Kryzys obejmie maturę
Rynek kursów i korepetycji rozrósł się przez ostatnie lata do niebywałych rozmiarów, ale teraz pęka, a skutki mogą pojawić się już na tegorocznej maturze. Wracamy do niższych cen za prywatne lekcje, ponieważ klienci ostrożniej wydają pieniądze. Rok czy dwa lata temu uczniowie nie żałowali sobie dokształcania, a teraz muszą wybierać: jeśli angielski, to nie polski, a jak obydwa przedmioty, to u tańszego nauczyciela bądź na kursie za niższą cenę. Nie ma w tym roku tradycyjnego boomu przed maturą. Jest jeszcze zainteresowanie korepetycjami, ale normą stają się kilkugodzinne konsultacje za jak najmniejsze pieniądze. Kilka lat temu normą były roczne, a nieraz i dwuletnie korepetycje z przedmiotu, który decydował o przyjęciu na studia. Teraz dominuje styl: „krótko, tanio i tylko z tego, co absolutnie niezbędne”.
Część nauczycieli, która wyżej ocenia swoje umiejętności, wycofuje się z rynku. Jak mają zarobić niewiele, to już wolą posiedzieć z własnymi dziećmi albo pooglądać telewizję czy przeczytać książkę. Zostaną na rynku ci, którzy idą na ilość, a nie na jakość, oraz nauczyciele, którzy mają uczniów z polecenia. Poza tym niektórzy nauczyciele wyrobili sobie dobrą markę, więc ich upadek nie nastąpi natychmiast. Kryzys dotknie ich później, ale w końcu dotknie.
Kogo było stać na zainwestowanie w drogi kurs i kosztownego, dobrego korepetytora, ten bez obaw może podchodzić do matury. Takich szczęśliwców jest jednak w tym roku mniej niż w latach poprzednich. Należy się więc spodziewać, że średnie wyniki tegorocznych matur będą gorsze niż poprzednich, Nie piszę tego, aby straszyć maturzystów, ale po to, aby przemówić do rozumu osobom odpowiedzialnym za tworzenie testów i kluczy rozwiązań. Być może dość wysokie wyniki zeszłorocznych matur przewróciły tym osobom w głowach na tyle, że zechcą podnieść poprzeczkę wymagań i dać nieco trudniejsze testy oraz bardziej wymagające klucze odpowiedzi. Gdyby tak rzeczywiście się stało, średnie wyniki tegorocznych matur spadłyby na łeb na szyję. Oczywiście byłaby to woda na dziennikarski młyn i afera na całą Polskę, ale przecież można jej zapobiec już teraz, a najlepszym sposobem będzie przygotowanie łatwiejszych testów (pewnie już za późno) i przeszkolenie egzaminatorów, aby sprawdzali łagodnym okiem (to można jeszcze zrobić) oraz skorygowanie klucza rozwiązań, aby dopuszczał więcej poprawnych odpowiedzi.
Niejednemu czytelnikowi zapala się w tym momencie czerwona lampa z myślą, że przecież to szkoła powinna przygotować uczniów do matury, a nie korepetycje i kursy. Rzeczywiście, szkoła przygotowuje uczniów do dobrego zdania matury, ale przecież tu nie chodzi o maturę, lecz o dostanie się na studia, gdzie o jedno miejsce ubiega się 20-30 kandydatów. Danemu uczniowi chodzi więc o to, aby był przygotowany 20-30 razy lepiej od innych uczniów. A tego bez wspomagaczy nie da się osiągnąć, chyba że ktoś jest bardzo zdolny i jeszcze bardziej pracowity. Nie byłoby całego cyrku z maturami, gdyby każdy, kto ma maturę w kieszeni, miał prawo zapisać się na studia w uczelni publicznej. Tymczasem w Polsce trzeba o miejsce na bezpłatnych studiach walczyć jak pies w psiej gonitwie, więc nic dziwnego, że same lekcje nie wystarczają do przebicia wszystkich konkurentów. W ostatnich 20 latach liczba uczniów w liceach, idących na studia, zwiększyła się wielokrotnie, a liczba miejsc na bezpłatnych studiach tylko trochę. Pozostają miejsca na studiach płatnych, ale w okresie kryzysu zainteresowanie nimi będzie jeszcze mniejsze. Walka o bezpłatne miejsca na studiach będzie więc w tym roku wyjątkowo zażarta, ale umiejętności uczniów raczej mniejsze. Taka sytuacja sprzyja tym, którzy uczyli się na maksa, czyli i w szkole, i na dobrych kursach. Dla reszty pozostaje psia gonitwa.
Komentarze
Studia w Anglii – http://www.nowyczas.co.uk/category/pierwsza-strona/emigracja/ .
A ktoś tu mówił, że zamiast awansu trzeba napierać na korkach? Nie przyszli, nie kupili, aj, to trzeba było zostać matematykiem, ci zbiorą grosz w przysłym roku!!!
No to odpowiedzial Pan na moje pytanie. Jak dobrze rozumiem- program , ktory obejmuje nauke w LO jest ” niewystarczajacy ” i kto chce zdawac do bezplatnej, dobrej szkoly musi miec dodatkowe lekcje. Moi uczniowie chcacy studiowac w Polsce moga sie uczyc tylko na platnych uczelniach ( nie ze wzgledu na kase! ale przepisy polskie). Chodza do polonijnych szkol, w ktorych matura w Polsce sie nie liczy (ot, dla przyjemnosci wlasnej i rodzicow Polakow). A piszac calkiem serio- byli tacy, ktorzy zakochani w miastach i kulturze – bardzo chcieli w Polsce studiowac. Niestety- nie dalo sie. Zamiast wplacac $ na polskie uczelnie prywatne, wola juz te amerykanskie. Bo poziom wyzszy a i dyplom „inaczej w swiecie wyglada”. Za to za UJ czy UW tesknia bardzo. Podobnie jak i ich nauczyciele. Z nuta zalu –
a czasami wypadaloby isc do biblioteki i poczytac cos samemu. poszerzanie horyzontwo na wlasna reke tez daje efekty. i nie trzeba wydaway pieniedzy. jeszzce nigdy nie bralam korepetycji, zawsze mialam bardzo dobre oceny (szkola, studia za granica), a moim najwiekszym priorytetem bylo zrozumiec zwiazki przyczynowo-skutkowe, a nie wykuwanie na pamiec. a tego nie ucza czesto ani w szkole, ani na korepetycjach. a szkoda.
Nikt z udzielających korepetycji nie robi tego z nadmiaru wolnego czasu, lecz po to, aby podreperowac swój dziurawy budżet. Panie Dariuszu, na rynku korepetycji zostaną tylko ci z nas, których ten rynek zweryfikuje pozytywnie. Ten, kto ma uczniów z polecenia, nie z własnej szkoły, musi byc dobry, w tym co robi. Gdyby było inaczej, nikt by przecież nikomu nie podał jego namiarów. Przyznaję jednakże Panu rację: rynek korepetycji się kurczy. Nie idę na ilośc, udzielając płatnej pomocy w nauce, muszę pracowac na dużych obrotach, bo wiem, że rodzice szybko oczekują wyników. Takie sytuacje rodzą stresy,odreagowujuę je w nie zawsze pobożny sposób. Odnośnie poprawiania prac: można byc upierdliwym, można życzliwie dla ucznia interpretowac wskazania klucza.Bogatym szczęście sprzyja.Wielu nie ukrywa, że wystarczy tylko zdana matura, bo i tak będą studiowac odpłatnie. Mniej zdolni i biedniejsi muszą liczyc na własne siły, a nie na portfel tatusia. Dużę miasto, w którym mieszkam daje szanse: mogą znależc pracęi studiowac, tylko muszą chciec.
Sam nie tak dawno zdawałem maturę i wydaje mi się, że można się do przygotować bez korepetycji, zwłaszcza, że w zasadzie zdaje się przedmioty wybrane a już na pewno na wynikach z nich nam najbardziej zależy. Trzeba tylko umieć uczyć się samemu, a nauczyciela traktować jak przewodnika, u którego można rozwiać wątpliwości lub który może coś polecić dobrą książkę do danego przedmiotu lub udzielić rad. Moim zdaniem dobrze by było gdyby każdy nauczyciel miał wyznaczone godziny (płatne) po lekcjach, w których byłby do dyspozycji uczniów, uczących się samodzielnie i potrzebujących wskazówek. Taki sposób nauki pomoże moim zdaniem poszerzyć wiedzę i nauczy samodzielność, która przyda się na studiach.
Czytając wypowiedzi czytelników odnoszę wrażenie, że nie mają pojęcia jak funkcjonuje polska szkoła (Szczególnie mówię tu o wypoweidzi pana Marcina, który ponoć niedawno zdawał maturę). Prawda jest taka, że Licea mają za zadanie przygotować do zdania tego konkretnego egzaminu a nie czegokolwiek innego. Cały system kształcenia w Polsce jest niedorobiony ;] Umiejętność samodzielnego uczenia się, o której pisze pan Marcin trzeba wykształcić, ale szkoła tego nie uczy (to pewna generalizacja z mojej strony, pewnie są takie, które tego uczą). Pani Anna Brakoniecka pisze, że wypadałoby czasem pójść do biblioteki, tylko dlaczego uczniowie mają chodzić do biblioteki skoro jest im to niepotrzebne? Są przyzwyczajeni do ściąg, opracowań i tego, że nie wymaga się od nich ciekawości tylko tego znielubionego przez panią Anię wkuwania. Uczeń ma wiedzieć, zakuć, a nie myśleć samodzielnie. Jeśli dalej tak będzie to w sprawie matury nic się nie zmieni. Podobnie rzecz ma się jesli chodzi o aktywność studentów, jesli przez dwanaście lat szkolnej socjalizacji nauczyli się takich a nie innych zachowań to nie dziwmy się, że poziom na studiach jest taki a nei inny.
Co do samego egzaminu maturalnego… To panowie co układają pytania i klucz odpowiedzi muszą zdrowo wspomagać się różnymi płynami przy pracy skoro wymyślają tak kuriozalne testy. Z całym szacunkiem dla ich dorobku naukowego, to co pokazują w tych testach woła o pomste do nieba. Najpierw zmieńmy sposób nauczania i układaczy pytań, a potem zobaczymy jak to wpłynie na uczniów.
Nie wiem, czy rozumiem, o czym Pan pisze. Sądzę, że problem polskiej szkoły tkwi głębiej, w założeniach i celach. Cały system jest zły, i robi się coraz gorszy. Po co więc krytykować jakieś szczegóły?
Pana artykuł jest trochę w stylu … a idąc widzą wszystko oddzielnie, że koń, że Stasiek,…
Tytułem wyjaśnienia:
Szkoda, że Bóg jednym daje inteligencję, drugich obdarza „inteligencją inaczej”, jednym czyni pięknymi, drugich „pięknymi wewnętrznie”. My, oświeceni ludzie musimy to poprawić: Równając wszystkich w dół. Mieszając dobrych uczniów z mało zdolnymi, utrzymując 30- osobowe klasy, likwidując normalne, stresujące egzaminy na rzecz testów, pozwalając uczyć durniom.
Przed „reformą” Farona (wtedy zlikwidowano 7 – klasową podstawówkę, docelowo miała być wprowadzona sowiecka 10-ti l’et’ka) jednokładność była w programie 7-klasy. W 8-mio klasowej, o ile dobrze pamiętam, też. W planach Pani Hall będzie to w 3-ciej klasie liceum!
Skutki tej polityki już są widoczne. Studenci (AGH?!), którzy za dwa lata będą uczyć dzieci, są na praktyce pedagogicznej poprawiani przez uczniów mojej znajomej – udowadniają na forum klasy, że nie znają przekształceń trygonometrycznych. Studenci polonistyki WSP w Krakowie (przepraszam, UNIWERSYTETU(sic!) Pedagogicznego) nie potrafią wskazać przyimków w zdaniu. Też przy tablicy…
I nie są to zdarzający się czasem durnie. Sądząc po liczbie ludzi na tym poziomie umiejętności, to normalni, przeciętni studenci.
Kiedy za parę lat zaczną uczyć „owoce” reformy Handtkego-Radziwiłł, zapewne trzeba będzie importować ludzi wykształconych. Tak od dziesięcioleci robią Stany Zjednoczone USA, na których nasi „reformatorzy” się wzorują.
Tylko czy będzie nas na to stać? Czy już teraz stać nas na to, by politechniki musiały na pierwszym roku uczyć studentów dodawać ułamki?
W Szwajcarii to nauczyciele decydują, w jakiej szkole może się dalej uczyć ich absolwent. Czy może iść do liceum, czy na praktykę do piekarni. Ale dzieciom wychodzi to chyba na dobre. Nawet taka metoda jest lepsze, niż amerykańska mania małpich testów, pierwotnie używanych do sprawdzania intelektu rekrutów w armii i kandydatów na imigrantów.
Szkołom wyższym zostawmy prawo doboru kandydatów, czyli prawo do egzaminów wstępnych. Że stresujące? Życie i praca są jeszcze bardziej. Jeśli szkoły przyjmują nieuków, których muszą uczyć elementarnej matematyki, ich absolwenci będą pracować „na zmywaku” w Gabonie. Może wtedy taka ‚zasłużona’ szkoła padnie? Powinniśmy jej na to pozwolić, wbrew protestom zatrudnionych w niej ‚naukawców’.
Ciekawe, czy w Polsce ilość ludzi wykształconych się zwiększyła po 1989? Bo na pewno zwiększyła się ilość ludzi posiadających dyplomy…
Ciekawe, czy rośnie w Polsce procent analfabetów funkcjonalnych?
Osobiście wątpię, czy można durnia wyuczyć na inżyniera. Można dać i daje się mu szansę zdobycia dyplomu inżyniera. Ale po co? Może piekarzem byłby znakomitym?
@mp
„My, oświeceni ludzie musimy to poprawić: Równając wszystkich w dół. Mieszając dobrych uczniów z mało zdolnymi, utrzymując 30- osobowe klasy, likwidując normalne, stresujące egzaminy na rzecz testów, pozwalając uczyć durniom.”
„Osobiście wątpię, czy można durnia wyuczyć na inżyniera. Można dać i daje się mu szansę zdobycia dyplomu inżyniera. Ale po co? Może piekarzem byłby znakomitym?”
W zasadzie zgadzam się z Panem, ale nie ze wszystkim …
Polski system oświatowy nie uznaje uczniów mało zdolnych – a wszystko, co im oferuje, to drwiny i kpiny najczęściej ze strony durniów (zarówno tych uczących się, jak i tych, którzy uczą; durnie zawsze uważają samych siebie za geniuszy).
Każde rozumne społeczeństwo powinno inwestować w najzdolniejszych, a opiekować się najsłabszymi i najmniej zdolnymi, nie tylko z powodów humanitarnych, ale i ekonomicznych – aby mogli stanąć na własnych nogach i nie byli dla nikogo ciężarem. Reszta powinna sobie radzić sama i w szkole i w życiu.
Umieszczanie w tych samych klasach zarówno uczniów bardzo zdolnych, jak i mało zdolnych nie jest żadnym wyrównywaniem szans – a tylko wielką i karygodną „pedagogiczna obłudą”!
Proszę przeczytać mój komentarz (http://chetkowski.blog.polityka.pl/?p=573#comment-48677) i zauważyć, jak wielki oddźwięk wywołał on wśród nauczycieli – również tych najlepszych.
Do mp i p. Aleksandra Janika
Ktoś wreszcie wlał w moje serce miodek.
Walczyć o miejsca na studiach dziennych?? A czy to nie czasem na Pana blogu kiedyś czytaliśmy o zarzutach, że teraz wykształcenie wyższe nie jest żadnym przywilejem bo każdy dostaje się na studia? Jeśli ma się zdaną maturę, to nie ma możliwości, żeby nie dostać się na żaden kierunek. Jest Pan chyba niedoinformowany jeśli uważa Pan inaczej. Gdyby tak nie było to skąd brałyby się dodatkowe rekrutacje bo zostają wolne miejsca? i 20-30 osób na miejsce? Co to za dane? Na UŁ na najbardziej oblegane kierunki było chętnych max 13 na miejsce w ubieglym roku…Odnoszę wrażenie że nakręca Pan czasem problemy wokół kwestii, co do których nie do końca jest Pan kompetentny.