Nauka wyników
Wyniki uczniów co roku idą w górę, ale wcale nie mamy wrażenia, że młodzi są lepiej wykształceni. Wręcz przeciwnie. Mamy nieodparte wrażenie, że obecni uczniowie umieją i potrafią mniej niż poprzednie roczniki. Natomiast wyniki mają coraz lepsze. Jak to możliwe?
Istniejący system edukacji kładzie nacisk na badanie samych wyników, a umniejsza rolę procesu nauczania. Lekcje prowadzone są nie po to, aby uczniów czegoś nauczyć, ale by zdobyć wyniki. Stąd liczne ewaluacje. Nieraz dochodzi do absurdu, że nauczyciel uczy przez kwadrans, a sprawdza, czego nauczył, przez pozostałe pół godziny. Oczywiście o żadnych faktycznych wynikach nauczania nie może być mowy, chodzi tylko o pozyskanie standardowych reakcji człowieka na dane zagadnienie. Równie dobrze można by proces nauczania zarzucić całkowicie, a lekcje przeznaczać wyłącznie na przeprowadzanie testów osiągnięć.
Młodzi doskonale orientują się, o co chodzi we współczesnym systemie edukacji. Uczniowie nie tylko pogodzili się, ale nawet oczekują, że szkoła zapewni im wyniki, za którymi nie kryje się żadna treść. Młodzi oczekują dobrych ocen na świadectwie, zdania matury na wysoki procent, natomiast nie musi się to wcale wiązać z nabyciem wiedzy czy umiejętności. A nawet nie powinno. W procesie klasyfikowania uczniów skutecznie zostały wyeliminowane treści na rzecz pustych wyników.
Gdybyśmy zmienili zasady ewaluowania lekcji, okazałoby się, że wśród uczniów nastąpiła wielka zmiana miejsc. Piątkowi okazaliby się dwójkowymi, a mierni – bardzo dobrymi. Dzieci od początku swego pobytu w szkole są przyzwyczajane do myślenia o tym, co mają zrobić, aby osiągnąć lepsze wyniki, a nie o tym, czego powinny się jeszcze nauczyć, by być lepszymi w jakiejś dziedzinie. W szkole dzieci otwarcie pytają, co mają zrobić, aby mieć piątkę. Oczekują, że nauczyciel wynajdzie taki test, który zapewni im uzyskanie wysokiego wyniku. Dlaczego miałby tego nie zrobić, przecież na zakończenie roku szkolnego dyrekcja będzie czytać wyniki i chwalić się, że są wyższe niż zeszłoroczne.
Ten rok już się kończy. Za parę dni będziemy mieć radę pedagogiczną, podczas której zaplanujemy wyniki na przyszły rok szkolny. Wszyscy chcemy uczniów rozwinąć w sprawności uzyskiwania jak najwyższych wyników. Nie ma obawy, ja też zaplanuję, że przyszłoroczna klasa trzecia zda maturę średnio o dwa punkty procentowe lepiej niż tegoroczna i o trzy punkty lepiej niż klasa sprzed dwóch lat. Jeśli tylko nie dotknie nas kryzys, o wyniki można być spokojnym. Pniemy się w górę. O nabywaniu przez uczniów faktycznych umiejętności się nie wypowiadam – to nie moja broszka.
Komentarze
„Oczywiście o żadnych faktycznych wynikach nauczania nie może być mowy, chodzi tylko o pozyskanie standardowych reakcji człowieka na dane zagadnienie.”
Pięknie powiedziane. Też miałem często tego typu refleksję, zwłaszcza podczas sprawdzania części otwartej testu gimnazjalnego, gdy jeszcze powoływano mnie do zespoły sprawdzającego.
Odruch Pawłowa – standardowa reakcja człowieka na dane zagadnienie. Tak, to się właśnie sprawdza na państwowych egzaminach. Wystarczy, że „odruch” nie jest ujęty w kluczu i jest problem. Decyzję czy uznać musi podjąć po rozmowie telefonicznej osoba odpowiedzialna w OKE. Absolutnie nie może tego zrobić egzaminator, bo reakcje muszą być w całej Polsce jednakowe.
Czytuję Pana , a Pan jak zwykle narzeka. Czego Panu brakuje ? Proszę zająć się trywialnymi kwestiami , a może minie Panu zbyt egzaltowana nostalgia. Jest Pan naprawdę nieszczęśliwym człowiekiem ? Jeżeli tak , przykro mi.
Pozdrawiam
@Kwancie,
>Odruch Pawłowa – standardowa reakcja człowieka na dane zagadnienie. Tak, to się właśnie sprawdza na państwowych egzaminach. Wystarczy, że ?odruch? nie jest ujęty w kluczu i jest problem. Decyzję czy uznać musi podjąć po rozmowie telefonicznej osoba odpowiedzialna w OKE. Absolutnie nie może tego zrobić egzaminator, bo reakcje muszą być w całej Polsce jednakowe.<
Nie wiem jakiego przedmiotu uczysz / w jakim przedmiocie egzaminujesz…ale w przypadku języków obcych to nieprawda.
Do Marka.
Ja tez czasem czytam blog Gospodarza i jestem innego zdania.
Uważam że pan Dariusz jest bardzo szczęśliwy, że potrafi dostrzegać to wszystko co dzieje się wokół nas i je opisywać. Pisze , nie po to żeby narzekać, ale żeby dostrzegać błędy lub nieprawidłowości które nas otaczają i zapobiegać temu, lub poprawić to co jest złe, i zmienić na lepsze.. Chwała mu za to.
Za PRL-u nie wolno było pisać (lub nie wypadało pisać złą prawdę) . W tamtym okresie trzeba było pisać o wszystkim że jest dobrze i pięknie – nawet gdy było to nie prawdziwe . W przeciwnym wypadku cenzura partyjna nie przepuszczała artykułu (lub fotografi) świadcząca o „narzekaniu” jak to pan określił .
Doświaczyłem to i dlatego piszę o tym.
Do „Marek”: no to po co Pan czyta? Pisze się po to, aby zwrócić uwagę na jakiś problem, co Gospodarz blogu robi. Inaczej jakiekolwiek pisanie nie ma sensu. Jeśli nie rozumie Pan tego, „przykro mi”.
vuem pisze:
2010-06-12 o godz. 08:01
Uczę matematyki. Tak było w naszej grupie egzaminatorów – dzwoniono do OKE we Wrocławiu lub przewodnicząca podejmowała decyzję, jeśli weryfikator wyłapał taki przypadek. W tym roku już nie byłem powołany.
dziedzinie to szkoła mogłaby motywować,gdyby na jakimś etapie kształcenia ( np. drugiej klasy dawnego czteroletniego liceum ) następowała jakaś forma selekcji, na ludzi, którzy rzeczywiście byliby zainteresowani dalszą nauką,i na tych,którzy nawet jeżeli są bardzo inteligentni i zdolni, to nie tak naprawdę nie odczuwają potrzeby dalszej nauki, i nie mają naprawdę cierpliwości by przysiąść na dupie do książek. A po drugie można by mówić o szkole motywującej do bycia lepszym, gdyby na jakimś etapie kształcenia wybierało się z prawdziwego zdarzenia profil, na którym oprócz maturalnych jal polski i matematyka, uczeń byłby bardzo ostro ciśnięty,ale nie ze wszystkiego, ale z czegoś co go naprawdę interesuje.
Realia licealne jak również uniwersyteckie ( na studiach też za bardzo nie ma możliwości wyboru z prawdziwego zdarzenia specjalizacji ), wyglądają tak, że wszyscy ze wszystkimi się mają uczyć wszystkiego.
Polecam w tej materii tekst p. Michalkiewicza z diagnozą zjawiska, z którą pewnie nie zgodzi się większość, ale jako z jednym z wielu głosów może warto się zapoznać. Ogólne założenia edukacji nie są dziełem nauk dydaktyki i metodyk szczegółowych (choć nasi wodzowie edukacyjni się chętnie powołują na „naukowość”), ale raczej pochodną ogólnej postawy, której źródeł pewnie dokopiemy się w poglądzie czy postawie filozoficznej.
„Ale ludzie oprócz mienia miewają też dzieci i ? chociaż to niewiarygodne ? niektórzy jeszcze nie wyzbyli się wobec nich poczucia odpowiedzialności. Dlatego też pod koniec maja odbyła się w Gimnazjum i Liceum im. Św Tomasza z Akwinu w Józefowie pod Warszawą konferencja poświęcona nauczaniu klasycznemu. Jej celem było wykazanie, że edukacja klasyczna stanowi remedium na stan współczesnego systemu oświaty. Edukacja klasyczna nie tylko nawiązuje do siedmiu sztuk wyzwolonych, a więc: gramatyki, logiki i retoryki, czyli umiejętności wyrażania myśli, które stanowiły tzw. trivium ? oraz geometrii, arytmetyki, astronomii i muzyki, stanowiących quadrivium ? ale przede wszystkim kładzie nacisk na istotę nauczania, którą wyraża samo słowo edukacja, wywodzące się zarówno ze słowa educere, czyli wydobywać i ducere, czyli prowadzić. Skąd wydobywać i dokąd prowadzić? Wydobywać z ignorancji i prowadzić ku poznaniu prawdy. Ale w jaki sposób? Ksiądz John Jenkins, przedstawiając w swoim referacie stan edukacji w Stanach Zjednoczonych oraz próby poprawy sytuacji, zwrócił uwagę na to, że według Arystotelesa edukacja jest nauką o przyczynach.
Tymczasem współczesna edukacja ignoruje zasadę przyczynowości, wskutek czego uczniowie wprawdzie wiele wiedzą, ale niczego, albo prawie niczego nie rozumieją. Jak w takim razie nauczać? Zalety metody sokratycznej, polegającej na pytaniu i udzielaniu odpowiedzi byłyby dobre w przypadku Sokratesa ? a więc kogoś, kto sam wie i pragnie swemu uczniowi przekazać prawdę. Metoda ta stawia wysokie wymagania przede wszystkim nauczycielowi. Na przykład nauczyciel fizyki, przygotowując się do zajęć, w trakcie których ma objaśnić uczniom, dajmy na to, teorię Einsteina, powinien zadać sobie samemu pytanie: skąd wiem, że to jest prawda? I dopiero, kiedy sam sobie na to pytanie odpowie, może nie tylko pozwolić uczniom, ale nawet prowokować ich do zadawania pytań. Problem polega jednak na tym, że współczesne programy edukacyjne wcale nie są na ten cel zorientowane. Przeciwnie. Zwróciła na to uwagę pani dr Aldona Ciborowska, w znakomitym referacie ?Postmodernizm a edukacja? podkreślając, że postmoderniści kwestionują prawdę jako zgodność sądu z rzeczywistością, utrzymując, że prawdą jest cokolwiek.
Mówiąc między nami, ten cały postmodernizm, to nic innego, jak stara, znajoma, socjalistyczna brednia, z tym, że nie w stylu moskiewskim, tylko zachodnim, według receptury Antoniego Gramsciego. Gramsci uznał, że socjalistyczna rewolucja wymaga zniszczenia ?kultury burżuazyjnej?, czyli cywilizacji łacińskiej i obecnie zarówno państwowe programy edukacyjne w Eurokołchozie, jak i cały przemysł rozrywkowy zostały temu właśnie celowi podporządkowane. Celem współczesnej edukacji, zwłaszcza w kierowanym przez narodowych i internacjonalnych socjalistów Eurokołchozie, nie jest ukształtowanie człowieka myślącego, tylko wykształconego kretyna, wytresowanego do rozwiązywania testów i recytowania formułek ułożonych według sławetnego ?klucza?. Samodzielne myślenie nie jest oczekiwane, ale bo też po co niewolnicy mają myśleć? Wystarczy, że będą myśleli starsi i mądrzejsi, który przecież z natury rzeczy wiedzą, co jest dla wszystkich dobre.
Jeśli zatem nie chcemy doprowadzić do zerwania cywilizacyjnej ciągłości i utraty poczucia wspólnoty nawet z własnymi dziećmi i wnukami, to za wszelką cenę, podkreślam ? za wszelką cenę musimy przeszkodzić naszym okupantom w likwidowaniu władzy rodzicielskiej oraz odebrać im władzę nad bogactwem, jakie wytwarzamy, którą sobie uzurpowali. Konstytucja w art. 48 powiada, że rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami. To prawo ani nie wygasa, ani nie ulega zawieszeniu, kiedy dzieci idą do szkoły. Tymczasem w szkole bywają wychowywane wbrew przekonaniom swoich rodziców ? bo tak zdecydowała obdarzona przez razwiedkę zewnętrznymi znamionami władzy i posłuszeństwem oprawców banda jakichś idiotów lub łajdaków. Ta sama banda stwarza też sobie pozory legalności dla przywłaszczania sobie lwiej części bogactwa, jakie wytwarzamy. Tymczasem, zgodnie z art. 70 konstytucji, rodzice mają wolność wyboru dla swoich dzieci szkół innych niż publiczne ? a skoro tak, to i zachowania dla siebie tej części bogactwa, która jest im odbierana przez Naszych Umiłowanych Przywódców pod pretekstem organizowania edukacji. Jak się okazuje, zasada oddzielnego rozwoju nie była wcale taka głupia, jak nam ją przedstawiano. Dlaczego mielibyśmy przymuszać się do obcowania z idiotami lub łajdakami, skoro w gruncie rzeczy ani nic nas z nimi nie łączy, ani nie chcemy z nimi mieć nic wspólnego? „
@motywować do bycia lepszym w danej
Poruszyłaś chyba to, co o czym chciałam napisać, mianowicie: jakąś szerszą
perspektywę kształcenia.
Chodzi mi o to, że dopiero jako absolwent studiów zaczęłam się interesować naukami ścisłymi. „Interesować” = dostrzegać ich fascynujący „przekaz”.
Dlaczego na lekcjach fizyki (w szkole podst. czy liceum) żaden nauczyciel nie wykładał przedmiotu w sposób interesujący?
Od razu mówię, że nie jest mi obce pojęcie subiektywności, ale o ile sobie
przypominam zajęcia z liceum, to był to w 95% nuda, nuda, nuda…
Przykładałam się do przedmiotów, do których pasję zaszczepiła mi mama (nie nauczycielka). Natomiast lekcje matematyki, fizyki, biologii (ITD.) były dla mnie męką 🙂
Z perspektywy ucznia i studenta (teraz też nauczyciela) uważam, że wielu nauczycielom brak jakiejś szerszej wizji nauczania… Przecież chodzi o OŚWIATĘ! O oświatę, czyli o oświecanie, zdobywanie wiedzy, poszerzanie horyzontów, a nie wkuwanie i gromadzenie faktów…
„Gdybyśmy zmienili zasady ewaluowania lekcji, okazałoby się, że wśród uczniów nastąpiła wielka zmiana miejsc. Piątkowi okazaliby się dwójkowymi, a mierni – bardzo dobrymi.”
Po pierwsze – uogólnienie. To, że ktoś się uczy tego, czego sami wymagacie (sic!) i ma piątki, nie znaczy, że jest życiową niedorajdą i gdyby tylko zmienić system, program, itp. miałby problemy z przejściem do następnej klasy. Jest Pan nauczycielem, więc Pan doskonale pewnie wie, że to nie jest tak, że uczniowie z dwójkami to są niedocenieni geniusze, którym system edukacji w Polsce tylko przeszkadza w rozwoju, a ci „piątkowi”, to po prostu ZZZ ( Zakuć, Zdać, Zapomnieć ) bez żadnej innej wiedzy przydatnej w życiu. To przecież nie jest czarno białe i chyba nie trzeba Panu tego tłumaczyć.
PS. Jestem piątkowym, ba, nawet szóstkowym dzieciem nauczycielskim, które wcale nie czuje, że odejście od testów itp. spowodowałoby, że miałbym same dwóje.
1. Teraz pracujemy na „słupki” , nie kocham tego.
2. Sprawdzałam część humanistyczną po gimnazjum. Niezłe studium socjologiczne…
Panie Emeryt,
Bardzo się cieszę, że Pan pisze na blogu gospodarza.
Jako, że i ja mogę należeć do kółka kombatantów bo żyłem w realnym socjalizmie świadomie parę lat, to muszę się z Panem nie zgodzić.
To nieprawda, że cenzura nie przepuszczała tekstów krytycznych wobec rzeczywistości.
Powiem więcej.
Obowiązkiem dziennikarza było być krytycznym.
Tylko zgodnie z linią Partii.
Na przykład,wpisy Gospodarza w PRL by przeszły.
Oczywiście wtedy kiedy pisał o konieczności podwyżek by cenzura wycięła.
Roszczenie płacowe były zabronione.
W tamtych czasach podwyżka ceny cukru mogła władzy zagrozić.
Zawsze był drugi szereg co to, tylko czekał żeby wierchuszkę wykopać.
Mam nadzieję, wewnętrzna cenzura Panu odpowiedź do mnie przepuści i po raz ostatni Pan odpisze.
Porównałem sposób zdawania matury wnuka z własnym i zaryzykuję stwierdzenie,że ocena poziomu moich czasów,była oceną pozimu najleprzych.Teraz oceniany jest poziom zdecydowanej większości,gdyż pomocy całkowicie wykluczyć nie można.Zdecydowanie na wyższym
poziomie są języki obce.Testy z matematyki i historii zdałem po nieomal 50-latach.Jednak matmę wspomogła wiedza z politechniki,historię zainteresowania emeryta.
@Kwant
Konsultowanie się z weryfikatorem, czy nawet „baza główną” mnie nie dziwi.
To się zdarza. Wszak oceniając prace maturalne nie jesteśmy nauczycielami „autonomicznymi” w swej ocenie, tylko najemnikami, którzy te prace oceniają wg narzuconego „klucza”.
Nie wiem czego może dotyczyć ta różnica zdań, sposobu rozwiązania zadania?
W moim przypadku możliwości prawidłowej odpowiedzi na pytanie jest sporo. Materiały dla egzaminatorów, choć podpowiadają te kilkanaście opcji nie wyczerpują inwencji twórczej zdających i zresztą nie jest to nic dziwnego.
Czy różnica zdań na temat takiego czy innego potraktowania pracy była przyczyną nie powołania Cię na kolejna sesję?
No to by było smutne. Najemnik najemnikiem, ale żeby bezmyślności robota oczekiwać?
Aa, Panie Darku, dziękuję! Po raz kolejny przydała mi się konstatacja Gospodarza. No bo w końcu na uczelnię trafiają ludzie z ogólniaków. A tu (PW) od pewnego czasu obserwuję pewną powtarzającą się rekację – kropka w kropkę identyczną z opisywaną w felietonie. Z tym, że nie są to ludzie akurat z Łodzi, tylko z różnych miejsc Polski. A to znaczy, że Gospodarz uchwycił kolejny błąd systemu, a nie lokalny problem. Fatalny jest ten system! Bo przy nauczaniu dziedzin ścisłych (u mnie elektronika) brak myślenia przyczynowo-skutkowego i nastawienie na „zadowolenie autorów testów” to dramat. Co ciekawe, po cierpliwym tłumaczeniu studenci „zarażeni” tym cholerstwem, prawie zawsze „chwytają”, że ich wyuczony odruch (jw. „Pawłowa”) naprawdę nie da zastosować w opanowywaniu dziedziny technicznej. Ale nawet jeśli to załapią, to muszą się z trudem przestawiać na inne tory. Wniosek jest ponury – szkoła bardziej szkodzi niż pomaga.
PS Na uczelni ten „kuncept” (tzn. sprawdzamy wyniki, nie wiedzę) też dobrze się miewa – bo tak jest łatwiej nauczycielom!
Pozdrawiam
A do Gospodarza i Blogowiczów mam pytanie.
Pisząc do kogoś zwracamy się do niego z dużej litery.
A pisząc o kimś piszemy o nim z małej litery.
A jak to jest na blogu,kiedy co prawda nie zwracam się do gospodarza ale jednak wiem, że to czyta i jakoś wydaje się napisanie z małej nie grzeczne?
To jaka jest etykieta?
4 x Z Zakuć, zdać, zapić i zapomnieć.
@list do redakcji
Proszę nie nadużywać wielkich liter. Pisząc o kimś, np. o gospodarzu, nie ma potrzeby używania wielkiej litery. W języku polskim obserwuję manierę używania wielkich liter przy każdej okazji, szczególnie rażące są zaimki pisane w ten sposób. To zupełnie zbędne.
Pozdrawiam
DCH
gospodarzu:)
Bardzo dziękuję.
Człowiek się całe życie uczy a głupi umiera.
A moja teoria jest taka: zgadzam się z gospodarzem,że błąd tkwi w systemie, który wprowadzono, mam podobne odczucia, jeśli chodzi o wiedzę, jaką może wykazać się uczeń, nawet ten, który maturę zda przyzwoicie. Tyle że sposób ewaluacji, opracowywania wyników, te raporty, słupki, wyniki, te stosy zadrukowanego papieru mają jakoś uzasadnić istnienie tak rozbuchanej biurokracji, która dzięki tym papierom, mądrym uśrednionym wykresom, opracowanym wynikom jakoś musi uzasadnić swoją „potrzebność”. No bo skąd społeczeństwo wiedziałoby, jaka jest edukacyjna wartość dodana? W której staninie znajduje się dana szkoła.
vuem pisze:
2010-06-13 o godz. 10:27
Sprawdzając pytanie otwarte zwracamy uwagę na obliczenia. Często zdarzają się prace, gdy po „przedziwnych i nielogicznych” obliczeniach na końcu jest wpisany dobry wynik. Spory wśród członków komisji i konsultacje z OKE dotyczą tego jaką część tych obliczeń uznać za poprawną. Dotyczą również tego czy można tak samo punktować tych, których obliczenia są poprawne, ale jest pomyłka rachunkowa i wynik jest zły. Szlag mnie trafia, gdy „pokrętne” obliczenia i obliczenia z omyłką rachunkową w efekcie dają tyle samo punktów. W regulaminie dla ucznia jest punkt wyraźnie rozstrzygający o tym, że obliczenia ołówkiem nie są brane pod uwagę. W czasie sprawdzania OKE wydaje polecenie, aby jednak te obliczenia punktować. Często obliczenia nie są czytelne (przypadek, gdy u ucznia nie orzeczono dysfunkcji). Tracimy mnóstwo czasu na „rozszyfrowanie” i znalezienie właściwej kolejności obliczeń, bo ucznia nie można dyskryminować za „czytelność jego pisma” i za to, że tekst napisany jest chaotycznie. Zdarza się, że wydaje się mało prawdopodobne uzyskanie rozwiązanie bez sporządzenia rysynku (przynajmniej przez kogoś, kto w tej dziedzinie nie jest fachowcem), a jednak uczeń dostaje komplet punktów za wyjątkiem jednego punktu – za rysunek, albo dostaje po prostu komplet punktów. To są może „niuanse”, ale nie dla kogoś kto zawodowo uczy dzieci matematyki i zwykle wie co uczeń jest w stanie zrobić w pamięci, a czego wykonanie w pamięci jest mało prawdopodobne.
Reasumując, spory są zwykle o to co uczeń miał na myśli pisząc nieczytelne i chaotyczne obliczenia oraz jakim cudem ma porawny wynik. Opory budzi fakt, że świetne, klarowne i czytelnie napisane obliczenia są bezlitośnie „punktowane” za zwykłe, rachunkowe pomyłki w obliczeniach.
Nawiązując do dyskusji z poprzednich postów. Sprawdzenie pytań otwartych, gdzie występują obliczenia bardzo długo trwa i budzi wiele kontrowersji, więc jak czytam, że można to sprawdzić w oparciu o nowoczesne oprogramowanie komputerowe „w 5 minut”, to nawet nie chce mi się brać udziału w takiej dyskusji. Ba, jeśli w części zamkniętej, przynajmniej w 1 odpowiedzi, uczeń zmieni odpowiedź na inną („zrobi ” słynne „słoneczko”), to automatycznie jego praca w części otwartej jest również sprawdzana ręcznie przez zespół z OKE, co też zabiera sporo czasu.
Powołanie do komisji zależy od tego jaką ilością gotowych do pracy egzaminatorów z uprawnieniami ma do dyspozycji na dany rok OKE. Nie doszukiwałbym się tutaj innych powodów.
Do pana Mariana z Gomiądza
Gdy pisałem mój komentarz do powyższego bloga zdawałem sobie sprawe, że nie jest on bardzo jasny i tak się stało, zadowolony jestem że pan dostrzegł to, i wyjaśniam wydarzenia:.
W moim komentarzu opierałem się na okres w latach 50-tych i 1960-tych . W tym czasie byłem młody i wiele rzeczy mnie w polsce szokowało. Trzeba było mówić że wszystko jest dobrze i pięknie. Głośno też nie było wolno coś powiedzieć . Mój znajomy głośno powiedział brzydkie słowo na Stalina, za to posiedział ponad rok w więzieniu.
Zespoły Ludowe w programie miały hołdownicze pieśni o Stalinie. (Była taka Kantata o Stalinie, słyszę ją jeszcze dzisiaj).
Grałem na instrumencie w takim zespole. Wszyscy spiewali bardzo majestatycznie , melodia mi się podobała ale co do treści czułem wstręt, głośno tego nie mogłem powiedzieć. jak i inni człkokowie zespołu Panie Marianie Lata płynęłyi ,polityka się zmieniała, prasa nabierała więcej swobody l tu jest całe sedno sprawy . Pan ma racje , bo zaczął pan swoje życie trochę póżniej , ma pan inne doswiadczenia życiowe. ja tez mam racje bo wspominam o latach przykrych i bolesnych .
Dzięki Kwancie za wyjaśnienia, chyba rozumiem Twoja irytację.
„Na moim podwórku”, pomimo ogromu wydawałoby się niuansów językowych, na ogół kwestia uznania informacji jest dość klarowna.
Są oczywiście przypadki trudne – wyobraźnia zdających jest czasem niebywała – ale bez stresu udaje się je rozwiązać.
Do wypowiedzi Kwanta dorzuciłabym jeszcze coś. Dotyczy podstawówki.
Osobiście wkurza mnie po prostu fakt, że akceptuje się błędy językowe w jakiejś określonej liczbie. Rachunków jednak to nie dotyczy. A szkoda, bo jeden mały błąd gdzieś na początku obliczeń często powoduje, że dalsze rachunki są trudniejsze od zakładanych przez egzaminatorów.
W tym roku pojawiło się. Uczeń zapomina zakreślić odpowiedzi – sprawdzający zadania otwarte ma obowiązek je nanieść.
I jeszcze: nasi dyslektycy zawsze wychodzą lepiej z zadania na >pisanie<. Często uzyskują komplet punktów. Tylko czy na pewno pamiętanie o akapitach jest porównywalne, chociaż z grubsza, do ortografii?
Czasem dziecko pisze 6 a wyjdzie mu 0. Przy przepisywaniu już widzi 0 i kontynuuje z błędną liczbą. Oczywiście masę punktów w ten sposób można stracić.
A co do liczenia w pamięci: w podstawówce czasem łatwiej o wynik niż o zapis działania. Bo on wie, że to będzie tyle- to się da wykombinować. Ale on to czuje, a zupełnie nie umie napisać skad to wie. Czy wtedy są jakieś punkty?
Powiedzmy że zadanie jest o kotku co chodził wokół grządki o wymiarach 4m na 5m. Uczeń pisze że kotek przeszedł 18m. Ale nie ma działania. TO co on dostaje?
Ta i wiele innych dyskusji o oświacie są obarczone błędem metodologicznym.
Jesteśmy jak załoga okrętu, która dużo dyskutuje i ciężko pracuje, ale ciągle nie uzgodniła celu do jakiego zmierza statek.
Najpierw trzeba uzgodnić WSPÓLNE PODSTAWOWE cele edukacji, a potem będzie łatwiej rozmawiać o wynikach.
Bo może się okazać w trakcie rejsu, że każdy członek załogi marzy o dopłynięciu do innego portu.
Czy nie jest tak ?