Czy zawinili nauczyciele?

Blady strach padł na Katarzynę Hall i na Marka Legutkę, skoro zdecydowali się publicznie oskarżyć nauczycieli o niedopełnienie obowiązków. A poszło, jak co roku, o egzamin zewnętrzny. Piszę „jak co roku”, ponieważ z egzaminami organizowanymi przez CKE zawsze jest jakiś problem, ale też zawsze udaje się wszystkie brudy zamieść pod dywan, więc oficjalnie problemu nie ma. Teraz jednak może być. Właściwie wszystko zależy od postawy rodziców pechowych uczniów i od zachowania nauczycieli, którym przypisze się winę za całe zło.

Problem sprawiło jedno z zadań testu humanistycznego (egzamin gimnazjalny), w którym to należało napisać charakterystykę wybranego bohatera „Syzyfowych prac” Stefana Żeromskiego i „Kamieni na szaniec” Aleksandra Kamińskiego. Pecha mieli ci uczniowie, którzy nie znali lektur, ponieważ jeszcze (to wersja optymistyczna) lub też wcale (to wersja pesymistyczna) nie zostały one omówione w szkole. Przypomnę, że do zakończenia nauki w gimnazjum pozostały jeszcze prawie dwa miesiące, więc każdy polonista może się tłumaczyć, że te lektury miał zaplanowane na maj i czerwiec.

Nie chodzi jednak o tłumaczenie się, bo w Polsce każdy potrafi się wytłumaczyć, i minister edukacji, i woźny szkolny. Tu chodzi o większy problem. Otóż uczniowie – tak gimnazjaliści, jak i maturzyści – nie mają jednolitej wiedzy (każda szkoła uczy czego innego), więc lepiej wiedzy nie sprawdzać. Pamiętam zadanie na maturze próbnej, które sprawdzało, czy uczniowie coś wiedzą o gramatyce języka polskiego. Proste pytanie dowiodło, że nie wiedzą nic, ponieważ… jak mnie ktoś oskarży, to będę się tłumaczył, a teraz nie muszę. Oczywiście, na właściwej maturze żadnego pytania z wiedzy nie było, więc i wpadki nie było. Co będzie w tym roku, to się zobaczy.

Gdyby na egzaminach były pytania sprawdzające wiedzę uczniów, wtedy szydło wyszłoby z worka. Ale nawet teraz, mimo że nikt nie pyta, uczniowie takie bzdury piszą o bohaterach lektur, że aż skóra egzaminatorom cierpnie. Gdyby moi uczniowie tak napisali, to osobiście bym ich udusił, ale anonimowym autorom nic zrobić nie mogę, tym bardziej, że na egzaminie dojrzałości błędy merytoryczne można popełniać w dowolnej liczbie i to całkowicie bezkarnie.

Jeśli chodzi o tegoroczny egzamin gimnazjalny, to na pewno dali ciała autorzy testu humanistycznego, umieszczając w nim nieszczęsne pytanie z wiedzy. Przeoczyli to i test poszedł w Polskę. Teraz nikt się nie przyzna, że istnieje niepisana umowa, iż uczniów w Polsce nie egzaminuje się z wiedzy, bo każdy uczeń czego innego się uczy. Odkąd bowiem wprowadzono reformę edukacji, jedni uczniowie uczą się o chlebie, a drudzy o niebie.

Hall i Legutko zwalają winę na nauczycieli. Podobno już w szkołach sprawdzają dzienniki, aby ustalić, którzy poloniści nie omawiali na lekcjach Żeromskiego i Kamińskiego. Niestety, muszę się z minister edukacji i dyrektorem CKE zgodzić. Też uważam, że nauczyciele są winni, ja sam także uważam się za winnego. Egzaminy zewnętrzne są guzik warte, ale my nauczyciele udajemy, że wszystko jest w porządku. Podejrzewam, że jak poleje się nauczycielska krew i dyrektorzy szkół zaczną wyciągać konsekwencje służbowe (nagany, pozbawienie prawa do trzynastki, odebranie dodatku motywacyjnego itd.), wtedy dopiero pójdziemy po rozum do głowy i zaczniemy głośno wołać, że egzamin jest źle skonstruowany. Jak można bowiem egzaminować z całego materiału, skoro egzamin jest przeprowadzany dwa miesiące przed zakończeniem nauki? A potem co nauczyciel robi z uczniami? Gęsi pasie?

Egzamin zewnętrzny ma tę niewątpliwą zaletę, że daje ludziom zarobić. Zarabiają przede wszystkim urzędnicy pracujący w CKE i OKE (wytworzyła się wręcz nowa kasta nauczycieli – pracownicy komisji egzaminacyjnych). Zarabiają też egzaminatorzy. Wszystkim więc zależy, aby nic w tym systemie nie szwankowało. Kiedy jednak pojawia się problem, komuś trzeba przypisać winę. Najlepiej ludziom, którzy nie mają nic wspólnego z systemem egzaminowania. Skoro już kogoś trzeba powiesić, niech to będzie szeregowy nauczyciel – najmniejsza strata.