Przy ognisku
Uprosiliśmy dyrekcję, aby radę pedagogiczną zorganizowała nam poza szkołą. I tak się stało. Dzisiaj na świeżym powietrzu omawialiśmy wyniki naszej pracy. Kiełbaski piekły się na grillu, a my rozmawialiśmy o mocnych i słabych stronach szkoły. Wybrani nauczyciele zdawali relację, jak poszło nam realizowanie wzniosłych haseł, czyli uczyć i wychowywać. Kiełbaski przyjemnie skwierczały, a my zachwycaliśmy się danymi. To udało nam się zrobić, a tamtego, niestety, nie. Jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. To był cudowny rok.
Zauważyłem, że wszystkie informacje o naszej pracy zostały pozyskane metodą ankietową. Cała społeczność szkoły, czyli uczniowie, ich rodzice oraz nauczyciele, wypełniała w ostatnich dniach masę ankiet. Na tej podstawie powzięliśmy informację o tym, co osiągnęła szkoła. To znaczy, nie co osiągnęła naprawdę, ale co ludzie myślą, że osiągnęła. Można krytykować ankiety, ja też nie mam o nich najlepszego zdania, jednak nie należy pochopnie lekceważyć filozofii, która im przyświeca. Nie zawsze liczą się fakty, czasem ważniejsze jest subiektywne wrażenie, że coś się zdarzyło albo nie. I właśnie dzisiaj przy kiełbaskach poznaliśmy, co uczniowie, rodzice oraz my sami sądzimy o faktach, jakie działy się w liceum w tym roku szkolnym.
Dyrekcja dobrze zrobiła, że najpierw kazała nam długo patrzeć w ogień, a potem po Bożemu nakarmiła. Podobno wpatrywanie się w płomienie i wspólny posiłek przy ognisku sprzyjają ujawnieniu atawistycznych cech człowieka, a to z kolei ułatwia mówcy zrobienie słuchaczom wody z mózgu. Ja w każdym razie, chociaż lubię krytykować innych i zawsze szukam dziury w całym, wpadłem w zachwyt i nie ustawałem w pochwalnych komentarzach. Podobnie zachowywali się inni nauczyciele. Każdy z ogniem w oczach chwalił szkołę i dyrekcję. Zresztą gdyby ktoś miał inne zdanie, to byśmy go na tym ogniu upiekli i zjedli. Jeszcze teraz, chociaż od godziny jestem w domu, czuję szczególną miłość do pracy. Boję się, że mi to zostanie na całe wakacje.
Wszystkim dyrektorom szkół oraz wszelkiej maści szefom polecam organizowanie zebrań pracowniczych w terenie. Wystarczy rozpalić spore ognisko, przygotować trochę mięsiwa, a ludzie przełkną każdą informację i do tego będą bić brawo. Gdyby tak jeszcze lekcje z uczniami dało się prowadzić przy ognisku i z kiełbaską zamiast kredy, wtedy na pewno zniknęłyby wszelkie problemy współczesnej edukacji.
Komentarze
„wszystkie informacje o naszej pracy zostały pozyskane metodą ankietową”
„To znaczy, nie co osiągnęła naprawdę, ale co ludzie myślą, że osiągnęła.”
To raz. A dwa, że nie zawsze w ankiecie są pytania o rzeczy dla danego „wywiadowanego” ważne. I tak wypełniamy dziesiątki odpowiedzi na pytania ważne dla autora ankiety ale niekoniecznie dla ankietowanego. Bardzo tego nie lubię i reaguję z irytacją: skoro dobierając takie a nie inne pytania w arogancki sposób sugeruje się, że waaadza lepiej ode mnie wie jak powinienem pracować, to po co zawraca mi głowę, pytając o moje zdanie? W/g mnie dobra ankieta powinna składać się z dwóch etapów; pierwszego, generującego i porządkującego pytania i drugiego, zbierającego odpowiedzi na te pytania. Wtedy byłby cień szansy, że ankietowani będą odpowiadać dla ważne dla nich samych pytania.
Ogólnie bardzo fajny pomysł na zakończenie roku szkolnego. Wesoło, optymistycznie, no i z pełnym brzuchem. Ten ostatni, jak mi się wydaje, jest jednak o niebo ważniejszy dla męskiej części grona.
Podczas gdy rozanielony Autor gapił się w języki ognia i po neandertalsku ślinka mu ciekła w oczekiwaniu na smak upieczonej zwierzyny, jego koleżanki myślały o pozostawionym w grocie potomstwie i o czekającym je wieczornym skrobaniu skór pięściakiem Ciekaw jestem czy panie nauczycielki zostały w równy sposób zmotywowane do pracy owymi skwierczącymi kiełbaskami?
Tym razem kompletnie nie wiem co prawda, a co fałsz. Całkowicie mnie ten Pana wpis zaskoczył. Muszę ochłonąć.
PS. Parker, odnośnie mankamentów WordPress, proponuję przed wysłaniem komentarza na końcu użyć magicznej kombinacji CRRL+a CTRL+c. Proste i skuteczne nie tylko na tym blogu.
Szanowni Państwo, zezłoszczeni koniecznością odpowiadania na pytania umieszczone na kartce papieru!
Jeśli ktoś, prosząc Was o wypełnienie tej kartki, nazywa to ankietą – pamiętajcie, że udział w badaniach sondażowych (metoda:sondaż opinii, technika: ankieta, narzędzie: kwestionariusz ankiety) JEST DOBROWOLNY, można więc odmówić.
Jeśli natomiast np: zespół przeprowadzający ewaluację wewnętrzną chce większość wniosków wyciągnąć z odpowiedzi swoich kolegów nauczycieli – to polecam badania focusowe, prostsze, szybsze i więcej się można się dowiedzieć. Sondaż ankietowy jest w zasadzie najbardziej prymitywną i powierzchowną formą badania opinii (tak! opinii, nie faktów!), stosowaną wówczas, kiedy trzeba badać liczne populacje – w celu rozpoznania problemu, żeby innymi technikami pogłębić wiedzę w wybranych obszarach.
Tyle wymądrzania się socjologa, nie mogłam nie zabrać głosu.
Ps.
zza kałuży: „W/g mnie dobra ankieta powinna składać się z dwóch etapów; pierwszego, generującego i porządkującego pytania i drugiego, zbierającego odpowiedzi na te pytania. Wtedy byłby cień szansy, że ankietowani będą odpowiadać dla ważne dla nich samych pytania.”
Czy uważasz,że w badaniu opinii respondenci powinni sami formułować sobie pytania? Jak to pogodzić z problemem badawczym? Badać to, co badani chcą, żeby było zbadane?
Z takim podejściem przez 25 lat mojej pracy jeszcze się nie spotkałam.
Badacz musi wiedzieć, po co bada, co bada i czym bada.
Pozdrawiam wszystkich a szczególnie tych rozzłoszczonych różnymi nadużyciami … w różnych dziedzinach.
„Jeszcze teraz, chociaż od godziny jestem w domu, czuję szczególną miłość do pracy. Boję się, że mi to zostanie na całe wakacje.”
Polskie korporacje dawno na to wpadly: nazywa sie to „spotkania integracyjne”. Takie spotkanie kosztuje tyle ile Panska szkola wydaje rocznie na pomoce naukowe, a moze i wiecej. Klienci za to placa
Margola pisze: 2011-06-27 o godz. 21:27
„Czy uwazasz,ze w badaniu opinii respondenci powinni sami formulowac sobie pytania? Jak to pogodzic z problemem badawczym? Badac to, co badani chca, zeby bylo zbadane?
Z takim podejsciem przez 25 lat mojej pracy jeszcze sie nie spotkalam.
Badacz musi wiedziec, po co bada, co bada i czym bada.”
Ja naiwnie zakładam, ze pytamy wtedy, gdy czegoś nie wiemy i tylko te osoby, które posiadają pożądaną przez nas wiedzę. A przynajmniej dają nam największą szansę na „bycie tą populacją”, która wie.
Na dodatek ufam tym, których pytam, zakładając nie tylko,ze wiedzą o czym mówią ale że nie będą o tym kłamać. Zanim zacznę wbudowywać w ankiety jakieś straszne techniki wykrywania świadomych czy nieświadomych kłamstw, wolałbym dowiedzieć się podstaw.
Dostrzegam w twoim ?badacz musi wiedziec, po co bada, co bada i czym bada? ślady stosunku ?istota ożywiona i myśląca?, czyli ?badacz?, kontra ?materia nieożywiona i bezmyślna?, czyli ?obiekt badań?.
O ile taki stosunek może i jest usprawiedliwiony w odniesieniu do kawałka metalu, zwierząt i (być może) dzieci, to jak go usprawiedliwić w stosunku do nauczycieli?
Jakież to mogą być rewolucyjne idee w polskiej edukacji, odbiór których ankieter chciałby poznać? Idee, których nauczyciele nie są jeszcze świadomi i wobec tego muszą czekać na oświecające pytania ankietowe?
Tak, można pytać nauczycieli o to, czy woleliby uczyć na Marsie po marsjańsku, na co z pewnością ?obiekt badań? nie wpadłby samodzielnie, ale po co?
Według mnie nauczyciele najlepiej wiedzą co i jak zmienić w polskiej oświacie i trzeba tylko ich zapytać, co według nich jest najważniejsze (właśnie w formie ankiety) i co należałoby robić w jakiej kolejności. W formie drugiej ankiety porządkującej informacje uzyskane z pierwszej przez przypisanie wag.
Podobnie należałoby spytać resztę społeczeństwa o te sprawy. Rodziców, młodzież. Najpierw ?co? a potem ?jak? robić. Przy całkowitej jawności w sprawach finansowych, aby zbalansować naturalne tendencje w każdej z grup do przeciągania w swoja stronę. Zdanie nie-nauczycieli jest konieczne aby zapobiec wpływowi hipotetycznego ?betonu? nauczycielskiego, szczęśliwego z aktualnej sytuacji i z przywilejów zapisanych w KN.
Uważam,że demokracja bezpośrednia, na wzór szwajcarski i w formie referendum jest najlepsza. Pierwsza ankieta definiuje strategię a druga, nazywana referendum, taktykę.
Przyznaję się bez bicia, iż moje osobiste doświadczenia z ankietami są jak najgorsze. Poczynając od pierwszej w życiu ankiety, czyli od rachunku sumienia zamieszczonym w nowiutkiej książeczce do nabożeństwa a skończywszy na ankietach w pracy, które nie robiły nic innego jak tylko usiłowały mi ?pomóc?. W obu wypadkach moja reakcja bywała ta sama ? jedno wielkie westchnięcie: ?O Boże!?
Komentarze czekają na akceptację a potem znikają.
Wygląda, jakby nie przechodziły moderacji ale przecież nie takie rzeczy gospodarz puszczał.
Nawet nie wiem czy docierają do autora bloga czy wcina je przed przeczytaniem.
Spróbuje pod tym wpisem wkleić odpowiedź do A.L. bo sobie przezornie zapisałem.
Jakby się ukazała to proszę o odpowiedź czy docierały, bo zniknął nawet ten komentarz co się o wcięte upominał.
A.L.
Najpierw skąd wiem.
Z Twoich komentarzy wiem.
Jak czytam, to mam obraz człowieka na podstawie jego poglądów. Zazwyczaj występują w zestawie. Piszę, że tak Cie widzę.
A Ty, mimo moich stanowczych dementi, nadal mnie za marksistę uważasz.
Oświadczam, że dalej mi do socjalizmu, leninizmu czy komunizmu, niż Tobie do feudalizmu i niewolnictwa.
Piszesz,że szkoły były i zawsze będą się dzieliły na dobre i złe.
To truizm. Oczywiście, do puki będą w nich uczyli i uczyli się ludzie, to każda szkoła będzie różna, jak różni są ludzie.
Ale nie o tym mówimy.
Chodzi o to, żeby nie tworzyć systemu selekcji uczniów przy pomocy szkół.
Bo selekcja się nie odbywa na zasadzie zdolności, choć i taka byłaby zła, tylko przy pomocy innych kryteriów. Tymi kryteriami są zamożność i wykształcenie rodziców. Wyniki uczniów są pochodną tego kryterium.
Przecież tego nie trzeba udowadniać. To widać gołym okiem i są badania.
A sku…wem jest zapraszanie do wyścigu o dobrą edukację tych z rodzin i okolic zaniedbanych, przez uprzywilejowanych. Obłuda jest twierdzenie , że wszyscy maja równe szanse. Start nierówny, ale to mamy przewagę. Bo dziwnym zbiegiem okoliczności, to ci uprzywilejowani przez los, opowiadają się za utrzymaniem tego stanu rzeczy jakim jest selekcja uczniów.
To ci twierdzą, że wszystkim nie da się zapewnić dobrej szkoły, bo nie wszyscy są zdolni.
A co ma piernik do wiatraka.
To mniej zdolny ma mieć gorszego nauczyciela.
A zdolny lepszego.
A dlaczego?
To mniej zdolnemu jest lepszy pedagog potrzebny, bo zadanie trudniejsze.
Zdolnemu nawet marny nauczyciel nie przeszkodzi, choć nie twierdzę, że mu się taki należy.
Oj, obłudny ten system selekcji.
Wychodzi egoizm z ludzi, wychodzi.
I znajduje naukowe uzasadnienie.
Tak zwany chłopski rozum.
zza kaluzy: „Uważam,że demokracja bezpośrednia, na wzór szwajcarski i w formie referendum jest najlepsza.”
Zwana niekiedy „dyktatura motlochu”. A szwajcarska zwlaszcza na ten epitet zasluguje
Witam,
zza kałuży,
Z Twojej wypowiedzi zrozumiałam, że w zasadzie warto stosować ankiety, żeby dowiedzieć się co nauczyciele, rodzice i uczniowie myślą w ważnych dla siebie sprawach, trzeba jednakże zadbać o właściwe przygotowanie pytań.
W mojej dyscyplinie, socjologii, sprawy metodologii i metod badań społecznych są bardzo poważnie traktowane. Ja też w tym zakresie mam swoją wiedzę i umiejętności. Nie jest to jednak blog socjologów. Trudno mi z Tobą polemizować, musiałabym wchodzić w wiele szczegółowych kwestii.
Nie odbieraj tego jako lekceważenia, zgadzam się z Tobą co do idei sensowności i profesjonalizmu w przygotowaniu stawianych pytań.
Odniosę się tylko do kilku Twoich wypowiedzi.
1. „Dostrzegam w twoim ?badacz musi wiedziec, po co bada, co bada i czym bada? ślady stosunku ?istota ożywiona i myśląca?, czyli ?badacz?, kontra ?materia nieożywiona i bezmyślna?, czyli ?obiekt badań?.
O ile taki stosunek może i jest usprawiedliwiony w odniesieniu do kawałka metalu, zwierząt i (być może) dzieci, to jak go usprawiedliwić w stosunku do nauczycieli?”
Badam opinie ludzi czyli „co” a nie samych ludzi, czyli „kogo”.
2. „Jakież to mogą być rewolucyjne idee w polskiej edukacji, odbiór których ankieter chciałby poznać? Idee, których nauczyciele nie są jeszcze świadomi i wobec tego muszą czekać na oświecające pytania ankietowe?
Tak, można pytać nauczycieli o to, czy woleliby uczyć na Marsie po marsjańsku, na co z pewnością ?obiekt badań? nie wpadłby samodzielnie, ale po co?”
Ankieter jest ostatnim ogniwem w realizacji badania, zwykle niewiele interesują go odpowiedzi respondentów – sama wiele lat dorabiałam jako ankieterka. Rolą ankietera jest dostarczyć kwestionariusz ankiety i odebrać wypełniony. Moim zdaniem część nauczycieli może nie mieć bieżącej orientacji w rewolucyjnych ideach wyznawanych przez inną część nauczycieli. Ale pytanie o opinię w sprawie, o której respondent nie ma pojęcia jest pułapką dla badacza.
I tu dochodzę do ostatniej uwagi dotyczącej prawdy w opiniach ludzi.
3. „Na dodatek ufam tym, których pytam, zakładając nie tylko,ze wiedzą o czym mówią ale że nie będą o tym kłamać. ”
Powiem o tym w ten sposób: w tym roku realizowałam program poprawy relacji rówieśniczych w klasie uczniów z upośledzeniem umysłowym w szkole ponadgimnazjalnej. Jeden z uczniów wypowiadał się szczerze o innych i bardzo ich tym złościł, bo były to uwagi bardzo krytyczne. Dziwił się wychowawczyni,że próbuje go uspakajać „bo przecież Pani mówiła, żeby mówić prawdę”. Szukałam pomysłu, żeby pokazać mu, że to, co mówi, np: „Baśka dziś beznadziejnie się ubrała” to nie „prawda” tylko jego „opinia” a opinie jego kolegów i koleżanek o sposobie ubierania się Baśki mogą być różne i to nie znaczy,że kłamią. Poprosiłam,żeby wszyscy się mi przyjrzeli i odpowiedzieli na pytanie „Czy jestem bardzo gruba, średnio gruba, czy normalna ? „. Chłopcy powiedzieli, że „normalna” , trzy dziewczyny, że „średnio gruba” a jedna że „bardzo gruba”. To przekonało Pawła i mogliśmy pójść dalej w naszej pracy.
I to tyle.
Pozdrawiam
Do parkera-najmity internetowego
>Zdolnemu nawet marny nauczyciel nie przeszkodzi, choć nie twierdzę, że mu się taki należy.<
Oj przeszkodzi, przeszkodzi!!! Województwa pomorskie(wszystkie trzy!) mają np. w olimpiadach matematycznych(licealnych) sukcesy wielkie(jakieś 20-30 finalistów rocznie!). A w fizycznych, choć niby podobne zdolności wchodzą w grę, 1-2 finalistów rocznie (na trzy województwa!) to norma. Dlaczego?Po prostu w tych województwach jest ok.10 wybitnych nauczycieli matematyki(znanych z imienia i nazwiska), a wybitnych nauczycieli fizyki akurat nie ma. No i 1-2 finalistów, to ci, którym brak dobrego nauczyciela "nie zaszkodził"![A może po prostu mieli tatę, brata, wujka na uczelni…;-)]
Co chcesz udowodnić, że dobry nauczyciel jest lepszy niż słaby?
Ano lepszy.
Tylko się nie wiedzieć czemu uważa, że ci lepsi powinni tych lepszych uczyć a ci słabsi słabszych.
A czemu nie odwrotnie i czemu słabsi w ogóle uczą?
Do parkera-najemnika internetowego
>Tylko się nie wiedzieć czemu uważa, że ci lepsi powinni tych lepszych uczyć a ci słabsi słabszych.<
1.Znajomośc matematyki i fizyki u kasjerki TESCO nie ma społecznie większego znaczenia(zwłaszcza dziś, gdy za nią elektronika pracuje). ale u inzyniera-projektanta czy naukowca-specjalisty od nauk przyrodniczych czy ścisłych ma kluczowe(u studentów w tych dziedzinach też!). Przy czym szczyt ich mozliwości twórczych przypada koło 35 roku życia!!!
2.Jedni są np.w stanie wychować laureata konkursu chopinowskiego, a inni są dobrymi(czasem nawet bardzo!) instruktorami gry na pianinie w domu kultury!Podobnie z Małyszem czy Stochem pracowali i pracują najlepsi trenerzy, a nie najgorsi. Po prostu nauczyciel świetny w rozwijaniu geniuszy(takich jest mało bo trzeba mieć choć porównywalny potencjał!) może być dużo gorszy w nauczaniu ludzi z IQ90-100 i na oowrót – dobry street-worker ludzom z górnych (intelektualnych!) 1-2% niewiele ma do zaoferowania, najemniku…;-)
parkr:
„Oj, obłudny ten system selekcji.
Wychodzi egoizm z ludzi, wychodzi.
I znajduje naukowe uzasadnienie.
Tak zwany chłopski rozum.”
Sa szkoly lepsze i sa szkoly gorsze. Sa nauczeyciele lepsi i sa nauczyciele gorsi. Sa uczniowei mniej zdolni, bardziej zdolni i super zdolni. Ludzie, szkoly i uczniowie nie sa sobie rowni. Pod zadnym wzgledem. Jeden ma pieneidze, inny nie ma. Jedem jest zdolny inny nie, Jeden meiszka w miescie inny na wsi. W Ameryce mamy jeden MIT, Harvard i Yale i 10 tysiecy klepskich ubiversytetow,. Te na dole listy naprawde kiepskie. W Polsce mamy UJ, UW i Prywatna Wysza Szkole Kuszpietowakiego gdzie jedynym wyposazeniem sa krzesla. Polakom wydaje sie e absolwent UJ ma takie sama prawa na rynku jak absolwent Kuszpietowskiego. Nie ma.
Nie da sie miec samych MITow i Harvardow. Miedzy innymi dlatego ze nie wszyscy maja zdolnosci i mozliwosci intelektualne zeby Harvard skonczyc. Nei wszyscy maja mozliwosci zeby skonczyc Stuyvesant High School w Nowym Jorku gdzi wykladaja profesorowie uniwersyteccy. Wiec zawsze bedzie niesprawiedliwooc.
Jak juz pisalem, jedyna forma ablolutnej sparwwiedliwosci jest totalne zrownaie w dol – zadna szkola nie ma byc prawa lepsza od tej najgorszej. Bo inaczej to bedzie skurwysynstwo i niesprawiedliwosc a ludzie beda sfrustrowani.
Jedyny prawdziwy pronlem to taki ze w Kaczym Dole byc moze rosnie przyszly Einstein. I system powinien takiego osobnika wykryc i umozliwoc mu adekwatna edukacje. Co nei zawsze sie dzieje.
A od poprawiania losow ludzi sa oni sami. Jak pisal „zza kaluzy” i ja tez, tu gdzie jestem, ludzie walcza o swoja przyszlosc i ja poprawiaja. Sami. Nie czekaja az ONI zmienia im system. Do Stuyvesant High Schoool – szkoly PUBLICZNEJ do ktorej ma prawo aplikowac kazdy i gdzie nauka nei kosztuje nic – na 900 miejsc aplikuje srednio 35 tysiecy kandydatow. Wybieraja najlepszych z najlepszych. 60% uczniow to rodziny imigrantow w pierwszym polkoleniu. Cale rodziny pracuja w „sweat shops” zeby oni mogli sknczycte szkol i pojsc do bardzo dobrej uczelni. Nie czekaja az ONI wyrownaja im szanse i DADZA. Dadza, bo oni sa biedni.
Ludzie nigdy nie beda rozni. Ale ludzie trzymaja los w swoich rekach. Moze by tak te innowacje zastosowac w Polsce? Zamiast mowic o „ststemie co ma wyrownac szanse”?…
@parker
U nas selekcja w szkołach nie odbywa się na zasadzie – lepszy uczeń dostaje lepszego nauczyciela. Wcale nauczyciele uczący w „lepszych” szkołach nie są lepsi, nawet jeśli wyniki szkoły są lepsze. Sama znam beznadziejnych nauczycieli w szkołach ze szczytu rankingu i znam świetnych nauczycieli w rejonowych szkołach w masakrycznej dzielnicy. Dobór nauczycieli w szkołach jest zupełnie losowy. Słabe szkoły maja mniej więcej taki sam odsetek kiepskich i dobrych nauczycieli co te lepsze. Selekcja u nas odbywa się na zasadzie doboru środowiska ucznia, a nie kadry. I nawet to rozumiem. Różnica między dziećmi (i dorosłymi zresztą też) z „normalnych” domów, gdzie i dzieci, i rodzice mają jakieś życiowe aspiracje a dziećmi (i dorosłymi) ze środowisk, których jedynym celem w życiu jest nachlac się i jak najmniej pracować, są tak ogromne, że kontakt obu tych grup dla nikogo nie jest ani korzystny, ani inspirujący.
Żeby nie było – moje dzieci chodziły do zwykłej podstawówki w dzielnicy o dość szemranej opinii. W ciągu sześciu lat miały bezpośredni kontakt z młodocianymi dilerami narkotyków, 15-latkiem po pobycie w poprawczaku w klasie z 11-latkami, były świadkami licznych incydentów w rodzaju pobicia uczniów, pokłucia igłami, cyrklem itp. Nie wspomnę o lekcjach zmarnowanych na przepychanki z jednym czy dwoma delikwentami w klasie. A szkoła miała psychologa, socjoterapeutę, własny program profilaktyczny, współpracę z policją i MOPSem. Tylko co z tego, jak bandzior może bezkarnie chodzić po szkole, bo nie ma siły, żeby go ani zdyscyplinować (rodzice nie współpracują albo sa permanentnie zachlani), ani usunąć, nawet z klasy. Przez te sześć lat jedynym marzeniem moich dzieci było wyrwanie się z tej szkoły tam, gdzie takich kolegów nie będzie. Nie wyobrażam sobie kolejnych trzech lat w tym samym środowisku. Oczywiście, że dałyby sobie radę, inteligentne są, czytają dużo w domu, więc i tak są „do przodu” w porównaniu z przeciętnymi. Ale w imię jakiej idei mają szkołę wspominać jak poprawczak?
A.L. pisze:
2011-06-29 o godz. 02:04
Bez ironii, pięknie napisane. Tak jest w Ameryce. niezły system. Można nawet powiedzieć, że najbardziej wydajny na świecie. Ale inny niż w Europie.
Fakty świadczą, że najlepszy jeśli chodzi o uniwersytety.
Ale my o obowiązkowej szkole publicznej w Polsce rozmawiamy. Nie o szkołach prywatnych czy innych niepublicznych, gdzie właścicielowi wolno jak się uprze, tylko garbatych przyjmować, żeby ich prostować.
W publicznej i obowiązkowej szkole, wszyscy powinni mieć w miarę możliwości, te same warunki nauki. Dostosowane do średnich zdolności i pracowitości uczniów. To nie jest równanie w dół, tylko w górę. O równaniu w dół, mówią egoistycznie rodzice z lepszych, też nauczycielskich domów. Pozdrawiam @barbarę. Doświadczenia mówią, że brak selekcji to równanie w górę wszystkich. Bo likwiduje się szkoły dla marginesu, bo mniej młodzieży ulega demoralizacji w szkole, bo mniej się patologii rozwija. Wszyscy są wygrani, przegranych nie ma. Uważam, że nie powinno się dzieci i młodzieży zapędzać do rywalizacji o lepszą szkołę. Nie na tym etapie rozwoju. Dzieci nie realizują najczęściej swoich ambicji, tylko ambicje rodziców. System u nas panujący, taką rywalizację wymusza. A w tej rywalizacji przewagę maja ci co mają, pisałem.
Wcale nie zdolniejsi.
Na to badań nie ma, ale intuicja mi podpowiada, że mniej więcej tyle samo zdolnych uczniów ze środowisk biednych i obszarów zaniedbanych kulturowo, tracimy dla społeczeństwa, co zyskujemy marnych nauczycieli, lekarzy prawników czy polityków z dobrych domów. To te przygłupy pokończyły właśnie elitarne szkoły, bo rodzice zadbali o korki, przypilnowali, dupę czasem stłukli, bo to należy do kanonu konserwatywnego wychowania i znajomości. To oni teraz nie przynoszą wstydu swoim rodzinom. Ale niestety, uczą, leczą, relacjonują.
To nie lepiej byłoby ich pozamieniać na tych zdolnych, z gorszych domów?
barbara pisze:
2011-06-29 o godz. 09:14
Co do faktów, że dobra szkoła nie równa się dobrzy nauczyciele i odwrotnie, pełna zgoda.
I że system selekcji nie odbywa się na zasadzie zdolny nie zdolny, tylko środowiskowej też.
I ja tez rozumiem rodziców którzy chcą dzieci posyłać do dobrych szkół.
Tylko nauczycieli nie rozumiem, że optują za takim systemem. To znaczy też ich rozumiem jako rodziców. Jako pedagogów już nie, bo bycie nauczycielem chyba do jakiejś wiedzy zobowiązuje?
Opisywana przez Ciebie szkoła, jest właśnie skutkiem panującego systemu selekcji uczniów. Nic dodać, nic ująć.
Do najemnika internetowego parkera
>Doświadczenia mówią, że brak selekcji to równanie w górę wszystkich.<
Nie wciskaj kitu!Jakie doświadczenia? Naciągane oszustwa paru lewackich "naukowców";-) Kto weryfikował ich założenia i przebieg!
Oddaj swoje dzieci do gimnazjum rejonowego w okolicach Bazaru Różyckiego w Warszawie i zobacz czy one okoliczny margines pociągną w górę czy na odwrót – margines zrobi z nich swoje ofiary;-) To będzie piekny eksperyment i na dodatek pokażesz jeszcze raz swoją prospołeczną postawę;-)
Urodziłem się na rogu Ząbkowskiej pod 16.Blisko Brzeskiej. Spędziłem tam dzieciństwo na podwórku. Prawdziwym podwórku.
Starzy na Różyku handlowali. Podobnie jak Babcia. Jak się zrobili klasa średnia, w PRL zwana prywaciarzami, to się wyprowadziliśmy. Babcia została i miałem kontakt z kolegami, nawet jak już nie mieszkałem. Marnie pokończyli. Kto wie, gdyby nie system selekcji, już wtedy pewnie paru z nich by na ludzi wyszło. Głupi nie byli tylko zaniedbani. Musieli być zaradni, więc mało mieli czasu na naukę.Ale kogo wtedy obchodził element. Jak się wyprowadziliśmy, posłali mnie do elitarnych szkół. Państwowych oczywiście, innych nie było poza kościelnymi którymi mnie straszyli.
A Ty wypisując takie bzdury widać, nic nie zrozumiałeś.Za każdym razem mnie próbujesz obrażać i bez skutku. Może spróbuj zrozumieć. Wiem, to nie jest łatwe, ale wydaje mi się, że mimo wszystko szybciej zrozumiesz, niż mnie obrazisz.
Gimnazjum w takiej okolicy w ogóle nie powinno istnieć. Trzeba myśleć!!!
Nie wiem, rozwieść po innych szkołach w skrajnych przypadkach.
A we miarę normalnych okolicach, po prostu zaniechać selekcji. Ukrytej, ze złamaniem prawa albo balansując na jego krawędzi i tej oficjalnej do liceum.
Opisywałem jak się z gimnazjum rejonowego robi elitarne.
Nie byłeś na tej lekcji?
Wystarczy, że w małej mieścinie, gdzie są dwa gimnazja, lokalnym elitom się elitarna szkoła zamarzy i od razu po odsiewie, element zostanie w tej drugiej.
Jak ją nazwać, plebejską, frajerską czy może zaproponuj. Będziesz miał swój wkład do systemu.
Nie byle jaki, nie każdy może być autorem zgrabnej nazwy.
Jaśniej nie potrafię. Spróbujesz zrozumieć?
Kiedy ktoś trąbi mi o równości i niewychylaniu się tych „lepszych” (zdolniejszych/bogatszych/ładniejszych/wyższych itd.) oraz przycięcia wszystkiego pod przeciętnych, polecam mu zawsze opowiadanie Vonneguta „Harrison Bergeron”. Do tej pory nie powstało na ten temat nic bardziej celnego i obrazowego. Polecam również parkerowi.
tremerka pisze:
2011-06-29 o godz. 18:47
Ktoś trąbi?
Znaczy się, bez trąbienia do słuchu nie trafia. To typowe dla mało wrażliwych na dźwięki. Wszyscy im cale życie trąbią, żeby do nich trafić, więc się znieczulają na subtelności do szczętu.
Słowem nie trąbiłem o wychylaniu się, tym bardziej o wychylani się tych z przymiotnikami w stopniu wyższym.
Vonneguta przeczytam, jak mi wpadnie w ręce, choć to nie bardzo ulubiony autor, temat ciekawy.
Tobie polecam właśnie wznowione, poprawione i przepięknie wydane, reportaże Mariusz Szczygła ” Niedziela która zdarzyła się w środę”
Obraz Polski lat dziewięćdziesiątych, dobrym piórem, poetycko, bez dosłowności opowiedziany. Z szacunkiem dla inteligencji czytelnika. Jestem w trakcie czytania i to pierwsze refleksje.
parker: „A Ty wypisując takie bzdury widać, nic nie zrozumiałeś.Za każdym razem mnie próbujesz obrażać i bez skutku. Może spróbuj zrozumieć”
Ja cie nie obrazam. Ja mam po prostu inne poglady i je wyrazam.
Zas kto sie gdzie wychowal – ja sei urodzilem i wychowalem we Wlochach pod Warszawa. Jeszcze to wtedy nie byla Warszawa jek teraz. Do liceum dojezdzalem do Warszawy. Co dzien. Koleja. I jakos sie dalo i jakos sie wyedukowalem.
Z Wloch sie wyprowadzilem dopiero jak skonczylem Politechnike.
No i na co to jest argument? A no na nic. Podobnie jak twoja opowiastka o twojej mlodosci
Albo też trąbiący sam nie zauważa, że trąbi i ogłusza na miejscu – można się tak licytowac i ciągnąć metaforę w nieskończoność, tylko po co.
Za plecenie lektury dziękuję, również zerknę, jak będzie okazja, chociaż lata 90 w Polsce to z kolei nie mój ulubiony temat – może dlatego, że dobrze znany z autopsji.
A.L. pisze:
2011-06-30 o godz. 00:09
Ale ten komentarz nie był do Ciebie skierowany.
Nie czytasz wszystkich?
Nie epatuje swoimi doświadczeniami. Napisałem w odpowiedzi na propozycje posłania dzieci do szkoły w okolicy Bazaru Różyckiego. Ponieważ duży sentyment czuje do tej części Warszawy, nieistniejącej już dziś ze swoim kolorytem.
A z mojej opowiastki można przy odrobinie dobrej woli wyciągnąć pouczające wnioski.
O pierwszych napisałem. Koledzy nie musieli tak skończyć. Nie ich winą było,że się urodzili w takich okolicznościach. Nie mieli praktycznie na nic wpływu, wielu zapamiętałem jako oddanych i niegłupich kolegów. Tak jak nie moją zasługą było, że starzy się wzbogacili i wyprowadzili. I że matka w swojej pretensjonalności, żeby się móc się przed koleżankami pochwalić jaką to dzieci edukację pobierają, posłała nas do najlepszego liceum wcześniej robiąc wszystko żebyśmy się dostali. Wcześniej była równie elitarna podstawówka z racji lokalizacji.
To na co to jest argument?
Ano na to, że system selekcji jest niesprawiedliwy sprawiedliwy, ale to by można zbić truizmem, że życie nie jest sprawiedliwe, ale też niewydolny, bo skazuje na starcie wiele dzieci, które wyrwane z patologicznego środowiska, by mieli szansę na szczęśliwe życie dla siebie i społeczeństwa.
Bo co maja zrobić rodzice z dziećmi niezdemoralizowanymi, którzy trafiają do takich gorszych szkół? Co maja zrobić jak widzą jak szkoła ich wykoleja?
Do prywatnej wysłać?
A jak nie maja za co?
Przeprowadzić się?
A jak nie mogą?
Zresztą co ja tłumaczę?
Młodym trzeba tłumaczyć.
Starzy, to swój sukces zawsze sobie zawdzięczają. Swoim zdolnościom, oczywiście wypracowanym, nie od losu danym, swojej pracowitości, oczywiście też wypracowanej a nie wrodzonej i żadnego przypadku. Przypadek, burzy tę misterną konstrukcję samozachwytu.
A tych co im się w życiu nie udało, traktują jako gorszych, z wyższością.
Jak Ty, w opowieści z mazurskiej wsi o nierobach.
tremerka pisze:
2011-06-30 o godz. 08:44
Właśnie dlatego że znany, warto skonfrontować swoją autopsje z innym być może spojrzeniem.
Spierałem się kiedyś z jednym kombatantem, co to od Lenino do Berlina, na temat wojny.
Używał argumentu, że wie lepiej bo widział. A gówno widział, tyle co z okopu było widać.
A o tym co widział na prawdę, nie chciał z kolei opowiadać, bo to zbyt straszne.
„Uważam,że demokracja bezpośrednia, na wzór szwajcarski i w formie referendum jest najlepsza. Pierwsza ankieta definiuje strategię a druga, nazywana referendum, taktykę.”
– @zza kałuży: również się z tym zgadzam! Zapraszamy do nas. Wspólnie łatwiej walczyć o demokrację bezpośrednią:
http://www.demokracjabezposrednia.pl