie propozycje z Niemiec, albo kogoś, kto będzie wykonywał pracę na poziomie technika. Z tytułem inzyniera czy nie, to bez znaczenia, bo wynagrodzenie będzie w najlepszym wypadku takie, jak dla niemieckiego technika. Gdyz właśnie tak oceniają polski dyplom inzynierski. Oczywiście pod warunkiem mówienia płynnie po niemiecku.
„Moim zdaniem poziom uczniów takiej typowej publicznej niemieckiej szkoły ? póki co jest niższy niż u nas”
Zakładając, ze ma pani rację, to może trzeba zastanowić się nad ogólniejszym problemem?
Co mierzy matura?
Po co ona komu?
Skoro przeciętny poziom szkoły w Polsce jest wyższy aniżeli w Niemczech a różnice w kulturze materialnej na korzyść Niemiec widoczne są gołym okiem, to co jest tego powodem? Czyżbym miał udać się do Ojca Rydzyka po odpowiedź?
Czy jest jakieś racjonalne wytłumaczenie braku korelacji pomiędzy tą hipotetyczną wyższością poziomu szkoły a osiągnięciami przemysłu czy nauki w Polsce? Gdzie są te instytuty Fraunhofera wprowadzające w życie to, co wymyśliły instytuty Plancka? Nie wspominając już o normalnej sieci niemieckich uniwersytetów? W USA tłumaczą rozziew pomiędzy srednim poziomem ich szkół średnich a świetnym poziomem uniwesytetów i później nauki między innymi procentową ilością doktoratów udzielanych imigrantom.
A w Niemczech też taka duża część stopni inzynierskich i doktorskich przypada imigrantom? Śmiem wątpić.
hilda: „Trzeba by się zastanowić, gdzie tkwi błąd ? czy to faktycznie tylko nauczyciele matematyki w szkole średniej zawalili?
Z komentarzy niektórych nauczycieli matematyki wynika, że do LO dostają się czasem osoby, które nie znają nawet tabliczki mnożenia, czy nie potrafią dodawać ułamków o niejednakowych mianownikach”
Blad tkwi w tym ze matura jest za latwa.
A tabliczki mnozenia i ulamkow nie znaja „studenci” na pierwszym roku Politechniki. O czym donosza mi moi uczeni koledzy.
gzres: „A ja zadam pytanie, które mnie dręczy od lat i odpowiedzi ciągle nie znajduję:
Po co w ogóle matura?”
Pewnie. Przjmowac na studia z ulicy
Jeśli chodzi o matematykę:
Jeśli myślcie ze dla 12-to latka argumentem jest że on będzie za 7 lat pisał z tego przedmiotu maturę i dlatego teraz ma się wziać do roboty to nie macie własnych dzieci 🙂 Mama mi też wiele rzeczy tłumaczyła- że języki obce się przydają np – teraz się uczę, jako dziecku nie chciało mi się.
W podstawówce uczeń na sprawdzianie nie może kożystać z kalkulatora ani mieć kartki z wzorami na ławce- na maturze może. Miałam wielu maturzystów którzy pierwiastek z 9 liczyli na kalkulatorze, albo 1 dzielili przez 7- wychodziło im coś dziwnego i nie wiadomo co z tym teraz zrobić. Moi uczniowie z podstawówki w większości wiedzą W TEJ CHWILI WIEDZĄ.
Poza tym ja uważam że matematyki jest zwyczajnie za mało. Ja mam do wyboru albo realizować materiał albo utrwalać- nie jestem w stanie zrobić tych obu rzeczy. A że podstawa MUSI być zrobiona, więc utrwalanie wiedzy jest szczątkowe. Zadań problemowych również nie robimy, bo każdą lekcję trzeba zaczynać od czegoś, co „owszem wczoraj umieliśmy, ale dziś już totalnie nie wiemy jak to się robi.” Potem nowy materiał, zadania typowe… Mało tego mam w tej chwili same klasy, dla ktorych zadania z podręcznika w większości są zbyt trudne- i moi uczniowie nie są w stanie ich wykonać. I muszę przed każdą lekcją mieć własny zestaw zadań powtarzalnych, schematycznych, ćwiczących np robienie zakupów.
I studiując ostatnio podyplomowo na przedmiocie psychologia omawialiśmy problemy dzieci i młodzieży i w zasadzie nie wiadomo czemu, ale to jest inne pokolenie. I nie można ich do nas porównać. Ich mózg od małego dostaje w ciągu godziny tyle bodźców co mózg mojej mamy w tym wieku przez parę lat. I nie wiadomo jak to wpływa. Oni są inni a my się musimy do tego niestety dostosować. A matura? Matury nie musi mieć każdy- takie jest moje zdanie.
zza kałuży pisze:
2011-07-01 o godz. 22:54
Jak się używa złej szkoły jako poziomu odniesienia, to i słabeusze z Polski mogą błyszczeć.
Porównywałam szkoły o bardzo podobnej strukturze społecznej – prowincjonalne w małych miejscowościach. Jedna to niemiecka „Gesamtschule” z tzw> Oberstufe – z klasami 11, 12, 13 po ukończeniu których można zdawać maturę, druga to prowincjonalne, przeciętne LO
z miejscowości odległej o ok. 26 km od dużego miasta z najlepszym liceum w kraju i kilkoma innymi bardzo dobrymi renomowanymi liceami. Najlepsi z tego prowincjonalnego miasteczka wybierają naukę w tych właśnie szkołach, bo dojazd do nich zajmuje im ok 30 / 40 min.
Przeciętni / słabi oraz uczniowie z okolicznych wiosek, których albo nie stać na dojazdy do miasta albo nie mają korzystnych połączeń komunikacyjnych wybierają naszą szkołę.
Co prawda wśród uczniów wybierających naukę w szkole niemieckiej też zdarzały się jednostki bardzo dobre, i ci w niemieckiej szkole (liczyły się wyniki/ oceny z 4 semestrów – kl. 12 i 13 oraz wyniki egzaminu maturalnego) zajmowali czołowe lokaty. Praktycznie w każdym roczniku jeden z polskich uczniów kończył szkołę z pierwszą / drugą lokatą i ze średnią 1 – polskie 6.
Pozostali Polacy plasowali się po środku „rankingu”, co biorąc pod uwagę ich o wiele trudniejszy start, częste problemy językowe i problemy z asymilacją w niełatwym środowisku szkolnym, często wrogim i pełnym stereotypów i uprzedzeń wobec Polaków uważam za sukces.
Pracując w obu szkołach miałam okazję choć trochę porównać dyscyplinę i przeciętne możliwości intelektualne przeciętnych uczniów polskich i niemieckich.
Oczywiście zbyt mało to na uogólnienia i wyciąganie wniosków, ale w moim subiektywnym odczuciu, mimo nieporównywalnie lepszej bazy w szkole niemieckiej – szkoła niemiecka dofinansowana ze środków unijnych na ok 4 mln Euro,na miarę 21 wieku, szkoła polska z bazą z lat 60- tych ubiegłego wieku, to jednak porównanie wypada na korzyść przeciętnego polskiego ucznia – jeszcze. Bo przy takim tempie reform niedługo różnic nie będzie.
zza kałuży pisze:
2011-07-01 o godz. 22:54
„Czy jest jakieś racjonalne wytłumaczenie braku korelacji pomiędzy tą hipotetyczną wyższością poziomu szkoły a osiągnięciami przemysłu czy nauki w Polsce?”
Być może:
1. Umiejętność importu – oczywiście, przepraszam za przejęzyczenie, najlepszych zagranicznych specjalistów, bo jednak jakiś odsetek, wcale niemały obcokrajowców bądź ich potomków w tym Polaków w tym przemyśle również pracuje.
2. Wczesna „segregacja”, jak to piętnuje Parker, czyli selekcja uczniów najczęściej już po 4 kl. szkoły podstawowej. najlepsi uczniowie wybierają nauke w 9- letnich gimnazjach.
Średnio-zdolni idą do Realschule, a najsłabsi do Hauptschule.
Czy jednak ta niemiecka myśl technologiczna i ten dotychczasowy dobrobyt niemieckich obywateli na skutek min. rozrzutności systemu opieki socjalnej i pogarszającego się, lub przynajmniej nie poprawiającego się poziomu wykształcenia niemieckich obywateli nie odchodzi powoli w niepamięć?
Być może skutki pogarszającego sie poziomu niemieckiej oświaty Niemcy odczują za parę / paręnaście lat, o ile ich polityka „importu” zagranicznej w tym polskiej elity intelektualnej sie nie powiedzie.
Jako przykład tego sukcesu – w rejonie przygranicznym, w którym mieszkam coraz więcej polskich lekarzy wybiera pracę we wschodnich landach Niemiec, oferujących nie tylko wyższe zarobki za mniejszą ilość pracy, ale i nieporównywalnie lepsze warunki pracy (chodzi o bazę). Niektóre niemieckie szpitale oferują już w tej chwili polskojęzyczną obsługę pielęgniarską i lekarską, starając się przyciągnąć polskiego pacjenta, z racji niżu demograficznego i coraz większych braków własnych.
Wiele polskich rodzin wykupuje tańsze niż u nas nieruchomości i działki na terenie Niemiec, posyła polskie dzieci do niemieckich szkół i przedszkoli, nie rezygnując przy tym z pracy w Polsce. Coraz więcej polskich obywateli żyje na poziomie porównywalnym, jeśli nie wyższym niż przeciętni obywatele niemieckiej tzw. ściany wschodniej.
Jeszce niedawno pod względem dochodów moich i męża nawet nie miałam śmiałości porównywać się z moim mieszkającym i pracującym w Niemczech bratem. Teraz nie ma między nami aż tak drastycznych różnic i stać nas np. na wspólne zagraniczne wakacje czy wypady na narty.
A co do pytań:
1. Co mierzy matura ?
2. Po co ona komu potrzebna?
Moim zdaniem:
1. Powinna mierzyć przyrost wiedzy ucznia w szkole średniej, ale tego w obecnej formie nie czyni.
2. Obecnie potrzebna politykom zwłaszcza tym z MEN-u żeby manipulując odpowiednio poziomem trudności odtrąbić swój sukces oraz politykom z opozycji, żeby w razie wpadki – typu wyższy odsetek tych którzy nie zdali matury obarczyć winą za zaistniały stan obecnie rządzących.
Potrzebna również do tworzenia różnego rodzaju rankingu szkół, które dają jednak nieobiektywny obraz tego, która szkoła jest „lepsza”, która „gorsza”
Uważam, że w wyniku braku profesjonalizmu układających zadania maturalne, manipulacji poziomem trudności egzaminów, opisywanymi również na tym blogu nadużyciami podczas samego egzaminu, wyniki matury nie są obecnie obiektywnym źródłem wiedzy ani na temat poziomu przeciętnego abiturienta, ani tym bardziej na temat „przyrostu” jego wiedzy.
Uważam, że z tych powodów uczelnie powinny przywrócić egzaminy wstepne
Eee tam,
A.L . pisze”
„Pewnie. Przjmowac na studia z ulicy”
Nie, każda uczelnia wie dobrze kogo chce i przeprowadza egzaminy na studia.
No bo czy matura sprawdza np. predyspozycje i talenta do studiowania filologii obcej, kulturoznawstwa, kierunków artystycznych/sportowych a nawet i technicznych?
Moim zdaniem, nie.
pzdr
hilda: „szkoła niemiecka dofinansowana ze środków unijnych na ok 4 mln Euro,na miarę 21 wieku, szkoła polska z bazą z lat 60- tych ubiegłego wieku, to jednak porównanie wypada na korzyść przeciętnego polskiego ucznia ? jeszcze”
Jakos tak, jako inzynier, mam okazje kontaktowac sie profesjonalnie z inzynierami z USA, Niemiec, Reszty Europy i Polski. Nimo kiepskiej szkoly, ci z Niemiec zostawiaja tych innych daleko w pyle. Z inzynierami z Polski w ogole poza zasiegiem wzroku.
grzes: „Nie, każda uczelnia wie dobrze kogo chce i przeprowadza egzaminy na studia.”
Na jakich uczelniach sa egzaminy wstepne?….
A.L. pisze:
2011-07-02 o godz. 21:19
Jakos tak, jako inzynier, mam okazje kontaktowac sie profesjonalnie z inzynierami z USA, Niemiec, Reszty Europy i Polski. Nimo kiepskiej szkoly, ci z Niemiec zostawiaja tych innych daleko w pyle.
Ciebie też? Czy też nie uważasz siebie za „polskiego” inżyniera?
A ci niemieccy inżynierowi to ile mają lat?
Ciekawe, czy takie porównanie poczynione za kilkanaście lat wypadnie podobnie.
Chociaż biorąc pod uwagę obecny poziom kształcenia politechnicznego i to, że obecnie nie ma żadnych egzaminów wstępnych i liczą się tylko wyniki matury, a z uwagi na brak kandydatów na uczelnie politechniczne może się obecnie dostać prawie każdy, niezależnie od wyników matury z takich przedmiotów jak matematyka czy fizyka, to być może i masz trochę racji.
Natomiast jeśli chodzi o uczelnie medyczne, to tu wciąż jeszcze jest bój o miejsce i dostają się naprawdę najlepsi kandydaci. Więc chyba polskich lekarzy nie musimy się na świecie wstydzić.
Poza tym porównywałam przeciętne / słabe szkoły.
Nie miałam niestety okazji dokonać takich porównań między jakimś uchodzącym za dobre polskim LO i dobrym gimnazjum niemieckim, a tym bardziej na szczeblu studiów wyższych.
hilda: „Ciebie też? Czy też nie uważasz siebie za ?polskiego? inżyniera?
A ci niemieccy inżynierowi to ile mają lat?
Ciekawe, czy takie porównanie poczynione za kilkanaście lat wypadnie podobnie.”
Ja uwazam siebie za polskiego inzyniera, ale zostalem wyksztalcony w latach gdy bycie „polskim inzynierem” bylo przedmiotem do dumy.
Ci Inzynierowie z Niemiec sa w wieku 30 – 50 lat mniej wiecej.
„a z uwagi na brak kandydatów na uczelnie politechniczne może się obecnie dostać prawie każdy, niezależnie od wyników matury z takich przedmiotów jak matematyka czy fizyka, to być może i masz trochę racji”
Moi uczeni koledzy z Politechniki donosza ze osobnicy przyjeci na studia techniczne maja klopoty z ulamkami i procentami. Pewna ilosc owych kolegow, w desperacji i w trosce o wlasne zdrowie psychiczne zmienila prace.
Jak podawano niedawno w TV, cos okolo 8% studentow studiuje kierunki techniczne. Ciekawe kto bedzie rozwijal polski przemysl…
A.L. pisze:
2011-07-03 o godz. 01:17
Ci Inzynierowie z Niemiec sa w wieku 30 ? 50 lat mniej wiecej.
Myślę, że z polskimi inżynierami w tej akurat grupie wiekowej chyba też nie jest aż tak tragicznie? I te porównania z Niemcami nie wypadają aż tak niekorzystnie? Sam zapewne mieścisz się w takim przedziale wiekowym i na pewno nie czujesz kompleksów w spotkaniach z inżynierami z innych krajów, więc jesteś tego doskonałym przykładem.
Faktycznie jednak, to co się dzieje obecnie na polskich uczelniach technicznych jest co najmniej niepokojące, a skutki możemy dopiero odczuć.
Chociaż jeśli chodzi o Niemców też nie jestem pewna, czy obecni młodzi absolwenci są tak rewelacyjni w porównaniu z naszymi i dorównują poziomem wiedzy tym sprzed kilkunastu / kilkudziesięciu lat?
Poza tym może ten poziom kształcenia nie jest aż taki zły na wszystkich polskich uczelniach technicznych? Jednak po pierwszym roku na porządnych uczelniach jest, czy raczej powinien być spory odsiew – wiem, bo syn studiuje akurat.
No i chyba jednak kilka z nich – np. Politechnika Warszawska, Wrocławska, Poznańska, czy AGH w Krakowie, wciąż jeszcze wypuszczają inżynierów wykształconych na dobrym poziomie?
Na pewno jednak potrzebne są na gwałt jakieś przemyślane i długofalowe działania, które doprowadzą do poprawy kształcenia uczniów w zakresie przedmiotów ścisłych na wszystkich szczeblach nauczania.
Być może ten „przesiew” tegorocznych absolwentów, którzy w przeważającej części polegli właśnie na egzaminie z matematyki skłoni MEN do refleksji i jakiegoś działania?
Oby jednak nie ograniczyło się ono jedynie do zmiany przewodniczącego CKE i do ułożenia w przyszłym roku łatwej matury z matematyki.
Do hilda
>Oby jednak nie ograniczyło się ono jedynie do zmiany przewodniczącego CKE i do ułożenia w przyszłym roku łatwej matury z matematyki.<
Nikt żadnego szefa CKE z powodu wyników matur nie zmienił!
Zrezygnował (ponoć już 31 marca, a więc na miesiąc przed majową maturą!) pełniący obowiązki(!!!) dyrektora (po usunięciu przez min.Hall parę miesięcy wcześniej bez podania przyczyn prof.Konarzewskiego) Tadeusz Mosiek!!!
Matura z matematyki na poziomie podstawowym już i tak była wyjątkowo łatwa – w lepszych gimnazjach(!) na ponad 30% rozwiązywały podobną całe(!) 2 klasy gimnazjalistów!!!
Przez trzy lata badałam dla pewnej instytucji stan psychiczny maturzystów. Mam całkowitą pewność, że większość z nich nie miała wiedzy, jaka była wymagana w „socjalistycznej”, ośmioklasowej podstawówce. Wielokrotnie słyszałam, że Maria Skłodowska była pisarką, Józef Piłsudski bywał generałem, a nawet przywódcą sił zbrojnych żyjącym w XIV wieku, „Pana Tadeusza” napisał Sienkiewicz itd. Osoby zdające maturę z geografii nie potrafiły wymienić kontynentów, wymieniali Grenlandię, zdarzyła się też Atlantyda. Osoby, które zdały maturę z matematyki nie potrafiły podać twierdzenia Pitagorasa, osoby, które zdały angielski nie umiały odmienić „to be”. Moim zdaniem obecna matura jest gigantycznym oszustwem, odbywającym się za przyzwoleniem MEN i finansowanym przez podatników. Sprawdzenie wiedzy i kwalifikacji maturzystów spada na ich przyszłe uczelnie i pracodawców.
„EEEE?pole trapezu, przesadzasz. U mojej koleżanki w dziale finansowym ciągle pojawiają się absolwentki ekonomii, które nie potrafią obliczyć procentu.”
Ze swej działki mogę dodać, że faktycznie – są osoby, które przychodzą na staż i nie mają pojęcia o wielu rzeczach, bo po prostu są głupie albo leniwe.
Ale z drugiej strony, przychodzą też tacy, którzy mają pewien potencjał – ale są niedouczeni (?).
Na pytanie: czy oglądali Państwo preparaty histochemiczne, praktykanci patrzą na mnie jak cielęta, ale jak spytam czy oglądali kolorowe wycinki tkanek – to już łapiemy nić porozumienia..
Tylko, że to już nie jest przedszkole, a poziom magisterski..i pewna terminologia zobowiązuje.
Poza ewidentnymi głąbami – do reszty po prostu trzeba umieć dotrzeć. A tego nie potrafi ani system edukacji licealnej, ani akademickiej. Młodzież się zmieniła, nie czyta, nie wertuje książek – nie ma na to czasu. A nikt nie podaje im ugruntowanej wiedzy, oprawionej i gotowej do samodzielnego wykorzystania. Nikt z nimi tych pierdół, które wkuwają nie ćwiczy, nie gimanstykuje ich umysłów i mięśni.
Moim praktykantom zadania wstępne na proporcje wydały się banalne i zbędne, nawet nie chciało im się ich robić – bo przecież na codzień robią to samo na studiach, ale jak już sami mieli porobić odpowiednio stężone bufory – to aż wypieków na twarzach dostali, czy wszystko w dobrych ilościach mieszają..
Po prostu – szkoła w większości swoich treści i zadań – marnuje ich czas, przekazując im informacje, a nie pokazując praktycznych zastosowań tychże.
Ehh pozwole sobie dodac cos od siebie, z mojej perspektywy – studenta I roku – uczelnie swietnie sie przystosowaly do obnizenia standardow matur po prostu zaczely prowadzic odsiew , przykladowo u mnie przezylo 20% stanu poczatkowego. Jako, ze na podstawie matur nikt raczej nie rekrutuje do pracy, a uczelnie swietnie sobie radza ze stanem obecnym , mature mozna pozostawic niezmieniona niech sie plebs cieszy.
A może KOMISARZE UNIJNI do spraw nauki doszli do wnosku, że mamy zbyt mało hydraulików i innych „zawodowców” i wydali stosowne dyrektywy, aby tylko najlepsi mogli studiować ?
Nie zdałeś matury??? SPRAWDŹ: http://www.niezdalemmatury.pl