Śmierć absolwenta

Absolwenci wychodzą ze szkoły i świat ich połyka jak powietrze. Kilka dni temu jeden z nich (rocznik 2004; klasa A) zginął w wypadku samochodowym. W piątek był pogrzeb. To okropne grzebać człowieka 23-letniego. Nim osiągnął pełnię życia, zstąpił do grobu. Teraz sporo osób w szkole pyta o niego – nauczyciele, czy go uczyłem, uczniowie, czy go znałem. Wszyscy oglądamy zdjęcia chłopaka na naszej-klasie. Tak to człowiek zaczyna naprawdę istnieć dopiero wtedy, gdy odszedł.

Gdy omawiam literaturę o tematyce żałobnej (np. „Treny”), niektórzy uczniowie płaczą. Nie z powodu piękna poezji, tylko z powodu własnego żalu (np. niedawno umarła komuś bliska osoba). To prawda, że w klasie jeszcze zdarzają się osoby, dla których śmierć jest tak samo bliskim tematem jak lądowanie kosmitów na Ziemi, jednak to są wyjątki. Tematyka pogrzebowa coraz rzadziej jest fikcją.

Pismo Święte mówi, że lepiej iść do domu żałoby niż do domu wesela, gdyż żałoba uczy człowieka mądrości. W tym tygodniu w mój samochód wjechała młoda osoba. Zagapiła się, zgniotła kawał wozu. Nikomu na szczęście nic się nie stało, ale mało brakowało (ludzie zatrzymywali się i bili dziewczynie brawo, pukali się w głowę, coś krzyczeli). Zmarły tragicznie absolwent nie miał tego szczęścia – zginął na miejscu. Jak powiedziała poetka: „To nie strip-tease, panie i panowie, nie pchajcie się zobaczyć. Pomyślcie o sobie”.