Gimnazja zatracone
Nie ustają żądania likwidacji gimnazjów i przywrócenia dawnego podziału szkół. Przyczyn niskiego poziomu wiedzy młodzieży upatruje się w reformie, która wprowadziła ten rodzaj placówek. Ludziom wydaje się, że jak usunie się wrzód na ciele polskiej edukacji, jakim są gimnazja, wszystko wróci do normy, a uczniowie staną się znowu ambitni i pracowici. Profesor Jerzy Marcinkowski z Uniwersytetu Wrocławskiego mówi to, w co wierzy wielu uczonych:
„W szkołach podstawowych młodzież się jeszcze czegoś uczy, natomiast gimnazja to trzy stracone lata. Nie ma w nich żadnej selekcji elit, traci się dużo najlepszego czasu na zupełne nieróbstwo (…). Trzeba powiedzieć więc głośno: najwyższy czas zlikwidować gimnazja i wrócić do tego, co było. Albo zrobić siedmioletnią podstawówkę i pięcioletnie liceum.” (zob. źródło)
Paradoksalnie istnienie gimnazjów przynosi wiele korzyści społecznych, które lekceważy środowisko akademickie, ponieważ jest zapatrzone w czubek własnego nosa. Szkoły podstawowe zostały uwolnione od wyrostków, więc zrobiło się w nich bezpieczniej. Grupa młodzieży, która najsilniej przeżywa bunt dojrzewania, opuściła podstawówki i przestała zagrażać znajdującym się w nich maluchom. Jeśli chcemy, aby edukacja szkolna zaczynała się rok wcześniej, czyli od szóstego roku, nie mogą w placówkach przebywać 13-15-latki. Przed reformą wprowadzającą gimnazja nauczyciele dokonywali cudów, aby odseparować młodsze dzieci od wyrostków z siódmych i ósmych klas, a i tak dochodziło do licznych wypadków. Teraz to się skończyło i nie chcemy, aby wróciło. Gdyby pomysł profesora został wcielony w życie, protestować będą rodzice maluchów. I nie dojdzie do wprowadzenia obowiązku szkolnego od szóstego roku życia.
Gimnazja ratują też szkolnictwo społeczne i prywatne, zagrożone upadkiem z powodu demograficznego niżu. Rodzice, których na to stać, posyłają swoje dzieci do gimnazjów niepublicznych, aby tylko uchronić swoje dzieci przed demoralizacją. Nie zawsze ten strach jest uzasadniony, gdyż w wielu gimnazjach publicznych utrzymuje się wysoki poziom nauczania, ale strach ma wielkie oczy, więc zamożni ludzie wolą nie ryzykować. Gdy zlikwidujemy gimnazja, padnie szkolnictwo niepubliczne.
Gimnazja przyczyniają się do większego poziomu nauki w liceach. Rodzice już pogodzili się z tym, że dzieci muszą się wyszumieć, więc niech robią to właśnie w wieku gimnazjalnym, a potem biorą się do nauki, zdają maturę i idą na studia. Wiek cielęcy, z którym dawniej borykaliśmy się w końcówce podstawówek i na początku nauki licealnej, teraz przypada na czas pobytu w gimnazjum. Naprawdę przyjemnie pracuje się z licealistami właśnie dlatego, że mają już za sobą najgorsze głupstwa, jakim oddawali się z lubością w gimnazjum. Przychodząc do liceum, postanawiają skończyć z głupotami i wziąć się za siebie. Gdy zlikwidujemy gimnazja, spadnie poziom nauki w liceach.
Nie twierdzę, że powinno być tak, jak jest. W gimnazjach dzieje się wiele złego, dlatego należy interweniować. Jednak usunięcie chorego organu nie poprawi wcale sytuacji. Należy raczej zmienić sposób prowadzenia nauki w tych szkołach. Obecnie gimnazja to parodie liceów, nawet nauka w nich kończy się balem przypominającym studniówkę (obowiązkowy jest nie tylko polonez, ale także palenie papierosów, picie alkoholu). Należy uzmysłowić sobie, że nauka 14-16-latków (a niedługo 13-15-latków) musi różnić się od nauki, która kończy się egzaminem dojrzałości. Tu nie może być mowy o żadnej dojrzałości, lecz o jej przeciwieństwie. Dlatego w gimnazjach wszystko musi być inne, a nie á la liceum. I właśnie za stworzenie odrębności nauki w gimnazjach niech zabiorą się fachowcy, w tym także grono akademików, a nie za krytykę. Kości zostały rzucone, więc wycofać się już nie można.
Komentarze
MNie się podoba ten fragment wypowiedzi prof. Marcinkowskiego:
„Jako członek Państwowej Komisji Akredytacyjnej, która ocenia jakość kształcenia na poszczególnych kierunkach, byłem w tym roku w prawie 20 szkołach wyższych, gdzie prowadzi się kierunek informatyka… Uważam, że w połowie państwowych uczelni i na 80-90 proc. uczelni prywatnych powinno się zamknąć te kierunki. Są stratą czasu i pieniędzy.”
No i co zamknęli? tak jak domaga się likwidacji gimnazjów.
Nie bo jak gospodarz prawi akademicy nie widzą dalej niż czubek nosa.
A ja i tak jestem za zlikwidowaniem gimnazjów i powrotem do stanu sprzed tej nieszczęsnej reformy, a więc albo system 8+4, albo proponowany przez profesora 7+5. Tak czy owak, na pohybel gimnazjom! I wbrew temu, co sugeruje gospodarz bloga, nie zauważyłem, by w mojej prowincjonalnej, 8-klasowej podstawówce, nastolatkowie zagrażali najmłodszym uczniom. Jeżeli dochodziło do aktów chuligańskich, to zamykały się one w grupie rówieśniczej. Nie uważam również, by jakikolwiek wpływ na wyniki uczniów w szkole średniej miała ich wcześniejsza możliwość „wyszumienia się” w gimnazjum. Kto chciał, ten się uczył. A i na wyszumienie się zawsze czasu było dosyć podczas tych czterech licealnych lat.
1.W podstawówkach 8 letnich uczniowie byli znani nauczycielom i vice versa.Nie musieli walczyć o pozycję w nowej grupie, a na dodatek znani od malego nauczyciele cieszyli się wyrobionym wtedy autorytetem.
2.W liceum czy technikum 15-16 latki byly na dole drabiny.Rządzili dorośli już(więc średnio rozsądniejsi) maturzyści.
3.Sam fakt nauki w 3 szkolach zamiast 2 oznacza stratę minimum pól roku na wyrównanie wiedzy i,co ważniejsze, umiejętności dzieci z różnych szkól.
Tamten model byl po prostu lepszy i dlatego warto do niego wrócić.Zrezygnowano z niego w imię dość iluzorycznych oszczędności.
Oczywiście nie cale zlo się bierze z gimnazjów, ale zdecydowana większość!!!
Pomysł z gimnazjami śmierdział mi od samego początku. Popieram Marka – nie pamiętam problemu mieszania się ostatnich roczników z maluchami i jakichś problemów na tym tle (może poza tym, jak stare konie biegły po schodach, ale 1-3 i tak zazwyczaj są na parterze). Wydaje mi się, że gimnazja skumulowały i zintensyfikowały skalę problemu i właśnie że to z nich przenoszą się nawyki do liceum. Przyspieszyły „dojrzewanie” – to co zaczynało się w liceum, teraz jest zmorą gimnazjów.
W założeniach reformy gimnazja miały wyrównywać szanse, a stało się na odwrót – już na tym etapie wybiera się najlepsze placówki, jeśli kogoś na to stać. Jedynie uważam, że zyskały gminy wiejskie, optymalizując liczbę szkół, często wybudowały przy gimnazjach boiska czy hale, na których w końcu można normalnie prowadzić zajęcia z wychowania fizycznego.
Co do akademików, to ich pomysły, często absurdalne (mnie trudno sobie wyobrazić, że to co nastąpiło, może zostać cofnięte) są raczej głosem rozpaczy nad tym, co dostają na 1 roku.
Ja uważam, że konieczna jest zmiana „nowej” matury lub wprowadzenie lub ponowne wprowadzenie egzaminów wstępnych na studia. Mieliśmy dostawać ludzi umiejących samodzielnie myśleć, posiadających umiejętności zamiast regułek. Dostajemy ludzi, którzy nie umieją nic i niczego nie wiedzą. I są z tego stanu dumni.
No to się Gospodarzowi już oberwało. S-21 oraz Marek mają rację. Widać uczą w gimnazjach i znają problem od podszewki. Mogę tylko bić brawo. Jako nauczyciel gimnazjum również pragnę wtrącić swoje trzy grosze (jako praktyk a nie teoretyk).
Wielkim problemem jest wychowywanie młodzieży. Nauczyciel po trzech latach dopiero może powiedzieć, że coś wie o ich warunkach mieszkaniowych, problemach, pozna ich rodziców itp. Niestety, wówczas są już absolwentami. Przed reformą takie informacje były przekazywane przez Panie z nauczania zintegrowanego.
Generalnie osoby o średnim ilorazie inteligencji nie muszą się uczyć. Mają dobre oceny. W gimnazjum wyrównujemy szanse, wszyscy mają zrozumieć (bo wszyscy piszą test).Gdy nauczyciel powtórzy któryś raz z rzędu to samo, to nawet noga stołowa jest w stanie powtórzyć. Niestety, nie wszyscy uczniowie. Są zajęci swoimi sprawami. To nauczycielowi ma zależeć – takie jest ich zdanie.
Zafundowano gimbusy. Młodzież (dzieci) dojeżdża do szkoły, często około godziny w jedną stronę. Większość jest wyrwana ze swego środowiska, czuje się bezkarna. Nauczyciel nawet gdy chce to nie przeprowadzi (darmowych) zajęć wyrównawczych czy kółek zainteresowań ponieważ gimbus już odjeżdża, a innego dowozu nie ma.
Młodzież jest świetna. Pomysłowa i inteligentna. Dlatego robią wszystko aby nic nie robić. Rozumiem i niektóre ich pomysły wręcz podziwiam. To nie ich wina, że „ktoś mądry” wymyślił „taką” reformę.
Pracuję w liceum, a na gimnazjum patrzę przez pryzmat pracy koleżanek i kolegów), a przede wszystkim jako matka gimnazjalisty. Z utęsknieniem czekam, gdy syn w końcu za rok przestanie być gimnazjalistą. Dla mnie to najbardziej poroniony twór naszej reformy. Zgadzam się z większością krytycznych uwag poprzedników.
A może Gospodarz wpadnie na trzy lata do gimnazjum? I poprowadzi wybraną – nie przez siebie – klasę. A jak juz skończy ten etap ewdukacyjny – niech się pdzieli swoimi przemyśleniami. Praktycznymi, nie teoretycznymi. Życzę wytrwałości przez te lat trzy.
Szanowni Państwo,
uważam, że problemów w edukacji nie rozwiązuje się ani tworzeniem nowych typów szkół, ani ich likwidowaniem. Został popełniony poważny błąd, że w ogóle powstały gimnazja. Strat z tego typu szkół, zgadzam się, jest więcej niż zysków. Jednak jakieś zyski są, np. nauczyciele, którzy zaczęli pracować w gimnazjach zdobyli niezwykłe doświadczenie,wielu z nich świetnie sobie radzi z trudną młodzieżą. O innych zyskach pisałem wyżej w tym poście. Uważam, że nie powinniśmy pochopnie likwidować gimnazjów, ponieważ możemy znowu więcej stracić niż zyskać. Obawiam się, że nie tylko gimnazja są winne temu, co wydarzyło się w edukacji w ostatnich latach. Naszej tęsknoty za szkołą z dawnych lat nie zaspokoi wcale powrót do poprzedniego systemu. Może się bowiem okazać, że przyczyna złego stanu rzeczy znajduje się gdzie indziej, a sytuacja w gimnazjach to tylko skutek tych przyczyn. Sprawę trzeba bardzo przemyśleć, dokładnie zbadać, a nie tylko żądać, aby w edukacji było tak jak dawniej.
Pozdrawiam
DCH
Emerytko,
dwa lata pracowałem w gimnazjum, zabrakło mi więc wymaganego przez Panią roku, aby zdobyć solidne doświadczenie. Uważam jednak, że o gimnazjach mogą wypowiadać się nie tylko gimnazjaliści i ich nauczyciele, lecz wszyscy, którzy korzystają ze skutków istnienia gimnazjów. Przecież o produkcji mleka powinna się wypowiadać nie tylko krowa, ale także wszyscy konsumenci jej wytworów.
Pozdrawiam
DCH
Drogi Gospodarzu
Rozwiązanie jest proste i oczywiste. Dajmy młodzieży wybór. Po szkole podstawowej powinno się wprowadzić szkoły przysposabiające do zawodu. Obecnie do gimnazjum uczęszczają wszyscy, część bardzo niechętnie. Nie mają bodźców do nauki. Gdyby był wybór, to wzięliby się do roboty. Nad ich głowami wisiałby miecz: nie umiesz – wylatujesz.
Mam poważne wątpliwości czy 13-latkowie byliby w stanie podjąć decyzję, rzutującą w tak dużym stopniu na ich przyszłość. To w końcu jeszcze dzieci – mało które ma wówczas plan na resztę życia, zwłaszcza zawodowego.
Jestem nauczycielem z kilkunastoletnim doświadczeniem, pracowałem najpierw w szkole podstawowej, później w gimnazjum, a i w liceum się zdarzyło (no cóż, taki już los polskich belfrów, że pracować muszą w co najmniej dwóch szkołach…, ale nie o tym jest ten wpis). W każdym razie wydaje mi się, że trochę o gimnazjach wiem i – Szanowny Gospodarzu – niestety, ale muszę zgodzić się z tymi, którzy uważają, że gimnazja to najgorszy pomysł całej reformy oświatowej (jeżeli w ogóle coś dobrego w niej było…). Dzieciaki w szkole podstawowej nie tylko byli znani nauczycielom, znali się nawzajem i nie musieli szukać swojego miejsca w hierarchii paląc, pijąc, bijąc etc. Teraz trzynastolatek zostaje wyrwany ze swojego towarzystwa i musi na nowo „walczyć” o swoje. Ponieważ gimnazja miały wyrównać szanse, to oczywiście zrobiono to, co najłatwiej, czyli po prostu obniżono poziom kształcenia, po trzecie, wprowadzając egzaminy doprowadzono do tego, że w wielu szkołach uczy się „pod egzamin”, bo to rankingi, wyniki, rywalizacja o dzieci, a tu niż, bo pracy może nie być itd. Tak więc, jeszcze raz podkreślam, gimnazja to najgorsze, co mogło się polskiej szkole przydarzyć…inna rzecz, czy można je teraz zlikwidować, obawiam się, że nikt się na to nie odważy. Pozdrawiam Gospodarza, z którego poglądami często się zgadzam, choć akurat teraz nie:)
od wielu lat powtarzam szkola podstawowa siedem lat nauki,to zapewnia nam panstwo-OBOWIAZEK NAUKI.caly okres nauki to szkola bez stawiania stopni bo to OBOWIAZEK NAUKI a dalej a tu juz wszystko w rekach kochanych rodzicow jakkto chce .lubi,ma pieniadze itp. chcesz uczyc sie dalej to rob wszystko aby czerpac z dobra madrosci innych a jak jestes len to do pracy tacy tez sa potrzebni a nawet sa bardzo potrzebni. pozdrawiam…………………….
Ja swoje gimnazjum wspominam wspaniale, poziom trzymało, materiał był przerobiony dobrze – zaległości w liceum nadrabiać nie musiałam.
Na każdym etapie edukacji aktualnie wyrównuje się poziom, bo mimo takich samych podstaw programowych praktycznie każdy uczeń ma przerobione różne treści w różnym stopniu. Wymuśmy realizowanie programów, przyciśnijmy rodziców a nie usuwajmy szkoły. Są, niech będą – bez sensu znowu robić zamieszanie. Więcej szkody niż pożytku z tego będzie.
Niech uczeń z Warszawy i ten z Elbląga i ten z jakiejś małej miejscowości kończy szkołę z podobnym poziomem, z podobnym dostępem do choćby dobrze wyposażonej pracowni chemii/fizyki/biologi i tak dalej. A nie że na studiach pierwszy raz do rąk dostaje mikroskop i nie wie co z tym zrobić.
13-latkowie (nie wszyscy) potrafią już chodzić na całonocne dyskoteki, upijać się na umór, palić papierosy, brać narkotyki, całować się po kątach itp. Dajmy im wybór. Wierzę w młodzież i jestem pewny, że większość (nie wszyscy) wybrałaby dalszą naukę w gimnazjum. Ci którzy nie chcą – zdobywaliby zawód, w miarę odizolowani od reszty. Kto uczy w gimnazjum to wie, że są osoby bojkotujące lekcje (około 5%) oraz takie, które nie są wstanie przyswoić sobie nawet tego minimum, które obecnie obowiązuje. Jestem już zmęczony bawieniem się na przerwach w policjanta.
Brakuje nam rozwiązań systemowych co robić z gimnazjalistami „buzującymi.”
Na prowincji reforma niewiele zmieniła. Powstały zespoły szkół, które de facto są 9 letnimi podstawówkami. Tam też mają problemy wychowawcze mimo, ze panie z nauczania zintegrowanego podają info o sytuacji ucznia.
Problem tkwi w tym, ze nauczycielom w imię wyrównywania szans i politycznej poprawności wyrwano narzędzia z rak i oczekuje się, że „gołymi ręcami” sobie poradzi. Tymczasem dojrzewający nastolatkowie z naturalna potrzebą buntu widzą, ze „pani to se może” i „hulaj dusza piekła nie ma.”
„Bo co mi zrobisz jak mnie złapiesz?”
Śmieszny wpis do dzienniczka?
Zapis jakichś wirtualnych punktów ujemnych?
Rozmowa z rodzicami, którzy sami rozkładają ręce albo nawet się nie pojawiają.
Drugoroczność to też rzadkość, bo zaraz seanse z wizytatorami i spektakle w gabinecie dyrekcji z udziałem rodziców.
Gimnazja zostawiłbym, ale nauczycielom potrzeba narzędzi do codziennej pracy. Trzeba choć odrobinę wyposażenia szkół, by nie zanudzać (z nudów można zgłupieć). Zgadzam się, ze można by pomyśleć o nowym podziale
Zamiast 6+3+3 poszedłbym w kierunku 5+3+4.
Obniżono by wiek uczniów w gimnazjum więc zanim by zaczęło odbijać to kończyliby gimnazjum i realny bat by istniał, a jednocześnie liceum dostałoby dodatkowy rok, o który tak wielu zabiega.
Mogę wypowiadać się na ten temat czerpiąc jedynie z własnego doświadczenia- w mojej podstawówce (być może była to niezwykła szkoła) nie było żadnych problemów z siódmo- i ósmoklasistami, wręcz przeciwnie, pamiętam, że były to osoby najbardziej chętne do pomocy maluchom, niezwykle opiekuńcze wobec mnie i moich rówieśników- wówczas siedmiolatków. Być może bili się między sobą, może sprawiali jakieś problemy- jak to nastolatki, ale wobec nas budził się w nich jakiś taki instynkt rodzicielski, traktowali nas jak swoje ukochane młodsze rodzeństwo. Z kolei moje gimnazjum (być może była to niezwykła szkoła) pod względem uczniów, którzy w nim bywali, przypominało poprawczak, za to miało niesamowitych nauczycieli. Prawda, nieliczni z nich umieli sobie poradzić z młodzieżą, która, być może koszy na głowę nie zakładała, ale na przykład na porządku dziennym było zagłuszanie nauczyciela dzwonkami komórek czy wulgarne wyzwiska rzucane w jego stronę na całe gardło- na co ten nie reagował. Owa mniejszość, radząca sobie z młodzieżą, to byli po prostu ludzie, u których na lekcjach takie rzeczy się nie zdarzały- nigdy nie podnosili głosu, a mimo to mieli u nas taki respekt, że nikt by się nie ośmielił choćby wstać z miejsca bez pozwolenia czy odezwać niepytany- to jest właśnie dla mnie fenomen autorytetu, który albo po prostu jest, albo go nie ma i koniec. Ale wracając do tematu- mimo że moi znajomi z gimnazjum w tej chwili albo są na odwykach, albo w więzieniach, albo wychowują (?) dzieci (bo błędne jest założenie, że młodzież licealna „wyszumiała się” w gimnazjach- ci, którzy trafiają do liceów ułożeni zawsze byli ułożeni, a ci co „szumieli”, „szumią” dalej), ja, która chciałam się czegoś nauczyć, nauczyłam się. Ba, zdałam sobie ostatnio sprawę, że tak naprawdę gimnazjum w kiepskiej dzielnicy dało mi dużo więcej niż superhiperELYTARNE LO- bo chyba wam, Gospodarzu, się po prostu nie chce. My już przychodzimy genialni, więc czego niby macie nas jeszcze uczyć? Podsumowując, uważam (opierając się, podkreślam, na własnych przeżyciach i obserwacjach) że owszem, gimnazja są poronionym pomysłem, kompletnie niepotrzebną wylęgarnią przyszłych (?) przestępców, ale mobilizują nauczycieli, desperacko wyszukujących choćby tę jedną parę wpatrzonych weń oczu i dla tej jednej pary oczu potrafiących przygotowywać pasjonujące lekcje, co z tego, że zagłuszane- jak ktoś chce się uczyć, to się nauczy, a jeśli ktoś chce dobrze uczyć, to nic mu w tym nie przeszkodzi.
A w moim gimnazjum dostajemy pakiet informacji o uczniach od szk. podst. Jeśli wychowawca chce wiedziec więcej, zawsze może skontaktowac się z pedagogiem lub poprzednim wychowawcą. Wystarczy chcieć. Wiem, że niektórzy uczniowie są spoza rejonu, ale to nasz dyr. ich przyjmuje, więc patrzy na świadectwo. Współpracujemy ze szkołą podstawową, kontaktujemy się z nauczycielami a później współpraca często idzie dalej, bo gimnazjum i II LO są w zespole.
Likwiadacja gimnazjów nie przyniesie likwidacji negatywnych zjawisk, zostaną jedynie przemieszczone między ewentualne dłuższe podstawówki i szkoły ponadpodstawowe. Szkolnictwo jest instytucją obok tego, co dla młodego człowieka ważne, szkoła jest miejscem akcji, a akcję tworzą młodzi ludzie. Ministerstwo ma w swej świadomości archaiczną strukturę społeczną i na niej eksperymentuje, ale bardziej przypomina to tzw. czeską drogę. Młodzi ludzie są zawsze o ten jeden krok do przodu i aktualny podział szkół jest równie poroniony, jak popdzedni i (prawdopodobnie) jakikolwiek następny. Pani Hall najzwyczajniej na świecie nie ma w tej materii nic do powiedzenia i zaproponowania, a oświacie brak poczucia tej elementarnej misji od Boga, jaką swego czasu mieli bracia Blues.
Popieram Pana w 99,5 %. 0,5 % stanowi fakt istnienia szkół, które Co do reszty naprawdę popieram. Gimnazja to pokraki udające licea, a młodzież gimnazjalna to wyrostki udające dorosłych. Może od tego zacząć zmiany…
O ile rozumiałem ideę reformy, to gimnazja miały między innymi przedłużyć o rok kształcenie ogólne „dla każdego” w porównaniu ze stanem poprzednim. Dopuszczam myśl, że to jakoś działa w mniejszych miejscowościach, jak to opisał(a) manjaa. Ale w miastach? Gimnazja zaczęły się specjalizować.
Moje rejonowe w Warszawie na przykład w trudnej młodzieży (klasy z profilem sportowym – piłka nożna) i w efekcie nawet przez moment nie rozważałem posłania tam mojego syna. Inne gimnazja publiczne specjalizują się w w innych rzeczach, bardziej przeze mnie pożądanych, ale mają swoje rejony i spoza nich przyjmują niezbyt wiele dzieci i jest ostra konkurencja. W moim przypadku skończyło się na szkole niepublicznej.
Trend specjalizacji, raz uruchomiony, pewnie się nie zatrzyma, a już na pewno nie sam z siebie. W praktyce, w dużych miastach kształcenie ogólne „dla każdego” uległo zatem skróceniu z 8 do 6 lat, a potem już odbywa się częściowa separacja lepszych od gorszych i na dokładkę przyspieszone o 2 lata decydowanie o profilu kształcenia. Mamy efekt dokładnie odwrotny od zaplanowanego. W dodatku nakręcono przy okazji spiralę presji na egzamin po podstawówce, który miał być diagnostyczny, a stał się przepustką do lepszych gimnazjów – więc w 6 klasie dzieci zamiast uczyć się wiedzy i umiejętności, uczą się pisania testu.
Już był wpis o czasie marnowanym na wyrównywanie poziomów na stykach szkół. W mniejszych miejscowościach pewnie tego nie ma, bo jest jeden zespół szkół od podstawówki do liceum i wszystko jest pod kontrolą. W miastach, przy specjalizacji i powolnym upadku rejonizacji gimnazjów orz zupełnym braku rejonizacji liceów ten efekt jest. Jeszcze w dodatku proces boloński wymusił podział studiów wyższych na dwie części i mamy zamiast starego modelu 8+4+5 nowy model 6+3+3+3+2, w którym styków z wyrównywaniem zamiast dwóch jest cztery. Ręce opadają…
uwazam, ze gimnazja to byl bardzo zly pomysl. wyrzadzil wiele zla dzieciakom. jestem mama trzech chlopakow. najstarszy z nich skonczyl I klase i powiem krotko jestem przerazona. zmiana jaka zachodzi w nich jest podobna. konczac podstawowke wiedza ze staja sie dorosli…..maja oczywiscie takie przekonanie. to jest najgorszy czas na zmiany….ten czas kiedy dorastaja powinni przeczekac w szkole podstawowej wsrod swoich przyjaciol i znanych nauczycieli…moim zdaniem to jest najwazniejsze
Do J.Ty.
>Jeszcze w dodatku proces boloński wymusił podział studiów wyższych na dwie części <
Proces boloński niczego nie wymusił tylko nasze durne urzędasy!!!
W Wielkiej Brytanii np.są obecnie studia i jednolite magisterskie i dwuczęściowe.To tylko u nas „Jak wszyscy to wszyscy, i babcia też” jak w znanym kawale;-)